Zaciskał pięści i uderzał nimi o ściany. Miotał się, krzyczał ochrypłym już od wielogodzinnego wysiłku głosem, jakby to mogło cokolwiek pomóc. Jakby krzyk mógł cofnąć czas albo sprawić, że przyjdzie przebudzenie. Błagał w myślach, żeby ktoś udowodnił mu, że to się nie stało. Zaklinał na wszystkie świętości, w które nigdy nie wierzył, żeby to nie była prawda. Nie zniesie poczucia winy, świadomości tego, co zrobił, głosu sumienia szydzącego: „sam tego chciałeś, to masz!”. Gdy myślał, że za moment oszaleje z tęsknoty, drzwi powoli uchyliły się i ujrzał w progu odpowiedź na swoje modlitwy.
W tej chwili zrozumiał, że naprawdę zwariował.
***
Na fizykę łatwo się dostać. Trudniej ją studiować. A uzyskanie na pierwszym roku średniej zbliżonej do pięciu to wyczyn, którego dokonują tylko wybitni.
Tak myślał Adam Drwęcki, planując wpisać się w poczet wybitnych. Fizyka stanowiła miłość jego życia. Wyglądało, że odwzajemnioną. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden problem.
– Chłopaki, jaki odchamiacz najłatwiej zaliczyć? – zapytał. Myśl, że musi wybrać jakiś przedmiot z humanistycznych, napawała go odrazą.
– Weź coś z psychologii. U „Sowy” możesz spać na zajęciach, wystarczy się na nich pojawiać. Fizycznie! – poradził mu Szumski, śmiejąc się z własnego dowcipu.
Adam westchnął. Większość kolegów zaliczyła fakultet w semestrze zimowym, a on jakoś zapomniał. Wsiadł w tramwaj, wyciągnął zeszyt, długopis oraz skrypt do analizy i zabrał się za pierwszą całkę. Pochłonięty przekształceniami wysiadł jeden przystanek za daleko i nawet nie zarejestrował, jak dotarł na Wydział Psychologii i odnalazł salę wykładową.
Zajęcia już trwały, ale Adam nie przerwał obliczeń. Oderwał się od nich tylko na chwilę, gdy dotarła doń upragniona lista obecności. Rozejrzał się dopiero po otrzymaniu wyniku. Wykładowca mówił coś o postrzeganiu sennej rzeczywistości, polu morfogenetycznym i świadomości gatunkowej, ale uwagę Adama przyciągnęła rzecz zgoła inna. Dwie dziewczyny siedzące przed nim: blondynka w czarnym golfie, o długim warkoczu oraz szatynka, obcięta na pazia, przytulały się. Dłoń szatynki gładziła szyję blondynki gestem daleko wykraczającym poza koleżeństwo. Adam przyglądał się temu z mieszanką fascynacji i zażenowania. No tak, Szumski jako zaletę wydziału psychologii wymienił mu też ładne i seksowne dziewczyny. Nie myślał, że z tą seksownością to tak dosłownie.
– …ponieważ większość z was już znam, dokonałem podziału na grupy. Do końca zajęć macie czas, by przedyskutować, jak poradzić sobie z zadaniem.
„Jakie zadanie?!”, przestraszył się Adam. Wykładowca wyczytał jego nazwisko wraz z trzema innymi jako „grupa czwarta, ławki w ostatnim rzędzie pod oknem”. Adam wziął swoje rzeczy i przeniósł się niechętnie. Równocześnie podszedł wysoki chłopak, przedstawił się jako Marcin. Po chwili dołączył jeszcze Wojtek.
– O co chodzi z tym zadaniem? – zapytał ostrożnie Adam.
Marcin z Wojtkiem popatrzyli po sobie.
– Mamy się umówić, o której godzinie idziemy spać, zwizualizować sobie ten sam obraz, by dokonać synchronizacji i spotkać w fazie świadomego snu. To pierwszy etap – wyjaśnił ciepło Marcin. Jednak te słowa pogłębiły jedynie wyraz niezrozumienia na twarzy Adama. Spotkać się w fazie świadomego snu? O czym on w ogóle mówił?
– Potrafisz w jakimś stopniu śnić świadomie, prawda? – dodał Wojtek. – Zadania są po to, by dostrajać sny i nawiązywać kontakt z innymi.
– Ale… to nie wykład z…?
– Dajcie spokój, to jajogłowy – usłyszał nagle za sobą. Odwrócił się i zobaczył „blondynkę” w czarnym golfie, która okazała się być szczupłym blondynem o drobnej budowie ciała i delikatnych rysach twarzy. Blondynem, który właśnie mierzył Adama wzrokiem pełnym wyższości. – Przyszedł szukać łatwego zaliczenia, chyba się biedaczek rozczaruje – kontynuował, wydymając usta. – Matematyka? Fizyka? Informatyka? Oni mają umysły ograniczone wzorami i nie potrafią tego przeskoczyć. Zero szans, żeby ogarnął świadome śnienie ciasnym, racjonalistycznym rozumkiem. Niech lepiej idzie do domu, a następnym razem sprawdzi, na jaki wykład trafił.
Adamowi krew uderzyła do głowy. Zorientował się już, że zaszedł do innej sali, niż planował, ale tego chłopaka miał ochotę udusić gołymi rękoma. Kim on był i jak śmiał mówić do Adama Drwęckiego – członka MENSY, laureata olimpiad, najlepszego studenta na roku – że ma ciasny rozumek?!
– Jestem w stanie ogarnąć wiele rzeczy. Prawdopodobnie dużo więcej, niż mogłoby ci się zdawać – odpowiedział chłodno, pohamowując wściekłość.
– Doprawdy? – Uniósł brwi. W błękitnych oczach igrała teraz jawna kpina. – To zapraszamy, panie jajogłowy. Zaraz ustalimy co, jak i kiedy. Spróbuj dołączyć do naszego snu. Może za pięćdziesiąt lat ci się uda.
– Krzyś, nie męcz go, jeśli trafił nie na ten wykład – wtrącił Wojtek. – Nie studiujesz psychologii, prawda?
– Jestem z fizyki. Szukałem odcha… znaczy, fakultetu.
– Mówiłem – zauważył ironicznie Krzyś. Adam zmrużył oczy.
– Chcę spróbować – powiedział twardym, nieustępliwym tonem. – Wyjaśnijcie mi, proszę, co dokładnie mam zrobić.
***
Nie wiedział, czemu tam został. No dobrze, może i wiedział. Uważali, że „jajogłowy” czegoś nie pojmie? To się zdziwią. Marcin wyjaśnił Adamowi, że trafił na fakultatywne zajęcia z psychologii świadomego śnienia. I że po zrozumieniu we śnie, że właśnie się śni, można przejąć kontrolę i skierować własną podświadomość w rejony, jakie się tylko zapragnie. Adam stwierdził, że faktycznie zdarzało mu się coś takiego, było to sprawdzoną metodą na wybudzenie z dręczących go koszmarów. Nigdy nie próbował świadomie zmieniać snu, po prostu się budził, niemniej nie powinno być to aż tak trudne.
Ale na zajęciach u doktora Muszyniaka mieli posunąć się o krok dalej. Połączyć we śnie świadomości i nawiązać kontakt z kolegami.
Zerknął na obrazek. Nieskomplikowany, łąka w kolorze wyblakłej zieleni, szare niebo, w oddali czarne zarysy gór. Pod spodem widniał rozchwiany napis: Będę pamiętał, że śnię. Podobno miał pomóc w osiągnięciu synchronizacji. Niestety, doktor Muszyniak miał spore wątpliwości co do zasadności uczestnictwa Drwęckiego w zajęciach, chociaż okazało się, że tym przedmiotem może zaliczyć fakultet. Krzyś, kapitan ich grupy, po prostu ostentacyjnie Adama ignorował.
– Zarozumiały buc – mruknął pod nosem. Nigdy nie zdarzyło mu się traktować kolegów z góry tylko dlatego, że czegoś nie rozumieli. Z tego powodu zachowanie Krzysia tak bardzo go drażniło. Czemu do tego aroganckiego chłopaka wszyscy zwracali się per „Krzyś”? Nie miał pojęcia.
Pościelił łóżko. Wynajmowane mieszkanie na ostatnim, dziewiątym piętrze było malutkie. Przygotował długopis, notatnik i latarkę, by zanotować sen natychmiast po przebudzeniu. Spojrzał jeszcze raz na obrazek. Mimo prostoty, a może właśnie ze względu na nią, przyciągał wzrok. Wyblakła trawa zdawała się lekko falować, jakby pod wpływem wiatru. Potrząsnął głową i zdał sobie sprawę, że to pewnie złudzenie spowodowane rozchwianymi literami pod spodem.
Będę pamiętał, że śnię.
Westchnął i zgasił światło. Leżał dłuższą chwilę, przewracał się z boku na bok, próbując wizualizować widoczek i podpis pod nim. Bezskutecznie. Chyba było po prostu za wcześnie. Stwierdził, że wstanie, by rozwiązać na dobranoc jakieś zadanie z algebry. Zapalił światło i zaczął szukać skryptu. Zanim jednak go znalazł, rozległo się stanowcze pukanie do drzwi.
– Kto, u licha, o tej porze… – mruknął do siebie.
Pukanie rozległo się ponownie. Otworzył drzwi i cofnął się o krok, patrząc zdezorientowanym wzrokiem na stojącą w progu piękną, czarnowłosą kobietę. Pchnęła go i weszła do środka.
– Co tu robisz? – spytał, zduszonym głosem. – Czy coś się stało?
Zmrużyła oczy.
– Co ja tu robię?! Wpadłam zobaczyć, jak sobie radzisz. – Przeszła dalej, rozglądając się. – Co za bałagan! Niepozmywane naczynia, kurz w kątach, smugi na szafkach. No tak, cały ty.
Przełknął tylko głośno ślinę, czując niejasny niepokój. Spojrzenie bursztynowych oczu utkwiło teraz w jego twarzy.
– Ile czasu poświęciłeś dziś na naukę? Ile zadań rozwiązałeś?
Zmieszał się.
– Musiałem zapisać się na fakultet. Tylko jedno, w tramwaju.
– Jedno? – parsknęła i pokręciła głową. – Do niczego się nie nadajesz. Zawiodłeś mnie.
Poczuł, że coś go dusi w gardle, a niepokój przechodzi w narastający lęk, gdy kobieta stanowczym ruchem rozsunęła zasłony i otworzyła okno.
– Wietrzyłem niedawno – powiedział, łamiącym się ze strachu głosem. – Mamo, proszę…
Odwróciła się do niego z szyderczym uśmiechem.
– Prosisz mnie? To twoja wina. Mam już dość. Ojca, Agnieszki i teraz ciebie. – Wyjrzała przez okno, wychyliwszy się mocno.
– Mamo, nie! – krzyknął, ale była szybsza.
Zwinnym ruchem wskoczyła na parapet, przechyliła się i runęła. Skamieniały z przerażenia, spojrzał za niknącą sylwetką i zdał sobie sprawę, że to przecież sen. Kolejny wariant koszmaru, który nawiedzał go od dobrych kilku lat. To nie dzieje się naprawdę. To tylko zły sen. Z którego przecież może się obudzić.
Niknąca w dole sylwetka z rozkrzyżowanymi ramionami zawisła w powietrzu. Powoli zaczęła rosnąć i zatracać kolory, aż został z niej tylko kształt, tworzony przez czarne linie przecinające się po wielokroć.
Cofnął się. Mieszkanie zniknęło. Stał na rozległej łące. Kształt urósł do niebotycznych rozmiarów i rysował się przed nim. Jak zwykle. Jak w każdym jego koszmarze. Patrzył na monstrualny słup wysokiego napięcia. Gigantyczna ażurowa konstrukcja ze stali, wsparta na czterech nogach. Rozłożone szeroko ramiona podtrzymywały czarne, idealnie równolegle liny na tle niespokojnego, stalowo-sinego nieba, przetykanego poszarpanymi obłokami. Ciche, acz uporczywe buczenie przenikało powietrze, dochodziło gdzieś z góry. Serce biło coraz szybciej i czuł, jak oblewa go zimny pot, chociaż przecież nic się nie działo.
– Będę pamiętał, że śnię – szepnął do siebie.
Wtedy nagle słup zniknął. Niebo przybrało barwę jednostajnie szarą, w oddali majaczyły niewyraźne zarysy gór. Spojrzał pod stopy. Trawa o wyblakłym kolorze falowała delikatnie.
– To przez napis – powiedział. – Na pewno przez ten napis.
– Ty?! – usłyszał bardzo wyraźny głos.
Odwrócił się zbyt gwałtownie, stracił równowagę i upadł. Nad nim stała postać, ubrana na czarno ze związanymi z tyłu, jasnymi włosami.
– Krzyś? – spytał głupio.
– No, no, jajogłowy, nie sądziłem, że tak szybko tu trafisz – powitał go z leciutkim uśmiechem.
Uczucie było dziwne. Czy to wciąż sen? Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym bardziej wszystko wokół wydawało się złudne. Obraz rozmazywał się i zanikał.
– Nie, proszę! – Głos Krzysia dobiegł go jakby z bardzo daleka. Niewyraźny zarys spoczął obok niego, na trawie. – Nie odchodź, zaczekaj. Porozmawiajmy.
Wcześniej ignorował, a teraz prosił? „Jajogłowy” udowodnił, że potrafi, w dodatku nie miał ochoty, by spotkać akurat jego. Ale ciekawość zwyciężyła. Wciąż wiedział niewiele o mechanizmie tego, co się właśnie działo, a siedzący obok chłopak sprawiał wrażenie nieźle poinformowanego. Adam skoncentrował się na widoczku wyrytym w umyśle. Szare niebo. Czarne góry. Bladozielona trawa. Obraz nabrał ostrości.
– O czym chcesz rozmawiać z jajogłowym? – spytał z delikatną drwiną. – To jest ten sen? Gdzie Marcin i Wojtek?
– Widocznie nie udało im się zsynchronizować. Chociaż Marcin pewnie spróbuje tu trafić. Wpadłeś mu w oko – odparł Krzyś, ignorując zaczepny ton.
– Co zrobiłem? – W głosie Adama zabrzmiało tak autentyczne zdziwienie, że jego towarzysz roześmiał się serdecznie. W ogóle Krzyś-we-śnie sprawiał dużo bardziej sympatyczne wrażenie niż Krzyś-z-wykładu.
– Spodobałeś mu się. Marcin jest gejem.
Chwilę trwało, zanim Adam przetrawił tę informację. To dlatego był miły? A może Krzyś go zwyczajnie wkręcał?
– Naprawdę? Nic mi nie wspominał.
– Nikomu nie wspominał. – Krzyś wzruszył ramionami. – Po prostu zauważyłem. Mowa ciała, drobne gesty, spojrzenia, ton głosu. Jeśli mi nie wierzysz, sprawdź.
– Uważasz się za tak dobrego psychologa? – Adam usiadł wygodniej i podparł brodę dłonią. – Przecież pomyliłeś się co do mnie. Twierdziłeś, że mam ciasny rozumek i nie ogarnę tych snów przez pięćdziesiąt lat.
Chłopak zerknął na niego i uśmiechnął się tajemniczo.
– Nie, jajogłowy. Nie pomyliłem się co do ciebie. Wiedziałem, że jeśli nie wejdę ci na ambicję, to grzecznie się pożegnasz i zapiszesz na inne zajęcia. Przez cały wykład zajmowałeś się czymś zupełnie innym. Siedziałem przed tobą i podawałem ci listę obecności, ale pewnie tego też nie zauważyłeś.
– Zauważyłem za to, jak się przytulasz z koleżanką z ławki – wyrwało się Adamowi. Czuł, że się zaczerwienił, mówiąc te słowa. To wszystko było takie realne, cała rozmowa, obecność Krzysia, własne reakcje. A jednak śnił. – Przepraszam.
