Opowiadanie nieco z przymrużeniem oka i dodatkowo absurdalne. Odległa przyszłość, nowy-stary surowiec i korporacje maczające w tym palce.
Zapraszam do lektury :)
Serdecznie dziękuję za betę.
Opowiadanie nieco z przymrużeniem oka i dodatkowo absurdalne. Odległa przyszłość, nowy-stary surowiec i korporacje maczające w tym palce.
Zapraszam do lektury :)
Serdecznie dziękuję za betę.
Fabryka Klucznes przy ulicy Niczego, należąca do międzyplanetarnej megakorporacji Freemarkt, słynęła z najznamienitszego mroku w całej galaktyce. Pracowano w niej dniami i nocami, dążąc do zapewnienia surowca tak ciemnego, że pochłonąć mógł każdy promień światła, a nawet zmienić planetę w mroczny ocean.
Tak było także tego dnia, gdy kadzie przepełnione mrokiem pochłonęły jednego z pracowników.
– No popatrz tylko, Bożengo, jacy ci pracownicy nieostrożni – powiedziała Leopadia, starając się poinstruować nieszczęśnika tak, by ten płynął do krawędzi, a nie topił się. – Kolejny, którego trzeba wyławiać. A ile na to zasobów i czasu idzie!
Bożenga przyjrzała się ekipie ratowniczej rzucającej linę nieszczęśnikowi.
– Laboratoryjni będą musieli przyjrzeć się kadzi – zaznaczyła, zapisując notatkę w hologramowym tablecie. – Jeżeli okaże się, że mrok został skażony, będziemy w tyle z produkcją.
– A jeżeli wyprzedzą nas ci z Marsa Osiem? – spanikowała Leopadia, instruując wciąż nieszczęśnika. – Będą kłopoty i to niemałe. Co wtedy zrobimy? Mam rodzinę do wykarmienia, pięć kredytów na głowie, a i status klasy średniej sam się nie odnowi.
Bożenga zmierzyła podwładną od góry do dołu, po czym odwróciła wzrok, by z obrzydzenia na nią nie splunąć.
– Przypominam, Leopadio, że jesteś zastępczynią zastępcy zastępczej zastępczyni dyrektorki. – Dyrektorką oczywiście była Bożenga. Nikt inny nie nadawał się na tak odpowiedzialne stanowisko. – Praca nie jest miejscem na język rozpaczy. Jeżeli potrzebujesz wyżalić się, skorzystaj z Budki Chwili.
W Budce Chwili zamykali się pracownicy niemogący znieść presji szesnastogodzinowej zmiany. Oczywiście przerwa na szloch nie mogła trwać dłużej niż pięć minut, a wyjście z budki ze łzami w oczach wiązało się z sankcjami. Budki Chwili przysługiwały formalnie wszystkim pracownikom, lecz istniało umowne przeświadczenie, iż kadra kierownicza nie powinna mieć zakodowanej żałości w organizmie. Jeżeli nawet po pracy taki delikwent decydował się szlochać w zaciszu mikrokawalerki, nośniki systemu kontrolnego wszystko rejestrowały i przesyłały do centrali.
– Przyprowadź go, kiedy zdoła obmyć się z mroku – rzekła Bożenga, widząc, jak delikwent wyławiany jest przez gigantyczny hak na jeszcze większej wędce. – Muszę z nim pomówić.
– Oczywiście, Bożengo – odparła Leopadia. – Czy może lepiej, żebym go zwolniła? Zaoszczędzi ci to kłopotów, a zastępstwo znajdziemy bezproblemowo.
Kierowniczka pokręciła głową. Doprawdy miała dosyć tej bezowocnej rozmowy. Ilekroć wysławiała się jasno i zrozumiale, podwładni musieli kwestionować jej zdanie.
– Przyślij go do biura – powtórzyła.
Zanim Leopadia zdążyła cokolwiek dodać, Bożenga zniknęła za rozsuwanymi drzwiami.
*
Monstrualna szyba, odgradzająca biuro dyrektorki od hali produkcyjnej, pozwalała rejestrować każdy, nawet najmniejszy ruch. Bożenga umyślnie zleciła zainstalowanie w źrenicy oka nanomaszyny poprawiające pole widzenia, by żaden z pracowników nie ośmielił obijać się w pracy. Ryzyko utraty wzroku w wieku czterdziestu lat i chroniczny ból głowy były niewielką ceną w zamian za możliwość sprawowania najlepszego nadzoru.
Była przecież dyrektorką całego kompleksu, mianowaną osobiście przez prezesa międzyplanetarnej megakorporacji Freemarkt. To od niej zależała jakość, jak i szybkość produkcji najznamienitszego mroku w całym kosmosie. Wstrzymanie produkcji na minutę lub dwie oznaczało straty wielkości kilkunastu milionów galaktycznych kredytów.
Wciąż nieco poddenerwowana zaistniałą sytuacją usiadła wygodne w fotelu. Napiła się specjalnie przefiltrowanej wody, pozbawionej aż do dziesięciu procent mikroplastików.
Tak właśnie smakował sukces. Nieco kwaśny i dziwnie podchodzący pod umami. Niewielu mogło zasmakować tryumfu ludzkiego potencjału.
