W godzinę duchów, najciemniejszą i najstraszniejszą porę nocy, usiadłem na plaży i płakałem. Gdzieś tam, w czarnych głębinach, kryło się ciało mojego brata. To było nieludzkie, że oddaliśmy go morzu i temu potworowi, który go zamordował.
Czekałem, aż Kai do mnie przyjdzie. W opowieściach zmarli wychodzili na brzeg właśnie o tej godzinie. Nikt się jednak nie pojawił.
– Nie zabierajcie już nikogo z mojej rodziny – wyszeptałem do czerwonych rekinów, grubczatek, pojawiaczy i wielkich niebieskich lewiatanów. – Proszę.
Ktoś najwyraźniej postanowił mnie wysłuchać, gdyż rano dowiedziałem się, że ojciec wybiera się na targ, by nabyć najprawdziwszego niewolnika z perłą.
***
Plac targowy rozciągał się na skraju dżungli, nieopodal miejsca, gdzie krzyżowały się drogi z wszystkich trzech wiosek. Był bijącym sercem wyspy. Niewielkie zagrody z żywym inwentarzem sąsiadowały z kolorowymi straganami uginającymi się od ryb, owoców, przypraw i ziół. Można było kupić biżuterię, narzędzia i każdą rzecz, o jakiej zamarzy człowiek. Cudowne zapachy wanilii i cynamonu toczyły nieustającą walkę ze smrodem gnijących owoców morza i odchodów zwierząt. Spojrzałem na puste miejsce, gdzie mama i siostra zazwyczaj sprzedawały ryby. Od kilku dni nie wypływaliśmy na połów.
Na targu oferowano również rzeczy, których nikt głośno nie zachwalał. U starca sprzedającego amulety można było wykupić klątwę lub dowiedzieć się, jaka czeka cię przyszłość. Nigdy nie miał wielu klientów, więc musiał być w tym kiepski. Łysy kurdupel, którego nazywano Miecznikiem, mógł przysłać do ciebie prostytutkę, a jeśli wierzyć mrocznym opowieściom, także mordercę z nożem. Naszym celem był jednak niepozorny mężczyzna na samym końcu targu, handlarz niewolnikami.
Ojciec szedł pierwszy, za nim Ahoni, młodszy z dwóch pozostałych mi braci, a ja na końcu. Sprzedawcy i kupujący rzucali nam podejrzliwe spojrzenia, jakby wiedzieli, co zamierzamy, i może rzeczywiście tak było.
– Wybrałem dla ciebie naprawdę ładną sztukę – przywitał ojca sprzedawca. Podali sobie ręce, a potem zaczęli się rozliczać.
Nie miałem pojęcia, że moja rodzina ma tyle kosztowności. Ojciec wyjął z woreczka dwie złote monety, kilkanaście srebrnych i garść kolorowych kamieni. Później odbił palec na kwicie z wizerunkiem łodzi. Choć to na niej umarł Kai, czułem, jakbym wraz z nią tracił kolejnego członka rodziny.
– Reszta w swoim czasie – powiedział sprzedawca, chowając majątek do płóciennego worka.
Reszta? Po tym, co zobaczyłem, spodziewałem się, że pod naszym dachem zamieszka jakiś król. Z drugiej strony gwarancja, że nikt z rodziny nie zostanie nadziany na ostrze grubczatki, była warta każdej ceny.
Handlarz zaprowadził nas do dżungli, z dala od ciekawskich oczu, gdzie dwóch jego pomocników pilnowało dziewczyny.
Patrząc na nią, nietrudno było uwierzyć, że tak łatwo podbiliśmy Wyspy Zachodzącego Słońca. Malutka i wychudzona, przy rosłych kupcach wydawała się dzieckiem. Lewe oko kryła za lichą opaską z rzemienia i liścia palmowego. Prawym, zielonym, spoglądała zupełnie bez wyrazu. Zadziwiły mnie jej włosy. Tak jasne, że niemal nieczarne.
– Szesnaście lat, zdrowa, dziewica – zachwalał niewolnicę sprzedawca. – Dobrze widzi wszystko, co widzieć powinna.
– Sprawdźmy. – Ojciec podszedł i ściągnął jej opaskę.
W oczodole miała perłę wielkości oka. Czystą i jasną, bez śladu źrenicy. A mimo to widziała bardzo wiele.
Najpierw długo przyglądała się ojcu, potem przez chwilę mojemu bratu, a mnie posłała spojrzenie nie dłuższe niż uderzenie serca. Co zobaczyła? Podobno perłowym okiem można dostrzec duszę człowieka. Poczułem się dziwnie nagi.
– Są tu jakieś duchy? – zapytał ojciec.
Dziewczyna leniwie oplotła spojrzeniem dżunglę.
– Mnóstwo.
Perliści widzą drugą stronę. Co znaczy, że na morzu potrafią dostrzec czerwone rekiny, grubczatki, pojawiaczy, wielkie niebieskie lewiatany i wszystkie inne dawno wymarłe potwory, nim te pojawią się w naszym świecie.
Dziewczyna pogładziła powietrze na wysokości swej piersi.
– Żółw olbrzymi – oznajmiła. – Wspaniały.
Zauważyłem, że lekko trzęsie się jej ręka.
– Za dziada mojego dziada chodziły po tych lasach całymi stadami – powiedział wesoło handlarz. – Dziewczyna jest warta swojej ceny.
– Ma jakieś imię? – zaciekawił się ojciec.
– Imei. Jeśli chcesz, nazwij ją inaczej. A jak się z nią obchodzić, to lepiej zapytaj Makoa, on na pewno wie więcej niż ja.
Makoa, najbogatszy z rybaków i przewodnik naszej wioski, jako pierwszy sprawił sobie niewolnika z perłą. Byli z ojcem dalekimi kuzynami, jednak choć razem walczyli na wojnie, nigdy nie utrzymywali bliskich relacji.
Ojciec nie lubił tracić czasu, postanowił więc odwiedzić krewnego, wracając z targu. Gdy szliśmy przez wioskę, wszyscy nam się przyglądali. Niektórzy krzywili się, zaskoczeni, inni wykonywali znaki i szeptali. Kilkoro przerażonych dzieci uciekło.
– Zabobonni głupcy – mruknął pod nosem ojciec.
Makoa, jak często miał w zwyczaju, wylegiwał się przed swą chatą. Z każdym dniem coraz bardziej przypominał wyrzuconego na brzeg wieloryba. Nie wypływał już w morze, lecz armia synów i wnuków podtrzymywała jego pozycję.
– To najlepsza decyzja w twoim życiu – pochwalił ojca, przypatrując się z uśmiechem Imei. – Szkoda, że musiałeś stracić chłopaka, żeby do niej dorosnąć. Zresztą, nie mam prawa się mądrzyć. Mojego wnuka prawie zeżarł czerwony rekin i dlatego kupiłem swojego Perlistego. Pływa z nami już dwa lata i w tym czasie nie straciłem nikogo. Co mogę ci poradzić? Bądź dobry dla niewolnika, to i niewolnik będzie dobry dla ciebie. Mojego traktuję jak syna. Jada ze mną przy stole, szukam dla niego żony. Czasem, gdy wkurwiają mnie synowie, to mam ochotę zostawić mu wszystko w spadku. – Zaśmiał się, a jego podbródki zaczęły przypominać fale na wzburzonym morzu.
– Ludzie krzywo patrzą – stwierdził ojciec. – Zabobonni się zrobili.
– Zawsze tacy byli. Jak kupiłem chłopaka, cała wioska huczała, potem przywykli i wszystko się uspokoiło. Ale uważaj. Dziś pewnie przyjdą po nią z nożami.
– Co? – wymsknęło mi się.
– Mojego chłopaka próbowali ukatrupić pierwszej nocy – powiedział Makoa. – Synowie ich nieźle poturbowali i potem już nikt się nie pojawił. Zamaskowani tchórze. Ale z wami pewnie znów spróbują.
Spojrzałem na Imei, która nie wyglądała na specjalnie wstrząśniętą. Zastanowiłem się, jakim trzeba być potworem, aby chcieć śmierci niewinnej dziewczyny.
– Dałem za nią więcej, niż miałem – powiedział gniewnie ojciec. – Niech spróbują. Poślemy ich wszystkich do morza.
***
– Boisz się? – zapytał Peni, uśmiechając się szyderczo. Dryfowaliśmy prawię milę od brzegu, ja i on w jednej łodzi, ojciec, Imei i Ahoni w drugiej.
– Nie boję. – Nie wiem, czy powiedziałem prawdę. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak bezpieczni na morzu, lecz z drugiej strony przed oczami wciąż widziałem brata i wodospad krwi wypływający z miejsca, gdzie ukłuła go grubczatka.
Peni z pewnością się nie bał. Tego dnia znów nie pomodlił się z nami przed wypłynięciem. Kiedy przygotowywał sieci, przyglądałem się śladom zębów czerwonego rekina, które szpeciły jego ciało od pępka do ramienia. Mój brat wyrwał się śmierci, w ostatniej chwili wbijając grot harpuna w podniebienie potwora. Choć ojciec twierdził, że to właśnie on wyprowadził cios, a Kai miał jeszcze inne zdanie. Gdy to się stało, byłem zbyt mały, by z nimi pływać. Dlaczego bogowie są tak okrutni, że zabrali Kaia, a Peniego wyrwali z niosącej śmierć paszczy?
– Pytam o wiedźmę. – Peni wskazał Imei, która stała na dziobie, wpatrując się w lazurowe morze. Na kadłubie wymalowane były oczy i niewolnica wyglądała, jakby dosiadała morskiego potwora. – Podbiliśmy jej ludzi. Skąd wiadomo, że nie zabierze nas w głębiny?
Nie odpowiedziałem.
– Wiedźma czy nie, i tak bym ją wziął – dodał mój brat ciszej. – Wiesz, co to znaczy wziąć kobietę? Uśmiechnął się, a ja znów odczułem pragnienie, żeby wrzucić go do wody. Tylko że wtedy dziedzicem ojca zostałby Ahoni, a ja wciąż nie wiedziałem, którego z braci nie cierpiałem bardziej. Moje relacje z Penim sprowadzały się do ciągłych kuksańców, poniżania i okrutnych żartów. Ahoni natomiast nigdy nie zrobił mi nic złego. Zawsze spokojny i milczący, traktował mnie po prostu jak powietrze. Lecz w jego spojrzeniu widziałem nienawiść, której nie rozumiałem. Kilkakrotnie pytałem, czy ma do mnie jakiś żal. Nie odpowiedział.
Zatęskniłem za Kaiem.
– Meduza duża na dziesięć łokci! – zawołała Imei, wskazując kierunek. – Jakieś trzysta łokci od nas. Zaraz może przejść.
Ojciec zaczął tłumaczyć dziewczynie, że meduzy nie są groźne.
– Ciekawe, czy wypatrzy Kaia – zastanawiał się Peni, a ja mógłbym przysiąc, że ledwo powstrzymuje śmiech. – Martwe zwierzęta przełażą do naszego świata przez morze, to czemu nie on? Myślisz, że wiedźma widzi dużo zmarłych? – zapytał całkiem poważnie. – Ja chyba bym oszalał.
Znów nie odpowiedziałem.
Dzień minął spokojnie. Imei wciąż dostrzegała niegroźne stworzenia, raz tylko jej oczom ukazał się niebieski lewiatan, lecz choć według dziewczyny zajmował kawał horyzontu, to wciąż był bardzo daleko w świecie duchów. Imei doskonale widziała także ławice i kierowała nas na dobre wody. Ojciec nawet pokłócił się z grupą rybaków, którzy podpatrywali nasze manewry, choć jeszcze niedawno sam miał pretensje do Makoa, gdy ten kazał nam się trzymać z daleka od jego chłopaka z perłą. Sprzeczka skończyła się dopiero, gdy Imei postraszyła ich zmyślonym pojawiaczem.
Kiedy wróciliśmy na brzeg, zmówiliśmy modlitwę za udany połów. Imei nie recytowała z nami. Pewnie miała własnych bogów. Peni wolał zająć się łodziami.
Słońce zbliżało się do horyzontu, malując morze karmazynową barwą. Gdzieś za nim były wyspy Imei, a właściwie już nasze wyspy. Zastanawiałem się, czy za nimi tęskni.
***
– Imei jest teraz moją siostrą, prawda? – spytała Aoli, gdy zasiedliśmy do kolacji.
– Nie – odparował ojciec.
– Jest – uparła się. – Morze zabrało mi brata i dało siostrę.
