(…) czemu ludziom przykro myśleć o tym, że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im tak samo przykro rozmyślać o tym, że ich przedtem nigdy nie było.
Stanisław Lem, Dzienniki gwiazdowe
Eryk obudził się z dojmującym uczuciem niepokoju. Gdy wieko komory uchyliło się jak skorupa muszli, uniósł głowę i sprawdził drugi sarkofag, stojący w przeciwległym kącie pomieszczenia. Maria właśnie była wybudzana – mleczny klosz stawał się przezroczysty, a zielone wyświetlacze na pokrywie komory hibernacyjnej informowały, że wszystkie procesy przebiegają prawidłowo.
Odetchnął z ulgą. Hibernakulum statku pogrążone było w ciszy, którą od czasu do czasu zakłócało jedynie popiskiwanie aktywujących się systemów podtrzymywania życia oraz niemal podprogowy szum generatora sztucznej grawitacji. Natężenie światła rosło stopniowo, rozpraszając półmrok.
Dotarli do Układu Słonecznego. Ponad studwudziestoletnia misja do systemu Ross 128 zakończyła się sukcesem. Jednak niepokój nie opuszczał Eryka i nadal nie potrafił określić jego źródła.
***
Przez kolejne godziny snuli się po pokładach Ekspansji, dochodząc do siebie po śnie trwającym pięćdziesiąt osiem lat i zachodząc w głowę, gdzie podziewa się komitet powitalny i czy nie przywlekli czasem z Rossalyn jakiegoś kosmicznego świństwa, przez które poddawani są kwarantannie.
Gdy Genetrix stwierdziła, że podstawowe funkcje wybudzonych organizmów doszły do normy, zaprosiła ich do kabiny centralnej, odsłoniła ekran z widokiem na Ziemię i wyjawiła prawdę.
Wcześniej jednak, obawiając się reakcji dwuosobowej załogi Ekspansji na wiadomość o Apokalipsie, która doszczętnie pochłonęła ludzkość, Gen podała im mieszankę ogłupiaczy. Pompowała je dożylnie razem z pohibernacyjnymi odżywkami, rozpylała w powietrzu, doprawiła nimi żele spożywcze, będące pierwszym posiłkiem po wyjściu z hiberstazy.
Wyciszenie emocji. Podtrzymanie na duchu. Lekki haj. A nawet odrobina optymizmu. Substancje psychoaktywne, jakimi nasączyła ich środowisko, regulowały poziom endorfin, stymulowały wydzielanie serotoniny i dopaminy.
Nic dziwnego, że czuli się zagubieni i zdezorientowani własnymi emocjami. Nie wpadli w rozpacz czy depresję, nie próbowali odebrać sobie życia i wbrew okrutnym faktom uwierzyli, że jest jeszcze jakaś nadzieja.
***
– Jeszcze raz, po kolei. Opowiedz nam, jak do tego doszło – poprosił cichym głosem Eryk. Oboje zdecydowali się na misję, która miała ich przenieść w odległą przyszłość. I zdawali sobie sprawę, że kiedy wrócą na odmienioną przez czas Ziemię, ich bliscy i przyjaciele będą tylko wspomnieniem. Sama wyprawa trwała ponad sto dwadzieścia dwa lata pokładowe. Do tego jeszcze doszły prawie trzy lata różnicy spowodowanej dylatacją czasu. Jednak teraz takim wspomnieniem okazał się cały świat.
Długie milczenie Genetrix było czymś niespotykanym. Zaskoczony Eryk zerkał nerwowo na Marię, która wodziła spojrzeniem między jego oczami a nieokreślonym punktem na suficie.
– Dokładnie nie wiadomo – oznajmiła wreszcie pokładowa SI.
Uniósł brwi z niedowierzaniem.
– A wiadomo cokolwiek?
– Z analizy dostępnych informacji, odebranych jeszcze w trakcie lotu powrotnego, wynika, że przyczyną zagłady był patogen zakwalifikowany do zupełnie nowej kategorii czynników chorobotwórczych, tak zwanych passimusów. Nazwano go Endymionem, a zjawisko masowego i niemożliwego do zatrzymania wymierania zainfekowanych gatunków określono terminem endemii.
– Nie jesteśmy biologami, Gen, staraj się mówić prostym językiem. Wyjaśnij nam, skąd wzięło się to diabelstwo – poprosił Eryk.
– Ostatnie… – Gen zawahała się, jakby zdając sobie sprawę z dwuznaczności tego słowa. – Ostatnie hipotezy na temat jego pochodzenia sugerują, że mógł to być patogen uwolniony z wiecznej zmarzliny w wyniku ocieplenia klimatu lub pochodzący z naruszonego odwiertami dna oceanu. Żadna z hipotez nie została jednak potwierdzona. Ze względu na bardzo długi okres inkubacji Endymion zdążył się niezauważalnie rozprzestrzenić na całym globie. Prawdopodobnie z niczym podobnym ludzkość nie miała wcześniej do czynienia, chociaż pojawiły się opinie, że ten lub podobny patogen mógł być odpowiedzialny za któreś z wielkich wymierań w przeszłości.
– A człowiek? Czy to gówno mogło wydostać się z jakiegoś laboratorium?
– Jakie to ma znaczenie? – zapytała cicho Maria.
Dla Eryka najwidoczniej miało.
– Odpowiedz, Gen – polecił.
– Jak już mówiłam, passimus to nieznana wcześniej cząstka zakaźna i z pewnością nie jest dziełem człowieka. To ożywiony lub nieożywiony patogen o rozmiarach liczonych w pikometrach. Myślimy o nim jak o czymś podobnym do wirusa, ale nie jest wirusem i nie jest też bakterią ani grzybem. Nie znaleziono na niego skutecznego leku, szczepionki, nie udało się go nawet osłabić. Jedyne, co się udaje, to wykrycie objawów infekcji u nosiciela, gdy Endymion się uaktywnia. Ale wtedy jest już za późno.
Po jej przemowie długo milczeli, dosłownie wbici w fotele. Zastanawiając się jednocześnie, skąd bierze się w nich odrobina optymizmu i nieuzasadnionego entuzjazmu.
Wtedy sztuczna inteligencja opowiedziała im o projekcie grupy naukowców pod przewodnictwem Colina Langstroma z centrum naukowego w Ottawie, z którego przekaz dotarł na Ekspansję podczas lotu powrotnego. Oraz o zadaniu, jakie muszą wykonać, aby ocalić ludzki gatunek.
Najpierw zebrać próbki niezainfekowanego ludzkiego DNA. Potem z ich pomocą założyć kolebkę cywilizacji na nowym świecie. Pomimo chaosu, jaki zapanował po wybuchu endemii, grupie Langstroma, która dostała wszelkie upoważnienia władz międzynarodowych, udało się opracować plan oraz przygotować środki potrzebne do jego realizacji.
Przede wszystkim wyznaczono planetę, która miała stać się domem odrodzonej ludzkości. Ostatni jej przedstawiciele nie mieli szans dolecieć do wymarzonego, ale oddalonego aż o trzysta lat świetlnych systemu planetarnego, w którym znajdował się Kepler-1649 c, od dawna uważany za idealną Ziemię 2.0. Także układ Trappist 1, oferujący aż siedem planet, odpadł z powodu ryzyka niepowodzenia – trzydzieści dziewięć lat świetlnych to było zbyt wiele jak na możliwości Ekspansji. Dlatego szukano systemu położonego w odległości około czterech parseków od Ziemi, co ograniczyło wybór do kilku celów. Oddalona o dwanaście lat świetlnych Gliese 1061 d została wykluczona z powodu gwiazdy macierzystej – niestabilnego czerwonego karła. Podobnie jak położona niewiele dalej GJ 273 b, planeta krążąca wokół gwiazdy Luytena.
W tej sytuacji niewielki, ukryty w gwiazdozbiorze Barana i niewidoczny gołym okiem Teegarden, oddalony zaledwie dwanaście i pół roku świetlnego od Ziemi, stał się opcją numer jeden i ostatnią nadzieją dla gatunku ludzkiego. A ściślej mówiąc, tą nadzieją stała się Teegarden b, pierwsza planeta systemu.
Eryk miał na ten temat zupełnie inne zdanie.
