Koniec października był coraz bliżej. Jesień żyła w pełni, malując liście drzew ciepłymi odcieniami żółci, ochry i czerwieni. Poranki na Zachodniej Destynii z dnia na dzień stawały się chłodniejsze. Jutrzence towarzyszyła subtelna woń nadciągającej nieśpiesznie zimy, która zaczęła dawać o sobie znać, muskając powierzchnię ziemi błyszczącymi, srebrzystymi drobinami.
Stromoskała z wolna budziła się do życia. W mieście panował zwyczajowy, wczesnoporanny gwar. Pogawędki piekarza i szewca, zachwalającego miły aromat świeżo wypieczonego pieczywa. Tubalny śmiech młynarza rechoczącego ze sprośnego żartu o żonie kamieniarza. Stukot skrzyń wypełnionych warzywami i owocami, układanych przez właściciela sklepu warzywnego. Głośne trzaśnięcia otwieranych, drewnianych okiennic, szuranie miotły po kamiennym bruku i chlupot fekaliów wylewanych do ścieków.
Strugi światła wpadające przez okno trafiły prosto w uśpione lico Hester. Skrzywiła się i przykryła pościelą. Midnightmare szarpnął za jeden z końców i ściągnął ją z jej głowy. Hester, ponownie się nakryła. Kruk zaskrzeczał z oburzeniem i kolejny raz pociągnął, porywając ze sobą całe posłanie.
– Co cię opętało? – zapytała sennym głosem, siadając z zamkniętymi powiekami na pryczy – chciałabym choć raz pospać troszkę dłużej. Mogę?
Ptak przekrzywił głowę i spojrzał na nią, demonstrując sprzeciw. Podleciał do niej, przycupnął na kolanie i zakrakał po swojemu.
– Tak, wiem. Sporo pracy przed nami. Mówiąc „nami”, masz oczywiście na myśli mnie, hmm?
Pokiwał głową i zaczął ocierać się czule o jej policzek.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła? – zagadnęła, spoglądając na swego towarzysza, zaspanymi, złocistymi oczami.
Wstała, przeciągając się solidnie. Ruszyła w stronę toaletki, przeczesując palcami długie, ciemnobrązowe włosy i wlała do miednicy świeżą wodę. Zmoczyła buzię, co od razu ją orzeźwiło. Doprowadziła się do porządku i rozpaliła palenisko. Przygotowała pobudzający ziołowy napar, by nabrać energii i powoli szykowała się do wyjścia. Założyła jasnozieloną lnianą szatę, wygodne buty i przełożyła przez ramię skórzaną torbę.
– Koniecznie muszę iść do kowala. Coś jest nie tak z jednym z zawiasów w drzwiach. Przypomnij mi, gdybym zapomniała. Potrzebuję pszczeli wosk i świece na zapas… Odwiedzę też starą Rastę. Sporządziłam dla niej mazidło na kolana.
Przeszła środkiem izby, zmierzając do regału wyłożonego różnymi naczynkami, napełnionymi wszelkiego rodzaju specyfikami i ściągnęła małą, glinianą miseczkę, którą włożyła do torby.
– Co jeszcze miałam wziąć… – stojąc przed regałem próbowała sobie przypomnieć – syrop z lawendy, wyciąg z jemioły… zdaje się, że to wszystko.
– KRA! KRA! KRA! – wykrzyczał Midnightmare.
– W porządku! Odwiedzimy rzeźnika. O tym na pewno nie dasz mi zapomnieć. Zresztą niezbędny jest mi gęsi tłuszcz na maści.
Wyszli na chłodne październikowe powietrze. Domostwo Hester mieściło się na rogu Alei Słonecznej i Szerokiego Przejścia. Udali się rozświetloną słońcem ulicą na rynek, a potem na targ. Brnąc między tłumem, witali mijanych ludzi, gdy nagle ktoś zawołał:
– Hester! Hester! – krzyczała wiekowa kobieta, podchodząc wolno.
– Dzień dobry Rasto. Planowałam cię dzisiaj odwiedzić. Mam dla ciebie maść – powiedziała i sięgnęła do sakwy, wyjmując lek.
– Witaj dziecinko. Potrzebowałam odrobiny słońca. Moje stare kości są sztywne. Krótki spacer mi nie zaszkodzi. To grzech nie skorzystać z tak pięknej pogody.
– Masz rację. Październik jest w tym roku wyjątkowy, chociaż rankiem bywa dosyć chłodno. W takie dni najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, ale pewien łajdak nie daje mi spać. – Spojrzała na swego pierzastego przyjaciela, puszczając do niego oko.
– Dobrze, że jest ktoś, kto cię pilnuje. Gdyby nie on, spałabyś pewnie do południa.
Uśmiechając się, podziękowała za lekarstwo i odeszła na drugą stronę ulicy. Midnightmare uszczypnął Hester w ucho i mruknął.
– Tak, chodźmy dalej.
Podążali deptakiem, odwiedzając po drodze handlarza mięsem, ulubionego sprzedawcę Midnightmare'a i pośpieszyli do najsłodszego stoiska na kiermaszu – pszczelarza, u którego Hester kupiła wosk, świece oraz kilka miodów.
– Wracajmy już. Chcę po południu iść na wrzosowiska. Jeśli przymrozki mają pojawiać się częściej, nie ma co zwlekać. Zrobię zawczasu zapasy.
Wróciwszy do domu, Hester zaczęła rozpakowywać zakupione towary, a Midnightmare pofrunął szczęśliwy na żerdź z kawałkiem wątróbki w dziobie. W tym samym momencie usłyszeli dziwne pstryknięcia, a przestrzeń nad blatem zaczęła skrzyć. Z początku pojedyncze iskry zamieniły się w skrzącą kaskadę. Strzelały we wszystkie strony, aż w końcu z centrum wystrzelił nadpalony urywek pergaminu. Rozbłyski zgasły, a papier wylądował na stole. Hester pochwyciła go i zauważyła wypisaną na nim wiadomość:
– „Hester Nox. Przybądź na Mgliste Wody. Wzywa cię przeznaczenie”. Podpisano, Moira Fade.
