Maria Radziwiłłówna była filigranową dwudziestopięciolatką o śnieżnobiałej karnacji, kręconych włosach koloru czekolady i ujmujących szafirowych oczach. Obcisłe dżinsy podkreślały wyjątkowo apetyczne krągłości. Do tego założyła białą koszulkę, tak dopasowaną, że mimo braku dekoltu, wyobraźnia nie miała już nic do roboty. Ale ubiór to nie wszystko. Coś w jej gestach i sposobie bycia otaczało Marię aurą czystego wdzięku.
Tego dnia to właśnie Jakub był szczęśliwcem, któremu przypadł zaszczyt zabrania jej do olsztyńskiego Parku Centralnego i wspólnego wylegiwania się na trawie. Niby nic nadzwyczajnego, ale chłopak czuł się tak, jakby złapał Pana Boga za nogi. Szczególnie, jeżeli uwzględnić jego niepozorną aparycję i brak wyraźnej muskulatury, które nie pomagały w próbach zaimponowania płci pięknej.
– Niebo wygląda dzisiaj naprawdę pięknie – powiedziała dziewczyna. Potem odwróciła głowę i wyciągnęła rękę do Jakuba. Ze splecionymi dłońmi, uśmiechnięci, razem wpatrywali się w bezchmurne niebo. Leniwie i sielsko mijały kolejne minuty.
Niespodziewanie błogą ciszę przerwały odgłosy szamotaniny.
– Pomocy! Złodziej ukradł mi torebkę! – krzyknęła postawna blondynka.
Ubrana była w wymiętą suknię wieczorową i wysokie szpilki, które musiała porzucić, bo ruszyła w pościg za zakapturzonym mężczyzną. Jakub już się zrywał, żeby bohatersko ruszyć na pomoc, gdy usłyszał chichot. Spojrzał w kierunku Marii.
– Czemu to cię śmieszy? – zapytał.
– Bo widzisz… Przypomniało mi się coś zabawnego. Tydzień temu byłam na spacerze z Krzyśkiem. – Widząc minę chłopaka wyjaśniła. – Kolega, jeszcze z podstawówki… O czym to ja?…
– Coś zabawnego…
– Tak, właśnie. Byłam na spacerze z Krzyśkiem i przechodziliśmy obok stoiska z kwiatami. I wyobraź sobie, on ukradł dla mnie różę i razem uciekliśmy. – Dziewczyna wydawała się wręcz podniecona. – To było niezwykle zuchwałe i romantyczne.
– Ja dla ciebie mógłbym ukraść nawet księżyc! – rzucił pewnie Jakub.
– Ha! Pomysł wyborny, tylko obawiam się, że mało odkrywczy – odpowiedziała Maria.
– Jak to?
– Ano już było kilku takich, co próbowali. Niektórym podobno ta sztuka się nawet udała!
– Cholera. To może chociaż gwiazdę z nieba? – Nie poddawał się chłopak.
– Przykro mi, to też nie brzmi zbyt oryginalnie. Znam co najmniej kilkanaście udokumentowanych przypadków kradzieży gwiazd. – W tym miejscu zrobiła pauzę i spojrzała wyzywająco na towarzysza. – Będziesz się musiał bardziej postarać!
– W takim razie przyrzekam ci, że dokonam najbardziej spektakularnej i oryginalnej kradzieży w historii! – wykrzyknął. – Przez wiele lat będą o niej pisać gazety. Powstaną książki. Zapiszę się na stałe w annałach historii! Takiej właśnie kradzieży dokonam. Tylko… tylko chwilowo nie zdradzę ci jeszcze, jakiej.
– Coś mi się zdaje, że po prostu nic mądrego nie wymyśliłeś – zakpiła.
Chłopak poczuł, jak krew zaczęła pulsować mu w żyłach, policzki zalała fala gorąca. Miał wrażenie, że został wywołany do tablicy i nie znał odpowiedzi na pytanie. Uszami wyobraźni słyszał nawet stłumione śmiechy dochodzące z głębi sali. Po chwili otrząsnął się, spojrzał na Marię, ale zmilaczał. To najpiękniejsza i najwspanialsza dziewczyna w mieście, pomyślał. Muszę coś wymyślić. Wreszcie powiedział:
– Czytałem ostatnio Lovecrafta i… – Zauważył, że towarzyszka przygląda mu się z uprzejmym znudzeniem. – Tego gościa od macek… Znaczy się ogromnych, przedwiecznych bóstw, które mogą zniszczyć planetę.
– Nie przepadam za takimi klimatami – ucięła. Widząc zaskoczoną minę chłopaka, dodała. – Tak, tak, pracuję w bibliotece, ale nie oznacza to, że czytam wszystko, jak leci. Powiem ci więcej, pół dnia spędzam dosłownie otoczona książkami, więc często po powrocie do domu w ogóle nie chce mi się sięgać po książki. Czasem wolę pooglądać seriale w telewizji.
– Rozumiem… A byłaś kiedyś na wieży ratusza? – Taktycznie zmienił temat.
– Tego w centrum? Nie, nie byłam.
– Innego u nas nie… Zresztą, nieważne. W takim razie na następną randkę zabiorę cię właśnie na wieżę! Nie jest wysoko, ale widok i tak fantastyczny.
– Na następną randkę? – odpowiedziała ze śmiechem. – Niepoprawny z ciebie optymista, wiesz?
– Dlaczego?
– Bo z góry zakładasz, że będzie kolejna.
Jakubowi do głowy nie wpadła żadna sensowna riposta, więc przez następnych kilka minut leżeli w ciszy.
– Myślisz już o następnej, a tymczasem tu i teraz przeżywam najlepszą randkę w życiu – nagle powiedziała dziewczyna. – Dosłownie emocje jak na grzybach.
– To może przestaniemy już gapić w niebo i pójdziemy coś przekąsić?
– Wiesz… Jakoś tak… No, nie jestem głodna. Chyba będę się jednak zbierała do mieszkania…
– To w takim razie pozwól, że cię odprowadzę – przytomnie zaoferował Jakub.
– Nie ma takiej potrzeby. Zresztą, zdaje się, że masz o czym myśleć. Zuchwała kradzież, pamiętasz jeszcze? – Dziewczyna wstała i ruszyła przed siebie. Po kilku metrach odwróciła się i rzuciła jedynie: – Było… oryginalnie. Koniecznie musimy to powtórzyć. Pa!
Jakub nic nie odpowiedział. Przez jakiś czas leżał jeszcze samotnie na ziemi i rozmyślał. Targały nim sprzeczne emocje. Przysiadł, po czym wbił palce w glebę i wyrwał kępkę trawy, a następnie cisnął nią przed siebie. Otworzył usta, jakby chciał krzyknąć, ale powstrzymał się. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przecież dalej mam szansę na zaimponowanie Marii, pomyślał. Wszystko, co muszę zrobić, to wymyślić odpowiednio zuchwałą kradzież.
– Taki jesteś mądry, Krzysiek? To postaw się w mojej sytuacji – krzyknął do słuchawki przechodzień. – Palant – zakończył rozmowę i szybkim ruchem schował telefon do kieszeni.
Jakub przez chwilę wodził wzrokiem za odchodzącym mężczyzną. Postaw się w mojej sytuacji, powtórzył w myślach. Postaw się w mojej sytuacji, genialne! A gdybym tak ukradł ją, a nie dla niej…
***
Chłopak wiedział już, co chce zrobić, pojawiło się zatem pytanie, jak? Inspiracji postanowił szukać w sztuce. Spędził całe popołudnie, przeszukując zakamarki Internetu i przygotował listę filmów, klasyków kina złodziejskiego, jak: Ocean’s Eleven, Vabank, Przekręt, czy Gorączka. Po zakończonym maratonie filmowym doszedł do dwóch konstruktywnych wniosków. Po pierwsze, brakuje mu ekipy gangsterów i złodziei z prawdziwego zdarzenia. I po drugie, że zabrał się do tematu od niewłaściwej strony, dzięki czemu jedynie zmarnował kilka dni. Przecież nie włamuję się do jakiegoś cholernego skarbca, pomyślał ze złością.
