1.
Śnieg okrywał ruiny miasteczka coraz grubszą warstwą, a szczyty wzgórz niknęły w ołowianych chmurach. Ciszę poranka mąciły ciężkie oddechy i chrzęst kroków. Zwiadowcy Europolis przedzierali się przez zaspy pomiędzy spalonymi domami.
***Alarm zbliżeniowy!***
Wyrzut adrenaliny. Skok tętna. Neuroimplant uruchomił procedurę bojową. Komunikaty na siatkówce oka rozbłysnęły czerwienią ostrzeżeń i alarmów. Zaczep na kolbie karabinu sam wpiął się w gniazdo naramienne bojowego pancerza i błyskawicznie ustabilizował linię celowania. Kris złożył się do broni i krzyknął:
– Kontakt! Godzina druga. Odległość sto!
Ściągnął spust. Lufa bluzgnęła ogniem. Linia smugowych pocisków pomknęła w górę wąskiej uliczki przez wirujące płatki gęstego śniegu. Pluton zwiadowców sprawnie rozsypał się na boki i zajął pozycje wśród ruin. Z budynku ratusza po drugiej stronie rynku huknął nieskładny ogień powstańców.
Kris padł za wypalonym wrakiem ciężarówki. Moduł celowania karabinu podświetlił potencjalne cele. Chociaż porwane strzępy porannej mgły snuły się nad ziemią, to ani ona, ani śnieg nie były żadną przeszkodą dla czujników neuroimplantu. Komputer bezbłędnie obramowywał czerwonym symbolem każdego z rebeliantów, kiedy ten tylko mignął w polu widzenia, podawał odległość do celu, identyfikował typ uzbrojenia i określał potencjalne zagrożenie z jego strony. Zaterkotały serie z broni małokalibrowej. Kule zabębniły o poczerniałe blachy wraku, odskoczyły na boki z gwizdem rykoszetów, zadudniły po ceglanych murach.
– Pierwsza drużyna, flankować z lewej! – krzyknął Kris. – Druga i trzecia, ogień osłonowy! Dopierdolić śmierdzielom!
Pozycja zwiadowców ryknęła huraganem szybkostrzelnego ognia. Czterej żołnierze z pierwszej drużyny dopadli do potrzaskanej ściany domu przy skrzyżowaniu. Czekali aż reszta plutonu zasypie wroga kulami, by mogli przeskoczyć na drugą stronę uliczki. Prowadzący ruszył odrobinę za wcześnie. Wyskoczył zza załomu muru, ale zdążył zrobić tylko dwa kroki, zanim szarpnął nim pocisk. Ciężkokalibrowa kula łupnęła o pancerz. Zwiadowca zatoczył się, potknął, upadł na kolano, złapał dłońmi za przestrzeloną szyję.
– Snajpeeer! – wydarł się ktoś z pierwszej drużyny. – Sierżancie, Petrauskas dostał!
Nawet bez tego Kris widział komunikat migający na siatkówce. Neuroimplant informował o uszkodzeniach tkanki łącznej, rdzenia kręgowego, poważnym krwotoku wewnętrznym u trafionego żołnierza.
***Wymagana natychmiastowa pomoc medyczna. Wezwać transport?*** – zapytał usłużnie komputer.
Zanim sierżant zdołał odpowiedzieć, kolejny strzał wybił się krótkim wizgiem ponad kanonadą. Drugi pocisk trafił Petrauskasa pod pachę. Wszedł czerwonym bryzgiem pomiędzy łączenia płyt balistycznych. Żołnierz zachwiał się, chlusnął krwią przez usta i padł na plecy.
– Skąd strzela?! – krzyknął Kris. – Kto ma namiar?!
Żołnierze Europolis wrzeszczeli jeden przez drugiego. Bez opamiętania prali długimi seriami w ruiny po drugiej stronie placu. Całe przedpole utonęło w nawale wściekłego ognia i odskakujących na wszystkie strony kawałków cegieł, belek i blachy. Neuroimplanty podawały namiary kolejnych celów. Wyznaczały trajektorie balistyczne. Wreszcie uwalniały wlewy dożylne i pompowały w krew syntetyczne wspomagacze. Nikt nie potrafił już trzeźwo przeanalizować sytuacji. Pierwotny instynkt mordu podsycany nowoczesną chemią zaślepiał do szczętu.
Wizg. Jak odgłos dartego płótna. Żołnierz po prawej poleciał w tył. W ostatnim odruchu świadomości próbował złapać Krisa za ramię. Nie zdążył. Padł na plecy, a na środku czoła, ponad zastygłymi w zaskoczeniu oczyma, ziała poszarpana rana wlotowa. Pocisk przeszył kompozytowy hełm jak papier.
– Kryć się! – wrzasnął Kris, próbując przekrzyczeć kanonadę. – Wszyscy padnij!
Wizg. Kapral z trzeciej drużyny gruchnął na ziemię niczym marionetka, której przecięto sznurki. Interkom rozdarł wrzask bólu. Żołnierz wił się w czerwieniejącym szybko śniegu. Zaciskał dłonie na kikucie nogi odstrzelonej w kolanie. Zamilkł dopiero po kilku sekundach. Rozluźnił się i legł płasko na plecach. Tylko rwane obłoczki pary buchające przez szczelinę hełmu świadczyły, że jeszcze oddycha. Komputer sierżanta potwierdził uruchomienie awaryjnej procedury medycznej. Bojowy kombinezon pechowca podał znieczulenie, środek zwiększający krzepliwość i zacisnął opaski stazy, odcinając dopływ krwi do oderwanej kończyny.
– Tu pluton pierwszy! Tu pluton pierwszy! – Sierżant przełączył interkom na komunikację dalekosiężną. – Potrzebne wsparcie ogniowe na A34. Sto metrów na północ od mojej pozycji!
– Jedynka, tu koordynacja. Proszę czekać – zgłosił się zimnym głosem dyspozytor.
– Dawaj, kutasie, tego drona! Mam dwóch rannych do natychmiastowej ewakuacji! – wydarł się Kris.
– Jedynka, czekam na oficjalną sugestię ze strony… – nie dokończył, bo sierżant zerwał połączenie.
Sztabowe gnoje! Palcem nie kiwną bez dupochronu z góry – pomyślał z wściekłością.