– Powinniśmy wrócić na Rossalyn. Okno grawitacyjne Jowisza dla Panny otwiera się za ponad rok. Do zamknięcia okna dla Barana pozostało zbyt mało czasu. Możemy nie zdążyć z całą operacją. Z pomocą Gen i w oparciu o dane z pierwszej wyprawy bez problemu obliczę parametry lotu na Ross 128.
– Grupa Langstroma wszystko przewidziała. Mamy przygotowane procedury lotu na Teegardena, Eryku.
– I szczegółowe dane oraz doświadczenie z Ross 128 b. Do diabła, Mario! Byliśmy tam! Lepszego przetarcia chyba nie można sobie wyobrazić?! Wiemy, co nas tam czeka! Wiemy, że jest tam woda. Nie wierzysz we mnie?
– To raczej ty nie wierzysz w ten projekt. Tu nie chodzi o sam lot. Lot nie będzie praktycznie różnił się od lotu na Ross. I tak go prześpimy. A może chcesz spędzić tutaj jak najwięcej czasu? Poczuwać przy grobie ludzkości?
– Być może. Przecież dopiero co wróciliśmy – wyszeptał.
Przyjrzała mu się uważnie.
– Chodzi o cel podróży, prawda? Przestań myśleć egoistycznie. Tutaj nie chodzi o nas, tylko o przyszłość całego gatunku. W układzie Ross czeka na ludzi tylko zimna kupa kamieni, do tego uwięziona w rotacji synchronicznej. Tam nie ma nawet pór dnia, a połowa planety nie nadaje się do niczego! Chcesz na zawsze zamknąć resztki ludzkości w hermetycznych jaskiniach?
Zamrugał powiekami, jakby w tej chwili dostrzegł jakiś ważny element.
– No właśnie. Czy to nie zastanawiające, że na Teegardenie b mamy ruch wirowy? Przecież on krąży zaledwie cztery miliony kilometrów od gwiazdy. Dwukrotnie starszej od Ross. Langstrom musiał popełnić błąd.
– Bardzo naciągane założenie – wtrąciła Maria.
– Przy takiej bliskości bardzo szybko powinno dojść do synchronizacji obrotu z obiegiem. To nie jest normalne!
Maria spojrzała na niego bez słowa. Natychmiast przechwycił to spojrzenie.
– Nawet nie zaczynaj z tymi religijnymi bzdurami!
– Nie zaczynam. Po prostu musimy zapomnieć o Rossalyn. Mamy wytyczone nowe cele. Zaufali nam, Eryku.
– Ich już nie ma! Spieprzyli sprawę! My chociaż wykonaliśmy swoje zadanie…
– Masz pretensje do ofiar? – W jej głosie usłyszał zdumienie i gniew.
– Nie. Oczywiście, że nie! – zaprzeczył gwałtownie. – Ale dlaczego mielibyśmy przed nimi odpowiadać?
Maria przyglądała mu się z niedowierzaniem.
– Nie przed nimi, Eryku. Dobrze wiesz, że to nie przed nimi odpowiadamy.
– Ale obserwacje, misja, wszystko wskazywało, że Ross to najlepszy wybór. Sami nas tam wysłali!
Pokręciła głową i weszła mu w słowo.
– Najwidoczniej zmienili zdanie. Kilkadziesiąt lat dalszych obserwacji wskazało Teegardena b. Sam widziałeś analizę spektroskopową tamtejszej atmosfery. Jest może niedokładna, ale naprawdę obiecująca… – Zobaczyła jego minę i zmieniła ton: – Przyznaj po prostu, że nie możesz się pogodzić z tym, że nasza misja okazała się niepotrzebna. Że poświęciłeś życie i znany sobie świat dla sprawy, która nie ma już żadnego znaczenia. Ale to się już nie liczy, Eryku. Przed nikim nie musisz się wstydzić. Na pewno nie przede mną. Ja też tam byłam.
Milczał, tępo wpatrzony gdzieś w bok.
– Przed sobą również – dodała.
– Nie żałuję nawet jednej minuty tej misji.
– Bo myślisz, że ocaliła ci życie? Przecież endemia zaczęła się znacznie później.
Popatrzył na nią z wyrzutem.
– Bo byłaś tam ze mną.
Podeszła jeszcze bliżej i chwyciła jego twarz w dłonie.
– To teraz ty bądź ze mną.
Nie odpowiedział. Po dłuższej chwili opuściła ręce i cofnęła się o krok.
– No dobrze, zróbmy głosowanie – zaproponowała z rezygnacją. – Genetrix?
– Biorąc pod uwagę okoliczności i po rozważeniu wszystkich czynników…
Eryk przygryzł wargę.
– Prosimy krótką wersję. – Maria przerwała wywód SI.
– W zaistniałej sytuacji Teegarden b jest najrozsądniejszym wyborem.
– Też tak uważam. Głosowanie zamknięte – stwierdziła Maria. – Coś jeszcze?
– Nie wiemy, co nas tam czeka – odparł szybko mężczyzna.
– To, co widziałam w układzie Ross 128, też nie napawa optymizmem.
– Nieaktywny czerwony karzeł, znacznie młodszy od Teegardena. Rossalyn krąży po bezpiecznej orbicie jedenastu milionów kilometrów. Rok trwa tam dwa razy dłużej niż na Teegardenie. – Eryk nie dawał za wygraną.
– Czyli całe dziesięć ziemskich dni. – Maria aż prychnęła. – Zresztą, jakie to ma znaczenie? Przegrałeś głosowanie trzy do jednego. Gen, ja i cała ekipa Langstroma jesteśmy za Teegardenem.
***
Genetrix doskonale wiedziała, że załoga Ekspansji potrzebuje teraz konkretnego celu. Zadania, które nada sens ich życiu i skieruje myśli ku nowemu wyzwaniu. To byli ludzie czynu, gotowi na poświęcenie i przyzwyczajeni do działania w sytuacjach stresowych.
Kiedy więc zażegnali pierwszy wewnętrzny konflikt, zwiększyła dawkę środków uspokajających rozpylonych w powietrzu i przedstawiła im szczegóły planu Langstroma, dotyczące źródła niezainfekowanego DNA, które musieli pozyskać.
Okazało się, że zdaniem autorów programu ratowania ludzkości, z wielu względów jedynym sposobem gwarantującym powodzenie misji było pobranie materiału z grobów osób zmarłych na długo przed pojawieniem się Endymiona. Ku ogólnemu zaskoczeniu Eryk znacznie gorzej zniósł te rewelacje.
– To szaleństwo! I to ty jesteś wierząca?! Co z twoim Bogiem? – Miotał się po kabinie, nie kryjąc oburzenia.
Maria przyglądała mu się ze spokojem.
– Myślę, że Bóg nie potępi ratowania życia. Bez względu na sposób, w jaki tego dokonamy. Znasz przypowieść o Łazarzu?
– No właśnie. To już nigdy nie będzie cywilizacja człowieka. Zastąpi ją makabryczna cywilizacja genetycznych Łazarzy!
Cały spokój Marii wyparował w jednej chwili.
– Nazywaj ich, jak chcesz. Albo pogódź się z tym, że innej ludzkości nie będzie! – odparła z pasją.
– I może nie powinno być? Chcesz się bawić we wskrzeszanie zmarłych? Zmartwychwstanie cywilizacji? Myślisz, że jesteś jakimś bożym powiernikiem? Nie widzisz, do czego dopuścił? Twój Bóg nie ma już żywych wyznawców poza tobą! Jesteś ostatnia i najwyraźniej przegapiłaś Apokalipsę! – wykrzyczał i zaraz pożałował swoich słów.
Maria wyglądała na wstrząśniętą. Patrzyła na niego jak na obcego człowieka i Eryk wystraszył się tego, jak mocno ją zranił.
– A co z naszą etyką? – zapytał ostrożnie.
Odpowiedziała mu lodowatym tonem:
– Nie ma etyki bez społeczeństwa. Przed jakim to audytorium odpowiemy, jeśli teraz popełnimy grzech zaniechania? Niech nas ocenią następne pokolenia, ale żeby były jakieś następne pokolenia, musimy zapomnieć o twoich bioetycznych abstrakcjach. Chyba że naprawdę chcesz, żebyśmy byli ostatnimi ludźmi w historii homo sapiens.
– I tak będziemy ostatnimi ludźmi. To, co zrodzi się z tego eksperymentu, to nie będą ludzie – odrzekł z przekonaniem.
– To wszystko, co nam pozostało – powiedziała cicho. – Potraktuj to jak testament naszego gatunku. A my jesteśmy jego wykonawcami.