– Ania jest na drugim roku, to moja dziewczyna. Przytulamy się i robimy inne rzeczy, nic niezwykłego. – Wzruszył ramionami. – Ciekawsze jest, jak udało ci się wejść w świadomy sen? I jeszcze zsynchronizować? Trenowałeś wcześniej?
Adam zaprzeczył. Wyjaśnił, że miał powtarzający się od lat koszmar, o którym wiedział, że jest tylko snem. Nie zagłębiał się w szczegóły, mimo wszystko nie chciał opowiadać o marach dręczących podświadomość. Wolał nie odkrywać się tak bardzo, zwłaszcza że psycholog doskonale go rozszyfrował. Gdyby nie pogardliwe słowa obrażające jego inteligencję, dziś wieczór zajmowałby się całkami, a nie snami.
Krzyś nie naciskał, wysłuchał z uwagą.
– Miałem przeczucie, że możesz być dobry, choć nie myślałem, że aż tak – stwierdził. – Nikomu nie udało się nawiązać na tyle stabilnego kontaktu, by móc swobodnie rozmawiać.
Teraz Adam się zdziwił.
– Myślałem, że to część waszych zajęć i wszyscy potraficie.
Psycholog pokręcił przecząco głową.
– Umiemy tylko wchodzić w stan świadomego snu. Doktor Muszyniak jest zdania, że to świetny sposób na autopoznanie i dobra terapia dla osób z niektórymi zaburzeniami. We śnie nie można kłamać. Możliwość połączenia dwóch świadomości, wpuszczenia psychoterapeuty do snu pacjenta, to ogromny potencjał. Doktor prowadzi badania w tym kierunku, ale rezultaty są słabe. Poza zobaczeniem zarysów drugiej osoby nic więcej nie wyszło. Nadal nie rozumiem, dlaczego udało się z tobą.
– Mnie nie pytaj. O czymś takim jak świadome śnienie dowiedziałem się dzisiaj.
– I jak wrażenia? – Krzyś przeciągnął się i położył wygodnie na trawie. Adam wciąż siedział, obejmując własne kolana.
– Dziwne – mruknął. – Z jednej strony wiem, że śnię, ale z drugiej mam wrażenie, jakby to wszystko działo się naprawdę.
– Mówiąc żargonem jajogłowych, wszystko zależy od tego, jak definiujesz „naprawdę”. – Krzyś zerwał źdźbło trawy i włożył je do ust. – Tak zwany świat realny odbierasz we własnym mózgu za pomocą impulsów przekazywanych zmysłami. Ten świat odbierasz mózgiem bezpośrednio. Może jest nawet bardziej prawdziwy? Zmysły łatwo oszukać.
– Owszem. Widzę obłoki, choć mam zamknięte oczy. Słyszę ciebie, mimo że nie wytwarzasz fal dźwiękowych. Nie wiem tylko, co z tobą. Czy jesteś sobą, czy tylko moim snem.
Krzyś przez dłuższą chwilę milczał, co było, jak na niego, trochę nienaturalne. Do tej pory zdawał się mieć na wszystko gotową odpowiedź.
– Też się nad tym zastanawiałem, gdy cię zobaczyłem – odrzekł powoli, starannie dobierając słowa. – Czy moje pragnienie, by eksperyment się udał, nie spowodowało, że podświadomość podsunęła mi ciebie. Pewnie znasz to uczucie, co, jajogłowy? Przeprowadzałeś kiedyś doświadczenie, którego wynik z góry znałeś i nawet jak pomiary nie do końca się zgadzały, to zrzucałeś winę na błąd statystyczny lub aparaturę?
– Podejrzanie dobrze się orientujesz w naukowym żargonie, jak na humanistę – stwierdził.
Krzyś roześmiał się i wypluł żute źdźbło.
– Chodziłem w liceum na kółko chemiczne, pewnie stąd.
Obłoczki sunące leniwie po firmamencie przyspieszyły i nabrały stalowo-sinej barwy. Adam wzdrygnął się. Przez moment wydało mu się, że na ich tle dostrzegł upiorną konstrukcję słupa. Nieokreślony lęk powrócił.
– Coś się stało? – Krzyś powrócił do pozycji siedzącej.
– Dziwnie się czuję. Nie wiem, jak stąd wyjść i się obudzić.
–Zakończ sen silnym przeżyciem. Najprościej popełnić samobójstwo.
Adam zmarszczył brwi. Czemu Krzyś to powiedział? Czyżby przejrzał go aż tak, by wiedzieć, iż jego koszmarem jest zabijająca się matka? A może to wcale nie Krzyś, tylko uosobienie własnej podświadomości?
– Spójrz. – Psycholog wyciągnął przed siebie dłoń, na której zmaterializowała się tykająca bomba. – W momencie gdy wybuchnie, obudzę się.
– To… bezpieczne?
Zaśmiał się w odpowiedzi.
– Jesteśmy we śnie. Oczywiście, że bezpieczne. Nie zginę, tylko się obudzę.
Adam przyjrzał się uważnie, wyciągnął przed siebie ręce i po chwili też trzymał bombę.
– No to żegnam – mruknął, czując mimo wszystko strach.
– Przyjdziesz jutro?
– Nie chcę mieć z psychologią nic wspólnego, poza zaliczonym fakultetem, ani zostać królikiem doświadczalnym doktora Muszyniaka – powiedział, spoglądając na tykający licznik. Odmierzane sekundy płynęły jakoś dziwnie, nie potrafił powiedzieć, ile jeszcze zostało czasu.
– Nic mu nie powiem. Nikomu nie powiem, obiecuję. Ale przyjdź – szepnął Krzyś. Adam zmieszał się. Chciał coś odpowiedzieć, lecz powietrze rozdarł huk eksplozji.
Usiadł gwałtownie na łóżku i wyłączył budzik. Czuł się dziwnie. Nie dość, że udało mu się za pierwszym razem, to jeszcze spotkał tam Krzysia? Sięgnął po zeszyt, długopis i zaczął opisywać cały sen od początku. Pisząc o mamie, poczuł wyrzuty sumienia. W rodzinnym domu bywał bardzo rzadko. Już w gimnazjum mieszkał u dziadków, by chodzić do szkoły odpowiadającej jego ambicjom. Teraz, gdy studiował wymarzoną fizykę, musiałby jechać prawie piętnaście godzin. Nawet na ferie postanowił zostać, zwłaszcza że obiecał korepetycje kilku kolegom. Na szczęście miał siostrę i dwóch braci, więc było komu zatroszczyć się o domowe ognisko. Co nie zmieniało faktu, że po każdym tego typu śnie się martwił. Chwycił komórkę i zadzwonił. Usłyszał zaspany głos ojca.
– Janusz Drwęcki, słucham?
– Wszystko w domu dobrze? Jak żyjecie? – zapytał. Chwilę trwało, zanim rodzic oprzytomniał na tyle, by zapewnić go, że wiele się nie zmieniło, odkąd wyjechał na studia.
Porozmawiali parę minut, aczkolwiek rozmowa się nie kleiła. Porę na dzwonienie wybrał najgorszą z możliwych. Wszyscy, prócz ojca, byli w pracy bądź szkole, a staruszek wrócił niedawno z nocnego dyżuru. Ciężko harował, między innymi po to, by on, Adam, mógł studiować. Zawstydził się i pożegnał szybko. To było dziecinne i niepoważne, przestraszyć się złego snu. A o dalszej fazie nie wiedział co myśleć. Czy naprawdę spotkał się i rozmawiał z Krzysiem? Czy to tylko autosugestia? Tydzień czekania na kolejne zajęcia z psychologii świadomego śnienia wydał mu się naraz bardzo długim okresem.
Zajęcia zaczynał o dziewiątej. W przeciwieństwie do większości studentów, zazwyczaj uważnie słuchał wykładów i orientował się, jakich problemów dotyczą. Jednak dziś na wstępie do fizyki i ulubionej analizie odpływał myślami, próbując zrozumieć, czym właściwie był ten sen i dlaczego pozostawił po sobie takie wrażenie. Nawet nie miał z kim o tym porozmawiać, z żadnym z kolegów nie był na tyle blisko, by poruszać sprawy prywatne. Spróbował zagadnąć Szumskiego, czy myśli, że można z kimś uciąć sobie pogawędkę we śnie. Ten tylko roześmiał się i poklepał go po plecach.
– Na psychologii opowiadają różne głupoty. Nie bierz tego na poważnie.
Mógł się spodziewać podobnej odpowiedzi. Może Szumski miał rację? Może to wszystko były bzdury, a sen – choć niezwykle realistyczny – był niczym więcej, jak scenami przetworzonymi przez jego własny mózg? Odgonił wreszcie te myśli i zajął się tym, co lubił i rozumiał – zadaniami z algebry. Skupienie uwagi na wzorach oraz zakończone sukcesem próby logicznego rozwiązania postawionego zagadnienia, dały mu poczucie satysfakcji.
Jednak w słowach Krzysia-z-wykładu coś było. Świat Adama mocno ograniczał się do ciała liczb rzeczywistych. A przypadek wprowadził znienacka do owego świata obcy element, jednostkę urojoną. Mógł ją oczywiście odrzucić i pozostać zamknięty w rzeczywistości, którą znał, ale gdyby prawie pięćset lat temu Girolamo Cardano odrzucił istnienie niemożliwego pierwiastka kwadratowego z liczby ujemnej, nie powstałoby zasadnicze twierdzenie algebry. Ciało liczb rzeczywistych nie zostałoby algebraicznie domknięte ciałem liczb zespolonych. Powinien zapomnieć? A jeśli to było odkrycie domykające rzeczywistość przy pomocy snu – urojenia, dającego zespolenie z podświadomością?
Przed dwudziestą drugą leżał już w łóżku, trzymając w rękach obrazek. Zgasił światło. Jeżeli to miało mieć podstawy naukowe, to eksperyment musiał być powtarzalny. Tym razem sen nadszedł szybko.
Znajome otoczenie pojawiło się kilka chwil po tym, jak zamknął oczy. Jednak na rozległej łące stał sam. Rozglądał się, obserwował niebo i czarne góry majaczące na horyzoncie. Usiadł na trawie, jak wczoraj. Czekał. Zastanawiał się, czy – tak jak bombę – mógłby zmaterializować w dłoniach dowolną rzecz. Pierwsze, o czym pomyślał, to pomarańczowy kubek, z którego pijał herbatę. Miał go w rękach. Tak po prostu, gdy tylko wpadł na ten pomysł. Wyobraził sobie jeszcze klucze, piłkę, kartonowe pudełko, potem rzeczy nieco większe – szafę czy krzesło – na fortepianie i kadłubie samolotu kończąc. Wszystkie przedmioty leżały rozrzucone wokół niego. Gdy zastanawiał się, co jeszcze mógłby zrobić, dostrzegł wysoką postać, którą rozpoznał od razu.
– Marcin! – zawołał, zrywając się z miejsca. Podbiegł i spróbował go dotknąć, ale dłoń przeszła jak przez powietrze. Marcin rozglądał się bezradnie, nic nie odpowiadał, a jego postać z każdą chwilą stawała się bledsza, aż znikła zupełnie.
– Ależ bałaganu tu narobiłeś, jajogłowy – usłyszał niespodziewanie. Krzyś, jak zwykle, musiał zajść go od tyłu. – Po co ci ten samolot i fortepian?
– Ty jesteś psychologiem, więc mi powiedz – odgryzł się.
Krzyś uśmiechnął się kpiąco.
– Papcio Freud by powiedział, że śnienie o tak dużych przedmiotach jak samolot oznacza, że masz kompleks małego członka.
Adam zmierzył go wzrokiem i mruknął w odpowiedzi, że podobno sen mają wspólny. Krzyś tylko podejrzanie się uśmiechał. Zasępił się lekko, dopiero gdy usłyszał o spotkaniu z Marcinem.
– Tak to właśnie wyglądało przy poprzednich próbach – westchnął, kiedy Adam dokładnie wszystko opisał. – Nadal nie wiem, czemu w tym przypadku jest inaczej. Dlaczego akurat z tobą się udało.
Adam rozłożył ręce w geście niewiedzy. Krzyś spojrzał na niego z lekkim wahaniem i dodał:
– Czy mógłbyś… opowiedzieć mi coś, o czym na pewno nie wiem? – Widząc pytający wzrok wyjaśnił: – No, coś takiego, żebym się przekonał, że nie jesteś projekcją mojej podświadomości. Coś ze swoich studiów na przykład. Jakiś wzór.
– Jasne. – Fizyk zastanowił się chwilę, po czym uśmiechnął szeroko. – Wzory na wszystkie pierwiastki równania sześciennego znasz?
Krzyś pokręcił przecząco głową. Usiadł na trawie, Adam tuż obok niego, ze świeżo zmaterializowanym notatnikiem i ołówkiem.
– Każde równanie trzeciego stopnia można sprowadzić do postaci kanonicznej, y3+py+q=0 – zaczął. Rozpisał wzór ogólny, przekształcając go do tejże postaci. – Rozwiązanie takiego równania opiera się na wykorzystaniu wzoru na sześcian sumy, aczkolwiek w ten sposób, jeśli będziemy mieć szczęście i uzyskamy dodatni wyróżnik, to otrzymamy tylko jeden pierwiastek, a równanie trzeciego stopnia powinno mieć ich trzy. By obliczyć pozostałe, musisz znać liczby de Moivre'a, czyli pierwiastki, w tym wypadku trzeciego stopnia, z jedynki. To ułatwi ci pojęcie dalszych wzorów, które za chwilę wyprowadzę… – kontynuował, wpadając w jeden z ulubionych tematów. Dokonywał kolejnych przekształceń i podstawień, Krzyś obserwował, starając się nadążyć. Gdy wreszcie Adam zaprezentował wyprowadzane przez kilka kartek wzory, stwierdził tylko z kwaśną miną:
– Chyba po prostu uwierzę, że jesteś prawdziwy. Sam z siebie nie wyśniłbym takich głupot. Myślałem, że zwyczajnie napiszesz mi jakiś w miarę prosty wzór i powiesz, o co w nim chodzi. Tego wszystkiego to w życiu nie zapamiętam.
Adam z zakłopotaniem podrapał się ołówkiem po czole.
– Przepraszam. Wydawało mi się, że to dość proste.
– Nie mądrzyj się, jajogłowy.
– Wiesz, wytłumaczę ci to wszystko po kolei, każde przekształcenie, chcesz? Tak, żebyś zrozumiał i sam potrafił to wyprowadzić.
Psycholog popatrzył na niego, zastanawiając się nad czymś.
– Cóż, różne rzeczy robiłem w świadomych snach. Uczenie się matmy jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy. – Wzruszył ramionami. – Ale to może być ciekawe doświadczenie. Jeśli takie korki w snach okażą się możliwe, będzie to rewolucja dla uczniów i studentów.
Adam uśmiechnął się, wziął czystą kartkę i zaczął tłumaczyć od początku. Krzyś, jak na psychologa niemającego zbyt wiele kontaktu z matematyką, całkiem nieźle przyswajał. Na pierwszym przykładzie poległ, ale drugi, z pomocą Adama, rozwiązał. Trzeci dał już radę samodzielnie.
– A to będzie twoja praca domowa. – Adam nakreślił szybko na kartce równanie: 27x3 – 2x2 – 575x + 550 = 0. – I jeśli to faktycznie jest nasz wspólny sen, to postać kanoniczną oraz rozwiązania podasz mi na wtorkowych zajęciach u doktora Muszyniaka.
– Czemu akurat wybrałeś te wzory? – spytał, wzdychając ciężko. – Jeszcze nigdy się tak nie wymęczyłem w świadomym śnie. Na litość, w żadnym śnie! – Przewrócił oczami.