– Sarge, jak sytuacja?
Kris aż odetchnął z ulgą na dźwięk znajomego głosu. Komputer wyświetlił podobiznę rozmówcy.
– Otto… yyy, poruczniku Richter, jeden zabity i dwóch rannych. Walą do nas z czegoś dużego! Przebija pancerze jak karton! Nie dam rady odskoczyć.
– Spokojnie, jesteśmy niedaleko. Trzymajcie się – mruknął tamten i zamknął połączenie.
Kris potoczył wokoło wzrokiem. Żołnierze wbijali w niego wyczekujące spojrzenia, kuląc się za potrzaskanymi murami, o które raz za razem uderzały pociski rebeliantów.
– Co się gapicie, matoły? Mladecek, trzymać linię, ogień zaporowy! – warknął w przerażone oblicze tego, który leżał najbliżej. Jednak zaraz dodał łagodniej – Porucznik Richter idzie. Nie naróbcie mi wstydu.
Na dźwięk legendarnego nazwiska w zwiadowców wstąpił nowy duch. Od razu poderwali się z miejsc. Na przedpole poleciały granaty dymne. Kłęby chemicznych oparów zmieszały się ze strzępkami mgły i padającym coraz gęściej śniegiem, okrywając stanowiska plutonu szczelną zasłoną. Kanonada ze strony rebeliantów rzedła. Jedynie pojedyncze strzały przebijały kurtynę dymu, zwiadowcy wykorzystali więc sytuację. Rozpierzchli się szeroką ławą i zajęli wysunięte pozycje na lewej i prawej flance.
– Jedynka, pełna gotowość – rozległ się na ogólnym kanale głos Richtera.
Na moment zapanowała prawie absolutna cisza. Słychać było tylko jęki rannych i szum wiatru goniącego po niebie ołowiane obłoki. Szum się wzmagał. Był coraz głośniejszy i głośniejszy. Przeszedł w ryk.
Silniki hamujące syknęły krótko i z chmur tuż nad spalonymi budynkami wyskoczył przysadzisty grawilot desantowy. Z otwartej ładowni wysypało się pół tuzina postaci w szturmowych egzoszkieletach. Skakali z wysokości drugiego piętra wprost w ruiny ratusza. Zanim opadli na ziemię, dym rozdarły błyski serii z szybkostrzelnych działek. Podniósł się wrzask i kanonada rozgorzała na nowo.
– Uwaga, gonimy ich na was! – krzyknął Richter.
Kłęby dymu rozstąpiły się, spomiędzy gruzowisk wypadły dwa tuziny uzbrojonych postaci. Ludzie pędzili przed siebie z krzykiem, gnani zwierzęcym strachem przed nieuchronnym.
– Ognia! – ryknął Kris.
Pozycja zwiadowców eksplodowała maszynowym ogniem. Kompozytowe kule pomknęły na spotkanie uciekającym. Rwały na strzępy ciała, przechodziły przez liche pancerze i kamizelki przeciwodłamkowe. Rebelianci, wzięci w ostrzał krzyżowy, zaczęli rzucać broń. Padali na kolana. Unosili ręce nad głowy.
– Poddają się, wstrzymać ogień!
Ledwie Kris skończył zdanie, a na siatkówce zmaterializował się obraz dyżurnego.
– Jedynka, nie przerywać walki – powiedział oficer dyżurny głosem zupełnie wypranym z emocji.
– Melduję, że się poddają i…
– Jedynka, to jest sugestia ze strony Mocodawcy. Wykonać – odparł tamten i przerwał połączenie.
Kris wzruszył ramionami. Przeładował broń i pociągnął serią po klęczących przed nim ludziach. Reszta plutonu zrobiła to samo.
2.
Białe wnętrze bunkra tonęło w zimnym świetle lamp zwieszonych w równych odstępach u niskiego sufitu. Kris stał na baczność przed prostym, czarnym biurkiem. Za blatem siedział chudy, zasuszony niczym sękata gałąź major Heckner. Z twarzą pokrytą prawie przezroczystą skórą, poznaczoną siateczką fioletowych żyłek i starczych plam, ubrany w czysty, odprasowany mundur, wyglądał jak nieboszczyk na chwilę przed złożeniem do trumny. Zupełnie się nie poruszał. Jedynie jego gałki oczne drgały w rytmie projekcji kilku różnych nagrań, które neuroimplant rzucał niezależnie na prawą i lewą siatkówkę.
Kris cierpliwie czekał, aż skończy. Śnieg pokrywający pancerz zaczął topnieć. Wraz z krwią i brudem skapywał na białą posadzkę niczym czerwono-bure łzy.
– Wasz meldunek pokrywa się z zapisem neuroimplantów reszty oddziału. – Głos oficera brzmiał zimną, bezosobową obojętnością. – Strata dwóch podkomendnych w wyniku waszych błędnych decyzji zostanie odnotowana w aktach służbowych. – Zamrugał wodnistymi oczyma, gasząc projekcje. Podniósł się zza biurka i zogniskował wzrok na Krisie.
Sierżant wciąż stał w postawie zasadniczej, ze spojrzeniem utkwionym dokładnie na wprost. Mogło się zdawać, że nie dosłyszał, bo tak bardzo pochłaniało go studiowanie faktury polimerowej przeciwodłamkowej ściany za plecami majora.
– Minus trzysta punktów… za głowę – wycedził Heckner. – Nawet gdybym doliczył wam wszystkich terrorystów, których zdjęliście razem z oddziałem porucznika Richtera, to i tak jesteście pod kreską.
Major pokiwał lekko głową, wstał z krzesła, podszedł dwa kroki i stanął tuż obok Krisa. Założył ręce za plecy i westchnął, nie patrząc na sierżanta:
– Jesteście nieefektywni, Szarżecki… a wiecie, co robimy z elementem nieefektywnym? – Zwrócił się ku niemu, unosząc pytająco brew.
– Ta je…
– Wątpię.
Kris czuł jego wzrok wbity w prawą gałkę oczną. Oficer był niższy o głowę. Lżejszy o dobre kilkadziesiąt kilo.
Gdybym tylko…
Drgnął. Palec lewej dłoni musnął rękojeść noża zatkniętego w kaburze na udzie.