Przyglądała się rozwieszonym na ścianie dyplomom, gdy do gabinetu wparował bez pukania delikwent, jeszcze chwilę temu nurkujący w kadzi z cennym mrokiem.
– Pani mnie wzywała – rzekł, czyszcząc twarz z resztek cienia.
Bożenga zmarszczyła nos, czując dławiący zapach potu. Kimże był ten człowiek, że nie wyciął jeszcze gruczołów potowych?
– Usiądź – odparła, zastanawiając się, czy sprzątaczki zdołają zabić pozostawiony przez niego smród.
Pracownik wykonał polecenie, przed tym badawczo rozejrzał się po pokoju.
– Nie przyszedłeś tu podziwiać widoki – skarciła go Bożenga.
Wzięła do ręki puste kartki, udając, że wyczytuje z nich istotne firmie dane. Poprawiła nawet okulary, by lepiej wyglądały na wzmocnionym przez tytanium nosie.
– Szkolenia i kursy dotyczące bezpieczeństwa w miejscu pracy są po nic, jak rozumiem.
– Przepraszam, pani dyrektor. To był jedynie wypadek. Poślizgnąłem się na…
Bożenga ścisnęła dłoń, jakby chciała zabić latającą dookoła muchę. Szkoda, że wszystkie zwierzęta na planecie wyginęły jakieś pięć lat temu.
– To już nie mój problem. W twoim zakresie leży to, by nie narażać fabryki na poniesienie dodatkowych kosztów.
– Wszystko rozumiem, ale prawie się utopiłem!
– Nie utopiłeś, a ryzykowałeś obniżenie jakości mroku – poprawiła go Bożenga. – Na szczęście produkt nie ucierpiał i może zostać bez przeszkód wysłany do klienta.
– Czyli możemy zakończyć spotkanie?
Cóż za bezwstydna postawa! Tyle ignorancji w tak wątłym, niewzmocnionym cudami techniki ciele. Bożenga powinna go zwolnić w momencie, gdy ważył się dotknąć mroku! Ale miała zbyt dobrą duszę i wolała ofiarować człowiekowi drugą szansę niż pozbawiać go sensu życia.
– Kazałam cię tu przysłać, żebyś zrozumiał jak istotna jest nasza praca. – Zarzuciła nogi na biurko. – Jeżeli towar spóźni się na wylot, jesteśmy zgubieni. Ryzykujemy zbyt wiele każdym, nawet najdrobniejszym opóźnieniem. Sądzisz, że ludzie na Bezosie Pięć będą wyrozumiali, bo ktoś przez własną ślamazarność wpadł do należytego im mroku? Czym prędzej zdecydują się na innego producenta, a nam pozostanie zamknięcie fabryki. Czy tego chcesz? Pragniesz, by twoje dzieci głodowały?
– Nie mam dzieci.
– No tak, jeszcze nie wypełniasz obowiązku pracowniczego. – Przyjrzała mu się bliżej. Ludzka, pozbawiona implantów twarz sprawiała, że Bożengę mdliło. – Kiedy się na nie zdecydujesz? Kto zajmie twoje miejsce, gdy odejdziesz? Chcesz, żeby system upadł, bo byłeś zbyt leniwy, by spłodzić przynajmniej trójkę dzieci? – Przyjrzała się plakietce na uniformie pracownika. – Pragniesz stać się przebrzydłym rewolucjonistą, Antku? – Antek! Oczywiście, że musiała mieć do czynienia z tak ohydnie normalnym imieniem.
– Czy z moim imieniem jest coś nie tak?
– Po krótce? Wszystko – odparła dyrektorka. – Co prawda wpisuje się w Indeks Imion Pracowniczych, ale czy reprezentuje coś więcej?
– Sądziłem, że to wystarczy. Specjalnie zmieniłem je w urzędzie. Normalnie nazywałem się Antoni a nie Antek. Zdrobnienie jakoś nie pasowało.
– Zdrobnienia są częścią pracowniczego etosu od momentu podbicia galaktyki przez komercyjną flotę Nestle! – wyjaśniła Bożenga, przewracając przy tym oczami. Czy naprawdę musiała tłumaczyć historię obecną dorosłemu człowiekowi? – Wszystko, by pokrzepić serca pracowników i poprawić relacje między nimi. Musisz przyznać, Antku, że przyjemnie jest, gdy ktoś zwraca się do ciebie w ten sposób. Jakbyś był częścią rodziny.
– Chyba ma pani rację.
Stwierdzenie, iż Antek zupełnie się w tym pogubił byłoby niedopowiedzeniem. Spoglądał badawczo na biurko dyrektorki, jakby miało skrywać zastawione na niego pułapki.
– Mam pytanie – powiedział niepewnie. – Czy pani imię też jest w spisie?
– W Indeksie Imion Pracowniczych – poprawiła go czym prędzej dyrektorka. – Jest Bożenka. Możesz nawet sprawdzić.
Wyciągnęła z szuflady opasłe tomiszcze i rzuciła nim na kolana zagubionego biedaka.
– Czyli musiałem się przesłyszeć. Ma pani na imię Bożenka – odparł z uśmiechem Antek, odkładając księgę z należytym szacunkiem na biurko.
– Bożenga! Przez g! – poprawiła go po raz kolejny, wstając przy okazji z fotela.