Matka skrzywiła się na te słowa. Śmierć Kaia odcisnęła na niej najsilniejsze piętno, a przybycie Imei jeszcze bardziej ją rozgoryczyło.
– Dlaczego wybrałeś akurat młodą dziewczynę? – zapytała ojca, słabo maskując pretensję.
– Sprzedawca ją wybrał. O co ci chodzi?
– Mam siostrę – szepnęła do mnie Aoli, a ja uśmiechnąłem się do niej i pogładziłem po głowie. – Gdzie teraz jest?
– Peni jej pilnuje. – Ojciec nie wpuścił dziewczyny do domu, musiała zadowolić się posłaniem w szopie na łodzie.
Aoli pokiwała głową, choć pewnie nic z tego nie rozumiała. Peni zwykł mówić, że nasza siostra jest przygłupia, a gdy to robił, za każdym razem obiecywałem sobie, że nadejdzie dzień, kiedy wybiję mu wszystkie zęby. Nie dało się jednak ukryć, że Aoli była inna. Kiedy, jeszcze w brzuchu matki, pierwszy raz weszła do morza, poleciała krew. Uzdrowicielka uznała wówczas, że dziecko jest stracone i należy je oddać ziemi, ale matka donosiła ciążę. Dwanaście lat później Aoli wciąż miała jednak umysł pięciolatki, a rodzice za każdym razem załamywali ręce, kiedy próbowali nauczyć ją najprostszych rachunków niezbędnych do pracy na targu.
– Skoro teraz na morzu jest bezpiecznie, mogę z wami popłynąć? – palnęła jak miała w zwyczaju Aoli, nie zważając, że rodzice na dobre rozpoczęli chyba dwudziestą w tym księżycu kłótnię. – Proszę.
O mało nie zakrztusiłem się kawałkiem ryby. Od razu ujrzałem wyskakującą z morza grubczatkę i siostrę umierającą w moich ramionach. Ojciec wstał od ławy.
– Może kiedyś – odparł. – Na razie mamy do omówienia ważniejsze sprawy. Trzeba przygotować noże.
***
– Boisz się? – zapytałem Imei. Czekaliśmy skryci wśród rozkwitłych krzewów ketmii, a nad nami bliski pełni księżyc rozświetlał wioskę, jakby sam był ciekaw, co zaraz nastąpi.
– Nieco – odpowiedziała głosem dużo spokojniejszym od mojego.
– Ja też. – Mimo to byłem dumny, że ojciec przydzielił mi jakieś zadanie, a nie kazał zostać z siostrą i matką. Nawet jeśli było to krycie się w krzakach.
Nie wiedziałem, o czym mam rozmawiać z Imei. Opowiedziałem o naszej rodzinie, lecz musiałem przemilczeć tak wiele, że temat szybko się wyczerpał. Słuchała uważnie. Zapewniłem, że ojciec nie pozwoli, by stała jej się krzywda. Uśmiechnęła się. Wtedy jeszcze nie rozumiałem dlaczego.
– Tęsknisz za domem?
– Za Momkuli ani trochę. Ale wcześniej miałam prawdziwy dom, choć ledwo go pamiętam. Jakieś pojedyncze obrazy. Chatka blisko dżungli, ogródek. Niewielu ludzi, żadnych duchów, spokój i cisza. Pamiętam matkę, która łkała, kiedy mnie zabierali. „Ma takie piękne oczy”, mówiła do Białych Szat. Ale nie słuchali. – Umilkła na chwilę. – Gdy przyszła do mnie następnym razem, musiałam opuścić powiekę, żeby ją dobrze widzieć.
– Och – stęknąłem głupio, nie mogąc znaleźć dobrego słowa. A potem doszedł mnie cichy dźwięk, jakby od strony plaży. Nie brzmiał jednak jak skradanie. – Słyszysz?
Nocny Pieśniarz płynął na południe. Lampa ustawiona w łodzi rysowała niewyraźną sylwetkę na tle czarnego morza.
Imei posmutniała na ten widok.
– Zagubiona dusza – wyszeptała.
Nikt nie wiedział, kim są Pieśniarze, skąd ani dokąd płyną. Pojawiali się tak rzadko, że ponoć nie było człowieka, który by się do nich zbliżył. Kilka lat temu, gdy Kai wypatrzył podobnego, wspięliśmy się na palmę i obiecałem bratu, że nadjedzie taki dzień, gdy dopłynę do jednej z takich łodzi.
– Na waszych wyspach też się ich widuje? – zapytałem. – Wiesz, kim są?
– Nie wiem, ale jestem pewna, że pływają po wszystkich morzach. Słyszysz, jak śpiewa?
Dla mnie brzmiało to jak zawodzenie. Odprowadzaliśmy łódź wzrokiem, póki nie przepadła w ciemności.
Nastała cisza. Nic się nie działo. Wpatrywałem się w szopę, w której pobliżu kryli się moi bracia i ojciec. Odmówiłem krótką modlitwę za rodzinę.
Jakiś ruch. Dwa kroki przed nami z mroku wyłoniła się małpa o wielkich ciemnoczerwonych zębach. Za nią krocząca na dwóch nogach papuga o niebieskim dziobie. Zniknęły mi z oczu i znów zapadła cisza. A więc to już.
– Nadchodzą – szepnąłem. – Choć jeśli będą tak punktualni jak na ostatniej radzie wioski, zajmie im to jeszcze pół nocy.
Po kolejnej chwili gdzieś z oddali dobiegł ryk ojca, donośny tak, że mógłby odpędzić niebieskiego lewiatana. Później padały jakieś pojedyncze słowa, ktoś pytał, ktoś odpowiadał, rzucano przekleństwa, ucięte jak nożem. Z krzaków nic nie widzieliśmy. Odważyłem się ująć Imei za rękę.
Wychwyciłem kilka sylwetek kręcących się wokół naszego domu. Co jakiś czas jedna znikała w lesie.
– Chyba sobie idą – wycedziłem.
Jedna z postaci kroczyła prosto ku nam. Serce podeszło mi do gardła. Wyglądała jednak jakoś inaczej. I nie miała maski.
Aoli wzrostem dorównywała Imei, w ciemności bardzo łatwo było je pomylić. Niewiele brakło, bym zaczął krzyczeć. Wybiegłem z krzaków i ruszyłem w stronę siostry.
– Luen! – wrzasnęła przerażona, kiedy mnie zobaczyła. – Weszły do domu! Luen! Gonią!
Niech to się nie stanie, prosiłem. Nie teraz.
Czarna istota w masce rekina doskoczyła do mojej siostry, lecz w ostatniej chwili powaliłem tchórza na ziemię, wbijając mu nóż w rękę. Zza zsuniętego pyska drapieżnika spojrzała na mnie twarz syna drobiarza, który handlował dwa stoiska od mojej mamy i siostry. Jęczał i zawodził, próbując zdrową ręką dosięgnąć upuszczonego noża, lecz po chwili był już przy nas ojciec. A po nim zjawili się Ahoni i Peni. Jeśli kryli się tu gdzieś inni napastnicy, pierzchli jak prawdziwe zwierzęta.
Złapałem siostrę w ramiona i rozpłakałem się.
– Miałaś zostać z matką! – ryknął ojciec.
– Były w środku! Małpa i rekin goniły mnie…
Ojciec porozsyłał nas na swoje miejsca, przekonany, że atakujący w każdej chwili mogą wrócić, a rannemu chłopakowi kazał spierdalać. Usiadłem obok Imei, roztrzęsiony. Było blisko. Bardzo blisko. Wiedziałem, że będę musiał porozmawiać z Półkamieniem.
Tej nocy już nie zaatakowali.
***
Półkamień jak zwykle wylegiwał się w swej pustelni. Nagi i uśmiechnięty.
Niewielu zapuszczało się na tę część wyspy, gdzie rządzili dawno zapomniani bogowie. Ich granitowe podobizny, na wpół starte przez czas, wyrastały z ziemi i dzielnie walczyły z pochłaniającą je dżunglą. To miejsce musiało być święte dla moich przodków i zawsze czułem się w nim dziwnie, jakbym ponosił cząstkę winy, że popadło w zapomnienie.
Kiedy starzec wstał, by mnie przywitać, jego długie włosy i broda upodobniły się do dwóch wodospadów.
– Myślałem, że przyjdziesz na pogrzeb.
– Pożegnałem Kaia na swój sposób – odpowiedział.
Zacząłem opowiadać, jak zginął mój brat, ledwo powstrzymując płacz.
– Nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem, jak się wykrwawia, i mogłem jedynie płakać. Czemu mi nie powiedziałeś?
Półkamień milczał.
– Teraz wszystko się zmieniło. Słyszałeś, co się dzieje w wiosce?
Pokiwał głową. Nigdy się stąd nie ruszał, lecz wiedział wszystko o wszystkich.
– Sprowadziliście sobie dziewczynę z zachodu. Co cię niepokoi? – zapytał.
– Byłeś tam, prawda? Ojciec nigdy nie opowiada o wojnie, a ja chcę wiedzieć.
Mówiono, że Półkamień jest tak stary, że widział, jak nasza wyspa rodzi się z morza. A kiedy fale znów ją zabiorą, on wciąż tutaj będzie. Zawsze dziwiło mnie, że król powołał tak wiekowego człowieka do swej armii.
– Nie uczestniczyłem w wojnie, choć tak, byłem na Wyspach Zachodzącego Słońca, kiedy ona trwała.
– Jak tam jest?
– Och, wysp jest ze sto i każda inna. Niektóre bezludne, inne gęsto zamieszkałe. Mniej tam rybaków, gdyż mają lasy pełne zwierzyny. Czczą innych bogów. Mówią innym językiem.
– A Imei i jej podobni? Co o nich wiesz?
– Przepływałem koło wyspy Ghaa, największej ze wszystkich, kiedy ją zdobyli. Nigdy nie zapomnę widoku Momkuli pnącej się ku błękitnemu niebu, na tle dymu i ognia. Budowla jest olbrzymia, mimo że znaczną część pochłonęło już morze. Atakująca armia jej nie tknęła, Białe Szaty oszczędzono, podobnie jak ich uczniów. Tych ostatnich kształcono dalej, tyle że odtąd dla naszego króla.
– Skoro Perliści nie ucierpieli przez wojnę, czy Imei mogła mieć inne życie? Lepsze…
– Każda Perła to uwieczniona tragedia, jak to mówią na zachodzie. Spytaj tę dziewczynę, może ci wyjaśni, bo ja nie mam serca. Najpierw musiało stać się coś złego. Potem zabrano ją z rodzinnego domu, gdy była bardzo mała. Została wychowana przez surowych, obcych ludzi, by stać się niewolnicą służącą najeźdźcom, którzy podbili jej kraj. – Półkamień dźgnął palcem półzwierzęcą twarz kamiennego boga, na którym siedział. – Oczywiście, wydłubali jej też oko. Nie, ta dziewczyna z pewnością nie miała dobrego życia.
– Postaram się, by u nas była szczęśliwa – zapewniłem. – Jeśli jest coś, co mógłbyś mi zdradzić… Wiesz, żeby jej pomóc…
– Jeden człowiek. Jeden owoc. Jedno pytanie – wypowiedział swoją ulubioną sentencję.
Od dnia przed laty, gdy podczas odwiedzin u Półkamienia zerwałem owoc ororedionu, nie mogłem się zdecydować, czy lubię, czy nienawidzę tego człowieka. Mogłem z nim porozmawiać o wszystkim, i był wtedy dla mnie jak ojciec. Jednocześnie przestrzegał tych swoich dziwacznych zasad, co w moich oczach czyniło go najgorszym okrutnikiem.
– Czy naprawdę chcę tak wiele? – rzuciłem żałośnie, znów bliski łez. – Dlaczego wciąż milczysz? Przecież lubiłeś Kaia. Gdybym wiedział, gdybyś mi powiedział, ochroniłbym go przed grubczatką.
– Nie wiń grubczatki, Luen. To tylko skrzywdzone stworzenie. Dawno temu, w swej głupocie i pogoni za rzeczami nieważnymi, zawładnęliśmy jej domem i zabiliśmy ją. Ale ona trwa. Jest oszalała z bólu, rozumie tylko zemstę. Być może dlatego przybiera dotykalną postać. Nad takimi grubczatkami można jedynie zapłakać.
– Wolę zapłakać nad moim bratem.
Półkamień zadumał się i pogładził brodę.
– Oskarżasz biedne stworzenie, a czy jesteś pewien, że to właśnie grubczatka go zabiła?
– Wyskoczyła z wody na moich oczach! Dźgnęła go swoim ostrzem!