Wystarczyłby jeden ruch. Nawet by nie zauważył, czym dostał.
Wizja ostrza przechodzącego przez żuchwę aż do bladoniebieskiego oka oficera sprawiła, że Kris mimowolnie uniósł kąciki ust.
– Bawi was to? – zapytał tamten, ale zaraz odsunął się o krok. Jego neuroimplant mignął ostrzeżeniem. – Co, sierżancie? Przyszło wam coś do głowy?! Szkoda, że w obliczu wroga nie potraficie wykazać się taką inicjatywą!
Twarz oficera przeciął grymas gniewu. Heckner zamachnął się i uderzył na odlew, prosto w kość policzkową. Niezgrabny, zadany półotwartą dłonią cios nawet nie zachwiał sierżantem. Kris tylko zamrugał i prychnął z pogardą. Major zacisnął szczęki i uniósł rękę drugi raz. Nagle zamarł w pół ruchu. Kris obrócił ku niemu twarz. Poznaczona bliznami, pokryta mieszaniną krwi i błota, z ustami rozciągniętymi w niemal obłąkańczym uśmiechu. Ale to nie ten grymas powstrzymał oficera, tylko wyraz oczu.
Major drgnął. Chude ramię opadło niczym więdnąca łodyga chwastu.
– Tyyy… – wycharczał, ale nie zdążył skończyć. Drzwi do pomieszczenia odsunęły się na bok z szumem siłowników i do środka wparował Richter.
Porucznik, pozbawiony już trzystukilogramowego robotycznego pancerza desantowego, ubrany w zwykły mundur polowy, w kilku szybkich krokach pokonał odległość między progiem, a wściekłym majorem.
– Dowódca czwartego plutonu szturmowego melduje swoje przybycie! – wykrzyczał żywemu trupowi prosto w twarz, pozwalając sobie wcześniej na ukradkowy uśmiech. Niepozorny, niewysoki i raczej drobnej budowy, emanował pewnością siebie, która jednak nie pozwalała ignorować jego obecności.
– Czego chcecie, poruczniku? – warknął major. – Jestem zajęty.
Sprawiał wrażenie, jakby za wszelką cenę starał się nie patrzeć na intruza, a całą uwagę skupiał na dotychczasowej ofierze. Richter sięgnął do kieszeni bluzy mundurowej i wyjął kartę nośnika danych.
– Rozkaz pułkownika Armanque – wyrecytował na wdechu. – Cały pierwszy pluton ma się stawić na odprawie. Analiza danych wywiadowczych i przeprowadzenie dochodzenia w sprawie poniesionych strat.
Major wyszarpnął nośnik z dłoni porucznika. Uruchomił neuroimplant i odczytał rozkaz.
– Odeślę wam Szarżeckiego, kiedy uznam za stosowne. Nie zamierzam… – przerwał.
Przez chwilę przebiegał wzrokiem po projekcji, poruszając bezgłośnie ustami. Wreszcie zacisnął zęby, wciągnął i wypuścił ze złością powietrze i wbił w Richtera spojrzenie wodnistych oczu.
– Co to ma znaczyć?!
– Panie majorze? – zapytał Otto z miną tak niewinną, że nieomal pozbawioną cienia drwiny.
– Dobrze wiecie, o co mi chodzi! Czemu nie meldujecie, że to sugestia od Mocodawcy?
Major odwrócił się i ruszył ostrym krokiem do biurka. Walnął pięścią w blat, a z bocznej ścianki wyskoczył przenośny terminal komputera. Heckner nachylił się nad nim ze złością i w myślach podyktował notatkę. Po kilku sekundach ze slotu urządzenia wyskoczyła karta pamięci.
– Proszę! – warknął, podając ją porucznikowi. – Jeśli pan pułkownik lubi załatwiać swoje sprawki staromodnie, to dostarczy mu pan moje stanowisko na piśmie.
Richter przyjął nośnik, skinął głową, wykonał regulaminowy w tył zwrot i wymaszerował z pokoju. Kris podreptał za nim.
3.
Śnieg przestał padać, nad placem apelowym bazy wzeszło blade, styczniowe słońce. Bezchmurne niebo wróżyło spadek temperatury. Mróz odpuszczał tylko na czas śnieżyc. Tu, na wybrzeżu Adriatyku temperatura była wciąż znośna. Przez dwa, trzy miesiące w roku, dzięki działaniu ciepłych morskich prądów, potrafiła nawet wzrosnąć powyżej zera. Oczywiście za dnia i to nie każdego, ale w porównaniu z terenami położonymi dalej na północ, to i tak było dużo. Naprawdę dużo.
Między barakami i bunkrami snuli się żołnierze Europolis. Każdy sposób był dobry, żeby się choć trochę ogrzać, więc niemal wszyscy byli okutani w koce termiczne, kurtki klimatyczne lub używali wspomaganych pancerzy bojowych, choć to ostatnie było niezgodne z regulaminem.
– Poruczniku Richter, jak pan to zrobił? – wymamrotał Kris, kiedy byli już daleko od bunkra wywiadu.
– Sarge, wychowaliśmy się razem. Kiedy jesteśmy sami, możesz mi chyba mówić po imieniu, prawda?
Szarżecki zmieszał się, skłonił głowę i zgubił krok, prawie wycinając orła na zamarzniętej kałuży, ukrytej pod warstewką śniegu. Musiał podbiec kawałek, żeby dogonić porucznika.
– No dobrze – powiedział jakby z zakłopotaniem. – Otto, to jak to zrobiłeś?
– Powiedzmy, że nasz stary, dobry pułkownik Armanque traci czasem kontakt z rzeczywistością. Staruszek za dużo czasu spędza w wirtualu i zaniedbuje swoje obowiązki – Richter uśmiechnął się łobuzersko. – A ja robię, co mogę, by być przy nim w takich trudnych chwilach i służyć pomocą.
Kris stanął jak wryty.
– S-sfałszowałeś notatkę o sugestii…? Przecież musiałbyś zabrać jego klucz dostępowy do…
Otto nie zwalniając kroku, wzruszył ramionami i uśmiechnął się jeszcze szerzej:
– Cóż mogę powiedzieć, Kris? W wojsku jak w kinie, gaszą światło, wszystko ginie!
