I – Wąż, który skrywał się pośród fal
Dlaczego nie posłał Thora? Blask błyskawic w synowskich oczach napawał starego Odyna dumą. Władcy burz nie trzeba było dwakroć powtarzać, że wielki wąż Jormungand grasuje pośród wód oceanu zbyt blisko siedzib wyznawców bogów Asgardu. W biegu chwyciłby młot, z rozpędu wskoczył na zaprzężony w kozły rydwan. Ale Odyn nie posłał Thora. Nie dał nawet znać, że wyrusza.
Prawda, że Najwyższy bez przerwy krążył między Ziemianami pod postacią samotnego wędrowca, jednak bitwy z potworami zwykł odstępować młodszym Asgardczykom. Tym razem coś pchnęło go w drogę. Najmędrszy, najprzebieglejszy z nordyckich bogów nie umiał odpowiedzieć sobie, czym była ta potrzeba. Jak gdyby czegoś mu brakowało. Waleczni wikingowie, przed którymi drżał cały Midgard, wznosili toasty na jego cześć. Skaldowie recytowali słowa, które im objawił. A on zapragnął skryć oblicze pod hełmem, chwycić włócznię i ruszyć konno po bitewną chwałę. W końcu to była środa, jego dzień.
Choć owładnęła nim żądza przygód, władca Asgardu nie wyzbył się ostrożności. Gdy jego Slejpnir bił kopytami wzburzone wody, w powietrze wzbili się zwiadowcy. Myśl i Pamięć nie lubiły latać nad przestworem oceanu, ale czy odmawia się bogu? Nie były jednak w stanie dorównać szybkością ośmionogiemu wierzchowcowi i wnet musiały z powrotem schronić się za tarczą Odyna. Niebiański rumak w szaleńczym pędzie rozbijał fale kopytami, kolczuga jego pana lśniła tysiącami kropel. Podążali tuż za nocą, bieżącą przed nimi na zachód. Ścigali węża, który zwęszył pogoń.
Kruki wyczuły go pierwsze. Zaczęły krakać przeraźliwie, a Odyn ściągnął wodze i wyprostował się w siodle. Ocean wydawał się cichy, niemal nieporuszony. Slejpnir parsknął i wciągnął powietrze, a potem niespokojnie potrząsnął głową. Bóg zacisnął chwyt na drzewcu Gungnira. I wtedy z wody wystrzelił gigantyczny łeb. Gadzie oczy przerażały rozmiarem młyńskich kamieni. Łuski przywodziły na myśl tarcze wojowników, a kły dorównywały długością włóczniom. Bóg zdołał zmusić konia do gwałtownego skoku, w ostatniej chwili by umknąć przed paszczą Jormunganda.
– Kawał z ciebie skurwysyna. – mruknął Odyn. – A potem przypomniał sobie, że wielki wąż był przecież synem Angrbody, olbrzymki z Żelaznego Lasu. Wtedy bóg przytaknął sam sobie, bo Angrboda to też był kawał jędzy.
Kruki ze złowieszczym krzykiem zleciały na oczy Jormunganda. Zaatakowały szponami i dziobami. Gad zasyczał z bólu i uderzył podopiecznych Najwyższego czarnym batem rozwidlonego języka. Myśli i Pamięć skończyły we wnętrznościach potwora, nim bóg zdążył zareagować. Rozwścieczony Asgardczyk wściekle kłuł Gungnirem cielsko węża, aż woda wokoło pociemniała od krwi. Walczyli wiele dni, z zaciekłością, która zabiłaby z wyczerpania każdego śmiertelnika. Kły Jormunganda roztrzaskały Odynową tarczę i rozerwały kolczugę. Broczący posoką gad tracił już siły i zdawało się, że odstąpi od walki, gdy nagłym uderzeniem głowy roztrzaskał czaszkę Slejpnira. W akcie zemsty bóg wrzasnął wściekle, aż rozstąpiły się fale i wraził swą włócznię aż po mózg węża. Kolos bezwładnie osunął się w głębiny.
