UWAGA:
Nowy, poprawiony tekst pod tym linkiem, zapraszam do lektury.
http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/16574
(jeśli to możliwe proszę o skasowanie tego tematu jeśli nie niech pozostanie)
Od kiedy pamiętał każde wakacje spędzał w Rozdrożu. Dziadek miał gospodarstwo krowy, świnie masę sprzętu rolniczego. Wszędzie wokół domu ciągnęły się pola i łąki.
Z najmłodszych lat szczególnie zapadł mu w pamięci czas pogrzebu ciotki Heli. To był koniec czerwca, było bardo gorąco. Trumna przez kilka dni stała w domu, były zasłonięte lustra i zatrzymane zegary. Wiejskie kobiety zgromadzone wokół trumny powtarzały modlitwy jednostajnym, przeciągłym głosem. Trumna z ciałem zmarłej stała na wielkim stole w salonie. Zbytnio nie znał ciotki, starszej siostry babci. Mieszkała w małym domku z ogrodem tuż obok domu dziadków. Ciotka Hela mieszkała samotnie, babcia była jej jedyną rodziną. Pamiętał, że nie wychodziła z domu, całymi dniami siedziała w oknie wpatrując się w brukowaną drogę, łąkę po jej drugiej stronie i pasące się krowy dziadka. Zazwyczaj jednak ciotka była chora, wtedy leżała w łóżku – nie wstając całymi dniami. Czasem babcia zabierała Karolka do ciotki w odwiedziny. Zanosili jej jedzenie i świeże mleko. Karol nie lubił tego zbytnio, nie dość że brzydko pachniało to jeszcze ciotka mówiła tylko o Bogu i kościele i papieżu … jego sławnym imienniku. Ciągle to podkreślała.
Przed tegorocznym wyjazdem na wieś, stał się mimowolnym świadkiem rozmowy, mama rozmawiała z babcią przez telefon. Padło po raz pierwszy słowo pogrzeb. Przed śmiercią podobno ciotka przestała wstawać z łóżka, jeść i mówić nie przyjmowała też płynów. Mimo to mama tradycyjnie przywiozła go wtedy do dziadków na wakacje.
Doktor Łobian polecił stałą opiekę, nad chorą dlatego dziadek z panem Marcelem z gospodarstwa przenieśli ciotkę razem z łóżkiem i ustawili w sypialni dziadków, babcia nie opuszczała ją na krok. Za kilka dni ciotka Hela niestety zmarła.
Wieczorem przyjechała mama z tatą. Który na wieść o śmierci matki chrzestnej w osobie ciotki Heli, zjechał ze palcówki w Wiedniu. Przyjechało też sporo ludzi, których nigdy przedtem nie widział. Spali w trójkę z rodzicami w pokoju na piętrze na wielkim starym łóżku, który był zarazem dawnym pokojem taty, gdy jeszcze mieszkał z rodzicami. Karol spał w środku, tata już chrapał bo pił wcześniej z dziadkiem i wujkiem Luckiem, mama czytała książkę.
Wtem za oknem coś zatrzepotało i zahuczało…Uhuuuu!
– To duch! Zawołał Karol kryjąc się pod ciężką puchową pierzyną.
– Spokojnie Karolku to tylko sowa. Gdy byłam jeszcze narzeczoną taty i przyjeżdżałam do Rozdroża, one już tu były, często obserwowałam ich gniazdo w starej gruszy ciotki Heli. Są tu podobno od lat, to bardzo pożyteczne ptaki, tępią szkodniki z łąk i pól.
To była niezwykle jasna, czerwcowa noc, cykały świerszcze i pachniały intensywnie drzewa. Tej nocy bał się, że ciotka przyjdzie we śnie. Mama obiecała mu nie gasić światła. W kącie coś szurało, skrzypiały deski – Może to ciotka chodziła po domu? Sypialnia w której leżała była przecież tuż pod nami. Nie wiedzieć kiedy zasnął.
Po pogrzebie wszyscy się rozjechali mama obiecała, że zabierze go w połowie sierpnia i pojadą do taty do Austrii, pracował w ambasadzie, był attache gospodarczym.
Karol spał teraz z babcią w pokoju taty a dziadek musiał spać w salonie. Sypialnia dziadków miała być odświeżana. Snuł się samotnie po piaszczystym placu pełnym traktorów, maszyn rolniczych i krzątających się ludzi. Łaziło tam też ptactwo domowe paskudząc okropnie. W powietrzu unosił się ciężki zapach z obór i chlewów, fruwały tumany dokuczliwych much.
Nigdzie nie mógł wejść, zewsząd go przepędzano. Dziadkowie większość dnia spędzali przy zwierzętach – nie mieli dla niego czasu. Całe szczęście miał już jedenaście lat i był raczej typem samotnika. Umiał zorganizować sobie zajęcie. Postanowił więc znaleźć sobie inne miejsce do zabawy. Idealnie nadawał się do tego ogród ciotki Heli! Już wcześniej kręcił się koło jego bramki. Ogród odgradzała od gospodarstwa stara, poniemiecka, ceglana stodoła oraz wysoki na dwa metry kamienno-ceglany mur.
Wiekowa, otwierana ryglem bramka stała teraz otworem, wcześniej babka zamykała ją każdorazowo, pewnie z uwagi na spokój chorej ciotki. Dom ciotki Heli był zamknięty na klucz, na podwórzu walało się stare poidło dla ptaków, pomieszczenia gospodarcze były w ruinie. Niektóre budynki nie miały dachów wyrosły w nich dziko drzewa. Za ceglanym murkiem rozciągał się stary zaniedbany ogród. Trawa była tak wysoka, że przewyższała wzrostem jedenastolatka. Wszędzie cykały świerszcze i śpiewały ptaki. Próbował znaleźć jakąś wydeptaną, wolną od chwastów przestrzeń, niestety same osty i pokrzywy. Już miał wracać gdy nagle zderzył się dziadkiem, który szedł za nim po cichu. Chwycił go w pół i zakręcił chłopcem w powietrzu!
– Wiesz że w tak wysokiej trawie są żmije? Karol spojrzał mu w twarz, nieco zakłopotany. Dziadek chyba śmiał się jednak pod wąsem.
– Kłamiesz… – szepnął Karol do ucha dziadkowi również się śmiejąc.
– Ależ tak! Wysapał dziadek udając świętą powagę. Podobno potrafią zabić małego chłopca!
– A ciebie by zabiły?
– Mnie raczej zabrali by wtedy do szpitala.
– Karolku…. a co byś powiedział gdybym zawiesił ci huśtawkę – tam między tymi dwoma śliwami?
– Dziadku ale jak mam się bawić w tym gąszczu – poparzą mnie pokrzywy i pokłują osty?