Niezrażony porażką, postanowił rozrysować możliwie precyzyjny plan działania. Po wielu godzinach wytężonej pracy umysłowej stworzył szkic, który prezentował się następująco:
1. Nauczyć się rozkładu dnia Marii, jej zachowania i nawyków.
2. Wyglądać jak Maria.
3. ???
4. Profit. Ujawnić się przed Marią i zdobyć jej serce.
Niepokoiły go lekko znaki zapytania w punkcie trzecim, ale póki co nie miał pomysłu, jak je zastąpić sensowną treścią. Jednak za najbardziej problematyczną w realizacji uznał kwestię wyglądu. Nie mógł przecież zwyczajnie założyć kobiecego ubrania i peruki. Może jakaś bardzo realistyczna maska?, pomyślał. Po chwili jednak skarcił sam siebie. Maska może się odkleić, a poza tym pozostaje kwestia różnych gabarytów i głosu. Cholera by to wzięła.
– Gdyby tylko istniał magiczny eliksir… – mruknął pod nosem.
Na ile Jakub się orientował, nie istniały żadne magiczne eliksiry. Skoro tak, jako jedyne sensowne rozwiązanie narzucały się dobrodziejstwa nowoczesnej techniki. Jako że stan finansów, delikatnie mówiąc, był zły, nie mógł sobie pozwolić na zakup sprzętu z najwyższej półki. Zamiast tego postanowił nabyć wytwory chińskiej myśli technicznej. Za rozsądną cenę i, ma się rozumieć, z dostępnymi kuponami na darmową przesyłkę.
Kilka tygodni później, gdy aparatura dotarła, Jakub przekonał się, że podejrzanie niska cena idzie w parze z fatalną jakością. Po niecałej godzinie testów zrozumiał ostatecznie, że oto kupił stertę złomu. Sfrustrowany niepowodzeniem zadecydował, że czas się napić.
***
Nieopodal „Starego Browaru” spotkał Krzyśka, który z ochotą dotrzymał mu towarzystwa.
– Daj spokój, taki szajs te chinole robią, że się w pale nie mieści. Wybuliłem kasy jak lodu, czekałem bitych kilka tygodni, a to badziewie nie nadaje się nawet do podglądania babci – żalił się przyjacielowi Jakub.
– Poczekaj, ale dlaczego ty właściwie chcesz śledzić Maryśkę?
– Marię…
– No mówię właśnie, Marię.
– Taka tam, obietnica… W sumie głupota, niby mógłbym się wycofać, ona pewnie nawet już nie pamięta. No, ale dla mnie to sprawa honorowa – wyjaśnił Jakub.
– Okej – skwitował Krzysiek, przeciągając sylaby. Pociągnął solidny łyk świeżo warzonego piwa. – Rozumiem, że żadnych szczegółów od ciebie nie dostanę?
– No dobra – westchnął – obiecałem jej, że dokonam najbardziej spektakularnej kradzieży w dziejach ludzkości. Ona tego jeszcze nie wie, ale postanowiłem, że łupem będzie ona. Coś w rodzaju kradzieży tożsamości, tylko bardziej dosłownie.
– To żeś wymyślił… Nie mogłeś zwyczajnie ukraść dla niej księżyca czy czegoś w tym stylu?
– Co wy wszyscy z tymi księżycami! – żachnął się Jakub. Po chwili kontynuował. – To już zaklepane, niestety.
Przez dłuższą chwilę przyjaciele nie odzywali się ani słowem. Trzymając w ręku kufel, Krzysiek uderzał miarowo kciukiem w grawerowane logo piwiarni. Zmarszczył czoło i wpatrywał się w obraz na ścianie przedstawiający diabła spożywającego alkohol. Wreszcie powiedział z wahaniem:
– Chyba jest sposób, ale to może być niebezpieczne…
– Co masz na myśli?
– Kojarzysz tego chłopaka z Włoch, co przyjechał kiedyś w ramach wymiany? – Rozmówca pokręcił głową. – No, Salcesona… Naprawdę nie kojarzysz?
– Krzysiek, o czym ty, za przeproszeniem, chrzanisz? Jakiego znowu Salcesona?
– Gość tak naprawdę ma na imię Salvadore, ale to za długie, więc wszyscy mówią po prostu Sal. A, że ma pecha mieszkać akurat w Polsce, to z Sala Cesone zrobił się po prostu Salceson.
– Nie znam człowieka…
– Dobra, nieważne. Umówię cię z gościem, możliwe, że będzie w stanie pomóc. Wyjdę na dwór, zadzwonię i wrócę.
Kilka chwil później Krzysiek rzeczywiście wrócił. Szedł nienaturalnie wyprostowany, jakby brał udział w defiladzie wojskowej. Na twarzy gościł mu szeroki uśmiech.
– Masz spotkanie z Salcesonem, jeszcze dzisiaj o dwudziestej na starym cmentarzu.
– Tym na Poprzecznej? – upewnił się Jakub.
– Nie, tam się kręci zdecydowanie za dużo postronnych osób. Na tym małym, niedaleko Dworca Zachodniego.
– To tam w ogóle jest cmentarz?
– Taki stary, z drugiej wojny światowej, chyba jeszcze radziecki – odpowiedział Krzysiek. – No i na tym cmentarzu, dosłownie na samym środku, jest krypta. Stawisz się o wybranej godzinie, użyjesz znaku-sygnału i cię wpuszczą. Plain and simple…
– Znaku-sygnału? – zdziwił się jego rozmówca. – Jakiego znowu znaku-sygnału?
– No, zastukasz w rytm tej przyśpiewki kibicowskiej…
– Że co? – elokwentnie opowiedział Jakub.
– No wiesz… Dwa szybkie uderzenia, pauza, trzy szybkie, pauza, cztery szybkie, pauza i na koniec jeszcze dwa szybkie…
– Nie mogę po prostu powiedzieć, kim jestem i po co przyszedłem?
– Ty to jesteś prawdziwy nudziarz, wiesz? Jak chcesz, to zrób po swojemu, twoja sprawa.
Rozmówcy opróżnili jeszcze po kuflu piwa, po czym, w wyraźnie lepszych humorach, postanowili opuścić lokal. W normalnych warunkach, idąc spokojnym krokiem, powinien dotrzeć na miejsce maksymalnie w kwadrans. Jakub spojrzał na zegarek. Cholera, ale się zasiedzieliśmy, pomyślał. Zostało mi już tylko pięć minut do spotkania. Pomimo braku czasu, postanowił jeszcze dopytać.
– A taaak właściwie to skąd znasz lu… ludzi… Jak ten cały Salceson?
– Mówiłem przecież… Gość jest z wymiany. Z Włoch przyjechał…
– Wieeeszzz co mam na myśli – odpowiedział Jakub.
Jego przyjaciel uśmiechnął się dziwnie, po czym powiedział:
– Kiedyś na imprezie dość potężnie się schlałem. W drodze do domu lekko zboczyłem z trasy i… Zresztą, chyba nie chcę wdawać się w szczegóły… Wystarczy powiedzieć, że w Olsztynie po zmroku nie wszystko jest takie, na jakie wygląda w pierwszej chwili.
– Czyli?
– Czyli wiele cię jeszcze w życiu zaskoczy – rzucił na odchodnym, po czym się oddalił.
***
Szybki spacer w rześkiej atmosferze, w połączeniu ze stresem przed spotkaniem, skutecznie otrzeźwił Jakuba. Gdy dotarł na miejsce spotkania z Włochem, miał wrażenie, że jest najwyżej lekko podchmielony. Na cmentarzu bez większego trudu odnalazł kryptę, chociaż musiał oświetlać drogę telefonem. Zapukał w umówiony sposób. Odpowiedziało mu echo. Zapukał ponownie, skutek był taki sam.
