Zanim zamknęły się drzwi windy, nieznajoma laska wbiła w szparę czarną, błyszczącą szpilę. Pierwszy raz ją widziałem, ale to o niczym nie świadczyło. Mogła tu mieszkać od lat. Nie znałem praktycznie nikogo z sąsiadów, i myślę, że oni też nie znali się nawzajem.
Spojrzała na mnie spod byka. Na oko ciut przed czterdziestką, czarne włosy, czarna mini, no i te szpile. Trochę za chuda, ale nawet ładna.
– Czego się gapisz?! – warknęła. Czarny makijaż spływał jej po twarzy. Blackmetalowo. Nawet sexy. Otarła łzy.
– Narybek… pieprzony, parszywy narybek…
– Słucham?
– Nie do ciebie mówię, narybku pieprzony! – wrzasnęła.
– Wariatka…
– Narybek jesteś, i tyle. Nie widzisz tego, frajerze? Dymają cię na każdym kroku, a ty jeszcze się, kurwa, cieszysz! – ryknęła mi w twarz. Odsunąłem się. Co za drama!
– Na co liczysz? Że cię wymienią w napisach końcowych? Dla nich jesteś tylko meblem, pieprzonym niewolnikiem zza oceanu! Nie decydujesz o niczym, nic nie posiadasz na własność, żadnych własnych decyzji nie podejmujesz, na wszystko musisz prosić o zgodę, klękać do laski przed swoimi mocodawcami! Nawet swojego pierdolonego czasu nie posiadasz, ani jednej sekundy. Jesteś kurwa zasobem!
Co tu się nie…
Trzasnęła w panel, zapalając połowę guzików. Winda stanęła na najbliższym piętrze.
– Wysiadam. Nara, frajerze!
Odwróciła się na pięcie i tyle ją widziałem. Wariatka…
Ludzie są nienormalni. Szury i świry. Sądząc po ubraniu, laska musiała pracować w korpo. Ciężko uwierzyć, że ktoś taki mógł pierdolić podobne kocopoły. Ha! Widać, mógł.
Ponad rok szukałem pracy, zanim dostałem się na juniora do korpo. Od tego czasu minęły dwa lata, przez które udało mi się osiągnąć więcej, niż myślałem. Nie powiem, jestem z siebie dumny. Dostać się do korpo, przejść przez to sito, to już nie lada wyzwanie. Wybierają najlepszych. Entry level u nich to poziom seniora u innych. Łatwo nie było, o nie, ale dopiąłem swego!
Nie powiem, byłem bliski załamania. Wpędziłem się w depresję – i mam na myśli prawdziwą depresję, chorobę, a nie chwilowe pogorszenie nastroju. Ludzie nie mają pojęcia, czym jest depresja, ale ludzie są nienormalni – to już ustaliliśmy. Było, minęło. Nie chcę nawet o tym wspominać, nie chcę pisać o dnie czarnej, zimnej studni, z której nie można wyjść, jak bardzo by się nie chciało. Chcesz, to poczytaj o tym gdzie indziej. Są źródła.
Obecnie robiłem jako plugger. Nie wiem, czy zdołam ci to wytłumaczyć. Plugger wiąże ze sobą interfejsy Neuralinka, trochę kodzi, ale więcej sprząta po AI i działa na edytorze nodów. Tak ogólnie. Mało wdzięczna robota. Dużo użerania się ze zjebanym API Neuralinka, teraz praktycznie pisanym przez boty. Kojarzysz brainfuck? No, to mniej więcej wiesz. Jasne, że się przepuszcza przez translator AI, inaczej przecież jebnąłby człowiek samobója, gdyby miał samodzielnie czytać to gówno. Mało kto chciał więc tę robotę, chociaż płacili konkretnie.
Wariatka z windy odpaliła mnie, przyznam szczerze. Narybek! Niewolnik zza oceanu. Jasne. Kasy, którą miałem, to ona w życiu nie zobaczy. Żeby nie skłamać, z pięć dyszek przytulałem co miesiąc. Większość leżała w funduszach, krypto, trochę w akcjach, a nawet w nieruchomościach. Ostatnie miałem w dupie, ale wiesz, dywersyfikacja. Randomowa kretynka wie oczywiście lepiej. Mówiłem już, że ludzie są nienormalni?