– I na to znajdziem sposób. My tak z babką ustalili, że jak Marceli tylko skończy oborę to zaraz te chwasty wykosi… byś Karolku miał gdzie ganiać !
Pan Marceli po południu jak kazał dziadek podpiął kosiarkę do małego Ursusa i w godzinę ogród wykosił. Do wieczora sterty skoszonego siana zapakowano na wóz i wywieziono do stodoły.
Jak to zwykł robić, dziadek i tym razem dotrzymał słowa. Gdy zachodziło już słonko, zaczepił szeroką deskę na solidnych łańcuchach, które rozciągnął między dwoma starymi śliwami. Wbił końce łańcuchów w pnie stalowymi ćwiekami..
– Voilà! Krzyknął z ułańską fantazją, zawracając jednocześnie Karolka w stronę domu
– Jutro… jutro huśtawkę wypróbujesz!
Ta noc zdawała się być jakaś lepka, bezkształtna i duszna. Obudził się mokry od potu. Okno było uchylone, babcia spała. Była pełnia. W stawku pod lasem kumkały żaby. Ich chóry niosły się na kilometry. Przy drodze cicho szumiały stare lipy. Bał się sowy, że znów zahuka, jednak tym razem nie przyleciała. Do tego ugryzł go komar w sam w policzek i okropnie swędziało. Nie mógł przestać się drapać. Myślał o ogrodzie ciotki Heli o huśtawce, którą zrobił mu dziadek. Zasnął gdy zaczęły piać koguty.
Obudził go dotyk odnóży muchy, która właśnie usiadła mu na twarzy. Uderzył się boleśnie w policzek próbując ją zakatrupić. Oczywiście zdążyła odlecieć. Zwlókł się z łóżka i poczłapał do toalety na piętrze. Z okna widać było dom ciotki Heli i czubki starych drzew.
Szybko zarzucił na siebie koszulkę, buty i pobiegł. Słońce było niemal w zenicie prażyło, wszędzie dało się czuć zapach skoszonej trawy. Pierwsze co go uderzyło to ilość owocowych drzew, głównie jabłoni, ale były też śliwy i grusze. Stare, rosochate, rachityczne, gałęzie wiły się i przeplatały. Słońce świeciło ścieląc jasne smugi na trawie. Ogród, który bardziej był sadem oddzielała od pola linia drewnianych płotów, porośniętych bluszczem, dziką róża wrzosem oraz ligustrem. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że ogród ciotki Heli był taki duży. W pobliżu drzew pozostały połacie traw, które Pan Marcel nie skosił, pełne wysokich kwiatów i pachnących bylin, pnących się ku niebu. Szeleściły w nich ptaki i Bóg wie jeszcze jakie małe stworzonka. Latały bąki, osy i pszczoły z pasieki dziadka zbierając nektar. W gałęziach drzew furkotały ptaki. Szedł w stronę huśtawki, rozglądając się wokół z wolna oddalał się od bramy ogrodu.
Wtem jego wzrok przekuła stara ceglana studnia, zbliżył się do niej ostrożnie. Nie była aż tak głęboka, może na cztery metry? Widział nawet kamieniste dno. Była sucha. Na dnie walały się jakieś stare obręcze od beczek. Z jej wnętrza bił niemożliwy do opisania chłód, tak odmienny w odczuwaniu od skwaru, który szalał mu nad głową. Z pola dobiegało klekotanie bocianów oraz dźwięk furkoczących wiatraczków, odstraszających ptactwo od upraw.
Nad głową rozbrzmiewał koncert wielogłosów: pisków, ćwierkań, gdakań pełna gama ornitologicznej kakofonii. Idąc patrzył pod nogi czy nie ma żmij…żadnej jednak nie spotkał. Pomyślał, że musi zapytać dziadków o tę studnię, bo wyglądała mu na starą. Nie miała wiadra ani czerpaka. Kołowrotek drewniany, nadpróchniały nie posiadał nawet łańcucha.
Huśtawka była tam gdzie wczoraj powiesił ją dziadek. Bujała się delikatnie na wietrze, naturalny dach, który stanowiły złączone korony dwóch śliw, dawał wytchnienie przed czerwcowym, palącym słońcem.
Zaczął się więc bujać, nawet dobrze niosła. Po kwadransie umiał już dotykać czubków drzew butami „z podbitką”. Gdy szybował wysoko widział krowy pasące się na łące za płotem i strachy na wróble na miedzy. Gdy wzlatywał ku koronom w przerwach między liśćmi muskały go promienie Słońca. Mrużył odruchowo oczy, czuł się wolny i beztroski. Pomyślał, że fajnie było by je zamknąć. Cykliczne spadanie i wznoszenie – rozmazane refleksy światła pod powiekami dawały poczucie bajecznej swobody, jakby lewitował w próżni. Otoczony ognikami świateł, tańczącymi pod nim i nad nim…cały był utkany z powietrznego pędu. Zlał się z ogromem zapachów i śpiewem ptaków, czystą i dobrą magią wznoszenia i opadania. Chłopiec czuł ogród każdą cząstką ciała. Zielony świat upajał go i porywał.
Był jeszcze dzieckiem, mógł zatem w prosty, świeży i pozbawiony manieryzmu sposób chłonąć tysiące sygnałów, zapachów i subiektywnych odczuć jakie ogród mu serwował.
To słodkie uniesienie trwało tak do obiadu, zapachy z babcinej kuchni wzięły górę. Sączyły się niczym fałszywe tony syku węża ,wnikały w nozdrza, drażniły powonienie studziły szał zabawy.
– Przecież dzisiaj nic nie jadłem – pomyślał Karol! .
Postanowił wyhamować rozbujaną huśtawkę, zeskoczył po kozacku na trawę, pobiegł. Minął studnie lekko przystanął …dotknął zimnych kamieni, krzyknął w chłodną czeluść, chciał usłyszeć echo.
– Jest tam kto! To ja Karol…Uuuu….Uuuuu..!
– Bawił się brzmieniem swego imienia, głosem odbitym od omszałych ścian studni.
Odpowiadała pogłosem i grobowym chłodem. Zabawa z echem wkrótce mu się znudziła, potrzeby fizjologiczne wzięły górę. Wyobraził sobie sporą porcję mięsa w białym sosie z ziemniakami i surówką, przełknął ślinkę. Obracając głowę ku bramie kątem oka omiótł swoją huśtawkę i mógł by przysiąc, że w tej ulotnej chwili kogoś na niej dostrzegł .
Zadrżał, przez kręgosłup przebieg mi dreszcz a serce objął uścisk żelaznych kleszczy.
Tym kimś był dziewczyna, troszkę starsza od niego. Długie, rude jak płomienie włosy biała sukienka, podkolanówki, sandały.
– Hej! Krzyknął…!