II – Uxte'Tuun
Odyn wypłynął na brzeg w samym hełmie, z włócznią w dłoni i pierścieniem na palcu. Woda była przyjemnie ciepła, ledwie jednak zrobił parę kroków po piaszczystej plaży, ogarnęła go fala powietrza przepełnionego gorącą wilgocią. Zaczerpnięte do płuc w niczym nie przypominało tego z krain Północy. Wędrując brzegiem, natknął się na osadę i przystań pełną łodzi wyżłobionych w pniach drzew. Słońce smagało ciemne twarze wioślarzy.
Najodważniejszy ze śniadolicych podbiegł do przybysza, dzierżąc oszczep. Zamachnął się, by nim cisnąć, ale wnet syknął z bólu, uderzony w tył głowy przez starszego towarzysza. Tamten wskazał na Odyna, przyglądając się jego bladej skórze i pozłacanemu hełmowi, syknął coś, i obaj uklękli przed bogiem. Starszy wypowiedział coś z powagą. Następnie odbiegli z powrotem do swoich kompanów.
Wioślarze przywiedli strojniej odzianych mężczyzn. Tamci nosili wielobarwne płaszcze i naszyjniki z muszli, pióra we włosach, a na stopach przyozdobione pomponami sandały. Z ciekawością przyglądali się bujnej brodzie Odyna, wszak sami mieli gładkie twarze. Okryli nagość boga bawełnianym płaszczem i zaprosili gestami, by poszedł z nimi, powtarzając słowa „Uxte'Tuun” i „kuhul kaan ajaw”.
Mężowie okazali się kupcami, którzy właśnie powracali z towarami w głąb lądu. Szło z nimi kilkudziesięciu tragarzy, którzy nieśli na plecach kosze z solą morską, muszlami i suszonymi rybami. Paskami mocowali ciężary do czół, w sposób niespotykany u wikingów. Towary ochraniał tuzin wojowników uzbrojonych we włócznie z grotami z obsydianu i nabijane nim maczugi. I oni badali boga pełnymi ciekawości spojrzeniami.
Największe zainteresowanie odczuwał sam Odyn. Dobrze wiedział, że Midgard, którego stwarzanie zasnuło się już mgłą w jego wspomnieniach, składał się z mórz, rozległych lądów i wysp zamieszkałych przez trudne do zliczenia plemiona. Bóg zetknął się już z kruczowłosymi Lapończykami i śniadolicymi Mahometanami z Serklandu, znał nawet czarnoskórych Etiopów i skośnookich koczowników suchych przestworów stepu. Jednak ci ludzie… Ich mowa i zwyczaje były czymś nowym, wartym odkrycia. Ile już wieków minęło od początku Midgardu, że w ogóle ich nie pamiętał?
Z uwagą chłonął ich słowa i przyswajał je z nadludzką mądrością. Gdy jeden z kupców wręczył mu placek z ziaren nieznanego zboża, Odyn ukłonił się i gestem spytał o nazwę. Brzmiała ona Ixim. W ten sposób pierwszy raz spróbował kukurydzy. W głębi lądu minęli wiele wiosek otoczonych polami złotego zboża, dyń i fasoli. Przemierzali dżungle przyozdobione przez jaskrawo ubarwione ptaki. Wiele drzew leżało zrąbanych, w innych miejscach roślinność wypalono. Ścieżki z ubitej ziemi zmieniały się w zadbane drogi z wapienną nawierzchnią. Kamienne budowle nie ustępowały tym, które tak chętnie plądrowali wyznawcy Odyna.
Bóg pytał o wszystko i z każdym dniem lepiej pojmował mowę towarzyszy. Pochodzili z miasta Uxte’Tuun, w kraju Kaan. Nazwa państwa oznaczała „Wężowe Królestwo”. Władca Asgardu rozmyślał czy miejscowi otoczyli szczególnym szacunkiem potwora, którego on z pomocą włóczni odegnał w morskie głębiny. Gdy pokazali mu bransolety z podobizną latającego, upierzonego węża, odetchnął z ulgą. Gdyby Jormungand miał skrzydła, ich cień przesłoniłby słońce, a przeznaczenie bogów Asgardu, wypełniłoby się przedwcześnie.