Rozejrzał się po okolicy. Cmentarz był stary i wyraźnie zapuszczony. Między grobami zalegało wymieszane z liśćmi błoto. Gdzieniegdzie walały się także resztki potłuczonych butelek po najrozmaitszych alkoholach. W zasięgu wzroku Jakub nie dostrzegł choćby pojedynczego zapalonego znicza. Rzadko odwiedzane grobowce pokryte były za to mchem i rozkładającymi się liśćmi.
Podszedł do najbliższego pomnika, przetarł zardzewiałą i popękaną tablicę. Zdecydowanie był dotknięty przez ząb czasu, pozostałości napisów wykaligrafowanych cyrylicą nie dały się odczytać.
Nagle za plecami usłyszał szmer. Obrócił się w kierunku, z którego dochodził odgłos. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Co do cholery?… Zastygł w bezruchu i nasłuchiwał. Wreszcie namierzył źródło hałasu. Okazała się nim niewielka, ubrana na czarno poczwara, która przemierzała sąsiednią alejkę. Matko, co to w ogóle jest?, pomyślał. I dlaczego idzie w moim kierunku?
W pierwszej reakcji chciał krzyknąć, ale nie był w stanie wydać najcichszego dźwięku. Wtem za plecami usłyszał głośne skrzypienie. Jakub siłą woli zmusił się, żeby spojrzeć w kierunku krypty. Drzwi były otwarte, a w wejściu stał niski mężczyzna o wątłej budowie i ciemnej karnacji. Gestem kazał Jakubowi wejść do środka. Chłopak bez dyskusji wszedł.
W świetle lampy miał okazję dokładniej przyjrzeć się mężczyźnie. Jego broda była pedantycznie przystrzyżona. Na głowie sterczał irokez postawiony na solidnej dawce żelu do włosów. W uszach nosił kolczyki wysadzane szlachetnymi kamieniami. Ręce wytatuowane miał wyrazami zapisanymi w języku włoskim, a przynajmniej tak się wydawało.
– Czy ciebie do reszty pogięło, stupido?!
– Ale…
– Kibolska canzone wystukiwana po zmroku? Na cimitero? Znaczy, na cmentarzu?
– Ale ja… – wyjąkał Jakub.
– Daj spokój, jaja sobie z ciebie robię bastardo – rozmówca wybuchnął gromkim śmiechem. – Salvadore jestem. – Wyciągnął rękę w kierunku chłopaka.
– Ja… Jakub. Co to było? Tam, na zewnątrz?
Twarz rozmówcy przybrała poważny wyraz.
– Zagubiona duszyczka, ale w tym momencie nessun problema. Podobno jesteś zainteresowany kupnem occhio vendente?
– Czego? – odpowiedział zaskoczony Jakub.
– Widzącego oka, ale musisz wiedzieć, że artefakty z drugiej strony to nie giocattoli. To nie zabawki.
– Słuchaj, ja nie wiem, o czym właściwie mówisz. Potrzebuję sprzętu szpiegowskiego. Zamówiłem już coś takiego przez Internet, ale okazało się strasznym badziewiem. Podobno możesz mi załatwić urządzenie, które faktycznie działa. Tak czy nie?
– Impaziente… Niecierpliwy jesteś, to bardzo niedobrze… Ale si, mam urządzenie, które spełnia kryteria.
– To całe spoglądające ślepie?
– Widzące. Oko – wycedził Salvadore. – Devo ripetere tutto? Czy wszystko muszę powtarzać?
– Niech ci będzie. Jak właściwie takie oko działa? No i ile kosztuje?
– È simplice! Przykładasz do czoła, zamykasz własne oczy i już. Tutto chiaro? – zapytał Włoch.
– A ile to będzie mnie kosztowało? Z kasą ostatnio krucho… – odpowiedział pytaniem Jakub.
– Cristoforo już wszystko za ciebie uregulował.
– Kto?
– Twój amico, Krzysiek.
***
Późnym wieczorem Jakub dotarł do mieszkania. W ręku dzierżył paczkę z dziwnym artefaktem od Salcesona. Był jednocześnie podekscytowany i zaniepokojony, więc nie chciał czekać do rana. Otworzył opakowanie i z pietyzmem ujął w dłonie porcelanową gałkę oczną. Wreszcie mógł jej się przyjrzeć z bliska. Tęczówka miała wściekle czerwony kolor, pozostałą część oka wypełniała natomiast pajęczyna popękanych naczynek.
Po chwili w pomieszczeniu zrobiło się jakby zimniej. Jakub poczuł nagły powiew wiatru, aż włosy na rękach stanęły mu dęba. Zostawiłem uchylone okno, czy ki diabeł?, pomyślał. Szybko sprawdził okno. Było zamknięte.
– Dobra, to co miałem z tym zrobić? Zdaje się, przyłożyć do czoła i zamknąć oczy – mruknął pod nosem.
Grunt pod jego stopami zawirował, a przed oczami poszarzało. Nagle z podłogi wyrosła nienaturalnych rozmiarów ręka, cała pokryta bliznami. Czuł jak chwyta go za kostkę i zaczyna ciągnąć w dół, prosto przez podłogę. Próbował się uwolnić. Szarpał, kopał z całych sił, jednak bezskutecznie. Uczucie, które temu towarzyszyło, przypominało przeciskanie grejpfruta przez stanowczo zbyt mały otwór. Nie wiedział, jak długo trwała koszmarna podróż, ale ostatecznie wypadł przez sufit, prosto do eleganckiego pomieszczenia.
Wszystko ucichło. Gdyby mógł podskoczyłby z wrażenia i krzyknął na całe gardło. Oto bowiem znajdował się w sypialni Marii. Co więcej, lewitował sobie w najlepsze na wysokości żyrandola.
Początkowa euforia po chwili ustąpiła miejsca panice. Przecież ona mnie zobaczy, jestem skończony. Tymczasem Maria, jak gdyby nigdy nic, siedziała przy toaletce, zajęta poprawianiem makijażu. Niespodziewanego towarzysza zdawała się zupełnie nie dostrzegać. Jakub przybliżył się na odległość wyciągniętej ręki, ale nie spowodowało to ze strony dziewczyny najmniejszej reakcji. Najwyraźniej jestem niewidzialny, elegancko.
Po chwili miał sposobność utwierdzić się w tym przekonaniu. Do pokoju weszła druga dziewczyna. Stanęła tuż obok Jakuba, ale zapytała tylko:
– Wieczorem wychodzimy ze znajomymi do klubu, trochę się rozerwać. Może tym razem pójdziesz z nami?
– Wybacz Anka, ale dzisiaj nie dam rady. Może następnym razem?
– No tak, u ciebie zawsze jest “następnym razem”. Marnujesz najlepsze lata życia, wiesz? – zapytała, po czym, nie czekając na odpowiedź, wyszła.
Najbliższą godzinę chłopak spędził, upajając się każdym najmniejszym gestem swej wybranki. Niby wiedział, że powinien wykorzystać ten czas konstruktywnie, na obserwację i analizę, ale jakoś tak nie potrafił się do tego zmusić. Naturalnie obserwował, ale wyłącznie dla przyjemności. Nagle poczuł znajome zawirowania. Gdy kątem oka dostrzegł wyłaniającą się z sufitu dłoń, był przygotowany. Minęła chwila, a Jakub leżał na podłodze we własnym mieszkaniu. Cały był umazany wymiocinami, ale się nie przejął. Ale czad, pomyślał jedynie.