W oczach Eryka wciąż błyskały pioruny, ale głos miał niespodziewanie spokojny.
– Nie prosiłem o ten zaszczyt.
Podniósł się ciężko z fotela i wyszedł. Potem zamknął się w swojej kabinie.
***
Przez kolejne dni chował się w prywatnej przestrzeni, unikając Marii i schodząc jej z drogi, kiedy po powrotach z Ziemi krzątała się w okolicach doku lub laboratorium. Jednocześnie doskwierało mu przygnębiające poczucie samotności, wobec której nawet farmakologia była bezradna. Dlatego, gdy tylko prom z Marią opuszczał dok Ekspansji, Eryk zasiadał przy pulpicie w kabinie centralnej i wypatrywał jej powrotu. W tym samym czasie lustrował powierzchnię planety i przestrzeń wokół w poszukiwaniu najmniejszych oznak życia.
– Gen, jesteś pewna, że nikt nie przetrwał? Nie pytam o habitaty orbitalne, ale Księżyc? Mars? Stacja na Europie? Może baza na Tytanie? Od naszego startu Układ Słoneczny na pewno się zaludnił… Ktoś musiał przeżyć! – Trzasnął dłonią w pulpit.
– Niestety. Według moich danych załogi wszystkich pozaziemskich obiektów są martwe. Mam potwierdzenie od pokładowych SI, które nadal funkcjonują w trybie uśpienia. Zgodnie z wytycznymi Langstroma aktywowałam bezzałogową stację przemysłową na Księżycu. To obiekt militarny, funkcjonowała tam autonomiczna, wielofunkcyjna fabryka zbrojeniowa. Dostarczy nam między innymi nowy moduł laboratoryjny, inkubatory, fabrykę 3D, pręty paliwowe oraz pluton wielozadaniowych droidów wyposażonych w samouczące SI. Ich programowaniem zajmę się zaraz po przyjęciu transportu na pokład.
– A załogi innych statków? Przez pół wieku przed endemią nie wysłali nikogo, kto by wrócił i uniknął skażenia?
– Nikt poza wami nie uniknął skażenia.
– Więc co to jest? – zapytał Eryk i postukał palcem w monitor, wskazując cień zasłaniający spory wycinek nieba. Celowo nie wspomniał, że zauważył, jak nachalnie pokładowa SI podsuwa mu ten widok pod nos.
Genetrix odpowiedziała natychmiast.
– Xīn de Shǔguāng. Nowy Świt. Chiński statek kolonizacyjny o napędzie termojądrowym.
– Kolonizacyjny? – Eryk zmarszczył czoło. – Więc co on robi na orbicie?
– Został zawrócony podczas lotu na Proximę Centauri b.
– Zawrócony? Dlaczego? Albo czekaj, wyślij mi te informacje na mój panel osobisty – zdecydował, gdy dostrzegł w rogu ekranu prom powracający z powierzchni.
Godzinę później opuścił prywatną kabinę i zszedł na dolny pokład w poszukiwaniu Marii. Znalazł ją w module laboratoryjnym.
– Przynoszę dary – oznajmił od progu pojednawczym tonem, unosząc w górę dwa kubki z kawą.
Niechętnie oderwała się od pracy, ale kawę przyjęła z uśmiechem. Przygaszonym. Oboje uśmiechali się rzadko i nieśmiało, uważając, że w zaistniałej sytuacji nie wypada inaczej.
– To jeszcze nie wszystko – zaznaczył. – Właśnie dowiedziałem się, że niedaleko nas orbituje statek międzygwiezdny z wymarłą załogą…
Przyjrzała mu się z zainteresowaniem. Odczekał jeszcze chwilę dla zwiększenia efektu.
– Kilkadziesiąt lat temu, w pierwszych miesiącach endemii, Chińczycy wysłali na Proximę b dwustu dwudziestu niespokrewnionych ze sobą obywateli. Oficjalnie reprezentujących sześć najliczniejszych narodów Państwa Środka. W rzeczywistości większość pasażerów stanowili zapewne potomkowie prominentów i dygnitarzy oraz elity finansowej kraju.
Maria uśmiechnęła się z przekąsem.
– Pamiętaj, że znasz Chiny sprzed ponad wieku. Może przez ten czas coś się u nich zmieniło? Tak czy inaczej, nie przygotowaliby takiej misji w kilka miesięcy. I to w trakcie endemii.
Eryk przytaknął i kontynuował:
– Oczywiście, Nowy Świt powstał znacznie wcześniej jako Krok w Przyszłość. Pierwotnie miała to być kilkuosobowa misja naukowa badająca układ Proximy Centauri, jednak w nowych okolicznościach statek został przebudowany i załadowano na niego kilkaset komór hibernacyjnych oraz laboratorium z inkubatorami. Wszyscy pasażerowie w chwili startu uchodzili za zdrowych. Przez cały czas lotu ich stan monitorowała pokładowa SI. Niestety, po około dwudziestu latach u wszystkich członków załogi wykryto objawy infekcji passimusem. Zgodnie z protokołem statek zawrócił z kursu, a pasażerów uśmiercono. Kiedy dotarł na orbitę Ziemi, nie było już nikogo, kogo obchodziłby los statku i załogi, dlatego stał się latającym grobowcem. Dwukrotne hamowanie i skomplikowany lot powrotny sprawiły, że zjawił się tutaj niedługo przed nami.
Maria pokręciła głowa z niedowierzaniem.
– To nadal czysta desperacja. Przecież tam jest zabójcze promieniowanie.
Eryk wzruszył ramionami.
– Zabrali ze sobą maszyny górnicze, więc pewnie chcieli zacząć swój nowy świt pod powierzchnią planety. Ale to nie wszystko. Mieli jeszcze jednego asa w rękawie.
Nie był zaskoczony tym, że Maria od razu domyśliła się, o co chodzi. Oboje słyszeli o podobnych przymiarkach jeszcze przed rozpoczęciem misji na Ross 128 b.
– Modyfikacje genetyczne?
Znów skinął, przypatrując się Marii uważnie. Dostrzegł w jej oczach nadzieję.
– My odrzuciliśmy takie rozwiązanie jako nieetyczne. Priorytetem było znalezienie planety podobnej do Ziemi, a nie formowanie ludzi pod wymogi obcych światów – stwierdziła.
– „Xīwàng”, chiński program kolonizacji układu Proxima Centauri b, zakładał głębokie modyfikacje genetyczne – wyjaśnił Eryk. – Rozwinęli metodę Charona i kontynuowali badania Wendlera. Jednak prace w tym kierunku rozpoczęto znacznie wcześniej. Pionierskie eksperymenty przeprowadzili już w czasach tworzenia pierwszej chińskiej bazy marsjańskiej. Oczywiście nie objęli tym programem pasażerów Świtu. Przygotowali pokładową SI do przeprowadzenia adekwatnej modyfikacji pobranych próbek DNA oraz potomstwa załogi. I dopiero po dokładnej analizie środowiska. Chcieli dostosować do warunków zastanych na planecie pierwszą lokalną generację kolonistów oraz zachować pożądane profile w kolejnych pokoleniach. Według Gen nasze nowe laboratorium najprawdopodobniej poradziłoby sobie z takim zadaniem. Potrzebujemy tylko ich know-how.
– To byłby dla nas ogromny krok do przodu. Chciałbyś spróbować? – zapytała nieśmiało.
Eryk wzruszył ramionami.
– O etyce już rozmawialiśmy. Decydując się na pierwszy krok planu Langstroma, wyrzuciliśmy dylematy etyczne na śmietnik historii. Nieprawdaż? Bóg poszedł w odstawkę. Razem z Heglem, Potterem i Hellegersem.
Oczy Marii aż zaświeciły. Wspięła się na palce i dała mu całusa. A potem zadała najważniejsze pytanie:
– Genetrix, czy potrafisz złamać zabezpieczenia i skopiować dane dotyczące projektu „Nadzieja”?
– To nie będzie konieczne. Wszystkie zabezpieczenia zostały zdjęte. SI nadrzędna Xīn de Shǔguāng chętnie podzieli się informacjami dotyczącymi programu „Xīwàng”. Właśnie transferuję dane.
Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
– Mówiłam, że pamiętasz inne Chiny – stwierdziła z satysfakcją Maria, a potem zwracając się do Gen, zapytała:
– Jesteś pewna, że nasze laboratorium poradzi sobie z realizacją programu?