Majowie stali się powściągliwsi w pytaniach, gdy potwierdził przypuszczenia co do swej boskości. Rzekł, że przybył z północnego wschodu i niepewien jeszcze, czy pragnie objawić prawdziwe imię, przedstawił się jako Hjalmberi, czyli Noszący Hełm. Rozkazał też zaprowadzić się do króla Kaan – kuhul kaan ajawa, czyli świętego, wężowego władcy.
Gdy wędrowcy minęli pasmo wzgórz przecinające Jukatan, ukazało im się miasto zbudowane z wapiennych bloków pokrytych czerwonym tynkiem, nad którymi górowały dwie okazałe piramidy. Odyn widział podobne w Egipcie, ale w niczym nie umniejszyło to jego podziwu, zwłaszcza, że jak zdążył się przekonać, miejscowi używali tylko narzędzi z kamienia.
Szkarłatny gród chował w sobie chwałę minionych wieków. A przecież ponure oblicza mieszkańców królewskiego pałacu napełniły Odyna przekonaniem, że piramidy są już tylko wierzchołkami lodowych gór, potęgi, która stopiła się albo pogrążyła w oceanie niesławy. Bóg z szacunkiem powitał władcę wężowych Majów. Ukłonił się, opierając prawicę na włóczni. Król Yax Yopaat Drugi zamiast korony nosił wielki pęk zielonych piór quetzala, jego pierś zdobił pektorał z jadeitu, a ramiona okazałe tatuaże. Podniósł się z tronu wyłożonego futrem jaguara i skłonił głowę przed Hjalmberim.
– Witaj w Uxte’Tuun, nieznany nam boże. Obyś sprowadził na naszą ziemię pomyślność.
Dostojnicy podali królowi wieniec z kwiatów, który ten z namaszczeniem nałożył na szyję i ramiona Odyna. Bóg, uśmiechnąwszy się, wręczył królowi i jego przybocznym złote pierścienie. Draupnir bowiem, noszony przez Najwyższego, w co dziewiątą noc kopiował się ośmiokrotnie.
Ledwie Yax Yopaat podziękował władcy Asgardu, zza pleców króla wychynął potężny mąż o marsowym spojrzeniu, z nosem przebitym jadeitowym kołeczkiem. Olbrzym spojrzał na monarchę z wyższością, a potem oznajmił:
– Te pierścienie należą się Tikal! A białoskóry przybysz wyruszy teraz, by oddać hołd naszemu panu.
– Mówisz o bogu, ambasadorze – upomniał stojący tuż przy królu zarządca świątyni. Twarz kapłana pokrywał gwieździsty wzór z bolesnych ran, z których każda przybliżała do świata bogów. Za odzienie służył mu płaszcz barwy indygo. Zafalował w powietrzu, gdy jego właściciel wzniósł ramię w ostrzegawczym geście.
– Nie przerywaj mi, K’an Aku. Po wojnie oszczędziliśmy wasze życia, ale zapłatą ma być posłuszeństwo. Przybysz idzie z nami. – Kiedy mężczyzna z przebitym nosem zagryzł zęby unosząc górną wargę, okazało się, że i tam nosi kawałki jadeitu.
Odyn wtrącił się do rozmowy, odpowiadając w ich własnym języku:
– Białoskóry przybysz sam decyduje, gdzie idzie.
Jedynym okiem Hjalmberi wejrzał w głąb duszy ambasadora. Zrozumiał, że to wojownik, który nie wahał się ryzykować życiem, by zachować twarz. Nawet obawiając się nieznanego.
– Dość już waszej wężowej krnąbrności. – warknął sługa króla Tikal – Straż!
