– Przyjechali patrzeć, jak Płock się topi – stwierdził oparty o żeliwną barierkę osiłek, wpatrujący się w Wisłę z wysokości Parku na Tumach. Niedbałym gestem wskazał pozostałym gapiom kamieniczki na dole wzgórza. Na parkingu przy brzegu rzeki stał pstrokaty autokar, z którego wysypywał się tłum odziany w jednakowe czarne koszulki. Parę osób przystanęło i zapominając o swoich obowiązkach obserwował każdą falę pryskającą coraz wyżej ponad nabrzeże.
– Sataniści – warknęła jakaś babunia, mimo majowego ciepła zakutana w różowy płaszcz. Ktoś niecierpliwie cmoknął, osiłek i jego kumpel roześmiali się.
– Czemu pani tak myśli? – podjęła temat Niedbała. Zniechęceni widmem zbliżającej się dyskusji ludzie zaczęli się rozchodzić, aż pozostała sam na sam ze staruszką. Do tłumu pod skarpą dołączyła brygadzistka wydająca polecenia przez megafon oraz facet rozdający worki na śmieci.
– Nie uważa pani, że to raczej wolontariat?
– Bzdura – syknęła kobieta. – Maskują się! Pani patrzy, jak chodzić będą. Jakieś diabelskie pląsy do odgonienia powodzi, mówię pani.
Niedbała wzruszyła ramionami.
– W tej chwili każda pomoc się przyda.
– Pomoc! Ta, pomoc! Od diabłów ta pomoc! Pół życia mieszkam na Kościuszki i się napatrzyłam! – Staruszka siarczyście splunęła w krzaki za barierką. – Widziałam tych desperatów, co przychodzą do bram po nocach i coś ostukują, popukują, krzyczą, żeby ich wpuścić. Że cyrografy popodpisują za jakieś czary. I żeby to były jakie pijaki, gdy przynajmniej wiadomo co się dzieje, ale nie, to były te same co na dole. – Oskarżycielsko wycelowała sękaty palec w zarośla na zboczu Tumy.
Niedbała popatrzyła ze zdumieniem na babcię.
– Nie przypominam sobie, by ktoś to zgłaszał służbom miejskim.
– Po co wzywać milicję do wariatów… – Staruszka ucichła. – A pani to skąd? – spytała podejrzliwie.
– Z Rady Miejskiej. Joanna Niedbała-Lesiak, miło mi – przedstawiła się. – Obiecuję, że zapoznam się z problemem i dołożę wszelkich starań, by rozwiązać problem, chociażby i własną interwencją.
– A weź się pani wypchaj! Bohaterka się znalazła, świat naprawiać będzie – sarknęła staruszka i wzburzona ruszyła parkową alejką w stronę katedry. Po siedmiu krokach odwróciła się i dodała:
– Wy to się lepiej powodzią zajmijcie!
– Robimy, co w naszej mocy – Niedbała wzdrygnęła się jakby dźgnięto ją igłą. – Niestety, panika udziela się wszystkim. Pani mieszka wysoko, na Starym Mieście, i będzie pani miała sucho. Ja mieszkam na terenach zalewowych, tam na drugim brzegu.
– Taaaaa, aha. Tylko pani powiem, że jakby pani tych czarowników szukała, są obok pomnika Broniewskiego. Ściany pomazali, wandale.
Niedbała odprowadziła wzrokiem pomstującą pod nosem kobiecinę i ostatni raz przed powrotem do Urzędu Miasta spojrzała w dół. Czarne koszulki były pochłonięte zbieraniem śmieci z plaży. Radna zauważyła, że ustawili się jak w hafcie na makatkach jej świętej pamięci ciotki. Część tych ludzi chyba… lśniła.
Niedbała rozmasowała oczy i odeszła. I pomyśleć, że przerwa w pracy miała ją odstresować.
*
Panika udzielała się wszystkim.
Większość spotkania rady miejskiej dotyczyła stanu alarmowego i działań w podtapianych przez dwie rzeki naraz Borowiczkach. W spożywczym u pani Basi nawet dzielnicowe niebieskie ptaki sprzeczały się o to, komu pierwszemu woda podejdzie pod dom. Nawet we własnych czterech ścianach nie była bezpieczna.
– Kochana, a was już zalało? W telewizji mówili, że was zalało – dociekała ciocia z Lubelszczyzny ósmy dzień z rzędu. – …Ale mogli mówić o Kłodzku, zawsze mi się myli.