Bez odzewu.. bujała się na jego huśtawce coraz wyżej. Łańcuchy skrzypiały…
– Hej! kim jesteś?! To ogród moich dziadków! Co tu robisz?
– Słyszysz…? Bał się podejść, jednak ciekawość wzięła górę.
Wolno zbliżał się w jej stronę. Jedna z bujnych koron drzew na chwilę przysłoniła mu widok. Gdy go odzyskał stracił dziewczynę z oczu – po prostu znikła! Huśtawka skrzypiała łańcuchami, była pusta. Dziewczyna musiała w tym czasie zeskoczyć i się ukryć.
– Co jest grane? Przeklął pod nosem! – To nie jest śmieszne, przestań się chować!
Krzyknął w gąszcz. Nikt nie odpowiadał. Obszedł huśtawkę w około.. ni żywego ducha. Obrócił się na pięcie, miał już iść gdy nagle dostrzegł ją tam gdzie wcześniej siedziała, czuł bardzo intensywny zapach malin, jak by ktoś wylał na ziemię cały syrop. Miała rude zwisające kaskadą, wręcz czerwone loki, bladą piegowatą twarz, patrzyła i śmiała się w jego stronę. Podszedł z wolna do bawiącej się dziewczyny.
– W co ty pogrywasz, he? Wycedził z gniewem!
– Jestem Laura, a Ty?
– Karol…co tu robisz? Znasz moich dziadków? – odparł już spokojniej.
– Zachichotała wzbijając się coraz wyżej ku koronom śliw. Na siedzisku huśtawki, falbankach sukienki, białych podkolanówkach tańczyły promyki słońca, zdawała się unosić bezwładnie i zastygać w powietrzu.
Wciąż chichotała a jej śmiech (może pod wpływem pędu powietrza i nagłych zmian wysokości) ulegał dziwnym fluktuacjom, zmianom natężenia i brzmiał troszkę groteskowo a nawet nieludzko, zanikał przyduszany śpiewem ptaków i znów się odradzał. – To nie było normalne, tak nie śmieją się nawet dziewczyny na huśtawkach – Pomyślał!
Jej loki jakby żyły własnym życiem, wiły się i skręcały, były wręcz eteryczne!
-Babciu!!! – Krzyknął Karol, jego krzyk dławił strach…choć był jedenastolatkiem wiedział, że dziewczynki na huśtawkach tak nie wyglądają.
Pobiegł do domu, nikt go nie wołał nie ścigał. Był bezpieczny!
Przy obiedzie spytał babci: – Czy nie ma tu innych dzieci? bo właśnie spotkał nieznaną dziewczynkę w ogrodzie.
– Ach Karolu, jest tu cała masa dzieci z sąsiednich gospodarstw i te bloku spółdzielni w Rozdrożu …często tu przechodzą. Ich rodzice pracują u nas często przy żniwach a one im towarzyszą.
– Ale teraz jest czerwiec i nie ma żniw zripostował Karol! Babcia milczała.
– A w ogrodzie? Czy tam też się bawią?
– Wiesz Karolku …ogród dotychczas był zamknięty, teraz gdy dziadek go dla ciebie wykosił pewnie będą przychodzić…widać już zaczęły. Taka to ich natura. – To chyba dobrze? – Odparła babcia z uśmiechem.
– Opowiedz mi o tej dziewczynce…dodała, próbując dać chłopcu do rozumienia ze traktuje sprawę poważnie!
– Miej więcej mojego wzrostu, chyba troszkę starsza, miała rude loki, białą sukienkę i była piegowata.
– Ach to mogła być dziewczynka od Hinców albo mała Nowaczka ..obie to kuzynki
– Mówiła, że ma na imię Laura…!
– Laura, Laura –Tak zdaje się, że to jedna z nich…ich rodzice często u nas pracują –dodała babcia z miną tak poważną jakby znała od podszewki dzieci wszystkich sąsiadów.
– Karolku umówmy się tak, że gdy znowu ją zobaczysz, tą… Laurę zaproś ją do nas, do werandy na szklankę lemoniady. OK.
– Dobrze babciu.
Dotknęła…policzka chłopca.
– Ależ ty jesteś rozpalony czy źle się czujesz? Nie ..Zaraz będzie obiad, więcej dziś na słońce nie wyjdziesz! –dodała babcia stanowczo.
Wieczorem rozmawiał przez telefon z mamą, powiedziałem o tym dziwnym spotkaniu, im ciemniej się robiło tym zdziwienie ustępowało miejsce strachowi.
Mama prosiła, – Karol, jeśli znów spotkasz jakiegoś dziwnego nieznajomego zaraz zgłoś to Babci. Kazała mu też oddać babci słuchawkę. Rozmawiały. Nie dosłyszał treści.. Babcia zapewniła, że wszystko jest w porządku i że ma się niczym martwić.
Nazajutrz w domu pojawił się Bruno, szczeniak był podobny do małego wilka. Dziadek przyniósł go ze spółdzielni, specjalnie dla chłopca. Bruno szczekał radośnie, merdał ogonem wiecznie biegał i gryzł przy tym co popadnie. Dziadek powiedział, Karolowi: że gdy będzie go karmić to już nie odstąpi go na krok. Spytał: czy może z nim spać? Dziadek nie był zachwycony, bo w jego domu tego się nie praktykowało. Babcia jednak uświadomiła, że sytuacja jest wyjątkowa, oto ich jedyny wnuk będzie mieszkać z nimi do września. Dziadek ustąpił.
– Ale jak nabrudzi będziesz po nim sprzątać kawalerze! –burknął.
Tej nocy spał sam, miał przecież towarzysza. Babcia zostawiła otwarte drzwi i światło w korytarzu. Patrzył jak ćmy furkoczą wokół lampy. Bruno był niespokojny, irytowało go coś na dworze. Położył mu pod łóżkiem koc , pies zagrzebał się w nim i zasnął. Obudziło go hukanie sów . Krzyknął – Baaaaabciu!
Spojrzał gdzie jest Bruno, pies zniknął, posłanie było puste… hukanie sów stawało się coraz intensywniejsze, niemal widział jak ich bezszelestne, pierzaste skrzydła uderzały w szyby.
Wtedy ją ujrzał, Laurę, siedziała na łóżku…patrzyła mu w oczy!
– Czy ja śnię? –spytał.
– Tak to sen – odparła dziewczyna!
– Czy jesteś dziewczyną z sąsiedztwa?
– Zachichotała i wyciągnęła ku niemu dłonie, ujął je, były zimne, wręcz lodowate..
– Są jak sople lodu te twoje ręce!
Z ust leciała mu para, niczym w mroźny poranek. Patrzyła mu w oczy, rozmawiali szeptem.
– Jestem taka samotna, nikt się ze mną nie bawi!