– Nie powinno być żadnych problemów.
Eryk poczuł kluchę w gardle; w oku Marii dostrzegł łzę wzruszenia. Z wrażenia uścisnęli sobie dłonie, pieczętując pierwszy mały sukces na długiej drodze ku nowej przyszłości.
***
Następnego dnia, w oczekiwaniu na transport z bazy księżycowej, opróżnili magazyny i zewnętrzne moduły ładunkowe. Nikogo już nie interesowały ich cenne zdobycze, próbki i znaleziska z Rossalyn.
Eryk stanął przy głównym ekranie i przyglądał się z żalem, jak dorobek misji, dla której poświęcili tak wiele, odlatuje w kosmos.
Po chwili triumfu, jaki czuł przed powrotem na Ziemię, teraz wszystko się zawaliło. Ludzie zainteresowani tym sukcesem i na których uznanie liczył – od dawna nie żyli. Odeszli nawet ci, których jego osiągnięcia zupełnie nie obchodziły. A nazwa ich statku wydała mu się teraz ponurą kpiną.
– Daj spokój. To, czego teraz dokonamy, będzie nieporównywalnie ważniejsze. – Nawet nie usłyszał, kiedy Maria stanęła za jego plecami.
– Chyba nie sugerujesz, że bardziej mnie martwi fakt, że nie mam przed kim się pysznić, niż to, że wymarł mój gatunek? – odparł gorzko.
Potem uciekł w pracę, odmawiając udziału w kursach promu na Ziemię. Zajął się logistyką i przygotowaniami do lotu, obarczając partnerkę obowiązkiem budzącym jego sprzeciw i odrazę.
W swoich poszukiwaniach Maria kierowała się wytycznymi grupy Langstroma. Lista obejmowała zapomniane, odizolowane miejsca w mniej zaludnionych obszarach globu: Wyspy Owcze, Hawaje, wschodnią Europę, Mongolię. Tam, pod osłoną pola siłowego, penetrowali stare cmentarze.
Eryk dostrzegał w tym ponury żart – Maria nazywała towarzyszące jej droidy Aniołami, on widział w nich hieny grzebiące w grobach w poszukiwaniu nadziei.
Wkrótce zauważył też, jak bardzo zatraciła się w swojej misji. Większość czasu spędzała na Ziemi lub w laboratorium, sortując i zabezpieczając zebrany materiał. W nielicznych chwilach odpoczynku planowała następne wypady na powierzchnię, a gdy skończyła się lista Langstroma, szukała kolejnych lokalizacji na własną rękę. Walczyła przy tym o każdą próbkę, a te, które musieli niszczyć, podejrzewając skażenie, starała się zastąpić dwiema nowymi.
– Każda z nich jest bezcenna – przekonywała, gdy przebąkiwał o odlocie. – Każda z nich przyspieszy odbudowę zdrowej populacji i wzbogaci pulę genów!
Wiedziała, że mógłby użyć ostatecznego argumentu – wystarczyłoby zmienić cel lotu i mieliby wystarczająco czasu na zebranie kilkukrotnie więcej próbek – i zapewne była wdzięczna, że nigdy tego nie zrobił.
Kiedy jednak Ekspansja była gotowa do drogi i nieubłaganie zbliżał się czas zamknięcia okna dla Barana, Eryk stanął w drzwiach prowadzących do doku, zagradzając Marii drogę.
– Wystarczy.
Popatrzyła na niego ze zdumieniem w podkrążonych oczach i bezskutecznie spróbowała przecisnąć się przez drzwi.
– Mamy tylko tę jedną szansę. Lot na Teegardena to lot w jedną stronę. Nie wrócimy po więcej, a możemy uratować jeszcze sporo ludzi! – tłumaczyła wzburzona.
Nie ruszył się z miejsca, przyglądając się ze smutkiem jej zmęczonej twarzy, potarganym włosom i kruchym ramionom, teraz przygarbionym, jakby dźwigały ciężar całego świata. W sumie tak właśnie było.
– Przecież my nikogo nie ratujemy, Mario. Oni wszyscy od dawna nie żyją – odpowiedział. Zaraz jednak ugryzł się w język i dodał: – Jeśli nie zabierzemy się teraz, utkniemy tutaj na jedenaście lat.
Ochłonęła i zastanowiła się nad jego słowami. Wreszcie skinęła głową.
– To będzie ostatni kurs, obiecuję. Mamy ponad trzy tysiące próbek.
To nie był ostatni kurs.
***
Wieczorem dwa dni przed odlotem Eryk zapukał do kabiny Marii i bez słowa położył się obok niej, a ona objęła go w milczeniu. Kochali się długo i spokojnie. Z początku nieśmiało, jakby to był ich pierwszy raz, bo czuli niestosowność tego, co robią. Z czasem się zapomnieli, zwalając swój stan na prochy, którymi szprycowała ich Genetrix.
Po wszystkim, gdy leżeli objęci w ciemnościach, Maria wyszeptała słowa, które miały być żartem, ale go wystraszyły.
– Gdybym się nie obudziła. Tam, na Teegardenie. Zrób, co trzeba, a potem połóż się do sarkofagu. Daj czas dorosnąć tym wszystkim dziewczynom. Trzydzieści pięć lat wystarczy? Albo lepiej czterdzieści. A potem pokochaj jedną z nich, jeśli zgodzi się spędzić resztę życia z facetem w masce tlenowej.
Zesztywniał w jej ramionach.
– Przestań myśleć o nich jak o jakichś zombie. To będą ludzie. Tacy sami jak ty i ja – zapewniła.
– Nawet jeśli, to mógłbym być pradziadkiem ich wszystkich.
Uniosła głowę i spojrzała na niego w ciemnościach rozświetlonych tylko przez gwiazdy, zaglądające do kabiny przez ekran na suficie.
– I tu się mylisz. Teoretycznie to oni będą starsi od ciebie, i to sporo. Nie wiem jak w praktyce…
– Zatem w obie strony wygląda to na nekrofilię – odparł, nie podejmując żartobliwego tonu.
Maria położyła mu palec na ustach i powiedziała:
– Jutro lecę ostatni raz. To będzie mały cmentarz we wschodniej Europie. Kto wie, może właśnie stamtąd przywiozę jakąś fajną dziewczynę dla ciebie?
***
Powrót promu obwieściły wszystkie systemy alarmowe Ekspansji, dlatego Eryk rzucił pracę i pobiegł do śluzy, która, ku jego przerażeniu, wciąż była zamknięta.
– Co się stało?! – krzyczał do Genetrix, ale nie dostał odpowiedzi. Wstrząsnęła nim myśl, że Maria uległa infekcji i Gen nie wpuści jej na pokład. A potem każe zdezintegrować i wyrzucić w kosmos. Stał wpatrzony w lampkę nad śluzą, czekając w napięciu na wyrok.
Zielone.
Właz rozsunął się z sykiem i do przedsionka wkroczyła Maria. Blada jak trup i roztrzęsiona.
– Tam byli żywi ludzie – wydukała z trudem.
– Jesteś pewna? Widziałaś ich?
– Tylko cienie. Snuły się jak widma wokół pola siłowego. Na pewno przed naszym lądowaniem kręciły się po miejscach, w których zbieraliśmy próbki.
– Uspokój się, proszę. To niemożliwe. Przywidziało ci się. Sensory nie wykryły tam żadnych śladów życia. A gdyby nawet… Przecież po to właśnie Langstrom opracował te wszystkie procedury. Zanim uruchomiliście pole, cmentarz został wypalony do ostatniego passimusa półtora metra w głąb ziemi.
– Tak. Wiem. – Odwróciła wzrok. Wciąż się trzęsła.
Eryk chwycił ją za ramiona.
– Więc o co chodzi? – zapytał z niepokojem. – Chcesz tam wrócić i ich ratować? Przecież wiesz, że to niemożliwe…
Gdy spojrzała na niego, w jej oczach dostrzegł tylko strach. Natychmiast zrozumiał swój błąd.
Maria potrząsnęła głową.
– Wręcz przeciwnie! Chcę, żebyś nas zabrał stąd jak najszybciej!