Przeczytała notkę kilka razy, a następnie skonsternowana rzuciła okiem w stronę Midnightmare'a.
– „Wzywa cię przeznaczenie”…? Zaproszenie pochodzi od bagiennej wieszczki, nie mam co do tego wątpliwości, ale czego ona może ode mnie chcieć? – rozmyślała na głos.
Pogrążona w myślach, wyjrzała przez okno. Dociekała, po co Moira ją wezwała. Nagle przypomniała sobie o zbiorach.
– Wychodzę na wrzosowisko. Siedząc i myśląc, nic nie wskóram, a zima jest o krok.
Wzięła pleciony koszyk, spakowała lniane worki i szpulę jutowego sznurka.
– Wybierzesz się ze mną, czy zostajesz?
Midnightmare stęknął, opuszczając bezsilnie skrzydła i schował głowę w pióra.
– Rozumiem. Skoro jesteś taki zmęczony. Odpoczywaj – odpowiedziała z czułością, po czym wyszła.
Po kilku godzinach wróciła, lekko zadyszana, dźwigając ciężki kosz zapchany korzeniami mniszka i żywokostu, worki pełne owoców jarzębiny i głogu, a z pleców zwisał jej wór wypełniony miętą, dziewanną i wrzosem. Zrzuciła zbiory z ramion i siadła ciężko, by odpocząć.
– Dzięki za pomoc – bąknęła do ptaka siedzącego na żerdzi, rzucając mu kawałek surowego mięsa, które capnął zwinnie.
– Podczas zbierania ziół, ukazała mi się wieszczka, od której dostałam liścik. Chciałam ją zagadnąć, ale gdy tylko podchodziłam, znikała.
Siedziała dłuższą chwilę, ze wzrokiem błądzącym po nicości, rozmyślając.
– Jutro pójdziemy na bagna. Złożymy wizytę Moirze Fade.
***
Wyruszyli przed świtem. Skierowali się brukowaną ulicą wychodzącą na południowy zachód. Kilkanaście metrów za granicami Stromoskały, miejska, kamienna droga zamieniała się w udeptany grunt.
– Czeka nas mała wędrówka przyjacielu. Południowym gościńcem dotrzemy bezpośrednio do celu.
Pogłaskała towarzysza pieszczotliwie pod dziobem. Zadowolony podniósł łepek, wydał gardłowy odzew i odfrunął, aby krążyć po okolicy.
Mijając jezioro Naporia położone niedaleko Stromoskały, dotarli do rozstaju dróg. Jedna z nich prowadziła na wschód, aż do morza, druga przeciwległa do niej wiodła do Wielkich Lasów Erya, a trzecia na Południowy Gościniec, którym wędrowali dalej w kierunku Mglistych Wód. Kraina tonęła w monotonii przedświtu, zakłócanej jedynie świergotem sikor i rudzików, ukrytych w pobliskich koronach drzew.
Dotarli do Lasu Alatorn. Jego północna część była niezwykle piękna. Pełna ogromnych dębów i buków, o rozprzestrzeniających się gdzie popadnie, potężnych gałęziach. Wschodzące leniwie słońce tworzyło nad nim ledwie widoczną łunę. Hester i Midnightmare wkroczyli w Alatorn, podążając szlakiem prowadzącym na południe. Towarzyszył im śpiew wielu gatunków ptaków, których połączone głosy tworzyły niepowtarzalną pieśń.
Nadchodząca mdła szarość brzasku wędrowała pośród kniei. Przebijające się co jakiś czas pierwsze promienie słońca, padały na ziemię, niczym złociste włócznie, dziurawiąc napotykaną mgłę. Teren krok za krokiem się zmieniał. Z każdą chwilą drzewa rosły rzadziej, ale las był niemniej duszny. Miejscami mijali powalone, nieradzące sobie z nadmiarem wilgoci, przegniłe konary, otulone zielonym, mszystym kocem. Zapach mchu i liści przysłaniać zaczął słodkawy i nieprzyjemny fetor zgnilizny. Hester wiedziała, że moczary są nieopodal. Potwierdziła przypuszczenia, widząc wyrastające głazy, pokryte magicznymi runami. Znaki w mahoniowym odcieniu zaschniętej krwi, miały nakierowywać wędrowców, ale również stanowiły ostrzeżenie.
– Jesteśmy blisko – poinformowała, przejeżdżając palcami po grafitowej bryle.
Midnightmare kłapnął i poleciał wzdłuż ścieżki, sprawdzając drogę wyjściową z puszczy. Wrócił niebawem i spoczął na wyciągniętej ręce Hester, kracząc kilkukrotnie i dziobiąc ją subtelnie.
– Tak. Sądzę, że opary nigdy tutaj nie ustępują.
Po kilkunastu minutach znaleźli się na owładniętych ciężką i tajemniczą atmosferą mokradłach, przesiąkniętych charakterystycznym swądem. Szarzyzna wprawdzie odrobinę zrzedniała, ale bynajmniej nie przemijała. Poranna gwiazda stale migrowała wyżej, rozświetlając bagienne wyziewy i rozciągając cienie wystających gdzieniegdzie błotnych dębów i olszy. Wąską ścieżkę, którą zmierzali, zewsząd porastała bujna roślinność. Hester manewrowała ostrożnie pomiędzy kłębami wysokich traw i turzycy. Tu i tam, z niewielkich sadzawek wystrzeliwały w górę wysokie tataraki.
Nieoczekiwanie w nozdrza uderzył ją wzmagający się, silny miazmat rozkładu. Słychać też było coraz głośniejszy, bzyczący szmer. Szybko wykryli źródło wstrętnej woni, ujrzawszy martwego, gnijącego jelenia, otoczonego rzeszą wirujących much i wielkiego, płowego sępa rozrywającego mu wnętrzności. Hester przystanęła. Midnightmare burknął po cichu, a ptaszysko szarpnęło zakrwawionym łbem, wyrywając przy okazji kawał żylastego ciała, które z pluskiem wpadło do wody. Odwróciło do nich łysy łeb, wrzasnęło przeraźliwie i uleciało, by stanąć na zdechłym byku. Rozpostarł przerzedzone skrzydła i znów zakrzyczał przenikliwie. Hester zrobiła kilka kroków w tył, a Midnightmare podskakiwał i krakał gwarno, jak tylko mógł.