Weszli do bunkra zajmowanego przez jednostkę desantową. Wartownicy przy wewnętrznych drzwiach zeskanowali ich neuroimplanty i przepuścili dalej. Kris nigdy tu nie był. Zwykłych piechocińców, a nawet zwiadowców nikt tutaj nie zapraszał. Znał to miejsce z opowieści i musiał przyznać, że tym razem kumple nie przesadzili. Długa rampa wiodła w dół, dobre kilkadziesiąt metrów poniżej powierzchni terenu, w głąb skalistych klifów otaczających bazę od strony morza. Biały, polimerowy korytarz przechodził w okrągły w przekroju chodnik, wydrążony bezpośrednio w szarym kamieniu. Idealnie gładkie, łukowato wygięte ociosy łączyły się w sklepienie dobre cztery metry nad głowami idących. U szczytu wisiały lampy ledowe, oświetlające trasę zimnym, niebieskawym światłem.
Po kilkudziesięciu metrach tunel rozwarł się wysoko i szeroko, a oczom Krisa ukazała się ogromna hala, mieszcząca hangar oraz zaplecze logistyczne jednostki szturmowej. Cała komora wypełniona była przysadzistymi grawilotami desantowymi, smukłymi maszynami wsparcia ogniowego i bezzałogowymi kanonierkami. Pomiędzy nimi krążyły autonomiczne wózki amunicyjne, cysterny z paliwem i platformy pasażerskie rozwożące techników. Po przeciwnej stronie wznosiły się pancerne wrota, prowadzące wprost na krótki pas startowy wychodzący w morze. Szarżecki przystanął, zadarł głowę, a potem potoczył wzrokiem dookoła, jakby nie mógł się napatrzeć temu mechanicznemu mrowisku. Gwizdnął z podziwu, co nie uszło uwadze Richtera.
– Co, podoba się nasza miejscówka? Chodź, zaraz zobaczysz coś naprawdę ciekawego. – Wskazał jedno z wejść w północnej ścianie i sam ruszył w jego kierunku.
Drzwi rozsunęły się automatycznie. Ze środka buchnęły salwy śmiechu, dźwięki rozmów i kłęby tytoniowego dymu. Kris popatrzył zaskoczony na porucznika, ale ten znowu zrobił minę niewiniątka i śmiało przestąpił próg.
– Oddział! Baaaczność! – wydarł się, gdy tylko postawił stopę w środku.
W niedużym pomieszczeniu przebywało sześciu mężczyzn, wszyscy w mundurach desantowej piechoty zmechanizowanej. Jedni siedzieli na porozrzucanych byle gdzie skrzynkach po amunicji i zaopatrzeniu, inni stali oparci o ściany. Każdy trzymał w garści trofiejną butelkę lub puszkę, a w kącie przy drzwiach piętrzył się pokaźny stosik już opróżnionych. Sądząc po nieco rozmazanych spojrzeniach i spowolnionych, płynnych ruchach konsumujących, zawartość na pewno była cokolwiek wyskokowa. Żołnierze jednak wstali jak jeden mąż, chociaż z ociąganiem, odstawili napoje, zasalutowali i ryknęli gromko:
– Wy-pier-da-laj!
Richter zarechotał, strzelił najbliższego desantowca w ucho i złapał dwie bezpańskie butelki, które stały na stosie metalowych skrzynek po taśmach amunicyjnych.
– Masz! – wcisnął jedną w garść Krisowi, a drugą uniósł nad głowę i krzyknął – Pany! Zdrowie pierwszego plutonu! Niech im służba lekką będzie i ich wszy nie gryzą za to, że nam dziś zwierzynę wystawili! P-D-C?![1]
– Zero!!! – ryknęli żołnierze i wypili do dna.
Od razu podniósł się gwar rozmów, a pijackie głosy zaintonowały kilka przyśpiewek naraz. Zanim wybór melodii przewodniej zdołał się wykrystalizować, Otto pociągnął Krisa ku wyjściu do drugiej części pomieszczenia:
– Chodź, to jeszcze nie wszystko.
Koniec wąskiego korytarza ginął w mroku. Na obu ścianach widniały drzwi do kwater mieszkalnych. Richter skierował się do drugich po prawej i otworzył blokadę. Kris, wciąż ściskając butelkę w dłoni, ruszył za nim. Na progu stanął jak wryty.
Niewielki, kwadratowy pokój oświetlała pojedyncza lampa zwisającą nisko ze środka sufitu. Pod nią stało proste metalowe krzesło, obrócone tyłem do wejścia. Na nim, skrępowana plastikowymi opaskami i przywiązana do prętów pasami samoprzylepnej taśmy, kiwała się drobna postać w podartych i brudnych cywilnych łachach. Brązowo-rdzawa kałuża na białej posadzce pod siedziskiem i ciemne plamy na ścianach i suficie pozwalały sądzić, że jest tu już od jakiegoś czasu, a pobyt obfituje w niezapomniane wrażenia.
Richter obszedł krzesło. Nachylił się nad zmasakrowanym ciałem i zapytał:
– No jak? Zmiękłaś?
Wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu i bezwładnie odchyliła głowę do tyłu. Po policzkach i dalej w dół, po szyi pociekły strugi krwi zmieszanej ze łzami, z gardła wydobył się skowyt. Kris ze zdziwieniem stwierdził, że nie brzmiał on jak jęk strachu, tylko wściekłości.
– Zaciekła suka – mruknął Richter i złapał ją za włosy.
Kris wreszcie przemógł się i stanął obok porucznika. Otto mruknął:
– To ona ci wystrzelała ludzi – zagryzł wargi i splunął jej w twarz, po czym spojrzał na Krisa i dodał z uśmiechem. – Proszę, z wyrazami wdzięczności od czwartego desantowego. Jest twoja.
Szarżecki nachylił się nad dziewczyną i spojrzał na to, co zostało z jej twarzy.
Całą dolną szczękę miała tak połamaną, że nie mogła zamknąć ust, a ze środka wystawał oberżnięty do połowy język z wciąż zaciśniętymi na nim metalowymi szczypcami.