– Ledwo się pobudowaliśmy, a już będzie trzeba remontować – denerwował się mąż, godzinami przeglądając na komputerze portale informacyjne. – Wiedziałem, że ta uliczka jest podejrzanie pusta. Było budować się w Maszewie, a nie się pchać na Radziwie, bo twoi rodzice mieszkają na Wąskiej.
– Mamo! – krzyczała córka, gdy radna wracała do domu. – Dzisiaj pani od historii opowiadała nam o powodzi, kiedy byłaś mała! – szczebiotała z dziecięcą fascynacją. – I że naszą Gąbińską wtedy zupełnie zalało! I że ludzi zbierali helikopterami z dachów! Będą nas zabierać z dachu?
– Kochanie – odpowiadała Niedbała, uśmiechając się z wysiłkiem, – to było prawie trzydzieści lat temu, a osiemdziesiąty drugi rok nie był dobrym momentem na organizowanie akcji ratunkowych, zwłaszcza w środku zimy. Nie dość że nas zalało, to potem trzeba było czekać do wiosny, by woda odmarzła i można było zacząć naprawiać szkody. Teraz są lepsze zabezpieczenia.
– A będziemy mogli polatać helikopterem? – pytała z nadzieją córka i na tym kończyła się dyskusja, bo Niedbała nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć.
A na koniec koledzy radni i koleżanki z wydziału skarbowego sypali sól na jątrząca się ranę, wzdychając, że akcje umacniania wałów worami z piaskiem pewnie i tak nic nie dadzą, zresztą nieważne, bo samej Skarpy i tak nie zaleje.
Z każdą godziną, z każdym dniem i z każdą kolejną uwagą była coraz bardziej zmęczona. Wizja chodzenia po bramach w nadziei na cud zaczynała wydawać kusząca i, co gorsza, sensowna.
W materiale z wieczornych wiadomości szykowna reporterka stała na nabrzeżu na Rybakach, mając za sobą smętnie sterczące z rzeki filary pod planowane molo. Wedle jej słów, rodzina radnej powinna w tej chwili pływać na stole w zalanej kuchni, w objęciach trzymając zwierzaki domowe, i czekać na ratunek. Ewentualnie dmuchać sobie kajaki.
Niedbała nie zdzierżyła.
– Janku – zwróciła się do drzemiącego przed telewizorem męża, – jak myślisz, czy dałoby się pójść na układy z jakimiś Borutą, by zapobiec klęskom żywiołowym?
Mąż otworzył jedno oko, by otaksować ją wzrokiem.
– Nie chcesz iść do wróżki ani jakiegoś szamana-szarlatana, prawda?
– Skądże.
– I tak to brzmi bzdurnie. Chociaż… – Janek poskrobał się po wąsie. – Może i brzmi jak dobre wyjście, gdyby takie rzeczy były możliwe. Bardziej pasuje to do jakiegoś romantycznego dramatu z diabłem wyskakujący spod łóżka i bohaterem poświęcającym się dla ludu, który ma to gdzieś.
Parę minut siedzieli w ciszy, wypełnianej jedynie szwargotem telewizora donoszącego o nieszczęściach dziejących się w kraju i na świecie. Mąż w końcu podźwignął się z poduch i poszedł się umyć, a Niedbała rozważała największy wygłup od lat.
*
Następnego poranka Niedbała stała pod pomnikiem Broniewskiego, tłumacząc sama sobie, że wcale się nie wygłupia, że i tak miała tędy przejeżdżać w drodze do piekarni na Bielskiej. Z zawstydzeniem wkradającym się na policzki wypatrywała przechodniów i spacerując niby leniwie, przyglądała się elewacjom kolejnych budynków. Kuratorium. Gmina prawosławna i kościół. Plebania. Kamieniczka z kratą zagradzającą wejście na podwórze. Podmurówka wzdłuż schodów w dół Wzgórza Tumskiego. Nigdzie nie dostrzegła dziwnych znaków wydrapanych na cegłach czy namazanych na tynku. Niedbała rozpoczęła drugą rundkę dookoła placu, obliczając, ile jeszcze czasu może poświęcić na te bzdury.
Tym razem jej uwagę przyciągnął styk kamieniczki i piętrowego budynku, połączonych ze sobą mimo zupełnej odmienności stylów architektonicznych. Płat farby odstawał z łączenia, odsłaniając niechlujnie położoną zaprawę… a na niej coś jeszcze. Niedbała podeszła bliżej.