– Mercy! Daj spokój – krzyknęła przygarbiona, starsza kobieta oparta o kostur, przenikając mgławicę. – Jak traktujesz naszych gości? – zapytała, łypiąc na sępa. Ten skrzeknął raz jeszcze, ewidentnie niezadowolony. Zeskoczył ze zdobyczy i powrócił do pożerania padliny.
– Moira Fade? – zagabnęła Hester, przyglądając się niskiej staruszce.
– A kogo innego się spodziewałaś? Wyczekiwałam cię. Nie zwracajcie uwagi na tę wredną gadzinę.
Odwróciła się i skierowała w stronę, z której przyszła. Hester podążyła za nią.
Przez dłuższy czas szły w milczeniu, póki nie dotarły na rozległą polanę. Mgła zasnuwała ją subtelnym, białym woalem. Moira brnęła wolno na kraniec łąki.
– To ty wysłałaś mi wiadomość! A później ukazałaś mi się na wrzosowisku, ale gdy zamierzałam podejść, zniknęłaś jak kamfora. Dlaczego?
– Widziałaś mnie wyłącznie w formie eterycznej. Nietrwałej i chwilowej.
– W jaki sposób? Nie słyszałam o tego rodzaju czarach.
– Obcując z tutejszą, wyjątkową mgłą, można doświadczyć niezwykłości uroków natury. Udało mi się dostrzec to, co dla zwykłych śmiertelników jest nieosiągalne – mówiąc to, podniosła rękę i poruszała nią łagodnie we mgle.
– Czy potrafisz wsłuchać się w jej finezyjny, nikły szept? – uniosła głowę, zamykając oczy i łowiąc uchem bezdźwięczne tony – czy zdołasz poczuć niezliczoną ilość niewyczuwalnych cząstek tworzących tę niezwykłą jedność?
Hester zerknęła na nią speszona. Zwróciła twarz ku niebu i próbowała się skupić.
– Nie wysilaj się. Wciąż jesteś podlotkiem. Twój pąk ledwie się rozwinął. Żyjąc tyle, co ja, będziesz miała okazję poznać każdy rodzaj magii. Nie licząc tej złej, o której nikt nie powinien pamiętać. Zależało mi na tym, żeby cię sprowadzić. W ostatnim czasie nawiedziła mnie pewna wizja. Początkowo ją zbagatelizowałam, myśląc, że to zwyczajne przewidzenie. Jednak pojawiła się ponownie, a każde jej nadejście przypominało uderzenie młota o kowadło. To nie było konkretne proroctwo, o nie! Zwykłam mawiać na takie zjawisko „drogowskaz”. To coś na kształt krótkiego błysku, ukazującego mi miejsca lub osoby, których dotyczyć mają predykcje. Wiele lat temu, gdy mieszkałam jeszcze na kontynencie, w jednym z takich rozbłysków ujrzałam to miejsce.
– To znaczy, że istnieje taka, która ma związek ze mną?
– Jesteś głucha czy głupia? Ile razy mam powtarzać? Nie przypadkowo drogowskaz wskazał mi ciebie. To nie zdarza się często. Poza tym nie trudziłabym się tak bardzo, dla byle głupoty – oznajmiła zirytowana.
– Dotarłyśmy.
***
Weszły do domu Moiry. Wyglądał dokładnie tak, jak Hester go sobie wyobrażała. Wnętrze przesiąknięte było zapachem białej szałwii i cedru. W głównej izbie, na samym środku stał piękny, drewniany, rytualny stół usiany znakami i symbolami. Przeładowane miksturami półki i regały zajmowały większość pomieszczenia. Z sufitu zwisały bukiety suszonych grzybów i roślin.
Moira podeszła do ściany, zdejmując płaszcz i odwieszając go na żelazny pręt. Obeszła stolik i z szafki wyjęła topornie wykonaną czarę, nóż i kawałki szmat.
– Powiem ci pokrótce, jak to będzie wyglądało – rzekła, przecierając czarne ostrze.
– Metod przepowiadania przyszłości jest kilka. Od wróżenia z dymu, chiromancji, ziołowych fusów, kart, po metodę budzącą pewne kontrowersje. Mówię o Krwawej Wróżbie. Wszakże magia ta od wieków jest zakazana i nie powinnam jej praktykować, ale uważam, że to najczystsza i najbardziej wiarygodna forma otrzymania wizji. Odrobina twojej krwi da mi możliwość zajrzenia głębiej niż pozostałe techniki.
– Jak to działa? – spytała Hester wyraźnie pobudzona i zestresowana.
– Nie każ mi tłumaczyć po kolei przebiegu rytuału, którego i tak nie zrozumiesz – stwierdziła szorstko Moira – twoja krew pozwoli mi wejrzeć w twoją przyszłość. Więcej wiedzieć nie musisz. Jesteś gotowa?
– Myślę, że tak… Tak. Zróbmy to! – odparła zdecydowanie i zbliżyła się do rytualnego stołu.
Moira złapała ją mocno za nadgarstek. Wolną ręką pochwyciła spoczywający na stole, ostry sztylet wykonany z czarnego obsydianu, a następnie rozcięła wnętrze dłoni. Hester syknęła i skrzywiła się z bólu. Z nacięcia momentalnie wypłynęła posoka.
Ścisnęła niedelikatnie poranioną rękę, aby do czary spłynęło więcej juchy. Gdy wypełniła częściowo naczynie, wzięła leżący pod ręką skrawek materiału i przyłożyła od niechcenia do rany. Hester objęła rękę i poprawiła prowizoryczny opatrunek, spoglądając na dalsze poczynania siostry-wiedźmy.