– Musieliśmy ją uciszyć. Jej mózgowszczep jest aktywowany głosem. Nie chciałem, żeby sobie go usmażyła i wyfrunęła na tamten świat – powiedział Richter i pociągnął solidny łyk z butelki. – Uhm, ale bój nic, wszystko wyśpiewa. Podałem jej neurostymulant. Jeszcze kilka minut się podgotuje i będziesz mógł w nią wejść.
Odszedł na bok i usiadł na skrzynce pod ścianą. Dziewczyna z wysiłkiem odprowadzała go niewidzącym wzrokiem, ale w końcu poddała się i pozwoliła, żeby głowa opadła jej na pierś. Porucznik odstawił puste szkło na podłogę.
– Tam masz jej karabin. – Wskazał na łóżko polowe przy przeciwległej ścianie.
Kris podążył wzrokiem za jego palcem, tam gdzie metal błyszczał refleksami, tuż na granicy stożka światła padającego z lampy. Sierżant ostrożnie podszedł, ukląkł przy pryczy, chwycił broń obiema rękami i podniósł do oczu.
Usłyszał, jak dziewczyna za jego plecami znowu zacharczała gniewnie, ale zupełnie się tym nie przejął. Karabin pochłaniał całą jego uwagę. Powoli wstał, zrobił kilka kroków i stanął bliżej lampy. Długa lufa lśniła niebieskawo jakimś nietypowym stopem. Smukła komora zamkowa, zamknięta od góry płytką mocowania długiego i cienkiego czujnika, sprawiała wrażenie zbyt delikatnej, by wytrzymać detonację ładunku prochowego. Ażurowa kolba zdawała się giąć i przestawiać na niezliczonej liczbie zawiasów, jakby szukając ramienia strzelca, w które mogłaby się wpasować.
– Łap! – Richter rzucił mu magazynek.
Szarżecki chwycił go w locie, kciukiem wyłuskał pierwszy pocisk z donośnika. Cienki jak igła, długi na szerokość dłoni i zakończony ostrym grotem, z czterema płaskimi stabilizatorami na drugim końcu, wyglądał zupełnie niedorzecznie.
– A gdzie łuska?
– Nie ma – odparł Otto. – Nie ma łuski, spłonki, prochu. Magazynek jest zblokowany z baterią fuzyjną, która namagnesowuje te fleszety, a lufa to chyba jakiś solenoid. Potrafi wystrzelić z taką siłą, że przebija lekki pancerz jak papier. Sam widziałeś.
– Broń elektromagnetyczna? Przecież…
Kris pokręcił głową i wcisnął pocisk na miejsce. Przez chwilę ważył karabin w ręku, w końcu zapiął magazynek i złożył się do strzału. Wziął na cel punkt na suficie i nacisnął spust. Nic się nie stało.
– Nie zadziała – mruknął Richter i wskazał głową na dziewczynę. – Jak chcesz, to czyń honory. Użyj tych swoich zwiadowczych super mocy i spróbuj z niej coś wyciągnąć.
Kris podniósł wzrok. Rebeliantka patrzyła wprost na niego, choć jej oczy zachodziły mgłą. Nie potrafiła zogniskować spojrzenia na jednym punkcie. Źrenice rozszerzały się, to znowu kurczyły i cały czas pływały na boki, ześlizgując się po twarzy Szarżeckiego.
– No dalej, zeskanuj ją – polecił Richter. – Powinna być gotowa. Jak z niej wyciągniesz, gdzie ukrywa się jej rodzina, przyjaciele i cała reszta tych śmierdzieli, to na następnym patrolu odkujesz sobie kilka punktów.
Kris uśmiechnął się mściwie. Bez pośpiechu rozpiął paski mocujące napierśnik i zdjął pancerz. Przystawił sobie krzesło i uruchomił parowanie swojego neuroimplantu ze wszczepem w mózgu dziewczyny. Komputer wyświetlił podstawowe dane: odległość do celu, potencjał bojowy, szacowany poziom hormonów stresu, puls. Przy komórce, w której powinno być nazwisko, migał komunikat:
***Brak danych***
Znaleźli sposób na hackowanie mózgowszczepów – pomyślał. Ciekawe. No to pokaż, kotku, co masz w środku.
Uderzył umysłem w na wpół skruszoną blokadę. Dziewczyna rozpaczliwie próbowała zagrodzić dostęp do pamięci wewnętrznej implantu, ale zabezpieczenia pękły od razu. Pomieszczenie wypełnił skowyt bólu, ale sierżant już go nie słyszał.
4.
Świadomość wypełniły rozmazane obrazy. W uszy uderzyła kakofonia dźwięków. Strzały. Wybuch. Chrzęst śniegu, ludzkie głosy, kolorowe plamy światłocieni obramowane tęczowymi obwódkami. Twarze. Młode i stare. Wspomnienia. Wrażenia. Odczucia.
Obraz zawęził się do siatki celowniczej karabinu. Pole widzenia wypełniła sylwetka zwiadowcy w pancerzu bojowym. Żołnierz klęczał na śniegu, przyciskał dłonie do rany na szyi, krew tryskała mu spomiędzy palców.
>>> Wykończ go <<< – powiedział sucho głos w głowie dziewczyny.
Posłusznie ściągnęła spust. Zwiadowca padł.
>>> Dobrze, teraz następny. Nie! Dowódcy nie ruszaj! Zdejmij tego obok.<<<
Strzał. Wizg. Pocisk przebił hełm, żołnierz poleciał w tył i zniknął za krawędzią muru. Reszta oddziału skryła się w ruinach, przyciśnięta nawałą ognia rebeliantów.
– Co teraz? – zapytała.
>>> Czekać. Nie pozwólcie im uciec. Mocodawca byłby bardzo niezadowolony.<<<
Głos umilkł, a dziewczyna zaczęła wykrzykiwać rozkazy do otaczających ją ludzi. Wśród ruin podniosły się okrzyki i nawoływania. Obraz zaczął skakać na boki w rytmie szybkich kroków. Twarze. Dwie dziewczyny i chłopak. Obok starszy mężczyzna w zielonej kurtce. W dłoniach karabin. Usta otwarte do krzyku. Pokazał coś. Ponad ramieniem dziewczyny.
>>> Skupić ogień na nieprzyjacielu! <<< – metaliczny głos wbił się w czaszkę.
Obraz zafalował i znowu zawęził do celownika. Strzał. Wizg. Krwawy rozbryzg na śniegu.