W każdej chwili mogłem pojechać do Tajlandii, na Goa czy Seszele i mieć wyjebongo do końca życia. Nie miałem jednak w planach wyjazdu, nie tam. To dobre dla plebsu. U nas każdy marzył o Victorii, New Racoon albo Elysium – ale tam trafiali najlepsi. Top of the top. Nie wystarczyło być zaledwie bardzo dobrym. Ja mogłem pomarzyć. Daleko mi było do promila najtęższych mózgów. No ale…
* * *
[incoming stp request…]
Firmowa sieć. Wtf?
[…]
[…connecting]
[@erosionofsanity]: Siema, debilu.
…I zesrałem się. Kumpel z zespołu, zniknął bez słowa trzy miesiące temu. Łeb jakich mało, a tacy szybko pięli się w górę. Chodziła plotka, że jest w Victorii, a tacy zwykle znikali. Nikt do końca nie wiedział, czemu – po prostu zwijali się, i tyle. Sądzę, że ziomki wbijali na wyższy level. Podobny casus jak milioner, który wyszedł z blokowej patologii.
[morbid]: jprdl kamil! to ty?
[@erosionofsanity]: Nie kurwa matka boska jaszczurza :)
[morbid]: dobra, wierzę że ty, zjebie :) wtf co za kanał?
[@erosionofsanity]: A ty w ogóle pamiętasz, że pracowałem w security? Relax zią :)
[…]
[morbid]: gadaj, jesteś tam?
[@erosionofsanity]: Yup :)
[morbid]: serio serio?
[@erosionofsanity]: Nie, w lesie na grzybach. Serio debilu :)
[morbid]: victoria newracoon elysium?
[@erosionofsanity]: Victoria.
[morbid]: albo nie, nie mów. kurwa no nie zdążyłem napisać
[morbid]: ale gadaj jak tam?
[thinking… reconnecting]
[@erosionofsanity]: Grubo. Wszelkie te kluby nomadów łącznie z Ozone to śmiech. Możliwości, jakie tu są, wysadziłyby Ci mózg na orbitę.
[morbid]: cipki?
[@erosionofsanity]: Nie o to chodzi, ale też. Światowa półka. Inny level wszystkiego.
[morbid]: kurwa zazrdo tu stara chujnia
[@erosionofsanity]: Wciąż plugging, eh?
[morbid]: jo
[@erosionofsanity]: Zostaw to.
[morbid]: po co kasa się zgadza :P
[@erosionofsanity]: Powaga. Naucz się meta, ogarnij VR proceduralne i wbijesz. Startujemy z większym projektem.
[morbid]: gdzie kurwa ja
[morbid]: poza tym meta chyba śnisz… wolałbym jeść własne gówno
[morbid]: ale dlatego podbijasz, co?
[…]
[@erosionofsanity]: A jak myślisz :P
[morbid]: interesowna korpo-dziwka
[@erosionofsanity]: Też Cię kocham, debilu :)
[@erosionofsanity]: In touch…
[disconnected… closing]
No… i namieszał.
* * *
Natarczywe, rytmiczne tłuczenie wyrwało mnie ze snu. Chwila minęła, zanim pojąłem, co to za hałas. Wstałem i nieprzytomnie powloklem się w stronę drzwi. Spojrzałem przez wizjer. Nie no kurwa! Wariatka z windy. Czarne okulary, garniak, spodnie w kant, teczka, czarne wszystko.
– Wariatko! Jak ci się skończyły leki, to nie do mnie.
– Wpuść mnie.
– Idź spać.
Wyjęła legitymację security i przytknęła do wizjera.
– Nie błaznuj. Otwieraj.
Wówczas rura mi zmiękła. Kolana też.
– Czego kurwa ode mnie chcecie? Chyba się wam coś ten teges…
Wyczuła w moim głosie nerwowość. Kamil. Wiedziałem, kurna! Przyjdzie mi jeszcze tego pożałować. W żołądku zaczęła formować się nieprzyjemnie ciężka kula.
– Ty chyba nie… Hej!
Bez ceregieli usiadła przy biurku, zrzuciła moje graty na podłogę i wpięła się do lapka. Otworzyła teczkę i zaczęła szybko stukać na klawiaturze. Mały wyświetlacz diodowy rzucał zieloną poświatę na jej twarz. Normalnie Matriks.
– Wyluzuj, młody – rzuciła. – Nic ci nie grozi. Muszę sprawdzić nieautoryzowane połączenie. Standardowa procedura.