– Ja mogę być Twoim przyjacielem? –nie ukrywał, że mu się trochę podoba!
– Czy znów jutro będziesz w ogrodzie?
– Tak – odparła.
– Czy zrobisz mi krzywdę?
– Nie…nie musisz się bać?
– Lauro…czy mogę ci zadać pytanie?
– Tak.
– Czy jesteś duchem?
Puściła energicznym ruchem jego dłonie..
Jakim, znowu duchem? Czy matka nie uczyła cię, że duchów nie ma? !
– Przepraszam Cię! Tak mi się jakoś tylko powiedziało …..!
– To nie mów! Dziewczyna przewiercała go wzrokiem, jej podbródek drgał.
Sowy biły skrzydłami w okno, zdecydowanie chciały dostać się do środka, lada chwila szyba pęknie i wtedy….Nie chciał myśleć co się wtedy stanie. Dom zaczął się dziwnie rozciągać, łóżko wibrowało, ze ścian sączył się okropny odór podobny do tego, który panował w sypialni gdzie leżała ciocia Hela, stawał się coraz intensywniejszy…
– Przestań! Czemu mnie straszysz! – krzyczał Karol.
– Przepraszam! Nie mogę już tego zatrzymać, ale możesz się przecież obudzić. Przyjdź do ogrodu jutro!!
Sowy próbowały wtargnąć do sypialni. Karol zacisnął powieki wbił paznokcie w materac.
Wtem do pokoju wpadł Bruno i zaczął głośno szczekać. Sowy nagle odfrunęły, nie było też Laury, a Bruno ujadał i ujadał, zwrócony ku oknu. Poczuł nieprzyjemną wilgoć, otworzył oczy.
– Babciu!
Na drugie dzień babcia wyprała pościele, wymyła materac środkiem piorącym. Wystawiła na słońce, na tle bieli poszewki materaca widniała żółta plama…
– Babciu ja nie moczę się w nocy, już od dawna
– Wierzę…odparła babcia, ale jak to się powtórzy pojedziemy do lekarza bo to może być zapalenie pęcherza. Czujesz parcie i pieczenie?
– Nie babciu, nic a nic nie czuję.
– Ach to pewnie incydent. Ale trzeba dmuchać na zimne. U nas zapalenia pęcherza są rodzinne.
Nazajutrz poszedł do ogrodu, był z nim Bruno. Nie spotkał Laury i jakoś nie miał ochoty się huśtać. Obszedł wszystko wokoło snuł się wśród zarośli, zaczął rzucać psu patyki. Wciąż zerkał na huśtawkę była pusta. Za płotem terkotały wiatraczki…niebo się chmurzyło.
W kolejnych dniach również nie spotkał Laury w ogrodzie nawet mu się nie śniła.
Było pochmurno i zimno, babcia zabroniła mu wychodzić na dwór pewnie, przez ten chory pęcherz. Karol łaził po domu, nie mógł znaleźć sobie miejsca, wciąż myślał o ogrodzie, Laurze oraz dziwnym śnie. Lało jeszcze przez kilka dni, w środę wyjrzało słońce, wrócił też upał. Był przecudny ranek. Zapachy roślin, lekki szum drzew, błękitne kontrastując z zielenią niebo. Krople rosy odbite od promieni słońca lśniły niczym diamenty.
Cieszył się, teraz że babcia zabroniła mu wyjść z domu bez gumowych kaloszy, było sporo wilgoci, buty miałby zaraz mokre i z pełnością zaszkodziło by to jego zdrowiu. Nieśmiało liczył na spotkanie z dziwną nieznajomą. Z jednej strony fascynowała a z drugiej zaś strony przerażała go perspektywa ponownego spotkania.
Ogród był pusty a huśtawka leniwie bujała się na wietrze. Podszedł i usiadł na niej, odbił się nogami i wkrótce szybował tuż pod koroną drzew. Zabawa odegnała wszelkie strachy i obawy.
Nie wiedzieć kiedy minęło południe, hen w oddali echo niosło polami dźwięk dzwonów na „Anioł Pański”.
Poczuł intensywny i kręcący w nosie, zapach kwiatów, ktoś stał za jego plecami.
– Bruno? Piesku jesteś tam?
Pragnął w głębi duszy by to nie był Bruno.
Obrócił głowę, Laura stała radosna w białej sukience, patrząc mu prosto w oczy.
Uśmiechnął się:
– Czy jesteś dziewczyną z sąsiedztwa? –spytał.
– Tak, mieszkam niedaleko –odparła Laura.
– Jak się nazywają twoi rodzice?
– Wanke…..
– Ile masz lat?
– trzynaście…
– Ja w lutym skończę jedenaście….
Dziewczyna lekkim ruchem usiadła na huśtawkę
– Rozbujaj mnie Karol!
Lauro kiedy ty właściwie weszłaś do ogrodu, nie zauważyłem Cię. ?
– Trzeba było patrzeć – zachichotała – Wiesz, przepraszam cię za tamtą noc. Nie chciałam Ci zrobić krzywdy, jakoś tak wyszło, od dawna nie rozmawiałam z nikim w podobnym wieku…..
Co!!!!! … Wiesz o moim śnie? Nie rozumiem? Jak możesz znać moje sny?
Cofnął się blady. Zatrzymała huśtawkę nogami, trzymając rękami łańcuchy intensywnie wpatrywała się w oczy chłopca.
– A więc jesteś duchem lub demonem, wchodzisz w czyjeś sny!?..
Dziewczynka przestała się uśmiechać jej twarz robiła się smutna oczy stały się szkliste.
– Nie odchodzić proszę szepnęła dziewczyna… widząc jak on zaczął powoli wycofywać w stronę bramki, nie spuszczając jej z oczu.
-Ja naprawdę przepraszam….
Został, nie zmienia to faktu że nie była normalną dziewczyną z sąsiedztwa i miał się na baczności.
Siedzieli tak w milczeniu na siedzisku huśtawki. Karol zdobył się wreszcie na odwagę i przedstawił dziewczynie ultimatum.
Rzekł podniosłym tonem:
– Albo mi powiesz co tu robisz i kim jesteś albo odejdę i nigdy nie przekroczę już bramy ogrodu, zarośnie znowu chwastami! Chłopiec wstał i ostentacyjnie zrobił krok w kierunku bramki.
-Nie! Poczekaj! Karol… posłuchaj! Nie będzie to naprawdę nic pięknego…
Mam to gdzieś.. idę do babci i wszystko jej powiem! –odrzekł stanowczo.
-Dobrze…..
-Słucham?
– Już dobrze – Dziewczyna spuściła wzrok ku ziemi. – Usiądź koło mnie i zamknij oczy.
Karol z obawami usiadł na brzegu drewnianego siedziska. Znów czuł intensywny zapach malin.
