Niewielki otwór w sklepieniu jaskini stanowił jednocześnie jedyne wejście do jej wnętrza. Troje postaci znajdujących się w środku miało więc gwarancję, że przybycie nieproszonych gości nie umknie ich uwadze. Szanse na to były jednak niewielkie, mało kto bowiem wiedział o istnieniu tej groty. Jeden z jej aktualnych lokatorów, wysoki, zakapturzony mężczyzna o długich, czarnych włosach, przyglądał się z uwagą swym kompanom.
Spojrzał najpierw na wielkiego, barczystego dryblasa znanego jako Ryba. Nie trudno domyślić się skąd ten pseudonim. Osobnik ów miał twarz przypominającą głowę ryby – wielkie, rozstawione na boki oczy, ciągle otwarte szeroko usta oraz ledwo widoczne nozdrza. Okolice, w których się znajdowali pełne były tego typu osobliwości, Ryba nie budził więc powszechnego zdziwienia. Nawet gdyby było inaczej to nie wyglądał on na kogoś, kto przejmuje się takimi rzeczami. Jedyne co go obecnie pochłaniało to surowe mięso, które pałaszował, mlaszcząc przy tym niemiłosiernie. Jego zadania w drużynie ograniczały się do machania potężnym toporem. Znalezienie go i zwerbowanie nie było trudne, przesiadywał on zazwyczaj w miejskiej karczmie urządzając często awantury, a za obietnicę złota był w stanie zrobić wszystko.
Mężczyzna w kapturze skierował swój wzrok na jedyną przedstawicielkę płci żeńskiej w tym gronie. Miała na imię Kaira, była młodą, przeciętnej urody kobietą z długimi, splecionymi w warkocz brązowymi włosami. To ona zaplanowała i przygotowała akcję, którą mieli przeprowadzić. Była najlepszą złodziejką w dostępnym dla niego budżecie spośród wszystkich polecanych mu przez znajomych z przestępczego półświatka. Problem polegał na tym, że budżet ten nie należał do dużych. Nie było już jednak odwrotu, wątpliwości należało więc odłożyć na bok.
Kaira również obserwowała swoich kompanów, ale nie czyniła tego w tak bezpośredni sposób, co jej towarzysz. To właśnie on zastanawiał ją najbardziej. Przedstawił się jako Hnarr. Najął ją do współpracy przy zrabowaniu miejskiej świątyni. Zapłacił bardzo małą zaliczkę, obiecywał za to górę złota w razie udanej kradzieży. Nie wykonywała wcześniej tak dużych skoków, a sprawa wyglądała podejrzanie, jednak w akcie desperacji przyjęła propozycję. Chciała wykupić z niewoli swoją matkę i siostrę, a handlarze niewolników, którzy je przetrzymywali, żądali sum, jakich nigdy nie widziała na oczy. Nie rozważała w związku z tym, skąd jej zleceniodawca wiedział o jaskini i zwyczajach panujących w świątyni. Jej uwagę przykuł za to tatuaż, który zauważyła na przedramieniu swojego wspólnika. Znała ten symbol, posługiwali się nim kultyści Boga Mordu. Miała z nimi kiedyś do czynienia i zapamiętała ich jako krwiożerczych szaleńców. Dziwił ją zatem spokój i małomówność Hnarra. Pocieszający był dla niej z kolei fakt, że skoro jest religijnym fanatykiem, nie będzie zwracał uwagę na kosztowności. Zapewne chodziło mu o jakąś relikwię, a może chciał po prostu zbezcześcić świątynię. Tak, czy inaczej, więcej złota dla niej.
Jej rozmyślania przerwane zostały przez ciemność, jaka nagle zapadła. Skąpe oświetlenie w postaci promieni słonecznych wpadających przez dziurę w sklepieniu zniknęło wraz z nastaniem nocy. Na tę chwilę czekała cała trójka.
– Już czas – rzekła Kaira.
*
Plan wydawał się prosty. Jaskinia stanowiła początek wąskiego tunelu prowadzącego prosto pod fundamenty przy części mieszkalnej w świątyni. Jeden z kafli w podłodze był ruchomy, dało się go przesunąć, aby wejść do środka. Akolici znużeni życiem wypełnionym modlitwami i nabożeństwami wymykali się tamtędy do miasta. O zmroku życie świątynne zamierało, dostanie się do głównego holu i dalej do komnaty z ołtarzem oraz relikwiami nie powinno więc stanowić problemu. Już dawno odpuszczono sobie pilnowanie tego pomieszczenia, nikt bowiem nie spodziewał się intruzów. Istniało wprawdzie ryzyko natknięcia się na amatorów nocnych przygód miejskich, jednak na wypadek tego typu problemów w drużynie obecny był Ryba. Po zabraniu łupów wspólnicy tą samą drogą mieli wydostać się ze świątyni.