Pod osłoną farby ktoś wykreślił kilka nachodzących na siebie rombów, układających się we wzór podobny do ludowego haftu. Radnej przypomniał się widziany wczoraj układ pracujących-tańczących wolontariuszy. Niepewna, co ma zrobić, pogładziła glif, po czym popukała w ścianę obok niego.
Nic się nie wydarzyło.
– Wpuścić mnie – rozkazała pod nosem, rozgrzebując paznokciem tynk dookoła rombów. Spod beżowej farby pokazywały się kolejne czerwone znaki, i kolejne…
Zanim odsłoniła całość symbolu, jej dłoń coś pochwyciło i przeciągnęło ją na drugą stronę rzeczywistości.
*
Wichura ucichła równie nagle, jak się zerwała. Niedbała odzyskała świadomość, siedząc na krzesełku w zaciemnionym, zagraconym gabineciku. Przez szparę w żaluzjach widać było buchające gdzieś w pobliżu opary tęczowego dymu, zupełnie jakby siedziała w biurowcu w ściśle tajnym dziale Petrochemii.
– Muszę też przyznać, że dawno już nikt nie skorzystał z tego wejścia – usłyszała.
Naprzeciwko radnej siedziała kobieta o twarzy tak przeciętnej, jakby każdy z jej elementów był szczegółowo zaplanowany. Widząc niepewność gościa, splotła dłonie na obitym aksamitem blacie biurka i rozparła się w olbrzymim fotelu z niebieskawej, chropowatej skóry.
– Podobno chce pani zostać bohaterką, pani Joasiu – powiedziała nieznajoma z powagą. – Szuka pani pomocy w niecodziennych miejscach jak na chcącego przysłużyć się miastu oficjela.
– Przepraszam bardzo, ale tu nie chodzi o bohaterstwo…
– Tak, tak, na pewno chodzi o ochronę miasta, bezpieczeństwo mieszkańców, mniejsze wydatki dla samorządu, i temu podobne. Ale czy trochę wody naprawdę komuś tu zaszkodzi? Ach, nie, pani rodowe nazwisko to Niedbała, prawda? Zapewne Radziwianka z pokolenia na pokolenie? – skinęła głową ze zrozumieniem. – Tamten brzeg trochę wykracza poza nasz rewir, ale możemy dla pani pójść na ustępstwo.
Nieznajoma uśmiechnęła się promiennie. Niedbała wyszłaby nie czekając na kolejne słowa, ale w pomieszczeniu nie było żadnych drzwi. Była uwięziona.
– Tak, dobro ogółu i altruizm – roześmiała się kobieta. – A potem pojawiają się inne okazje, inne powody. Wybory. Nowe stanowiska. Któż zna granice ludzkiej wyobraźni i ambicji? A pokusa, by zyskać odrobinę nietypowej pomocy z zewnątrz, rośnie. To się nigdy się kończy na jednej przysłudze, pani Joasiu, a nikt rozsądny nie przyzna się, że uzależnił się od… magii – przeciągnęła ostatnie słowo i pomachała rozczapierzonymi palcami, jakby straszyła niemowlę.
– Możemy przestać tracić czas? – przerwała jej niewzruszonym tonem Niedbała.
– Jak pani sobie chce. Proszę mówić na mnie Pani Świętosława. Pani Święcia. Pani zawsze przez duże P. Rzeczy niemożliwe załatwiane od ręki. Myślę, że mogę pomóc w sposób, jakiego pani najwyraźniej oczekuje. Jakie jest pani życzenie?
– Niech nas nie zaleje – odpowiedziała bez zastanowienia radna.
Pani Święcia powoli przytaknęła.
– Da się zrobić – osądziła. – Pytanie brzmi: czy chcesz ponieść cenę?
– Ile wynosi? – spytała Niedbała, przygotowując się na sumę, która zrujnowałaby jej rodzinę na kilka pokoleń.
– Chodzi o przysługę.
Niedbała uniosła brwi z niedowierzaniem.
– Obyczaj nakazuje, by wymienić się nie darami, lecz czynami – wytłumaczyła Pani Święcia. – Obowiązuje stosunek jeden do jednego, w końcu nie jesteśmy łupieżcami.
Radna przez chwilę trawiła słowa wiedźmy.
– Jaka to przysługa? – spytała ostrożnie.