– A wędrujący kwiat?
Nie rozumiałem.
– Ojciec ci nie powiedział? – zdziwił się starzec. – Może to i lepiej, niech ta wiedza pewnego dnia wymrze.
– Co to jest wędrujący kwiat?
– Roślina, która przyciąga grubczatki, czerwone rekiny i wszystko inne, co nie-żyje w morzu. Myślę, że ona również wymarła. Rośnie w zaświatach. Pojawia się tu i znika. Wędruje. Gdyby zerwać kwiat i zabrać go w morze…
W dniu śmierci mojego brata łodzie do połowu szykował Peni. On i Kai byli razem. Kiedy grubczatka zaatakowała, Peni zdołał odskoczyć. Może wiedział?
– Mojego brata zabiła grubczatka – stwierdziłem zdecydowanie.
– Skoro wiesz lepiej, to już się nie odzywam.
– A wczoraj w nocy mieszkańcy wioski przyszli do nas z nożami. Chcieli zabić Imei. O mało nie zadźgali Aoli.
– Niegodziwe.
– Kiedy to się stanie? – zapytałem. – Muszę wiedzieć!
– Jeden człowiek. Jeden owoc. Jedno pytanie.
Trzy lata temu klęknąłem przed krzewem ororedionu, jedynym na całej wyspie, i zerwałem małą kulkę, którą podałem Półkamieniowi. Trzy na cztery owoce mają słodki smak i wtedy starzec przepowiadał dobrą rzecz, która wydarzy się w twoim życiu. Jeśli jednak ororedion okaże się gorzki, słyszałeś o czekającej cię tragedii.
Półkamień żuł kulkę przez chwilę i nie sposób było zgadnąć, czy mu smakuje. Ponoć nikt poza nim nie przeżyłby zjedzenia tego owocu.
Gdy przełknął, spojrzał mi w oczy i powiedział:
– Twoja siostra skona w twoich ramionach.
– Nie! – krzyknąłem. – Jak? Gdzie? Kiedy?
– Jeden człowiek. Jeden owoc. Jedno pytanie.
Od tamtej pory pytałem go dziesiątki razy. Aż miarka się przebrała. Nie chciałem stracić już nikogo z rodziny.
– A gdybym przystawił ci ostrze do gardła? – zapytałem, pokazując nóż.
– Na kamieniu ostrze jedynie się stępi – powiedział niewzruszony. – Nikt nigdy nie usłyszał ode mnie dwóch przepowiedni, Luen. Nawet jedna wystarczająco miesza ludziom w głowach.
– Kiedy? Kiedy ona umrze, skurwysynie?! – krzyczałem, podsuwając mu ostrze pod nos.
Półkamień skwitował to smutnym uśmiechem. Wiedział wszystko o wszystkich. Tak, z pewnością się nie bał.
– Jestem pewien, że tego nie przegapisz.
***
Grubczatka wyskoczyła z wody. Przez ćwierć uderzenia serca jej sylwetka zawisła w powietrzu z ostrzem wycelowanym w krwistoczerwoną tarczę zachodzącego słońca. Później uderzyła.
Sylwetka Imei trysnęła czerwienią. Dziewczyna zgięła się wpół, perła wypadła jej z oczodołu i zniknęła w morzu. Tak samo umarł Kai, pomyślałem i zapłakałem. Nad niektórymi rzeczami można jedynie zapłakać.
– Starzec podniósł perłę z dna morza… – zaczął znajomy głos.
Cztery cienie krążyły wokół mnie i umierającej dziewczyny. Ahoni przypominał skałę, zimną i niedostępną. Peni był jak wędrujący kwiat, tajemniczy i zdradliwy. Ojciec przypominał morską falę, potężną, lecz tylko gdy wieje właściwy wiatr. W oddali krył się jeszcze czwarty cień, niewyraźny, acz najstraszliwszy.
Zwróciłem łódź ku umierającej dziewczynie i wówczas zauważyłem, że to nie Imei padła ofiarą grubczatki, lecz moja siostra.
– …i rzekł: „Ależ piękna”.
Płakałem i zawodziłem. Płynąłem nie wiadomo skąd ani dokąd po morzu ciemnej krwi. W ręku trzymałem lampę.
– Kai? – zapytałem.
– I starzec zabrał perłę do domu – dokończył mój brat. – Pamiętasz tę opowieść, Luen?
– Kai! – krzyknąłem do czarnego morza. Stałem na plaży, sam, w ciemnościach. Po księżycu wywnioskowałem, że to godzina duchów. Czy brat do mnie przyszedł?
Powoli dochodziłem do siebie. Nigdy wcześniej nie wędrowałem we śnie.
Odwróciłem głowę i ujrzałem martwego człowieka.
***
– Aż dziw, że wytrzymała tak długo – powiedziała kobieta z wioski.
– Jak to możliwe, że się nie złamała? – zastanawiała się inna.
Wieść o tym, że znaleziono ciało, rozniosła się już po wyspie i ludzie od rana zbierali się na plaży.
Palma rzeczywiście zasługiwała na podziw, że utrzymała olbrzymie ciało. Makoa wisiał na długim sznurze ze stopami dwa łokcie nad ziemią i twarzą zwróconą na zachód. Trupa w końcu zdjęto, lecz wymagało to niemało wysiłku.
– Jeszcze wczoraj żartował i był pełen życia – zapewniała jedna z jego synowych, wpatrując się w ułożone na piasku ciało, które synowie rybaka przygotowywali do ostatniej drogi.
Makoa nie był złym człowiekiem, w dodatku moim krewnym i opiekunem wioski. Czułem prawdziwy smutek. Ludzie wokół mnie również wyglądali na pogrążonych w żałobie… Ale jeszcze niedawno niektórzy z nich mieli na twarzach zwierzęce maski. Czy to oni zabili Makoa?
Najmłodszy syn zmarłego, Koko, był moim rówieśnikiem i chyba kimś w rodzaju przyjaciela. Od niego dowiedziałem się, że rodzina Makoa nie wie, gdzie jest ich Perlisty. Najstarszy z braci Koko w ataku szału wygnał niewolnika, oskarżając go, że ma coś wspólnego z samobójstwem ojca. Gdy emocje już opadły, wszyscy zgodzili się, że to była głupota.
Popołudniem mężczyźni z wioski ruszyli na poszukiwania.
Policzyliśmy łodzie i stwierdziliśmy, że Perlisty nie mógł odpłynąć. Odwiedziliśmy sąsiednie wioski, przetrząsnęliśmy każdy krzak, zajrzeliśmy pod wszystkie kamienie, lecz niewolnika nie udało się odnaleźć. Rodzina zmarłego zaoferowała nagrodę, lecz nic to nie pomogło.
– Może Imei wie, gdzie on jest – odezwała się do mnie Aoli. Uparła się na udział w poszukiwaniach, a ja jak zawsze wolałem ją mieć na oku.
– Czemu miałaby wiedzieć?
– Rozmawiali – odpowiedziała. – Jedną nocą, niedawno. Widziałam ich.
– Co?
– Przy krzywym drzewie. Nic nie rozumiałam, ale siostra chyba była zła, bo krzyczała na tego chłopaka z okiem z perły.
– Nie mów o tym nikomu – poprosiłem.
***
Dzień później Makoa po raz ostatni wypłynął w morze.
Imei strzegła żałobników przed potworami, a ojciec był jednym z prowadzących ceremonię. Nad ciałem odprawiono modlitwy, a potem, obciążone, wrzucono je do wody.
Po wszystkim ogłoszono, że musi zebrać się rada wioski.
Mężczyźni debatowali w kamiennym kręgu na niewielkiej polanie. Chętnych na opiekuna wioski było kilku, w tym mój ojciec. Jako zbyt młody, by wpuszczono mnie do środka, obserwowałem radę z daleka.
Półkamień po raz pierwszy od niepamiętnych czasów opuścił samotnię, by przewodzić wyborom. Krążył wokół zebranych niczym padlinożerny ptak, a kiedy nadszedł czas, zebrał kolorowe kamyki odpowiadające kandydatom.
Ojciec otrzymał bardzo niewiele głosów. Najstarszy syn Makoa miał poparcie licznej rodziny, lecz to też nie wystarczyło. Nowym opiekunem wioski został Krab, bogaty handlarz.
Przypatrując się jego okrągłej twarzy, nabrałem pewności, że to on nosił maskę małpy w tę noc, gdy nasi sąsiedzi przyszli zabić Imei.
***
Mijały kolejne dni, niezliczone i podobne do siebie niczym ziarna piasku na plaży. My łowiliśmy, Imei patrzyła.
Noce to zupełnie inna historia.
Kiedy pilnowałem dziewczyny, nieraz chciałem zapytać o Perlistego od Makoa, lecz nigdy się na to nie zdecydowałem. Uznałem, że musieli się znać z czasów Momkuli. Za to dużo rozmawialiśmy na inne tematy. Imei otworzyła się przede mną. Lubiła też Aoli, ale od pozostałych trzymała się na dystans. Rozumiałem ją w pełni.
Pewnej nocy z nudów wymknęliśmy się do dżungli. Później stało się to tradycją.
Raz zawędrowaliśmy w miejsce, które nazywano Czarnym Lasem. Drzewa rosły tu najgęściej na wyspie, a mimo to Imei wypatrzyła dawne ścieżki. Jak mi powiedziała, teraz nocami przechadzają się po nich umarli.
Innej nocy odwiedziliśmy Półkamienia. Imei nie dała się jednak namówić, by zerwać owoc ororedionu, czym pokazała, że jest dużo mądrzejsza ode mnie.
Dwa dni później zabrałem ją do jaskini nieopodal jeziora, gdzie słuchaliśmy głosów, które od zawsze niosły się z głębin. Na zmianę wymyślaliśmy, co może je wydawać. W pewnej chwili Imei rozpłakała się i uciekła. Jak mi później powiedziała, zirytowane duchy przekazały jej prawdę, a ta była zbyt smutna, by wypowiedzieć ją na głos.
Zdarzały się też noce, kiedy dziewczyny pilnował Ahoni albo Peni, a wtedy cierpiałem. Wyobraźnia podsuwała mi perfidne sceny i coraz bardziej nienawidziłem braci.
***
Krzyczeli. Ostatnimi dniami działo się to często, jednak tym razem w ich głosach było coś naprawdę ostatecznego.
– Nie zabierzesz mojej córki! – ryknął ojciec.
– Zabiorę, jeśli będzie chciała. Zabiorę wszystkich. A ty zostań tu sobie ze swoją dziwką.
– Mamo? – Aoli weszła w sam środek burzy, zupełnie ogłupiała. – Dokąd idziesz?
– Do wioski dziadka, skarbie. Od dziś tam zamieszkamy.
– A kto jeszcze idzie?
– Ani mi się waż zabierać moich synów – warknął ojciec. – Są mi potrzebni.
– Luen idzie? – zapytała dziewczynka, patrząc w moją stronę. Pokręciłem powoli głową. – A Imei?
– Nie. Imei na pewno nie – odpowiedziała matka.
– Skoro wszyscy zostają, czemu ja mam iść?
– Aoli…
– Chcę zostać z nimi!
Matka wyprowadziła się, nim zapadł zmierzch. Sama.
Wieczorem Peni, chyba nieco rozbawiony, powiedział mi, że nakryła ojca, kiedy Imei zaspokajała go ustami.
Gdy zapytałem Imei, czy ma coś wspólnego z ostatnimi wydarzeniami, zaprzeczyła.
Oczywiście, że uwierzyłem dziewczynie, którą kochałem, a nie bratu, którego nienawidziłem.
***
Bez matki w naszej chacie zrobiło się pusto. Ojciec stał się drażliwy, a w jego oczach tlił się wyłącznie smutek. Ahoni, który był jej ulubieńcem, prawie przestał się odzywać, nawet Peni nieco przygasł. Aoli nic nie rozumiała i bez przerwy dopytywała wszystkich, kiedy mama wróci.
Razem z ojcem wyremontowaliśmy szopę, która przerodziła się w małą drewnianą twierdzę. Tak skończył się czas nocnych czuwań przy Imei. Mimo to często się do niej wymykałem, za każdym razem obiecując sobie, że wyznam swą miłość. Zawsze jednak zwyciężała nieśmiałość.
– Wczoraj w nocy był u mnie Peni – wyznała raz niewolnica.
– Po co? – zapytałem, wiedząc, że odpowiedź mi się nie spodoba.
– Zabrał łódź.