Kolejne dni spędził na rzetelnej pracy wywiadowczej. O różnych godzinach „łączył się” z Marią i obserwował. Po powrocie sporządzał szczegółowe notatki. W tym czasie doszedł do dwóch fundamentalnych wniosków w zakresie technicznej strony obsługi oka. Po pierwsze, środki przeciwwymiotne były bezużyteczne. Pomimo zażycia i tak obudził się otoczony treścią żołądkową. Przy okazji odkrył także, że poważnym błędem jest rozpoczynanie obserwacji na czczo.
Po drugie, z nieukrywanym smutkiem, musiał odpuścić sobie podglądanie scen o charakterze nieco bardziej intymnym. Jakub na własnej skórze i dość boleśnie przekonał się, że jednoczesne korzystanie z artefaktu oraz minimalne nawet podniecenie nie idą w parze. Gdy pierwszy raz postanowił „wejść” z Marią do łazienki, był podekscytowany. Fala przyjemnego ciepła wydostająca się od dołu rozlewała się po jego ciele, aż nagle poczuł przeszywający ból. Uczucie było nie do zniesienia, więc wkrótce stracił przytomność, Gdy się ocknął, zorientował się, że jest we własnym pokoju. Widocznie osoba (demon?), która je projektowała, nie była mężczyzną. Oko może i było widzące, ale pewnych scen jednak nie chciało widzieć.
Za pierwszym razem mógł to być przypadek, jednak już następnego dnia przekonał się, że rzeczywiście artefakt jest wyjątkowo pruderyjny. Osobliwa cecha, jak na urządzenie, które zasadniczo służy do podglądania innych. Dla chcącego, podobno, nic trudnego, więc może i chłopak znalazłby jakąś metodę na obejście specyficznych zabezpieczeń, ale ostatecznie uznał, że na te sprawy jeszcze przyjdzie pora.
W toku kolejnych sesji obserwacyjnych odkrył, nad czym ogromnie ubolewał, że najwyraźniej Maria wcale nie planowała na niego czekać. Zdaje się, że miała także w nosie czy Jakubowi rzeczywiście uda się dokonać najefektywniejszej kradzieży w historii. W zasadzie nie byli parą. Ba! Od czasu pamiętnej randki w Parku Centralnym spotkali się dosłownie dwa razy i do tego przelotnie. Niemniej jednak fakt, że w każdą środę oraz piątek dziewczyna wychodziła w towarzystwie mężczyzny, prawie za każdym razem innego, wydawał się Jakubowi jakiś taki… niestosowny.
Chłopak był jej zachowaniem rozczarowany. Przez myśl przeszło mu nawet, żeby porzucić w cholerę ten cały plan i zapomnieć o Marii.
Szczęśliwie, pomimo regularnych spotkań z przedstawicielami brzydszej płci, Maria nie była zbyt aktywna seksualnie. Jej randki toczyły się według utartego schematu. Trochę przekomarzania się, trochę rozbudzenia pożądania i na koniec jedno wielkie rozczarowanie. Jakub doszedł do wniosku, że dziewczyna po prostu lubi zwodzić napalonych samców.
Jeden absztyfikant został wprawdzie zaproszony na herbatę i ciasteczka, ale – ku jego wielkiemu rozczarowaniu i równie wielkiej satysfakcji Jakuba – na herbacie i ciasteczkach wieczór się zakończył.
W toku kolejnych obserwacji chłopak doszedł do wniosku, że rozkład dnia Marii jest uporządkowany jak niemiecka linia produkcyjna. Ostatecznie, po około dwóch miesiącach, chłopak uznał, że wie już dość na temat zachowania, gestów oraz sposobu bycia Marii. Ponadto regularne opróżnianie żołądka odbiło się na wyglądzie Jakuba. Zmarniał, szczególnie na twarzy, która przybrała nienaturalnie blady kolor. Miał zapadnięte policzki i wiecznie podkrążone oczy. Ponadto regularnie trzęsły mu się dłonie, jak w delirium. Ostatecznie uznał, że nadszedł czas na poprawę w kwestiach zdrowotnych oraz wdrożenie dalszej części planu.
***
Świadomość, że Maria wcale na niego nie czeka, zdjęła z Jakuba presję czasu. Tymczasem mijały kolejne tygodnie, a wszelkie próby rozwiązania problemu idealnego przebrania spaliły na panewce. Konwencjonalne metody, czyli maski i tym podobne, wyglądały dość karykaturalnie. Natomiast operacje plastyczne okazały się zdecydowanie nie na jego portfel.
No i znowu wracamy do magicznych eliksirów, pomyślał. W sumie, z okiem się udało, więc może i teraz będzie dobrze. Jeszcze kilka tygodni wcześniej uznałby koncepcję magicznych eliksirów i okultystycznych artefaktów za szaloną. Ale od tego czasu zmieniło się wszystko…
Chłopak klął pod nosem, że nie wziął numeru telefonu do Salcesona. Jak się okazało, namiaru na Krzyśka też nie miał. Dziwna sprawa, przecież jesteśmy najlepszymi kolegami, pomyślał. Znamy się od… od… cholera, znamy się tak długo, że nawet nie pamiętam, od kiedy dokładnie. Im dłużej zagłębiał się w odmęty własnej pamięci, tym bardziej dochodził do wniosku, że właściwie to niewiele wie o Krzyśku.
Z braku lepszej koncepcji ponownie wybrał się na stary radziecki cmentarz. Odczekał cierpliwie, aż zajdzie słońce, po czym podjął próbę otwarcia masywnej, nadgryzionej zębem czasu bramy. Ta jednak ani drgnęła. Jakub natarł z całych sił, ale nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Zaczął gorączkowo krążyć przed wejściem. Ostatecznie zdecydował, że wdrapie się na ogrodzenie i tym sposobem dostanie się do środka. Metalowe szczeble płotu zwieńczone były ostrymi grotami.
Gdy już stanął na ziemi zauważył, że brama z którą przed chwilą tak się męczył, jest uchylona. Co tu się do ciężkiej cholery dzieje?
Po chwili kroczył dość pewnie pomiędzy podniszczonymi pomnikami, znał już drogę do krypty.
Tak, jak się spodziewał, drzwi były zamknięte. Uderzeniami pięści wystukał znajomą nutę piłkarską, a następnie wyczekiwał w napięciu. Wieczór był chłodny, ale nagły poryw lodowatego wiatru przeszył Jakuba na wskroś. Poczuł, jak kropelki potu ściekają mu po czole, a włosy na rękach stanęły na sztorc. Odruchowo wstrzymał oddech, słyszał tylko bicie własnego serca.
Nic się jednak nie stało, więc spojrzał na zegarek. Minęła już godzina? Jak to zleciało, pomyślał. Chyba lepiej wracać do mieszkania. Zaczął się oddalać od krypty, gdy nagle stanął jak wryty. W odległości najwyżej kilkunastu metrów rozległ się paskudny, opętańczy śmiech. Przez ciało Jakuba przeszedł dreszcz, tętno gwałtownie podskoczyło. Odruchowo zerwał się w kierunku bramy cmentarza. Biegł na złamanie karku i wpadł na popękany nagrobek. Poleciał jak długi na ziemię, uderzył głową w resztki mosiężnego krzyża i stracił przytomność.
Obudził go cios wymierzony otwartą dłonią prosto w policzek. Otworzył szeroko oczy, bezpośrednio przed nim kucał znajomy, ekscentryczny Włoch.
– Probabilmente dovresti scappare, finché ne hai la possibilità! – powiedział Salceson.
– C… Ccooo? – wymamrotał przerażony chłopak.
– Lepiej uciekaj, póki jeszcze masz szansę.
Jakub wstał, nogi miał jednak jak z waty. Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku bramy, ale Włoch zastąpił mu drogę. Wyciągnął z kurtki niewielki flakonik i podał chłopakowi.
– Bere! Pij!
– Co to jest?
– Medicinale – odpowiedział, po czym wręczył rozmówcy zwitek papieru. – Jakub, vattene da qui! Uciekaj!