– Przekonasz się. Na pewno dasz radę.
– Załatwiacie sobie lokalne lobby?
– W radzie miejskiej? – zdziwiła się czarownica. – Po co? Przysługa może się sprowadzić do pomocy w polu, byciu w danym miejscu o danym czasie, albo do wywołania zdjęć. Jeden szczegół: nie można odmówić.
Pani Święcia wyciągnęła rękę do radnej. Wokół krótkich, pulchnych palców snuły się opalizujące niteczki, wyglądające jakby tętnice czarownicy były prującymi się wstążkami.
– Dam ci się dogadać z samą Wisłą osobiście – zapewniła czarownica, a jej oczy błyszczały. – To jak? Zgadzasz się?
Radna podjęła decyzję.
*
Niedbała czekała na wale przeciwpowodziowym, opierając się o słupek przy zatopionej kei. Noc była ciepła i sucha, lecz radną niepokoiły odgłosy młodzieży imprezującej na ławeczkach w parku pod starym mostem, muzyka puszczana z magnetofonów przez działkowiczów. Nie chciała zostać nakryta. Chciała, by już było po sprawie.
Odwróciła się, chcąc popatrzeć przez chwilę na nocny zarys Radziwia, lecz jej uwagę zwróciła sylwetka kogoś machającego zza płotu przepompowni. Osobnik wspiął się sprawnie po siatce i dobiegł do radnej, otrzepując swój workowaty sweter. Był to niewysoki, kościsty mężczyzna, którego włosy lśniły sino w ciemności. Prawie każdy fragment skóry był zasłonięty ubraniem, ale kobieta zauważyła dziwne czyraki pokrywające palce i twarz nieznajomego.
– Pani Joasia Niedbała? – spytał. – Powiem szczerze, że nie spodziewałem się pani zastać.
– Pan nie żartuje, Borowiczki dzisiaj zalało.
– No tak, dlatego myślałem, że pani…
– Nie można dalej ryzykować – urwała i dodała ostrzej. – Nie dosłyszałam pańskiej godności.
– Ślizko, wodnik. Ja od Pani Święci.
Niedbała zamrugała, nie wierząc własnym uszom.
– Pan mieszka w Wiśle? – wyrwało jej się.
– Na Kępie Ośnickiej, wie pani, tej wyspie przy Tokarach – westchnął. – Teraz też ją ładnie zalało i gdyby nie lament z grobów, to byłoby przyjemnie. Tam by się pewnie lepiej czarowało, ale – skinął na keję – łódki pozalewało. Będzie trzeba się przejść.
Zeszli z wału dopiero w połowie odległości pomiędzy mostami i brnęli przez podmokłą łąkę aż woda sięgnęła po ich kolana. Jedynymi odgłosami były mlaśnięcia błota pod nogami, szum rzeki i koron zalanych drzew.
Niedbała spodziewała się, że wejdą na scenkę rodem z baśni: tajemnicę wiszącą w powietrzu, ogniska i pląsające rusałki. Zamiast tego zastała puszkę szprotek z dyskontu, parę butelek z podejrzaną zawartością, lodówkę turystyczną oraz mieniącą się brokatem kulę.
– To Ciemne Światło – odgadł jej myśli wodnik. – Musieliśmy dzwonić do golema z Gąbina, by nam pożyczył trochę, bo dybuki z Koziej znowu się obraziły. Zwykle używamy kwiatu paproci, ale jak zwykle na miesiąc przed zbiorami rezerwy się skończyły. Trzeba będzie dodać katalizatorów, jeszcze lepiej byłoby ściągnąć tu jakiegoś maga, ale… No tak, pani to pewnie nie obchodzą technikalia?
– Nieszczególnie – przyznała Niedbała. Wodnik westchnął z jeszcze większym bólem i rozpoczął obrzęd.
Nie rozumiała tego, co właściwie obserwuje. Szprotki oraz reszta zawartości turystycznej lodówki wylądowały w rzece, zastygły w przybrzeżnym mule i z każdym słowem wypowiadanym przez wodnika wydawały się coraz mniej materialna.
– Dwanaście włosów proszę – powiedział Ślizko i zastygł z wyciągniętą ręką.
– Po co?
– Po to, że wzywamy potężną istotę. Trzeba ją do nas przywiązać, by nie poszła na wycieczkę po okolicy. Ja już dosypałem swoich łusek.