– To wzory Cardano. Człowieka, który nie uląkł się liczb zespolonych i wykorzystał je w równaniach, choć nie wiedział, czym one są i nie mógł ich jeszcze wtedy zrozumieć – odparł, kładąc się wygodnie na trawie.
Krzyś przeanalizował szybko te słowa.
– Ładna alegoria. Jestem pod wrażeniem – stwierdził tonem, w którym pobrzmiewała zarazem kpina i podziw.
– Cardano by ci się spodobał. Oprócz bycia wybitnym matematykiem, parał się również astrologią. Przepowiedział dokładną datę własnej śmierci.
– I serio umarł tego dnia, co przepowiedział? – zaciekawił się Krzyś.
– Tak. – Adam zerknął na niego. – Popełnił samobójstwo.
– Wiesz, chyba zaczynam cię lubić, jajogłowy.
***
Wtorkowe ćwiczenia z algebry dłużyły się Adamowi jak nigdy. Jeszcze niecałe czterdzieści minut i znajdzie się w tramwaju. Godzina z kawałkiem i skonfrontuje swoje sny z rzeczywistością. Zobaczy Krzysia i uzyska odpowiedź na pytanie, czy naprawdę spotykają się w snach.
Tramwaj wlókł się niemiłosiernie. Adam tym razem nie rozwiązywał całek. Poganiał wzrokiem motorniczego. Jak na złość, trzy przystanki przed celem awaria sieci trakcyjnej zakończyła podróż. Klnąc pod nosem, wybiegł na ulicę. Wiedział już, że się spóźni i nie zdąży porozmawiać z Krzysiem przed zajęciami.
Wpadł na salę kilka minut po rozpoczęciu. Kapitan pierwszej grupy właśnie zdawała relację z osiągnięć. Adam usiadł za Wojtkiem i Krzysiem, obok Marcina, który uśmiechnął się szeroko na jego widok.
– Cieszę się, że jednak nie zrezygnowałeś – szepnął, przysuwając się odrobinę bliżej.
– Tramwaje stanęły. Dlatego się spóźniłem. – Trochę nerwowo odwzajemnił uśmiech. Czy faktycznie Marcin był gejem, jak mówił Krzyś-ze-snu?
Krzyś odwrócił się do nich i Adam poczuł dziwne dławienie w gardle. Wszystkie szczegóły wyglądu się zgadzały, choć tydzień temu przy pierwszym spotkaniu na pewno nie zwrócił uwagi na kolor jego oczu, kształt brwi czy ust.
– Jajogłowy, skoro znowu tu zabłądziłeś, czy byłbyś łaskaw przynajmniej nie przeszkadzać? – spytał z sarkazmem i odwrócił się z powrotem.
– Nie przejmuj się nim. – Marcin ściszył głos. – Po prostu wkurza się, że eksperyment nie wychodzi.
– Nie wychodzi? – Adam uniósł ze zdziwieniem brwi, ale w tej chwili Krzyś został poproszony przez prowadzącego o przedstawienie rezultatów ich grupy. Z pochyloną głową oznajmił, że nie odnieśli żadnych sukcesów.
Doktor Muszyniak westchnął cicho i stwierdził, że liczy na Krzysia, po czym dokończył pytać pozostałych.
Adam nie słuchał już dalej.
„Brak sukcesów”. A zatem to wszystko, cały ten niby-świadomy sen był tylko wytworem podświadomości. Stracił tydzień na coś, co tylko mu się wydawało. Na iluzję. Przysiągł sobie nie przejmować się więcej ani tymi zajęciami, ani całą bezsensowną psychologią. Wyciągnął zeszyt do algebry i uciekł do świata równań różniczkowych. Strony zapełniały się pochyłymi, niezbyt czytelnymi dla postronnego obserwatora liczbami i symbolami. Byle nie myśleć o tym, że tak bardzo zaangażował się w coś, co sam stworzył. Że śnił o tym bezczelnym, aroganckim chłopaku, który właśnie…
– I znowu zajmujesz się czymś innym – stwierdził Krzyś, nonszalancko rzucając zaklejoną kopertę wprost pod długopis Adama. Identyczne koperty trzymali Marcin i Wojtek.
– W środku znajdują się indywidualne instrukcje, przygotowane dla każdego przez kapitana grupy – objaśnił Marcin, widząc, że Adam zupełnie nie wie, o co chodzi. – Mamy je przeczytać przed samym snem.
– Tylko nie zapomnij zabrać tej koperty. Nie chciałbym, żeby moja ciężka praca poszła na marne.
– Ciężka praca? – spytał z nutą gorzkiej złośliwości. – Napisałeś tu coś innego niż „jajogłowy, nie nadajesz się”?
Krzyś uśmiechnął się krzywo i potarł palcami brodę.
– Wyczuwam u kolegi frustrację i kompleksy. Dobrze, że trafiłeś na Wydział Psychologii. Do jutra – rzucił w stronę grupy i wyszedł z sali.
Wykład się skończył i pozostał czas na rozmowy w grupach, ale Adam nie miał ochoty dłużej tam siedzieć. Przeprosił Marcina i Wojtka i wyszedł, a właściwie wybiegł z budynku. Wiązał duże nadzieje z dzisiejszym wykładem… No dobrze, musiał przyznać przed sobą, że nadzieje wiązał z rozmową z Krzysiem. A ten ostentacyjnie go zignorował. Jakby nic się nie wydarzyło.
„Bo przecież nic się nie wydarzyło – myślał, kończąc parę godzin później opracowywać opis do ćwiczenia z laboratorium z fizyki. – Nic, zupełnie nic”.
Sięgnął po zeszyt do algebry i wraz z nim wyjął kopertę.
Instrukcje do poczytania przed snem.
Wzruszył ramionami. Dochodziła dwudziesta druga, nie zamierzał jeszcze ani iść spać, ani realizować tych instrukcji. Mógł równie dobrze podrzeć je i wyrzucić do śmieci, co za różnica. Ciekawość, o co chodziło Krzysiowi z tą „ciężką pracą”, jednak wygrała. Rozdarł kopertę i wyjął z niej złożony na cztery części arkusik papieru w kratkę.
Rozwinął.
Nie było żadnej instrukcji. Na kartce widniały tylko trzy liczby: -5, 1, 4. I pod nimi, starannie wykaligrafowanym pismem: x3 – 21x + 20 = 0. Rozwiązanie równania.
Prawidłowe.
Dłoń z kartką uderzyła z hukiem o biurko. Ilość emocji i pytań go przytłoczyła. Więc jednak ten sen był prawdziwy. Dlaczego Krzyś nie porozmawiał z nim na żywo? Dlaczego powiedział, że się nie udało? Dlaczego wciąż zachowywał się, jakby nic się nie stało, dlaczego wciąż traktował go z dystansem i złośliwością? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?!
Nie miał do niego żadnego kontaktu, ba!, nawet nie pamiętał nazwiska. Jedynym sposobem, by poznać odpowiedź, było zasnąć i spotkać go tam.
Niestety wiedział, że to łatwo się nie uda. Emocje kipiały, radość mieszała się ze złością, euforia z gniewem. Chciało mu się jednocześnie śpiewać, tańczyć, kochać cały świat i wyć z wściekłości. Jak miał zasnąć w tym stanie?! Przeklęty Krzyś, na pewno doskonale o tym wiedział i po raz kolejny z niego zadrwił.
Położył się, zgasił światło, zapalił nocną lampkę i wziął w dłonie obrazek.
– Dorwę cię już wkrótce – mruknął. – I łatwo się nie wykręcisz.
Gdy wreszcie udało mu się zasnąć, było dobrze po drugiej. Znajoma łąka z falującą lekko trawą pojawiła się niemal natychmiast. Krzyś siedział na wygodnym fotelu i żuł źdźbło, uśmiechając się przy tym półgębkiem.
– Ty… – Adam ruszył do niego, chwycił za czarny golf i podniósł. Nie sprawiło mu to trudności.
Psycholog wypluł trawę i popatrzył mu prosto w oczy.
– O co chodzi? Pomyliłem się gdzieś w obliczeniach?
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – wysyczał powoli.
Naraz sceneria zmieniła się; stali w znajomej sali wykładowej. Krzyś rozejrzał się.
– Nie rób tego – powiedział cicho. – Nie mieszaj rzeczywistości do świadomego snu.
– Dlaczego powiedziałeś, że w naszej grupie się nie udało?! – Adam przysunął się do niego tak blisko, że wyraźnie widział drobne, szare plamki na błękitnych tęczówkach.
– Nie chciałeś być króliczkiem doświadczalnym doktora Muszyniaka – odparł. – I obiecałem ci, że nikt się nie dowie. Przynajmniej na razie.
Adam puścił go, lekko zdezorientowany. Sala wykładowa zniknęła. Znów stali na rozległej łące.
– Tylko dlatego?
Krzyś otrzepał niewidoczne pyłki z ubrania i, lekko się ociągając, odpowiedział:
– Nie tylko. Chcę sam to zbadać, dowiedzieć się, dlaczego akurat ty i móc przypisać całą zasługę wyłącznie sobie. Nam – poprawił się od razu.
Fizyk pokiwał głową. Wyjaśnienia zabrzmiały nawet przekonująco.
– To wszystkie powody? – rzucił.
Chłopak odwrócił głowę i Adam przypomniał sobie, że podobno we śnie nie da się kłamać. Uśmiechnął się szeroko. W tym momencie po raz pierwszy od początku ich znajomości poczuł, że ma nad Krzysiem przewagę. On też to wiedział, bo odrzekł szybko, nie patrząc mu w oczy.
– Nie wszystkie. I nie radzę, bo to działa w dwie strony. Też mogę wyciągnąć z ciebie najgłębiej schowane tajemnice. I zaręczam, że nie zawaham się, jeśli nie przestaniesz.
Niebo posiniało i na chwilę, jakby przywołany wspomnieniem, zamajaczył upiorny kształt. Setki linii ułożyły się w wysoką, niemal sięgającą sklepienia, ażurową, ponurą konstrukcję. Strach zdławił słowa w gardle. Gdyby Krzyś teraz zapytał, gdyby tylko spojrzał za siebie…
Dostrzegł ten lęk. Oczywiście, że dostrzegł! Adam już zdążył się przekonać, że zdolności obserwacyjne kolegi stały na bardzo wysokim poziomie. W jednej chwili role się odwróciły, po przewadze nie pozostał ślad. Wstrzymał oddech, patrząc w napięciu szeroko otwartymi oczyma na sylwetkę psychologa malującą się na tle monstrualnego słupa. Uciec, nie pozwolić, by zadał to pytanie, zniknąć, teraz!
Zanim zdążył zmaterializować w dłoniach bombę, Krzyś chwycił go mocno za rękę i przyciągnął do siebie. Obraz za jego plecami zadrżał i zaczął się rozpływać w jaśniejącym do błękitu niebie.
– Nie bój się, nie zrobię tego. Nie wydrę z ciebie twoich koszmarów – powiedział cicho. Uścisk zelżał, dotyk nie był nieprzyjemny, miał w sobie coś kojącego, uspokajającego. Niepewność i napięcie powoli ustąpiły, gdy napotkał spojrzenie Krzysia. – Zaczekam, aż będziesz gotów, żeby sam mi je pokazać – dodał, puszczając go.
Adam prychnął pogardliwie. Nie dzielił się nigdy z nikim prywatnymi sprawami. Dlaczego miałby robić wyjątek dla tego zarozumiałego, złośliwego chłopaka?
– Mogę spróbować uwolnić cię od nich – odrzekł Krzyś spokojnie, jakby odczytał niezadane pytanie. – Poza tym, to też działa w dwie strony. Gdy zdecydujesz się otworzyć przede mną, podzielę się z tobą własnymi sekretami.
– Myślisz, że interesują mnie twoje sekrety? – parsknął. Krzyś tylko uśmiechnął się kpiąco.
– Myślę, że tak. I to bardziej, niż chciałbyś przyznać nawet przed sobą.
Adam zmrużył oczy. Choć był na niego wściekły, z jakiegoś powodu nie chciał przerwać tego snu, stracić kontaktu.
Psycholog miał rację.
Znowu.
***
Obudził się we własnym łóżku i wyłączył dzwoniący uparcie budzik. Obok leżała niedbale rzucona koperta, w niej kartka od Krzysia-realnego. Wziął ją ostrożnie w dłonie, wyjął i przybliżył do twarzy. Starannie wykaligrafowane rozwiązanie równania na szczęście wciąż tam było. Odetchnął głęboko. Papier lekko pachniał. Adam nie potrafił powiedzieć, co to za kompozycja, nie znał się na perfumach, choć zapach mu pasował do właściciela. W pierwszym wrażeniu irytujący, później intrygujący, wręcz uzależniający, a przy tym ulotny. Czemu Krzysiowi zależało, by wszystko ukryć? Czemu nie chciał porozmawiać na żywo? Obawiał się czegoś? Pokusa, by wydobyć od niego odpowiedź, była duża, ale Adam wiedział, że zbyt brutalny krok mógłby wszystko zniszczyć. Ich senna znajomość opierała się na delikatnym zaufaniu i poszanowaniu, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało w odniesieniu do sarkastycznego psychologa. Nowe doświadczenie, tak inne od wszystkiego, czym zajmował się do tej pory, było w pewien sposób fascynujące. Z pozoru abstrakcyjne niczym hermitowski operator pędu, ale realne, czego dowodem była kartka, którą właśnie wąchał. Wąchał?!
Zdegustowany własnym zachowaniem schował ją szybko do koperty.
***
Tym razem podeszła do niego na przystanku tramwajowym. Nie znał tej okolicy, a przystanek widział po raz pierwszy w życiu. Rozchwiany napis na wiacie głosił: „Elektryczna – Ogródki Działkowe” i zdążył pomyśleć, iż musi sprawdzić, czy faktycznie takowy istnieje. Oraz stwierdzić, że w krótkim czasie doszedł do całkiem niezłej wprawy w świadomym śnieniu. Nie potrzebował już koncentrować się na obrazku. Przebudzenie we śnie następowało naturalnie i niemal samoistnie.
– Nie przykładasz się – powiedziała, mierząc go surowym wzrokiem. Spojrzenie bursztynowych oczu utkwiło w twarzy Adama i to wystarczyło, by znów poczuł się bezradny.
– Mam najlepszą średnią na roku – bąknął, spuszczając głowę.
– Zajmujesz się głupotami zamiast tym, co ważne – dodała. Czarne włosy falowały na wietrze i otulały jej postać. – Te sny donikąd cię nie doprowadzą. Skup się na studiach.
Znowu. Jak w każdym śnie była rozczarowana, niezadowolona. Odkąd sięgał pamięcią, zawsze go krytykowała. I chwilę po tym popełniała samobójstwo, pozostawiając syna skamieniałego z przerażenia. Ale nie tym razem. Nie, kiedy był w pełni świadomy.
– Mamo, czy ty też śnisz razem ze mną? – zapytał, zebrawszy całą odwagę. We śnie nie można kłamać. Wiedział o tym. Uniósł głowę i popatrzył na nią hardo.
Rozchyliła usta, ale spomiędzy warg nie wydobyło się ani jedno słowo. Jedynie chichot. Szyderczy, przeraźliwy śmiech, wchodzący na coraz wyższe i wyższe rejestry, świdrujący na wylot mózg, nie do zniesienia. Zobaczył rozpędzony tramwaj linii pięć. Motorniczy łudząco przypominał Krzysia. Zmrużył oczy, by przyjrzeć mu się uważnie i wtedy śmiech nagle ucichł, jak ucięty nożem. Tramwaj zniknął. Przystanek też. Na trawie, pod stopami leżało roztrzaskane, zmasakrowane ciało, jak zwykle, jak w każdym z jego koszmarów. Mógłby je narysować z najdrobniejszymi szczegółami. Nie chciał znowu oglądać krwawej miazgi, uniósł wzrok, tylko po to, by na tle sinego nieba ujrzeć majestatyczny słup wysokiego napięcia.