Jasnowidząca ujęła puchar. Uniosła go na wysokość głowy. Zamknęła oczy i mruczała pod nosem, niemalże bezgłośnie, nieznaną Hester inkantację. Ciecz w kielichu zgęstniała, zabulgotała i ostatecznie zapłonęła. Pochylona, nieustannie szeptała. Ogień w naczyniu przestał się palić, a ona co żywo wypiła miksturę.
Hester patrzyła na nią z nieskrywaną trwogą. Trwała w bezruchu jak spetryfikowana, nie wiedząc, co robić. Moirę dopadły silne drgawki. Zaczęła się krztusić gęstą substancją wypływającą z ust. Chwyciła za szyję, nie mogąc złapać tchu. Wytrzeszczała przekrwione oczy, patrząc na zielarkę, a w następnej chwili owładnęły nią gwałtowne torsje.
– Co się dzieje? – spytała przerażona Hester, próbując w jakiś sposób pomóc. Poczuła, jak niewidzialna siła ją odpycha, gdy Moira podniosła w jej kierunku rozpostartą dłoń.
– Nie… przerywaj… w-widzenia! – wystękała zgięta wpół, kaszląc, plując i oddychając z trudem.
Hester odsunęła się i zdenerwowana wpatrywała w dalszy ciąg ceremonii. Moira wytarła twarz rękawem, sapiąc i spluwając resztkami ciemnego płynu. Z nagła zesztywniała, wzniosła się paręnaście centymetrów ponad ziemię, a wzrok jej zmętniał. Demonicznym głosem wyrecytowała przeznaczoną Hester przepowiednię:
„Wieczorną porą, kiedy niebo się rozerwie,
Sierp srebrzysty mroczność przerwie.
Kiedy kości się rozpadną,
A pył szary cienie skradną.
W złowróżbną północ prastare echa przywołane,
Dziecię mroku zbudzą obiecane.
Popielica upadkiem światła i ciemności świtem się stanie.
Powrotu czarnej magii i pradawnych sił zarzewiem zostanie.
Kiedy z nieba gwiazdy zaczną spadać,
Gotowa będzie, by cierpienie zadać”.
Po tych słowach opadła z powrotem na podłogę i usiadła. Przez krótki czas milczała, oddychając głęboko.
– Czy to już koniec? Nic ci nie jest?
Przestraszona i przejęta, przykucnęła obok fotela, w którym zaległa Moira. Pomału dochodziła do siebie. Oddychała coraz spokojniej. Wejrzała na Hester oczami przepełnionymi trwogą.
– Ta przepowiednia… to… to nie może być prawda… to się nie może wydarzyć!
– Słowa, które wypowiedziałaś… co to oznacza? Kim jest Popielica? Jesteś pewna, że wizja dotyczy mnie?
– Dziecko… – szepnęła nieomal po matczynemu, a jej oczy wypełnił żal i smutek.
– Krew nie kłamie. Wszechświat zawrócił w najciemniejsze strony. Muszę… coś z tym zrobić. Znaleźć rozwiązanie…
Powoli stanęła na nogi. Podeszła do szafki i wyciągnęła szerokie puzderko. Stała nad nim przez moment, bijąc się z myślami, po czym zebrała garść czerwonego pyłu. Zbliżając się do Hester, wyciągnęła go w jej kierunki i dmuchnęła z całych sił. Niczego nieświadoma Hester nie zdążyła zareagować. Padła nieprzytomna.
– Przebacz mi siostro! Nie miałam innego wyjścia – przyznała smutno Moira.
Ominęła nieprzytomną czarownicę, zabrała kostur i wyszła. Midnightmare siedzący na jednym z niewielu rosnących w pobliżu drzew, zauważył wychodzącą z chaty Moirę. Rozciągnął skrzydła i zakrakał parę razy, wyglądając za swoją towarzyszką, ale się nie pojawiła. Wyczuwał, że stało się coś złego.
Moira przystanęła kilka metrów od wejścia, złożyła dłonie, a mgła stopniowo zaczęła ją otaczać. Gdy owładnęła ją całą, otworzyła szeroko oczy i wyszeptała:
– Stenik Mater!
***
Stenik usłyszał pukanie do drzwi.
– Wejść – rzekł, nie odrywając oczu i pióra od zapisków. Do pokoju weszła Moira Fade, wspierając się o laskę. Tuż za nią wszedł Mole.
– Mój Panie, to ta zołza z bagien. Ta od wróżenia.
– Doskonale wie, kim jestem pokurczu! Zejdź mi z drogi – wyrzuciła ze złością i trąciła sługę.
– Dziękuję Mole – odpowiedział zarządca, skrobiąc nieprzerwanie po papierze. Służący odszedł w kąt. Przechodząc na środek pomieszczenia, Moira rozejrzała się dookoła. Ściana po prawej stronie pokryta była pięknie wykonanymi gobelinami przedstawiającymi brutalne sceny polowań i rodowy herb Materów, na którym widniał płonący miecz. Po drugiej znajdowały się wychodzące na północ, duże okna. W powietrzu wyczuła przyjemny zapach egzotycznego olibanum.
Czekała, aż skończy pisać. Skrzypienie nie miało końca. Zniecierpliwiona stuknęła laską o parkiet. Stenik uniósł na nią wzrok i przerwał pisanie. Odłożywszy pióro, przesunął zapiski na bok, podniósł głowę, a na twarzy zawitał mu nieszczery uśmiech. Poderwał się i rozłożył szeroko ramiona.
– Moira Fade! We własnej osobie. Spotkał mnie rzadki zaszczyt. Usiądź, proszę. Mole! Pomóż gościowi zająć miejsce – odparł i wskazał dłonią krzesło stojące obok.
– Jestem stara, ale nie potrzebuję pomocy! – fuknęła staruszka i machnęła w stronę sługi. Gdy tylko spoczęła, Stenik wrócił na stanowisko, złożył ręce na brzuchu i odetchnął.
