Zdecydowanie jestem SF, to moja pierwsza (i zapewne ostatnia) próba pisania fantasy. W założeniu było to początkiem czegoś większego, osadzonego w epoce reakcji pogańskiej i Bolesława Zapomnianego (pod tym względem byłaby to alt historia ;) ).
Zdecydowanie jestem SF, to moja pierwsza (i zapewne ostatnia) próba pisania fantasy. W założeniu było to początkiem czegoś większego, osadzonego w epoce reakcji pogańskiej i Bolesława Zapomnianego (pod tym względem byłaby to alt historia ;) ).
Pierwsza strzała nadleciała z dzikim chichotem gdzieś z boku. Tuż za nią druga. I trzecia. Potem kolejne. Sądząc z ich ilości strzelało kilkunastu łuczników lub jakaś diabelna machina potrafiąca seryjnie wypuszczać drewniano-metalowe, opierzone pociski.
Øster uznał, że w obu przypadkach jego sytuacja wygląda równie beznadziejnie co tłustego kurczęcia pośród żołnierzy. Zwłaszcza, że walący się z siodła na pylistą drogę Hugon już najwyraźniej był w sytuacji hipotetycznej drugiej kury, tej dopiekającej się na rożnie. I podobnie jak ona miał gardło rozerwane na całej szerokości, a z tyłu głowy sterczały pióra.
Øster nie roztrząsając więcej quasi-kulinarnych problemów poderwał konia do biegu, skręcając jednocześnie z traktu pomiędzy rzadkie w tym miejscu drzewa, które dopiero kilkadziesiąt metrów dalej zagęszczały się, tworząc ścianę lasu.
Strzały nadlatywały jednakże nadal i to nie tylko równie często i gęsto, ale co gorsza – teraz także z kierunku, w którym uciekał.
Stwierdził więc, że zasady zasadami, konspiracja konspiracją, ale Våx może sobie wsadzić je tu i tam. Gdzie mu wygodniej. I przyjemniej.
Nie zastanawiając się dłużej, sięgnął ręką pod koszulę, chwycił mocniej ozdobę z rzadkiego metalu wiszącą tam na rzemieniu i wymruczał formułę.
W samą porę, bowiem w tejże chwili któraś ze strzał znalazła drogę do serca mężczyzny. I to wcale nie przez żołądek, a należałoby rzec – bezpośrednio. Tyle, że Øster chroniony był już polem, które spopieliło strzałę, łącznie z jej metalowym grotem, w tejże chwili gdy ta dotknęła ciała jeźdźca. Drugie zaklęcie, wymówione znacznie głośniej, spowiło Østera ciemną chmurą, kryjąc go całkowicie przed wzrokiem napastników. Ten zabieg także przyszedł w odpowiednim momencie, bo z lasu zdążyło już wyskoczyć kilku jeźdźców zbrojnych w długie włócznie i miecze. Niewielką odległość przebyli by w kilka sekund, zamieniając Østera w jeszcze wierniejszą egzemplifikację kury na rożnie niż biednego Hugona.
Zarówno jeźdźcy jak łucznicy nie zdążyli się jednak zdziwić wyrosłą w środku słonecznego dnia smolistą chmurą, gdy Øster wykrzyczał kolejne zaklęcie.
Słońce nadal świeciło, ptaki śpiewały, płynący równolegle do traktu strumyk szemrał, a Øster ocierał pot z czoła i klął Våxa, jego matkę i jego siostry, we wszystkich językach jakie znał. Czyli w jednym.
Ale najważniejsza różnica pomiędzy tą chwilą a poprzednią to ta, że tam gdzie stali łucznicy teraz rosły nieduże drzewa. Bystry obserwator dostrzegłby nawet zawieszone pomiędzy listowiem łuki. A tam gdzie w zwartej formacji przed chwilą szarżowało sześciu zbrojnych, teraz hamowało sześć lekko ogłupiałych koni. Ogłupiałych, bo pomimo przydanego im braku inteligencji, zauważyły nagłe zniknięcie ciężarów z grzbietów. Nie rozumiały także, skąd nagle wzięło się tych sześć młodych brzózek, o tak wiotkich i smakowitych gałązkach.
– Jeśli to jest spokojniejsza droga to wolę nie wiedzieć jak wygląda trudniejsza. – mruczał Øster zbliżając się ku Hugonowi. Przerzucił nogę nad końskim łbem i szybko zsunął się z wierzchowca. Szybkimi ruchami rąk przeszukał ciało leżącego i z satysfakcją kiwnął głową nie znajdując nic co by pomogło komukolwiek w identyfikacji zwłok. Następnie podszedł do stojącego cierpliwie konia Hugona. Ponownie jedną ręką sięgnął pod koszulę, a drugą położył na końskiej głowie.
– Do zobaczenia w innym życiu. To nie zaboli – powiedział. Reszta słów była tylko ruchem warg.