– Twoje pojawienie w ogrodzie sprawiło, że zaczęłam patrzeć, czuć słyszeć, rozumieć..
– Jak to?
Nie umiem tego wyrazić słowami….. Weź mnie za rękę,
Weź!!! krzyknęła histerycznie, ptaki na śliwie zerwały się do lotu. !
Karol okrył się rumieńcem!
Nieśmiało ujął jej dłoń…była ciepła jak jego dłoń, niczym nie przypominała tego upiora ze snu.
– Ściśnij mocno, nie puszczaj choćby nie wiem co. Poczuł ukłucie zobaczył stróżkę krwi cieknącą po palcach swoich i Laury, krzyknął, chciał puścić i biec do domu. Nie mógł. Jego dłoń jakby przerosła do dłoni dziewczynki..
– Co mi zrobisz, przestań, puść mnie!
Nie dokończył, jej twarz i otoczenie zmętniało. Cały ogród się zmieniał drzewa kurczyły się, rozciągały, zmieniały kolory, były inne, jedne stare, rosochate drugie młode i kwitnące. Inne.
Grupa staromodnie ubranych, dziwnie uczesanych dzieci: trzy dziewczynki i dwoje chłopców w jego wieku biegła do studni.. rozmawiali po niemiecku. Wyglądali jak na starych filmach krótkie spodenki, szelki, koszule, marynarki i sukienki, trzecią najwyższą z dziewczynek była Laura.
Pobiegł do niej zawołał po imieniu!
Mimo, że stał tuż obok i krzyczał, nie zwracała na niego uwagi.
– Lauro?!
Szarpnął ją za bufiasty rękaw staromodnej bluzki, jednak jego palce trafiły w próżnię, przeszły na wylot przez materiał, jak by był z wody czuł tylko lekki opór, niewidzialną poduszkę, coś jak stykanie się magnesów o tym samym biegunie. Dziewczyna również przystanęła, zaczęła oglądać się z siebie
– Was ist los? ist das du, Rudi..
Chłopiec biegnący za nią wzdrygnął ramionami i popukał w czoło.
Karol postanowił już nikogo dotykać, wolał patrzeć…
Dzieci dobiegły do studni. Spuściły grubą linę z powiązanymi supłami i zaczęły kolejno zsuwać się do studni. Karol stał i patrzył jak po kolei dotykały stopami suchego dna. Chłopiec, który zszedł pierwszy zapalił lampę naftową, zrobił krok i zniknął z pola widzenia, reszta dzieci uczyniła to samo.
Karol patrzył jak wmurowany, w ścianie studni musiała być wnęka, grota, jakaś stara piwnica. Słyszał ich stłumione głosy, rozmawiali w głębi studni. Po około 15 minutach zaczęli wychodzić z powrotem na powierzchnie.
Cała piątka zręcznie wspięła się po supłach liny, sam by pewnie tego nie potrafił zrobić. Kiedyś ćwiczyli takie wspinanie na WF-ie, pamiętał że jego klasie szło to niezdarnie. Te dzieci były nieźle wysportowane. Przywiązaną do studni linę Rudi zamaskował w bujnie rosnącym nieopodal bluszczu.
Ogród zaczął mętnieć rozpływać się. Teraz była wczesna wiosna roztopy . Mur ceglany w ogrodu był w kilku miejscach zniszczony cegły i kamienie walały się w wielkiej stercie. Za płotem, na gościńcu krzątali się ludzie mężczyźni – głownie starcy, kobiety, dzieci, kilkudziesięcioosobowa grupa, pakowali dobytek na wózki, spieszyli się. Karol poszedł w ich stronę, stanął w bezpiecznej odległości. Stary pastor coś wołał do grupy kobiet, jedna z ich pobiegła do domu przyniosła wielki pakunek, druga ponaglała grupę dzieci, było wśród nich troje z pod studni i Laura. Od strony wsi ściągało coraz więcej wózków i wozów konnych. Ludzie bardzo się spieszyli.
Nagle rozległ się przeraźliwy i spazmatyczny krzyk, to krzyczała jedna z kobiet. Ludzie obrócili się w jej stronę. Po brukowanej drodze na niewielkiej skarpie toczył się kołowy wysoki i chudy pojazd opancerzony z ruchomą wieżyczką i namalowaną wielką, czerwoną gwiazdą… Za nim terkotała zabytkowa ciężarówka rodem z filmów wojennych. Pojazdy zatrzymały się z ciężarówki zaczęli wyskakiwać żołnierze. Cywile zaczęli się cofać i zbijać w kupę, słuchać było krzyki i płacze, szczekanie psów i rżenie koni. Żołnierze zajęli pozycje. Wtem pancerka ruszyła w dół po skarpie w stronę ludzi, a za nią powoli schodzili żołnierze.
Cywile cofali się . Pastor podniósł rękę do nadchodzących, wyszedł przez tłum…Coś wołał po rosyjsku w kierunku wojska. Wóz pancerny ustawił się bokiem do cywilów koła stanęły. Żołnierze zdążyli już zejść ze skarpy. Ludzie zamarli.
Nagle pojazd otworzył ogień. Pastor padł trafiony pierwszą serią. Żołnierze ruszyli na bezbronny tłum. Ludzie uciekali, padali na ziemię było pełno krwi dymu i wrzasków, biegnący żołnierze też otworzyli ogień z ręcznych karabinów maszynowych . Karol znał ich nazwę były to pepeszki, wszędzie huk wystrzałów i świst kul czuł jak pociski przelatywały przez jego tors, ramiona, głowę były jak niewinne muśnięcia wiatru, kulił się odruchowo, był przerażony. Szukał Laury, bał się ze leży wśród tych dziesiątek pokrwawionych ciał. Zobaczył ją jednak biegnącą z chłopcem z pod studni. Biegli do wyrwy w murze, chłopiec – Rudi padł na wznak. Laura zaczęła go szarpać, po chwili zrozumiała. Zostawiła leżące zwłoki , ruszyła ku wyrwie. Wszędzie świstały kule. Karol pobiegł za Laurą. Dziewczyna pędziła ile sił w nogach. Minęła wyrwę wpadła do ogrodu. Nikt jej nie ścigał. Sowieci zajęci widać byli dobijaniem ludzi i plądrowaniem ich dobytku. Karola interesowała tylko Laura. Ułamek jednak sekundy po tym jak dziewczyna znikła w załomie muru seria z wieżyczki wozu pancernego (być może rykoszetem) ścięła młode drzewo rosnące w ogrodzie, przy murze tuż za jej plecami. Od uderzenia kul dużego kalibru drzewo rozpadło się w drobne drzazgi. Karol zamarł kule, które przyjęło drzewo przeznaczone były dla dziewczyny.