– Nie wierzę – wymruczała i wyrwała z głowy cienki kosmyk. Wodnik oplątał je wokół paru liści i czegoś, czemu wolała się nie przyglądać. Bukiecik powędrowały na stertę ryb. W końcu kula z brokatem została uniesiona i przepołowiona niczym czekoladowe jajo. Blask spłynął grubymi, oleistymi kroplami na pozostałe składniki. Błysnęło, jakby ktoś niespodziewanie zapalił reflektor obok ich twarzy. Usłyszała chlupot.
Plusk po plusku, na brzeg wygrzebało się coś olbrzymiego i śliskiego. Ze skołtunionych włosów spływały strumienie wody. Skrzela na długiej szyi zastygły bezczynne, gdy istota z trudem łapała oddech w płuca, przestawiając się na pobyt na powietrzu.
– Czemu mnie wezwałeś do tego szamba? – spytał stwór głosem niepodobnym do niczego istniejącego w świecie rzeczywistym. Spojrzał na oniemiałą Niedbałę. – Przerywasz sen.
– O, Duchu Wisły! Ofiarujemy ci dary, by w imieniu tej kobiety uprosić –
– Jestem od Jeziora Włocławskiego – przerwał litanię Duch. – Jestem od sytuacji lokalnej, nie globalnej. Zła inkantacja, zresztą już z pięć razy wam mówiono, że z ludźmi Pani Święci pracować już nie będziemy. Kończcie rytuał i odeślijcie mnie do Nawii. Woda z powodzi jest niesmaczna.
Wodnik skłonił lekko głowę i nachylił się do Niedbały.
– Nie mieliśmy zapasów do przyzwania ducha… powiedzmy, że nadrzędnego – wyszeptał. – Trzeba namówić tego tutaj.
– Chyba nie da się.
– Co to za problem? Jesteś politykiem, tak? No to politykuj.
Niedbała zamknęła oczy i przypomniała sobie ostatnią rozmowę z kimś z ministerstwa.
– Wątpię, by ktoś o małych kompetencjach został przydzielony do tak niebezpiecznego i pełnego niuansów odcinka Wisły – stwierdziła z szacunkiem. Wodnik odsunął się, jak zahipnotyzowany obserwując podlizującą się radną.
– E tam. – Duch Jeziora Włocławskiego podrapał się błoniastą dłonią po płetwie grzbietowej. – Duch Wisły zapisał się kilkanaście lat temu na studia z hydrologii, potem go natchnęło i zachciało mu się dbania o wodę. Pozbyć się ścieków, przywrócić raki… Ochrona środowiska, powiedział. Chętnych szukał. Mnie te brudy brzydzą i tylko mnie chciało się zająć tą okolicą. – Duch ziewnął. – Kiedyś mi się chciało – uściślił.
– Więc podjęcie działania jest także w twoim interesie. Ta fala jest długa i w końcu rozmiękczy wszystko – wały, betony, tamy pewnie też. Co się stanie z twoją domeną, jeśli powódź zniszczy tamę? Przecież już jest tam stan zagrożenia, prawda?
– Nic nowego mi nie mówisz, ale doceniam twoje pochlebstwa bardziej od pląsów tamtej tamtej bandy z przedwczoraj. – Duch złożył ramiona na pokrytym łuskami torsie, uniósł wyżej podbródek. – W sumie… a tam, w duszy. Może i mnie przekonałaś, człeku. Czego ode mnie chcesz?
– Na pewno możesz coś zrobić dla bezpieczeństwa obu brzegów tego miasta – szerokim łukiem wskazała zabudowania wzdłuż rzeki.
Duch zasępił się.
– Fala nie zniknie – uświadomił przywołujących. – Nie wchłoną jej podziemne korytarze, nie uniesie się parą ponad ziemię tylko dlatego, że ja tak chcę. Nie przepłynie do Nawii ani do Wyraju. Mogę jedynie ochronić ten gród kosztem innego. Na pewno tego chcesz?
Niedbała spojrzała w nieskończoną toń oczu Ducha, pełną ławic, topielców i opalizujących plam oleju.
– Inaczej by mnie tu nie było.
Duch wydał dźwięk podobny do chlupotu i do śmiechu.
– Zatem, bohaterko Płocka, zyskasz to, o co tak butnie prosisz. – Rozłożył ramiona i wycelował palce ku swojej domenie. – Tym bardziej że to może być i kara, jeśli choć trochę serca ci się ostało. Dobranoc. I niech bogowie się nad tobą zlitują.
