Piszę te słowa ku przestrodze, abyś nigdy nie popełnił tego samego błędu co ja i nigdy nie ignorował podań i legend naszych przodków. Być może trudno w to uwierzyć, lecz świat, jaki postrzegamy, nie jest do końca tym, czym się nam wydaje. Ponieważ, czy tego chcesz, czy nie, pod pierzyną racjonalności, tam gdzie powinno skrywać się wygodne, choć twarde łóżko konwencjonalnie funkcjonującego świata, skrywa się ogromne, śmierdzące i bulgoczące bagno niewytłumaczalnych i poronionych zjawisk.
Jeśli już w tym momencie obawiasz się o stan mojego umysłu, pragnę poinformować, że sam po tym, co mnie spotkało, wielokrotnie miałem wątpliwości, których właściwie nigdy nie udało mi się całkowicie wyplenić. Im jednak dłużej się nad tym zastanawiam, tym mocniej jestem przekonany, że to nie we mnie tkwi problem, lecz w tym przeklętym zegarze.
Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć, ale od zawsze miałem słabość do starych zegarków. Fascynował mnie ich wygląd, precyzja, dźwięk, jak również to, że zawsze skrywały jakąś historię. Przez lata zgromadziłem całkiem niezłą kolekcję, ponad pięciuset egzemplarzy, zarówno zegarków kieszonkowych, tych z bransoletami, kominkowych, damskich czy męskich, lecz żaden z nich nie był tak wyjątkowy jak ten, o którym zaraz opowiem. I niech mnie diabli… Gdybym wówczas wiedział, jaką cenę przyjdzie mi za niego zapłacić, trzymałbym się od niego z daleka lub też bez najmniejszego zawahania zniszczyłbym go od razu po zakupie i to tak, aby nikt już nie był w stanie go odtworzyć.
Musisz wiedzieć, że był to zegarek zaiste niesamowity w swoim wyglądzie! Trudny do opisania, wręcz amorficzny, jego cyferblat posiadał nieregularny kształt, a wskazówki miały absurdalnie krzywe, fantazyjne kształty. Nie posiadał również cyfr, lecz zupełnie obce mi, intrygujące symbole. Dodatkowo, emanował niezwykłym hipnotyzującym urokiem. I choć już wtedy uważałem się za znawcę w tej dziedzinie, niestety nigdy nie udało mi się go zidentyfikować. Nie posiadał wybitej marki, żadnych charakterystycznych cech czy numeru seryjnego. Był zupełnie anonimowy nawet dla takiego pasjonata jak ja. Uznałem więc, że musi to być unikat, prawdziwie jedyny w swoim rodzaju wytwór jakiegoś niezwykle uzdolnionego rzemieślnika.
Zegarek trafił do moich rąk, gdy pewnego dnia, na jednym z targów antykwarycznych, zauważyłem go leżącego pośród najróżniejszych staroci. Niby nic nadzwyczajnego, ot normalna sytuacja. Być może chciałem go znaleźć, lecz dziś, choć zapewne zabrzmi to absurdalnie, śmiem twierdzić, że to bardziej on chciał, żebym to właśnie ja go odnalazł. Tak czy owak, kupiłem go od jakiejś starej, ubranej na biało, ciągle bełkoczącej coś niewyraźnie kobiety, której nigdy przedtem ani później nie widziałem. Wtedy nie zwróciłem na nią większej uwagi, gdyż skupiony byłem na moim nowym znalezisku.
Gdy tylko wróciłem z nim do mieszkania, od razu postanowiłem pochwalić się zakupem swojej współlokatorce, Amelii. Pamiętam, że bardzo zaskoczyła mnie jej reakcja na widok zegarka. Uznała go za okropny, wręcz niepokojący, odpychający i budzący nieprzyjemne odczucia. Twierdziła, że nie powinienem go trzymać w mieszkaniu, a najlepiej byłoby, gdybym zupełnie się go pozbył. Według niej, a może bardziej według podań jej babki, istnieją przedmioty przepełnione bardzo negatywną energią i przebywanie w ich pobliżu przynosi tylko same problemy. Rzecz jasna zignorowałem wtedy to śmieszne i zabobonne gadanie, lecz gdybym tylko jej posłuchał… Proszę, wybacz mi…
Pamiętam, że ten cudaczny zegarek zupełnie mnie wówczas pochłonął. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, patrzyłem, jak wskazówki poruszają się po nieregularnym cyferblacie, jak mimo tak bluźnierczej anormalności, ciągle precyzyjnie odmierza nasz, przecież tak normalny czas. Zupełnie nie potrafiłem o nim zapomnieć.