Uderzyła butami o podłogę, uzewnętrzniając gotujący się w niej gniew, po czym podeszła do okna.
– Istnieje sposób na dostosowanie imienia do pozycji i statusu – rzekła, odwrócona plecami do podwładnego. – Co prawda jestem dyrektorką tego zakładu i króluję nad produkcją, ale wciąż nie mogę uciec przez Indeksem. Jedynie najwyżej postawieni posługują się bezproblemowo imieniem nadanym przy narodzinach. Widzisz, z sukcesem przychodzą przywileje. Pomińmy jednak kwestię osób wybitnych. Za odpowiednią opłatą, trzeba dodać, że niemałą, możliwe jest nadanie imieniu pracowniczemu należytej wagi. To g, które tak nieczule mi odebrałeś, jest sensem mojej egzystencji, Antku – Imię to niczym gorzki cukierek pozostawało po sobie nieprzyjemny posmak w ustach. – Pokazuje, że istnieję ponad pracowniczym rygorem, lecz wciąż pozostawiam w nim cząstkę duszy. Jestem Bożengą, pierwszą tego imienia i ostatnią. Nie istnieje nikt tak unikatowy jak ja! Wszystko to dzięki ciężkiej pracy. Gdybyś pracował równie ciężko i wstawał o poranku, możliwe, że zdołałbyś zapracować na zmianę imienia. Zyskałbyś szacunek! Prestiż! Stałbyś się czymś więcej niż nędzną cyfrą!
– Nie mam na to pieniędzy.
– Powinnam ciebie zwolnić – Tym razem skierowała na niego wzrok – ale jestem miłościwa. Wiem, jak to jest pracować przy produkcji mroku. Słyszałeś, że na Musku Prime ludzkich pracowników zastąpiono cyborgami? Nie są tańsi w utrzymaniu, ale przynajmniej nie ma z nimi problemów. Oprócz tego jednego przypadku rebelii, gdzie należało spacyfikować wszystkie modele Alfa 2.0, spisują się znakomicie.
Antek podrapał się po głowie, nie wiedząc do końca, dokąd też zmierzała rozmowa. Miał ochotę wymsknąć się z biura, gdy dyrektorka zerkała kątem oka na przepełnione smolistą mazią kadzie. Wolał jednak nie ryzykować. Gdyby stracił pracę, był pewien, że nie zdołałby przeżyć tygodnia.
– Antku, zapytaj mnie o coś. – Bożenga powróciła na królewski fotel, biorąc przy okazji łyk syntetycznej wody. Delektowała się jej nietypowym smakiem, ale jeszcze bardziej radowała się rozmową. Od dawna nie mogła pokazać, kto tu rządzi.
– Czemu produkujemy tutaj… mrok? – zapytał po chwili zastanowienia. Doprawdy nic innego nie przychodziło mu do głowy. Jedynie ciemne opary, wydobywające się z ust przy mówieniu, przypominały mu o cennym surowcu.
– Chyba żartujesz. Podejdź do mnie. No dalej! Nie będę powtarzać! Spójrz tylko na mój cień, następnie na swój.
Zrobił to, lecz nie dostrzegł różnicy.
– Twój jest cały wypłowiały, pozbawiony charakteru i od razu widać, że jesteś pracownikiem fabryki. Cienie ukazują ludzki charakter. Wystarczy spojrzeć na jeden, by wydać werdykt, co do ludzkiego istnienia. Mój jest cudowny bez żadnych wspomagaczy, lecz to już kwestia genetyki. Gdy dziecko się rodzi, jego mrok zostaje zdefiniowany przez aspekty biologiczne. Mam nadzieję, że nadążasz za mną, Antku – Pracownik skinął głową. – Świetnie. Jednak sukces nie zależy od biologii. Nawet ty, Antku, możesz zostać miliarderem. Potrzeba do tego jedynie ciężkiej pracy. Spójrz na mnie! Wracając, ludzie sukcesu mogą wzmocnić aurę, korzystając z naszego mroku. Dlatego schodzimy do czeluści piekieł. Zaspokajamy tym pragnienie klientów. Jest to słuszny cel, nie sądzisz, Antku? Wspomagamy potrzebujących i dajemy im to, czego pragną. Jak mówi też dewiza naszej firmy, mrok kluczem do sukcesu!
– Też mógłbym wzmocnić swój cień?
– Głuptasie – odrzekła – to nie jest tani produkt. Potrzebujesz do tego pieniędzy. Dużo, dużo pieniędzy. Spójrz tylko, ile wysiłku potrzeba do wydobycia grama mroku.
Bożenga wskazała na maszynerię za oknem.
– Ale pracuję za minimalną – odparł Antek.
– Koniec rozmowy! – zarządziła Bożenga. – Chcę, żebyś wyciągnął z tego lekcję, jak istotna jest nasza praca. Mrok nie przynosi tylko zysk, lecz również szczęście i pokój.
– Najbogatszym.
– Tym, którzy ciężko pracują – poprawiła go po raz ostatni. – Proszę, wyjdź, jestem niezmiernie zajęta. Aha, jeszcze jedno! Za gadanie ci tutaj nie płacimy, więc potraktuj naszą rozmowę jako nieodpłatną przerwę.