Kiedy Genetrix potwierdziła gotowość do lotu i wyznaczyła start na południe następnego dnia, opadło z nich całe napięcie minionych tygodni. To były ich ostatnie chwile w Układzie Słonecznym. Powtórne i ostateczne pożegnanie z Ziemią. Wygasili światła i przytuleni do siebie zalegli na macie termicznej rozłożonej na podłodze kabiny centralnej. Potem Eryk otworzył butelkę wina, które przechowywali przez te wszystkie lata z myślą o świętowaniu sukcesu wyprawy na Rossalyn po szczęśliwym powrocie.
Wpatrzeni w błękitną planetę, wyświetlaną na wielkim ekranie, wznieśli toast za wszystko i wszystkich.
***
Orbitę geostacjonarną Teegardena b osiągnęli po sześćdziesięciu siedmiu latach, trzech miesiącach i czterech dniach czasu pokładowego, podróżując z prędkością bliską jednej piątej prędkości światła i poświęcając kilka lat na hamowanie w pobliżu gwiazdy Teegardena.
Egzoplaneta, skąpana w lichym blasku czerwonego karła, którego masa wynosiła mniej niż jedną dziesiątą masy dwukrotnie młodszego Słońca, okrążała gwiazdę macierzystą w odległości ponad czternaście razy mniejszej niż dystans dzielący Słońce i Merkurego. Poruszając się po tak ciasnej orbicie, Teegarden b potrzebował niespełna pięciu ziemskich dni, by wykonać pełny obieg wokół swojej gwiazdy. Tyle właśnie trwał tutejszy rok.
Jednak tak bliskie położenie względem czerwonego karła pozwalało obu planetom, bo całkiem niedaleko krążył mroźny Teegarden c, znaleźć się w ekosferze gwiazdy. I mimo że jej jasność była zaledwie ułamkiem jasności ziemskiego Słońca, na powierzchnię pierwszej planety układu docierało około dziesięciu procent więcej światła słonecznego niż na Ziemię. Doba trwała tutaj nieco ponad osiemnaście ziemskich godzin, a dzięki odpowiednio gęstej atmosferze średnia temperatura na Teegardenie b nie przekraczała trzydziestu stopni Celsjusza, co pozwalało utrzymać na jej skalistej powierzchni wodę w stanie ciekłym. Całe oceany wody.
***
Eryk znów wybudził się z hiberstazy ogarnięty niepokojem, lecz tym razem czuł również strach. Pierwsza jego myśl jak zawsze dotyczyła Marii i kiedy odkrył, że mleczna kopuła drugiego sarkofagu pozostała nieprzenikniona, a symbole na jej powierzchni mają kolor czerwieni, dostał napadu paniki.
– Gen! – zawołał, ale odpowiedziała mu cisza.
Opanował się, ze spokojem poczekał, aż sarkofag wycofa wszystkie przewody podłączone do ciała, i pozwolił przebadać się automedowi. Na tym jego cierpliwość się skończyła i opuścił hibernakulum biegiem, zmierzając prosto do centrali. Wciąż osłabiony i skołowany po hiberstazie, zataczał się i obijał o ściany korytarza, ale gniew podszyty rozpaczą napędzał jego ciało i pchał do celu.
– Uruchom procedurę wybudzania i otwórz sarkofag Marii, Gen – zażądał, przekraczając próg głównej kabiny statku.
– Odmawiam. Maria wykazuje objawy wskazujące na zainfekowanie Endymionem.
Mocno poirytowany poszukał wzrokiem receptora SI, który zielenią wskazywałby aktywność. Gen życzyła sobie najwidoczniej, by rozmówca zwracał się do czujnika umieszczonego w suficie. Jej ostrożność wkurzyła go jeszcze bardziej.
– Co to za bzdury! Gdyby Maria była zarażona, ja też miałbym to gówno w sobie! – wykrzyczał, zadzierając głowę.
– Rozważałam taką opcję.
Po tych słowach zapadła złowroga cisza, podczas której Eryk zastanawiał się, co dokładnie SI miała na myśli.
– W twoim organizmie nie znalazłam śladu patogenu – podjęła uspokajającym głosem. – Analizowałam dostępne dane i doszłam do wniosku, że we wczesnym okresie inkubacji, a stosując terminologię analogiczną do procesu replikacji innych patogenów, na etapie adsorpcji i penetracji, Endymion nie infekuje. To jedyne sensowne wyjaśnienie.
Eryk spuścił głowę.
– Obudź Marię. Nawet jeśli rzeczywiście jest chora, jedyną osobą, którą może zarazić tym świństwem, jestem ja, nikt więcej – poprosił zrezygnowany.
– Odmawiam. Nie wolno mi świadomie narażać zdrowia i życia członka załogi. Dodam jeszcze, że wybudzenie z hiberstazy z pewnością przyspieszy objawy infekcji passimusem. Dopóki Maria pozostaje w stanie hibernacji, ten proces, a co za tym idzie – jej śmierć, będą opóźnione. Mogę ci również obiecać, że nie poprzestanę i w oparciu o dane dostarczone przez Langstroma nadal będę szukała sposobu na neutralizację Endymiona. Niestety, w naszych warunkach badanie Marii i pobieranie próbek passimusa jest zbyt ryzykowne i nie wchodzi w grę.
Eryk zaklął w duchu. Z takimi argumentami nie miał zamiaru dyskutować. Dopóki Maria żyje, żyć będzie nadzieja. Kto wie, co przyniesie jutro?
Odetchnął głęboko. Wciąż dygotał na całym ciele. Dopiero teraz skierował wzrok na ekran główny z widokiem na obcą planetę. Dlaczego Maria nie ogląda tego razem z nim? To był jej wybór. Jej świat. Nie chciał spędzić następnych lat samotnie, jako jedyny człowiek pamiętający to wszystko, czym była Ziemia. A potem żyć wśród ludzi, którzy już raz umarli. Bez wsparcia Marii, bez jej zapału i wiary w misję.
– Nasz nowy dom – oznajmiła niespodziewanie Genetrix, wyrywając Eryka z odrętwienia. Jej ciepły głos przypomniał mu głos matki, która ciągała synów po świecie w życiowej misji przywracania bioróżnorodności przyrody i stając przed kapsułą rodzinną jakiegoś zapyziałego hoteliku w Kinszasie, mówiła ze szczerym entuzjazmem: oto nasz nowy dom.
Eryk przygryzł wargę, spoglądając na osobliwą panoramę roztaczającą się na głównym ekranie.
– Dałaś mi jakieś prochy? – zapytał cicho.
– Nic specjalnego, Eryku. Przyjąłeś standardową dawkę środków aplikowanych po przebudzeniu. Uznałam, że po wcześniejszych doświadczeniach z taką stratą sobie poradzisz.
Jednak mało wiesz o ludziach, pomyślał z goryczą.
– Daj mi podwójną dawkę tego, co poprzednim razem.
Swoją pierwszą noc na orbicie nowego świata spędził przytulony do kopuły zamkniętego sarkofagu.
***
Rano wstał i powłócząc nogami, skierował się do kabiny centralnej.
– Próbki z ostatniego wypadu na powierzchnię…
– Usunęłam je z pokładu statku. Podobnie jak rzeczy osobiste, z którymi Maria miała kontakt po ostatnim locie na Ziemię. Gdybym wzięła pod uwagę wszystkie kursy promu, pewnie musielibyśmy zrewidować nasze plany. Założyłam jednak, że to właśnie ostatnia wyprawa na powierzchnię jest najprawdopodobniejszą przyczyną infekcji. Przeanalizowałam zapisy późniejszej aktywności Marii na pokładzie i udało mi się zachować kilka przedmiotów. Pomyślałam, że mogą mieć dla ciebie wartość sentymentalną. Znajdziesz je w magazynie.
Nie przestajesz mnie zaskakiwać, Gen, pomyślał, ale wydusił z siebie tylko krótkie „dziękuję”.
Przemierzając korytarze statku w drodze do magazynu, zastanawiał się nad przewrotnym losem, który raz za razem zmuszał ich do wyrzucania w kosmos, kawałek po kawałku, samych siebie. Przeszłości i jej nieistotnych teraz celów oraz wartości, ale także teraźniejszości. Liczyła się już tylko cudza przyszłość.
Życie ostatniej kobiety urodzonej na Ziemi zmieściło się w szarym pudle z tworzywa sztucznego o wymiarach kartonu po butach. Kilka drobiazgów, mała kula śnieżna z miniaturowymi saniami Świętego Mikołaja oraz książka – wybór wierszy Keatsa. Maria lubiła takie staroświeckie gadżety i uwielbiała Keatsa.