Kiedy nadszedł wieczór i położyłem się spać, również wtedy zegar nie dawał mi spokoju. Słyszałem jego pulsujące bicie, które na przemian przyspieszało i zwalniało. Zupełnie jakby w nim żyła jakaś mała płochliwa istota, podatna na każdy szelest i ruch, której serce na przemian przyspieszało i głośno biło, a następnie zupełnie uspokajało się i zasypiało. Ta ciągła i nieregularna zmiana tempa sprawiła, że nie potrafiłem dotrwać do rana.
Postanowiłem rozkręcić zegarek i dokładnie obejrzeć jego mechanizm. Szybko jednak zorientowałem się, że koperta jest nierozbieralna, a do otworzenia go z góry zwyczajnie brakuje mi doświadczenia i tylko mógłbym uszkodzić ten jedyny na świecie egzemplarz. Niepocieszony, lecz ciągle zaintrygowany zegarkiem, w końcu zasnąłem.
To, co się później wydarzyło, to prawdziwy koszmar, a moje późniejsze zeznania uznane zostały za zwykłe urojenia szaleńca. Ja jednak wiem, że to nie były majaki! Jestem wręcz przekonany, że w jakiś pokrętny i trudny do wytłumaczenia sposób, to wszystko wydarzyło się naprawdę! Pamiętam, że tej nocy moje sny były pełne pogmatwanych wizji i nieeuklidesowych kształtów. Znalazłem się w jakimś organicznym pomieszczeniu, przypominającym wnętrze jakiejś żywej, zaropiałej i niesamowicie owrzodzonej istoty. Pokryte ciemnym śluzem ściany pomieszczenia pulsowały i nieustannie zmieniały kształt. Niekiedy przysiągłbym, że wyglądały wręcz jak olbrzymie tryby, takie jakie zwykle montuje się w ogromnych wieżach zegarowych. Wokół panowała duszna atmosfera i mdlący zapach gnijącej tkanki. Gdy zrobiłem krok, zorientowałem się, że podłoże, po którym stąpam, również pokryte jest tym śluzem, lecz nie byłem w stanie ujrzeć, czym ono dokładnie jest, gdyż moje stopy ginęły w czarnej i gęstej jak smoła mgle.
Nagle, z ciemnego i pulsującego kąta, wyłoniła się niezwykle niepokojąca i dziwnie znajoma postać. Choć wysoka istota była antropomorficzna, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy na pewno miałem do czynienia z człowiekiem. Jej ubiór składał się z białego, dobrze dopasowanego garnituru i czarnej koszuli. Jednak to, co najbardziej przyciągało uwagę, to jej twarz. Nie potrafię tego inaczej opisać, jak po prostu stwierdzić, że w jakiś sposób „ISTNIAŁA". Jej rysy płynęły, ciągle się zmieniały i połyskiwały, jakby były wynaturzone i zbudowane z bezimiennej, czarnej i pochłaniającej światło masy, wewnątrz których migotały całe galaktyki. Gdy spojrzałem w jej oczy, ogarnął mnie niepohamowany i paraliżujący strach. Hipnotyzowały, przyciągały mnie do siebie, a jednocześnie odpychały i budziły odrazę. Nie były to zwykłe oczy, lecz dwa niewielkie i złowrogie portale do bluźnierczego, nieopisywalnego i nieeuklidesowego świata.
Istota zbliżyła się do mnie, a jej obecność spowodowała, że mój umysł załamał się, a zamiast z całych sił pragnąć uciec i schować się przed tą niewypowiedzianą grozą, zaczął lamentacyjnie bełkotać. Czułem, jakby wszelka nadzieja nagle opuściła moje ciało, a serce pochwyciła i ścisnęła jakaś lodowata dłoń.
Istota przywitała się ze mną w sposób, który jeszcze bardziej mnie zmroził. Jej głos nie przypominał niczego normalnego. Była to prawdziwa symfonia absurdalnych dźwięków – kaskada bestialskich szmerów, dziecięcego jęku i starczych lamentów. W jednej chwili usłyszałem skowyt wilka i śpiew słodkiego ptaka, ryk lwa i pisk polnego gryzonia. W jej głosie słyszałem moje własne myśli, najgłębsze tajemnice i najbardziej ukryte lęki. Czułem się nagi i bezbronny w jej obecności. Jedyne, co zdołałem wypluć z siebie, to pytanie o to, kim jest i gdzie się znajdujemy. Lecz byt odpowiedział mi enigmatycznie swoim nieopisywalnym głosem, że właściwsze pytanie brzmiałoby: kiedy jesteśmy i że ma wiele imion. Byt nie zadawał mi pytań; wydaje mi się, że wówczas chciał mi coś przekazać. Czerpał wyraźną przyjemność z mojego towarzystwa i możliwości spotkania. Opowiadał głównie o czasie, wplatając go ciągle w swoje wywody. Mówił, że pojawił się zanim jeszcze pierwszy człowiek spojrzał w niebo i że od tego czasu bardzo się nami zainteresował. Wspomniał także, że uwielbia od czasu do czasu obdarowywać ludzi i że zegarek, który trafił w moje ręce, jest jego dziełem.