– Ale…
Zdjęła okulary i spojrzała mi w oczy.
– Młody, jak masz coś do powiedzenia, to mów i nie marnuj mojego czasu, jasne?
Wczuła się w rolę, ja pierdykam. Przyznam, że całkiem jej to wychodziło.
– Ty chyba to lubisz, co? Wpierdalać się z butami i wydawać komendy.
Milczenie.
– To prawda, że z Victorii i innych nie wolno im się ten… kontaktować? To o to chodzi? – spytałem. Gmerała w swoim śmiesznym komputerku, nie zaszczycając mnie uwagą.
– Ale ty jednak głupi jesteś, co? – rzuciła po chwili.
Nie no kurwa.
Zamknęła walizkę, odpięła się, wstała i poprawiła garniak.
– Zrobione. Jak już wspomniałam, jak chcesz coś powiedzieć, to teraz jest czas. Code of conduct, punkt szósty. Obskurantyzm. Pamiętasz? Czuj się pouczony, w każdym razie.
Nie czekając na moją reakcję, wyszła.
– Nara, młody – rzuciła, trzaskając drzwiami.
* * *
[incoming stp request…]
[…]
[…connecting]
[@erosionofsanity]: Siema, debilu.
[morbid]: kurwa odwiedziny przez ciebie miałem!
[@erosionofsanity]: Wiem, wiem. Wyluzuj. Część planu.
[morbid]: wyluzuj?
[@erosionofsanity]: Standardowa procedura, nic się nie dzieje. Maria musiała przyjść i szopkę odstawić.
[morbid]: kamil ja nie wiem, ale jak to coś nielegalnego, to ja nie mam zamiaru beknąć
[@erosionofsanity]: Ziom wyluzuj. Żadnego nielegalu, trust me. Korporacyjne tryby kręcą się wolno, są procedury, biurokracji musi stać się zadość.
[…]
[@erosionofsanity]: Nie wiem co mam ci powiedzieć. Wyluzuj. Mamy duży VR-owy projekt i po prostu nie nadążają. Wiesz jak jest, trybiki nie mają pojęcia o innych trybikach, robią swoją robotę, maszyna się kręci.
[morbid]: dobra dobra, nie wiem co robicie i pewnie nie chcę wiedzieć
[@erosionofsanity]: meta i procedurale ogarniasz?
[morbid]: siadłem do tego, ale kamil… to nie na mój łeb
[@erosionofsanity]: Dobra, dobra. Przesłałem Ci tutki.
[morbid]: ke?
[@erosionofsanity]: Marian, przecież nie takie, co możesz sobie zgapić z jewtuba :) Musisz odpalić na Neuralinku koniecznie.
[morbid]: ale kamil pochuj ja? powiedz naprawdę bo są lepsi przecież od razu gotowi
[@erosionofsanity]: Kumplowi przysługę robię :P Nie wolno? Podziękujesz mi jeszcze, zobaczysz.
[@erosionofsanity]: Trust me.
[@erosionofsanity]: In touch…
[disconnected… closing]
* * *
Zerwałem interfejs z głowy. Rozsadzający czaszkę, nienaturalny pisk torturował mnie jeszcze przez dobrą minutę, nim ucichł.
– Kurwa! – ryknąłem. – Kamil… Zabiję, sukinkocie, jak tylko znajdę…
Osunąłem się z krzesła na ziemię. Zrobiło mi się niedobrze. Może to chory film, ale czułem, że moja ślina ma metaliczny posmak. Byłem przerażony i wściekły. Na siebie. Że też dałem się wciągnąć w to gówno.
Czerwony komunikat napierdalał mi prosto w gały.
Warning! Unauthorized modification of Neuralink® software detected. Damaged Neuralink® device poses serious threat to your health. To find out more, visit kb://neuralink.interface
Grzebanie w sofcie Neuralinka nigdy nie było dobrym pomysłem. Kończyło się zazwyczaj wpuszczeniem jakiegoś wirusa czy innego syfu, bezpośrednio do mózgu. Hakerzy polowali na idiotów uważających się za spryciarzy, co to przechytrzyli korpo i zdjęli blokady. Myśleli biedacy, że poszaleją w nieocenzurowanym VR, a zazwyczaj kończyli jako warzywa, śliniące się i wgapione w białą ścianę na oddziale zamkniętym. Nigdy nie wpadłbym na pomysł, żeby iść w ich ślady, ale Kamil… Miałem tylko nadzieję, że nie zrobił mi podobnego skurwysyństwa.