– Pewnie popłynął do narzeczonej. Ojciec zeswatał go z jakąś dziewczyną z innej wioski. Od tamtej pory czasami wymyka się nocami. Choć dziwne, że zabrał łódź…
– Nie sądzę, by wybierał się na schadzkę. Wziął ze sobą harpuny.
***
– Starzec podniósł perłę z dna morza i rzekł: „Ależ piękna”. I starzec zabrał perłę do domu.
– Nie rozumiem – powiedziałem bratu, który wpatrywał się we mnie martwymi oczyma. – Chcesz dać mi coś do zrozumienia. – Przypomniałem sobie rozmowę z Półkamieniem i zapytałem: – Czy Peni… czy on przyczynił się do twojej śmierci? Zabrał wędrujący kwiat?
– Tak – odpowiedział Kai.
Obudziłem się i usiadłem na łóżku. W ciszy słychać było jedynie bicie mojego serca i szum fal za oknem. Zakradłem się do łóżka Peniego. Było puste.
Wybrałem się na plażę i czekałem.
Peni przypłynął dwie godziny przed świtem. Zastukał umówionym sygnałem w drzwi szopy i wciągnął łódź do środka. Potem stał jeszcze przez chwilę na tle morza, macając swoje blizny. Kilka razy syknął w sposób, jakiego wcześniej nie słyszałem.
– Widzę cię – rzucił w moim kierunku.
Wyszedłem. Na ustach Peniego pojawił się ten rodzaj uśmiechu, którego najbardziej nienawidziłem. W rodzaju: „A cóż to do mnie podpełzło?”.
– Po co mój mały braciszek wymyka się z domu w środku nocy? – zapytał, zanim ja zdążyłem to zrobić.
– Widziałem, że zniknąłeś. Martwiłem się. Gdzie byłeś?
– Załatwiałem swoje sprawy, których i tak nie pojmiesz. A jeśli powiesz o tym ojcu, powieszę cię na palmie. Jasne?
Patrząc na brata, byłem przekonany, że jest w stanie to zrobić.
– Śnił mi się Kai.
– I cóż ten nasz kochany, martwy brat od ciebie chciał?
– Przypomniał mi jedną ze swoich opowieści. O starcu, który wyłowił z morza perłę. Pamiętasz?
– Może i coś takiego było. Kai ciągle opowiadał te swoje wymysły. W co drugiej historii pojawiała się perła, a morze chyba we wszystkich.
– Starzec zabrał perłę do domu…
– Mam w dupie starca i jego sukcesy. Zdążę się jeszcze przespać przed świtem. – Po chwili zniknął w chacie.
A ja zapukałem do Imei, rozmyślając nad tym, że też przydałby mi się umówiony sygnał.
***
– Ojcze, mam pytanie.
Czyścił sieci po wyjątkowo udanym połowie, choć raz musieliśmy czmychnąć przed pojawiaczem.
– Słucham.
– Co… – Czułem się zawstydzony, ale musiałem o to zapytać. – Co się stało z dziewczyną, z którą chciałeś ożenić Kaia?
Spojrzał zdziwiony, po czym jego twarz przybrała zwyczajowy kamienny wyraz.
– Z tego co wiem, żyje i ma się dobrze.
– Nie o to…
– Jak się pewnie domyśliłeś, zaręczyny zostały zerwane. Próbowałem ją zeswatać z Ahonim, ale stwierdził, że się w ogóle nie ożeni. Nie ożeni! Rozumiesz? Zresztą, i tak małe szanse, by jej ojciec się zgodził. Zaoferował taki posag, że ma prawo żądać, by jego córka poślubiła dziedzica. A Peni jest już zeswatany… Liczę, że przynajmniej ty nie masz takich głupich pomysłów jak twój brat.
– Skąd, ojcze, chętnie się ożenię.
– Cieszy mnie to.
– Chciałbym z Imei.
Wypuścił sieć z dłoni.
– Postradałeś zmysły.
– Dlaczego? Chyba nie wybrałeś mi innej? – zapytałem, przerażony tą perspektywą.
– Dlaczego?! Prędzej wyślę cię do Milczących Kapłanów, niż pozwolę ożenić z niewolnicą. Jesteś moim synem!
– Czwartym synem…
– Trzecim.
– Imei jest…
– …z zachodu. To nawet nie są ludzie. Bliżej im do małp. Nie umieją złowić ryby, za to pierwsi do tańca i śpiewania. No, przynajmniej tak było przed wojną. A ona… nie dość że z zachodu, to jeszcze dziwadło. Narzędzie. Nie pozwolę, żeby moje wnuki rodziło coś, czemu bliżej do wiosła czy sieci niż prawdziwego człowieka.
Zszokowany, przez chwilę chłonąłem sens tego przemówienia, po czym stwierdziłem:
– Chyba już wiem, czemu mama od ciebie odeszła.
Wtedy mnie uderzył.
– Masz ją sobie wybić z głowy – rozkazał i odszedł, a ja pomyślałem, że łatwiej byłoby mu powstrzymać morskie fale.
***
Ahoni płakał. A przynajmniej takie odniosłem wrażenie, gdy minęliśmy się na drodze prowadzącej ku sąsiedniej wiosce. Do tej pory byłem przekonany, że łatwiej odczytać emocje z leżącego na plaży kamienia niż z twarzy mojego brata, dlatego pomyślałem, że musiało mi się przywidzieć.
Mama czekała na nas przed chatą wujka, gdzie teraz mieszkała. Wyściskała Aoli, a potem mnie. Całkiem miło spędziliśmy świąteczne popołudnie, rodzinnie, jak należało. Jednak na moją prośbę odparła zdecydowanie:
– Nie wrócę. Nie, póki ojciec jej nie odprawi.
– Co tata ma odprawić? – zapytała Aoli. – Coś jak wtedy, kiedy umarł wujek Makoa?
Mogłem ją tylko pogłaskać po głowie.
– Spotkamy się na festynie? – zapytałem matkę. – Ojciec się nie wybiera.
Będzie pilnować Imei, dodałem w myślach. Zabranie jej na uroczyste obchody wszyscy uznaliby za zniewagę.
– Będę – obiecała.
Pierwszy dzień pory wietrznej był najważniejszym świętem roku. Mieszkańcy wszystkich trzech wiosek jednoczyli się we wspólnej zabawie. Obchody zaczynały się po zmroku i trwały do świtu. Czekałem na plaży na zachód słońca, odpoczywając i obserwując Aoli, która biegała po piasku, uciekając przed Imei. Kiedy dziewczynka potknęła się i obmyła ją fala, obie zaśmiały się głośno. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Imei była tak szczęśliwa.
Będzie mi brakować siostry, pomyślałem. Planowałem uciec, odpłynąć z wyspy i zabrać ze sobą Imei. Skoro ojciec nie zgodził się na nasz ślub, nic tu na nas nie czekało. Jedynie drwiny, wrogie spojrzenia i noże w ciemnościach. Peni odziedziczy kiedyś majątek ojca, i wtedy może podzieli się z Ahonim, ale ja nie dostanę porwanej sieci. Imei też stanie się jego własnością.
A wtedy słońce w końcu zaszło i wyspa ożyła.
Na plaży rozpalono wielkie ogniska. Wiatr przybył na swoje święto i płomienie wyginały się i tańcowały, upodabniając wybrzeże do wielkiego, świetlistego węża.
Pierwsze rozegrano zawody w pływaniu. Kiedyś, nim zaatakował go rekin, Peni wygrał ten konkurs. Dziś stanęliśmy z Aoli blisko brzegu, obserwując pływaków i zastanawiając się, czy w tym roku znów ktoś się utopi. Na szczęście wszyscy dotarli do mety.
Kiedy uhonorowano zwycięzców, ruszyły zawody w biegu na górę pośrodku wyspy. Ahoni stawił się na starcie tego morderczego wyścigu i po chwili wraz z pozostałymi śmiałkami zniknął w dżungli. Wygrać miał ten, kto przyniesie jajo królewiaka. Zabrałem Aoli na targ, gdzie wyznaczono metę.
Wśród straganów częstowano darmowymi owocami, rybami i sokami, a czas umilali tancerze i muzycy. Dostrzegłem Peniego, który wydawał się już lekko wstawiony. Zdziwiło mnie, że nie towarzyszy mu narzeczona.
Nieopodal sceny dostrzegłem Kraba. Ubrany w jaskrawy strój z papuzich piór, dwoił się i troił, by zabawiać gościa. Ów siedział na wysokim stołku i wyglądał na zadowolonego.
– To musi być ktoś z rodziny króla – powiedziałem do siostry. – Kuzyn, może brat.
Podeszliśmy bliżej.
– Nie ma powodu do strachu – uspokajał Kraba przybysz. – Zachodni są teraz naszymi przyjaciółmi.
– Nie jestem tego taki pewien – powiedział opiekun wioski. – Ale wszyscy się zgodzimy, że drugiej strony nie powinno się oglądać. To bluźnierstwo. Te perły…
– Przyglądałem się kiedyś ich połowowi. Starcy z Momkuli wyciągają je z morza. Muszą być duże, ale to zwykłe perły. A jakie jest twoje zadnie? – Nieznajomy zagadnął przechodzącego obok Półkamienia, z szacunkiem pochylając głowę.
– Perła nie jest dobra ani zła – odparł mędrzec. – Co innego człowiek. Ale nie ma znaczenia, skąd pochodzi. Kim jest. Nieważne, czy jakiś starzec ma kamień zamiast serca, młodzieniec morską trawę zamiast mózgu, a dziewczyna perłę zamiast oka. Liczą się uczynki, co robimy i co chcemy zrobić. Dobro i zło. Choć czasem trudno je odróżnić. Mieszają się ze sobą. Tak jak smaki owocu ororedionu. Ludzie myślą, że gdy wezmę go do ust, od razu poznaję, czy jest gorzki, czy słodki. Ale czasem trudno ocenić. Naprawdę trudno. Ale w końcu zawsze się udaje.
– Mądrego miło posłuchać – powiedział z uznaniem krewniak króla, nie zauważając, że Krab patrzy na nagiego starca jak na robaka, którego należałoby rozdeptać.
Czy tej nocy opiekun wioski podejmie kolejną próbę zabójstwa Imei? Ojciec dał nam do zrozumienia, że to bardzo prawdopodobne.
Z rozmyślań wyrwał mnie Koko. Miał na sobie wieniec za zajęcie trzeciego miejsca w pływaniu i promieniował dumą.
– Znaleźliście już swojego Perlistego? – zapytałem.
– Nie. Gdyby tak było, cała wyspa by wiedziała. – Ściszył głos. – Zniknął, tak po prostu. Wydaje mi się, że Krabie pomioty go znalazły i zabiły. A kto wie, może wcześniej zawiesiły ojca na palmie.
– Aoli – powiedziałem do siostry, która przysłuchiwała się nam z ciekawością – spójrz, tam jest mama i wujek. Biegnij do nich.
– W każdym razie wszystko przepadło – podsumował Koko, gdy zostaliśmy sami. – Bądźcie mądrzejsi. Pilnujecie tej swojej.
– Pilnujemy.
– Twój braciszek też? – zapytał drwiąco.
– Peni?
– Ahoni. Moja rodzina wie o wszystkim, co dzieje się na wyspie, więc powiem ci coś w sekrecie. Uważaj na swojego brata. Wczoraj spotkał się z Krabem. Chodzą słuchy, że nasi sąsiedzi przyjdą po waszą dziewczynę dziś w nocy. A wśród tych, którzy założą maski, będzie Ahoni.
Przez kolejne długie chwile czekałem na brata, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Zaczęli pojawiać się kolejni biegacze. Pierwszy przyniósł jajo wyraźnie pęknięte, dlatego zwycięstwo przypadło drugiemu na mecie. Ahoni przybył dużo później, utykając.
Podszedłem do niego ostrożnie. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy Koko się nie myli. Czy Ahoni mógłby aż tak przeciwstawić się ojcu? Znów złapałem się na tym, że wcale nie znam brata.
– Ukończyłeś bieg? – zapytałem, żeby coś powiedzieć, a potem dostrzegłem, że kolano ma całe we krwi. Zaczął je opatrywać.
–Tak – odparł niechętnie, ale i z dumą. Obok leżało jajo.
– Ojciec myśli, że dziś w nocy znów przyjdą po Imei. – Obserwowałem reakcję brata, lecz pozostał niewzruszony.
– Domyśliłem się.
– Nie wiesz wszystkiego. Ojciec zabrał dziewczynę i ukryli się na wschodnim brzegu jeziora, przy klifie. Idę mu zanieść wino. Ale znasz ojca, na jednym dzbanie się nie skończy, więc później pójdziesz ty, a jeśli boli cię noga, poproś Peniego.