– Społeczność Stromoskały oraz ja, jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za twój wkład w ujęciu panny Nox. Nowiny, które przekazałaś mi dwa dni temu, zjawiając się tu jak duch, są niepokojące, ale dadzą mi możność rozwiązania całej sytuacji. Decyzja, którą podjęłaś, z pewnością nie należała do łatwych, biorąc pod uwagę reguły obowiązujące waszą, jakby to ująć… wspólnotę. Wiedz, że postąpiłaś słusznie. Uchroniłaś nas przed nadchodzącym złem, jakie by ono nie było. Kto wie, do czego zdolna jest Hester Nox. Za dnia niepozorna, skromna, zielarka. Serdeczna, miła i przyjazna. Pomagająca na co dzień ludziom z ich dolegliwościami. W nocy skrywająca ponure sekrety służebnica cieni. – Poruszał sceptycznie głową.
Moira spoglądała na niego z nieukrywaną niechęcią.
– Przybywam właśnie w tej sprawie. Minęła niespełna doba, odkąd miałam kolejną wizję. Monumentalne płomienie, horda kruków zwiastujących śmierć i narodziny zła. To nie może być zbieg okoliczności. To, co zrobiłam Hester…ujawnienie ci treści przepowiedni…zamierzałam jedynie zapobiec przyszłym wydarzeniom, ale widzę, że popełniłam ogromny błąd. Co planujesz Mater?
– Przyznam, że czuję się odrobinę skonfundowany – wyznał, marszcząc czoło i cmokając z dezaprobatą. Wstał i podszedł do Moiry, łapiąc ją za barki.
– Przybyłaś, zostawiając swoje zgniłe, śmierdzące gównem i trupami moczary, w jakiejś magicznej, niecielesnej postaci, twierdząc, że to sprawa „niecierpiąca zwłoki”. Opowiadasz o wizji, z której wynika, że powróci czarna magia i zło, a źródłem będzie ta wiotka dziewka przebywająca w jednej z moich cel. A teraz pojawiasz się i odczuwasz wyrzuty sumienia? To z twojej winy całe to zamieszanie! – odparł, niesiony targającą nim złością.
Ściskając ją boleśnie, wyszeptał:
– Wiem, że czujesz się z tym źle. Wbiłaś nóż w plecy siostry i truchlejesz, co ją spotka – stwierdził, na powrót siadając za biurkiem.
– Zważywszy na twe wyznania i zebrane informacje, niestety nie pozostaje mi nic innego jak usunąć problem, jaki stanowi nasza ukochana znachorka. Nie wolno mi pozostawić tego bez rozwiązania. W zakresie moich obowiązków leży zapewnienie bezpieczeństwa naszemu miastu, mieszkającej w nim hołocie, ale również zabezpieczenie całego regionu. Czy mam zbagatelizować to, co do tej pory usłyszałem? Czym jest jedna martwa wiedźma w porównaniu do setek ludzi mieszkających w mieście lub tysięcy zamieszkujących kraj? Jeśli do niczego miałoby nie dojść, czy mogę ryzykować?
– Nie martw się. Nie podzielisz losu Hester Nox. Pamiętaj, to dzięki tobie istnieje możliwość powstrzymania plagi nieszczęść i jestem ci za to bardzo wdzięczny – oświadczył, wbijając przenikliwe niebieskie ślepia w gościa.
Moira próbowała wykorzystać zdolności i wyczytać z zarządcy przyszłe zamiary, ale natrafiła na jakąś blokadę.
– Wszystko w porządku? – zagadnął z drwiąco.
– Wyglądasz na spiętą i zawiedzioną. Stenik patrzył na nią z pogardą w oczach, wzruszył ramionami i wejrzał na leżący na blacie skórzany notatnik.
– Przeglądając dom Hester Nox, moi ludzie oprócz przeróżnych zaklętych ksiąg, których nikt z wyjątkiem tobie podobnych nie zrozumie, zielska i dziwnych mikstur, znaleźli ciekawą lekturę napisaną w języku powszechnym.
– Sięgnął po książeczkę i zaczął ją wertować.
– Nie sądziłem, że zwykłe chwasty mogą mieć magiczne właściwości, a tu proszę. Odszukał interesujący go fragment i skierował dziennik ku Moirze, która zrozumiała, dlaczego nie mogła do niego dotrzeć. Na stronicy, którą wskazywał, znajdował się rysunek i opis dziurawca. Jednej z silniejszych roślin ochronnych. Wyraz szczęścia nie znikał mu z facjaty. Kolejny raz złapał za puchar i wziął duży łyk.
– Wspaniale! – wykrzyknął, klaszcząc – skoro jedna sprawa jest jasna, a tobie zależy, by prześledzić moje dalsze plany, zdradzę ci mój najbliższy zamysł.
Wstając, przywołał Mola, który stanął za krzesłem, zajętym przez Moirę. Naczelnik oparł się o stół, pochylając do niej.
– Widzisz, skoro zwykła zielarka stanowi tak wielkie zagrożenie, to co dopiero taka, która potrafi przewidywać przyszłe wydarzenia, hmm? A co z całą resztą? Świat pełen jest takich jak wy.
– Bądź przeklęty Steniku Matarze!
Jego spojrzenie szybko powędrowało na sługusa, a okazały wyszczerz, zniknął, zastąpiony grymasem zdeterminowania i nienawiści. Kiwnął krótko, a Mole wyciągnął zza pazuchy srebrny kozik, szarpnął Moirę gwałtownie za włosy i energicznym ruchem rozciął gardło. Nie zdążyła krzyknąć. Obsunęła się na podłogę, stękając i dławiąc się krwią. Drgała, wypuszczając agonalne tchnienia. Laska upadła z głośnym hukiem. Gęsta krew leniwie spływała po posadzce.
– Mole! Znajdź grabarza. Niech wywiezie to truchło na te smrodliwe bagna. Nie musi grzebać ciała. Jej sęp bez wątpienia skusi się na taki kąsek – oznajmił, patrząc na ciało z obrzydzeniem i powrócił, jak gdyby nigdy nic do przerwanego pisania.
– Jeszcze jedno! Wyślij kogoś do Szarych Głazów. Wszystko ma być gotowe na nasze przybycie.