Gdy dwóch gwardzistów z orszaku ambasadora schwyciło Odyna, podniosła się wrzawa. Władca Asgardu starał się być powściągliwy w okazywaniu boskiego statusu, ale jego cierpliwość miała granice. Naprężył mięśnie i odrzucił śmiertelników na kamienne ściany komnaty. Gdy naprzeciw niego stanął cały oddział Tikalczyków, nakreślił w powietrzu runę Tyra. Grad niewidzialnych włóczni powalił ich na posadzkę.
– W imię starych i nowego boga, nastała godzina odwetu! – krzyknął proroczym głosem kapłan K’an Ak. – Na nich!
Ręce Uxtetuuńskich dostojników odnalazły obsydianowe noże, z dawna chowane przed okupantami. Nawet mali chłopcy sięgnęli po broń. Tak Odyn wywołał powstanie.
III – Sztandar z krukiem
Jeńców stłoczono na placu w obniżeniu terenu, otoczonym kamiennymi murami z których wystawały obręcze. K’an Ak od razu wykorzystał sposobność, by bliżej zapoznać się z białym bogiem. Widząc zainteresowane spojrzenie Odyna, wyjaśnił:
– Jeńcy rozegrają z naszymi wojownikami mecz w piłkę. Przegrani zostaną ofiarowani bogom.
Najwyższy rozważał, czy aprobuje taki zwyczaj, ale po chwili namysłu, przeważyła ciekawość. Sama gra przypadła mu do gustu. Majowie odbijali piłkę kolanami i łokciami, skacząc z werwą albo wyginając ciała jak węże. Świadomość, że walczą o życie, dodawała determinacji. Zgromadzony wokół boiska tłum okrzykami wspierał drużynę z Uxte’Tuun. Skutecznie.
Odyn widział, że zabijani Tikalczycy starali się okazać pogardę dla bólu i umierania, choć nie wszystkim się to udawało. Wśród wikingów szacunkiem otaczano śmierć na polu bitwy, z orężem w dłoni. Czy złożenie w ofierze po przegranym meczu można uznać za podobny powód do chwały? Nie był przekonany, ale intrygowała go inność Jukatańczyków. Tych, którzy walcząc o życie udowodnili odwagę, z chęcią powitałby w Valhalli.
Odkąd rozpoczął wędrówkę w głąb kontynentu, rozmyślał, czy nie natchnąć wikingów, by przepłynęli ocean, ujarzmili ten ląd i wznieśli świątynie bogom Asgardu. Z każdym dniem u Majów bardziej zmieniał zdanie. Podróż, jaką bóg odbył na Slejpnirze mogłaby okazać się wycieńczająca nawet dla najwytrwalszych wilków morskich. Może pewnego dnia osiągną tę ziemię? Postanowił, że on im w tym nie pomoże. Zapragnął sam jeszcze raz przeżyć tworzenie świata. Nowego Świata. Na papierze z kory figowca Najwyższy spisał runami poemat epicki „Odynowa podróż na kraniec Ziemi”. Jeden z najpiękniejszych utworów, jakie dane mu było ułożyć.
Poczuł wyzwolenie od brzemion dawnych więzów i przeznaczenia, które ciążyło nad nim w Starym Świecie. Zrzucenie jarzma Tikal przywróciło zaś plemieniu Węży utraconą dumę. Posłańcy ruszyli białymi drogami odbudowywać rozbite sojusze, warsztaty znów były pełne rzemieślników szykujących broń. Hjalmberi stał się bogiem wojny Kaan i wszechwładnym doradcą Yaxa Yopaata. Zapragnął pomóc Uxtetuuńczykom w walce z Tikal. Arcykapłan K’an Ak głosił w kazaniach ze stopni wielkiej piramidy, że toczą gwiezdną wojnę, w której niebianie zstępują z góry by stanąć po stronie zwycięzców.