Obudził się zlany potem.
***
– Jesteś psychologiem, specjalizujesz się w śnieniu. Potrafiłbyś powiedzieć, co znaczy pewien irracjonalny sen? Jak go wyjaśnić, jak… – urwał, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
– Jak się go pozbyć?
Adam tylko skinął głową na potwierdzenie. Krzyś wstał, otrzepał się z trawy i podszedł bliżej. – Nie wiem, czy bym potrafił. Mogę spróbować.
Spodziewał się takiej odpowiedzi. Z jednej strony pragnął wreszcie uwolnić się od koszmaru, ale z drugiej wciąż nie był pewien, czy chce zaufać psychologowi na tyle, by opowiedzieć o czymś tak osobistym. Oczywiście, ten od razu dostrzegł wahanie. Podszedł jeszcze bliżej i znienacka objął Adama w pasie, przyciskając z całych sił do siebie.
– Co ty wyprawiasz?! – chciał zawołać, ale zdążył wykrztusić z siebie tylko bliżej nieokreślony dźwięk, gdy ziemia pod nogami dosłownie się rozstąpiła i poczuł jak leci w dół wraz z trzymającym go idiotą. Zamknął oczy. Choć spadanie wywołało paniczny lęk, mocny uścisk Krzysia sprawiał, iż miał dziwną pewność, że nic złego nie może się stać. Chwilę później poczuł opór. Usłyszał łopot, jakby ogromne skrzydła uderzały powietrze.
Rozejrzał się ostrożnie.
Otaczały ich powleczone warstwą śniegu skały. Nad głowami, na tle przetykanego niespokojnymi, szaro-złocistymi chmurami nieba, malowały się strome szczyty gór. Wszystko nasycone intensywnymi barwami, w niczym nie przypominające prostych, czarnych kształtów z obrazka. Surowe, okraszone przymglonym światłem turnie zdawały się jednocześnie groźne i przepiękne w swym majestacie. Poszarpany grzbiet niknął gdzieś w oddali. Daleko w dole, u podnóża gór, na wpół zamarznięty staw odcinał się intensywnym turkusem od wszechobecnej bieli. Wysokie świerki, porastające dolne partie zboczy, wyglądały jak choinki bożonarodzeniowe przygotowane dla kogoś wyjątkowego.
Za plecami wciąż mocno trzymającego go Krzysia, zobaczył białe skrzydła, na końcach upstrzone czarnymi plamkami. Psycholog uśmiechał się. Pewnie jak zwykle miał ubaw ze zszokowanej miny Adama.
– Wyglądałeś na mocno spiętego i zestresowanego – wyjaśnił szeptem wprost do jego ucha. – Postanowiłem pokazać ci, jak wspaniale można zrelaksować się w świadomych snach. Ty też potrafisz latać!
Adam zamachał bezradnie nogami, bo po tych słowach Krzyś go puścił. Lot w dół nie trwał długo, fizyk niemal natychmiast zawisł tuż nad taflą stawu, na własnych skrzydłach, które nie wiadomo kiedy i jak wyrosły mu z pleców. Ostrożnie odwrócił głowę, upewniając się, że utrzymają jego ciężar. Nie były tak piękne jak Krzysiowe, biel i czerń mieszały się mniej więcej w równych proporcjach, tworząc nieregularny, przypadkowy wzór.
– Mam się zrelaksować? – burknął, utrzymując z trudem równowagę w powietrzu.
– Właśnie tak. – Krzyś sfrunął łagodnie i zawisł parę metrów od Adama.
Promienie przebijającego przez chmury słońca rozszczepiały się na niesfornych blond kosmykach, które uciekły z warkocza i tworzyły nad głową coś na kształt aureoli. Pierwszym skojarzeniem Adama było, że włosy Krzysia posiadają zdolność dyspersyjną niczym pryzmat. Drugim – że w tym pięknym, lodowym krajobrazie psycholog zdawał się być jedynym źródłem ciepła. Zdecydował się zwerbalizować dopiero trzecią myśl: czemu z prostej, ubogiej i łatwej do zwizualizowania scenerii, jaka towarzyszyła im zawsze we wspólnym śnie, wylądowali nagle w miejscu przypominającym baśniowe krainy?
– Gdzie jesteśmy? – zapytał ostrożnie.
– Stworzyłem ten świat na podstawie filmów i zdjęć miejsc, które chciałbym odwiedzić. To mój sen. Pokażę ci. Chodź. – Wyciągnął rękę.
Adam niepewnie chwycił jego dłoń. Machnął silnie skrzydłami i ze zdumieniem stwierdził, że faktycznie, wznosi się coraz wyżej, nad staw, nad pokrytą białym puchem dolinę. Z mieszaniną fascynacji i ciekawości oglądał krainę rozciągającą się pod nim, piękną, niemal rzeczywistą, choć miejscami upiększoną, głównie intensywnymi, lekko odrealnionymi barwami. Przelecieli tuż nad szczytami, chłonąc rześkie, górskie powietrze. Pachnące świeżością i wonią, którą wyczuł parę dni temu na kartce z wynikami. Potrząsnął głową i powrócił do oglądania widoków.
Sceneria zmieniła się z zimowej na wiosenną. Wciąż pozostawali w górach, lecz teraz pod stopami mieli soczystą zieleń, przetykaną czerwienią kwiatów. Obniżyli lot, by znaleźć się w wąskim, skalistym kanionie, dnem którego pomykał wartki potok. Z jednego z występów wypływał strumień, opadający niezwykle malowniczym, kilkumetrowym wodospadem. Adam, przelatując obok, sięgnął wolną dłonią i zaczerpnął chłodnej wody. Bez większego namysłu chlapnął prosto na towarzysza.
– Widzę, że się dobrze bawisz – stwierdził ten z nutką sarkazmu, strząsając krople z włosów. Wylądowali na szerokim, omszałym głazie, na samym dnie doliny.
– Nie wiedziałem, że tak można. – Adam westchnął z nieukrywanym podziwem. Rozejrzał się wokół, zachwycony. Wysoko, nad ich głowami, piętrzyły się skalne bloki osnute delikatną mgłą i podświetlone promieniami wschodzącego słońca. Intensywna zieleń rosnących na zboczach drzew i krzewów złamana została przeciekającym znad grani różowawym światłem.
– Jedna z zalet świadomych snów – odparł Krzyś, składając skrzydła. – Możesz wykreować wymarzony świat i wracać do niego, kiedy tylko zapragniesz.
Fizyk popatrzył na niego, zastanawiając się, czy zadać pytanie, które od jakiegoś czasu chodziło mu po głowie. I czy na pewno chce dostać na nie odpowiedź.
– Dlaczego się tak przyglądasz? – Krzyś uniósł pytająco brwi, czym ułatwił podjęcie decyzji. Adam wziął głęboki wdech, notując jednocześnie w myślach, że wciąż czuje ten delikatny, intrygujący zapach.
– To naprawdę jest twój sen? Twój wymarzony świat?
– Tak.
– Dlaczego mi go pokazałeś?
Psycholog wzruszył ramionami.
– Pomyślałem, że ci się spodoba. Chyba się nie pomyliłem.
Adam zmierzył go uważnie wzrokiem. Krzyś, zdaje się, osiągnął mistrzostwo w dziedzinie udzielania absolutnie prawdziwych i cudownie wymijających odpowiedzi.
– Dlaczego wpuściłeś mnie do miejsca, które stworzyłeś sam dla siebie, pozwoliłeś, bym wszedł w twoją prywatność i zobaczył twoje marzenia – sprecyzował najbardziej, jak potrafił. Krzyś uśmiechnął się kpiąco, acz przez moment w jego oczach zalśniło coś dziwnego, co trudno było zinterpretować.
– Zaczynasz coraz lepiej rozumieć zasady tej gry, jajogłowy. Dlaczego to zrobiłem? Bo ty bałeś się podzielić własną prywatnością. Chciałem ci pokazać, że to nic strasznego i nie umrę od tego, jeśli wpuszczę cię do moich snów. Co więcej, uważam to za ciekawe doświadczenie, latanie samemu zaczynało już być nudne.
Jak zwykle ironizował, choć Adam miał wrażenie, że pod tą ironią coś się kryje. A może tylko miał taką nadzieję? Pogrążony w świecie matematyki i fizyki nie wykazywał zainteresowania relacjami głębszymi niż zdawkowe koleżeństwo i jakoś nikt nigdy nie przejawił dostatecznej inicjatywy, by zmienić ten stan rzeczy. Nie wspominając o tym, by podzielić się czymś tak osobistym. Aż do teraz.
– I co, z jajogłowym nie było ci nudno? – spytał zaczepnie.
– Nie – odparł cicho Krzyś. – Widok twojej przerażonej miny, gdy puściłem cię nad tamtym stawem, stanowił doprawdy niezłą rozrywkę – dodał, z bezczelnym uśmiechem.
Jakoś wcale go ta odpowiedź nie zdziwiła.
Nie zdziwiło go również, gdy na wtorkowych zajęciach z psychologii świadomego śnienia jak zwykle go zlekceważył, ani kiedy natychmiast po skończonych ćwiczeniach ostentacyjnie objął i pocałował Anię, obciętą na pazia szatynkę, którą Adam pamiętał z pierwszego wykładu. Zdziwił się tylko, gdy Krzyś, przechodząc wraz z Anią obok, spojrzał prosto w jego oczy i mrugnął porozumiewawczo.
Albo tak mu się tylko wydawało.
***
Patrzył na swoją pracę z analizy matematycznej i nie dowierzał. Po raz pierwszy od początku studiów dostał czwórkę zamiast piątki. Fakt, że ostatnio był nieco rozkojarzony. Każdej nocy zwiedzał świat snów Krzysia, świat niezwykle barwny, odwzorowany z najdrobniejszymi szczegółami, i piękny. Latanie nad górami było tylko preludium. Chłopak miał niesamowitą wyobraźnię.
Westchnął, wspominając nurkowanie na rafie koralowej, zwiedzanie obcej planety czy kolację o zachodzie słońca na dachu jednego z setek wieżowców gigantycznego, futurystycznego miasta.
– Nie przejmuj się, i tak jesteś najlepszy. – Szumski poufale poklepał go po ramieniu, mylnie interpretując jego zamyślenie.
Adam czekał z utęsknieniem na nastanie nocy, a gdy ta nadchodziła, czekał na Krzysia. Na tej samej, prostej łące z obrazka.
– Dziś nie zwiedzamy kolejnych światów? – zagadnął, gdy Krzyś po prostu leniwie rozłożył się na trawie.
– Możesz stworzyć własny i polatać w nim samemu – odrzekł, przeciągając się.
Pokiwał głową, słysząc tę odpowiedź i zawiesił wzrok na odległych, czarnych górach. Po tym wszystkim, co widział, sprawiały wrażenie narysowanych ręką dziecka. Aczkolwiek zaczynał czuć pewien sentyment do tego widoku. W końcu to tu po raz pierwszy się zobaczyli i tu się zawsze spotykali.
– Co tak siedzisz, noc jest krótka – mruknął Krzyś.
– Postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa.
– Spytałeś, czy tego chcę?
– Chcesz? – Odwrócił głowę i spojrzał na niego. Przyzwyczaił się już do ironicznego tonu i nie przejmował złośliwymi uwagami. Wiedział, że psycholog na swój sposób go lubi.
– Jak powiem, że nie chcę, to pójdziesz?
– Jasne. – Adam uśmiechnął się ciepło. – Tobie zawdzięczam poznanie świata świadomych snów, więc czemu miałbym nie spełnić tak prostego życzenia?
Krzyś najwyraźniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Wstał powoli z miejsca i przysiadł obok Adama.
– Zostań, jajogłowy – powiedział nienaturalnie miękkim, jak na niego, tonem. – Lubię twoje towarzystwo.
Adam nie rozumiał, dlaczego, ale zrobiło mu się dziwnie gorąco.
***
Gdy zaprzestał rozwiązywania całek, ze zdziwieniem stwierdził, że wykład Muszyniaka jest całkiem ciekawy. Dzisiejszy dotyczył symboliki snów, sposobów odróżniania, które szczegóły są istotne oraz metod na zapamiętywanie tych najważniejszych. Słowa, iż sny są furtką, przez którą próbują się dostać treści zepchnięte do podświadomości – nieraz niezwykle istotne w procesie samopoznania – zostawiły wyraźny ślad w umyśle Adama i zbudziły pragnienie, by wreszcie dotrzeć do źródeł własnych koszmarów. Świadome śnienie było świetnym sposobem na ucieczkę, na zepchnięcie nocnych mar jeszcze głębiej, ale dzisiejsze słowa dały mu nadzieję. W szczególności zapamiętał opowieść o kobiecie co noc śniącej o tym, że morduje dziecko. Dopiero podczas psychoterapii zrozumiała, iż nie jest to widzenie przyszłości. Po prostu podświadomość w taki właśnie sposób pokazywała jej, że wymaga od siebie zbyt wiele.
Tego dnia nie było pracy w grupach. Prowadzący, widząc brak postępów, postanowił zrobić przerwę w ćwiczeniach i spróbować później z inną metodą. Adam zbierał się przez cały wykład, by na koniec zaczepić Krzysia. Nigdy nie rozmawiali sam na sam. Wszelakie – czasem kąśliwe – wymiany zdań odbywały się przy kolegach z grupy. I, oczywiście, nigdy nie dotyczyły ich wspólnych snów. Udawali przed światem wzajemną obojętność, jakby absolutnie nic ich nie łączyło. Czy Krzyś zgodzi się to zmienić? Nie miał pojęcia. Denerwował się. Nie był nieśmiały, ale w tym przypadku czuł w gardle dławiącą gulę.
Zatrzymał psychologa przy wyjściu.
– Chciałbym z tobą chwilę porozmawiać. W cztery oczy – uzupełnił, zerkając na towarzyszącą chłopakowi Anię.
Krzyś uniósł pytająco brwi i wbił badawcze, przenikliwe spojrzenie prosto w ciemne oczy Adama.
– Spotkamy się za dziesięć minut przy szatni – rzucił do dziewczyny. – O co chodzi, jajogłowy? – spytał, gdy zostali sami.
Fizyk wziął głęboki wdech. We śnie było inaczej, bardziej swobodnie. Jakoś dużo łatwiej wyczuwał nastrój rozmówcy i jego odczucia. Tu miał wrażenie, że porusza się jak dziecko we mgle.
– Chciałbym ci opowiedzieć o moich snach.
– Chyba wiem o nich całkiem sporo – wtrącił kpiąco Krzyś.
Adam odetchnął z ulgą. Zrozumiał, czego najbardziej się obawiał. Zaprzeczenia, że on i Krzyś nawiązali jakikolwiek kontakt.
– Kiedyś mówiłeś, że mógłbyś mi pomóc uwolnić się od koszmarów.
– Nie będzie lepiej, gdy po prostu pokażesz mi je w nocy? – zapytał psycholog, ściszając głos do ledwie słyszalnego szeptu.
Adam potrząsnął przecząco głową.
– Chciałbym spróbować tak, jak mówił dziś doktor Muszyniak. Prosić, żebyś wysłuchał mnie, przeanalizował wszystko i pomógł znaleźć odpowiedź.
– Rozumiem. – Krzyś zmarszczył brwi. – Muszę odmówić.
Adam lekko pobladł, zacisnął dłonie i cofnął się o krok. Nie potrafił ukryć rozczarowania.