***
Kamienne mury celi ociekały wodą. Z niewielkiego otworu pod sufitem wpadało zimne powietrze i krztyna światła. Przykuta, zziębnięta Hester, siedząc z podkulonymi nogami na klepisku, wyścielonym niewielką ilością przesiąkniętej słomy, podążała palcem za ściekającymi kroplami. Uwięziona, straciła rachubę czasu. Ostatnia rzecz, jaką pamiętała to odwracająca się w jej stronę Moira, dmuchająca dziwnym, czerwonawym prochem. Potem nastała ciemność. Odzyskując przytomność, leżała już w lochu.
Raz na dzień do piwnicy schodził niski i zgarbiony człowieczek przynoszący wodę oraz resztki jedzenia. Prowiant wrzucał pod nogi więźniarki, a lodowatą ciecz wlewał do miski umiejscowionej blisko wejścia. Robił to tak niechlujnie, że większość lądowała na ziemi. Gdy tylko odchodził, Hester, grzechocząc łańcuchem, podchodziła i łapała za miskę. Naprędce zwilżała popękane i spragnione wody usta, następnie szybkim haustem wypijała pozostałą zawartość. Niekiedy obok przebiegały wygłodniałe szczury szukające pożywienia. Niektóre z nich wspinały się na kraty, wyciągały nosy i gapiły zaciekawione w tajemniczą istotę.
TRZASK! – Dźwięk odsuwanej zasuwy spłoszył małe stadko szczurów i wystraszył Hester, która wstała natychmiast, nasłuchując odgłosów dochodzących z klatki schodowej. Tym razem, nie licząc trzymającego klucze, skulonego człowieka, przyszło dwóch szykownie ubranych mężczyzn. Pierwszy, wysoki i szczupły, drugi krępy i nieco niższy.
– Dobry wieczór Hester.
Stenik Mater powitał uprzejmie osadzoną, podchodząc bliżej krat. Hester zrobiła to samo. Z miejsca rozpoznała najważniejszą osobę w mieście. Drugim mężczyzną był zapewne jego zastępca.
– Panie Mater! Cóż to ma znaczyć? Dlaczego tutaj jestem? Gdzie jest mój kruk? Co z nim zrobiliście? – pytała zalana łzami.
– Więzisz mnie parę dni bez żadnych wyjaśnień. Czym zawiniłam? – wykrzyknęła, skacząc wzrokiem od jednego do drugiego. Stenik słuchał cierpliwie z obliczem nieskalanym troską, bądź niepokojem. Nie drgała mu najmniejsza zmarszczka.
– Czy zrobiłaś coś złego? Jeszcze nie. Tymczasowy areszt to jedynie niezbędny środek ostrożności zapobiegający ewentualnym wypadkom i niechcianym incydentom. Po nowinach, które otrzymałem, nie mogę zostać obojętny. W grę wchodzą przyszłe losy nas wszystkich.
– Jeszcze nie? Czego niby mam się dopuścić? O jakie nowiny chodzi?
– Och, no tak, przecież ty nic nie wiesz. Wybacz, nie pomyślałem. – Cmoknął, kręcąc głową.
– Niedawno do mojego gabinetu wkroczyła bagienna wieszczka. Wkroczyła, to za dużo powiedziane, hmm… objawiła mi się. Gdy zaniemogłaś pod wpływem hokus-pokus, które na ciebie rzuciła, przybyła i opowiedziała pokrótce, co zaszło w jej domu. Wyjawiła treść pewnej przepowiedni i nakazała zadbać o twoje bezpieczeństwo, dopóki nie wpadnie na pomysł, jak temu zaradzić. Jako obrońca miasta i okolic, musiałem zareagować. Wysłałem więc strażników, którzy zabrali twe bezwładne ciało i przywieźli je tutaj. Zgodnie z jej prośbą, umieściłem cię w bezpiecznym miejscu. Czułem lekką urazę, gdyż nie zjawiła się osobiście, lecz w pełni zrekompensowała afront, nachodząc mnie dzisiaj. Odbyliśmy owocną i efektowną rozmowę. Odeszła niespełna godzinę temu.
Obserwował Hester, wyczekując jakiejkolwiek reakcji. Ona, wpatrzona w nieistotny punkt z trudnością brała kolejne wdechy.
– Dobrze się czujesz? – dociekał, udając troskę. – A może do twojej przeklętej głowy dotarło w końcu, że ta szuwarowa sekutnica cię zdradziła?
– Nie wierzę ci! Wiedźmy mają zasady. Nie zdradzamy swoich. Moira by tego nie… zrobiła! – wykrztusiła, sama nie wierząc, w to, co mówi, bo któż inny mógł opowiedzieć o wszystkim Materowi.
Osunęła się na kolana, szlochając. Stenik patrzył na nią z góry. Przez ułamek sekundy można by pomyśleć, że twarzą przemknęło mu coś na miarę współczucia, ale prędko zastąpione zostało wyrazem awersji i zniesmaczenia.
– Najwidoczniej, nikomu nie warto ufać. Nawet najbliżsi zdolni są do zdrady – odpowiedział wpatrzony w płomień pochodni.
– Starowina pragnęła postąpić właściwie. Spójrz na to z innej perspektywy. Odkryła, iż jesteś nasieniem zła. Iskrą, która wznieci ciemne moce. Jak to tam dalej szło… – złapał za brodę, brodząc w pamięci za słowami wróżbitki – aaa, masz zadawać cierpienie, zgasić światło, ogólnie niezbyt przyjemna ta wyrocznia, nie sądzisz?
Hester spojrzała na niego błagalnie.
– Wypuść mnie! Udowodnię, że nie stwarzam zagrożenia. Od lat pomagam i leczę mieszkańców Stromoskały – tłumaczyła, wstając.
– Wiem, wiem. Chodzący z ciebie skarb i rozumiem, że nic z tego, o czym mówiła Moira nie musi się wydarzyć, jednak pewności nie mam – wyznał, zerkając na otwór przy suficie.
– Czas ucieka, a przed nami droga.
– Sprowadź Moirę Fade! – zawołała Hester. – Mogłaby ponownie spojrzeć w przyszłość.
– Żałuję, ale to nie będzie możliwe – wyznał, spuszczając wzrok – nieszczęsna Moira wskutek zbiegu okoliczności opuściła ten ziemski padół.
