Krótka karabinowa salwa odbiła się echem po najbliższych kamienicach. Jęki dogorywających przestępców przerwały trzy suche wystrzały. Życie ulicy nie zamarło. Na huk podskoczyło tylko kilku ludzi, zapewne niedawno przesiedlonych do getta. Dawidek nawet nie drgnął, chociaż przed chwilą zamordowano jego starszego brata. Szmuglowanie żywności z aryjskiej strony było karane śmiercią. Dla niemieckiego żołnierza nie miało znaczenia, czy winowajca miał trzynaście, czy siedemdziesiąt pięć lat.
Dawidek podszedł do zwłok brata i przykucnął obok. Zmasakrowana twarz zupełnie mu niczego nie przypominała, a najmniej tego, który się nim opiekował po śmierci rodziców. Chłopiec obojętnie patrzył przed siebie, nie myśląc właściwie o niczym, poza tym, jak bardzo był głodny. Ostry zapach krwi tylko to wzmocnił. Przed oczami stanął mu mięsny sklep przy Gęsiej i mama kupująca baraninę na święto Pesach. Nie potrafił sobie przypomnieć ukochanej twarzy, ale połeć mięsa wrył mu się w pamięć w najdrobniejszych szczegółach.
Pojedyncze szczeknięcie napełniło Dawidka dobrze znanym przerażeniem, ale nie zdążył uskoczyć. Po chwili ciężki kształt przygwoździł go do ziemi, a tuż nad twarzą chłopca zamigotały białe kły i owionął go gorący oddech wilczura. Wielkie zwierzę rozdarło koszulę chłopca.
– Nie rusz, chyba że będzie uciekał – rozległ się leniwy głos, ledwo słyszalny dla Dawidka, bo zagłuszany przez warczenie psa i dzikie łomotanie serca. – A, to ty – rozpoznał go najwyraźniej właściciel.
Pies zszedł z Dawidka, a chłopiec chwiejnie wstał. Cały rękaw koszuli miał ubrudzony krwią. Chłopiec podniósł wysoko głowę, aby spojrzeć w nalaną twarz dobrze mu znanego agenta gestapo. – Ty nie czytał Bekanntmachung?! – wrzasnął hitlerowiec. – Nie ma gromadzenia się przy zwłokach! Won mi stąd!
Uderzył chłopca pałką, prawie przewracając go znowu. Dawidek zrobił kilka niepewnych kroków, trwożliwie spojrzał na gestapowca i jego psa, po czym puścił się biegiem, szybko znikając w tłumie. Zakaz gromadzenia się przy zwłokach podobno miał podłoże medyczne. Chodziło o nierozprzestrzenianie się i tak szalejących po getcie chorób.
Skoro pies go nie ścigał, Dawidek, wycieńczony i głodny jeszcze bardziej niż przed chwilą, znowu przysiadł, tym razem pod murem. Powinien umknąć gdzieś dalej, bo akurat ten gestapowiec z psem nienawidził dzieci i ciągle je prześladował. Brat Dawidka kiedyś powiedział, że hitlerowiec musiał być wampirem. Im dzieci były słabsze i bardziej wychudzone, tym bardziej tył. W skazanym na śmierć z głodu getcie obrzmiała sylwetka żandarma wyglądała groteskowo.
Dawidka mijały kolejne grupy ludzi. Niektórzy nie byli tak chdzi jak on, ale większa część już dawno wyprzedała cały majątek i teraz głodowała razem z biedotą. Jako dziecko miał szanse jeszcze na jałmużnę, jeżeli pośpiewa i potańczy.
– Ha, ha, ha! Mere lacht: ha, ha, ha! – wystękał z siebie pierwszy wers zabawnej piosenki o skaczącym baranku, której nauczyła go mama. Wyczerpany, nie był jednak w stanie wydać z siebie czegoś więcej niż ochrypły szept. Nie mógł wstać, więc co dopiero tańczyć?
Krew na koszuli zaschła, ale dalej jej zapach kojarzył się z mięsem i rodzicami. Dawidek, zupełnie bezsilny, przypomniał sobie o Samsonie. Bohater z czasów, kiedy Izraelitami zaczęli rządzić Filistyni, został oślepiony i pozbawiony sił, a potem zmuszony, żeby zabawiać swoich oprawców. Wybłagał u Boga, żeby pomógł mu się zemścić za cenę życia. Chłopiec nie sądził, że jego życie było warte tyle, co mocarza, nie miał też siły się modlić.
– Hej, chłopczyku – odezwał się głos nad nim. Kobiecy, miły. – Chcesz może zobaczyć przedstawienie kukiełkowe?
Dawidek zamrugał parę razy i podniósł obolałą głowę. Kobieta nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. W ręku trzymała pajdę chleba z masłem. Obok kobiety stało kilkoro innych żydowskich dzieci, które wpatrywały się w Dawidka apatycznie. Serce chłopca mocno biło ze strachu, rozejrzał się szybko, czy nikt na niego się nie czaił. Po chwili wahania przyjął kromkę i błyskawicznie ją pochłonął. Bolały go zęby od jakiegoś czasu, musiał być na coś chory, ale jakoś wytrzymał.