– Aż tak bardzo zależy ci, by unikać mnie w tym świecie? – powiedział z dużo większą goryczą, niż by sobie życzył. – Podobno chciałeś mi pomóc.
Krzyś spoważniał, odgarnął niesforne kosmyki za ucho i popatrzył mu uważnie prosto w oczy.
– Posłuchaj, Adam. To nie jest sen, a ja nie jestem właściwą osobą, by przeprowadzać z tobą tego typu terapię. Jestem tylko studentem, powinieneś udać się do kogoś z doświadczeniem i praktyką. Choćby do doktora Muszyniaka. Załatwię ci to.
– Nie – przerwał mu. – Jesteś jedyną osobą, której byłbym w stanie opowiedzieć o własnych lękach, jak przyjacielowi. Nie będę się zwierzał komuś obcemu.
– Tym bardziej nie jest to dobry pomysł – zauważył Krzyś. – Terapeuta powinien pozostawać w możliwie neutralnych stosunkach z pacjentem, w przeciwnym wypadku trudno jest zachować obiektywizm i rzetelność. Naprawdę, najlepiej będzie, jeśli pomówisz z profesjonalistą.
– Uznaj, że nie było tej rozmowy – odparł głucho, cofnął się do drzwi i opuścił szybkim krokiem budynek Wydziału Psychologii.
Odpowiedź Krzysia tylko utwierdziła go w przekonaniu, że lepiej żyć w bezpiecznej odległości od ludzi. Gdy po raz pierwszy zdecydował, że chce komuś zaufać, dostał skierowanie do specjalisty. Prychnął. Tak, zasada, by trzymać wszystkich na dystans, pozwalała uniknąć tego typu rozczarowań. Nie rozumiał do końca, czemu odebrał dobrą – obiektywnie rzecz biorąc – radę tak osobiście. Bo naprawdę zaufał? Bo zaczęło mu zależeć?
Bo miał nadzieję, że Krzysiowi również zależało?
Zajął się rozwiązywaniem zadań, aż padł, skrajnie zmęczony i niezdolny, by się skupić i śnić świadomie. Z bezkształtnych, szaro-czarnych sennych majaków wyłonił się wkrótce budynek Wydziału Psychologii. Każda sala wyglądała identycznie jak ta, w której prowadził zajęcia doktor Muszyniak. Każda była pusta, choć podświadomie liczył, że spotka tam jasnowłosego psychologa. Otworzył ostatnie z drzwi i zorientował się, że stoi na dachu. Puls przyspieszył.
– Mówiłam, żebyś się zajął nauką, a nie tymi bzdurami.
Stała tuż przy krawędzi, ubrana w bladoróżową sukienkę. Długie, czarne włosy tańczyły z wiatrem, a bursztynowe oczy prześwietlały Adama surowym spojrzeniem.
Wiedział, co się za chwilę stanie. Wiedział, że to sen.
– Mamo, dlaczego? – zapytał.
Nie odpowiedziała.
– Proszę, nie rób tego – dodał łamiącym się głosem.
Uśmiechnęła się tylko dziwnie, cofnęła o krok i rozłożyła ręce szeroko na boki.
Skoczy! Jak zawsze. Roztrzaska się na chodniku przy schodach. Choć wiedział, że to tylko sen, czuł dławiący w gardle strach. Rosnące przerażenie.
I wtedy poczuł ciepłą dłoń, ściskającą jego ramię w geście wsparcia. Matka uniosła z niedowierzaniem brwi i nagle się rozwiała. Po prostu. Jakby jej tam nigdy nie było.
– Skąd się wziąłeś w moim śnie? – zapytał Adam, doskonale zdając sobie sprawę, do kogo należy dłoń.
– Szukałem cię i znalazłem. Obraziłeś się na mnie jak dziewczynka, jajogłowy.
– Nie obraziłem się. Raczej zawiodłem. Chciałem cię wpuścić do mojego świata. A ty mnie odtrąciłeś, wysłałeś do kolegów po fachu – odpowiedział wprost. Krzyś potarł palcami brodę i pokiwał głową.
– Zwróciłeś się do mnie jak do psychologa, z prośbą o profesjonalną terapię, taką, o jakiej mówił Muszyniak na wykładzie. Tego, z różnych powodów, nie mogę ci zaoferować.
– W snach łatwiej powiedzieć, o co chodzi, nie? – Fizyk uśmiechnął się słabo.
– Tak. Dlatego wolałbym to zrobić tu.
Adam potrząsnął przecząco głową.
– Nie, nie chcę, żeby moje koszmary plątały się po naszych snach. Pokazałeś mi naprawdę piękne światy, a to, co mnie męczy, nie jest piękne. Muszę się z tym zmierzyć na żywo.
– Dobrze. Zatem przyjdź jutro o piętnastej do „Dwunastki”. Wiesz, gdzie to jest?
Przytaknął.
I podziękował.
***
Lokal świecił pustkami. Adam rozpiął kurtkę i rozejrzał się uważnie. Choć w snach czuł się swobodnie, to na jawie dręczyły go obawy. Czy Krzyś w ogóle przyjdzie?
Przyszedł wcześniej. Siedział przy stoliku w głębi, z dużym kielichem wypełnionym ciemnym płynem, pochylony nad jakąś książką. Adama ogarnęły wątpliwości, czy będzie w stanie wyartykułować wszystko, co go męczy. Ale skoro zadał sobie tyle trudu, by przekonać psychologa do sesji na żywo, nie mógł tego zmarnować. Zamówił sobie wódkę na odwagę i podszedł.
– Cześć – Usiadł naprzeciw.
Krzyś uśmiechnął się, zamknął książkę i wyjął z plecaka zeszyt i ołówek.
– Cześć, jajogłowy. Myślałem, że umówiliśmy się na sesję terapeutyczną, a nie chlanie – dodał, zerkając wymownie na trzymaną przez Adama szklaneczkę.
– I dlatego popijasz wino z półlitrowego kielicha?
Psycholog popatrzył na niego z rozbawieniem.
– To sok z czarnej porzeczki. Nie pijam alkoholu. Ale skoro potrzebujesz się rozluźnić, to śmiało. Wypij i opowiedz mi, jak dokładnie wygląda ten sen.
Adam zamknął oczy, łyknął setkę i zaczął mówić. Z początku nieskładnie – nie potrafił dobrze dobrać słów. Opisywał wszystko po kolei, najlepiej jak umiał a Krzyś notował bez słowa, obserwując go uważnie. Czy to alkohol, czy po prostu potrzeba wygadania się sprawiły, że Adam wyrzucał z siebie potok słów i gestów. Gdy skończył, machinalnie chwycił pozostawiony przez psychologa kielich z połową zawartości, wypił duszkiem do końca i skrzywił się. Faktycznie, to był sok.
– Przyniosę ci drugi – zreflektował się i podniósł z miejsca.
– Nie trzeba. Mamy ważniejsze sprawy. Siadaj.
W tonie jego głosu było coś, co sprawiło, że Adam wykonał polecenie niemal automatycznie.
– Jak rozumiem, to właśnie twoją matkę widziałem we śnie wczoraj na dachu – zaczął psycholog. – Wyglądała jak twoja rówieśniczka, nie rodzicielka.
– Pewnie by się ucieszyła z tego komplementu.
– Od dawna masz te sny?
– Od dziesięciu lat. Może więcej.
– Masz dziewczynę?
– Nie.
– A jakąś na oku, która ci się podoba? Koleżankę ze studiów?
– Krzyś, ja studiuję fizykę.
– No tak. A może jakiś kolega?
– Żaden kolega ze studiów mi nie wpadł w oko. I nie wpadnie.
Błękitne, przenikliwe oczy zmierzyły go uważnie.
– Jeśli ma to mieć sens, musisz być szczery z terapeutą.
– Jestem. We śnie powiedziałbym ci to samo – odrzekł spokojnie Adam. – Nie mam dziewczyny. Nie mam chłopaka. Nie utrzymuję bliskich kontaktów z rodziną. Nie mam nawet przyjaciół. Moje znajomości nie wykraczają poza koleżeństwo. Całym moim życiem są całki, pochodne i logarytmy.
„I sny”, dodał w myślach.
– To kwestia nieśmiałości?
– Nie. Wyboru.
– Czujesz do ludzi żal? Niechęć? Nienawiść?
– Nie. Lubię ludzi. Nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów. Po prostu… nudzą mnie na dłuższą metę.
Psycholog zanotował coś szybko.
– A twoje kontakty z rodzicami? Z realną matką?
– Praktycznie nie utrzymuję. Czasem dzwonię do domu upewnić się czy wszystko w porządku.
– Kiedy ostatnio rozmawiałeś z matką?
– Nie pamiętam, mama nie lubi rozmawiać przez telefon, zwykle rozmawiam z ojcem.
– Jak ma na imię twoja matka?
Adam zawahał się chwilę i zmarszczył brwi.
– Klara.
– Ojciec?
– Janusz.
Krzyś zadał jeszcze kilkanaście pytań na temat rodziców, nie notując niczego nietypowego poza faktem, że Adam bardzo wcześnie opuścił rodzinny dom i już jako dwunastolatek mieszkał z dziadkami w innym mieście. Atmosfera nieco się rozluźniła, Adam skoczył do baru i przyniósł sobie piwo, a Krzysiowi dużą szklankę soku porzeczkowego.
– To… – zaczął z lekkim wahaniem. – Jaka jest twoja diagnoza?
Krzyś westchnął cicho.
– Nie jestem profesjonalistą, ostrzegałem. Mogę się mylić i muszę jeszcze starannie przeanalizować wszystko, co mi opowiedziałeś. Matka jest archetypem miłości, czułości, akceptacji. Być może twoja podświadomość próbuje ci w ten sposób pokazać, że zabijasz w sobie potrzebę bliskości z drugim człowiekiem. Że powinieneś się otworzyć, spróbować zacząć dzielić z kimś życie. Świat nie składa się wyłącznie z zadań do rozwiązywania, pora dostrzec na nim na przykład dziewczyny.
Adam pociągnął solidny łyk i popatrzył na psychologa z niedowierzaniem.
– Myślisz, że matka popełniająca samobójstwo śni mi się, żeby mnie poinformować o istnieniu seksu?
– Trochę to uprościłeś, jajogłowy – skrzywił się Krzyś. – Ale można to do tego sprowadzić. Oczywiście, to tylko wstępna hipoteza. Nie musi być prawdziwa. Niemniej myślę, że dobrze byłoby, gdybyś poznał bliżej jakąś dziewczynę i zobaczył, czy te sny nie znikną.
Fizyk potarł palcami nasadę nosa.
– Przecież ja nie wiem, o czym miałbym z taką dziewczyną rozmawiać.
– Wytłumaczysz jej równania trzeciego stopnia.
– Ale… ja naprawdę nie mam pojęcia, jak w ogóle się za to zabrać, gdzie jakąś znaleźć…
Krzyś westchnął.
– Prosiłeś mnie o pomoc. Powiedziałem ci, jakie jest moje zdanie. Dziewczyny za ciebie nie poderwę. Chodzisz na zajęcia do Muszyniaka, może tam ci jakaś wpadła w oko?
Przed oczami stanął Adamowi obraz z pierwszych zajęć. Blondynka ubrana w czarny, obcisły golf oraz obcięta na pazia szatynka przytulające się i dotykające pieszczotliwie.
Zaczerwienił się, co jego terapeuta dostrzegł natychmiast.
– O kim pomyślałeś?
– Nieważne.
– Jeśli o mojej Ani, to uprzedzam, nie jesteś w jej typie.
Adam znieruchomiał.
– Nie zrobiłbym ci czegoś takiego. Nigdy bym nie startował do twojej dziewczyny.
Krzyś roześmiał się tylko, zanotował coś w zeszyciku i stwierdził:
– Twoja koleżeńska lojalność jest doprawdy urocza i wzruszająca.
– Nie kpij, mówiłem serio.
Psycholog zmrużył oczy i przygryzł ołówek, nad czymś się zastanawiając.
– Myślę, że czas naszej sesji dobiegł końca. Jeśli w nocy nie będziesz mnie unikał, to spróbuję dać ci parę rad w kwestii podrywania. O ile oczywiście chcesz.
Uśmiechnął się.
– Pewnie, że chcę. Dziękuję. Ile jestem ci winny za dzisiejszą sesję?
– Głupek. – Krzyś trzepnął go lekko w głowę i wyszedł.
Adam w drodze do domu analizował słowa Krzysia. Zdawało się w nich być dużo prawdy. Podobno każdy człowiek potrzebuje mieć kogoś bliskiego, samotność źle działa na psychikę. Może faktycznie powinien zmienić styl życia, poznać jakąś miłą dziewczynę? Tylko czemu gdzieś w głębi czuł, że to nie o to chodzi?
Położył się wcześnie. Wypity alkohol i wyczerpująca sesja terapeutyczna sprawiły, że zasnął szybko. Świadomość we śnie odzyskał wewnątrz jakiegoś klubu studenckiego, w dodatku ubrany w modne dżinsy, jasną, sportową koszulę i krótki krawat. Nigdy się tak nie stroił, nie przywiązywał specjalnej wagi do ubioru. Rozejrzał się, zdziwiony. Jacyś ludzie, tworzący w jego oczach bezimienny tłum, tańczyli w rytm muzyki. Przy barze siedziało kilka par i samotna blondynka o kręconych, sięgających pasa włosach.
Podszedł bliżej, pełen podejrzeń.
– Krzyś? To ty?
Blondynka odwróciła się do niego i ze zdegustowaną miną oświadczyła:
– Wyjątkowo kiepski tekst na podryw.
Przez dłuższą chwilę po prostu się gapił. Niewątpliwie był to Krzyś. Ubrany w elegancką, czarną sukienkę, profesjonalnie umalowany. Adam pierwszy raz widział jego rozpuszczone, długie włosy w pełnej krasie. Zerknął na nogi, by stwierdzić, że terapeuta naprawdę się postarał. Koronkowe pończochy i czarne szpilki dopełniały obrazu.
Nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
– Przepraszam – powiedział, chichocząc, i usiadł obok. – Ale chyba nie sądziłeś, że cię nie rozpoznam?
Psycholog łypnął tylko na niego z lekką przyganą we wzroku.
– Miałem cię przeszkolić. Mógłbyś użyć trochę wyobraźni i wczuć się w rolę.
– Czemu się przebrałeś? We śnie chyba można po prostu zmienić płeć?
– Można, ale to duża ingerencja i powoduje niestabilność snu. Po prostu pomyśl, że jestem dziewczyną, która wpadła ci w oko i spróbuj zagadać.
Adam przewrócił oczami.
– No dobrze. Cześć, mała, fajnie wyglądasz. – Poskrobał się po głowie, widząc pełne politowania spojrzenie Krzysia. – Coś źle? To może: ślicznotko, chcesz obejrzeć moją kolekcję znaczków?
Mina kolegi powiedziała mu, że tym razem również nie trafił w dziesiątkę. Adam westchnął zrezygnowany.
– Mówiłem, że nie umiem. Jak chcesz mnie szkolić, to podpowiedz coś. Przecież… – zaczął, ale nie dokończył. Krzyś chwycił go bezceremonialnie za krawat, przyciągnął do siebie i pocałował. Mocno, z jakąś dziką pasją, której zaskoczony Adam odruchowo uległ. Uczucie było niezwykle realistyczne i towarzyszył mu dziwny rodzaj przyjemności. Obcej przyjemności, która nie zrodziła się w osłupiałym umyśle Adama. Nie wiedział, jak się zachować, czy psychologa odepchnąć, czy faktycznie wczuć się w rolę i przyjąć pokornie nauki.
Zanim zdecydował, Krzyś przerwał pocałunek.