Hester jęknęła, chwytając za pierś.
– Mniemam, że jest aktualnie w drodze na bagnisko. Prawda Mole?
– Oczywiście mój Panie. Zgodnie z rozkazem.
Stenik po raz ostatni odezwał się w do niej i cichym, smutnym głosem wyznał:
– Moja droga, przynajmniej jedna z was nie cierpiała długo. Zawsze to jakieś pocieszenie – wyznał i wyraził swe zadowolenie najszerzej, jak mógł.
Hester podniosła głowę. Wargi jej drgały.
– Mole! Przygotuj aresztowaną. Wyruszamy o zmierzchu! Raskarze, każ uderzyć w dzwony. Niech obywatele zbiorą się na rynku i zleć komuś znalezienie tego cholernego ptaka! Raskar skinął głową i wspólnie poszli na górę.
Mole natenczas włożył pochodnię w uchwyt, a później otworzył celę.
– Pod ścianę! – wrzasnął. Hester podeszła do ściany, w której zamocowany był łańcuch. Mole przyczłapał z obleśnym grymasem. Capnął ją dotkliwie za łokieć i pociągnął, odwracając w swoją stronę. Zaczął gmerać przy łańcuchu, chcąc wypiąć go z muru. Ścisnął skuty nadgarstek Hester i całą siłą pchnął ją na mur. Wyczuwała wstrętny odór gnijących zębów, krwawiących dziąseł oraz słodki smród potu.
– Baba Jaga zastanawia się pewnie, co ją czeka? – spytał, nie kryjąc podniecenia, oblizując pyszczydło.
– Mój Pan przygotował coś specjalnego.
– Co chce zrobić twój pan?
– Niech nie pyta. Mole nie odpowie. To wielka tajemnica – odszczekał.
– A teraz, Hester Nox ma być cicho! Mole wyjął z kieszeni brudną szmatę, obwiązał twarz Hester, która zaczęła się szarpać i wić. Mole spoliczkował ją.
– Przestanie wierzgać, to nie będzie bolało. Poprawił knebel i z miecha przywiązanego do pasa wyjął gruby, jutowy worek. Wytrzeszczone ze strachu oczy Hester wpatrywały się w uradowaną, szczerbatą gębę Mola, który narzucił jej wór na głowę.
***
Dzwonnice zabiły z każdej strony. Mieszkańcy wyglądali zaciekawieni z okien, zerkając to w jedną, to w drugą stronę, ale znaczna część pospiesznie wybiegała z domów, żeby sprawdzić, co się dzieje. Rzesze obywateli podążały w kierunku północnej bramy, poganiani przez miejską straż.
Na przodzie szedł Stenik Mater, niosąc pochodnię i prowadząc cały pochód. Kolejno podążał Raskar Mortmatel oraz kilku strażników. Za nimi w więziennym wozie siedziała Hester. Ludzie nie wiedzieli, dokąd zmierzają. Szli ślepo w ślad za wozem. Po mniej więcej trzydziestu minutach marszu większość pojęła, że ich celem jest urwisko, na które wiodła zatarta, ledwo widoczna ścieżka. Mało osób odwiedzało klify.
Niebo sennie zmieniało odcień, szykując się do powitania zmroku. Po paru kilometrach Stenik przystanął, dotarłszy do celu. Zwrócił twarz ku przybywającej ludności i wkrótce potem przemówił:
– Obywatele Stromoskały! Wszyscy bez wątpienia wiecie, że zawsze pragnąłem, aby w naszym mieście, wraz z otaczającymi go terenami panował spokój i dobrobyt. To mój nadrzędny cel, któremu poświęcam się każdego dnia – głosząc swój wywód, położył prawą dłoń na piersi i lekko skłonił głowę.
– Ojciec powtarzał mi po wielokroć, że jeśli mam się czemuś poświęcić, muszę to zrobić do głębi, albo w ogóle nie próbować. I tak też czynię. – W tłumie rozległy się sporadyczne oklaski i pochwalne głosy.
– Wspominając o poświęceniu, nie mówię wyłącznie o wielu godzinach przeznaczonych na spisywanie raportów, wymianie listów ze stolicą, czy dbaniu o to, by ulice były bezpieczne. – Zaprzeczył, ściągając brwi, a jego ton uległ zmianie. Stał się twardszy i bezkompromisowy.
– Rolą naczelnika jest także umiejętność podejmowania trudnych decyzji, z którymi nie wszyscy mogą się zgadzać. Decyzji, które niektórym mogą wydawać się niemoralne i złe. Ja podejmuje to ryzyko w imieniu wyższego dobra. Tłum poruszyła fala szeptów. Ludność zaczęła niepokojąco spoglądać po sobie, szemrząc jeden do drugiego, głowiąc się, co właściwie tu robią. Stenik zlustrował zimnym, błękitnym spojrzeniem otaczającą go zgraję, następnie kontynuował wywód.
– Nie będę trzymał was dłużej w niepewności. Przybyliśmy tutaj nie przez przypadek. Szare Głazy zajmują szczególną pozycję w historii tego kraju. Każdy z nas zna dobrze opowieść o upadku Katedry Vohdar. Od tamtej pamiętnej chwili minęło prawie pięćset lat, a my stoimy dzisiaj, niezachwiani, na ruinach niegdysiejszej stolicy mrocznych sił, którą rozjaśnimy w tenże wieczór blaskiem płomieni trawiących mroczne nasienie.
Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem był coraz bardziej pobudzony i podekscytowany.
– Raskarze przyprowadź więźnia!
Zastępca przemknął za tłumem, po czym wrócił, ciągnąc ze sobą skrępowaną Hester. Wśród obserwatorów nastąpiło poruszenie. Przestali szeptać. Wpatrzeni ze strachem w drobną postać. Raskar poprowadził ją na przygotowane wcześniej miejsce. Przywiązał liną do jednego z większych fragmentów rumowiska i zamaszystym gestem zdjął worek z głowy dziewczyny.