Ahoni odwrócił się bez słowa i pokuśtykał w stronę sędziego, by pokazać trofeum.
Niedługo potem dotarłem na miejsce. Czarna tafla jeziora kilka metrów niżej wyglądała niczym dziura prowadząca do piekła. Kai nauczył mnie kiedyś, jak skakać, by nie wpaść na skały, a ja później przekazałem tę wiedzę Imei.
Usiadłem i czekałem. Odległe dźwięki muzyki brzmiały jak jednostajne dudnienie. Nikt się nie zjawiał. Myślałem o duchach, które z pewnością wypatrzyłaby tu Imei, o dzikich zwierzętach spoglądających na mnie z ciemności i o zabójcach w zwierzęcych maskach. Ci ostatni w końcu przybyli.
Trzy postaci. Rekin, płaszczka, jakiś robak. Wstałem.
– Ahoni – powiedziałem głośno do robaka. – Nie ma ich tu. – Jeśli nawet zdziwił się, że zamiast pijanego ojca zastał knującego coś brata, nie dał nic po sobie poznać.
Rekin ruszył ku mnie, lecz płaszczka zatrzymała go stanowczo. Potem wszyscy trzej odwrócili się i zaczęli odchodzić.
– Ahoni…
Nic.
– Bracie…
Lekko zwolnił, ale może przez ranną nogę.
– Ja pamiętam. Jak razem biegaliśmy po plaży, bawiliśmy się, śmialiśmy. Dlaczego, Ahoni?
Zatrzymał się, zawahał, a potem kazał odjeść dwóm pozostałym. Podszedł do mnie i zdjął maskę.
– Dlaczego tu przyszedłem? – zapytał, zaciskając dłonie na drewnianym robaku. – Bo ona musi zdechnąć. Nie widzisz? Nie dostrzegasz, jak nas niszczy?! – Nigdy nie widziałem go tak wzburzonego. – Przez nią odeszła mama. Ojciec marnieje w oczach. Peni jej pożąda i źle się to dla niego skończy. A ty? Myślisz, że nie widzę, jak cię w sobie rozkochała?
Słuchałem tego wszystkiego oszołomiony. Właśnie brat powiedział do mnie więcej słów niż przez ostatnie parę lat.
– A co zrobiła z tobą? – zapytałem. – Przemieniła cię w mordercę?
– To się musi skończyć, bo całkiem nas zgubi. Im szybciej się jej pozbędziemy, tym lepiej.
– Nie – odparłem pewnie. – Ona nic nie robi. Sami to sobie robimy. Ty zresztą znienawidziłeś mnie lata temu. O to pytam, Ahoni. Dlaczego?
Milczał.
– Podobno zamknąłeś się w sobie wtedy, gdy Peniego zaatakował rekin. Ja to rozumiem, to musiał być straszny widok, ale co ja mam z tym wspólnego?
– To było tamtego dnia – wyznał lekko drżącym głosem – ale wieczorem. Peni leżał ranny, nie wiedzieliśmy, czy przeżyje, a ja się tak bałem. Miałem spędzić na morzu resztę życia. Więc chciałem wiedzieć. Poszedłem do Półkamienia. Ten zerwał owoc i przepowiedział mi przyszłość.
– J-jaką? – wyjąkałem.
– Zabijesz mnie.
Nie potrafiłem wydusić z siebie słowa.
– Ja? Dlaczego miałbym cię zabić?
– Chyba obaj wiemy. To stanie się już niedługo i ona to sprawi. – Spojrzał mi w oczy, ale jakoś inaczej. Był bliski łez. – Wiesz, jakie to dla mnie trudne? Nienawidzić cię, choć nie zrobiłeś mi nic złego. Nie cierpieć, mimo że jesteś moim bratem i kocham cię. Każdego dnia, gdy cię widzę, zastanawiam się, czy to dziś. Mam gdzieś takie życie. Ojciec chciał mnie ożenić, ale ja nie pozwolę, by jakaś dziewczyna została wdową. Myślałem, żeby uciec, ale to tchórzostwo. Proszę cię. Dziś w nocy możemy zmienić nasz los. Jeżeli pokonamy ją, razem, jak bracia, to już nic nie stanie między nami. Uwierzę, że przepowiednia się nie sprawdzi. Znajdzie się dla ciebie maska, Luen. Skończmy to szaleństwo.
Odpowiedziałem, nim zdążyłem pomyśleć:
– Nie. – Ale gdybym pomyślał, odpowiedziałbym tak samo.
Ahoni stał jeszcze przez chwilę, cicho łkając, a potem ukrył łzy pod maską robaka.
– Zejdź mi z drogi.
– Nie pozwolę ci jej skrzywdzić. – Zastąpiłem bratu drogę, odepchnął mnie, a ja złapałem go, chcąc zachować równowagę.
Tak to się zaczęło.
Gdzieś w oddali bęben wygrywał jednostajny, paskudny rytm. Bum, bum, bum. Jakby nadawał tempo przemarszowi umarłych. Upadliśmy na ziemię, w uścisku, szarpiąc się. Ahoni przygniótł mnie, a potem uderzył w brzuch. Wstał, a ja zdążyłem chwycić kamień i trzasnąć go w ranne kolano. Zgiął się, zawył z bólu i rzucił na mnie.
Trwaliśmy tak złączeni, jak za dawnych lat, gdy bawiliśmy się w zapasy na piasku. Był silniejszy, przewrócił mnie na plecy, ale jakimś cudem zdołałem zrobić to samo. Wtedy Ahoni, zamiast plasnąć o ziemię, zniknął.
Uświadomiłem sobie, że leżę na krawędzi klifu. Chwilę zajęło mi zebranie odwagi, po czym spojrzałem w dół.
Gdy uderzył o skały, spadła mu maska. Pewnie utonęła w jeziorze.
Wstałem, wrzuciłem zakrwawiony kamień do jeziora, sprawdziłem, czy nie mam jakichś widocznych ran, a potem pobiegłem w stronę targu.
– Mój brat! Ahoni! Spadł! – Wszystkie twarze zwróciły się ku mnie. – Szliśmy brzegiem urwiska, a jego bolała noga. Stracił równowagę i spadł, na skały. Chyba nie żyje.
Tak właśnie zepsułem najważniejsze święto w roku.
***
Wiem, że wielu podejrzewało mnie o zabicie brata, jednak nikt nie mógł mi nic udowodnić.
– Co robiliście razem nad jeziorem? – zapytał ojciec nazajutrz po święcie wiatru. W jedną noc postarzał się o kilka lat. Zaczął przypominać ludzki szkielet.
– Ahoni usłyszał, że tam może ukrywać się Perlisty Makoa. Poszliśmy to sprawdzić, żeby zdobyć nagrodę.
– I poszedł właśnie z tobą?
– Też mnie to zdziwiło, ale Peni był pijany…
– Od kogo miał tę informację? Dlaczego ten ktoś sam nie poszedł?
– Nie wiem.
Myślę, że miał wątpliwości, ale postanowił mi uwierzyć. Nie chciał stracić kolejnego syna.
***
Dwa dni później, gdy oddawaliśmy Ahoniego morzu, płakałem po nim szczerymi łzami, nie mniej niż po Kaiu.
***
Nastały trudne dni. Ojciec zaczął pić coraz częściej. Raz poszedł do matki z przeprosinami, lecz po powrocie cały wieczór nie rozstawał się z dzbanem. Często musieliśmy wypływać jedynie w trójkę, ja, Peni i Imei. Łowiliśmy niewiele i niewiele zarabialiśmy. Gdy nie byłem na morzu, sprzedawałem z siostrą na targu. W dniu zakupu Imei straciliśmy wielu klientów, którym nie spodobało się, że łowimy przy pomocy obcej, zakazanej magii, a po śmierci Ahoniego odeszli kolejni, jakby bali się, że wraz z rybami przekażemy im nękające naszą rodzinę nieszczęścia.
Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Czułem się jak rybak, którego zaatakowała już grubczatka, czerwony rekin i pojawiacz, ale gdzieś tam w głębinach wciąż czai się wielki niebieski lewiatan.
***
Imei zapytała, czy może mi zaufać. A gdy potwierdziłem, wybraliśmy się dokądś ciemną nocą.
Było wietrznie, księżyc co chwilę krył się za chmurami, a my szliśmy czarną plażą. Dziewczyna od kilku dni zachowywała się dziwniej niż zazwyczaj. A tej nocy jeszcze dziwniej niż ostatnio.
Półkamień czekał na nas, nagi i zadowolony, siedząc okrakiem na pochylonej ku morzu palmie. Jego udział w tym dziwnym spisku uspokoił mnie i zaniepokoił jednocześnie.
– Dziś w nocy uratujemy Hamu – wyjaśniła mi w końcu Imei.
– Hamu?
– Na pewno go kojarzysz – powiedział starzec. Uśmiechał się, jakby cały ten wypad bardzo go bawił. – Młodzieniec z perłą w oczodole. Ten, którego wszyscy szukają, ale nie umieją znaleźć.
– Przetrząsnęliśmy całą wyspę – stwierdziłem. – Nie ma go tu.
– Nie całą.
W trójkę udaliśmy się nad niewielką zatoczkę na północy. Czekał tam na nas wyspiarz z sąsiedniej wioski, którego nie znałem zbyt dobrze. Miał łódź i ku mojemu zdziwieniu ofiarował ją Półkamieniowi.
– To i tak niewiele za to, co zrobiłeś dla mojej rodziny. Korzystaj z niej dobrze. Udanych połowów. A ci dwoje? Dlaczego ich przyprowadziłeś?
– Jak widzisz, jestem stary i nie mam siły pracować wiosłami – odparł mędrzec swoim najbardziej zmęczonym głosem. – Dlatego zabrałem chłopaka. A dziewczyna będzie wypatrywać niegodziwców chcących nas pożreć.
Rybak kiwnął głową, usatysfakcjonowany, i nim odeszliśmy, zdążył podziękować Półkamieniowi jeszcze trzy razy.
Na morzu okazało się, że dziadek nie kłamał. Najwidoczniej zostałem zaproszony do tej dziwnej wyprawy, by robić za wioślarza.
– Czemu dał ci łódź? – zapytałem.
– Pomogłem jego rodzinie. To dobry człowiek. Dostał, na co zasłużył. Ja również skorzystałem, a skoro mamy łódź, czas, by kamień potoczył się dalej. Ten młodzieniec, Hamu, już za długo nadużywał mojej gościnności. Niedługo opuści to miejsce.
Rzadko pływałem nocą, więc myśl o tym, by zapuścić się na dalekie morze po ciemku, wśród wysokich fal, przy niezdecydowanym księżycu, napawała mnie grozą. Dobrze chociaż, że tamten miał swoje magiczne oko.
– Poznałam Hamu lata temu w Momkuli – powiedziała Imei. – Nigdy nie był mi bliski, ale jesteśmy tacy sami i musimy trzymać się razem. Kiedyś ja, on i jeszcze wielu innych z perłami spotkaliśmy się w ogrodzie pod szkołą i złożyliśmy przysięgę, że zawsze będziemy się wspierać. Tej nocy mu pomogę, znów stanie się wolnym człowiekiem.
Dotarliśmy do samotni Półkamienia. Gdy starzec zagwizdał, spomiędzy posągów wyłoniła się chuda sylwetka młodego człowieka z perłowym okiem. Nigdy wcześniej nie zamieniłem z nim słowa, ale znał mnie z widzenia. Wzdrygnął się na mój widok.
– Bogowie strzegą wejścia do podziemnego miasta – powiedział mi Półkamień, kiedy dobijaliśmy do brzegu. – Pozwolili chłopcu się ukryć. Przekonałem ich. Kamień dogada się z kamieniem. Wszyscy poza mną już zapomnieli o tamtych komnatach, korytarzach i salach. Więc jak chcieliście go znaleźć?
Imei zeszła na brzeg pierwsza i uściskała Hamu. Poczułem się trochę zazdrosny. Zaczęli rozmawiać w języku, którego nie rozumiałem. Później wyjaśniła mi, że pytała o podziemne miasto i duchy, które je zamieszkiwały. Ponoć było ich mnóstwo.
– Morze jest wzburzone. Na pewno zmierzasz płynąć? – zapytałem chłopaka. – Nie chcesz poczekać?
– Nie uspokoi się przez kolejne kilka miesięcy. Muszę wyruszyć teraz.