– Roma, musimy uciekać! – Brodaty mężczyzna pociągnął dziewczynę do tyłu. – Zaraz tu będą!
– Czekajcie! Mamy rozkaz ich zatrzymać! – krzyknęła, próbując wyrwać się z jego uścisku.
>>> Nie <<< – powiedział głos w jej głowie. >>> Teraz macie umrzeć. <<<
Obraz zafalował, na przedpolu wybuchły granaty. Gęsty dym. Duszący. Zakrywający wszystko ciemnym całunem. Syk. Huk. Płomienie. Z góry, z chmur spadły stalowe demony, ziejące ogniem. Uderzenie. Ciemność.
Cios posłał Krisa na ziemię. Sierżant zdołał zasłonić twarz, ale brutalny kopniak w przeponę złożył go wpół. Zamrugał, chcąc pozbyć się powidoku zerwanego gwałtownie połączenia neuroimplantów, ale oczy nijak nie chciały zogniskować się na rzeczywistości. Nad sobą zobaczył rozmazaną, nalaną twarz wykrzywioną gniewem. Człowiek wbijał w niego spojrzenie spod daszka żandarmeryjnej czapki. Nad głową wznosił krótką metalową pałkę. Uderzenie w skroń. Pokój zawirował w obłąkanym tańcu. Kris legł na plecach z rozrzuconymi rękami.
– Kapralu, wystarczy – odezwał się niski, spokojny głos.
Mężczyzna posłusznie opuścił pałkę, podniósł się z podłogi, poprawił bluzę i stanął przy ścianie. Kris przekręcił głowę na bok. W drzwiach stała wysoka postać w oficerskiej czapce i czarnym płaszczu narzuconym na mundur. Obok, dwóch żandarmów kończyło skuwać kajdankami porucznika Richtera.
– Pułkowniku Armanque, ja wytłumaczę… – zaczął mamrotać Otto, ale cios w nerkę uciszył go od razu.
Dowódca bazy poparzył na niego przelotnie i dał żandarmom znak głową, żeby wyprowadzili go na zewnątrz. Obaj wykonali zadanie profesjonalnie i skutecznie. Chrzęst wyłamywanych barków i krótki okrzyk bólu, który wydobył się z gardła porucznika, odbiły się echem w korytarzu.
Armanque przestąpił próg. Podszedł do nieprzytomnej dziewczyny i nachylił się, by spojrzeć jej w twarz. Przez chwilę studiował zmasakrowane oblicze, po czym westchnął i gestem ręki przywołał kolejnych żandarmów. Żołnierze delikatnie wyswobodzili rebeliantkę z więzów, położyli na składanych noszach i wynieśli z pokoju.
Zostali sami. Kris, wciąż leżał na podłodze, oddychał z bólem przeszywającym połamane żebra, a pułkownik, spokojny, cichy stał nad nim niczym śmierć.
– Jaka jest wasza wersja wydarzeń, sierżancie? – zapytał wreszcie, patrząc Krisowi prosto w oczy.
– W-wersja, panie pułkowniku?
Armanque skrzywił się z niesmakiem i odwrócił wzrok. Jego uwagę przykuł karabin wciąż leżący na pryczy pod ścianą. Wolnym krokiem zbliżył się do łóżka, mrucząc pod nosem:
– Proszę mnie nie obrażać, sierżancie. Nie jesteście aż tak tępi.
Wziął broń do ręki, wpiął magazynek i odwrócił się. Końcówka czujnika celowniczego rozbłysła wiązką lasera, tańczącego po drobinach unoszącego się w powietrzu kurzu. Pułkownik niby od niechcenia naprowadził ją na brzuch Krisa.
– Słucham was, sierżancie – powiedział spokojnie, a Szarżeckiego oblał zimny pot.
Bezwiednie spiął mięśnie i skulił się w oczekiwaniu na uderzenie pocisku. Ale strzał nie nastąpił. Armanque odłożył broń na pryczę, a sam usiadł. Cały czas wpatrywał się w Krisa uważnym, cierpliwym spojrzeniem.
– T-to pan – wyjąkał wreszcie sierżant. – To pan wydawał im rozkazy.
Pułkownik zagryzł wargi i skrzywił się na moment, jakby już wcześniej zdawał sobie sprawę, że to właśnie usłyszy. Zaraz jednak rozciągnął usta w lekkim uśmiechu, skinął głową i powiedział:
– Tak. Ale nie rozkazy, a sugestie.
Kris prychnął:
– Bo to robi jakąś różnicę?
Armanque westchnął w taki sposób, że Szarżecki zaraz pożałował tych słów. Pułkownik wyprostował się, położył dłonie na kolanach i zapytał:
– Sierżancie, po co jest ta wojna? Dlaczego tu jesteśmy?
Szarżecki zdębiał. Przez chwilę szukał odpowiednich słów, wreszcie wydukał:
– B-bronimy Zjednoczonej Europy. Je-jesteśmy gwarantem spokoju i dobrobytu jej narodów. Przeciwstawiając się okrucieństwu separatystów…
Urwał. Pułkownik roześmiał się serdecznie, unosząc wzrok ku sufitowi. Przez chwilę trwał tak, przyglądając się lampie, w końcu westchnął, wstał z pryczy i spojrzał na Krisa.
– Sierżancie, wy jednak jesteście tępi… – ruszył ku wyjściu, ale zatrzymał się przed progiem – …i dzięki temu może jeszcze trochę pożyjecie.
Gdy wyszedł, do środka wparowało dwóch żandarmów. Dopadli sierżanta, jeden przyłożył mu elektroparalizator do klatki piersiowej. Trzasnął łuk elektryczny, w powietrzu rozszedł się zapach ozonu, a Kris z jękiem osunął się w ciemność.
5.
***Zasilanie neuroimplantu…***…***Diagnostyka kompletna***…***Sprzężenie zwrotne ustanowione. Inicjuję rozruch jednostki centralnej***…***System podtrzymywania życia uruchomiony***
Komunikaty przeskakiwały przed oczyma w obłąkańczym tańcu. Kris spróbował rozchylić powieki, ale nic to nie dało. W pomieszczeniu panował absolutny mrok. Na tle atramentowej czerni przebiegały różnokolorowe koraliki danych i linie wykresów wyświetlanych przez neuroimplant.