Podczas tego spotkania ciągle czułem obecność czegoś jeszcze bardziej przerażającego i niewidzialnego krążącego wokół nas. Przemawiająca istota wyraźnie zdawała sobie sprawę z mojego niepokoju i ciągłego zerkania w ciemne kąty. Choć nie zadałem żadnego pytania, potwierdziła, że jest tu jeszcze ktoś, kogo zamierza przedstawić, lecz na to nadejdzie odpowiedni czas. Te słowa wywołały nieprzyjemny skurcz w moich ramionach. Czułem się jak przynęta rzucona do terrarium z olbrzymią tarantulą. Szybko zrozumiałem, w jakim celu się tu znalazłem – istota chciała zobaczyć, jak umieram!
Poczułem, jak nagle obudził się we mnie instynkt samozachowawczy, a nogi same ruszają do biegu. Odepchnąłem stojący przede mną byt i z całych sił zacząłem uciekać. Wokół rozlegał się tylko śmiech istoty. Nieustający śmiech składający się z wielu głosów, zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych. I gdy wydawało się już, że uniknąłem niebezpieczeństwa, nagle przede mną pojawił się stwór, który tylko czekał na okazję lub przyzwolenie swego pana. Naprawdę trudno zwykłymi słowami opisać wygląd tej wynaturzonej poczwary. Posiadała długie, kosmate łapska zakończone ostrymi szponami, a pełen krzywych zębów pysk wyglądał niczym obłędny akt namalowany przez szalonego artystę. Potwór był nienaturalnie szczupły i bardzo zwinny. Z impetem rzucił się na mnie, powalając na ziemię. Intuicyjnie wyciągnąłem ręce przed siebie, próbując odgonić jego śmiercionośne kły. Chwyciłem go za szczupłą szyję i zacisnąłem palce. Jego łapy desperacko próbowały się uwolnić spod mojego chwytu, a mięśnie napięły się ze wszystkich sił. Potwór charczał i ślinił się, lecz na jego zdeformowanej mordzie malowały się nie tylko wściekłość, ale również przerażenie. Krew tętniła we mnie, a każdy oddech przypominał żarzący się węgiel, wypełniający płuca. Wiedziałem, że muszę wygrać tę walkę, że to jedyna szansa na ocalenie. Głęboko wbiłem palce w kark potwora, czując pulsujące i słabnące mięśnie. Obrzydliwy śmiech wokół nas nie milkł, a wręcz nasilał się, unosząc się na coraz wyższe rejestry.
Potwór zaczął wydawać nieludzkie dźwięki, mieszaninę bestialskiego ryku i chrypliwego skomlenia. Pazurami przeciął mi twarz, pozostawiając głębokie rany, mimo bólu nie pozwoliłem sobie na osłabnięcie. Wiedziałem, że to jest decydujący moment, że muszę zabić bestię, inaczej to ja stracę życie. Wreszcie, potwór opadł bezwładnie. Jego łapy osłabły, a przekrwione oczy straciły blask. Zrzuciłem z siebie ciało potwora w akompaniamencie histerycznego śmiechu, który stawał się nie do wytrzymania. Zostawiłem martwe truchło potwora i pełen pulsującej adrenaliny, pobiegłem przed siebie. Byle dalej. W pewnym momencie śmiech ustał, a mnie ogarnęła totalna ciemność.
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy i poczuciem niepokoju. Uniosłem ciężką głowę i rozejrzałem się, by zorientować się, gdzie jestem. Pamiętam, że nie potrafiłem uwierzyć własnym oczom. Jeszcze przed chwilą czułem się jakbym był wśród kosmicznych przestrzeni, w miejscu, gdzie żaden człowiek nie powinien przebywać, a chwilę później znajdowałem się na brzegu rzeki, niedaleko mojego bloku. Poczułem nieprzyjemne pieczenie na policzku, a gdy sięgnąłem tam dłonią, z przerażeniem zauważyłem zaschniętą krew na palcach. Więc albo upadłem i się poraniłem, albo to, co mnie spotkało, nie było snem!