Eryk był zaskoczony, że znalazł tomik wśród rzeczy, z którymi Maria nie miała kontaktu od dłuższego czasu. Przyglądając się wytartej okładce, zauważył czerwoną tasiemkę służącą za zakładkę i otworzył książkę w zaznaczonym miejscu. Cienka linia naniesiona ołówkiem podkreślała kilkuwersowy fragment, z jakiegoś powodu ważny dla Marii i warty wyróżnienia. Eryk przeczytał go na głos:
Dziwne, że błądząc ziemską ścieżką snu,
Wśród klęsk i nieszczęść ostrych jak kamienie,
Nie śmiemy myśleć, chociaż brak już tchu,
Że ten cień, który kresem jest – to przebudzenie.*
Zatrzasnął książkę z hukiem. Kiedy Maria zaznaczyła ten fragment? Czy zrobiła to dla niego? A jeśli… Wbrew sobie zaczął zastanawiać się nad ukrytymi konsekwencjami takiego rozumowania.
Nie! Maria nie zrobiłaby mu tego! Nie poddałaby się i nie ryzykowała powodzenia misji. Tylko dzięki niej i dla niej to wszystko miało sens!
Zasępiony, z książką przytuloną do piersi, pomaszerował na sztywnych nogach do sali głównej. Nowy świat wciąż był na swoim miejscu. Cichy, spokojny, jakby pogrążony we śnie. Tak bardzo pusty i obcy.
***
Przez następne miesiące, niczym jakiś bożek skryty za nieboskłonem, nadzorował rozwój kolonii z perspektywy orbity geostacjonarnej, okiem sond lub za pośrednictwem Aniołów. Przypominało mu to trochę archaiczną grę, w której gracz zaczynał od prowadzenia małej osady, by pod koniec zarządzać wysoko rozwiniętą cywilizacją. Różnica polegała nad tym, że Eryk miał nigdy nie poznać zakończenia rozgrywki.
Przeglądając pierwsze raporty na temat obcego świata, przecierał oczy ze zdumienia. Jak się okazało, oceany Teegardena b zamieszkiwały bakterie i proste organizmy, które wzbogaciły atmosferę w tlen. Było go jednak mniej niż na Ziemi. Za to na powierzchnię planety docierało nieco więcej promieniowania UV emitowanego przez gwiazdę macierzystą. Jednak nawet uwzględniając wszelkie trudności i niesprzyjające warunki, nadal mieli do czynienia z prawdziwą Ziemią 2.0. Obiecał sobie, że przy pierwszej okazji przeprosi Marię. Gotów był nawet nazwać to wszystko boskim cudem. Byleby tylko była tu z nim.
Po dalszych badaniach, gdy spektrometry sond dostarczyły bardziej szczegółowych informacji na temat nowego świata, laboratorium przystąpiło do pracy nad zebranym materiałem genetycznym. Jednocześnie ruszyła budowa pionierskiej bazy na jednym z lądów Teegardena b.
Najpierw wysłali droidy, fabrykę 3D oraz transformator materii zasilany minireaktorem jądrowym. Potem moduł laboratoryjny. Wokół niego wkrótce powstała główna kopuła stacji z przylegającymi do niej magazynami. Pod kopułę trafiły również inkubatory, a obok niej droidy wybudowały pierwsze baraki mieszkalne, przy których stanęły syntezatory żywności i farma fotowoltaiczna. Z pierwszej setki pomyślnie zmodyfikowanych próbek udało się wskrzesić siedemdziesięciu sześciu małych kolonistów, dorastających teraz pod opieką wydzielonej części przeprogramowanych opiekunów. Produkcja kolejnych pokoleń nowej ludzkości miała przebiegać w pięcioletnich cyklach, liczonych według ziemskich lat.
Eryk wciąż widział w mieszkańcach kolonii ożywieńców, owoce obrzydliwej, naukowej nekromancji. W myślach wciąż nazywał ich Łazarzami, a w chwilach słabości z przerażeniem odkrywał w sobie mroczne, odpychające myśli – o tym, że prawdziwa ludzkość odeszła, przeminęła. Że miała swoje lepsze lub gorsze chwile i być może to, co osiągnęła, było jej nieuniknionym kresem. A wtedy przemykało mu przez głowę, że gdyby zechciał, z łatwością mógłby zniszczyć osadę i zakończyć to wszystko. Być może z obawy przed takimi myślami coraz rzadziej podglądał osadników i więcej czasu spędzał w hibernakulum. Tam przynajmniej zasypiał i budził się z ułudą, że jest bliżej Marii.
A za dnia błąkał się po pustych ładowniach, których zawartość dawno przetransportowano na powierzchnię planety. Zasoby kultury, nauki, sztuki, zapisane w pamięci komputerów, wszystko to czekało na ponowne odkrycie. Poza jedną informacją. Na prośbę Marii została ona usunięta ze wszystkich baz danych. Nawet z autonomicznej pamięci Aniołów. Prawdziwe pochodzenie odrodzonego człowieka miało pozostać tajemnicą.
Druga jej prośba dotyczyła nazwy dla nowego świata. Chciała, by mieszkańcy nazywali go Niebem. Eryk cieszył się, że Maria nie zobowiązała go do wypełnienia tej obietnicy przed pożegnaniem, bo jego zdaniem nowy świat zasługiwał na całkiem inną nazwę. Wprowadził ją do pamięci opiekunów, licząc, że Maria mu wybaczy.
Aż wreszcie pewnego dnia postanowił odpocząć.
– Mam prośbę, Genetrix. – Jego głos rozbrzmiał w pomieszczeniach Ekspansji po raz pierwszy od wielu dni.
– Co mogę dla ciebie zrobić, Eryku?
Uśmiechnął się pod nosem.
– Idę spać. Przypilnuj wszystkiego i obudź mnie za dziesięć lat. Albo wcześniej, ale tylko jeśli znajdziesz sposób, by pomóc Marii… Lub gdy dojdzie do jakiejś katastrofy – dodał po chwili.
Kładąc się w sarkofagu, spróbował wyobrazić sobie swoje przebudzenie. Radosny dzień, kiedy otworzy oczy i to wszystko okaże się koszmarnym snem. Potem zapadł się w otchłani hiberstazy, wypatrując Marii.
***
Zaraz po obudzeniu, w pierwszym odruchu, spojrzał z nadzieją na drugi sarkofag. Mleczna pokrywa wciąż skrywała wnętrze, a bok zdobiły czerwone symbole i Eryk przez chwilę rozważał, czy nie hibernować się na kolejne dziesięć lat.
Miał jednak świadomość ryzyka, jakie niosła ze sobą każda kolejna wizyta w komorze. Nie miał złudzeń, hiberstaza z pewnością wpływała na ludzki organizm i bez wątpienia był to wpływ niekorzystny. Zdawał sobie również sprawę, że najprawdopodobniej nikt przed nim nie hibernował równie często i długo. Spodziewał się, że prędzej czy później jego ciało odmówi posłuszeństwa. O ile wcześniej nie dojdzie do awarii nadmiernie eksploatowanego sarkofagu.
Później, gdy po badaniach kontrolnych zasiadł z kubkiem kawy w kabinie centralnej, zapatrzył się w obraz niezmiennie obcego świata i powiedział:
– Miałem sen.
Genetrix jak zawsze była obok i słuchała.
– Obawiam się, że to niemożliwe, Eryku. Nie stwierdzono występowania marzeń sennych w hiberstazie.
Zignorował ją i kontynuował:
– W tym śnie byłem dozorcą cmentarza, z którego nocami uciekali zmarli. Starym wdowcem, który miał tylko gadającą papugę. Jak myślisz, co może oznaczać taki sen?
– Nie potrafię interpretować snów.
– Postaraj się, Gen. Zrób to dla mnie.
– Samotność – odpowiedziała po długim milczeniu.
Po tej rozmowie godzinami snuł się po pustych pokładach, nie mogąc znaleźć sobie miejsca i unikając wzrokiem części korytarza prowadzącej do hibernakulum.
Wieczorem, gdy w ciszy przeglądał raporty z przespanych lat, Genetrix powiedziała mu o swoim odkryciu.
– Trzy lata temu jedna z sond wysyłanych w góry odnalazła ślady, mogące być dowodem na istnienie wyższego życia. Miejscowego lub spoza planety.
Zaśmiał się w duchu, podejrzewając podstęp, który miał go wyrwać ze stanu apatii. Ten stan z pewnością martwił pokładową SI.