Antek wyszedł z gabinetu, wzdychając przy tym ciężko.
Bożenga zastanawiała się, czy nie potraktowała go zbyt surowo. Miała przecież dobre serce. Tworzyła nowe miejsca pracy. Zezwalała podwładnym pracować szesnaście godzin dziennie. To nic, że robili za minimalną. Gdyby zarabiali więcej, straciliby motywacje. Nikt ich nie zmuszał do pracy w Klucznes. Fakt, że był to jedyny zakład w okolicy, o niczym nie świadczył. Najważniejsza była ciężka praca.
Rozważania przerwała Leopadia.
– Bożengo, wideorozmowa do ciebie.
– Powiedz, że jestem zajęta.
– Ale to prezes. Próbował się połączyć, ale z jakiegoś powodu go odrzucano.
Bożenga czym prędzej wygoniła Leopadię z gabinetu. Najwidoczniej musiała przez nieuwagę wyłączyć komunikator. Wszystko to wina Antka, zdecydowanie powinna go zwolnić. Jeszcze zdołał wzbudzić w niej wyrzuty sumienia.
Poprawiła więc włosy, by wyglądać należycie, zapięła marynarkę, a usta osuszyła chusteczką. Na koniec wcisnęła olbrzymi czerwony guzik na komunikatorze.
– Dzień dobry, prezesie.
Na ekranie pojawiła się zatopiona w cieniu postać.
– Przepraszam, że nie mogłam odebrać wcześniej, zajęta byłam…
– Konsumenci są zadowoleni z waszego mroku – przemówił poważny głos. – Nawet pragną go więcej.
– Gdy tylko nadleci rakieta, przesyłamy kolejny towar. Jestem pewna, że…
– Pragną go więcej niż produkujecie. Nie musisz nic tłumaczyć, widzę wszystko na ekranie.
Czy widział także ten przeklęty wypadek z kadzią i Antkiem? Bożenga obawiała się gniewu szefa. Kropelki potu spłynęły jej po czole.
– Kontaktuję się osobiście z tobą, Bożenko, gdyż potrzebuję zmian. Musisz zmaksymalizować produkcję. Nie będę słuchać obiekcji. Żadne braki kadrowe ani szwankujący sprzęt mnie nie przekonają. Ma to się po prostu stać. Liczę na ciebie, Bożenko.
Zapomniał o g. Dlaczego zapomniał o g?
– Oczywiście, prezesie. Ale co, jeżeli przekroczymy masę krytyczną mroku?
Usłyszała przejmujące westchnięcie, jakby zawiedzony ojciec miał za chwilę skarcić niepokorną córkę.
– Nie rozumiesz mnie, Bożenko. Masa krytyczna ma zostać przekroczona.
Rozłączył się, zanim Bożenga zdołała się pożegnać.
Przekroczenie masy krytycznej nie zwiastowało niczego dobrego. Nie bez powodu nazywano ją krytyczną. Nikt nie był pewien, co się wydarzy.
Ale to doprawdy nie miało znaczenia. Jeżeli Bożenga zdoła przekroczy masę krytyczną, prezes zapamięta jej imię. Nie zgubi już g, redukując ją do zwykłej, pracowniczej cyfry. Na imię jej Bożenga – dyrektorka fabryki mroku. Pełniła zaszczytną funkcję. Była kimś i znaczyła więcej niż ci za oknem.
– Leopadio! – zawołała zastępczynię.
– Tak jest? – Zjawiła się czym prędzej, niosąc w dłoniach segregatory pełne dokumentów.
– Odłóż to i oprowadź mnie po fabryce.
– Mam cię oprowadzić, Bożengo? Ale dlaczego? Nie znasz fabryki?
Bożenga miała już dosyć użerania się z niekompetentnymi ludźmi. Wstała więc zza biurka, zarzuciła na siebie płaszcz i podeszła do Leopadii. Wyrzuciła segregatory, z których kartki pofrunęły w każdą stronę gabinetu.
– Jeżeli usłyszę jeszcze jedno pytanie, zdegraduję cię. Rozumiesz? Za taką pensję już na pewno nie wykarmisz rodziny.
Powstrzymując łzy, Leopadia odparła:
– Oczywiście, Bożengo, proszę za mną.
*
Produkcja mroku miała początek w piwnicach fabryki Klucznes, dokąd Bożenga z Leopadią musiały zjechać windą obsługiwaną na specjalną kartę magnetyczną.
– Wpuszczamy jedynie wykwalifikowanych pracowników – powiedziała Leopadia, pomijając to, iż wykwalifikowani zarabiali tyle samo, co mniej wykwalifikowani.
Za krętymi, rozświetlanymi przez migające diody korytarzami mieścił się pokój, do którego wejść można było po ówczesnym założeniu skafandra.
– Ma chronić przed działaniami sił nieczystych – rzekła Leopadia, wkładając hełm przypominający okrągłe akwarium.
Na niewielkiej platformie rozpoczynał się proces pozyskiwania mroku. Jeden z pracowników wcisnął na panelu sterującym odpowiednią kombinację klawiszy, by po chwili z tuby wypadły ustrojstwa przypominające napęczniałe biedronki. Maszyny przez moment błądziły w niewielkiej przestrzeni, obijając się o siebie. Kolejny przycisk sprawiał, że wybuchały, pozostawiając za sobą wielokolorowe ogniki.