Ociężały, wstałem i wdrapałem się na chodnik. Zdezorientowany całą tą sytuacją, postanowiłem jak najszybciej wrócić do mieszkania i zapytać Amelię, czy może wie, co dokładnie wydarzyło się w nocy.
Dochodzimy do miejsca, gdzie nadal niełatwo jest mi o tym wspominać. Ciągle czuję poczucie winy, że nie posłuchałem Amelii i nie pozbyłem się tego zegarka. Podchodząc do drzwi mieszkania, pierwszą rzeczą, która mnie zaniepokoiła, było to, że nie były one zwyczajowo zamknięte na klucz. Wkroczyłem do mieszkania, pełen obaw i niepokoju. Wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się normalne, ale gdzieś podświadomie wiedziałem, że coś było nie tak. Kątem oka dostrzegłem wiszące na ścianie przedstawiające nas zdjęcie. To była zwykła fotografia, ale coś w niej mnie przerażało. Przez moment patrzyłem na nasze uśmiechnięte twarze, ale w mojej głowie tkwiło to uporczywe przekonanie, że wydarzyło się coś, czego nie potrafiłem sobie przypomnieć.
Zawołałem ją, lecz odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Amelii nie było też w salonie, więc pośpiesznie udałem się do jej pokoju. Zastukałem do drzwi, ale i tym razem nie otrzymałem odpowiedzi. Pełen obaw tego, co zastanę, ostrożnie je otworzyłem i wtedy ją ujrzałem. Leżała na podłodze przed łóżkiem, nieruchoma i blada. Mój oddech zamarł, a serce zaczęło bić jak dziki bęben. Nie zważając na nic, podbiegłem do niej i próbowałem ją obudzić, ale była zimna i martwa. Przytuliłem ją, desperacko wzywając pomocy…
Gdy przyjechała policja, zaczęły się pytania. Próbowałem wytłumaczyć, że nie pamiętam niczego, co wczoraj zaszło. Niestety, żadne słowa nie znalazły wiarygodności w oczach policjantów. Moje zeznania o luce w pamięci, brzmiały niewiarygodnie. Stałem się głównym podejrzanym. Rany, które posiadałem mogły odpowiadać paznokciom Amelii, a zdumienie i szok jaki wykazywałem podczas przesłuchania, tylko nasilały podejrzenia. Byłem przerażony, zwyczajnie nie mogłem pojąć, jak to się stało, jak straciłem kontrolę nad sobą, jak Amelii mogło przydarzyć się coś tak strasznego.
W czasie przesłuchania próbowałem przypomnieć sobie, co działo się chwilę przed utratą świadomości i wtedy uświadomiłem sobie, że nigdzie nie ma tego dziwnego zegarka. Chciałem go odnaleźć, lecz nigdzie go nie było. Wspomniałem o nim w swoich zeznaniach, jak również o tym, od kogo i gdzie go nabyłem. Policjanci niechętnie odpowiedzieli tylko, że sprawdzą ten trop.
Niestety, fakty jednoznacznie wskazywały na moją winę, a znalezione na miejscu zbrodni ślady, włącznie z obecnością w mieszkaniu, były przerażająco przekonujące. Aresztowany, stanąłem przed sądem. O dziwo, policjanci przepytali mieszkańców w sprawie zegarka, jednak wszyscy jednomyślnie zaprzeczyli, że widzieli taki czasomierz czy pamiętają opisaną kobietę. Najgorsze jednak było to, że wyniki sekcji jednoznacznie wskazały na moją winę. Amelia została uduszona, a na jej szyi znaleziono odciski moich palców, a pod paznokciami naskórek. Proces był krótki i nieubłagany. Mimo że lekarz, który mnie badał po tych wydarzeniach, wpisał w kartę czasową niepoczytalność, a adwokat próbował grać tą kartą, ostatecznie zostałem skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Uświadamiałem sobie, że moje życie skończyło się tamtej przeklętej nocy, ale prawdziwe piekło dopiero miało się rozpocząć w murach więzienia.
Tak więc, oto jestem, zapatrzony w wieczną ciemność celi, w której siedzę. Nie wiem, czy kiedykolwiek odkryję prawdę, czy zdołam dowiedzieć się, czy to naprawdę byłem ja. Niestety, czasem, gdy już wydaje mi się być pogodzonym z losem, słyszę to charakterystyczne bicie, jakby ten przeklęty zegar znajdował się w mojej celi. A gdy ono ustaje, w mej głowie zaczyna rozbrzmiewać histeryczny i przerażający śmiech istoty w garniturze.