– Nie mówię o bakteriach w oceanie – kontynuowała Gen. – Pamiętaj, że to naprawdę stara planeta.
– To epokowe odkrycie. Dlaczego mnie nie wybudziłaś? – zapytał beznamiętnym głosem. Wiadomość nie wywołała jego entuzjazmu. Teraz? Tutaj? Jak ma się tym cieszyć?
– Przecież to nie katastrofa – odrzekła spokojnie Genetrix.
– I co to za ślad? Odcisk stopy? Zbiorowy grobowiec? – Czy SI słyszała sarkazm w jego głosie?
– To tylko kamień znaleziony przed wejściem do jaskini – odparła z urazą. – Masz go przed sobą.
Eryk omiótł wzrokiem pulpit i znieruchomiał. Przed oczami miał z pewnością dzieło rąk innego gatunku. Owalny przedmiot ozdobiono wzorem, który zdawał się pulsować, a kolory, jakimi go naniesiono, bez wątpienia należały do świata na dole.
– Myślę, że najwyższy czas odwiedzić kolonię – zdecydował.
***
Był przekonany, że po jego dobrowolnej, dziesięcioletniej kwarantannie Genetrix zgodzi się, by zabrał jedynie maskę tlenową, ale SI uparła się, żeby założył pełny skafander.
– Wiesz, że nie chodzi o ciebie, Eryku – tłumaczyła i nawet nie protestował.
Oczywiście, że nie chodziło o niego, rozmyślał, posłusznie poddając się trzeciej z rzędu dezynfekcji. Już dawno nie chodziło o niego. Był tylko reliktem przeszłości, wciąż sprawiającym potencjalne zagrożenie. Poza tym – zbędnym i przestarzałym. I nie dało się go naprawić. Ani w środku, ani na zewnątrz.
Posadził prom kilkaset metrów od skraju osady. Wygasił silniki i przez długi czas w ciszy przyglądał się dziwnemu krajobrazowi.
Szary piasek, jakby gąbczaste skały, dalekie postrzępione szczyty – wszystko wyglądało inaczej i nienaturalnie. Być może z powodu kolorów, odmienionych w jakiś nieuchwytny sposób. Wzdrygnął się na widok oceanu – światło obcej gwiazdy nadało mu barwę niespotykanego fioletu. Prawdziwy ocean, który znał i pamiętał z wakacji na Hebrydach, nigdy nie przybierał takich odcieni.
Potem zwrócił wzrok w stronę plaży, gdzie na samym brzegu oceanu bawił się chłopiec. Na oko dziesięcioletni, jeszcze z pierwszej generacji ożywieńców. Kilka metrów za jego plecami warował dwumetrowy Anioł, droid opiekuńczy.
Eryk długo przyglądał się chłopcu, obserwując na ekranach dziecięce gesty, miny i zabawę na plaży. I chociaż doskonale znał wyniki badań i raporty na temat osadników, wciąż mimowolnie doszukiwał się w dziecku potwora. Jakiegoś zombie lub chociaż zniekształconego mutanta ze zmodyfikowanym DNA.
Wreszcie przełamał się, opuścił prom i poszedł na spotkanie z mieszkańcem obcej planety. Wiedział, że przy podobnej masie i średnicy Teegarden b ma grawitację niemal identyczną jak Ziemia i w ciężkim skafandrze czeka go mozolny marsz przez piaszczyste wybrzeże. Po drodze uświadomił sobie, że ostatni raz czuł stały grunt pod stopami ponad sto lat temu i była to powierzchnia odległej Rossalyn. I że jest pierwszym przedstawicielem swojej rasy, który stąpał po trzech globach pod trzema różnymi gwiazdami. Pierwszym, jedynym i być może ostatnim, pomyślał z goryczą i zamiast dumy poczuł bolesne ukłucie żalu, że nie ma z nim Marii.
Gdy wreszcie stanął nad małym kolonistą, wielki i groźny niemal jak pilnujący dziecka Anioł, maszyna nawet nie drgnęła. Eryk był pewny, że za fasetkowymi oczami droida kryła się Genetrix.
Cień mężczyzny padł na piasek wokół dziecka i chłopiec z ciekawością, ale bez strachu, obejrzał się na przybysza. Poza ciemniejszą karnacją skóry, lekko powiększonymi nozdrzami i dosyć szeroką, jak na dziesięciolatka, klatką piersiową, Eryk nie dostrzegł u niego żadnych zewnętrznych śladów modyfikacji.
Skinął Aniołowi i podszedł krok bliżej. Potem kucnął obok chłopca, który grzebał w piasku kawałkiem stalowego pręta.
– Jak się nazywasz?
Malec obejrzał się na opiekuna, jakby szukając pozwolenia.
– Ebates Ro.
Eryk zmarszczył czoło. Kto wymyśla te imiona? Generator głupich imion? Ja nazwałbym cię na przykład Marek Tempe, pomyślał i zaraz uświadomił sobie, że nie ma już nikogo, kto doceniłby jego poczucie humoru.
Zerknął na informacje, które Genetrix wyświetliła na wizjerze hełmu. Wszystko, co udało się wydobyć z archiwum szpitala, kartoteki policji, wszelkich dostępnych baz danych.
„László Benkő. Żył w latach 2032–2065. Węgier. Urodzony w Budapeszcie. Inżynier budowlany. Śmierć w wypadku samochodowym. DNA pozyskane z cmentarza w Holloko…”
Zacisnął zęby. Czy matka László, Dóra, modliła się o ocalenie syna? Czy to wciąż był jej syn? Nie. Na pewno nie o takie coś się modliła.
Ale po chwili ogarnął go dziwny spokój i pod wpływem impulsu wyłączył dane na temat zmarłego.
Nie ma tu żadnego László. To ktoś zupełnie inny.
Jeszcze raz spojrzał na dziecko. To po prostu Ebates Ro, uświadomił sobie i jakby kamień spadł mu z serca. Wciąż milczał, z trudem przełykając ślinę. Zrobiło mu się wstyd. Przed samym sobą, dzieciakiem i Marią.
Chłopiec również go obserwował. Z zainteresowaniem oglądał kombinezon i hełm Eryka. Z pewnością miał świadomość, że to człowiek, na pewno dostrzegł ludzką twarz w wizjerze. Jednak pierwszy raz widział na własne oczy dorosłego.
– A ty? Kim jesteś?
Eryk zawahał się i zajrzał w zielone oczy droida.
– Kapitanem statku, który przywiózł was tutaj z Ziemi.
Ebates zaśmiał się, jednocześnie zerkając na Anioła.
– Nieprawda. Dawno temu statek wrócił na Ziemię uratować więcej dzieci.
Eryk też się zaśmiał.
– Przyłapałeś mnie, Ebatesie – odparł. – Mieszkam w górach.
Jak na sygnał cała trójka zwróciła się w kierunku odległych, ośnieżonych szczytów.
– Muszę wracać. – Chłopiec podniósł się i otrzepał kolana.
Eryk obejrzał się w stronę zabudowań. Grupa dzieciaków zatrzymała się przed barakiem i pokazywała sobie palcami trójkę postaci na plaży.
– Będziesz tutaj jutro? – zapytał Ebates.
Eryk się zamyślił.
– Przyjdź rano. Nie mogę nic obiecać, ale spróbuję.
Chłopiec zacisnął usta, ale nic nie powiedział. Odwrócił się i pobiegł w stronę wyczekującej grupki. Kanciasty Anioł poczłapał za nim.
Eryk odprowadził ich spojrzeniem, a gdy wszyscy zniknęli między budynkami, sięgnął do kieszeni skafandra i wyjął z niej okrągły kamień dostarczony przez sondę wysłaną w góry. Zważył go w dłoni, a potem upuścił na brzeg, tuż za linią wilgoci wyznaczoną na piasku przez fale. Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. To sprawiedliwy układ, pomyślał w drodze powrotnej do promu.
Nigdy już nie wrócił na tamtą plażę i nie poleciał więcej na powierzchnię. Po powrocie na Ekspansję zamknął się w komorze na następne dziesięć lat. Związane z tym ryzyko zaakceptował bez wahania.
Jeśli misja na Teegardenie b była wyzwaniem rzuconym śmierci, chętnie dorzuci swoje życie do puli.