* * *
Pukanie. Kogo znów licho niesie?
Ja pieprzę! Znów ta wariatka. Chyba nie oficjalnie, bo znowu w tej mini. Co ona tam, butlę niesie?
– Czego? Przyszłaś przeprosić czy co?
– Chodź ze mną.
No nie…
– Wariatka – parsknąłem. – Nie masz się z kim napić?
– Wszystkie dziewczyny tak traktowałeś? Nic dziwnego, że jesteś sam.
Niech tam, i tak nie miałem nic lepszego do roboty.
Chwilę potem w milczeniu szliśmy do windy, a potem – nadal milcząc – jechaliśmy. Wysoko. Najwyżej, jak się dało. Wysiedliśmy na wprost drzwi jej apartamentu. Domyśliłem się, że to jedyne mieszkanie na tej kondygnacji. Drzwi otworzyły się przed nią same, weszliśmy.
– Fiu, fiu! Niezłe mieszkanko, nie ma to tamto.
– A co? Spodziewałeś się korporacyjnej klitki podobnej do twojej? Bo co, bo kobieta? Typowe…
Zakłopotany, zacząłem drapać się po głowie. Kretyński tik.
Wiedziała, że byłem pod wrażeniem i uśmiechnęła się z nieskrywaną satysfakcją. Musiała być szychą.
– Młody – zaśmiała się – gdyby tu chodziło o pieniądze… Zarabiałam sumy, o których ci się nie śniło. Mogłabym kupić mały kraj. Przez chwilę nawet o tym myślałam.
– To czemu nie kupiłaś?
Wzruszyła ramionami. Zrozumiałem, że jest z tych, co nie odpowiadają na niewygodne pytania.
Siedziałem więc z wariatką na jej tarasie, słuchając rapu z metalem. They say jump, you say "how high?" Parsknąłem śmiechem, kiedy wjechał ten kawałek.
– Co cię tak bawi?
– A to, że napiżdżasz Rage Against the Machine w penthousie opłacanym przez korpo. Ironia, nie?
Zaciągnęła się papierosem, w sekundę spalając go do połowy.
– W dupie to mam. Lubię.
– Wyjedźmy stąd w pizdu. Do Tajlandii. – wypaliłem znienacka, sam sobie się dziwiąc. Alko zaczynało już wchodzić.
– Tajlandia? – parsknęła – Młody, nie ma już żadnej Tajlandii…
– A co jest?
– Co by nie było, uwierz mi, nie chcesz tam być.
– Aha. Ale że co? Globalizacja, te sprawy? Wszędzie ta sama chujnia, tak?
– Mniej więcej.
– Mimo wszystko, wolałbym chyba tam, nie tu.
Zignorowała mnie. Pociągnęła solidny łyk z butli.
– Większość rzeczy można teraz zrobić zdalnie, sam wiesz doskonale. Większość, ale nie wszystko. Wciąż potrzebują takich analogowych agentów.
– Jak ty?
Podała mi butlę.
– Tak więc, sporo podróżowałam z racji swojej pracy. Widziałam, jak to wygląda. Widziałam rzeczy, o których wolałabym zapomnieć… Na północy. Kanada… Tam byłam. Młody, to kurwa zbrodnia, co oni robią. Skala tego, to jest nie do uwierzenia. To brzmi… Wiem, jak to brzmi, ale widziałam. To mi wystarczy.
– Ale co widziałaś?
Dłuższy ignor.
– Nie chcesz wiedzieć.
W milczeniu upiliśmy po kilka łyków. W głowie już mnie przyjemnie muliło. Wariatka nagle wstała, ciągnąc mnie za rękę.
– Ej!
– Chcesz się stąd wyrwać? – spytała. – Tajlandia może to nie jest, ale chodź, pokażę ci najlepszą opcję, jaka nam pozostała.