Chłopak dobiegł do bramy, przekroczył ją i nie zatrzymywał się. Tego wieczora zegarek sportowy zarejestrował rekordowy czas na dystansie pięciu kilometrów.
Jakub był zmęczony, brudny i poobijany, ale żywy. Tak właściwie nie wiedział, dlaczego uciekał, ale miał pewność, że była to decyzja słuszna. Wyciągnął z kieszeni wymięty kawałek papieru. Na jego twarzy, pierwszy raz w tym dniu, malował się uśmiech. Zgodnie z treścią kartki był umówiony na spotkanie. Z diabłem, we własnej osobie.
***
Jakub stawił się w umówionym miejscu i czasie. Lokal zaadaptowany na pizzerię był wręcz klaustrofobicznie mały. Jego wnętrze bardziej przypominało bar mleczny z głębokiego peerelu, niż nowoczesną knajpę. Podłogę wyłożono szarymi płytkami, ściany pomalowano na biało i ozdobiono pojedynczymi obrazami. Poza tym standardowe, czarne stoliki i białe plastikowe krzesła. Chłopak zamówił małą „diavolę” i usiadł przy stoliku.
Czekając, raz po raz zakładał nogę na nogę, potem ją zdejmował i znów, od początku. Zużył też większość papierowych serwetek, zwijając je w ruloniki i rwąc. Co chwilę zerkał nerwowo w kierunku drzwi wejściowych.
Nagle nozdrza Jakuba poraził smród niewiadomego pochodzenia. Przypominał odór zgniłych jaj. Siarka, pomyślał. Odwrócił głowę. W kłębach dymu do knajpki wszedł właśnie rosły mężczyzna. Ubrany był w czerwony, dopasowany garnitur, na nosie miał okulary przeciwsłoneczne typu „aviator”. Lewy nadgarstek osobnika zdobił ogromny zegarek na złotej bransolecie. Złoty był także masywny łańcuch zwisający z jego szyi. Brakowało jednakże rogów, co, mówiąc oględnie, rozczarowało Jakuba.
Nowoprzybyły przysiadł się do stolika.
– Jakub Kowalski? – zapytał oficjalnym tonem.
– Tak – potwierdził chłopak. – A pan to zapewne Mefistofeles?
– Zgadza się, ale mów mi Krzysztof. Mój człowiek, Salvadore, przekazał mi, że masz do mnie interes. To prawda?
– To Salceson pracuje dla pana? – zapytał, ale nie doczekał się odpowiedzi.
– Interes?… – przypomniał diabeł.
– Mhm… – wymamrotał speszony. – Przepraszam, że dopytuję, ale… Pan jest prawdziwym diabłem?
– Masz jakieś wątpliwości? – odpowiedział wysłannik piekieł. W jego oczach zamigotały płomienie. Buchnęło żarem, jakby ktoś otworzył na oścież piec hutniczy. Jakub instynktownie zasłonił twarz rękami.
– Nie, nie, żadnych wątpliwości… Po prostu jestem trochę zdziwiony. Zawsze wyobrażałem sobie diabła jako wielkiego potwora z rogami. A pan wygląda całkiem normalnie.
– Rogi musiałem schować, za bardzo rzucały się w oczy.
Jakub w odpowiedzi jedynie obrzucił wzrokiem osobliwy ubiór rozmówcy, ale nic nie powiedział. Odezwał się za to diabeł:
– Słuchaj, człowieku, nie mam całego dnia. Skoro masz sprawę, to mów szybko i nie marnuj dłużej mojego czasu.
– Pewnie, więc jest taka sprawa… Potrzebuję zamienić się na jakiś czas w dziewczynę… – półszeptem powiedział Jakub.
Wysłannik piekieł uniósł brew i wytrzeszczył oczy. Po chwili wybuchnął serdecznym śmiechem.
– A, to takie figle ci w głowie… – powiedział rozbawiony.
– To zupełnie nie tak! – żachnął się Jakub. – Chodzi mi o konkretną dziewczynę, chcę jej zaimponować najzuchwalszą kradzieżą w historii.
– Chyba nie nadążam – odpowiedział diabeł, w dalszym ciągu uśmiechał się szeroko.
– Chcę się zamienić w dziewczynę, żeby ukraść ją samą! – Chłopak był wyraźnie dumny ze swojego pomysłu.
– W sensie… Masz na myśli kradzież tożsamości?
– Coś w tym rodzaju – odpowiedział. – To pomoże mi pan?
– Da się zrobić. – Diabeł uśmiechnął się paskudnie. – Tylko będziemy musieli spisać umowę o dzieło. Mam znajomego prawnika, dosłownie za rogiem.
– Umowę o dzieło? Chyba raczej cyrograf? – przytomnie zapytał Jakub.
– Cyrografy przeszły do lamusa od czasu… Byłeś kiedyś w Krakowie?
– W podstawówce, na wycieczce szkolnej. A co?
– Tak tylko pytam. No, w każdym razie od incydentu z niejakim Twardowskim nie spisujemy już cyrografów. Normalna umowa, za wynagrodzeniem i bez żadnych kruczków prawnych.
– A ile to mnie będzie kosztowało?
– Okrągły tysiąc złotych, z góry. Jak się nazywa ta dziewczyna?
– Radziwiłłówna – dumnie odpowiedział chłopak.
Piekielny przedsiębiorca aż się zakrztusił.
– Barbara?
– Nie, Maria. Dlaczego pan pyta?
– Znowu przypomniał mi się Twardowski. To był dopiero przeciwnik… – rozmarzył się diabeł.
– Jeżeli można, to mam kilka pytań. – Krzysztof kiwnął głową, więc Jakub kontynuował. – Interesuje mnie termin realizacji. I technicznie, jak ta cała przemiana się odbędzie?
– Dociekliwy klient, lubię takich. Realizacja to będzie… No, jakieś trzy dni od podpisania umowy. Dostaniesz strzykawkę z esencją wybranki. Po zaaplikowaniu do krwioobiegu natychmiast przybierzesz jej postać. Nawet najbliższa rodzina się nie pokapuje, że to nie ona.
W tym momencie rozmowę przerwała kelnerka, która przyniosła zamówioną przez Jakuba małą „diavolę”. Diabeł uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym jednym gryzem zjadł całą.
– No, szkoda czasu. Chodźmy podpisać umowę i będziesz mógł realizować cały ten swój plan.
Kontrahenci opuścili knajpę, po czym ruszyli w kierunku kancelarii prawnej. Całą drogę szli w milczeniu, ale Jakubowi to odpowiadało. W głowie kłębiły mu się rozmaite, głównie niepokojące, myśli. Teraz już nie mogę się wycofać, pomyślał.
– Jesteśmy na miejscu, wchodź pierwszy – powiedział po chwili diabeł.
Przekroczyli próg kancelarii. W środku czekał już na nich prawnik, który wstał, żeby się przywitać.
– Witaj, Krzysztofie. – Skinął głową, po czym skierował się w stronę Jakuba. – Pan Kowalski, jak mniemam? Bardzo mi miło, Michał sześć-sześć-sześć, bardzo mi miło.
Jakub spojrzał na prawnika z konsternacją.
– Dzień dobry, tak… Przepraszam, ale chyba nie dosłyszałem pańskiego nazwiska…
– Proszę się nie przejmować, sześć-sześć-sześć. – Z ust prawnika ponownie nie wydobyło się normalne nazwisko.
Ja chyba tracę rozum, pomyślał chłopak, ale nie dopytywał ponownie. Michał gestem wskazał na salę konferencyjną. Zasiedli przy ogromnym okrągłym stole. Druki umowy oraz wieczne pióra czekały już przygotowane.
– Zechcecie, panowie, zapoznać się z treścią dokumentów? – zapytał Michał.