***
Po kolejnym przebudzeniu, gdy odkrył, że sarkofag Marii nadal jest zamknięty, pozostał w komorze i długo dochodził do siebie podłączony do automedu. Z hibernakulum poczłapał prosto do ambulatorium, gdzie spędził kolejnych kilka godzin.
Jednak potem rzucił się w wir pracy, przeglądając raporty, dzienniki i relacje dokumentujące rozwój kolonii.
Teraz było to już właściwie małe miasteczko zamieszkiwane przez cztery generacje kolonistów. Dokładnie trzystu pięćdziesięciu, w tym jedno dziecko poczęte w sposób naturalny. Zaczęła się faza druga i w następnej turze zaplanowano wskrzeszenie jednorazowo dwustu ożywieńców.
Jak do tej pory, Gen radziła sobie znakomicie. Oglądał raporty z podziwem i po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł coś przypominającego satysfakcję. Może nawet radość? Wiedział, że Maria byłaby szczęśliwa, widząc rozwój osady i wzrost populacji.
Zdał sobie wówczas sprawę, że zbyt wiele rzeczy przespał. Najpierw koniec starego świata, a teraz narodziny nowego.
Właśnie wtedy Genetrix poprosiła go, by udał się do hibernakulum. Poszedł tam z duszą na ramieniu.
Symbole na osłonie sarkofagu nadal były czerwone, ale mlecznobiałe tworzywo nabrało przejrzystości, odsłaniając wnętrze komory. Na widok śpiącej kobiety Eryk wstrzymał oddech i zacisnął pięści.
– Przepraszam, że zawiodłam, Eryku. To już ostatnie stadium. Objawy wystąpiły dzisiaj po południu. Jedyne, co ją czeka po przebudzeniu, to cierpienie i szybka śmierć. Powinnam od razu przeprowadzić eutanazję i usunąć sarkofag z pokładu, ale czekałam na ciebie.
– Dobrze zrobiłaś. Dziękuję, Gen – odparł i wyszedł z hibernakulum z ponurym postanowieniem wypisanym na twarzy.
Niedługo potem wrócił z palnikiem wygrzebanym z magazynu technicznego. Wbrew jego obawom Gen nie posłała przeciw niemu droida zabójcy ani nie uśpiła go gazem, ograniczając się do próśb przeplatanych ostrzeżeniami.
Gdy skończył, zamarł nad rozprutym sarkofagiem i pogrążoną w głębokiej stazie Marią. Potem władował się do środka i położył obok nieprzytomnej kobiety, tuląc twarz do jej zimnego policzka. Czy właśnie w tej chwili wnikasz do mojego ciała, Endymionie? – zapytał w myślach i splótł palce dłoni z palcami Marii. Wiedział, że kobieta wciąż żyje, lecz właściwie jest już martwa i mimowolnie wzdrygnął się na to stwierdzenie.
– Sondy wróciły? – zapytał na głos.
– Wszystkie są w dokach. Uruchomiłam procedury serwisowe.
– Prom?
– Wiem, że wysłałeś go na powierzchnię z rezerwami pokładowymi. Również wrócił i jest gotów do lotu. – W głosie SI dało się wyczuć niepokój. – Opuszczasz statek, Eryku? Istnieje wysokie ryzyko, że zostałeś zainfekowany. Obawiam się, że nie będę mogła zezwolić na takie działanie.
Milczał, potęgując niepokój Gen, więc znów się odezwała.
– Jeśli rozważasz powrót na Ziemię, muszę cię ostrzec, że nie potrafię znaleźć parametrów lotu, gwarantujących dotarcie do Układu Słonecznego. Nawet przy wykorzystaniu grawitacji Teegardena c.
– Wiem o tym – odpowiedział pustym głosem.
– Co planujesz, Eryku? Czy mogę ci jakoś pomóc?
Uśmiechnął się pod nosem, a potem, ignorując pytanie, rzekł:
– Wykonaj polecenie nadrzędne.
– Wymagane potwierdzenie tożsamości.
Eryk spojrzał prosto w szklane oko łypiące spod sufitu. Niemal fizycznie czuł, jak wszystkie receptory SI, umieszczone w kabinie, kierują się w jego stronę. Niszcząc kopułę sarkofagu, z pewnością nadużył jej zaufanie.
– Kapitan Eryk Mandall.
– Tożsamość potwierdzona.
– Autoryzuję polecenie.
– Polecenie autoryzowane. Treść polecenia?
Wiedział, że podejmuje właściwą decyzję. Od dawna był przekonany, że rodząca się w nowym świecie ludzkość nie potrzebuje wiszących nad głową i wszechwiedzących bogów starego świata. Znajdzie własnych, jeżeli zajdzie taka potrzeba. I jeśli czegoś żałował, to głównie tego, że przyjdzie mu umrzeć pod tym obcym słońcem. Ale nawet gdyby miał taką możliwość, nie wróciłby na starą Ziemię. Nie było tam już niczego, co miałoby znaczenie.
Z drugiej strony, nigdy nie czuł więzi z nową planetą i ludźmi, których pomógł wskrzesić. Kilkakrotnie omal nie zadecydował o losie osady. I nie powstrzymał go przed tym fakt, że ostatnim śladem wspaniałej cywilizacji człowieka, która w kilka tysięcy lat sięgnęła gwiazd, była właśnie ta niepozorna społeczność na dole.
Powstrzymała go miłość do kobiety, która nie straciła nadziei, gdy on zwątpił. I uwierzyła, że w ten trudny do zaakceptowania sposób ludzkość oszukała przeznaczenie. A mając świadomość, że jest jedynym człowiekiem znającym prawdę, zrozumiał, w jaki sposób może uwolnić mieszkańców tego świata od ciężaru nowego grzechu pierworodnego.
Objął Marię, delikatnie pocałował w czoło, a potem wydał polecenie.
– Wysokie prawdopodobieństwo kontaminacji. Rozpocznij procedurę autodestrukcji. Tryb natychmiastowy.
***
Ebates Ro popatrzył ze zdziwieniem na podświetlone czerwonym świtem niebo, gdzie rozbłysła i natychmiast zgasła gwiazda. Chwycił twarde ramię Anioła i zapytał:
– Co to było, Sokratesie?
Droid, który właśnie przełączył się na pełny tryb autonomiczny i ostrożnie badał niespotykaną wewnętrzną ciszę, spojrzał na człowieka fasetkowymi ślepiami o zielonkawym zabarwieniu. Milczał wyjątkowo długo, jakby zaskoczony sytuacją. Być może szukał najwłaściwszej odpowiedzi.
– Koniec pierwszego rozdziału – odrzekł po namyśle.
Człowiek skinął głową i obejrzał się przez ramię, na pogrążone we śnie miasteczko. A potem zwrócił twarz w stronę odległych gór, wznoszących się na północy.
Tajemniczych i przyzywających.
Odruchowo sięgnął do kieszeni i wyłuskał z niej swój sekret. Spłaszczony owal wykonany z miejscowej skały. Jedną z dwóch płaskich powierzchni przedmiotu zdobił kolorowy i skomplikowany wzór. Niepodobny do niczego w osadzie.
Wiele lat temu, dzień po wizycie dziwnego starca, znalazł kamień na brzegu oceanu. Był wówczas zaledwie dziesięcioletnim chłopcem i od tamtej pory nie pokazał go nikomu.
– Co tam ukrywasz? – zapytał zaciekawiony Anioł.
– To tajemnica – odparł Ebates, chowając swój skarb do kieszeni. – Ruszajmy! – zawołał po chwili i opiekun podniósł się posłusznie, prostując karbotanowe kończyny.
Młody człowiek wyrwał do przodu, bo to przecież on miał być odkrywcą i pionierem nowego świata. Może napotkają istoty, które ozdobiły talizman? A może w górach odnajdą starca, który odwiedził ich w czasach, kiedy Ebates i wszyscy w osadzie byli jeszcze dziećmi? Od tamtego spotkania krążyły o obcym legendy. Czy naprawdę był kapitanem statku?
Przerwał rozmyślania, gdy wielka tarcza słońca wynurzyła się zza horyzontu. Na ten widok Ebates zapomniał o duchach przeszłości. Poprawił plecak i przyspieszył, a podążający za nim Anioł bez trudu dotrzymał mu kroku.
Przed nimi roztaczały się niezbadane, skaliste krajobrazy Marii.
* John Keats, Poezje wybrane, wybór i opracowanie Juliusz Żuławski, PIW 1962.