– Odprawiają odpowiedni rytuał, by móc otworzyć portal – wytłumaczyła Leopadia.
Bożenga kiwała głową, znając doskonale cały proces. Zastanawiała się jedynie, jak należałoby zwiększyć produkcję mroku.
Ogniki zawirowały, tworząc w dziurze tornado mieniące się wszystkimi barwami niczym sunący do ofiary jadowity wąż. Na moment ciemność ogarnęła pokój. Pogasły diody na maszynach. Lampy rozświetlające przestrzeń przeistoczyły się w obumarłe relikty. Jakby nieczysta siła zapragnęła zabawić się w chowanego.
Wtem ogniki na nowo rozbłysły, strzelając w sufit strumieniem energii.
– Możemy otworzyć portal tylko na chwilę – skomentowała Leopadia, widząc jak promienie przechodzą przez materię. – Zbyt długie podtrzymywanie mogłoby…
– Nieistotne – zdecydowała Bożenga. – Podtrzymujcie go.
Pracownicy spojrzeli po sobie, jakby nie rozumiejąc słów przez nią wypowiadanych.
– Słyszeliście, dyrektorkę! Do roboty!
Nie mogąc odmówić i zakwestionować dosyć radykalnej decyzji, wcisnęli na nowo kombinację klawiszy, uwalniając kolejne zastępy ogników. Gdy Bożenga z Leopadią powracały do windy, piwnica mieniła się wszystkimi kolorami tęczy, jedynie momentami złowieszczy mrok przejmował władzę nad rzeczywistością.
Już po chwili dyrektorka i zastępczyni znalazły się na parterze. Powitał ich widok wyrwy międzywymiarowej utrzymywanej w ryzach przez lasery. Dotychczas portal otwierał się na parę minut, lecz teraz, dzięki boskiej interwencji Bożengi, pozostawał otwarty niczym trupie oko.
– Chyba się wciąż rozszerza – stwierdziła Leopadia, lecz Bożenga nie słuchała.
Rozkazała natychmiast osłabić lasery.
Wyrwa zachwiała się, przez chwilę zdawało się jakby miała się rozpaść, gdy nagle wystrzeliła w każdą stronę, oblepiając okoliczną aparaturę owadzimi odnóżami. Pracownicy spojrzeli na portal niepewnie, nie podzielając wiary Bożengi w potęgę fabryki. Portal, wcześniej i tak sprawiający wrażenie niestabilnego, ulokował się w ich rzeczywistości na dobre.
Pogonieni przez Bożengę do pracy, gdyż za patrzenie nikt im nie płacił, wysłali człekokształtne roboty w niebezpieczną podróż przez wyrwę.
– Portal nie zniknie – rzekła dumna z decyzji Bożenga. – Prace mają nie ustępować.
Część z robotów zdążyła wrócić, niosąc w syntetycznych dłoniach czarne sześciany. Tak jak kazało im oprogramowanie, ulokowały je na taśmie produkcyjnej.
– Widzisz to, co ja? – zapytał jeden z techników, poprawiając okulary.
Lecz szkła się nie myliły. Pancerze robotów pokrywała ciemna poświata.
– Powinniśmy to zgłosić?
– Oszalałeś? Obarczą ciebie winą i wyrzucą na zbity pysk – odparł drugi. – Przecież nic nas tu nie zabije, spokojnie.
Bożenga z Leopadią ruszyły dalej, nie zaprzątając sobie myśli obiekcjami pracowników.
Kolejne etapy produkcji także zostały poddane dogłębnej analizie, a błyskotliwe i przemyślane decyzje sprawiły, że produkcja mroku ruszyła pełną parą. Przy prasie Bożenga rozkazała, by jeden z pracowników wrzucał dwie kostki mroku zamiast jednej, mimo że maszyna nie potrafiła tego pomieścić. Przy rozdrabniarce skarciła pracownice machające nożami o dwie sekundy wolniej niż przewiduje norma. Przechodząc obok ogromnego kotła, gdzie mroczną materię zmieniano ze stanu stałego w ciekły, Bożenga zaleciła, by pracownicy testowali dłońmi temperaturę mroku. Nie pomagały protesty oraz prośby. Dyrektorka rzuciła jedynie na odchodne, iż sukces wymaga poświęceń i cierpienia.
Tym oto sposobem linia na wyświetlaczu, przypominającym o statusie wydobywanego mroku, zaczęła zbliżać się do upiornie wyglądającej czerwonej kreski.
*
Bożenga rozsiadła się w fotelu, ustawiając go na wprost okna, by piękno napełnianych pospiesznie kadzi głaskało ją po przepełnionej nadzieją duszy. Porzuciła nawet obsesyjne przyglądanie się pracy podwładnych, dochodząc do wniosku, iż wzrosła nad nimi nich niczym bóstwo. Nie interesowali ją zabiegani ludzie, martwiący się, co zrobić z przeciekającymi kadziami. Nie głowiła się nad zbuntowanymi robotami o ślepiach wypełnionych czarną substancją. A na złowrogą mgłę wychodzącą z portalu machnęła ręką. Jedyne o czym myślała, to poinformowanie prezesa o sukcesie.