Półkamień przeniósł do łodzi zapas żywności i wody. Hamu odmówił modlitwę, po czym pożegnał się z nami. Wyszeptał Imei kilka słów, których nigdy mi nie przetłumaczyła. Za naszymi plecami zapomniani bogowie przyglądali się temu kamiennymi twarzami.
Jeśli wierzyć doświadczonym podróżnikom, na najbliższą z Wysp Zachodzącego Słońca dało się dopłynąć w cztery dni ciągłego wiosłowania. Chciałem, żeby mu się udało. Wiedziałem, że mnie i Imei czeka kiedyś podobna przeprawa. Przeszło mi przez myśl, byśmy popłynęli razem z nim, ale tej nocy nie ufałem morzu i nie byłem gotów. Nie pożegnałem się z siostrą.
Wypłynął.
Czasem z Kaiem zastanawialiśmy się, które z morskich stworzeń jest najstraszniejsze. Często stawało na tym, że to niebieskie lewiatany. Widuje się je bardzo rzadko, nie są agresywne, lecz mimo to potrafią zatopić wiele łodzi jednocześnie, jedynie koło nich przepływając. Kai twierdził, że za każdym razem pojawia się ten sam osobnik, gdyż dwóch nie pomieściłoby morze. Jeśli to prawda, musi być bardzo samotnym stworzeniem.
Grubczatki mają sylwetkę smukłą jak ostrze noża i niezwykłą szybkość. Czerwone rekiny nie różnią się zbytnio od swych żyjących kuzynów, poza tym, że są większe i oczywiście pojawiają się znikąd. Drewnojady nie czynią szkody ludziom, przyczepiają się jednak do łodzi, a ich ściągnięcie wymaga sporo wysiłku. Niektórzy opowiadają o jeszcze dziwniejszych stworzeniach – o długich na dziesiątki łokci wężach, sześcioramiennych wciągaczach czy dwugłowych ryboludach. Które z nich żyją, które nie żyją, a które nigdy nie istniały, czasem niełatwo jest stwierdzić.
Kai zawsze obawiał się pojawiaczy. Nie potrafię dokładnie opisać, jak wglądają, nigdy nie wynurzają się z wody. Wpływają pod łódź i uderzają w nią masywnym cielskiem. A kiedy ją wywrócą, wciągają pasażerów pod wodę. Jest w ich działaniu coś przerażająco inteligentnego.
Tymczasem staliśmy we trójkę, odprowadzając Hamu wzrokiem. Księżyc chwilowo wyszedł zza chmur, ozdabiając czarną powierzchnię wody odrobiną srebra. Łódź oddalała się powoli, wyglądała jak bezbronna ofiara pożerana przez morze.
– Uda mu się, prawda? – Imei zapytała Półkamienia.
– Nie wiem wszystkiego – odparł.
Weszła po kolana do wody, rozglądając się uważnie. Hamu posłał nam ostatnie spojrzenie, po czym zaczął mocniej wiosłować. Przez długą chwilę słychać było jedynie szum fal i melodię odgrywaną przez wiatr na liściach przybrzeżnych palm.
– Pojawiacz!!! – krzyknęła Imei tak głośno, że musiała zbudzić całą wyspę.
Hamu też go zauważył. Ja nie widziałem niczego.
– Oby nie przeszedł, oby został po drugiej stronie – modliła się Imei.
O tym, że przeszedł, powiedziało mi uderzenie w łódź.
– Zawróć! – ryknęła dziewczyna.
Hamu zaczął wykonywać zwrot.
Drugie uderzenie, jeszcze głośniejsze. W ciemności widziałem jedynie kołyszący się kształt kadłuba.
– Z prawej! – zawołała. – Wpływa pod łódź! Trzymaj się!
Może i zdołałby się utrzymać, jednak poławiacz zgrał uderzenie ze sporą falą i łódka przechyliła się na bok. Hamu wypadł z niej i zniknął w głębinach.
Imei stała bez słowa. Lewym okiem spoglądał na miejsce, gdzie zniknął Perlisty, a z prawego, zamkniętego, spływała łza. Oglądała właśnie widok, którego nigdy nie doświadczył żaden z miejscowych – pojawiacza w całej okazałości, w samym środku uczty.
– Teraz naprawdę się boję – powiedziała mi później, gdy już wróciliśmy do wioski i do drewnianej szopy. Wciąż płakała. – Mam nadzieję, że zrozumie i po mnie nie przyjdzie.
– Hamu? Dlaczego miałby… – Przyszła mi do głowy myśl tak przerażająca, że nigdy wcześniej jej do siebie nie dopuszczałem. – Czy martwa osoba może wrócić i się zemścić? Zabić jak grubczatka czy pojawiacz? – Pomyślałem o Ahonim w masce robaka stojącym nocą nad moim łóżkiem.
– Twój brat nie ma do ciebie pretensji – powiedziała, a mnie zamurowało.
– Widziałaś go?
– Tak. Wybaczył ci, ale nie mnie. Był jednak daleko, nie przeszedł. Ludzie rzadko przechodzą, a jeszcze rzadziej się wtrącają. Chyba że chodzi o naprawdę ważną sprawę. – Imei długo milczała, a z jej oczu płynęły łzy. – Hamu… To moja wina…
Objąłem ją. Płakała bardzo długo. Tej nocy byliśmy sobie bliscy jak nigdy, oboje z krwią na rękach i cierpiący od świeżych ran. Pocałowałem ją, po raz pierwszy w życiu. Byłem gotów przypieczętować to, co narastało w nas od tak wielu dni, ale w pewnym momencie powiedziała:
– Nie. Tej nocy nie wyrządzę już więcej krzywdy.
Uderzyło mnie to. Przez chwilę czułem się jak ryba wyciągnięta z wody. W końcu jednak wydukałem jedno słowo:
– Rozumiem.
– Nie, nie rozumiesz. Kocham cię. Ale nie chcę tu i nie teraz. Jest coś jeszcze, ale jeśli ci powiem, znów poleje się krew. To wszystko… Nie ma nadziei…
– Jest – odparłem zdecydowanie. – Uciekniemy. Ty i ja. To, co widzieliśmy dziś w nocy, było straszne, ale Hamu miał nieprawdopodobnego pecha. Gdyby pojawiacze atakowały każdego zaraz po wypłynięciu w morze, na wyspach nie ostałby się żaden rybak. Wypłyniemy i nam się uda.
Imei milczała, aż wreszcie po długiej chwili delikatnie skinęła głową.
***
Przez kolejne dni dręczyło mnie, czym jest owo „coś jeszcze”. Raz czy dwa miałem wrażenie, że Imei jest gotowa mi powiedzieć, ale ostatecznie rezygnowała.
Ojciec upijał się już prawie co noc, a to mogło zwabić morderców w maskach. Od Koko dowiedziałem się, że planują zaatakować znowu i tym razem rozważają podpalenie. Po zmierzchu warowałem więc ukryty przy szopie, gotów bronić naszej Perlistej.
Jednej nocy pojawił się Peni. Zabrał łódź, zwodował ją i zniknął na ciemnym morzu. Po chwili zasnąłem i śniłem koszmarny sen. Ahoni umierał w moich ramionach, gdy uderzyłem go kamieniem, Peni płakał, trzymając w dłoni zerwany wędrujący kwiat, a ojciec krzyczał na nas, póki pojawiacz nie wciągnął go pod ziemię. Zbudził mnie dźwięk przesuwanej po piasku łodzi. Mój brat przystanął na chwilę, by pomacać blizny, po czym zapukał do Imei.
Wciągnął łódź do szopy i zaryglował drzwi.
Zakradłem się i przyłożyłem ucho do ściany.
Coś jeszcze.
Mogłem się domyślić. Poszedłem po nóż.
Od kiedy to trwało? Słysząc, jak dziewczyna błaga o litość, szamocze się, dusi, łka, miałem ochotę roznieść tę budę w drzazgi. Wiedziałem jednak, że do środka się nie dostanę, zaczekałem więc przy wejściu.
Peni w końcu otworzył drzwi i stał jeszcze przez chwilę, podziwiając budzące się po nocy niebo, a wtedy ja zrobiłem to, co dawno temu powinien był zrobić czerwony rekin. Włożyłem w to pchnięcie całą narastającą przez lata złość, oddałem mu za każdą drwinę i poniżenie. Nóż wszedł głęboko, takiego uderzenia nie powstydziłaby się nawet grubczatka.
Peni spojrzał zszokowany na swój bok, odepchnął mnie, a potem spróbował uciec. Kroki stawiał niepewne, chwiał się jak młode drzewo na silnym wietrze, aż w końcu runął w krzew ketmii, ten sam, w którym ja i Imei spędziliśmy pierwszą noc.
Podszedłem do niego z nożem.
– Odłóż to, Luen – wymamrotał. – Chyba nie jesteś aż tak głupi. Zawołaj kogoś, bo się wykrwawię.
Imei wyszła z szopy i stanęła za mną, nie odzywając się ani słowem.
– Od dawna to robisz? – zapytałem.
Peni roześmiał się histerycznie, lecz śmiech szybko przerodził się w jęk bólu.
– Powiedz mu – rzucił do Imei. – Mów, kurwa!
Milczała.
– Nie waż się do niej mówić, potworze.
W jego oczach pojawiły się łzy bólu. Próbował wezwać pomocy, lecz krzyk był słaby i krótki.
– Nie chcesz odpowiedzieć, to może inne pytanie. Zabiłeś Kaia?
– Jednak jesteś głupi – wyjęczał Peni. – Skoro chcesz wiedzieć, to powiem. Nie zabiłem. Ale jestem winny. Żałuję. A ty? Zabiłeś Ahoniego?
– Podłożyłeś Kaiowi wędrujący kwiat? – zignorowałem jego pytanie.
– Nie. Kwiat był dla mnie.
– Nie rozumiem.
Milczał tak długo, że myślałem, iż umarł i już na zawsze zostawił mnie z tymi słowami. Gdy w końcu się odezwał, mówił jeszcze ciszej:
– Ojciec zaręczył mnie. Ze śliczną dziewczyną. – Pomyślałem, że bredzi przedśmiertnie. Co to miało wspólnego ze śmiercią Kaia? – Nie wiesz, jak bardzo można nienawidzić…
– Kogo? O czym ty mówisz?
– Chciałem go dorwać. Rekina. Dlatego zabrałem kwiat. Kai był ze mną. Pech. Ale i moja wina. Nie zdążył się uchylić. Przykro mi. Później już wypływałem sam. Nocami. Próbowałem. Nie pojawił się – ostatnie zdanie wycedził z goryczą. – To boli. – Wskazał na blizny. – Cały czas. Wyglądam jak potwór. Moja narzeczona się mnie brzydzi. Nie mówi, ale ja to widzę.
– Może to nie blizny ją odrzucają, tylko twoje paskudne wnętrze?
– Pierdol się.
– Więc nie specjalnie, ale zabiłeś Kaia. A Imei? Też masz na to jakieś dobre wytłumaczenie?
– Imei – rozbawiło go to imię. – Pamiętam tę opowieść. Kaia. O starcu i perle. Opowiedzieć ci? – Uśmiechnął się do mnie złośliwie po raz ostatni. Zawsze go miałem takim zapamiętać.
– Opowiedz.
– A zawołasz pomoc?
– Tak – skłamałem.
– Starzec znalazł perłę. Zabrał ją do domu. On też był głupi. Jak ty. Jak ojciec. Bo ta perła…
Nie dokończył. Nie czułem nic, żadnego żalu ani pustki jak po Ahonim. Chyba wreszcie rozstrzygnąłem, którego brata nie cierpiałem bardziej.
Ukryliśmy ciało w zaroślach, a potem objąłem wciąż płaczącą Imei.
– Już nie skrzywdzi cię nigdy więcej.
– Co teraz zrobimy? – Spojrzała na chatę. – Twój ojciec w każdej chwili może się obudzić.
Tylko jedno przyszło mi do głowy.
– Odpływamy.
– Ruszy za nami. – Podeszła bliżej i ściszyła głos. – Przygotuj łódź, a ja zajmę się twoim ojcem.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Zajmiesz? Jak? Czy…
– Nawet go nie dotknę. Porozmawiam z nim tylko. – Coś dziwnego odmalowało się na jej twarzy. Coś, czego wtedy nie zrozumiałem. – Od dawna na to czekałam.
– Nie! On cię…
– Zostań tu. Jeśli mamy razem uciec, jeśli wszystko ma się udać, jeśli mnie kochasz, nie idź za mną. Proszę.
Imei oddaliła się szybkim krokiem i po raz pierwszy przekroczyła próg naszego domu.