– Ech, jajogłowy – szepnął miękko, owiewając ciepłym oddechem usta Adama. – Całować też nie potrafisz.
Wiedział, że znowu, celowo, wchodził mu na ambicję. I że, jak zwykle, doskonale trafił. Nie myślał wcale o tym, że całowanie swojego terapeuty i przyjaciela płci tej samej jest dziwne i nie na miejscu. Nie. Pierwszą myślą było: udowodnić, że Adam Drwęcki, jeśli zechce, potrafi wszystko.
Zawahał się tylko przez moment. Zetknął na powrót ich wargi, przymknął oczy. Znajomy, intrygujący zapach delikatnie drażnił zmysły. Czuł wyraźnie przyjemny dreszcz, rozlewający się po całym ciele. Zupełnie, jakby to się działo naprawdę.
Wszystko zależy od tego, jak definiujesz „naprawdę”
Wsunął dłoń w jasne loki Krzysia, przygarnął go mocniej do siebie i odważnie pogłębił pocałunek. Psycholog nie sprawiał wrażenia zaskoczonego ani zawstydzonego. Odwzajemnił się z całą intensywnością i siłą. Czy to jeszcze była nauka? Czy to w ogóle była tylko nauka? Adam po chwili uznał, że to nie ma to znaczenia. Tym razem odczucie obcej przyjemności splotło się w jedność z jego własną. Zupełnie, jakby pocałunek był prawdziwy.
Może jest nawet bardziej prawdziwy?
– Teraz było lepiej. – Krzyś puścił w końcu jego krawat i odsunął się. – Na szczęście, szybko robisz postępy.
Adam odetchnął głęboko, próbując jakoś się opanować. Serce biło mocno i wszystko zaczęło tracić ostrość. Wiedział, że za chwilę nastąpi przebudzenie i bardzo nie chciał do tego dopuścić. Bar nagle zniknął. Siedzieli tuż obok siebie, na znajomej łące, wciąż w tych samych strojach co przed chwilą.
Uśmiechnął się. Psycholog w tej kiecce wyglądał wyjątkowo zabawnie, zwłaszcza gdy siedział na trawie. Ta myśl sprawiła, że napięcie ustąpiło, powróciła stabilizacja. Uspokoił się, wyrównał oddech i zagadnął:
– Ciekawe, co by powiedziała twoja dziewczyna, widząc, jak całujesz faceta.
Krzyś tylko wzruszył ramionami.
– Najpierw musiałaby się dowiedzieć. Ona nie ma wstępu do moich snów.
– A ja mam – powiedział odruchowo, zanim zdążył się ugryźć w język.
– Ty masz – potwierdził cicho, po czym roześmiał się. – Podobało ci się, co, jajogłowy?
Chciał odpowiedzieć krótkim „nie”, ale nie potrafił. Powróciło wspomnienie owego dziwnego uczucia, przyjemności obmywającej umysł, którą odebrał wyraźnie, ale nie był jej autorem. A skoro siedzieli tu tylko we dwóch, to nadawcą tejże musiał być Krzyś. W jakiś sposób podzielił się, bardzo bezpośrednio, własnymi odczuciami. Adam, podbudowany naukową dedukcją, spojrzał mu prosto w oczy i odparł:
– Tobie też.
Psycholog obdarzył go zagadkowym uśmiechem, pokiwał głową i stwierdził:
– Jak już mówiłem, szybko robisz postępy. Jeszcze kilka lekcji i będziesz mistrzem podrywu.
– Planujesz kolejne?
– Oczywiście, chyba nie sądzisz, że już wszystko potrafisz?
Adam przygryzł lekko wargę. Odkrycie, że w zasadzie nie miałby nic przeciwko dalszym lekcjom, nasunęło mnóstwo pytań co do definicji własnej osoby, i nie tylko. Chociaż teraz nie był dobry moment na poszukiwanie odpowiedzi. Nachylił się i szepnął:
– Daj mi swój numer telefonu.
Krzyś poklepał go porozumiewawczo po ramieniu i stwierdził zjadliwie:
– Wiele panien na to nie wyrwiesz.
Adam pokręcił głową, uśmiechając się szeroko. Wredny, złośliwy, arogancki. Cały Krzyś. Czemu już nie wyobrażał sobie snów bez niego?
– Mówiłem poważnie. Jesteś moim terapeutą, a nie mam jak się z tobą skontaktować, gdyby zaszły jakieś szczególne okoliczności – odparł cicho.
Psycholog spojrzał podejrzliwie i westchnął tylko.
– No dobrze, ale nie dzwoń do mnie bez wyraźnej potrzeby.
***
Tym razem nie mógł już zupełnie skupić się na ćwiczeniach. Myśli lewitowały w kierunku snu, a jedyną liczbą, jaka pojawiła się w jego zeszycie, był numer telefonu Krzysia. W przerwie między zajęciami – zamiast zwyczajowo rozwiązywać całki – stanął przy otwartym oknie, oparł dłonie o parapet i po prostu gapił się przed siebie. Odczuwał dziwną pokusę, by zadzwonić. Tak po prostu, żeby powiedzieć „cześć”. Sprawdzić, czy podał prawdziwy numer. Ale z drugiej strony nie chciał się narzucać. Ocknął się z zamyślenia, dopiero gdy poczuł szturchnięcie w ramię. Obok stali koledzy. Zdał sobie sprawę, że o coś pytali i najwyraźniej oczekiwali odpowiedzi.
– …pomożesz z tymi zadaniami? Dziś po zajęciach? – Tomek powtórzył prośbę.
– Dajcie Adasiowi spokój – wtrącił przechodzący obok Szumski. – Wiosna nadeszła, a on taki rozmarzony, jakby się zakochał.
– Jasne, pomogę – odparł szybko, marszcząc brwi. Jak lubił Szumskiego, tak tę uwagę miał ochotę wcisnąć mu z powrotem w gardło.
Pod koniec wykładu wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, by wysłać SMS-a. Wszak Krzyś zastrzegł, by nie dzwonić bez potrzeby, ale o SMS-ach nic nie wspominał. Szybko wystukał pod ławką: „Żebyś miał mój numer. W razie czego. AD” i kliknął wyślij, zanim zdążył się rozmyślić. Siedzący dwa krzesła dalej Szumski tylko podniósł głowę znad czytanej gazety i uśmiechnął się porozumiewawczo.
Adam pokazał mu język i schował telefon.
Po zajęciach wytłumaczył zadania kolegom i – trochę z chęci przetestowania rad prywatnego terapeuty – umówił się na wspólny wypad w sobotę do klubu.
Krzyś kontynuował kurs techniki podrywu przez kolejne noce, aczkolwiek tym razem skupił się na teorii. Adam został zmuszony do wysłuchania wykładu na temat kobiecej logiki i psychiki, wykorzystania technik programowania neurolingwistycznego do zwiększenia pewności siebie, znaczenia oraz odczytywania drobnych gestów, jak dotyk dłoni czy szeptanie do ucha, po czym stwierdził, że już rozumie, co czuł Krzyś, gdy dostał wyprowadzenie wzorów. Przećwiczyli ileś scenek i sytuacji, aż wreszcie psycholog uznał, że poderwanie wybranej dziewczyny i odczytanie, na ile jest zainteresowana, nie powinno sprawić Adamowi kłopotu.
Znowu miał rację. Gdy w klubie Andrzej z Tomkiem zerkali w kierunku czterech atrakcyjnych dziewczyn, zastanawiając się, czy zwróciłyby na nich uwagę, Adam po prostu wstał, podszedł i zaprosił je do wspólnego stolika, momentalnie zyskując szacunek w oczach kolegów. Nawet za bardzo nie pamiętał, którą z Krzysiowych sztuczek wykorzystał. W każdym razie najładniejsza z dziewcząt, zgrabna blondynka, ewidentnie miała ochotę zacieśnić z nim znajomość. Obserwował u niej niemal wszystkie wymienione przez psychologa symptomy. Starała się – niby przypadkiem – dotykać jego ręki, poprawiała włosy częściej, niż było to konieczne, źrenice jej oczu rozszerzały się za każdym razem, gdy w nie spoglądał. Śmiała się perliście, gdy opowiadał o wyznaczaniu pierwiastków równania trzeciego stopnia. Nie sądził, że pójdzie aż tak łatwo. Bawili się, tańczyli, pili piwo a potem zaprosiła go do siebie.
Była naprawdę ładna.
***
Spotkać we śnie z Krzysiem udało się Adamowi dopiero dwie noce później. Nie omieszkał szczodrze obsypać swego mentora pochwałami za udzielenie nauk znakomicie sprawdzających się w praktyce. Opowiedział wszystko, co pamiętał z sobotniego wieczoru. Zakończył historię na tym, jak odprowadził dziewczynę do domu.
– I? – Krzyś popatrzył z ciekawością.
– Co: i?
– No wiesz, jak było? Przespałeś się chyba z nią, skoro ewidentnie była chętna?
Adam spojrzał na niego i zaśmiał się.
– Nie. Grzecznie się pożegnałem pod drzwiami jej mieszkania i wróciłem do domu.
– Dlaczego? – zapytał, tonem wskazującym na to, że uważa go za co najmniej niespełna rozumu.
Adam tylko wzruszył ramionami.
– Nie przerobiłeś ze mną dalszego materiału.
Psycholog uniósł wysoko jedną brew.
– Sugerujesz, że mam przebrać się w sukienkę i pokazać ci, jak uprawiać seks? – spytał, badając uważnie wzrokiem twarz rozmówcy.
Adam dotknął jego dłoni i pokręcił głową.
– Nie. Nie musisz się przebierać.
– Naprawdę odmówiłeś atrakcyjnej dziewczynie pójścia do łóżka, bo nie wiedziałeś, co i jak? – parsknął, odwzajemniając jednak dotyk. Ich palce splotły się w delikatnym uścisku. Adam nachylił się i szepnął mu wprost do ucha:
– Prawdę mówiąc, odmówiłem dlatego, że nie była w stanie zrozumieć wzorów Cardano.
– Pogięło cię, jajogłowy. Jesteś…
– Jestem pilnym uczniem – przerwał i zamknął mu usta głębokim pocałunkiem.
Tak jak poprzednio, pojawiło się trudne do opisania uczucie splecenia własnej przyjemności z obcą. Nie, nie obcą. Krzyś nie był już obcy. Odpowiedział zgodą bez słów. Pękły ostatnie bariery. Zatracili się w pocałunkach, dotyku. Pozbyli ubrań. Adam zrozumiał, czemu Krzyś zawsze chodził w golfie, czy koszuli z wysokim kołnierzem. Powolne, delikatne całowanie szyi odebrało mu samokontrolę, wywołało wręcz obezwładniającą falę rozkoszy, którą fizyk odczuwał wraz z nim, jak własną. Uczył się mapy jego ciała, prowadzony czystymi, bezpośrednimi uczuciami. Pozwolił mu na to samo. I na więcej. Pozwolił, by Krzyś pchnął go na trawę i ułożył się na nim, muskając po plecach rozpuszczonymi lokami. By wydarł mu z gardła spazmatyczne jęki, w których brzmiało echo słodkiego bólu. By udzielał tej lekcji coraz szybciej, coraz mocniej, gwałtowniej, aż…
Otworzył oczy. Dłuższą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że leży, spocony, we własnym łóżku. Sam. Zbyt rozbudzony, by zasnąć ponownie. Myśl, że właśnie przeżył coś w rodzaju pierwszego razu, a kochanek zniknął równocześnie z pojawieniem ciepłej, lepkiej wilgoci, rozlewającej się teraz leniwie po podbrzuszu, przepełniła Adama uczuciem dziwnego żalu. To nic, że była czwarta nad ranem, musiał choćby usłyszeć jego głos. Teraz. Natychmiast. I tak, to była wyjątkowa sytuacja. Sięgnął po telefon.
Krzyś odebrał po pierwszym sygnale.
– Jajogłowy, zwariowałeś? Chcesz mi obudzić wszystkich w mieszkaniu? Wiesz, która godzina?! – wyrzucił z siebie cichym, acz stanowczym i odrobinę drżącym głosem. Adam uśmiechnął się szeroko.
– Ciebie nie obudziłem, prawda?
– Zależy jak na to spojrzeć – mruknął. – Po co właściwie dzwonisz?
– Sen skończył się w najmniej oczekiwanym momencie.
– La petite mort. Nie bez powodu tak właśnie Francuzi określają orgazm.
– Następnym razem też się obudzimy, gdy dojdziemy do tego momentu?
– Tak. To równie skuteczny sposób na pobudkę jak samobójstwo. Zresztą, chwila, kto w ogóle powiedział, że będzie następny raz?
Adam zachichotał.
– Dobranoc, Krzyś. Tak naprawdę, chciałem tylko cię usłyszeć.
***
Nie wiedział kiedy, ale wykład doktora Muszyniaka stał się co najmniej tak samo ważny, jak algebra. Z lekkim rozczuleniem patrzył na siedzącego przed nim Krzysia, który stwierdził, że na dzisiejszych zajęciach ze snów będzie wdrażał ćwiczenia praktyczne i drzemał, rozciągnięty na ławce. Dostali wskazówki, by trenować autohipnozę przy jednoczesnym włączaniu sugestii, że doświadcza się w transie obecności kolegów. Adam czuł się odrobinę nie fair, jedynie udając. Bardzo nie chciał, by ktokolwiek inny trafił do snu jego i Krzysia. Wolał nie myśleć, co by się działo, gdyby Marcin pojawił się na przykład tej nocy. Tak jak kiedyś. Zanotował w pamięci, by zagadnąć dziś Krzysia, czemu właściwie nigdy się to nie powtórzyło.
Psycholog tylko wzruszył ramionami.
– Zadbałem o to, by nam nie przeszkadzali.
– Zadbałeś? – Adam uniósł pytająco brwi.
– Pamiętasz te zajęcia, na których każdy otrzymywał kartkę od kapitana grupy?
– Te, na których podałeś mi rozwiązanie równania? Oczywiście.
– No – odchrząknął. – Wojtek i Marcin dostali ode mnie instrukcje i obrazki, które, być może, ułatwiły im kontakt ze sobą nawzajem, ale uniemożliwiły wejście do naszego snu.
Fizyk popatrzył na niego z niedowierzaniem.
– Zaplanowałeś to wszystko?! Że będziemy robić rzeczy, które…
– Nie – przerwał mu. – Po prostu wybrałem ciebie.
– Dlaczego mnie?
Krzyś westchnął cicho.
– Bo tobie udało się od razu. Bez trudnych ćwiczeń, analizy snów, metod wybudzania w nocy. Po prostu zasnąłeś i cię tu spotkałem. Spełniłeś, ot tak, to, na co czekałem od lat. Na początku myślałem, że to tylko wytwór mojej własnej podświadomości, ale gdy pamiętałem to równanie i gdy potrafiłem je rozwiązać, chociaż nigdy wcześniej nie wiedziałem w ogóle o istnieniu takich wzorów, zrozumiałem, że jesteś idealnym towarzyszem snów. Że będę mógł z tobą robić rzeczy, których nauczenie się z innymi zajęłoby całe życie bez gwarancji sukcesu. Idealna synchronizacja, idealna mentalna połowa. Nie mogłem się tobą dzielić z nikim. Przynajmniej dopóki się nie dowiem, jaki jest nasz wspólny mianownik.
Adam pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Idealna mentalna połowa – powtórzył miękko. – Nigdy bym się nie spodziewał, gdy zobaczyłem cię pierwszy raz, że zostaniesz moją idealną połową. Szczerze mówiąc, to mnie wtedy wkurzyłeś.
– Wiem.
– Poznałeś ten nasz wspólny mianownik?
– Nie – odparł krótko, wpatrując się w jakiś punkt przed nimi. Adam objął go i pogłaskał pieszczotliwie po szyi.