Dobiegł do niej słodki ryk syreny, świadczący o przekroczeniu masy krytycznej mroku. Cóż za cudowny dzień! Nie sądziła, że tak prędko zdoła to uczynić.
Zapragnęła jako pierwsza skontaktować się z prezesem. Już nawet dobiegała do komunikatora, gdy wtem dostrzegła człowieka wspinającego się na wieżę kontrolną. Cały plan na marne! Jeżeli zdoła wejść na platformę i wciśnie czerwony guzik, cała maszyneria stanie. Cholerne zabezpieczenia! Na co to komu montować? Decyzję o przekroczeniu bezpiecznej granicy powinni podejmować ludzie przyszłości, a nie strachliwi pracownicy.
Wybiegła więc z biura, potrącając po drodze Leopadię, starającą się ułożyć alfabetycznie segregatory. Z nieludzką wręcz szybkością wdarła się na drabinę i podążyła śladem człowieka, któremu zapewne życie przestało być miłe.
– Pani dyrektor nie musi się fatygować, zaraz się tym zajmę – powiedział ze spokojem w głosie, nie wiedząc, jakże okropny grzech miał za chwilę popełnić.
– Jeżeli tylko ośmielisz się postawić jeden krok naprzód, nie zobaczysz żadnej premii do końca swego życia! – ostrzegła Bożenga, przeskakując po szczeblach.
– Ale ja nigdy nie dostałem premii.
Dyrektorka, rycząc i sapiąc niczym piekielna bestia, zdołała wdrapać się na wieżę, po czym zepchnęła pracownika na zimną posadzkę paręnaście metrów w dół. Zdołała usłyszeć dźwięk łamanych kości, który jedynie wzmocnił pragnienie sukcesu.
Złapała pospiesznie za mikrofon usadowiony przy czerwonym guziku i przemówiła:
– Proszę wrócić do pracy! Przekroczenie masy krytycznej jest pod kontrolą! Powtarzam, przekroczenie masy krytycznej jest pod kontrolą!
Kadzie przepełnione mrokiem nie wytrzymały. Wywróciły się, zalewając dolne partie fabryki płynnym mrokiem.
– Wszystko jest dobrze! Powtarzam, wszystko jest pod kontrolą!
Porwani przez mroczne fale ludzie zderzyli się z wieżą, trzęsąc nią w posadach.
Dyrektorka nie przejęła się drobnymi niedogodnościami.
– Leopadio, proszę, posprzątaj to!
Portal do innego wymiaru rozszczepił się jeszcze szerzej, pozwalając, by wypełzły z niego oślizgłe macki, rzędy kolców zawieszone na żylastych odnogach i inne straszydła, o których ludzki mózg nawet nie mógł rozmyślać.
Bożenga włączyła holoekran, by dojrzeć zwiększającą się produkcję mroku.
– Przepiękny widok.
Jeżeli tak dalej pójdzie, prezes wynagrodzi ją premią, o jakiej nawet nie śniła. Dobrze wiedziała, na co wyda ciężko zarobione pieniądze. W przepełnionym sukcesem życiu mogła podjąć tylko jedną decyzję. Gdy to uczyni, prezes nigdy więcej nie przekręci jej imienia. Zostanie zapamięta. Będzie unikatowa! Niezwykła! Doskonała! Nie jak ci przebrzydli pracownicy niższych szczebli, tonący w odmętach mroku.
Zmieni imię na Pożenga!
Ogromny gejzer mroku wystrzelił z portalu wprost w wieżę. Zniszczył doszczętnie aparaturę i z łatwością przebił się przez ścianę fabryki. Ulica Niczego zaczęła tonąć niczym statek zderzający się górą lodową. Mrok pochłaniał przechodniów, domy, pasy startowe, samoloty, elektrownie. Nie oszczędził nawet dzielnicy mikrokawalerek.
Po chwili cała Ziemia Osiem została pokryta mrokiem.
*
Statek kosmiczny prezesa wylądował na szczycie góry, będącej jedyną bezpieczną przystanią. Z wnętrza luksusowej maszyny wysiadł dobrze ubrany mężczyzna w obstawie uzbrojonych po zęby goryli.
– Zdaje się być czysto – powiedział jeden z nich, spoglądając na holoekran.
Prezes podszedł do oceanu mroku zderzającego się ze skalnym brzegiem górskim. Doszedł do wniosku, że jakość surowca nie zmieniła się.
– Jeżeli czyjeś rodziny mieszkają na odległych planetach, prześlijcie im syntetyczne kwiaty. Opini publicznej powiedzcie, że winę za tragedię ponosi dyrektorka fabryki Klucznes Bożenka, a megakorporacja Freemarkt przeprasza za nieodpowiednio dobrany personel.
– Tak jest! – zasalutował jeden z ochroniarzy, jakby był żołnierzem.
– Pozyskajcie tyle mroku, ile zdołacie. Jeżeli będzie trzeba, zbudujemy na tym szczycie kolejną fabrykę.
– Przepraszam, prezesie, ale czy jest to bezpieczne? – zapytał młokos, będący nowym nabytkiem obstawy i zarazem synem szefa ochrony.
Starszy stażem już miał zdzielić po głowie niewychowanego człowieka, gdy prezes zdołał go powstrzymać.