Przygotowanie łodzi zajęło mi chwilę, później czekałem. Nic się działo. Oczami wyobraźni widziałem ojca i Imei wykrwawiających się od zadanych sobie nawzajem ran.
W końcu się pojawiła, trzymając za rękę Aoli. Dziewczynka była zaspana i zdezorientowana.
Ojciec wyszedł chwilę po nich. Chwiał się jak pijany. Spoglądał nieprzytomnie, mamrotał coś do siebie. Minął mnie w odległości trzech kroków, zupełnie ignorując. W pewnej chwili opadł na czworaki i zawył żałośnie, skulił się, a potem zerwał do biegu i zniknął w dżungli.
– Dokąd poszedł tata? – zapytała Aoli.
– Co mu zrobiłaś? – spytałem, przerażony.
Imei już nie płakała. Na jej twarzy zagościła dzika satysfakcja.
– Wyjaśniłam mu, dlaczego mam perłę zamiast oka. Porozmawialiśmy o tym, co było, jest i będzie. Tyle.
– Aoli. – Klęknąłem przed siostrą, spojrzałem w jej oczy. – Trafisz do wioski, gdzie mieszka teraz mama?
– Chyba. Idziemy tam?
– Ty musisz iść.
– A co z wami?
– Na jakiś czas odpłyniemy z wyspy. Na niedługo. Póki się nie uspokoi.
– Ja też płynę.
Jak miałem wytłumaczyć siostrze, że moja bliskość jest niebezpieczna? I tak by nie zrozumiała.
– Aoli…
– Nie trafię do wioski – powiedziała z płaczem. – Zgubię się i zjedzą mnie małpy. Płynę z wami.
– Nie.
– Tak!!!
Wpadła w prawdziwy szał. Płakała, krzyczała i wymachiwała pięściami. Siły miała nie więcej niż komar, dlatego szybko ją unieruchomiłem, za to głosem dysponowała donośnym, i już po chwili zwabiła pierwszego zaciekawionego sąsiada.
– Dlaczego chcesz ją zostawić? – wyszeptała Imei. – Zabierzmy ją. Zaraz zleci się tu cała wioska.
Przypomniałem sobie kamienną twarz starca żującego owoc ororedionu.
– Nic jej się nie stanie – zapewniła mnie Imei. – Będę patrzyła.
Zastanawiałem się, czy Aoli umrze dziś, czy za pół wieku. Miałem wrażenie, że proroctwo Półkamienia jest bliskie ziszczenia, ale to uczucie nie opuszczało mnie od trzech lat.
– Dobrze. Aoli, popłyniesz z nami.
Sąsiada zapewniliśmy, że wyruszamy na połów, i zwodowaliśmy łódź. Aoli patrzyła na świat, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Nigdy wcześniej nie opuściła wyspy i szczerze mówiąc, zawsze jej tego zazdrościłem. Machała przelatującym nad nami ptakom, Imei patrzyła, a ja wiosłowałem. Plaża powoli malała, dżungla traciła szczegóły, zieleń ustępowała wszechobecnemu błękitowi.
– Uda się – powiedziała niewolnica i pocałowała mnie. Długo i namiętnie. Jej usta miały słodko-gorzki smak. Jak owoc ororedionu, pomyślałem, nie wiedzieć czemu, chwilę przed tym, nim straciłem przytomność.
Obudziłem się związany i unieruchomiony. Aoli, skrępowana i nieprzytomna, opierała się plecami o dziób.
Imei przykucnęła koło mnie.
– Przepraszam, Luen. – Ledwo powstrzymywała płacz. Pogłaskała mnie po twarzy, jej dłoń się trzęsła.
– Co się dzieje?
– To nie jest dla mnie łatwe, bo bardzo polubiłam twoją siostrę. Ale obiecałam to kiedyś twojemu ojcu. Musi stracić wszystko. Tobie nic się nie stanie, zabieram cię ze sobą. Myślę, że to w tym momencie stary postradał zmysły. Gdy dowiedział się, że jego ostatni żyjący syn, po tym jak zabije swoją siostrę, tak jak wcześniej zabił dwóch braci, odpłynie ze mną ku zachodzącemu słońcu, by żyć długo i szczęśliwie.
Przez chwilę próbowałem połączyć w całość wszystko, co mi powiedziała. Patrzyłem na nią jak na osobę, którą zobaczyłem pierwszy raz w życiu.
– Jesteś chora.
Zacząłem się szarpać, lecz nie zbliżyłem się do Aoli nawet o szerokość palca.
Imei tymczasem wyciągnęła ze skrytki drewniane pudełko. Musiała schować je tu wcześniej. Wyjęła z niego niewielki wianek.
– Wiesz, Luen, że są różne wędrujące kwiaty? Jedne przywołują drewnojady, inne grubczatki, jeszcze inne pojawiacze. Biedny Peni chciał przyciągnąć rekina, ale miał złą roślinę i pojawiła się grubczatka. A kiedy wypływał samotnie, zawsze miał pod ręką pospolitego złocieńca plamistego, który nawet nie jest duchem.
Imei podniosła wianek i wbiła spojrzenie w morze.
– Wyrzuć to do wody – rozkazałem.
Przez chwilę sprawiała wrażenie, że niczego bardziej nie pragnie, ale szybko podjęła swoją obłąkaną przemowę:
– Ten jest na grubczatki. Musi się znaleźć na głowie twojej siostry. Najlepiej, gdybyś to ty go nałożył, ale jeśli cię rozwiążę, możesz zrobić jakąś głupotę. – Klęknęła przede mną. Z jej normalnego oka spływała łza, dziewczyna trzęsła się, a mimo to była taka piękna ze swą perłą błyszczącą w słońcu. – Mogę go dać Aoli, Luen? Wtedy będzie łatwiej, wina rozłoży się na dwoje.
– Nie będzie łatwiej.
– Zabiłeś już dwóch braci. Każdy kolejny raz jest łatwiejszy.
– Nie ona. Proszę.
– Przecież i tak ma zginąć, prawda? – Wstrząsnęło mną, że to powiedziała. Nikt o tym nie wiedział. – Mogę nałożyć jej wianek za twoim pozwoleniem, niepewność się skończy, uciekniemy i poszukamy lepszego życia. Albo nałożę go sama i sama odpłynę. A ty dołączysz do siostry.
Wstała, by się rozejrzeć. Coś wyraźnie ją zaniepokoiło, lecz szybko uklęknęła znowu i zwróciła na mnie perłowe oko.
– Podobno umiesz nim wejrzeć w duszę – powiedziałem. – Więc chyba wiesz, co odpowiem.
Nie tego oczekiwała. Przez chwilę wpatrywała się w morze, zbita z tropu, a potem delikatnie zbudziła Aoli.
Moja siostra ziewnęła, a potem wybałuszyła oczy.
– Co się dzieje? – Zaczęła szarpać więzy.
– To takie zabezpieczenie, na morskie potwory – uspokoiła ją Imei. – Jeśli jakiś przypłynie i uderzy w łódź, przywiązani nie wypadniecie za burtę.
– A kto będzie wiosłować? – dociekała wyraźnie uspokojona dziewczynka.
– Ja. Nie boisz się? Jesteś taka dzielna, więc mam dla ciebie prezent. – Nałożyła Aoli wianek na głowę i oddaliła się nieco.
Dziewczynka rozpromieniła się, zadowolona z podarunku.
Imei znów zaczęła sondować morze, a potem nachyliła się za burtę i zwymiotowała do wody. Kolejne chwile siedziała w milczeniu, z twarzą skrytą w dłoniach.
– Aoli, zrzuć ten wianek – rozkazałem siostrze.
– Podoba mi się!
– Zrzuć go natychmiast!
Zdziwiona moim tonem, próbowała to zrobić, lecz nie potrafiła. Ja z równym powodzeniem próbowałem uwolnić się z więzów. Próby przekonania Imei rozbijały się jak fale o skałę.
Wtedy do łodzi ktoś wszedł.
Ujrzałem kobietę o jasnych, prawie nieczarnych włosach i zielonych oczach. Usiadła i czekała, aż Imei podniesie spojrzenie.
– Mamo – powiedziała niewolnica i rzuciła się jej w ramiona.
Kobieta miała materialną postać, ściskały się więc przez chwilę. Imei po pierwszym wybuchu radości wycofała się nieco. Wyglądała, jakby czuła dumę i wstyd jednocześnie.
– Uwolnij dziewczynkę, Imei – powiedziała kobieta. Jej twarz, choć ciepła, miała surowy wyraz.
– Pomściłam cię, mamo. Wszystko, co mu zostało, jest tu, na tej łodzi. Gdybyś mogła być przy tym, jak wyznałam mu prawdę. Od początku.
– Byłam tam – odparła kobieta. – Gdyby zemsta nie przysłoniła ci wzroku, zobaczyłabyś, że stoję obok.
Imei się zmieszała.
– To dla ciebie. Dla taty. Dla wszystkich naszych ludzi.
– Uwolnij dziewczynkę. Ona nikomu nie zawiniła.
Imei po raz kolejny wybuchła płaczem. Przypomniała mi postać z opowieści Kaia – rybaka, któremu przyszli zabrać ostatnią wędkę. Była jednak posłuszna i zdjęła Aoli wianek. Na chwilę zastygła, wpatrywała się w morze, aż z jej gardła wydarł się jęk.
– Widzisz to, mamo? Nie rozumiem…
– Rzuć go jak najdalej.
Zrobiła to.
– Kocham cię, córeczko – powiedziała kobieta i pocałowała Imei na pożegnanie. – Ale choć masz magiczne oko, jesteś ślepa. Polując na grubczatkę, nie zauważyłaś za plecami lewiatana. Do zobaczenia.
Wyszła z łodzi i jej postać rozwiała się na wietrze.
Imei podeszła do mnie i rozcięła więzy.
– Do wioseł! – rozkazała.
Zignorowałem to i doskoczyłem do Aoli, by ją uwolnić.
– To lewiatan, Luen! Zaraz przejdzie!
Zamurowało mnie. Miałem nadzieję, że dożyję starości, ani razu nie spotykając wielkiego niebieskiego lewiatana. Bo to jak wyrok śmierci. Przez chwilę zastanawiałem się, czy Imei nie przygotowała jakiejś kolejnej sztuczki, ale przerażenie na jej twarzy szybko rozwiało wątpliwości.
Złapaliśmy za wiosła. Jeśli wierzyć opowieściom, kiedy wieloryb się pojawia, jest po prostu wszędzie. Jedyny ratunek to ucieczka na płyciznę. Aoli krzyczała. Obejrzałem się na Imei i z jej strachu wyczytałem, że potwór jest już naprawdę blisko. Za to wyspa była bardzo daleko.
Wiosłowałem, modliłem się i obserwowałem morze. Wyglądało zwyczajnie, nawet spokojnie jak na porę wietrzną.
– Przechodzi?
– Tak – odparła. – Zaraz będzie.
Nagle przed nami uniosła się woda, jakby z dna morza zaczęła wyrastać góra. Fala rozeszła się we wszystkich kierunkach, a kiedy dotarła do nas, podniosła łódź na wysokość sporego drzewa. Jakimś cudem zdołaliśmy utrzymać równowagę.
Lewiatan był piękny.
Wielki niczym cała wyspa, błękitny niby niebo. Wynurzył się z wody, a kiedy to zrobił, mógłbym przysiąc, że poziom morza opadł. Poruszał się teraz wzdłuż wybrzeża, przysłaniając większość horyzontu. Oddalaliśmy się od niego powoli, a on nie płynął za nami.
Trysnął pod samo niebo morską wodą, a potem zanurzył się, wywołując kolejną falę. Płynęliśmy zawzięcie, w końcu dobrnęliśmy do płytkich wód, gdzie wieloryb nie mógł dotrzeć, ale to nie znaczyło, że już byliśmy bezpieczni.
Lewiatan zwrócił się ku wyspie, zaskakująco zwinnie jak na jego rozmiary. Płynął ku nam, lecz musiał wyczuć płyciznę, odbił więc na południe. Znów się wynurzył, a kiedy wracał pod wodę, ogromną płetwą ogonową uderzył taflę morza.
Wzbudził tym falę, na widok której zamarło mi serce. Ściana wody, uniesiona przez płytkie dno, uderzyła w naszą łódkę.
Na chwilę musiałem stracić przytomność. Gdy się ocknąłem, tonąłem. W oddali przemykał wielki cień potwora, nie widziałem za to Aoli ani Imei. Ze wszystkich sił stłumiłem panikę i zacząłem płynąć w górę. Nie było to łatwe, wodą targały dziwne prądy, jakby morze tańczyło w rytm dyktowany przez lewiatana.