– To co, chcesz zobaczyć te kukiełki? Przyjechał do nas Teatr „Baj”. Jak się nazywasz?
Dawidek nie odpowiadał przez chwilę, ale wstał.
– Dawid – powiedział w końcu. Wspierając się na ramieniu starszego chłopca, ruszył za kobietą, która zatrzymywała się przy każdym dziecku, wałęsającym się po ulicy. Pomimo tego, że dzieci marły jak muchy, uzbierało się ich całkiem sporo.
***
Aktorzy teatru kukiełek przeszmuglowali marionetki przez mur getta. Troje żydowskich pracowników urządziło na podwórku kamienicy zaimprowizowaną salę teatralną. Z kilku prostych skrzyń zrobiono scenę dla marionetek. Jeden z aktorów już zabawiał zgromadzone dzieci tańcem niedźwiedzia. Kukiełka w normalnym repertuarze grała w „Księdze Dżungli”.
Dzieci siadały wprost na ziemi. Kiedy przychodziły mniejsze, aktorzy prosili starszych widzów, żeby zrobili miejsce maluchom. Przed wojną o miejsca toczyły się prawdziwe walki. Teraz pobladłe widma ustępowały bez oporu, a najmłodsi powłóczyli nóżkami bez entuzjazmu. W końcu przedstawienie się rozpoczęło.
Aktorzy znali się na swojej robocie. Przedstawienia dla dzieci zawsze opierały się na rozmowie z publicznością. Tak długo zachęcali widzów, aż wreszcie zaczęły odpowiadać. Brudna, chora i wygłodzona dziatwa nagle znalazła się w innym świecie.
– Cyrk! To jest cyrk! – krzyknęła dziewięcioletnia dziewczynka, pokazując nawet na namiot, będący częścią scenografii.
Było tak rzeczywiście. Większa część kukiełek pochodziła z repertuaru popularnych teatrzyków o zwierzętach z różnych stron świata, aktorzy więc postanowili urządzić przedstawienie rozgrywające się w cyrku. Czy zwierzęta były tam szczęśliwe?
– Nie były – oznajmiło pięcioletnie dziecko, tak brudne, że ciężko stwierdzić, czy chłopczyk, czy dziewczynka.
Zwierzęta robiły różne sztuczki, kazano im ryzykować połamanie łapek, a potem wpychano do klatek. A rządził nimi gruby żandarm z batem, jedyna figurka człowieka. Ganiał i krzyczał, był trochę śmieszny, ale w młodych widzach wzbudzał przede wszystkim wrogość. Nawet miał psa.
Przedstawienie jednak skończyło się dobrze. Zwierzątka zbuntowały się przeciwko żandarmowi z batem i go przegoniły. Gdy uciekał po całej scence, dzieci śmiały się i biły brawo. Kiedy cyrkowi więźniowie tańczyli z radości, kilkoro z widzów również zaczęło tańczyć.
– Zło nie może zwyciężyć – powiedział na koniec lew, który zajął należne sobie miejsce. Dawidek pomyślał wtedy, że zwierzętom pod tym względem było łatwiej niż dzieciom. Jeszcze kiedy tata żył, chłopiec oznajmił kiedyś, że wolałby być psem. Psy nie musiały żyć w getcie.
Żeby być chociaż dorosłym jak Samson i móc się zemścić…
Przedstawienie skończyło się zdecydowanie za szybko. Dzieci jednak, pomimo nawoływań aktorów, wcale nie chciały się rozejść. Niewyobrażalnie ważne pytanie wisiało w powietrzu.
– Możemy jeszcze pobawić się zwierzątkami? – spytała nieśmiało jedna ze starszych dziewczynek. Na wychudzonych twarzyczkach odmalowała się mieszanina nadziei i rozpaczy. Jeden z chłopców przymknął oczy, a potem zaczął kiwać się jak w modlitwie. Reszta dzieci nie śmiała jednak odwrócić wzroku od kukiełek, które być może zaraz znikną w skrzynce na zawsze. Dawidek, urzeczony jak wszyscy inni, niemo powtarzał: „prosimy bardzo, bardzo, bardzo, bardzo prosimy…”
Trójka aktorów spoglądała po sobie z wyraźnym zakłopotaniem. Przez głowy przechodziły im tysiące obaw. Prowadząca przedstawienie kobiety w końcu oznajmiła:
– Jeżeli będziecie bardzo uważać na zwierzątka…
– Bardzo! – wykrzyknął Dawidek, który akurat niemo powtarzał to słowo. Reszta dzieci pokiwała gorliwie głowami i z wielką powagą oraz namaszczeniem zaczęła podchodzić do zwierzątek. Aktorzy pokazywali, jak się nimi porusza, a potem, zupełnie już uspokojeni, przekazali lalki w ręce zachwyconych dzieci.