– O czym myślisz?
– O tobie. I twojej niedokończonej terapii. Jest w tym, co mi mówiłeś, coś, co nie do końca mi pasuje.
– Możemy spotkać się na kolejną sesję w „Dwunastce” i opowiem ci wszystko, co zechcesz.
– Piątek o szesnastej?
Potwierdził skinięciem głowy.
***
Wziął sobie sok porzeczkowy w wysokiej szklance i zajął miejsce naprzeciw Krzysia. Przez chwilę miał ochotę usiąść obok i sprawdzić, na ile doznania senne przekładają się na rzeczywistość, ale zdecydowanie nie wypadało. Na pewno nie tu i nie teraz. Miał wrażenie, że Krzyś też o tym myślał, bo choć kontrolował gesty, patrzył na niego nieco inaczej. Nie umiał dokładnie określić, na czym polegała różnica. Porozmawiali o snach, technikach podrywania, o dziewczynie poznanej na dyskotece, popijając razem sok i zręcznie unikając tematu wspólnie przeżytych uniesień.
– No dobrze. – Krzyś położył przed sobą zabazgrany notatnik, podparł brodę ręką i spojrzał uważnie na Adama. – Umiejętność podrywania na pewno ci się przyda, ale problem psychiki trzeba zbadać głębiej. Opowiedz mi o swoim dzieciństwie.
– Nie działo się w nim nic niezwykłego ani godnego uwagi. Naprawdę myślisz, że to istotne?
– Tak, jajogłowy. Większość lęków ma jakieś podłoże w dzieciństwie. Jakie jest twoje najwcześniejsze wspomnienie?
Podrapał się po głowie, w której czuł kompletną pustkę. Wspomnienia z dzieciństwa? Miał w ogóle jakieś? Nie pamiętał zupełnie niczego, jakby jego życie zaczęło się z dniem pójścia do szkoły. Fascynację światem liczb, matematyką, pamiętał znakomicie. Ale co było wcześniej?
Krzyś, obserwując uważnie tę męczarnię, zdecydował podpowiedzieć:
– Może być pochwała od rodziców, dziadków, kolor ulubionego samochodzika, bieganie z rówieśnikami, cokolwiek, co przychodzi ci na myśl.
Nie przychodziło nic. Zupełnie nic. Jakby urodził się od razu sześciolatkiem i uczniem. Czarna plama. Zero jakichkolwiek wspomnień z tamtego okresu.
– Pomyśl, może zabawy z pieskiem, kotkiem czy choćby widok zza okna – dodał, zapisując coś w zeszycie.
Naraz słowa psychologa podsunęły obraz. Wyłonił się z ciemności, ostry, wyraźny. Adam miał wrażenie, jakby tam stał i patrzył.
Drewniany letniskowy domek, otoczony z jednej strony lasem. Zadbany, czysty, z ładnym ogródkiem, białymi firankami powiewającymi przez szeroko otwarte okna i małym tarasem, do poręczy którego doczepiony był zielono-biały parasol. Sielski widoczek, ze świergotem ptaków i brzęczeniem owadów w tle.
Uniósł wzrok wyżej.
Za domkiem, na tle sinego nieba, rysował się słup wysokiego napięcia.
Zacisnął dłonie na szklance, aż pobielały knykcie.
– Co zobaczyłeś? – zapytał cicho Krzyś.
Nie odpowiedział, zaciskając dłonie mocniej. W uszach narastał głuchy szum i coś dziwnego i złowrogiego ogarnęło jego umysł. Szkło pękło z cichym trzaskiem, weszło głęboko, przez palce przeciekła krew zmieszana z sokiem porzeczkowym.
Psycholog zaklął pod nosem, wyciągnął z kieszeni chusteczki i rzucił się do Adama.
– Rozluźnij ręce, natychmiast! – krzyknął wprost do ucha.
Usłuchał automatycznie. Krzyś ostrożnie wyjął odłamki.
– Idziemy – zakomenderował tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Adam podążył bezwolnie za nim, nie wiedząc dokąd ani po co. Jakby nagle zaczął się poruszać w innej, obcej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której istniała drewniana altana, za nią łąka, a na niej…
Pytanie psychologa, gdzie trzyma dowód, dobiegło go z bardzo daleka. Machinalnie, krzywiąc się z bólu, spróbował sięgnąć po portfel. Dopiero teraz dotarło do niego, że poważnie pokaleczył ręce.
Spędzili kilka godzin w poczekalni na ostrym dyżurze, Krzyś uparł się, że rana musi zostać obejrzana fachowym okiem. Mówił coś, dzwonił gdzieś – chyba do dziewczyny – i tłumaczył, że wypadło mu coś ważnego i dzisiaj się nie spotkają, ale to wszystko toczyło się jakby obok. Rzeczywistość zaczęła powracać dopiero, gdy Adam szedł do domu, odprowadzany przez Krzysia.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Straciłeś przeze mnie cały dzień.
– W porządku, jajogłowy.
– Mieszkam tu. Wejdziesz na górę?
– Oczywiście, że wejdę – parsknął. – Przecież cię nie zostawię w takim stanie.
– Dłonie mam pozszywane i opatrzone, nic mi nie będzie.
– Nie miałem na myśli twoich rąk.
Wjechali windą na dziewiąte piętro i weszli do mieszkania.
– Rozgość się. I nie przejmuj bałaganem.
– Ty chyba jeszcze nie widziałeś bałaganu – mruknął pod nosem Krzyś. – Zrobić ci coś do jedzenia?
– Nie – uśmiechnął się słabo. – Weź dla siebie coś z lodówki, jak masz ochotę. Jestem zbyt zmęczony, by czuć głód.
– Połóż się i prześpij.
– A ty?
– Posiedzę przy tobie. Zgrywasz twardziela, ale wiem, że cholernie się boisz tego, co zobaczyłeś.
Adam usiadł na rozłożonej kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Jak zwykle psycholog rozczytał go bezbłędnie. Czuł w żołądku nieznośne mdłości na myśl, że miałby zostać sam i patrzeć na ponury słup wyryty w umyśle z najdrobniejszymi szczegółami.
Krzyś lekko dotknął jego ramienia i dodał:
– Będę tu, będę cię trzymał za rękę. Będę w twoim śnie. Nie musisz się bać.
Oderwał ręce od twarzy. Chciał coś odpowiedzieć, ale nie bardzo potrafił znaleźć właściwe słowa. Już dawno nie czuł się tak wykończony. Wykrztusił tylko podziękowanie, umył się, przebrał w piżamę i położył.
Krzyś usiadł na brzegu łóżka, oparł plecami o ścianę, ujął go delikatnie za rękę, bacząc, by nie urazić zranionego miejsca i zamknął oczy.
– Krzyś, jeśli będzie ci niewygodnie, możesz położyć się obok. Wystarczy miejsca.
– O mnie się nie martw. Śpij – odparł, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni.
Odmruknął coś, że musi się martwić o najlepszego, a właściwie to jedynego przyjaciela i odpłynął, nawet nie wiedząc kiedy. Gdzieś na dnie podświadomości czaił się ten obraz. Bał się, panicznie się bał, że gdy tylko dopuści go do świadomości, stanie się coś strasznego.
– Jestem – usłyszał za sobą głos Krzysia. Stali obaj na tej samej łące, co zwykle, i śnili wspólny sen. Adam pokręcił głową i uśmiechnął się z niedowierzaniem.
– Naprawdę w świecie rzeczywistym siedzisz obok i trzymasz mnie za rękę?
Krzyś skinął głową w odpowiedzi.
– Obiecałem ci przecież.
– Znaczy, jak się obudzę, będziesz przy mnie?
– Tak.
Fizyk westchnął cicho.
– To będzie chyba najprzyjemniejsze z moich przebudzeń.
Krzyś potarł palcami czoło.
– Na razie pozostańmy we śnie. Nie bój się, ale muszę zadać ci to pytanie jeszcze raz. Co zobaczyłeś wtedy, w knajpie, gdy zagadnąłem o wspomnienie z dzieciństwa?
Umilkł na chwilę. W zasadzie nie miał już żadnych oporów ani wątpliwości. Wiedział, że może zaufać do samego końca, wpuścić Krzysia w rejony własnego umysłu, do których sam bał się zajrzeć. Zebrał całą odwagę i otoczył go ramieniem.
– To.
Sceneria nagle się zmieniła, stali obaj przed drewnianym domkiem z ładnym ogródkiem. Panowała cisza, wśród której słychać było jedynie łopot powiewającej na wietrze firanki. I zadane ostrożnie przez psychologa pytania:
– To twoje wspomnienie? Boisz się tego domu? Coś się tam stało?
Adam pokręcił przecząco głową i powoli podniósł wzrok. Krzyś podążył za jego spojrzeniem i zrozumiał. Od ogromnej, stalowej konstrukcji, malującej się na łące za domem, biło coś, co wywoływało dławiący, paraliżujący strach.
– To echo twojego lęku. – Psycholog bardziej stwierdził, niż zapytał. – Dlaczego tak przeraża cię widok tego słupa?
Uczucie przybrało na sile, Adam chwiał się na nogach, strasznie blady, jakby za moment miał zemdleć.
– Nie wiem.
Krzyś ścisnął jego dłoń. We śnie nie miała szwów.
– Znajdziemy odpowiedź. To chyba jest coś poważniejszego, niż sądziłem. Nie jestem pewien, czy moja pierwotna hipoteza ma jeszcze sens. Odbieram twój strach, jakbym sam go przeżywał, i chyba nie czułem takiego lęku nigdy w życiu.
– Przepraszam, ale nie mogę dłużej – wyszeptał Adam.
Obudził się, zlany potem i usiadł na łóżku, oddychając ciężko. Był środek nocy. Gładka, delikatna dłoń spoczywała na jego nadgarstku.
Krzyś naprawdę tu siedział.
– Chyba to nie było najprzyjemniejsze przebudzenie – zauważył nieco zaspanym głosem. Musiał ocknąć się ze snu w tym samym momencie.
Adam tylko westchnął głęboko, niezdolny wyartykułować jakiekolwiek słowo.
– W porządku, jajogłowy, już wiem, boisz się słupów elektrycznych – powiedział miękko Krzyś i objął go mocno. – Ale tu nie ma żadnego, możesz spać spokojnie.
Wypuścił powoli powietrze z płuc i ciężko oparł głowę na ramieniu Krzysia.
– Mówiłeś kiedyś, że to działa w dwie strony – szepnął. – Że jeśli ja otworzę się przed tobą, to zdradzisz mi własne sekrety.
– Pamiętam.
– Powiesz mi, czego ty się boisz?
– Zaśnij. Pokażę ci.
Białe schody zdawały się nie mieć końca. Schodzili po nich obaj, Krzyś przodem. Ostatni stopień był czarny. Weszli do klaustrofobicznie ciasnego pokoju.
Adam czuł niepokój Krzysia, choć ten starał się opanować. Dopiero po chwili zwrócił uwagę, że w pomieszczeniu nie byli sami. W kącie leżał ktoś całkowicie przykryty czarnymi skrzydłami.
– Nie podchodź i nie pozwól mu się dotknąć – ostrzegł Krzyś.
Postać nagle zerwała się z miejsca. Oczom Adama ukazał się drugi Krzyś o czarnych, skołtunionych włosach, ubrany w białe spodnie i białą koszulę. Adam odruchowo postąpił krok do przodu, by lepiej się przyjrzeć i w tym momencie negatyw rzucił się na niego. Wyciągnął pazury, wykrzywiając upiornie twarz. Zanim dosięgnął przerażonego fizyka, znów stali na znajomej łące.
– Mówiłem, żebyś nie podchodził.
– Co to było?!
– Moje zwizualizowane lęki. Ktoś, kim mogę się stać, jeśli utracę samokontrolę – wyjaśnił, spoglądając na błękitne niebo nad nimi. – Wiesz, dlaczego poszedłem na psychologię? Nie, nie dlatego, żeby pomagać ludziom z ich problemami. Chciałem pomóc sobie. Posiąść wiedzę, jak w pełni nad sobą panować. Jak nie dopuścić, by kiedykolwiek to ze mnie wylazło.
– Czemu miałoby wyleźć z ciebie coś takiego?
Nie odpowiedział od razu. Usiadł na trawie, przyciągnął kolana pod brodę. Adam usiadł tuż obok. Widział, jak trudne było dla niego wypowiedzenie tych słów.
– Mam w genach schizofrenię – oznajmił bezbarwnym tonem Krzyś. – Nie chcę pozwolić, by kiedykolwiek się ujawniła. Dlatego zainteresowałem się świadomym śnieniem, by perfekcyjnie opanować odróżnianie nawet najbardziej realistycznego snu od jawy. Nikt, prócz ciebie, o tym nie wie. I nigdy się nie dowie, bo mam pewność, że ty mnie nie zdradzisz – dodał, patrząc mu prosto w oczy.
Adam nie wiedział, co odpowiedzieć. Po prostu przytulił go do siebie i chłonął jego uczucia. Ciężar zatajonego przed wszystkimi, nawet najbliższymi, sekretu; głęboko skrywany lęk przed chorobą i etykietką wariata, strach przed odrzuceniem maskowany nonszalancką pozą, pragnienie akceptacji, normalności.
Głaskał go ostrożnie po włosach, próbując przelać własne uczucia. To, że wiedza o chorobie niczego nie zmieniła, to, jak bardzo go cenił, jak mu ufał. To, jak stał się mu bliski. Wreszcie, z lekkim zażenowaniem, to, jak bardzo go pociągał. Słowa nie były potrzebne, rozumieli się doskonale bez nich. Siedzieli, wtuleni w siebie, ujawniając najbardziej prywatne myśli, dzieląc się obawami, uczuciami, sycąc bliskością, jakiej nigdy wcześniej nie zdołali doświadczyć.
***
Zbliżał się koniec roku akademickiego, częste kolokwia i terminy egzaminów nie pozwalały widywać się w snach codziennie ani, tym bardziej, spotykać na dłużej w rzeczywistości. Adam wiązał nadzieje z wakacjami, nie planował wracać do domu, zwłaszcza gdy dowiedział się, że Krzyś zostaje w mieście, bo udało mu się załatwić praktyki w szpitalu.
Egzaminy nie sprawiły fizykowi problemów, większość zaliczył w terminie zerowym. Choć wpadły mu ze dwie czwórki i tak pozostał najlepszym studentem na roku. Sesja Krzysia trwała dłużej i była bardziej wymagająca, toteż gdy zadzwonił z propozycją spotkania, mimo że czekał go trudny egzamin z psychiatrii klinicznej, Adam bardzo się ucieszył.
Tęsknił za nim, za wzajemną bliskością, jakiej zaznali w tamtym śnie, i za wspólnym przebudzeniem, razem, w objęciach. Zdał sobie sprawę, że chciałby tak zawsze. Widzieć go w snach, budzić się i móc go dotknąć. Uśmiechnął się pod nosem. Tak, wiedział, że Krzyś ma dziewczynę. Ale wiedział coś jeszcze.
Nakrył stolik w kuchni świeżym obrusem. Zamieszał sos i odcedził makaron. Gdy ostatnia nitka zsunęła się do durszlaka, rozległ się dzwonek do drzwi.
– Cześć, jajogłowy – Krzyś wszedł i rozejrzał się. – Przeszkodziłem w obiedzie?
– Wręcz przeciwnie, przygotowałem dla nas obu. Zjesz ze mną, prawda?
– Student nigdy nie odmawia darmowej wyżerki – skwitował krótko.
Adam postawił na stole dwa talerze wypełnione smakowicie pachnącą zawartością i szklanki, w których kołysał się płyn o barwie głębokiego rubinu.
– Całkiem smaczne – pochwalił psycholog, zjadając z apetytem posiłek. – Nie podejrzewałem, że potrafisz gotować.