Patrzył jak dopadła studni, rzuciła linę niemal po niej zjechała, wpadła prawie po szyję w wodę, pociągnęła linę za sobą , pospiesznie obciążyła ją pod wodą luźnymi cegłami po czym znikła w czeluściach dziury.
Strzały i nieludzkie jęki powoli cichły . Karol stał tak przy studni nie mając śmiałości zajrzeć za mur.
Wtem kilkoro żołnierzy przekroczyło granicę ogrodu, wyglądało że szukali niedobitków. Starszy stopniem kazał gestem dwóm innym spenetrować ogród sam został przy wyrwie. Zaczął kręcić papierosa z bibuły. Jeden z Rosjan podszedł do studni zajrzał, ziewnął również wyciągnął machorkę, jego kolega szedł z pepeszą wzdłuż ściany czesał krzaki lufą, podśpiewując pod nosem. Po dłuższej chwili obaj żołnierze podeszli do dowódczy, złożyli meldunki, ten kazał im chyba wracać do oddziału ..sam został przez chwilę wpatrując się w ogród. Zaciągnął się dymem, obrócił się na pięcie i zniknął w wyrwie. Karol cały dygotał, gdy obraz zaczął rzednąć, rozpływać się.
Znów siedział z Laurą na huśtawce, śpiewały ptaki. Puściła jego dłoń, spojrzał na zaschniętą krew, dziewczyna trzymała w ręku świeżo zerwaną róże z ogrodu w dłoni chłopca tkwił cierń.
-To Ty…?
– Ciiiii!……położyła mu palec na ustach …był blady cały się trząsł.
Dziewczyna milczała siedząc na huśtawce kreśliła coś butem po trawie.
Gdy się nieco uspokoił spytał ponownie.
– Jesteś Niemką prawda? Mieszkałaś tu? Skąd znasz mój język!?
-Dziewczyna miała spuszczaną głowę , płakała!
Chłopiec pojął, że zbyt emocjonalnie zareagował, niestosownie do okoliczności, był dość mądry jak na swój wiek, wiedział że jest świadkiem rzeczy przekraczający dalece zmysły śmiertelnika a co dopiero jedenastolatka … jednak sytuacja wymagała opanowania bo czuł, że akurat nie on tu był ofiarą.
– Przepraszam.. odrzekła Laura łamanym głosem, tylko tak mogłam Ci pokazać kim jestem. Wiesz przed Twoim przybyciem niczego nie czułam, czasu, powiewu wiatru zapachu kwiatów, bólu ani radości, kiedy się pojawiłeś wszystko odżyło, poczułam ciepło, radość i szczęście…
– Ale jak ?
– Sama nie wiem, wtedy kiedy przyszli żołnierze bardzo się bałam, bałam o swoje życie, życie mojej mamy. Słyszałam jej krzyk , jeszcze bardzo długo ze studni pośród tylu krzyków najmocniej słyszałam ten jeden, nieludzki skowyt, potem wszystko ucichło. Tamci odeszli. Próbowałam wspinać się, nie potrafiłam zaczepić znów liny upadłam, raz po raz do wody Przy trzeciej próbie, podczas upadku skaleczyłam się w nogę, strasznie krwawiło. Rudi zostawił w naszym schronie wojskowy płaszcz taty. To z jego podszewki zrobiłam opatrunek, bardzo bolało.
W nocy przyszła gorączka, byłam cała rozpalona, gdy wstało słońce wołałam nikt mnie nie słyszał. Bardzo osłabłam, nie mogłam już podejść do lustra wody by się choć napić. Leżałam tylko w starej komórce w której, ludzie przechowywali kiedyś wino. Dzień, noc ..śniłam na jawie. Przychodzili do mnie mama, Rudi moi przyjaciele, opowiadali jak dobrze im w niebie. Prosiłam by zabrali mnie ze sobą, nie słuchali a było mi tak zimno, szczękałam zębami. Moje oczy przyzwyczajone do mroku dostrzegały i zapamiętywały każdy szczegół w wątłym światełku z otworu. Wokół zwisały długie korzenie drzew, przebiły sklepienie piwniczki ich masywne sploty wiły się, niemal czepiały się mych włosów. I wtedy ogród do mnie przemówił…
Ty! Lauro Wanke usłyszałam, bardzo cichy i miękki szept w głowie.
Lauro….
Kim jesteś?
Przecież wiesz… Czy chcesz bym cię przemienił! ?
W co mam się przemienić? – odparłam.
– Sprawię, że nie umrzesz?
-Będę żyć wiecznie?
Tego nie potrafię, ale mogę cię uratować..
Korzenie wiły się i wykręcały oplotły me ręce i szyje, czułam jak oplatają mnie coraz ciaśniej i ciaśniej jak kokon,
– Będziemy razem na zawsze – szeptał głos w głowie – Nie umrzesz?
– Czy zobaczę się z mamą i z tatą który nie wrócił z wojny?
– Kiedyś się z nimi może spotkasz, ja tego nie potrafię ci zagwarantować, mogę jedynie sprawić byś nie umarła. A to może stać się lada moment czy zdajesz sobie z tego sprawę?
– Jeśli umrę pójdę tam gdzie jest moja mama i Rudi, gdzie trafi mój tata moje przyjaciółki.
-Tego też nie potrafię Ci zagwarantować, mogę jednak sprawić byś to przeżyła? Czy tego chcesz? Zrozum bez twej zgody nie mogę nic uczynić. Śpiesz się czuje każdym korzeniem jak życie z ciebie uchodzi Lauro Wanke, czy chcesz bym cię przemienił?
Słabłam, już prawie nie czułam zimna, me usta nie mogły wymówić słowa, łapałam z trudem powietrze, ostatkiem sił wyszeptałam:
– Więc mnie przemień…
Pouczałam wtedy jak korzenie silniej mnie oplatają, wypełzały zewsząd niczym węże, uniosły mnie ponad posadzkę. Nie czułam zimna ani bólu.
Czułam tylko jak wznoszę się wysoko, biegnę splotami korzeni starych drzew, czuję każdy bezlistny konar…chłód i wilgoć ziemi, piję wodę, ona jest życiem, piję całym ciałem. Stałam się ogrodem.
Ogród spełnił to co obiecał, moja świadomość przeżyła w tych konarach łodygach i liściach Spałam beznamiętnie każdą zimę, wiosną budziłam się do życia, odżywałam w kwiatach i zielonych pąkach. Czułam jak pszczoły zapylają moje kwiaty a wiatr czesze me liście. Przychodziły lata i zimy, dla mnie były niczym mgnienie oka. Wtedy pojawiłeś się Ty –sprawiłeś, że znów mogłam usiać na huśtawce, poczuć pęd wiatru we włosach. Spojrzeć w oczy drugiego człowieka.