Nie mogąc pogodzić się z utratą Myśli i Pamięci, Odyn polecił Wężom sporządzić sztandar z krukiem, wokół którego zgromadzą wojska. Okazało się, że na Jukatanie nie ma kruków. Na sztandarze pojawiła się ch’el, modrowronka. Czarna jak kruk, oprócz skrzydeł, które przyozdabiał błękit Majów. I tak pod chorągwią z ch’el, z tarczami z wężowym glifem, oddziały Kaan przemaszerowały między dwiema piramidami. Najwyższy nauczył ich jak tworzyć mur z tarcz i ścianę z włóczni i jak ustawić się w pysk dzika, by przełamać linię nieprzyjaciela. Co prawda pysk dzika musiał im wytłumaczyć jako pysk tapira, ale wojownicy z Uxte’tuun okazali się pojętni. Z pomocą kapłanów namalował ochronne runy na ich bawełnianych przeszywanicach. K’an Ak i jego synowie z nabożną czcią pytali o znaczenie każdej z nich.
Bóg podziwiał tak uszykowanych zbrojnych z pałacowego tarasu. Z góry wydawali się mali jak pionki z hnefatafl, nordyckich szachów. Gdy opuścili plac między piramidami, przyszła do niego Atziri, niewiasta o gładkiej skórze i aksamitnych włosach, skrywanych pod seledynowym turbanem. Serdeczne ciepło, które czuł na widok jej uśmiechu, przywodziło na myśl pierwsze dni skandynawskiego lata. Na Jukatanie większość z nich przypominała wizytę w krasnoludzkiej kuźni.
Odyn niczego nie pragnął bardziej niż tajemnic, których jeszcze nie posiadł. Nie byłby więc sobą, nie zdobywszy wiedzy o tym, jakich doznań pragną śmiertelniczki. Z upływem stuleci, jego zainteresowania przeniosły się jednak na boginie i gigantki, tak samo jak on czujące wiek świata. A przecież coś bardzo przyjemnego kryło się za pełnymi oddania spojrzeniami wyznawczyń. Atziri patrzyła właśnie w ten sposób. Przyniosła mu placki kukurydziane z indyczym mięsem przyprawionym papryczkami chilli.
– Panie. – wyszeptała, ofiarując zdobiony półmisek.
– Dziękuję, moje dziecko – odparł. Gdy ją tak nazwał, zdecydowanie odepchnął już od siebie pożądliwe myśli.
– Czcigodny, czy w kraju, z którego przybyłeś, kobiety również nazywały cię Hjalmberim?
Odyn ściągnął hełm. Jedynym okiem posłał jej spojrzenie pełne sympatii.
– Nazywały mnie inaczej – odrzekł. Nie powiedział jak. Sam wytrwale poszukiwał nazw wszelkich rzeczy i stworzeń, by panować nad ich naturą. Otoczone czcią, własne imię dawało mu władzę nad wyznawcami. Na Północy z lęku przed nim mury twierdz kruszały a zamarznięte strumienie tajały. Wciąż czuł jednak, że musi przekonać się, co do wiary ludzi z Jukatanu, aby pochopnie zdradzone imię nie zostało wykorzystane przez nowych wrogów. Posiadł mądrość i potrafił czekać.
IV – Dary dla białego boga
Arcykapłan K’an Ak był już sędziwym mężem, gdy odwiedził Odyna w jego pałacu i rzekł mu:
– Hjalmberi, bądź pochwalony, nasz żyjący boże. Wiemy, że masz tylko jedno oko, którym widzisz dalej i więcej niż ktokolwiek ze śmiertelników. Przyjmij jednak od swoich sług ten skromny podarek.
K’an Ak wręczył Odynowi wielkie oko z alabastru zawieszone na naszyjniku ze złotych obrączek powstałych z Draupnira, które zdążyły już wypełnić kilka kamiennych skrzyń w skarbcu Kaan.
Od tamtej pory, Majowie nie nazywali go już tylko Noszącym Hełm ale i Alabastrowym Okiem. Oddziały Odyna wyprawiły się na wschód, na wyspę Cuzamil, na północ do Chichén Itzá, na zachód do Joy Chân i przede wszystkim na południe, gdzie wzięto odwet na potężnym Tikal. Lękano się i mówiono, że Alabastrowe Oko na szczycie pałacowej wieży Uxte’tuun nigdy nie zasypia. Niezwyciężony Odyn rzucał nieprzyjaciół na kolana, zaś wiernym sługom rozdawał złote pierścienie.