– A niby po co? – warknął w odpowiedzi diabeł.
– Nie ma takiej potrzeby. Przecież poznałem już warunki – dodał pewnie Jakub.
Po podpisaniu wszystkich dokumentów diabeł uśmiechnął się paskudnie. Prawnik kiwał głową.
Wieczorem Jakub siedział w swoim łóżku i wpatrywał się z uśmiechem w treść dokumentu. No, to działamy. Nakrył się kołdrą i momentalnie odpłynął w objęcia Morfeusza.
***
Po upływie równo trzech dni od podpisania umowy w mieszkaniu Jakuba zadzwonił domofon. Chłopak podniósł słuchawkę.
– Dzień dobry, kurier De-Vau-Es. Mam przesyłkę dla pana Kowalskiego.
– Już, już otwieram! – odpowiedział.
Kwadrans później chłopak siedział na podłodze w toalecie i wpatrywał się niespokojnie w strzykawkę z namalowanym pentagramem. Był jednocześnie przerażony, ale i podekscytowany. Ponadto dręczyło go nieodparte wrażenie, że o czymś zapomniał.
W przypływie adrenaliny chwycił strzykawkę, wbił ją sobie w udo i nacisnął. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, po chwili kolejny. Kilka uderzeń serca później wił się po podłodze łazienki. Próbował krzyczeć, ale z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Zamiast słów poleciała piana zmieszana z krwią. Uderzył głową w ścianę, przed oczami mu poczerniało.
Przytomność odzyskał dopiero następnego dnia. Momentalnie poczuł, że coś się zmieniło. Z trudem stanął na nogach i oparłszy się o umywalkę, spojrzał w lustro. Odruchowo cofnął się i krzyknął, z odbicia spoglądała na niego obca twarz. Była obryzgana krwią, ale zdecydowanie należała do Marii.
Chłopak spojrzał w dół, reszta ciała także była kobieca. Brudna, spocona, ale z całą pewnością kobieca. Jakuba przeszła fala obrzydzenia, której zupełnie się po sobie nie spodziewał. Muszę doprowadzić się do porządku, pomyślał.
Następną godzinę spędził pod prysznicem. Szorował się dokładnie, jakby chciał się obedrzeć ze skóry. Szczególną uwagę poświęcił higienie części intymnych, ale, ku własnemu zdziwieniu, nie było w tym ani krzty erotycznego napięcia. Wieloletnie fantazje, które powstały jeszcze w okresie dojrzewania, najwyraźniej nie wytrzymały brutalnego zderzenia z rzeczywistością.
Po kąpieli znów przejrzał się w lustrze. Prysznic pozwolił na pozbycie się resztek krwi i wymiocin, ale chłopak przekonał się, że ciało czyste niekoniecznie oznacza ciało właściwe. Przybranie postaci Marii stanowiło kluczowy element planu, ale chłopak zupełnie nie był w stanie zaakceptować nowego wyglądu. Wewnętrzny konflikt ducha z materią przybrał na sile. Niby wyglądał jak kobieta, ale zdecydowanie czuł się mężczyzną.
Stał tak przed lustrem przez dłuższą chwilę. Zrobił grymas. Nie wytrzymałbym tego zbyt długo. Dobrze, że zamiana postaci nie jest trwa… Momentalnie zamarł, w mig pojął, gdzie tkwiła luka w jego planie. Wiedział, jaki popełnił błąd. Rzucił się biegiem przez mieszkanie i chwycił druk umowy.
Gorączkowo przerzucał strony i studiował kolejne paragrafy, kolejne ustępy, kolejne punkty. Wreszcie odnalazł miejsce, którego szukał.
– Przyjmujący zamówienie oświadcza, że zmiana wyglądu, spowodowana aplikacją przedmiotu umowy, ma charakter permanentny. Wszelkie próby cofnięcia procesu zamawiający wykonuje na własne ryzyko i odpowiedzialność. – Łamiącym się głosem przeczytał Jakub.
Krew napłynęła mu do twarzy. Zaczął nerwowo kręcić się po mieszkaniu, bez wyraźnego celu. Raz przyspieszał kroku, by za chwilę snuć się powoli. Wreszcie stanął i spuścił głowę. Zacisnął pięści, aż zbielały, stał tak przez dobrych kilka chwil. Wreszcie spojrzał w sufit i zawył jak umęczone zwierzę. Rzucił się w kierunku ściany i kilkukrotnie uderzył w nią gołą pięścią. Na palcach pojawiły się strużki krwi. Chwilę później chłopak zwymiotował, padł na podłogę i ponownie zemdlał.
Cały kolejny dzień spędził na podłodze, zawinięty w koc. Wiedział, że schrzanił sprawę. Stopniowo oswajał się z tą niepokojącą myślą. Teraz już naprawdę nie ma odwrotu, pomyślał zrezygnowany. Równie dobrze mogę dokończyć plan. Ostatecznie, co innego mi pozostało?
Dźwignął się z podłogi i podszedł do biurka. Leżała na nim pomięta kartka, na której zapisał schemat planu działania, który sporządził ledwo kilka tygodni wcześniej. Teraz już wiedział, co powinno znaleźć się w miejscu znaków zapytania. Wrócić do normalnej postaci.
Z gorzkich przemyśleń wyrwał go sygnał wiadomości przychodzącej. Numer był zastrzeżony, ale nadawca postanowił się przedstawić. Na ekranie smartfona widniało: "Zmiany potrafią być bolesne, mi dispiace. Ale poradzisz sobie, più fede! Salvadore".
***
Ostatecznie Jakub uznał, że zaplanowaną kradzież zrealizuje. Miał już zebrane wszystkie elementy układanki. Pozwolił sobie także na odrobinę optymizmu. Skoro w umowie jest napisane, że próby cofnięcia przemiany wykonuję na własne ryzyko, to znaczy, że jakiś sposób istnieje, pomyślał.
Postanowił przeprowadzić pierwszą próbę interakcji w nowym ciele, gdy zorientował się, że nie pomyślał jeszcze o jednej rzeczy. Dość prozaicznej, wypada dodać. Nie miał żadnych ubrań Marii. Spojrzał na zegarek, dochodziła dwunasta. Prawdziwa dziewczyna była w tym czasie w pracy, to dobrze. Jakub nie miał kluczy, ale przypomniał sobie, że o tej porze jej współlokatorka zazwyczaj przebywa w mieszkaniu.
Chłopak ubrał się w pośpiechu i wyszedł na ulicę. Gdy dotarł na miejsce, nacisnął dzwonek i modlił się w duchu, żeby się udało. Nerwowo przestępował z nogi na nogę. Nagle drzwi się otworzyły. Anna początkowo chciała coś powiedzieć, ale spojrzała tylko na Jakuba i parsknęła śmiechem.
– A ty co? Z roboty cię wywalili? – zapytała. – I co to za nowa stylizacja? Planujesz wypad na ustawkę kiboli?
– Nie, mam przerwę. Wylałam kawę na ubranie, kolega z pracy miał akurat dresy na siłownię, to pożyczyłam… Oczywiście dopiero po drodze przypomniałam sobie, że klucze zostały w szafce w pracy… Zresztą nieważne, przepuścisz mnie wreszcie? Stoimy w wejściu.
– Ty. Pożyczyłaś. Ciuchy? – odpowiedziała zdumiona Anna.
– Tak, wiem, nieprawdopodobne – powiedział Jakub-Maria i zaśmiał się nerwowo. – To jak będzie? Przepuścisz mnie wreszcie?
– Ja… Jasne! Przepraszam, ale ciągle nie mogę się otrząsnąć.
Chwilę później świeżo upieczony doppelganger buszował w szafkach i nerwowo pakował ubrania do torby podróżnej. Zamarł, gdy w drzwiach stanęła Anna.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytała.