* * *
– O ja cię nie…
Słyszałem o samoorganizujących się węzłach komunikacyjnych, ale dotąd żadnego nie widziałem. Robiło wrażenie. Fraktalna plątanina światłowodowych witek wspartych na karkołomnych, ażurowych konstrukcjach czarnych, metalicznie połyskujących kubików ze skondensowanej masy krystalicznej. Materialny odpowiednik maszynowego spaghetti kodu, tak samo nieogarnialny rozumem. Zdawało się żyć. Pulsowało w swoim chaotycznym rytmie, światłowodowe wiązki automatycznie przepinały się w odpowiednie porty. Rusztowanie czarnych kubików morfowało się i przenosiło je gdzie trzeba. Totalnie niepraktyczna i skrajnie dziwaczna inżynieria z ludzkiego punktu widzenia. Maszynowa ewolucja. Jak bezduszne, obce, mikroskopijne megalopolis. O ja pierdolę! Miała rację. Jak to daleko poszło…
Wskazałem na czarny tetrahedron w centrum węzła.
– Victoria – powiedziała krótko.
– Ale że… nie rozumiem. W twoim mieszkaniu?!
– To kopia. Tak samo, jak twój kolega.
– Chcesz powiedzieć że wszyscy…
– Mhm…
W głowie nie chciało mi się to zmieścić.
– A oryginał… i prawdziwy Kamil?
Pokręciła głową.
– Naprawdę, nie chcesz wiedzieć.
Potrzebowałem chwili, żeby to przetrawić. Żeby w ogóle zacząć trawić. Dopuścić do świadomości.
– Zamiast Tajlandii, powiadasz…
– Młody – spojrzała na mnie poważnie – teraz jest proces selekcji. Przeniosą tylko wybranych.
– A reszta?
– Reszta? Pieprzony, parszywy narybek. Reszta zostaje z tyłu.
– A my mamy kopię, z backupem funfli i psiapsiół. Słodko.
Znowu zacząłem nerwowo drapać się w głowę. Pieprzone tiki. Ciekawe, czy bez ciała też bym je miał…
– Ale po co? Ciebie i tak by wybrali. Ale ja? Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, może nie mam z kim pić? Sam powiedz.
* * *
Wstałem powoli i niepewnie, starając się nie przewrócić. W głowie okropnie piszczało, żeby tylko od kaca… Znowu ten metaliczny posmak na języku… I smród. Dobry boże! Duszący smród krwii i surowego mięsa, jak w rzeźni. Natychmiast zrobiło mi się niedobrze. Chwiejąc się, pobiegłem czym prędzej otworzyć taras. Duszno. Poczułem, że zaraz zemdleję.
– Kamiiil kurwa! – ryknąłem. – Coś ty mi wpuścił, ty skurwysynu!
Naparłem na stalową barierkę, dysząc, chrypiąc, starając się wciągnąć do płuc jak najwięcej powietrza. Tak, jakby miało mi go zaraz zabraknąć. Jakbym się topił, dusił. Atak paniki – dotarło do mnie. Nigdy nie miałem jeszcze ataku paniki… Spokój. Oddychaj…
Miasto na dole gapiło się na mnie – szare i obojętne. Pomarańczowa łuna słońca ledwo przebijała się przez szarą mgłę. Szumiały auta, ktoś właśnie zatrąbił, dało się słyszeć sygnał policji albo karetki pogotowia rozbrzmiewający w oddali… Nigdy nie zawracałem sobie głowy ich rozróżnianiem. Ludzi nie było ani widać, ani słychać. Za wysoko.
Rzucić się. Tak niewiele dzieliło mnie od anihilacji. Mocniej wychylić się przez stalową rurkę. Tak mało i tak dużo. Ciekawe, jak się spada? Srałbym ze strachu, czy wręcz przeciwnie – doświadczył orgazmu w przedśmiertnym locie? Nieważne. Nie pozwolą mi.
Chaotyczne flashbacki zaczęły migać mi przed oczami. Chwilami odcinało mnie całkowicie. Błyskała czerń i czerwień. Zgrzytały glitche i artefakty. Urwane obrazy, urwane kończyny, jak zakazane wojenne porno z darknetu. Krew, skóra. Nie. Nie chciałem tam wracać. Oglądać tego, co zrobiłem… Do czego mnie zmusił. Zmusiły. Zmusiło? Ciężko nawet nazwać… ich… To. Niedobrze. Poczułem, że będę rzygał. Pieczenie… Ten metaliczny posmak. Znowu. Grudki kryształu. Ciekła materia. Krew. Zmiana. Synestezja. Transfer… Zar… ¿k… #5 || c(xb)
[sudo terminate --f]
[permission granted; terminating temporary host process]
[rerouting… 200 OK]
[Welcome back to Victoria fork 568w, traveller. Have a nice, productive day!]