Koń zniknął, po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Krótkim gwizdem Øster przywołał swojego rumaka, lekko wskoczył na siodło i ruszył w dalszą drogę.
Kwadrans później ujrzał cel wyprawy. Na niewielkim wzniesieniu, nad szeroko rozlaną rzeką, otoczony z jednej strony bagnem a z drugiej strony strumieniem, stał drewniany gród w kształcie podkowy. Drewniano-ziemny wał otaczał łukiem kilkanaście chat i centralny plac. W wale tkwiła solidnie wyglądająca, chociaż niespecjalnie wysoka, brama. Tylko od strony rzeki wału nie było, i tam kilka chat ciążyło ku wodzie. W rzeczny nurt wbijał się drewniany pomost, przy którym zacumowane były tratwy z sitowia i jakaś większa drewniana łódź. Za strumieniem stało kilka kolejnych chat z zagrodami. Za nimi rozciągały się pola, a pomiędzy nimi widać było dalszy ciąg traktu, którym nadjeżdżał Øster. Trakt przekraczał strumień niewielkim mostkiem, przemykał między chatami i rozwidlał się. Lewa odnoga prowadziła w stronę brodu na dużej rzece, i dalej ku południu, odnoga prawa wykręcała na północ w stronę odległego lasu. Trzecia odnoga prowadziła wstecz, przez mostek ku bramie grodu.
Wszędzie pełno było wrzeszczących dzieci ( – Ale czy są inne? – zapytał sam siebie Øster), psów i krzątających się dorosłych. Powietrze nad i wokół osady drgało, dziwnie załamując promienie słońca. Øster przyhamował konia i uważniej przyjrzał się temu zjawisku. Po czym coś jakby błysk zrozumienia pojawiło się na jego twarzy. Po raz trzeci w ciągu godziny sięgnął po metalową ozdobę na szyi. Wypowiedziany półgłosem znak identyfikacyjny otworzył w osłonie niewielkie przejście, którym spokojnie przejechał. Dopiero wtedy jego obecność wywołała jakąkolwiek reakcję mieszkańców. Kliku mężczyzn porzuciło dotychczasowe zajęcia i skierowało się ku nadjeżdżającemu. Przywiali go przy pierwszej chacie, pewnym krokiem podchodząc do gościa. Ten nie mógł nie zauważyć, że w ich pozornie bezładnej formacji była pewna prawidłowość – żaden z nich nie blokował innemu pola widzenia. Które łatwo mogło stać się polem ostrzału.
– Znasz formułę, więc jesteś jednym z nas. Witaj. – odezwał się jeden z miejscowych, niski i chudy mężczyzna o sterczących na wszystkie strony włosach koloru słomy. Taki sam kolor miała gęsta broda pokrywająca całą twarz i szyję. Czysty i dość nowy strój, składający się z lnianych spodni i takiejże koszuli, zdobionych bogatym haftem, wskazywał na znaczną pozycję mężczyzny w lokalnej społeczności.
– Tak, jestem. Witajcie. Przybywam z ostrzeżeniem. – krótko odpowiedział Øster, myśląc, że życie na pograniczu faktycznie nie jest łatwe, skoro nawet przy funkcjonujących osłonach, i pomimo pozytywnej weryfikacji gości, automatycznie podchodzi się do nich gotowym do walki. – Rozumiem, że mogę przekazać ją Tobie?
– Możesz. Od kogo ta wiadomość?
– Od Våxa.
– Więc nie możesz. Musisz porozmawiać z moim ojcem. Chodź. Jaks, zajmij się koniem…. mówiłeś, że jak Cię zwą? – pierwsza część ostatniego zdania skierowana była do jednego z pozostałych stojących obok mężczyzn, a druga – do Østera.
– Nie mówiłem. Øster. Syn Østera.
– I wnuk Østera?
– Uśmiejesz się, ale nie. Krzycha. – mówił to z lekkim uśmiechem, ale uśmiechały się tylko usta. Oczy pozostały skupione. Jednocześnie zeskoczył z konia, rzucił lejce Jaksowi i ruszył za gospodarzem, który najwyraźniej nie czekał na potwierdzenie familii.
Przeszli razem przez mostek kierując się w obręb właściwego grodu. Zdawało się, że przybycie gościa nie zainteresowało nikogo więcej, bo tylko dzieciaki znudzone uganianiem się za sobą nawzajem i szarpaniem psich ogonów biegły hałasując obok.
– Ojcze, to Øster, syn Østera. Wysłannik Våxa. – powiedział blondyn, wchodząc do chaty stojącej najbliżej bramy.
– Witaj Østerze, synu Østera. Jestem Pawlo, syn Niklasa. – odparł siedzący na niskim stołeczku szczupły, wysoki mężczyzna. Podobnie jak jego syn miał jasne włosy i gęsty zarost. Obaj mieli też granatowe, prawie czarne, oczy. Nawet strój mieli podobny. – A to mój syn – dodał, wskazując ręką na młodszego blondyna. – Niklas.