– Raz na tysiąc przypadków człek wie, w co się pakuje. Niesamowite – skwitował Ślizko z trudną do rozszyfrowania miną. Po dłuższej chwili kontynuował. – Dopełnię rytuału. Ty idź, bohaterko. Spokojnych snów.
Niedbałę odprowadził wzrok demonów czekających, aż człek zniknie z zasięgu słuchu. Gdy z powrotem brnęła przez nadbrzeżne krzaki, mogła przysiąc, że słyszy ciche jak szmer rzeki słowa:
– Potem już długo ich nie zaznasz.
*
Jeszcze przed świtem ucisk w piersi wygnał Niedbałę na wały. Wschód słońca rozlewał się różem na szerokiej tafli wody – wody zdecydowanie wyższej niż dzień wcześniej. Fala powodziowa nadal się zbliżała. Niedbała wróciła do domu, odprowadzana łagodnym wiatrem i wyrzutem sumienia.
W ciągu następnych godzin śniadanie nie mogło przejść jej przez gardło, prawie ucięła sobie palec robiąc córce kanapki, dłonie drżały na kierownicy, gdy jechała z matką na mszę w katedrze. Wszystkie stacje radiowe przypominały o wiszącej w powietrzu tragedii. Nie potrafiła przekonać samej siebie, że może zanurzyć dłoń w święconej wodzie albo uklęknąć przed ołtarzem bez spowiedzi. Przeprosiła oburzoną staruszkę i zamiast pod barwne sklepienia poszła do parku za katedrą. Nocne rytuały przypominały się niczym senny koszmar sprzed tygodni. Odległy, zły sen, czcze majaki, cyrograf wiszący nad karkiem niczym Twardowskiemu. Dopiero teraz docierało do niej, że mogą ją dopaść w dowolnym miejscu, i nie przewidzi, czy zażądają zabójstwa, czy wyrwania dziecku lodów.
Odgoniła czarne myśli i zagapiła się na lśniącą, brudną rzekę. Nie zdążyła postać zbyt długo, gdy gdzieś w jej torebce telefon zawył syreną okrętową. Szybko wygrzebała komórkę, wdusiła przycisk odbioru.
– Tak? – rzuciła ostro. Z każdym usłyszanym słowem męża twarz Niedbały wydłużała się, a ręka mimochodem zasłoniła otwarte usta.
– Nie żartujesz? – zapytała słabo i usłyszała radosne zaprzeczenie. Rozłączyła się i oparła ciężko o barierkę.
– Pękł wał? – spytał ktoś za nią ze znudzeniem. Odwróciła się powoli. Na ławeczce siedziała Pani Święcia, opatulając się olbrzymim, różowym szalem.
– Pewnie zaleje co najmniej dwadzieścia wsi. – powiedziała. – Niewykluczone, że ktoś jutro straci nerwy i zrobi jakąś głupotę, by pozbyć się wody. Może coś rozwalą maszynami, może wysadzą ledwo wybudowany wał. – Kobieta uśmiechnęła się szeroko. – Najważniejsze jednak, że my będziemy bezpieczni, prawda?
Dopiero widząc krzywe zęby Pani Święci radna uświadomiła sobie, jak stara jest wiedźma. Gdyby jeszcze ten szal zastąpić równie różowym płaszczem…
– Nie taka była umowa – wysyczała gniewnie. Czuła, że w kącikach oczu zaczynają kwitnąć łzy; niecierpliwie strzepała je rzęsami.
– Powiedziałaś, cytuję, „niech nas nie zaleje” – przypomniała z emfazą. – Nie było mowy o całym byłym województwie.
– Często sami naganiacie sobie klientów? – spytała grobowym tonem Niedbała.
Pani Święcia puściła do niej perskie oko. Radna poczuła, jak wrze w niej wściekłość. Odwróciła się, by nie widzieć szpetnej twarzy czarownicy.
– Interes trzeba jakoś nakręcić – oznajmiła ona lekko. – Za jakiś czas, jutro albo za dziesięć lat, upomnimy się o naszą część umowy. Trzymaj się, bohaterko.
Gdy Niedbała odwróciła się, by się odciąć, Pani Święci już nie było. Kobieta usiadła na skraju zajętej wcześniej przez staruszkę ławki i zagapiła w błękit nieba i puchate chmury.
– I po co mi było bohaterzyć? – wyszeptała w pustkę.