Kaira analizowała nerwowo w myślach szczegóły planu, wędrując przez tunel wraz z towarzyszami. Z racji dość niskiego wzrostu mogła iść wyprostowana, w przeciwieństwie do reszty drużyny. Sytuacja Hnarra była w miarę znośna, musiał jedynie pochylać nieco głowę, natomiast w znacznie gorszym położeniu znajdował się Ryba. Poruszał się on na czworaka, szurając po podłożu toporem zsuwającym mu się z pleców. Cała trójka przemieszczała się w milczeniu. Im bliżej celu, tym większy niepokój ogarniał Kairę, postanowiła więc zająć myśli rozmową z kompanami.
– Ehm… słuchaj, Ryba – zagaiła półszeptem rosłego najemnika. – To może nie najlepszy moment na takie pytania, ale ciekawi mnie czym… to znaczy kim Ty właściwie jesteś. – Wybacz, jeśli to dla Ciebie niezręczny temat – dodała niepewnie.
– Ludzie często pytają – odparł dryblas. Mówił bardzo powoli, przeciągając samogłoski. – Moja matka brała udział w słynnych orgiach na dworze króla – rzekł już nieco szybciej tonem sugerującym, że zdanie to jest formułką, której nauczył się na pamięć i którą recytował bardzo często.
– Aha, to wiele wyjaśnia – odpowiedziała złodziejka, starając się za wszelką cenę zachować powagę. Słyszała wiele szokujących historii o rozpuście, jaka odbywała się na królewskim dworze. – Biorąc pod uwagę, co tam się wyprawia, powinieneś cieszyć się, że masz dwie nogi i nie szczekasz. – Zaśmiała się w duchu. Postanowiła nie ciągnąć dalej tego wątku. Ryba również się nie odzywał, uważał widocznie swoje wyjaśnienie za wystarczające.
Ta krótka rozmowa poprawiła Kairze humor i odegnała wszelkie zmartwienia kłębiące się dotychczas w jej głowie.
*
Ruchoma płytka w podłodze znajdowała się tuż nad ich głowami. Ryba uniósł ją z ostrożnością, jakiej mało kto mógł spodziewać się po takim wielkoludzie. Troje włamywaczy wdrapało się do środka. W pomieszczeniu panował półmrok, jedyne oświetlenie zapewniały dogasające świece umieszczone w regularnych odległościach na świecznikach przymocowanych do ścian po obu ich stronach.
– Nocą nikogo tu nie ma, powinny być zgaszone – szepnęła zaniepokojona Kaira.
– Może ktoś zapomniał… – odparł bez przekonania Hnarr. – Nie zatrzymujmy się – dodał pewniejszym tonem.
Ruszyli ostrożnie korytarzem. Coraz słabsze oświetlenie sprawiało, że wydawał się on nie mieć końca, toteż spotkanie ze ścianą było dla nich nie lada zdziwieniem. Jedyną możliwością był skręt w lewo, po wykonaniu którego natknęli się szybko na schody.
Z każdym pokonywanym stopniem serce zaczynało bić Kairze coraz szybciej. Zdenerwowanie, z którym zmagała się jeszcze w tunelu, powróciło ze zdwojoną siłą. Spojrzała na towarzyszy. Mimo, iż nie widziała ich twarzy, miała wrażenie, że zachowują spokój. – Weź się w garść, przecież to ty tu jesteś złodziejką. – Próbowała dodać sobie otuchy w myślach.
Gdy osiągnęli szczyt schodów ich oczom, nawykłym już do niewielkiej ilości światła, ukazało się wysokie, przestronne pomieszczenie wypełnione kilkoma rzędami kolumn. Na jego końcu znajdowały się obszerne wrota przyozdobione rzeźbami o fantazyjnych kształtach. Trójka włamywaczy podkradła się i przyłożyła do nich uszy. Cisza. Spojrzeli na siebie, kiwnęli porozumiewawczo głowami, po czym pchnęli drzwi.
Morze światła, które na nich spłynęło było ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewali. Odruchowo zakryli dłońmi oczy słaniając się na nogach. Widok, jaki ujrzeli po przywyknięciu do rozjaśnienia, wprawił ich w osłupienie. W jeszcze większym szoku zdawało się być kilkanaście postaci ubranych w jednolite, białe szaty liturgiczne. Obie grupy patrzyły na siebie nie wiedząc, co zrobić. Pierwszy z odrętwienia wyrwał się Hnarr.