Znałam twój język, jak każde miejscowe dziecko, byłam dwujęzyczna, każdym władałam płynnie.
Karol patrzył na twarz Laury w jej intensywnie błękitne oczy, dostrzegł w nich strach, obawę zmęczenie. Rozumiał co przeżyła i jak wiele musiała wycierpieć. I wtedy jej obiecał…że nigdy nie wspomni już o tamtych chwilach, że nigdy nie spyta, nie spróbuje zrozumieć!
Przyjeżdżał każdego lata, siadywali na huśtawkę rozmawiali. Dziadkowie widzieli gdzie wnuk bywa całymi godzinami, traktowali to jako dziwactwo , nie poznali nigdy jego sekretu. Być może tłumaczyli to specyficzną melancholijną naturą Karola. Wiedzieli natomiast , że kocha ten ogród, wyrywa chwasty, sadzi rośliny, nawozi i przycina krzewy róż. Ogród odwdzięczył się mu bujnością i pięknem.
Dziadek rolnik z krwi i kości, widząc namiętność wnuka obiecał, że zapisze mu ogród w testamencie, będzie należeć do chłopca po jego śmierci.
Karol dzielił się z Laurą wiadomościami ze szkoły z życia , rozmawiali godzinami . Laura nigdy więcej nie przyszła do niego we śnie w tamten sposób, nie zmąciła jego spokoju. Czuł, że starała się być mu przyjaciółką i powierniczą całego chłopięcego życia. Z roku na rok Karol mężniał i przestawał być dzieckiem. Najstraszniejsze było jednak to, co oboje wiedzieli, czuli choć nikt tego nigdy nie powiedział. Im bardziej Karol stawał się mężczyzną, wiek jego i Laury zaczął się rozmijać. Postać dziewczyny dziwnie bledła, ginęła stawała się niestabilna. Czuł, że odchodzi. W wieku lat szesnastu widział ją już tylko w pełnym słońcu, najbardziej żałował że nie mógł patrzeć w jej intensywnie błękitne oczy. Oboje to bardzo przeżywali.
Zanikała dzień po dniu jak poranna bryza, powoli stapiała się w zielenią ogrodu. Kiedy skończył 17 lat pocałowała go w policzek…wtedy widział ją po raz ostatni. W południowym słońcu zamigotały jej krwiście rude loki po czym znikła, ruch huśtawki ustał. Laura była w ogrodzie czuł jej obecność całym sobą…wiedział że jest obok niego. Tego akurat nikt nie mógł im odebrać.
Obrazy jakie pokazała mu Laura. Wpłynęły mocno na życie młodego mężczyzny. Karol, po maturze wbrew woli rodziców wstąpił do akademii wojskowej. To był świadomy wybór, podyktowany chęcią obrony niewinnych. Tak to sobie tłumaczył i to stało się mottem jego dalszych życiowych decyzji. Był podchorążym. Nawet w szkole oficerskiej tradycyjnie przyjeżdżał do dziadków na wakacje , chodził po ogrodzie nie widział i nie słyszał już Laury ale w jakiś nieznany sobie sposób czuł jej obecność ufał, też że ona go czuje wtem sam sposób, że jest blisko i ich wymiary w końcu się jakoś zejdą. Dziadek w nieobecność, wyremontował walące się budynki ciotki Heli.
Karol odebrał patent oficerski po pewnym czasie powierzono mu dowództwo kompani. Rzadko bywał w Rozdrożach. W dniu gdy otrzymał kapitańskie szlify, dostał również wiadomość o śmierci dziadka, wiedział że odejdzie, wszyscy to wiedzieli, dziadek długo i boleśnie chorował.
Dziadek zgodnie z obietnicą podarował mu ogród wraz z zabudowaniami. Gospodarstwo zaś sprzedano.
Sędziwa babcia zamieszkała z synową i synem, który wrócił ostatecznie z placówki zagranicznej. Ojciec Karola przyjął posadę urzędniczą w mieście.
Mijały lata, wczesną jesienią kiedy woda zaczęła wypełniać studnię, lekko szpakowaty mężczyzna około czterdziestoletni, pochylił się nad jej tonią. Decyzja o przyjeździe do Rozdroża była spontaniczna i nieplanowana. Po prostu wskoczył do samochodu i po dwóch godzinach jazdy był na miejscu… Musiał się napić, bardzo chciał się zalać tego wieczoru. Przed 18-tą zdążył jeszcze kupić butelkę w miejscowym sklepiku. Rozdroże zawsze działało na niego jak balsam. Tylko najbliżsi wiedzieli gdzie znikał niepostrzeżenie na długie dni!
Zamknął swego „Grand Cherokee” w garażu, zaryglował bramę. Usiadł na werandzie, napełnił szklankę. Pił aż zasnął. Obudził go chłód i rozgwieżdżone, smoliste niebo. Zerwał się lekki wiatr. Otulił się płaszczem. Zaczął odczuwać już zimno – z wolna trzeźwiał. Droga Mleczna kipiała na nieboskłonie.
Wiatr nagle z ogromną siłą uderzył w gałęzie drzew, liście szumiały smagane porywistym powiewem. Wpatrywał się w ciemność, z dala majaczył obraz studni. Otulił się jeszcze szczelniej płaszczem i chwiejnym krokiem podszedł do ziejącego czernią otworu. Liczył że choć odczuje jej obecność. Poczuł tylko chłód bijący z dołu. Wrócił do domu położył się tak jak stał. Zasnął. Obudził go promień słońca i brzęk much. Cały pokój był w nim skąpany. Największe z okien domku Ciotki Heli wychodziło właśnie na wchód. Zmrużył oczy, w smugach unoszących się drobinek kurzu połyskujących w świetle niczym mikroskopijne lusterka, dostrzegł przez dosłownie ułamek sekundy znajomą, uśmiechniętą twarz… po chwili usłyszał cichy szept, cichszy niż brzęczenie much i tykanie zegara na ścianie, który nakręcał ilekroć przyjeżdżał do Rozdroża.
-Znaaajdź mnie!(…)
Choć był późny wrzesień oblał się wiadrem wody ze studni. Ściągnął ze ściany budynku gospodarczego starą drabinę przeciwpożarową, przywiązał do niej linę i spuścił ją w głąb . Czuł niepokój, że łamie obietnicę którą kiedyś złożył… łamie tabu. Nie było odwrotu, dała mu przecież jasno do zrozumienia czego chciała. I on musiał to wykonać – jak w wojsku!