– W żadnym przypadku nie jest to bezpieczne. Pewnie wielu straci życie przy wydobyciu mroku, lecz jest to niska cena w porównaniu z możliwym zyskiem. Jeżeli uwolnione zostaną lovecraftowe potworności, wyniesiemy się do innej galaktyki i zaczniemy od nowa.
Młokos spojrzał na ocean mroku, ściskając broń przy piersi i czując jak serce wali mu niczym młot pneumatyczny. Dojrzał jakby coś się z niego wynurzało. Odskoczył więc czym prędzej, myśląc o przepełnionych mrokiem potwornościach. Lecz w rzeczywistości nie były to stwory z horrów, a jedynie ciała poległych z fabryki Klucznes. W mrocznym akwenie pływał Antek. Zasmakowawszy mroku, musiał do niego czym prędzej powrócić. Pływała także Leopadia niemusząca obawiać się, że nie będzie miała pieniędzy, by wykarmić rodzinę, gdyż rodzina pływała parę metrów dalej.
W sercu oceanu tam, gdzie otwarty został portal, pływała samotna Bożenga, marząca jedynie o tym, by za wszystkie zasługi nadano jej pośmiertnie imię Pożenga.
Początek zapowiadał się komediowo, a tu proszę, jaki twist. :)
Rzeczywistość na produkcji istnie “amazońska”, podobały mi się pełne nawiązań opisy. A budka do płakania – bomba. Sprawdziłaby się wyśmienicie na moim dawnym politechnicznym wydziale architortury. ;D
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Dla mnie również woda z plastikiem, ale o smaku umami jest piękna.
Żal za Pożengą pozostanie w mym sercu;)
Lożanka bezprenumeratowa
Hej, Ghlas cailin! Hej, Ambush!
Dziękuję za komentarze. Początkowo nie sądziłem, że zakończenie przybierze nieco mroczniejszą formę, ale jakoś tak wyszło, że wszystko zakończyło się tragicznie xD. Większość aspektów komediowych zaczerpnąłem z naszej, kochanej rzeczywistości. Za budkę do płakania musze podziękować Amazonowi i ich genialnym pomysłom.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Witam jury w tych skromnych i mrocznych progach!
Prawdziwie dystopijna rzeczywistość.
Pomysłowy pamflet na odczłowieczające pracowników megakorporacje. Groteskowa postać Bożengi budzi zarówno niesmak, jak współczucie. Dobra końcówka.
W oczy rzuciło mi się parę rzeczy, które dam Ci pod rozwagę:
Tak było także tego dnia,
Język trochę się plącze przez spore nagromadzenie ,,t". Coś bym przebudował.
Będą kłopoty i to nie małe.
niemałe
Przyprowadź go, gdy zdoła obmyć się z mroku
Dla mnie kiepsko brzmi to zdanie. Dałbym: ,,kiedy obmyje się z mroku".
Mrok nie przynosi tylko zysk, lecz również szczęście i pokój.
zysku
Jeszcze zdołał wymusić na niej wyrzuty sumienia.
wzbudzić w niej
Na ekranie pojawiła się zasnuta w cieniu postać.
To chyba błędna konstrukcja. Napisałbym: zatopiona w cieniu lub osnuta cieniem
powiedziała Leopadia, omijając to, iż wykwalifikowani zarabiali tyle samo, co mniej wykwalifikowani.
pomijając
Pozdrawiam!
Hej, adam_c4!
Dziękuję za komentarz i uwagi. Poprawki zostaną słusznie uwzględnione.
Mrok nie przynosi tylko zysk, lecz również szczęście i pokój.
zysku
Mrok nie tylko przynosi zysk, lecz również szczęście i pokój – tak byłoby poprawnie, gdyż:
Kogo, czego nie przynosi? – zysku, szczęścia i pokoju.
Kogo, co przynosi? – zysk, szczęście i pokój.
Aby zgadzało się z dalszą częścią zdania, musi być w ten sposób.
Przyszłam siem powymandrzać. c:
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Ghlas cailin, masz rację, sam nie wiem, czemu ta odmiana wydała mi się nieprawidłowa. Kajam się.
Pozdrawiam!
Cześć!
Fajny pomysł na fabrykę mroku i jego działanie. Zabawnie wyolbrzymiłeś korporacyjne życie. Szczególnie Budka Chwili wygląda na coś, co przydałoby się w paru firmach. Początek jest bardzo intrygujący, ale potem mamy wyjaśniający monolog Bożengi i zwiedzanie fabryki. Fabuła więc niezbyt mnie wciągnęła. Jest tu sporo ciekawych pomysłów, jak choćby znaczenie imion. Zastanowiło mnie jak klienci wzmacniają cień? Bo skoro Antek wykąpał się w mroku, to jego cień powinien być mocniejszy niż dyrektorki. Podobało mi się też zakończenie.
Ogólnie jest to dobry tekst i całkiem nieźle napisany, więc zgłaszam do biblioteki.
Sądzisz, że ludzie na Bezosie Pięć będą wyrozumiali, bo ktoś przez własną ślamazarność wpadł do należytego im mroku?
Czy to celowe?
– Powinnam ciebie zwolnić –
Ttym razem skierowała na niego wzrok
Hej, Alicella!