– Możliwe, jeszcze nie zdecydowałem. – Odchrząknął pospiesznie. – Jeszcze nie zdecydowałam. Chcę być gotowa, tak na w razie czego – odpowiedział.
– Dziwnie się dzisiaj zachowujesz, jesteś jakaś nieswoja. Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała współlokatorka.
Mam nadzieję, że nie będę musiał zrobić jej krzywdy, pomyślał. Na głos powiedział jednak coś innego.
– Tak, po prostu mam gorszy dzień. Nie ma czym się przejmować. – Dla podkreślenia próbował zachichotać, ale wyszło to jakoś nienaturalnie i nerwowo.
– Jaaaasna sprawa. W razie czego wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć, prawda? – odpowiedziała ze zrozumieniem Anna. – Idę do sklepu, wziąć ci coś?
– Nie trzeba, dzięki.
Dokończył pakowanie, rozejrzał się po pokoju, po czym zaklął paskudnie. Cholera, przecież jak zabiorę połowę ciuchów, to Maria się pokapuje, że coś jest nie tak. Jestem debilem, pomyślał przytomnie. Większość ubrań odłożył na miejsce i z kilkoma wybranymi rzeczami wymknął się z mieszkania.
***
Przez kolejne dni Jakub coraz śmielej wcielał się w rolę dziewczyny. Kontaktował się ze znajomymi Marii i obserwował ich reakcje. Ani razu nie dostrzegł, żadnych niepokojących sygnałów. Regularnie zaczął też odwiedzać ulubione miejsca dziewczyny. Rezultaty podejmowanych prób były więcej niż zadowalające. Pomimo bolesnych skutków ubocznych korzystał też regularnie z dobrodziejstw widzącego oka. Zbyt wcześnie było jeszcze na spotkanie twarzą w twarz z prawdziwą Marią.
Gdy pewnego dnia zadzwoniła do pracy, że źle się czuje i nie da rady przyjechać, Jakub postanowił wykorzystać okazję. Dotarł do Biblioteki Wojewódzkiej i wytłumaczył przełożonej, że poranne złe samopoczucie okazało się jedynie fałszywym alarmem. Nie była to pierwsza tego typu sytuacja, więc wytłumaczenie zostało przyjęte bez zastrzeżeń. Przez następne osiem godzin snuł się po bibliotece, udając, że pracuje. Korciło go, żeby trochę poczytać, ale wiedział, że wzbudziłoby to podejrzenia. Boże, nudno to było oglądać przez oko, ale faktycznie spędzić tu cały dzień, pomyślał. I to bez czytania! Jak ona w ogóle to wytrzymuje?
Pomimo środków ostrożności, które podejmował Jakub, nie udało się uniknąć komplikacji. Ot, na przykład, podczas codziennych zakupów, poza artykułami spożywczymi pierwszej potrzeby, w koszyku znalazła się także butelka wódki. Dopiero lustrujące spojrzenie starszej ekspedientki uświadomiło Jakubowi, że coś jednak jest nie tak.
– To do kuchni… Dzisiaj smażę faworki. – Niepewnie próbował się usprawiedliwić. Kasjerka ponownie badawczo wlepiła w niego wzrok. Wreszcie skinęła głową.
Zgrzyt pojawił się kilka godzin później. Pech chciał, że prawdziwa Maria także poszła do sklepu i natrafiła na tę samą ekspedientkę. Jakub obserwował całą sytuację za pośrednictwem widzącego oka.
– Kolejne zakupy dzisiaj – zapytała zza lady kobieta. – Jak się udały faworki?
– Jak to kolejne… O jakich faworkach pani mówi?
– Tak właśnie myślałam… Taka młoda i już problem z alkoholem… Co za czasy…
– Co też pani mi tu insynuuje! – krzyknęła oburzona dziewczyna.
– Spokojnie, nie robi mi tu scen.
Ale Maria nie dokończyła zakupów ani przedziwnej konwersacji. Zamiast tego pospiesznie wybiegła ze sklepu.
Bieda w tym, że nie pierwszy raz się to zdarzyło. Od pewnego czasu Jakub regularnie był świadkiem rozmów, w których dziewczynie zarzucano wypowiadanie słów, których zdecydowanie nie powiedziała oraz przebywanie w miejscach, w których na pewno nie bywała. Widział, że z dnia na dzień Maria staje się bardziej nerwowa. Muszę się z nią wreszcie skonfrontować, jeszcze trochę i nabawi się paranoi, albo czegoś gorszego, pomyślał.
Pewnego dnia chłopak przyglądał się, jak Maria odkrywa, że zginęło jej trochę ubrań. Początkowo za winowajcę została uznana współlokatorka.
– To nieelegancko, pożyczać ubrania i nawet nie zapytać o pozwolenie.
– Słucham? Jakie znowu ubrania? – zapytała Anna.
– Dwie bluzki, dżinsy i sukienka, nie udawaj greka!
– Może sama je zabrałaś? Tego dnia, gdy zalałaś się kawą w pracy.
– Jaką kawą? O czym ty w ogóle mówisz?
– A mówiłam ci, że jesteś jakaś nieswoja… Wiesz, nie zrozum tego źle, ale… Nie myślałaś o skorzystaniu z porady specjalisty? Ostatnio dziwnie się zachowujesz.
– Ale… – Próbowała bronić się Maria. Przerwał jej dzwonek telefonu. Wzięła urządzenie do ręki. Numer rozmówcy był zastrzeżony, mimo to odebrała.
– Słucham?
– Masz wrażenie, że oszalałaś? Spotkajmy się za godzinę na wieży ratusza, to wszystko zrozumiesz – odpowiedział jej nieznajomy męski głos.
– Kto mówi? – zapytała.
– Za godzinę. Wieża ratusza. – Rozmówca się rozłączył. Maria spojrzała w kierunku współlokatorki.
– Porozmawiamy kiedy indziej, ja… Muszę coś pilnie załatwić na mieście – powiedziała.
– Jak sobie chcesz. – Anna wzruszyła ramionami i wyszła.
Jakub obserwował, jak dziewczyna zamawia Ubera. Po chwili otrzymała wiadomość tekstową. „Twój kierowca, Krzysztof, przyjedzie w ciągu pięciu minut. Wypatruj czarnej wołgi”.
Dziewczyna czekała przed blokiem. Gdy pojazd się pojawił, bez słowa wsiadła.
Tymczasem Jakub, który rozpoznał głos w słuchawce Marii, zakończył obserwację. Zadzwonił diabeł, a to oznacza kłopoty, pomyślał. Muszę dotrzeć na wieżę zanim coś jej się stanie. Pospiesznie doprowadził się do porządku, po czym ruszył w kierunku ratusza.
Przekroczył próg, w środku było zastanawiająco pusto. Normalnie o tej porze są tutaj tłumy, o co tu chodzi?, pomyślał. Nie miał jednak czasu na głębsze rozważania, Maria musiała być już na miejscu. Ruszył schodami w stronę wieży, kolejne stopnie pokonywał wielkimi susami. Pchnął drzwi i zaraz spostrzegł dziewczynę stojącą na środku pomieszczenia. Po diable nie było ani śladu. Podszedł bliżej. Maria z przerażenia aż podskoczyła. Oto bowiem zobaczyła… siebie samą.
Jakub postanowił improwizować. Dam radę, pomyślał.
– Cieszę się, że na mnie zaczekałaś, kochana – powiedział.
– Ale jak… O co tutaj chodzi?! – krzyknęła przerażona Maria.
– Naprawdę mnie nie poznajesz? A to zabawne! No, zastanów się, proszę.
– Kim ty jesteś?!
– Ty naprawdę już o wszystkim zapomniałaś, nieładnie. Obiecałam… Obiecałem ci najbardziej zuchwałą kradzież w historii ludzkości i oto jestem. Ukradłem ciebie! – odpowiedział doppelganger.