Usłyszał plusk gdy drabina odparła się o dno studni…Obwiązał się liną w pół…Ostrożnie dotknął stopami górnej belki drabiny i zaczął powoli schodzić po drewnianych szczeblach . Jak przypuszczał nie było więcej niż metr wody. Ogromny chłód, zapalił latarkę-czołówkę. Otwór ział czarną czeluścią. Zrobił krok potem następny. Dziura przechodziła w niewielki korytarzyk ściany ceglane przeplatane kamieniami, strop podziurawiony korzeniami drzew, żywa plątanina, tak gęsty że musiał się niemal czołgać. Wreszcie ujrzał przed sobą niewielki schodki, prowadzące do wyższej kondygnacji. Całość musiała stanowić cześć jakieś pradawnego schronu, który chronił miejscowych przed niebezpieczeństwem. Wspiął się po wilgotnych schodach, aż do miejsca gdzie strop pękł, gdyż przebił go olbrzymi korzeń wiekowego drzewa. Z ceglanego pęknięcia, po rozgałęzionym drewnie ściekała woda, stróżka ginęła w dziurze kamiennego klepiska. Pod konarem tuż obok ujścia wody, ujrzał szczątki ludzkie, niewiele z nich już zostało, pozbierał je starannie do hermetycznego pudełka. Karol starał się wyzbierać wszystko do najmniejszego okruszka, zgarnął też kępki suchych roślin i mchu na którym leżały. Pudełko włożył do plecaka i wyszedł na zewnątrz.
Pudełko ostrożnie włożył do drewnianej, ozdobnej skrzyneczki na włóczkę którą znalazł kiedyś w domku ciotki Heli. Wykopał dziurę tuż obok śladów zamurowanego wyłomu ściany ogrodu. Złożył tam pudełko z szczątkami Laury, zasypał ziemią i przywalił wielkim kamieniem, który przyturlał z drugiej części ogrodu. Postał chwilę –zmówił w myślach modlitwę za jej duszę. Może była w pobliżu.
Wsiadł do samochodu, jechał brukową drogą minął Rozdroże, dotarł do szosy…Wtem zatrzymał z piskiem Jeepa. Stanął niemal w poprzek. Wrzucił wsteczny zamielił kołami.. ruszył z powrotem do Rozdroży. Dojechał do ogrodu. Słońce zachodziło. Dni były coraz krótsze.
Wiedziony impulsem podszedł. Do studni. Oniemiał! Była pełna wody aż po brzegi niemal się wylewała!
Jak to się stało? Przecież nie padało! Było dość sucho, woda wczoraj sięgała zaledwie metra…Czyżby to była wiadomość, od niej?
To była chwila, spontaniczny ruch, tak jak stał zrzucił ubranie i wskoczył do wody wylewając sporo na ogród…Była lodowata parsknął wypluł fontannę trzymając się obrzeża studni. Nagle zastygł w bezruchu, coś zobaczył. Tam gdzie padły krople wzburzonej wody ze studni zaczęły wyrastać kwiaty i zioła…rosły w oczach niczym na przyśpieszonych filmach poklatkowych.
Dość tego….Krzyknął! Wziął oddech i pozwolił lustru wody się przykryć. Powili wypuszczając powietrze opadał niżej i niżej. Opadał dotykając ceglanej, wilgotnej ściany. Oczy miał otwarte a ona uniosła się tuż obok, ich twarze się zrównały.
Dotknął jej dłoni, były zimne wręcz lodowate, nerwowo wypuścił bąbelki wody, spojrzał w górę ku światłu dnia…wyjątkowo mocno zapragnął się jednak wynurzyć. Postać dziewczyny ujęła jego dłonie, przytrzymała stalowym uściskiem, nie pozwoliła się wynurzyć. Idioto! Tak łatwo dał się pokonać…Kto był jego przeciwnikiem, przecież nie Laura!
– Czy chcesz bym cię przemienił? Szepnął głos w głowie Karola.
– Co mówisz?. Już rozumiał to nie dziewczyna pytała ale ogród….
– Karolu…czy chcesz bym cię przemienił? – Jasnoniebieskie, pytające oczy lśniły niczym diamenty, rude włosy falowały i wiły się jak węże? Usta miała lekko rozchylone…trzymała go mocno za ręce.
Nie zastanawiał się długo i odpowiedział…
Laura ze studni uśmiechnęła się, dotknęła zimną dłonią jego ust wydając z siebie długie westchnienie, po czym zaczęła się rozpływać. Uścisk rąk zelżał, był wolny. Wtem poczuł prąd wody, który wypychał go gwałtownie ku górze… Ujrzał bezlistne drzewa i resztki topniejącego śniegu. Był znów w Kreuzworträtsel w marcu 1945 r.
Nagi wyszedł przez wyłom w murze, nikt go nie zobaczył, ludzie zajęci byli sobą, trwała pośpieszna ewakuacja. Szedł przez tłum uciekających wystraszonych mieszkańców wsi, dojrzał też Laurę biegnącą do matki…coś do niej wołała. Nie zwracał na nią uwagi. Bo oto usłyszał ten przeraźliwy krzyk kobiety, zwiastujący nadejście Rosjan. Wóz pancerny zjechał z drogi otworzył ogień do ludzi…Karol stanął na linii strzału, zasłaniając pastora – kule dosięgły jego nagiego ciała, nie przeszły jednak na wylot jak ostatnio a zaczęły spadać na ziemię, jedna po drugiej, jak ulęgałki. Wóz jechał w jego kierunku plując seria za serią i nie czyniąc żadnych szkód ani jemu ani ludziom z tyłu. Ściągał kulę jak wielki magnes, pociski najnormalniej uderzały o widmowe ciało Karola i gdy tylko musnęły skórę zaraz spadały na ziemię. Wreszcie rozpędzona pancerka uderzyła z impetem w mężczyznę, który nawet nie drgnął. Nastąpiła eksplozja przód wozu pękł i stanął w płomieniach. Załoga pancerki wyskakiwała z wnętrza, biegając niczym żywe pochodnie. Żołnierze stali jak wryci, nikt z nich nie ważył się nawet wystrzelić, zaczęli się cofać. W panice wskakiwali na platformę ciężarówki, która nagle gwałtownie cofnęła i zaczęła uciekać. Przestraszeni Sowieci, którym nie udało się wskoczyć „na pakę” biegli za samochodem, po chwili zostali tylko cywile nie mogący uwierzyć w to co widzieli, oraz dogasający wrak pancerki.
Laura podbiegła do matki, objęła ją, obie płakały. Pastor wzniósł ręce do nieba. Ludzie klękali, czynili znak krzyża. Karol stał obok i uśmiechał się. Wszystko zaczęło się z wolna rozpływać, kontury mętnieć. Oto znów był przy studni w ogrodzie ciotki Heli, spojrzał na mur, szukał wzrokiem grobu Laury. Kamień zniknął, obok wyłomu rosło prawie stuletnie obsypane czerwonymi liśćmi drzewo.
Karol klęczał w trawie obok studni, śmiał się i płakać na przemian, bo oto zgodnie z obietnicą ogród go przemienił!