– Ryba! – wrzasnął.
*
Dalsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Wielki topór poruszał się tam i z powrotem wypełniając pomieszczenie krwią i odpadającymi kończynami. Kaira patrzyła z przerażeniem na tę rzeź. Liczyła się z tym, że ktoś może zginąć, sądziła jednak, że jeśli już do tego dojdzie, ofiarą byłby co najwyżej nierozważny akolita napotkany w tunelu prowadzącym do miasta. Nie spodziewała się zmasakrowania wszystkich mieszkańców świątyni. Stała przez dłuższy czas w osłupieniu, z którego wyrwał ją uchwyt, jaki poczuła na swojej nodze. Skierowała wzrok w dół i ujrzała czarnoskórą kobietę leżącą na brzuchu, spod którego obficie wylewała się krew. Jej pozbawiona włosów głowa również zalana była krwią.
– Weźcie co chcecie, ale zostawcie kostkę – wychrypiała z trudem. – Klątwa… ona zabije wszystkich. – przerwała krztusząc się. – Mieszkańców – dodała po chwili z trudem. – Pilnowaliśmy… – nie dokończyła wypowiedzi. Jej głowa opadła bezwładnie na podłogę.
– O czym ona mówiła? – spytała słabym głosem Kaira patrząc na Hnarra. Nim odpowiedział, spostrzegła, że trzyma w ręce jakiś przedmiot. Była to niewielka, złota kostka, mieszcząca się niemal idealnie w jego dłoni.
– To jakieś brednie – odrzekł kultysta chowając trzymaną zdobycz w zakamarki swej szaty. – Bierzcie złoto i zmywajmy się stąd – dodał.
*
Najpierw wyrzuciła przez okno plecak wypchany po brzegi kosztownościami, później sama wyskoczyła, lądując miękko na wozie wypełnionym sianem. Zeszła z niego i otrzepała się z wyschniętej trawy. Po tym co niedawno się wydarzyło, nie miała ochoty wracać z Rybą i Hnarrem. Chciała za to poznać prawdę.
Wspięła się na mur okalający świątynię i spojrzała na miasto skąpane promieniami wschodzącego słońca. Puste ulice zaniepokoiły ją. W czasie krótkiego pobytu w mieście zdążyła zauważyć, że o tej porze budziło się już ono do życia. Kupcy rozkładali stragany, rzemieślnicy otwierali warsztaty, a żebracy usadawiali się przy najbardziej ruchliwych alejkach. Tym razem jednak na ulicach panowała cisza i spokój.
Zeskoczyła z muru i pobiegła w stronę najbliższego domostwa. Drzwi były zamknięte na klucz, jednak ich otwarcie nie stanowiło dla niej problemu, była w końcu złodziejką. Wkroczyła do środka i zamarła. Na podłodze niewielkiej izby będącej tu jedynym pomieszczeniem leżały dwa ciała, kobieta i mężczyzna w podeszłym wieku. Wybiegła przerażona i skierowała się do następnego domu. Kolejna para, tym razem młode małżeństwo. Tutaj jednak był też drugi pokój. Weszła do niego obawiając się najgorszego. Troje kilkuletnich dzieci leżało nieruchomo w łóżkach, które wykonano obwiązując kocami słomiane snopki. Obok stała też drewniana kołyska w kształcie konia na biegunach. Tego było dla niej za wiele. Usiadła na podłodze i rozpłakała się.
A więc to prawda. Na mieście ciążyła klątwa. Zabranie kostki ze świątyni oznaczało śmierć wszystkich mieszkańców. Tego właśnie chciał Hnarr. Ale jak mógł zrobić coś takiego? Jak mógł ją tak wykorzystać? Te i wiele podobnych pytań kłębiło się w jej głowie.
Szlochała coraz mocniej. Bezradność, żal i wstyd przygniatały ją. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nagle poczuła impuls, który sprawił, że wszystkie towarzyszące jej emocje zamieniły się w jedno uczucie – gniew. Wszystko nagle stało się jasne. Wiedziała już, co musi zrobić. Znane jej było miejsce, w które miała się udać ze wspólnikami po udanym skoku. To tam mieli się rozejść, każdy w swoją stronę. Gdyby się pospieszyła, byłaby w stanie go jeszcze dopaść.