– Najbardziej zuchwałą kradzież… Czekaj… Ja… Jakub? Jakim cudem?… Jak ty?…
– Mniejsza o szczegóły, ale musisz sama przyznać, że jesteś pod wrażeniem. Prawda?
– Ja… To niemożliwe… Jaka znowu kradzież? O czym ty w ogóle mówisz – wybuchnęła Maria.
– Tak po prawdzie, to zupełnie mnie nie dziwi, że nie pamiętasz. To wszystko… To była dla ciebie tylko zabawa, co nie? Lubisz tak igrać z uczuciami innych? – Twarz Jakuba przybrała kamienny wyraz.
– Przecież to jest niemożliwe!
– Niemożliwe to jest rozbudzanie w człowieku nadziei i gaszenie jej, niczym peta na ziemi. – Chłopak splunął pod nogi. – Pomyśleć, że był taki czas, że chciałem dla ciebie ukraść księżyc, gwiazdy, cokolwiek sobie wymarzyłaś.
– O czym ty… – Nie zdążyła do końca wyartykułować myśli.
– Gardzę tobą! – krzyknął Jakub. – Nie, to za mało powiedziane, ja się tobą brzydzę!
–Ty? Ty gardzisz, mną? – zapytała wstrząśnięta.
– Nawet sobie nie zdajesz sprawy, co musiałem przeżyć, żeby się tutaj znaleźć… – odpowiedział.
– Co ty musiałeś przeżyć? A pomyślałeś o mnie? Mijają kolejne tygodnie, ja odchodzę od zmysłów, bo jestem przekonana, że wariuję. A wszystko okazuje się jakimś podłym żartem… I to ty gardzisz mną? Jesteś psychopatą, nikim więcej!
Jakub poczuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Oczami wyobraźni widział swoje żmudne planowanie, niezliczone konwulsje i wymioty, ucieczkę przez opętany cmentarz. Niespodziewanie usłyszał szorstki głos, rezonujący w głowie. “To ona jest wszystkiemu winna. Musi zostać ukarana”. Zupełnie nie kontrolował odruchów, jakby obcy byt przejął kontrolę nad jego ciałem. W jednej chwili puściły wszelkie hamulce i rzucił się z wściekłością na Marię. Prawą ręką chwycił ją za gardło i zaczął dusić, lewa ręka spoczęła na ustach dziewczyny.
Początkowo próbowała się bronić, usiłowała gryźć i kopać, ale nie przynosiło to żadnego efektu. Najwyraźniej nikt nie słyszał walki rozgrywającej się w pomieszczeniu, bowiem drzwi pozostawały zamknięte. Żadna pomoc nie nadchodziła. Maria wiła się w męczarniach, ale za nic nie potrafiła się uwolnić. Kolejne sekundy mijały nieznośnie, a ruchy dziewczyny były coraz słabsze. W końcu zupełnie ustały.
Jakub spojrzał na dziewczynę i odskoczył jak oparzony. Oddychał głęboko, nie mógł złapać równowagi. Gdy trochę doszedł do siebie, podszedł do leżących na ziemi zwłok i upadł na kolana. Zaczął szlochać.
Boże… Dlaczego to zrobiłem? Co się ze mną stało? Jestem potworem, pomyślał zrozpaczony.
W tym momencie poczuł jeszcze coś innego. Jak grom z jasnego nieba uderzyło go to, co powinien dostrzec już dużo wcześniej. Przecież, tak naprawdę, nie znam żadnego Krzyśka.
Rzekomy przyjaciel pojawił się w życiu Jakuba nagle, ale nie przez przypadek. Jakże dogodnie się to złożyło, pomyślał. Zaklął pod nosem i zacisnął pięści. Wstał i przez dłuższą chwilę krążył dookoła zwłok Marii. Z jego ust wydobywały się pojedyncze słowa, same niecenzuralne. Nagle usłyszał jakieś poruszenie. Ktoś nadchodzi, pomyślał. Ostatni raz spojrzał na bezwładnie leżące ciało dziewczyny. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się, w progu stanął diabeł. Uśmiech malował mu się na twarzy.
– Witam serde…
Ale Jakub nie słuchał, bez słowa ruszył w kierunku okna, otworzył je, po czym wyskoczył. Wysłannik piekieł nawet nie próbował jakkolwiek zareagować. Zamiast tego chichotał pod nosem.
Tymczasem na chodniku, przy zmasakrowanych zwłokach młodej dziewczyny zebrał się tłum gapiów.
EPILOG
Krzysiek siedział w kancelarii Michała i razem z prawnikiem raczyli się wyborną, trzydziestoletnią whisky.
– Nie wiem, czy o tym słyszałeś… – powiedział niespodziewanie diabeł. – Ale ostatnio na wieży ratusza miała miejsce ciekawa historia. Wyobraź sobie, że pewna dziewczyna udusiła samą siebie, a potem jeszcze popełniła samobójstwo, skacząc przez okno. Pyszna historia.
– Coś tam mi się obiło o uszy. Przykro, ale co zrobić? – zapytał filozoficznie prawnik.
– W sumie to nic – odpowiedział przytomnie diabeł. – Druga sprawa, że dziwne akcje na wieży ratuszowej zaczynają być taką waszą olsztyńską tradycją.
– Nawet nie zaczynaj…
W odpowiedzi Krzysztof jedynie zachichotał. Nagle rozległo się głośne uderzenie w drzwi kancelarii. Po chwili do środka wtargnął Salceson. Był cały czerwony na twarzy i drżały mu ręce.
– Oszukałeś mnie, cazzo! – krzyknął wściekły Włoch. – Tym razem miało być inaczej. Nie było mowy o żadnych martwych ragazze!
– Uznałem, że w życiu potrzeba więcej dramatyzmu, więc aneksowałem postanowienia kontraktu. – Widząc zdziwienie na twarzy rozmówcy, dodał. – Jednostronnie i zaocznie.
– Questo non è accettabile! Tak być nie może!
– I co z tym zrobisz? – Diabeł był wyraźnie rozbawiony wybuchem Włocha.
– Jeszcze zobaczysz! Mi vendicherò! – Nie czekając na odpowiedź, wybiegł z pomieszczenia.
– Co mi właśnie przypomniało… Mamy remis, panie Twardowski, ha! – Krzysztof spojrzał w górę i uśmiechnął się paskudnie.
– Zabawna postać, ten Salvadore – skomentował Michał. – Zanim nam tak brutalnie przerwano, mówiłeś, zdaje się, coś o zwłokach dziewczyny?
– Tak, tak. No i w związku z tą całą historią, pomyślałem, że strasznie mi na rękę, że ludzie nie czytają umów, które podpisują.
– Czekaj, czyli to był ten cały… jak mu tam było?
– Kowalski. Jakub Kowalski. Ten sam. – Diabeł aż się rozpromienił.
– No, ale z twojej strony kontrakt został wypełniony, tak że wszystko w porządku. Nikt się nie może przyczepić – odpowiedział Michał.
– Lubię to twoje pragmatyczne, prawnicze, podejście do życia – pochwalił rozmówcę diabeł.
– Już ty mi nie mydl oczu. Ufam, że na wypełnieniu umowy tym razem poprzestałeś? – Widząc minę rozmówcy, który właśnie złożył usta w dziubek i spoglądał w sufit, jedynie westchnął głośno.
– Może kilka razy zainterweniowałem to tu, to tam… O ludzkim życiu nie może decydować przypadek. Dzięki temu, że nie przyglądałem się biernie, mamy martwą Radziwiłłównę i jeszcze esencję ciała chłopaka, w sam raz na kolejne zlecenie. Same pozytywy. Rozumiem, że w razie niespodziewanych komplikacji… to wszystko zostaje między nami?
– Ty się nigdy nie zmienisz… – Ponownie westchnął prawnik. – Ale tak, wszystko jest objęte tajemnicą zawodową.