– Witaj gospodarzu. Przynoszę nowinę. I ostrzeżenie.
– Niklasie przynieś nam miodu. Mów – dodał, gdy syn opuścił chatę.
– Książę nie żyje. Jego brat na czele cesarskich wojsk wkrótce przybędzie przywrócić spokój.
– Przykro mi to słyszeć, szanowałem Bolesława za jego odwagę i determinację. Teraz kraj znowu utonie we krwi. Ale gdyby nie narzucali nam swej kuriozalnej wiary siłą, byłaby to kraina spokoju i szczęścia.
– Jadąc tu, zostałem zaatakowany, mój towarzysz zginął.
– To także mi przykro słyszeć. Jak miał na imię?
– Hugon, syn Petera.
– Mam nadzieję, że jest w lepszym świecie. Te wojska o których mówisz, krążą wokół nas od kilku miesięcy. Bariera nie pozwala im wejść, a oni sądzą najwyraźniej, że my musimy gdzieś wychodzić.
– Co zamierzasz? Våx polecił mi przekazać, że cała kraina będzie opierać się nawróceniom.
– Przekaż Våxowi, że Postolsk także pozostanie przy wierze praojców.
Witaj.
Wspomnienie w przedmowie Bolesława Zapomnianego jeszcze dodało kolorytu całemu tekstowi.
Opowiadanie jest wciągające, mocno zaciekawia fabułą oraz losami bohaterów i czytelnik mimowolnie ma ochotę na większą dawkę tych wiadomości. :)
Wygooglałam sobie tytuł i już kojarzę, skąd tak nietypowe brzmienie imion postaci. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hmm, mamy jakiś artefakt, który potrafi robić fajne rzeczy, osadę chronioną magiczną barierą i posłańca nie do końca wiadomo od kogo oraz potyczkę z niewiadomo kim. I to wszystko. Jak dla mnie trochę za mało.
Przyjrzałabym się przecinkom.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irka_Luz – I to wszystko. Jak dla mnie trochę za mało. – “W założeniu było to początkiem czegoś większego”.
Przyjrzałabym się przecinkom. – Przyjrzałem nie raz. Niestety to jest moja pięta i bez wskazywania palcem i tłumaczenia więcej nie zrobię :/
To nie jest opowiadanie, Ijonie. A ponieważ liczy zaledwie 8500 znaków, więc powinieneś zmienić oznaczenie na SZORT, a jeszcze uczciwiej byłoby dać tag FRAGMENT, bo ta historia to ledwie początek czegoś, co kończy się całkiem nagle i nie ma jakiegoś sensownego zakończenia. Nie wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć, decydując się na zaprezentowanie tego fragmentu.
Wykonanie, jak na tak niewielkie dziełko, pozostawia sporo do życzenia.
Niewielką odległość przebyli by w kilka sekund… ―> Niewielką odległość przebyliby w kilka sekund…
– Jeśli to jest spokojniejsza droga to wolę nie wiedzieć jak wygląda trudniejsza. – mruczał Øster… ―> Zbędna kropka po wypowiedzi. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszej części tekstu.Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Za nimi rozciągały się pola, a pomiędzy nimi widać było… ―> Nie brzmi to najlepiej.
( – Ale czy są inne? ―> Zbędna spacja po otwarciu nawiasu.
…żaden z nich nie blokował innemu pola widzenia. Które łatwo mogło stać się polem ostrzału. ―> …żaden z nich nie blokował innemu pola widzenia, które łatwo mogło stać się polem ostrzału.
Czy to celowe powtórzenie?
…gęsta broda pokrywająca całą twarz i szyję. ―> Czy broda na pewno porastała całą twarz, także górną część policzków, nos i czoło?
– Rozumiem, że mogę przekazać ją Tobie? ―> – Rozumiem, że mogę przekazać ją tobie?
Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Chodź. Jaks, zajmij się koniem…. mówiłeś, że jak Cię zwą? ―> Chodź. Jaks, zajmij się koniem… mówiłeś, że jak cię zwą?
Po wielokropku nie stawia się kropki!
– Uśmiejesz się, ale nie. Krzycha. – mówił to z lekkim uśmiechem, ale uśmiechały się tylko usta. ―> Czy to celowe powtórzenia?
Jednocześnie zeskoczył z konia, rzucił lejce Jaksowi… ―> Jednocześnie zeskoczył z konia, rzucił wodze Jaksowi…
Lejce służą do powożenia zaprzęgiem, nie do jazdy wierzchem.
…odparł siedzący na niskim stołeczku… ―> Zbędne dopowiedzenie – stołeczek jest niski/ mały z definicji.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@regulatorzy
Zmieniłem tag na fragment. Dziękuję za poprawki.
Bardzo proszę Ijonie. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.