– Skąd ta nagła chęć spotkania ze mną? – zapytał cicho.
Krzyś spoważniał.
– Muszę zapytać cię o kilka rzeczy. Uczyłem się do egzaminu i nasunęła mi się pewna, dość trudna teoria. Chcę ją sprawdzić.
– Wiesz, myślę, że twoja pierwsza hipoteza była trafna – oznajmił, sięgając po szklankę. – Może to faktycznie potrzeba bliskości. Od tamtej nocy koszmary mnie nie męczą.
Krzyś uciekł wzrokiem i przygryzł wargę. Westchnął cicho, chwycił napój i wypił duszkiem do dna, po czym zaniósł się gwałtownym kaszlem.
– To nie był sok porzeczkowy – wykrztusił.
Adam podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
– Przepraszam, powinienem cię uprzedzić. Nie sądziłem, że wypijesz na raz. To nalewka z czarnej porzeczki. Porządna, nie bój się, żaden studencki bimber.
– Przecież wiesz, że nie pijam alkoholu, zwłaszcza jak mam przeprowadzać z tobą sesję terapeutyczną – stwierdził, między seriami kaszlnięć. Popił podaną mu szklanką wody.
– Możemy przełożyć sesję na inny dzień – odparł miękko Adam. Z pewną nieśmiałością wyciągnął dłoń, dotknął policzka Krzysia i pogłaskał ostrożnie. Widział, że dotyk sprawił mu przyjemność, choć nie mógł jej poczuć jak we śnie. Zawahał się lekko, ale wypity alkohol dodał mu odwagi. Przysunął się bliżej, nachylił i pocałował delikatnie ciepłe, pachnące porzeczkami usta przyjaciela. Krzyś odruchowo odwzajemnił pocałunek, by po chwili odsunąć się gwałtownie.
– Co ty wyprawiasz, nie jesteśmy we śnie.
– No i co z tego? Obaj przecież wiemy, że to, co dzieje się w naszym śnie, jest prawdziwe.
– Tam jesteśmy tylko my dwaj – wycedził. – Tu, jakbyś nie zauważył, istnieją jeszcze ludzie. Moja dziewczyna. Rodzina. Znajomi.
Adam pokręcił głową i uśmiechnął się.
– Tak, wiem. Przecież pozwoliłeś, bym poznał wszystkie twoje lęki i obawy. Bardziej niż choroby boisz się tego, że cię pociągam, że to, co nas łączy, jest niezwykłe i silniejsze niż uczucia do dziewczyny. Wiesz to od dawna i spychasz w najgłębsze rejony podświadomości, która, gdy tylko nadarzyła się okazja, natychmiast kazała ci z niej skorzystać. To ty mnie pocałowałeś pierwszy. Przetłumaczyłeś sobie, że to tylko sen, sprawdzisz jak to jest, zaspokoisz ciekawość i ci przejdzie. Ale pech, spodobało się bardziej, niż sądziłeś. Pójdź na całość, sprawdź, jak to jest na żywo. Myślę, że też ci się spodoba.
Psycholog zmrużył oczy.
– Wychodzę – oznajmił krótko i ruszył do drzwi, lekko się zataczając.
– Nigdzie nie idziesz. – Adam złapał go silnie za nadgarstek i pchnął na ścianę. Przycisnął szarpiącego się Krzysia mocno ciałem, uniemożliwiając ucieczkę. Wsunął palce w jego włosy, rozplótł warkocz, uwalniając burzę blond loków i zaczął całować w szyję, muskając ją delikatnie wargami. Dokładnie tak, jak pamiętał ze snów. Krzyś przestał się wyrywać, jęknął cicho, poddał pieszczotom, nie potrafiąc zaprotestować, gdy fizyk powoli rozpiął guziki czarnej koszuli.
– Proszę, nie – wychrypiał, oddychając ciężko. – Jajogłowy… nie rób mi tego.
– Nie bój się – wyszeptał mu wprost do ucha.
Dłoń zawędrowała pod koszulę. Doskonale pamiętał mapę jego wrażliwych punktów i robił z tej wiedzy perfekcyjny użytek. Widział, jak silna jest reakcja psychologa, mimo że nie mógł jej bezpośrednio poczuć. Własne ciało odpowiedziało natychmiast. Choć Krzyś pomiędzy jękami błagał, by pozwolić mu odejść, nie był w stanie się oprzeć. Poddał się i choć Adam nie wiedział, w jakim stopniu była to zasługa alkoholu, a w jakim dotyku dłoni i ust, liczyło się tylko to, że Krzyś jest już jego.
Opadł na poduszki, wyczerpany i szczęśliwy. Kochanek nie zniknął. Wciąż był w tym samym łóżku, w jego łóżku. Objął go mocno.
– Wspaniałe uczucie, móc po wszystkim cię przytulić – szepnął. – Zasnąć razem z tobą i znaleźć się razem we śnie. A potem razem obudzić.
Krzyś nie odpowiedział, zamknął oczy i oddychał ciężko. Adam pocałował raz jeszcze najwrażliwszy punkt na jego szyi, obserwując z rozczuleniem, jak psycholog przygryza wargi, próbując powstrzymać jęk rozkoszy.
– Spotkamy się za chwilę we śnie? – szepnął mu do ucha. Ten skinął tylko głową.
Adam zasnął szybko, łąka pojawiła się niemal natychmiast. Usiadł na trawie, przeniósł rozmarzony wzrok na majaczące w oddali czarne góry. Błogość, jaka go ogarnęła, była uczuciem, którym bardzo chciał się podzielić. Czekał cierpliwie na Krzysia. Bezskutecznie. Zamiast niego pojawiło się jedynie uczucie dziwnego niepokoju. Coś było nie tak.
Otworzył oczy. Leżał na własnym łóżku, w wymiętej, przepoconej pościeli. Krzyś siedział na samym skraju, odwrócony plecami.
Adam zerwał się i przysiadł obok niego.
– Wszystko w porządku? – zapytał, dotykając jego dłoni.
Krzyś powoli obrócił ku niemu bardzo bladą twarz.
– I jak? Podobało ci się, jajogłowy? – zapytał, nienaturalnym tonem. Jakby chciał powiedzieć coś zupełnie innego. – Fajnie ci było?
Nie wiedział, jak ma odpowiedzieć na to pytanie. Coś było w głosie psychologa, co dawało wrażenie, że żadna odpowiedź nie jest dobra. Milczał więc, obserwując, jak Krzyś wstał powoli i podszedł do okna.
– Wiedziałeś, że ta szklanka nalewki wystarczy, by mnie upić, prawda? – Oparł czoło o chłodną szybę.
Adam miał wrażenie, że rozmówca oczekiwał od niego, że zaprzeczy, ale nie potrafił. Nie chciał go okłamywać.
– Tak – przyznał cicho. Podszedł, chcąc jakoś się usprawiedliwić, wyjaśnić, ale Krzyś odepchnął go.
– Przyszedłem tu, żeby ci pomóc. Otworzyłem się przed tobą jak nigdy przed nikim. A ty wykorzystałeś to, że pozwoliłem ci wiedzieć o mnie wszystko, do tego, by się ze mną przespać – wyrzucił z siebie jadowitym głosem. Błękitne oczy błyszczały ze złości i upokorzenia. Do tej pory zawsze był opanowany, zdystansowany, sarkastyczny, Adam po raz pierwszy widział go w takim stanie i wiedział już, że nie wróży to niczego dobrego. – Dostałeś to, czego chciałeś. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.
Odsunął się od okna i otworzył je. Chłodne powietrze wpadło do środka.
– Krzyś, ja… przepraszam – wymamrotał skołowany, przeklinając samego siebie za to, że przyjaciel znowu ma rację. – Chciałem, żebyś zobaczył, że nie ma się czego bać, że możemy być razem, że chcę żebyśmy byli razem.
– Nie – odparł obcym tonem psycholog. – Nie powinienem był nigdy ci zaufać.
Adam poczuł, jak robi mu się słabo. Świat nagle przygasł i stracił barwy.
– Żegnaj, jajogłowy – dodał cicho i jednym susem wskoczył na parapet.
– Krzyś, nie! – Adam uświadomił sobie nagle, co się za chwilę wydarzy. – To nie jest sen!
Rzucił się do okna.
O ułamek sekundy za późno.
Krzyś rozłożył szeroko ramiona, przechylił się i lekko, spokojnie, ześlizgnął z parapetu. Ręce Adama objęły już tylko powietrze. Stał skamieniały i patrzył, jak sylwetka psychologa niknie w dole. Nie rozłożył białych skrzydeł z czarnymi plamkami, które uratowałyby go przed zderzeniem z betonem.
To było takie nierealne. Głuchy huk, przerażone krzyki ludzi, klaksony, w tle sygnał karetki. Pulsujący ból głowy rozsadzał czaszkę, a z każdym uderzeniem serca docierało do Adama, co się stało. I docierało coś jeszcze.
– To nie dzieje się naprawdę – szepnął do siebie. – To tylko zły sen.
Te same słowa.
Dokładnie te same słowa, które towarzyszyły mu we wszystkich koszmarach.
Zrozumiał dlaczego.
Zgiął się wpół, porażony nagłym, nieopisanym bólem i stracił przytomność.
***
Gdy się ocknął, był już dzień. Powoli otworzył oczy i spróbował wstać. Ból nieco nadwyrężonych mięśni dawał się we znaki i choć na swój sposób przyjemny, nie ułatwiał zadania. Gdzieś w podbrzuszu pulsowało jeszcze echo prawdziwego pierwszego razu, na ustach Adam czuł smak pocałunków. Wymięta, poplamiona pościel dobitnie świadczyła o tym, że to zrobili. Że on mu to zrobił.
Do obolałej świadomości napłynęły ostatnie wydarzenia.
– Nie – szepnął do siebie.
Przemógł ociężałość, wstał i rozejrzał się.
Zeszyt z notatkami Krzysia leżał rzucony niedbale na podłodze. Silny podmuch wiatru wpadł przez otwarte okno i szarpnął firaną.
– Nie – powtórzył.
Chwycił komórkę i gorączkowo wybrał numer. Odpowiedziała mu poczta głosowa.
– Nie!!! – wrzasnął, rzucając z całej siły telefonem o ścianę.
To, co było dalej, pamiętał jak przez mgłę. Atak histerii. Butelkę po nalewce, którą roztrzaskał o framugę i ciął na oślep własne ręce, nogi, brzuch, aż ból i upływ krwi odebrały mu świadomość. Szpital. Puste, bezsensowne sny, w których nie było już Krzysia. Pragnienie, by umrzeć. Próbę samobójstwa. Twarz ojca przy łóżku, niezwykle smutną i zatroskaną. Lekarzy. Pasy, którymi został przypięty. Ból gardła zdartego od krzyku.
Zastrzyki. Biały kaftan. Więcej zastrzyków. Głosy mówiące, że zwariował. Biały pokój, w którym go umieścili. Białe ściany, w które tłukł pięściami.
Nic nie potrafiło zagłuszyć bólu, tęsknoty, wyrzutów sumienia.
Modlił się do wszystkich istniejących i nieistniejących bóstw, by ktoś, ktokolwiek, przywrócił mu Krzysia. Całymi dniami płakał i wył, wiedząc, że jego życzenie nie będzie spełnione. Gdy otumaniony lekami, zrezygnowany siedział na podłodze i patrzył tępo w sufit, drzwi ciasnego pokoiku bez klamek otworzyły się.
Ubrany w biały fartuch blondyn, o splecionych w warkocz włosach powoli podszedł i usiadł obok. Blady jak ściany wokół i śmiertelnie poważny.
Adam przeniósł pełne niedowierzania spojrzenie na plakietkę przyczepioną do fartucha.
„Krzysztof Szafrański, praktykant”
Spełnienie marzeń. Uśmiechnął się słabo.
– Teraz ty będziesz do mnie przychodził? – spytał tonem na granicy słyszalności. – Tak jak moja matka? Piętnaście lat temu zabiła się na moich oczach. Weszła na słup wysokiego napięcia i skoczyła z niego.
Poczuł ciepły, współczujący uścisk dłoni i cichy głos, do którego tak okrutnie tęsknił.
– Wiem.
– Okłamywałem sam siebie przez tyle lat – wybuchnął. – Mój mózg zrobił wszystko, bym uwierzył, że to tylko dziwny, niepokojący sen. Zamknąłem się we własnym świecie, zalałem umysł liczbami i wzorami, byle tylko zapomnieć o tym, co widziałem, i żyć iluzją. Szczerze wierzyłem, byłem absolutnie przekonany, że ona jest cała, zdrowa i nie rozmawia ze mną tylko dlatego, że nie lubi telefonów. To schizofrenia, tak?
Psycholog na potwierdzenie skinął ostrożnie głową.
– Tak bardzo chciałem cię zobaczyć. – Głos Adama zmiękł i przeszedł w łagodny szept. – Nie wiesz, jak żałuję tego, co zrobiłem. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, nie dotknąłbym cię. Ja… chciałem ci pokazać, że nie musisz się bać tego, co do mnie czujesz, pragnąłem pomóc oswoić twoje lęki, tak jak ty pomagałeś mnie. Jesteś… – zagryzł boleśnie wargę – byłeś naprawdę świetnym psychologiem.
Cisza, jaka zapadła po tych słowach, ciążyła nieznośnie. W oczach Krzysia zobaczył smutek, przeraźliwy ból, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widział. Myśl, że to właśnie on, Adam Drwęcki, jest przyczyną tego bólu, że w taki sposób skrzywdził kogoś, na kim zależało mu najbardziej w całym życiu, dołączyła do tkwiących w nim głęboko wyrzutów sumienia.
– Nie, Adam – odparł głucho, przerywając w końcu ciszę. – Nie jestem dobrym psychologiem. Nie powinienem w ogóle nim być po tym, co zrobiłem.
– To przeze mnie. – Zdławił szloch w gardle. – Zabiłeś się przeze mnie.
Krzyś przełknął głośno ślinę, przetarł dłonią oczy i pokręcił powoli głową.
– Siedząc nad egzaminem z psychiatrii klinicznej, nagle złożyłem fragmenty układanki. To, czemu twoja matka w snach wyglądała tak młodo. To, że zawahałeś się przy pytaniu o jej imię, jakbyś go nie pamiętał. To, że jedyne wspomnienie z dzieciństwa budziło w tobie taki lęk. O tym chciałem z tobą porozmawiać, sprawdzić, czy podejrzenia są słuszne. Gdy zmusiłeś mnie do seksu, wykorzystując to, że ci bezgranicznie zaufałem, byłem na ciebie wściekły. Tak bardzo, że pod wpływem chwili zapragnąłem dać ci nauczkę. Starałem się, by wyglądało realnie, ale nie myślałem, że nie odróżnisz snu od jawy. Kiedy ochłonąłem, wróciłem i znalazłem cię…
Przerwał na chwilę i ukrył twarz w dłoniach.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek sobie wybaczę, że zamiast pomóc, uaktywniłem twoją chorobę w najgorszej możliwej postaci. Ale zrobię wszystko, by cię wyleczyć.
Adam zamknął oczy i ostrożnie, jakby bojąc się, że Krzyś za chwilę zniknie, oparł głowę o jego ramię.
– Ja wybaczę ci wszystko, Krzyś – szepnął miękko. – Ale nie lecz mnie, proszę. Właśnie polubiłem swoją chorobę. Odzyskałem cię. Nie chcę być wyleczony, nie chcę trafić do świata, gdzie ciebie nie będzie.
– Będę, jajogłowy, obiecuję. – Objął go i pogłaskał delikatnie.
– Będziesz, Krzyś. – Uśmiechnął się leciutko. – Na zawsze w moich snach.