Dziękuję za komentarz i uwagi. Dziękuję również serdecznie za zgłoszenie do biblioteki.
<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>
Wyrmkiller– Masa krytyczna mroku
Wredne podstępne korporacyjne szumowiny! Siedzą sobie w oszklonych gabinetach na szczytach oszklonych wieżowców i patrzą z góry na biednych zapracowanych… Dobra, spokojnie, bo mi się podgardle nadmie i będzie kłopot.
Dobra opowieść o chciwości, egoizmie i chorej ambicji. Pomysł na wydobywanie mroku całkiem ciekawy, choć mnie ujęła najbardziej sprawa z imionami. Jednocześnie dziwna, ale i możliwa. Humor jest taki trochę przez łzy, a potem zupełnie z niego rezygnujesz na rzecz tragicznego zakończenia rodem z Lovecrafta. Nieco dziwna ta zmiana i rozumiem, że chciałeś przez to pokazać wynik bezmyślnego dążenia do maksymalizacji zysku, ale trochę odstaje od reszty tekstu.
Czytałem z przyjemnością.
Nigdy nie pracowałam w wielkiej korporacji, co najwyżej w niewielkich firmach o dużych aspiracjach, które usiłowały wprowadzać korporacyjne metody. Co nieodmiennie kończyło się pożegnaniem ;) Nie jestem więc w stanie stwierdzisz na ile wyolbrzymiasz, ale z tego, co słyszę o pracy w korporacjach chyba nie aż tak bardzo.
No, podobało mi się, zafundowałeś czytelnikowi sporą dawkę absurdu. Budki chwili – świetne, zmiana literki w imieniu, jako sposób na wyróżnienie się z korporacyjnej szarzyzny – rewelacyjne. PPonieważ takie próby stworzenia z pracowników nieczujących klonów budzą we mnie natychmiastowy sprzeciw, nie mam takiego wrażenia, że zakończenie odstaje od początku. Jest logiczną konsekwencją takiego pogrywania z ludźmi. To straszne, kiedy człowiek przestaje myśleć i po prostu wypełnia polecenia i zawsze może się skończyć tragedią.
Fajne opko :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Nie wiem, jak wygląda praca w korporacjach, ale Twoje opowiadanie dało mi jej posmak. Jestem przerażona i jednocześnie szczęśliwa, że czegoś podobnego już nigdy nie doświadczę. ;)
Czytało się całkiem nieźle, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby wykonanie było lepsze – najbardziej przeszkadzały mi nie zawsze poprawnie złożone zdania i słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem.
…presji szesnastogodzinowej zmiany. → …presji szesnastogodzinnej zmiany.
…a zastępstwo znajdziemy bezproblemowo. → …a zastępstwo znajdziemy bez problemu.
…że wyczytuje z nich istotne firmie dane. → …że wyczytuje z nich dane istotne dla firmy.
…wpadł do należytego im mroku? → …wpadł do należnego im mroku?
Sprawdź znaczenie słowa należyty.
– Po krótce? Wszystko – odparła dyrektorka. → – Pokrótce? Wszystko – odparła dyrektorka.
Wyciągnęła z szuflady opasłe tomiszcze i rzuciła nim na kolana zagubionego biedaka. → Czy dobrze rozumiem, że tomiszcze zrobiło takie wrażenie na Antku, że rzuciło go na kolana?
A może miało być: Wyciągnęła z szuflady opasłe tomiszcze i rzuciła je na kolana zagubionego biedaka.
Miał ochotę wymsknąć się z biura… → Miał ochotę wymknąć się z biura…
Sprawdź znaczenie wyrażenia wymsknąć się.
…biorąc przy okazji łyk syntetycznej wody. → …wypijając przy okazji łyk syntetycznej wody.
Łyków się nie bierze.
Bożenga wskazała na maszynerię za oknem. → Bożenga wskazała maszynerię za oknem.
Mrok nie przynosi tylko zysk, lecz również szczęście i pokój. → Mrok przynosi nie tylko zysk, lecz również szczęście i pokój.
Gdyby zarabiali więcej, straciliby motywacje. → Literówka.
Jeżeli Bożenga zdoła przekroczy masę krytyczną… → Literówka.
…do którego wejść można było po ówczesnym założeniu skafandra. → …do którego wejść można było po wcześniejszym założeniu skafandra.
Sprawdź znaczenie słowa ówczesny.
Już po chwili dyrektorka i zastępczyni znalazły się na parterze. Powitał ich widok wyrwy… → Piszesz o dwóch kobietach, więc: Powitał je widok wyrwy…
– Prace mają nie ustępować. → omu/ czemu prace miały stawiać opór?
A może miało być: – Prace mają nie ustawać.
Złapała pospiesznie za mikrofon usadowiony… → Złapała pospiesznie mikrofon umieszczony…
…nie były to stwory z horrów… → …nie były to stwory z horrorów…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Uch, mrocznie… Nie przepadam za korporacjami, więc nabijanie się z nich zawsze na propsie.
Skoro Antek nie widział różnicy między cieniami, doszłam do wniosku, że “król jest nagi”. A to jeszcze dodało całości smaczku. Albo ujęło kolorów…
Babska logika rządzi!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)