Za najwierniejszych z wiernych uznawał zawsze potomków K’an Aka. Choć Kaan dalej miało królów, to kapłani dbający o zaspokajanie boskich pragnień mieli największy wpływ na rządy w państwie. Czuwali również nad kalendarzem i to oni wyznaczyli dzień na świętowanie jubileuszu Hjalmberiego.
W tamten dzień na centralnym placu miasta zgromadził się wielotysięczny tłum. Poselstwa w odświętnych strojach nadciągnęły z pobliskich i odległych osiedli, by złożyć hołd królowi Akbalowi Czwartemu i boskiemu, Alabastrowemu Oku. Kosze pełne najlepszej kukurydzy, piór kwezali, ziaren kakaowca i pęczków papryczek chili, wszystkie składali w pokorze u stóp Odyna. Na końcu procesji nadszedł samotny starzec w bawełnianej tunice, szaman z gór na południu. Mówiono później, że należał do ludu Kʼicheʼ, lecz tylko Krzemienne Niebo znał jego prawdziwą historię.
Krzemienne Niebo, był wnukiem K’an Aka i bardzo go przypominał. To on kierował całą ceremonią. Gdy starzec z południa zbliżył się do Odyna, dumnie wspartego na drzewcu włóczni, zawołał głosem donośnym, tak, że słyszało go wiele tysięcy wężowych Majów.
– Wiemy, że jesteś potężnym bogiem, o Hjalmberi. W końcu otrzymasz dar, jakiego jesteś godzien! Przedtem jednak, pozwól swemu słudze, poddać cię prostej próbie. Czyś zdolny boską wolą roztrzaskać ten mały pierścień?
Odyn mruknął gniewnie. Nie lubił, gdy śmiertelnicy poddawali go próbom. Postanowił jednak udowodnić starcowi, dlaczego próby przechytrzenia najmędrszego z Asgardczyków nigdy nie kończyły się dla ludzi dobrze. Majowie nie znali wielu metali, lecz on znał je ze Starego Świata. Skupił wolę i wyobraził sobie, jak niszczy żelazny pierścień. Lecz nic się nie wydarzyło. Pierścień z cyny? Pierścień z ołowiu??? Czym był ten metal?!
– Nie potrafi! – krzyknął starzec.
– Jak śmiesz! – krzyknął Odyn. – Ukarzę cię za twoją pychę!
Wyciągnął dłoń, by nakreślić w powietrzu jedną ze swych run, ale wtedy szaman krzyknął:
– Nie zdołasz mnie powstrzymać, Odynie!
Na moment przeraził się, skąd przybysz zna jego imię, ale wnet uznał, że najważniejsze, to poskromić intruza, a potem dociekać prawdy. Patrzyło na niego całe królestwo, cały jego Nowy Świat. Cisnął włócznią, która miała nigdy nie chybiać, wszak wykuły ją krasnoludy znające każdą tajemnicę kowalstwa.
Ale to nie była ta włócznia.
Minęła szamana o kilka stóp i z głośnym zgrzytem odbiła się od kamiennej posadzki. Wtedy starzec wyciągnął spod tuniki bazaltowy tłuk i alabastrowe oko, takie samo, jak Odynowe. Bóg nie zdążył powstrzymać przenośnej magii – starzec jednym ruchem roztrzaskał obydwa. Siła ciosu osunęła Najwyższego na kolana.
– Nie potrafisz! – zakrzyknął chór głosów wokół Odyna.
Jego zaufany Krzemienne Niebo zakrzyknął najgłośniej:
– To nie prawdziwy Hjalmberi! Nie przeszedł próby starca! To oszust, który się pod niego podszywa. – Zgromadzenie ogarnęła wrzawa. Bóg ani się spostrzegł, a ramiona skrępowano mu ciasnym łańcuchem z metalu, który nie miał nazwy.