*
Wzgórze, na którym znajdował się Hnarr, dawało dobry widok na miasto. Kilka godzin po wschodzie słońca nadal świeciło ono pustkami. Był to niezawodny znak, że plan kultysty powiódł się. O samej możliwości jego realizacji zadecydował przypadek. Będąc przejazdem w mieście usłyszał w karczmie rozmowę dwóch pijanych młodzieńców narzekających na trudy życia w zamknięciu. Domyślił się w związku z tym, że są oni akolitami, którzy wymknęli się ze świątyni w poszukiwaniu rozrywki. Uważniej nadstawił ucha, gdy poruszyli oni temat klątwy. Z ich bełkotliwej konwersacji wychwycił jedynie fragment o karze nałożonej dawno temu na mieszkańców miasta za niepohamowaną chciwość. Nie zrozumiał kto, ani w jakich okolicznościach nałożył klątwę, dowiedział się tylko, że związana ona była ze złotą kostką będącą symbolem zachłanności obywateli. Wyniesienie jej poza mury miejskie oznaczało śmierć wszystkich osób urodzonych w ich obrębie. Aby do tego nie doszło, zbudowano świątynię i ukryto w niej przeklęty przedmiot. Upojeni alkoholem akolici śmiali się, że dzisiaj nikt już o tym nie pamięta i gdyby ktoś dowiedział się o tunelu, mógłby z łatwością dostać się do kostki. Hnarr postanowił śledzić młodzieńców, gdy ci wyszli z karczmy i tak poznał lokalizację jaskini wraz z tunelem. Uznał, że to okazja, jak może się nigdy nie powtórzyć. Bóg Mordu, którego był czcicielem, żądał od swoich wiernych ofiar. Ten, kto w danym roku da mu ich najwięcej, otrzymuje jego łaskę. Nigdy nie miał szans, aby dostąpić tego zaszczytu, pragnął więc wykorzystać sposobność, jaka mu się nadarzyła. Teraz, gdy jego przedsięwzięcie się powiodło, napawał się sukcesem.
– Chodźmy już – przerwał jego rozmyślania Ryba. Zgodnie z planem wspólnicy mieli rozdzielić się już dawno temu, jednak najemnik postanowił zmienić swoją trasę i iść przez jakiś czas w tym samym kierunku, co kultysta. Obaj ruszyli więc w stronę znajdującego się u stóp wzgórza lasu.
Po przejściu kilku kilometrów leśną ścieżką Ryba zatrzymał się.
– Muszę kupę – oznajmił znikając w zaroślach.
Hnarr wzruszył ramionami i usiadł na leżącym w pobliżu kamieniu. W oczekiwaniu na towarzysza zaczął rozmyślać o przyjemnościach, jakie go wkrótce miały spotkać. Już nie mógł się doczekać krwawych rytuałów, orgii i innych ceremonii, w których wkrótce weźmie udział.
Z zamyślenia wytrącił go szelest liści i trzask gałęzi. Nim zdążył poznać źródłu tych dźwięków, otrzymał cios pięścią w twarz. Po pierwszym razie przyszedł kolejny, a potem cała ich seria.
– Ty gnoju! – Usłyszał kobiecy głos. To była Kaira.
Przewrócił się, a złodziejka wskoczyła na niego i wymierzała kolejne ciosy bez opamiętania. Próbował zasłonić twarz rękoma, lecz na nic się to zdało. Dokładnie w tym samym momencie, gdy Kaira wyciągnęła nóż, z zarośli wyłonił się Ryba.
– Ratuj! – krzyknął przerażony kultysta.
– To nie twoja sprawa – rzekła zaskoczona złodziejka. Nie spodziewała się, że najemnik nadal będzie towarzyszył Hnarrowi. – Masz już swoje złoto – dodała.
– Możesz mieć więcej, jeśli ją zabijesz – rzucił zdesperowany kultysta.
Ten argument przeważył. Wielki topór został uniesiony w górę i przeciął Kairę niemal idealnie na pół w pionie, zatrzymując się na brzuchu Hnarra, na którym siedziała. Z rozerwanego plecaka wysypały się kosztowności. Ryba spojrzał na kultystę i uśmiechnął się, jakby przyszła mu do głowy jakaś myśl. Ten od razu domyślił się, o co chodzi.
– Bierz ją – wyjąkał wystraszony, po czym wyciągnął z połaci swojej szaty złotą kostkę i rzucił ją w kierunku najemnika. – Nic więcej nie mam.
Dryblas w milczeniu zapakował łupy do wielkiej torby, którą nosił przewieszoną przez ramię i rzekł:
– To ja już idę. – Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł.
Hnarr spróbował się podnieść, lecz nie miał na to wystarczająco sił. Opadł więc na ziemię i wybuchnął śmiechem.