Klęczał na ziemi. Chyba klęczał, bo tak mu podpowiadał zmysł równowagi. Próbował unieść dłonie do twarzy, ale z niepokojem stwierdził, że jest skrępowany. Czuł ręce, ramiona, barki, ale nie mógł nimi poruszyć. Dopiero po chwili pojawił się ból. Mięśnie, stawy i ścięgna rwały kłuciem przy każdym napięciu nerwów. Już wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, co z nim zrobili.
Odetchnął głęboko, a spazmatyczny dreszcz przerażenia wstrząsnął nim do głębi. Dla pewności uruchomił procedurę diagnostyczną neuroimplantu. Komputer posłusznie wyświetlił komunikat:
***Jednostka CPW-004 – pełna gotowość operacyjna. Stan ogniw: 99,95%. Wszystkie systemy sprawne.***
Kris jęknął. Dopiero teraz poczuł ciężar. Ponad trzy tony pancerza, hydrauliki i obwodów scalonych, które otaczały ciało niczym skorupa. Podświadomie zaczął łapać powietrze haust za haustem krótkim, rwanym oddechem.
CeP! – Chciał krzyknąć, ale rozpaczliwy głos wybrzmiał tylko w jego głowie. – Wsadzili mnie do CePa! O ja pierdolę…
Uspokoił się po dłuższej chwili i spróbował skomunikować się z maszyną, której teraz był częścią. Ale komputer Ciężkiego Pancerza Wspomaganego pozwalał jedynie na przeprowadzanie podstawowej diagnostyki i przeglądu systemów. Sama maszyna pozostała głucha na komendy.
Mrok rozcięło światło lamp, czerń ustąpiła ostremu blaskowi. Komputer od razu spolaryzował czujniki i oczom Krisa ukazał się niewielki fragment hali, oświetlony pojedynczym stożkiem światła. Neuroimplant podłączył się do kamer zewnętrznych i na siatkówkę rzucił obraz CPW, tkwiącego w stacji dokującej. Nazwisko Szarżeckiego wyświetliło się w okienku identyfikacji operatora.
Nie, nie operatora – pomyślał Kris. – Wkładki mięsnej!
Ciężkie Pancerze Wspomagane wymagały sterowania przez bezpośrednie połączenia nerwowe z ludzkim ciałem. Do tego konieczne było chirurgiczne umieszczenie systemu gniazd neuroportów w kończynach i kręgosłupie operatora. Sam operator zaś, stawał się integralną częścią CPW… do czasu zakończenia służby. Jak nietrudno zgadnąć rekrutacja do jednostek piechoty pancernej nie cieszyła się szczególną popularnością wśród poborowych, a zwykle trafiało się do nich za…
– Szeregowy Szarżecki, baczność.
Kris drgnął na dźwięk matowego, spokojnego głosu. Elektrostatyczne więzy krępowały ciało i nie zostawiły mu nawet tyle wolności, by mógł się odezwać. Sam rozkaz był przeznaczony dla komputera maszyny, a nie operatora. Pancerz posłusznie wypiął się ze stacji dokowania, zawyły serwomotory, jęknęły siłowniki, a podpory stóp zazgrzytały o betonową posadzkę. Trzymetrowy stalowy gigant wstał. Podobny do bezgłowego goryla, z krótkimi nogami i nieproporcjonalnie długimi wysięgnikami ramion, które zwieszały się po bokach korpusu. CPW ruszył do przodu. Kris poczuł, że jego ciało porusza się wraz z maszyną. Napięcie mięśniowe odpuściło nieco. Skóra na policzkach i karku piekła otarciami od szorstkiej pianki wyściełającej wnętrze ciasnego kokpitu. Nanoimplant Krisa wyświetlił komunikat:
***Uzbrojenie główne M44-A7 pełna gotowość. Gaz pędny: 400 kg. Środek palny: 400 kg.***
Miotacz ognia! – jęknął w duchu. – Zapięli mi pierdoloną wędzarnię.
Szarpnął się z przerażeniem. Chciał jak najszybciej wydostać się z przeklętej skorupy, ale rozkrzyżowane ciało przybite do maszyny bolcami neuroportów, tylko zawyło bólem.
Rozbłysły kolejne reflektory. Na podłodze hali, pięćdziesiąt metrów dalej klęczało kilka postaci. Mundury wisiały na desantowcach w strzępach, ręce mieli skrępowane z tyłu, a przed każdym z nich czerwieniła się kałuża krwi kapiącej z rozbitych twarzy i pokaleczonych ciał. CPW ruszył w ich kierunku ciężkim rwanym krokiem autopilota, na wyświetlaczu Krisa zamigał komunikat systemu naprowadzania ognia. Komputer obramował każdą sylwetkę czerwonym prostokątem.
Kris szalał. Rzucany szarpanymi ruchami pancerza, chciał wrzeszczeć, próbował opierać się, przeciwstawić niezmordowanej sile, która przemocą poruszała jego rękoma i nogami. Wywoływał kolejne menu i komendy, ale automatyczne blokady nie pozwalały mu na nic. Był tylko widzem. Wkładką mięsną. Bez żadnej kontroli. CPW zatrzymał się przed pierwszym z więźniów. Otto podniósł skatowaną twarz i napuchniętymi oczyma spojrzał tam, gdzie za pancerną szybą tkwiło oblicze Krisa. Rozchylił rozbite wargi, a z krtani dobył się cichy jęk.
Szarżecki uspokoił się, przestał walczyć. Wciągnął spazmatycznie powietrze i rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się w przyjaciela.
>>>Dobrze<<< – głos Armanque zamiast w interkomie zabrzmiał teraz w jego głowie. >>>Zaczynacie wreszcie rozumieć, szeregowy Szarżecki.<<<
Kris chciał odpowiedzieć, ale nagle jakby umysł ścisnęły mu stalowe kleszcze. W oczach pociemniało, a w uszy wdarł się natarczywy piiisk.
>>>Ja mówię, ty słuchasz. Jak rozkazuję, ty wykonujesz.<<<
Głos dudnił głęboko w mózgu. Docierał do każdego neuronu, każdej synapsy. Kris, mimo strachu, który jeszcze przed momentem kazał mu szarpać elektrostatyczne więzy, walczyć chociaż o skrawek wolności, wydostać się ze stalowej trumny, teraz popadł w apatię. Oddech sam się wyrównał. Ręce i nogi już nie rwały bólem.