– Hester Nox! – krzyknął Stenik. Obywatele wytrzeszczali oczy z niedowierzaniem i zerkali na związaną kobietę. Niektórzy komentowali całe zajście, mimo to nikt nie śmiał zaprotestować lub stanąć w jej obronie.
– Oto osoba odpowiedzialna za chaos. Znacie ją jako lokalną akuszerkę i zielarkę. Niewątpliwie wspomagała was w leczeniu chorób czy przy narodzinach waszych dzieci. Trzeba przyznać, że wykonywała swą pracę sumiennie i porządnie, ale nie dajcie się zwieść! To nic innego jak fortel. Czarownice od wieków żyły pośród nas, zmyślnie zatruwając nasze umysły i mąciły bystre i przejrzyste nurty naszego społeczeństwa. Przekonując, że ani trochę się nie różnimy. Przeciągały nieświadomych na swoją stronę, chcąc tym samym uśpić naszą czujność. Posiadam niezaprzeczalne dowody na to, że obecna tu Hester Nox, zamierzała w niedalekiej przyszłości doprowadzić do ponownego wybudzenia czarnej magii, co sprowadziłoby na nas zagładę.
Stenik nie zważał już na nic. Nakręcony sytuacją wzniósł wysoko łuczywo.
– Zapamiętajcie ten dzień, jako dzień wielkich zmian i początek nowej ery! Niechaj ta mogiła ponownie stanie się symbolem klęski ciemności!
Gdy skończył zdanie, podpalił stos. Kobiety zaczęły krzyczeć i płakać, wołając imię skazanej na śmierć. Mężczyźni zakrywali im twarze, aby widok płonącej żywcem znachorki nie utkwił w ich pamięci. Część mieszkańców w pośpiechu powróciła do Stromoskały. Złociste języki ognia liżące ciało Hester prędko się rozszerzały. Mimo zakneblowanych ust wrzaski można było usłyszeć na całym klifie. Rozniósł się po nich również swąd płonącego ciała. Ogień rósł na okrągło, wreszcie zapłonął bielą jasną, niczym najjaśniejszy śnieg rozpromieniony ostrym światłem zimowego słońca, oślepiając świadków egzekucji. Ogromne kłęby czarnego dymu ulatywały, niknąc w czerni nocy. W okamgnieniu żar zmalał i zgasł. Po wielkim kopcu i czarownicy pozostała zaledwie sterta popiołu i tlących resztek.
***
Popiół. Szary, szorstki, a jednocześnie delikatny rozprzestrzeniał się w miejscu, w którym spłonęła, a wiatr z każdym najlżejszym porywem unosił drobiny. Noc zapadła na dobre. Okolica opustoszała. Ostatni świadkowie i gapie opuścili Szare Głazy i wrócili błotnistą drogą do miasta. W pobliżu przez długi czas wybrzmiewał wyłącznie cichy szelest liści poruszanych wiatrem oraz pogłos fal uderzających o skały.
Zza ciemnych, ponurych chmur wychynął sierpowaty księżyc. Wtedy też na drzewie rosnącym najbliżej pogorzeliska usiadł Midnightmare, wydając ciche i ponure odgłosy. Jego błyszczące oczyska, na kształt czarnych obsydianów wpatrzone były w popielaty kopiec. Co rusz przekrzywiał nerwowo głowę, jakby z niecierpliwością na coś czekał. Za nim, na sąsiednich drzewach i gruzach przysiadały kolejne kruki. Półksiężyc sennie sunął po niebie, przysłaniany wielokrotnie ciemnymi i ciężkimi chmurami, a ptaki bezustannie gapiące się w ten sam punkt, wzleciały nagle, skrzecząc głęboko i chrapliwie. Czarna chmara poszybowała w górę, tworząc skrzydlaty wir, gdy z popiołów wychynęła blada dłoń.
Popielata kończyna wynurzyła się, jak gdyby chciała zaczerpnąć powietrza, rozpylając wkoło prochy i runęła bez ruchu. Chwilę później drgnęła znów, a obok powstała druga. Z czasem, ramiona nabrały po trosze sił. Chybotliwe, próbowały podnieść to, co ukryte spoczywało w pogorzelisku. Popielna istota walczyła, aby powstać. Szczupłe dłonie wspierały się, raz za razem o ziemię wyłaniając kościsty korpus. Spod skóry wystawał kręgosłup i żebra, jakby ktoś naciągnął na nie jedynie zszarzałe, cienkie płótno. Powstała niezdarnie, drżąc. Kości i stawy wydawały dźwięki suchych, łamanych badyli.
Postawiła pierwsze, nieudolne kroki i przewróciła się, wzniecając chmurę pyłu. Skulona, skrzyżowała ręce na piersiach i z burzliwym wejrzeniem ogarnęła otoczenie. Nocna zasłona pozwalała jej dostrzec bardzo niewiele, rozsuwana na krótki czas blaskiem księżyca. Rozglądając się, dostrzegała pochłaniane przez naturę, zgliszcza dawnej świątyni, łącznie z masywnym, wystającym z gleby fragmentem, do którego została uprzednio przywiązana. Słyszała w oddali niespokojne morze nacierające na skaliste ściany klifu. Tuż za cmentarzyskiem spostrzegła czarną ścianę lasu. Usłyszała delikatne drapanie i na jednej z gałęzi wypatrzyła zerkającego na nią olbrzymiego kruka. Oczy zapłonęły jej przelotnie wewnętrznym ogniem. Ptak zakrakał zaniepokojony. Po raz kolejny z wysiłkiem stanęła na nogi.
Zaczął padać deszcz, a łagodny szum opadających kropel zawładnął pobliżem. Lodowate cząsteczki wody powoli spłukiwały z niej brud, zamieniając go w szare błoto spływające po nagim ciele. Łaknące tlenu płuca świszczały, gdy wciągała zimne powietrze. Brała jeden oddech za drugim, by następnie wydać przeraźliwy, roznoszony echem krzyk. Ziemia zadrżała. Szczątki katedry, pod wpływem niewidzialnej mocy uniosły się, by po chwili runąć z głuchym łoskotem. Midnightmare kracząc, odleciał w mrok.