***
Wychudzone strzępy ludzkie, zbudowane tylko z głodu, zimna i strachu, nabierały coraz bardziej ludzkich odruchów. Wesoły śmiech odbijał się echem po odrapanym podwórku. Zwierzątka przechodziły z rąk do rąk. Lew potrząsał grzywą. Kot mył się. Niedźwiedź po nieśmiałym treningu odważnej dziewczynki zaczął całkiem ładnie tańczyć. „U-u-a-a” małpki po chwili było prawie równie udane jak aktora w czasie przedstawienia.
Tylko jedną z marionetek dzieci zupełnie zignorowały. Na dnie skrzyni leżał porzucony grubas w mundurze. Po dłuższej chwili zabawy pieskiem Dawidek oddał kukiełkę młodszemu chłopcu i z kpiącym uśmiechem wyciągnął żandarma.
– Won, bo psem poszczuję! – wychrypiał, poruszając tak sznureczkami, że grubas podskakiwał. – Chałaciarskie ścierwo!
Kilka maluchów podeszło do Dawidka z ciekawością i zaczęło się śmiać. Chłopczyk z kukiełką wilczura podszedł szybko i zaczął warczeć oraz ujadać.
– Co?! Co?! – krzyknął Dawidek. – Co ty, pies?! Ty Bekanntmachung nie czytał?!
Dwaj chłopcy wśród okrzyków i oklasków odegrali dłuższą scenkę ścigania żandarma przez zbuntowane zwierzę. Tym razem jednak nie skończyło się na wypędzeniu. W dramatycznym momencie pies przewrócił grubasa i wgryzł mu się w szyję. Dźwięki wydawane przez obu młodych aktorów – krzyki i dławienie się krwią, imitowanie chrzęstu łamanych kości i odgryzanego ciała – świadczyły zarówno o ich talencie, jak i zaangażowaniu. Dzieci wpatrywały się w scenkę z fascynacją i zaangażowaniem, które przestraszyły aktorów i dały sygnał do zakończenia teatrzyku. Z ociąganiem, dzięki obietnicy kolejnego przedstawienia, młodzi widzowie zaczęli się rozchodzić.
Dawidek został na podwórku. Nie miał już domu ani rodziny. Równie dobrze mógł zostać tutaj. Jeden z mieszkańców kamienicy podzielił się z nim ostatnim jabłkiem i dał mu bardzo śmierdzący, wystrzępiony koc. Do przepełnionego mieszkania go nie zaprosił, zresztą smród buchający z kamienicy wcale chłopca nie zachęcił. Noc miała być ciepła. Chłopiec wcisnął się między dwa wsporniki podtrzymujące chylącą się ścianę. Przez chwilę zastanawiał się jeszcze, czy gdyby był wystarczająco silny, to mógłby zawalić ten budynek na głowy Niemców, jak Samson. Potem jednak zajął się ważniejszymi sprawami. Jako człowiek zemścić się nie mógł, gdzie mu było do Samsona? Ale skoro zwierzę to było coś mniejszego niż on, to może, może…
Myślał o psie i żandarmie. Oczami wyobraźni nie widział jednak kukiełek, działo się to naprawdę. Teraz to on był zwierzęciem. Wściekłym zwierzęciem. W jego nozdrza wbijały się różne zapachy, a najbardziej drażnił go smród potu tego grubego człowieka, wielkiego jak góra wśród wychudzonych, przemykających ulicami ludzkich strzępów.
Z gardła Dawidka dobył się głuchy warkot. Żandarm spojrzał na niego ze zdziwieniem:
– A tobie co?
Dźwięk tego głosu poruszał najgorsze struny duszy. Zabić! Zdusić! W jednej chwili Dawidek skoczył na grubasa i obalił go na bruk. Trzask czaszki rozbijającej się o kocie łby brzmiał dla niego jak anielska muzyka. Głuchy charkot, który wyrwał się żandarmowi po tym, jak szczęki wilczura zacisnęły się na jego gardle, nie zaalarmował nikogo. Znajdował się w miejscu, gdzie ludzkie krzyki nie wzbudzały zainteresowania. Zwłoki znaleziono dopiero rano, w czasie zwyczajowego obchodu grabarzy.
Opowiadano później, że pies, nie niepokojony przez nikogo, opuścił getto. Nie potrzebował kennkarty, nie nosił żółtej gwiazdy. Za pomoc mu i dawanie schronienia nie groziła kara śmierci. Stojący w bramie strażnicy zdziwili się jedynie, że nikt z głodujących mieszkańców nie upolował zwierzęcia.
Dawidek zaś po raz pierwszy od niepamiętnych czasów obudził się syty. Musiał tylko obetrzeć usta i zęby z krwi. Bardzo go to nie zdziwiło. Ostatecznie szkorbut, którego nabawił się z powodu głodu, objawiał się często krwotokami dziąseł.