>>>Właśnie tak<<< – pochwalił pułkownik. >>>Teraz widzę, że rozumiecie, szeregowy. Wystarczy nieco elektrostymulacji mózgu, by na powrót zrobić z was żołnierza.<<<
– Tak jest – odparł Kris.
Na ułamek sekundy w jego mózgu zatańczyła myśl, że przecież: nie chciał tego powiedzieć, ale zaraz spłynęło na niego błogie uczucie, że zrobił coś… coś właściwego. Coś, za co zostanie niewątpliwie nagrodzony.
>>>Cieszę się, szeregowy. Nawet nie wiecie, jak bardzo. Dziś jest wasz wielki dzień. Mocodawcy połączą się bezpośrednio z waszymi neuroimplantem. Będą was obserwować i przedstawią swoje sugestie. Liczę, że wypełnicie je co do joty.<<<
– Tak jest! – odparł z entuzjazmem. W duchu już nie mógł się doczekać, by pokazać swoją wartość.
>>> Bardzo dobrze, szeregowy. Będziemy z was dumni, bardzo dumni.<<<
Kris już miał krzyknąć, że:
Da z siebie wszystko! Będzie walczył do ostatniej kropli krwi! Nie zawaha się palić, rozrywać na kawałki, wdeptywać w ziemię wszystkich… wszystkich… którzy…
Wizg przeciął ciszę, jak stalowy bicz. Żołnierz klęczący na drugim końcu szeregu padł na zimny beton posadzki. Jego krzyk sprawił, że reszta skazańców wzdrygnęła się z przerażenia. Kris przełączył sensory na skanowanie. Komputer informował, że kula rozerwała rdzeń kręgowy na odcinku lędźwiowym i przebiła jamę brzuszną, powodując wielopunktowy krwotok wewnętrzny. Żołnierz wył z bólu, ale żył.
Szarżecki bez żadnych emocji przyjął komunikat do wiadomości. Odznaczył w myślach ikonę i wywołał automatyczne menu pomocy przedmedycznej. Zamrugał i spróbował wywołać ją jeszcze raz. Komputer blokował ten moduł.
>>>Zabij<<< – syknął ktoś obcym głosem.
Kris potrząsnął głową. To nie był Armanque. Inny ton i intonacja. Bardziej drapieżna, nerwowa, niecierpliwa.
>>>Zabij!<<< – powtórzył inny głos z naciskiem.
Mózg znowu ścisnęła stalowa obręcz, pisk narastał w uszach. Kris szarpnął się i niemal bezwiednie ruszył w kierunku rannego. CPW posłusznie wykonał polecenie. Ciężka maszyna zatrzymała się tuż obok jęczącego ciała.
>>>Zmiażdż.<<<
Pancerna noga uniosła się nad desantowcem i zawisła w oczekiwaniu. Kris wydał rozkaz. Stal łupnęła głucho o beton, ale w odgłosie uderzania słychać było ciche mlaśnięcie zmiażdżonego ciała.
Pozostali żołnierze zawyli z przerażenia. Ci, którzy mieli jeszcze dość sił, próbowali podnieść się na nogi i uciec, ale skrępowane ręce i poturbowane ciała nie ułatwiły zadania. Znowu rozległ się wizg, a zaraz kolejny. Pierwszy padł z odstrzeloną stopą, drugiemu kula rozerwała udo.
>>>Spal.<<<
Końcówka miotacza rozbłysła ognikiem palnika plazmowego. Komputer uruchomił zawory cieczy pędnej i mieszanki zapalającej. Kris wydał rozkaz. Mrok hangaru przecięła struga płynnego ognia. Rozległ się wrzask bólu i panicznego strachu. Obaj ranni zniknęli w huczących płomieniach.
>>>Rozerwij, zabij!<<< – syczał głos.
CPW dopadł do reszty desantowców i uderzeniami pancernych ramion wbił ich w beton. Kris zacisnął zęby, wznosił ręce i walił raz za razem, jak oszalały. Zatrzymał się dopiero, gdy potężna pancerna łapa zacisnęła się na tułowiu porucznika Richtera. Otto, wpółprzytomny z upływu krwi, ledwie trzymał głowę w górze. Z kącika ust ciekła krew.
>>>Zabij.<<< – rozkazał głos.
Kris patrzył w mętniejące oczy przyjaciela. Wiedział, że należy wykonać rozkaz, podporządkować się sugestii, ale…
Wizg. Głowa porucznika odskoczyła na bok jak piłka. Ciało szarpnęło się w konwulsjach i znieruchomiało.
Wrota hangaru rozwarły się na tyle szeroko, by wpuścić do środka światło poranka. W jasnej smudze blasku, odbitego od padającego śniegu, widać było postać dziewczyny z uniesionym karabinem. Rebeliantka patrzyła wprost na stalowego potwora. Przeładowała broń, uniosła do ramienia i… zawahała się. Przez chwilę stała tak, bez ruchu, a potem… ruszyła biegiem prosto w śnieżną pustkę.
>>>To oni. Zabij. Oni są wszystkiemu winni! <<<
Szarżecki delikatnie odłożył nieruchome ciało porucznika na betonową posadzkę. Przez chwilę trwał tak, wpatrzony w oczy przyjaciela, ale zaraz poczuł, że musi coś zrobić. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła go w kierunku wrót. Czuł, że musi ruszyć za dziewczyną. Że musi ją wytropić, zniszczyć, rozerwać na strzępy. A potem znaleźć resztę, że musi… Zerwał się z miejsca. Echo zadudniło głuchymi uderzeniami stalowych kroków. Stalowy potwór ruszył na polowanie.
>>>Pamiętaj, Kris. Każdy wielki naród potrzebuje wroga, któremu musi stawić czoła. Bo tylko wtedy może się zjednoczyć.<<<
[1] P.D.C – punkty do cywila. Zero oznacza, że oddział uzyskał wymagany limit i zostaje zwolniony ze służby. Odpowiednik dobrze znanego D.D.C – dni do cywila, które odliczają poborowi.