Krzemienne Niebo szepnął do bożego ucha:
– Bylibyśmy narodem głupców, budując naszą potęgę na mocy, nad którą nie panujemy. Nie jesteśmy z tobą jednego ducha. – A potem zsunął z palca Odyna złoty pierścień.
Kapłani, którzy pytali o znaczenie run… Runiczny poemat, w którym zawarł swoje imię… Niewiasty, które go szpiegowały… Oko z alabastru. Wykradli włócznię, a teraz pierścień. Potrafili obrabiać metal?
– Zdrada – wycedził Odyn, odprowadzany przez straże.
Krzemienne Niebo nie odpowiedział. Ze smutkiem przyglądał się rozstępującym się tłumom.
– Bracie, dlaczego nie zgładziliśmy Hjalmberiego? I czy w ogóle zdołalibyśmy? – zapytał młodszy kapłan, który stał tuż obok.
– Wiemy, że jego ciało przypominało ciało człowieka, co jednak z duszą? Co jeśli wyswobodzona z oków kości, powróciłaby do Kaan, by zemścić się na nas i naszych potomkach?
– A jeśli jednak umrze?
– Niech to się stanie po tym, jak sami umrzemy.
V – Mądrość zdobyta na drzewie
Podróżowali wiele dni w palącym słońcu, ku suchemu morzu meksykańskiej pustyni. Odyn zachęcił ich kiedyś do budowy wozów, choć opierali się, przekonując, że w porze tropikalnych deszczy drogi i tak nie byłyby przejezdne. Tamtego dnia, dzięki swojej nieustępliwości, zamiast iść ku swej zgubie, jechał. Eskortujący go wojownicy sapali ze zmęczenia i narzekali na każdym postoju, ale żaden nie ośmielił się sprzeciwić woli Krzemiennego Nieba, który poskromił białego boga. Słudzy ciągnący wóz z Odynem nie mieli nawet dość siły, by narzekać.
Gdy zawędrowali w miejsce, gdzie skupisko wysokich, zdrewniałych opuncji wtulało się w zbocza skalistych gór, ściągnęli Najwyższego z wozu i przywiedli do jednego z kaktusów. Odyn syknął z bólu, gdy kolce wbiły mu się w skórę. Przywiązali go do pnia łańcuchem z gwiezdnego metalu, a potem krótkimi oszczepami przybili doń jego kończyny.
– Znowu drzewo świata – mruknął Odyn – choć tym razem nie jesion.
– Drzewo świata, to Yaaxché – odparł, bez wrogości w głosie, dowódca eskorty, który właśnie wbijał mu kolejny grot w potężne przedramię.
– Rozumiem – przytaknął bóg, tłumiąc jęk. – A jak zwą ciebie, przyjacielu?
– Jestem Wędrujący Nocą.
– Mogę mieć ostatnie życzenie, Wędrujący Nocą?
– Życzenie?
– Zamienisz się ze mną?
Wojownik uśmiechnął się krzywo.
– Zostać przebitym i każdego dnia oglądać te same góry i kaktusy, to nic przyjemnego. Coś o tym wiem.
Odyn pokiwał głową. Wędrowali przez pełen cykl księżycowy i każdej chwili dumał nad tym, że w Uxte’Tuun utracił moc, bo Majowie przestali w niego wierzyć. Dopiero pośród opuncji zrozumiał, że tylko jedno zwątpienie naprawdę miało sens. Że zwątpił on sam. Na Jesionie Świata żądza mądrości pozwoliła mu przezwyciężyć ból i śmierć. Wierzył w siebie. Postanowił uwierzyć raz jeszcze. Umrzeć i wyswobodzić się.
Epilog
Pierścień zaginął. Włócznia się złamała. Wody wyschły. Kukurydza nie wzeszła. I słońce zaszło nad białoszarymi stopniami wielkich piramid Calakmul, gdzie ongiś rozciągał się kraj Kaan. Morze gęstwiny opływającej kruszejące kamienie szumiało odgłosami zmierzchu. Na jednym z nich przysiadła modrowronka jukatańska, pięknoskrzydła ch’el.
Nie była myślą. Ani pamięcią.