Wydostałem się na powierzchnię, zaczerpnąłem powietrza i zacząłem szukać Aoli.
Kiedy będąc jeszcze w brzuchu matki, pierwszy raz weszła do morza, poleciała krew, przypomniałem sobie. Nie umiała pływać.
Dostrzegłem jej sylwetkę, niewyraźną i bezwładną. Ruszyłem ku niej, ale Imei była pierwsza. Chwyciła dziewczynkę i wyciągnęła na powierzchnię. Znalazłem się tam po chwili i chwyciłem siostrę. Pluła wodą, ale oddychała i była przytomna. We trójkę zaczęliśmy płynąć ku brzegowi.
Gdy wyszedłem z wody, osunąłem się ze zmęczenia na piasek. Aoli trzęsła się obok. Imei usiadła dużo dalej, na skraju dżungli. Skuliła się, nie wiedząc, co począć. Ja też nie wiedziałem. Fale zaczęły wyrzucać na plażę fragmenty łodzi.
Musieli na nas czekać, skryci za drzewami. Pojawili się cicho jak cienie. Był rekin i płaszczka, papuga i małpa, robak i meduza, a na czele krab.
Rekin i płaszczka ruszyli do mnie i z wyciągniętymi nożami upewnili się, że nie zrobię ani kroku. Przytuliłem więc Aoli tak, by nic nie widziała, i znieruchomiałem. Pozostali pochwycili Imei. Nie opierała się nawet zbytnio, może wiedziała, że już nadszedł czas, a może nie miała siły. Krab stanął przed nią i nie trudząc się na żadne zbędne słowa, zaczął dźgać. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć pchnięć. Jakby za każdego członka mojej rodziny. A potem rzucili ją na piasek i uciekli.
Podbiegłem do Imei i chwyciłem ją w objęcia. Wciąż żyła. Krwawiła mocniej niż Kai, spoglądała wzrokiem bardziej pustym niż Ahoni, szeptała ciszej niż Peni. Co właściwie powiedziała? Nie jestem pewien. Przepraszam? Nie chciałam? Niczego nie żałuję?
Boję się?
A potem skonała w moich ramionach.
***
A było to tak.
Stary rybak miał chatę nad brzegiem morza, piękną żonę i pięcioro cudownych dzieci. Żyli razem w szczęściu i dostatku, wydawało się, że nic nie może zburzyć ich spokoju. Raz jednak rybak zawędrował na sąsiednią wyspę, gdzie w chwili zapomnienia oddał się nierządowi z nieznajomą kobietą. Szybko jednak o niej zapomniał, gdy wrócił do bliskich.
Owa kobieta zjawiła się pewnego dnia nieopodal jego domu, a na rękach niosła dziecko. Oddała je rybakowi na wychowanie, a on udał, że przyjmuje niemowlę pod swój dach. Lecz gdy nikt nie patrzył, wziął łódź, wypłynął w morze i wrzucił je w głębiny.
Mijały lata. Pewnego dnia rybak wrócił z połowu i zobaczył coś w wodzie. Coś jasnego i okrągłego. Starzec podniósł perłę z dna morza i rzekł: „Ależ piękna”.
I starzec zabrał perłę do domu.
Później następowała środkowa, najdłuższa i najbardziej krwawa część opowieści. Brat zabijał brata, matka córkę, a ojciec syna. Kąpali się we krwi tak długo, aż stary rybak został ostatnim żyjącym członkiem rodziny.
Gdy zdał sobie z tego sprawę, usiadł nad brzegiem morza i zapłakał.
Uniósł perłę i w świetle księżyca pojął wszystko. Jego dziecko przeżyło próbę zabójstwa, opadło w głębiny, w malownicze rafy, gdzie przybrało postać perły.
Starzec oddał perłę morzu.
Tak jak i ja zrobiłem z Imei.
– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? – zapytałem Kaia we śnie, w którym przypomniał mi całą historię.
– Powiedziałem – odparł ze smutkiem mój brat. – Cały czas znałeś tę opowieść.
– Nie przyszedłeś do mnie. Czekałem.
– Cały czas przy tobie byłem – odparł. – I zawsze będę. Peni i Ahoni również. – Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Przed nami fale biły wściekle o brzeg. – Zaraz się obudzisz, Luen. Chcę ci powiedzieć coś jeszcze, ale być może się domyślasz. Wiesz, kto opowiedział mi tę historię?
***
Na moją ostatnią wizytę u Półkamienia zabrałem nóż i tym razem naprawdę zamierzałem go użyć.
Starzec siedział na plaży nieopodal swej samotni, trzymając nogi w morzu. Raz po raz co odważniejsze fale obmywały go aż po pierś. Uśmiechnął się do mnie, napinając pajęczynę zmarszczek. Wiele fal musi uderzyć, by wygładzić kamień, pomyślałem.
– Boisz się? – zapytał, po czym wstał i wolnym krokiem ruszył w stronę dżungli. – Sam na sam z takim potworem.
– Nie – odparłem zgodnie z prawdą. Mógł widzieć przyszłość i mącić ludziom w głowach, lecz wciąż był tylko słabym starcem. Jeśli bardzo się tego pragnie, to każdy kamień da się rozłupać.
– Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś. Mnie, mojej siostrze, mojemu ojcu, moim braciom. Hamu i Imei.
– Mam wymieniać zbrodnię każdego po kolei? To zajmie czas do jutra.
– Zacznij od początku.
– Dobrze. – Uśmiechnął się znowu. Dlaczego wcześniej nie zauważyłem, jak oślizgły jest, gdy to robi? – Na początku była chatka nad morzem, gdzieś na jednej z wielu wysepek archipelagu Wysp Zachodzącego Słońca. A w niej samotna kobieta. Jej mąż wyruszył walczyć i w tym momencie historii już nie żyje. Przegrana bitwa, jedna z wielu wkrótce przegranej wojny. Wojska najeźdźców w końcu dotarły do wioski, w której mieszkała kobieta. Wśród nich twój ojciec. I wuj Makoa. I jeszcze parę innych znanych twarzy. Ja również, ale nie walczyłem. Tylko patrzyłem, tak jak Imei wypatrywałem potworów. Na wojnie rodzi się wiele zła, które można potem ukarać. Żołnierze gwałcili na potęgę, ową biedną kobietę wziął twój ojciec. Oni odeszli, a ona została, ale już nie sama. Każda perła to uwieczniona tragedia. Każdy Perlisty to dziecko z gwałtu. Gdy Imei miała cztery lata, Białe Szaty zabrały ją matce. A później los postanowił się zabawić.
– Dlaczego jej pomagałeś?
– Ponieważ postanowiła ukarać zło, czyli twojego rodziciela, z rozmachem, którym mi zaimponowała. Twoi bracia również nie byli bez winy. Ani ty.
– A moja siostra?
– No właśnie, dochodzimy do sedna problemu. Skoro karząc zło, również się je popełnia, to i je trzeba ukarać. Hamu był dobrym chłopcem, ale Imei go popsuła. Przypomniała mu o spotkaniu w pewnym ogrodzie przed laty, gdy szkoleni Perliści w tajemnicy przed Białymi Szatami przyrzekli sobie, że zrobią wszystko, by zemścić się i zniszczyć najeźdźców. Za rodziców, za wydłubane oczy, za spopielone Wyspy Zachodzącego Słońca. Hamu zapomniał, ale ona mu przypomniała i nie miał wyjścia, złamał Makoa jak suchą gałąź. A potem otrzymał ode mnie kwiat na drogę. Twoja siostra to bardzo podobna historia.
– Mówiąc „siostra”, miałem na myśli Aoli. Co ona ci zawiniła? Albo Kai?
– Żadnego z nich nie chciałem zabić. Gdybym wiedział, że zabierzesz Aoli na łódź, nie wybrałbym lewiatana, tylko coś bardziej precyzyjnego.
Uśmiechnął się. Za sam ten uśmiech zasłużył na śmierć.
– Załóżmy, że w tym twoim chorym myśleniu jest jakaś racja – powiedziałem ostrożnie. – Nie sądzisz, że jest jeszcze ktoś, kogo należałoby ukarać?
– Ależ daruję ci już, Luen. Żyj sobie ze świadomością tego, co zrobiłeś. To będzie twoja nauczka.
Podniosłem nóż. Miałem nadzieję, że będzie się bał. Nic z tego. Podciąłem mu nogi, opadł obok posągu kamiennego boga. Nóż wszedł gładko. Jeszcze raz i jeszcze raz. Za dziesiątym, a może dwudziestym razem odbił się jednak z głośnym brzęknięciem od szarej skóry.
To nie Półkamień leżał pode mną, ale posąg kamiennego bóstwa. Ostrze nie robiło mu krzywdy, jedynie zdrapało nieco mchu.
Starzec stał dwadzieścia kroków ode mnie, cały i uśmiechnięty.
– Jak już kiedyś ci powiedziałem, na kamieniu ostrze się jedynie stępi. Nim się jednak pożegnamy, Luen, zdradzę ci jedną rzecz, będziesz miał co rozważać.
– Nie chcę twoich kłamstw.
– Nigdy nie skłamałem – odparł z oburzeniem. – Wtedy, trzy lata temu, też nie. Pewnie cały czas myślałeś, że owoc był gorzki, prawda? Czy można sobie wyobrazić coś bardziej zatrważającego od śmierci siostry? Otóż, chłopcze, on był słodki, pyszny jak dojrzały ananas.
Odwrócił się i zniknął w dżungli.
***
Nigdy więcej nie widziałem Półkamienia. Pustkę w krajobrazie, którą po sobie pozostawił, zapełnił mój ojciec. Zamieszkał w opuszczonej samotni, daleko mu jednak było do mędrca. Mówił nieskładnie, często wył, a raz ponoć, gdy wziął do ust owoc ororedionu, leżał cały dzień we własnych wymiocinach. Jedynie z daleka można go było pomylić z Półkamieniem, gdyż postarzał się, osiwiał, zapuścił długą brodę i włosy, a także nigdy nie nosił ubrań. Czasem znikał na długi czas. Podejrzewałem, że krzątał się wtedy po podziemiach wyspy, i nie opuszczało mnie dziwne przeczucie, że kiedyś zostanie w nich na zawsze.
Przesądność mieszkańców wioski w końcu na coś się przydała, gdyż Krab ogłosił, że moja rodzina była pod nieczystym, splugawionym wpływem Imei i nie możemy odpowiadać za swoje czyny. Może miał rację. Ludzie znów zaczęli się do mnie uśmiechać, jakbym powrócił do zdrowia po ciężkiej chorobie.
Handlarz niewolnikami, od którego kupiliśmy Imei, zjawił się pewnego dnia po resztę zapłaty.
– Kto podsunął ci pomysł, żeby dać nam właśnie tę dziewczynę? – zapytałem ze złością. – Może był stary, miał pomarszczoną twarz i długie włosy? Znajdź go, niech on ci zapłaci.
Nie odpowiedział. Za to wybił mi trzy zęby i zabrał ostatnią łódź.
Na szczęście Koko i reszta rodziny Makoa bardzo mi pomogli, dając zatrudnienie. Wypływaliśmy razem i choć czasem musieliśmy uciekać przed rekinami, grubczatkami czy pojawiaczami, nikt nawet nie pomyślał o zakupie kolejnego niewolnika z perłą zamiast oka. Dostawałem niewielką część połowu, ale starczało na przeżycie. Mama wróciła do domu i tak sobie gospodarzyliśmy w trójkę, dzień za dniem, bez pośpiechu.
I choć nie było nam lekko, każda z chwil, które mogłem spędzić z siostrą bez wiszącej nad nami przepowiedni, okazała się warta każdego wysiłku. A Aoli? Oczywiście niewiele zrozumiała z tamtych wydarzeń i często ciepło wspominała siostrę, która zabrała ją w morze i podarowała wianek.
***
Czasami chodziłem we śnie.
Księżyc miał tej nocy kształt rogala, ostrego jak szpikulec grubczatki. Czułem pod stopami ciepły piasek, a czarne, bezkresne morze szumiało uspokajająco. Przez chwilę stałem tak, próbując przypomnieć sobie, co mi się śniło. Wtedy usłyszałem śpiew. Znałem ten głos.
– Nadejdzie taki dzień, że dopłynę do łodzi Pieśniarza – obiecałem Kaiowi wiele lat temu. A obietnic należy dotrzymywać.
Dostrzegłem zarys łodzi. W blasku rzucanym przez lampę odmalowała się niewielka, kobieca sylwetka.
Wszedłem do morza i popłynąłem.