Alaska, moja miłość, czyli Pomnik Prezydentów
Już od pierwszych godzin pobytu na Alasce Stan Kinley chłonął zachwycające krajobrazy. Ogromne pasmo górskie pokryte grubą warstwą śniegu i ta kontrastująca zieleń tysięcy hektarów przestrzeni niemal nietkniętej ludzką ręką sprawiają, że widoki są nie do opisania, więc świadom swego ubóstwa językowego Stan strzelał fotki jedna za drugą. Dziś udał się drogą numer trzy prowadzącą z Anchorage do Firebanks. Mniej więcej w jej połowie zostawił jeepa na przydrożnym parkingu i zaszył się w lesie, gdzie królowały majestatyczne jodły. Nadciągała burza śnieżna, więc żeby ją przeczekać poszukał jakiegoś zakątka z dobrym widokiem na panoramę łańcucha górskiego Denali. Zamieć rozszalała się na dobre, tumany śniegu przewalały się po niebie, to zakrywając, to odsłaniając skąpane w słońcu szczyty. Nagle ten podniebny balet znieruchomiał. Na kilka sekund drobinki śniegu zastygły, tworząc cztery postacie, jakby monstrualne rzeźby. Osłupiał. Przecież to replika pomnika czterech prezydentów USA na Mount Rushmore! Filmował zjawisko, zastanawiając się, co to może być? Fatamorgana? Jakieś odbicie w jonosferze?
„Po powrocie pokażę Bryanowi, w końcu jest prezenterem pogody, z pewnością potrafi to wyjaśnić” – pomyślał.
Pomnik zniknął tak szybko jak się pojawił.
Co widać z orbity, czyli Pacyfa
John Kapica, astronauta amerykański, uroczyście celebrował przejęcie wachty na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Uroczyście, bo była to wachta ostatnia. Po osiemnastu miesiącach pełnych monotonii, prawdziwie kosmicznej nudy jego misja kończyła się.
Przelatywał właśnie nad terytorium swojego kraju i tęsknym okiem zerkał na rejon Montany – miejsca swoich narodzin. Lecz szybko jego uwagę odwróciło dziwne zjawisko widoczne nad Wschodnim Wybrzeżem. Kilka tornad obecnych nad Karoliną i Nebraską wraz z układem chmur stworzyło wręcz idealny symbol pacyfy. Patrzył zdumiony tą perfekcją podczas gdy jego prawa ręka automatycznie wykonała kilka rutynowych ruchów, włączając kamerę video i kierując oko obiektywu na ten niewiarygodny obraz. Jego zdumienia nie była w stanie przykryć świadomość, że ludzka wyobraźnia potrafi narzucić skojarzenia, że mózg dopasowuje widziane kształty i ich wzajemne relacje do wzorca, który już zna.
Gdy obszar Ameryki zniknął z pola widzenia, John Kapica otrząsnął się z osłupienia, wyłączył kamerę i po chwili wahania wysłał film Bryanowi Fullerowi, swojemu koledze ze studiów, który był prezenterem pogody CNN.
Romantyzm na Hawajach, czyli Zaloty
– Boże, ależ tu pięknie! Jak romantycznie!
– A nie mówiłem? Nie ma to jak wakacje na Hawajach! – Jonathan przyciągnął ku sobie Emily i mocno przytulił. Zachwyt dziewczyny sprawił mu satysfakcję.
Siedzieli sącząc drinki na werandzie skromnego bungalowu z widokiem na palmowy lasek, zza którego prześwitywała ozdobiona iskrami refleksów zachodzącego słońca z lekka falująca powierzchnia oceanu. Jonathan dotknął delikatnie uda Emily wysyłając jej dość czytelny sygnał co do swoich intencji, gdy nagle usłyszeli syk. Wąż? A może powietrze uchodzi z dmuchanego materaca? Wsłuchał się lepiej, by zlokalizować źródło tego syku przechodzącego chwilami w delikatny warkot. Wyglądało na to, że nadciąga on z lewej strony palmowego lasu. Spojrzał tam odruchowo i oniemiał: majestatycznie płynęła ku nim spora, jaśniejąca opalizującym blaskiem kula.
– Widzisz to, co ja? – wyszeptał wprost do ucha dziewczyny jakby nie chciał spłoszyć intruza.
– Widzę – powiedziała zalęknionym głosem Emily. – Co to jest?
– Chyba piorun kulisty – odpowiedział. W tej samej chwili usłyszeli podobny syk z drugiej strony. To była druga, taka sama kula. No, może ciut większa.
– A to dopiero! – zawołał i błyskawicznie sięgnął po smartfona. – Takiej gratki się nie spodziewałem! Muszę to nagrać bo nikt mi nie uwierzy! – wyjaśnił Emily.
– Ja się boję – zduszonym głosem odezwała się dziewczyna. – Może lepiej wejdziemy do środka?
– Spokojnie, tylko się nie ruszaj – uspokoił ją Jonathan, choć prawdę mówiąc też miał lekkiego cykora. Tymczasem kule zbliżały się ku sobie. Syk zmieniał tonację i wibrację; chłopak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że odnajduje w nim jakiś klimat namiętności. Gdy kule były już w odległości jednego metra zatrzymały się, po czym zaczęły krążyć wokół siebie.
– Jak dwa obwąchujące się psy – zauważyła Emily.
– A mnie przypomina to raczej zaloty – odparł Jonathan, wciąż nagrywając tę niesamowitą scenę.
– Aha, głodnemu chleb na myśli – roześmiała się Emily, którą na chwilę opuścił lęk, ale wrócił natychmiast, gdy kule poczęły się do siebie zbliżać. – Uciekajmy, z pewnością eksplodują, gdy się złączą! – krzyknęła.
– Nic nam nie zrobią, są wystarczająco daleko – znów uspokajał Jonathan, ale głosem zdradzającym rosnące napięcie. Jak zahipnotyzowani czekali na finał zbliżenia.
Wreszcie kule zetknęły się. Lecz nie było żadnej eksplozji. Obiekty po prostu przytuliły się do siebie!
– Jak para kochanków w namiętnym ars amandi – wyszeptała zachwycona Emily.
– Widzisz? Dają nam znać, czym teraz powinniśmy się zająć!
Kule, wciąż przytulone, oddaliły się i po chwili zniknęły za pniami palm.
– Wiesz, rzeczywiście nabrałam ochoty – szepnęła Emily. Wstała z leżaka i pociągnęła chłopaka do wnętrza bungalowu.
Wielki spektakl na niebie, czyli Game Over
Carl Orkan, łowca burz z Lake City, wrócił do domu późno po północy zmęczony i przemoczony do suchej nitki, lecz wielce zadowolony. Liczył na dobre łowy, gdy obwieszony fotograficznym sprzętem ruszał naprzeciw nadciągającej burzy w upatrzone miejsca, gdzie festiwal piorunów był najatrakcyjniejszy, lecz nawet pobieżny przegląd fotografii, dokonany w wagonie podczas powrotu uświadomił mu, że rezultat przerósł jego oczekiwania. A to dopiero początek; w kolejce czekały filmy nagrane trzema kamerami, które umocował na statywach, a każda z nich rejestrowała żywioł bez przerwy przez niespełna trzy godziny jego trwania.
Wróciwszy, rzucił się do lodówki, migiem przygotował posiłek i łapczywie go pochłonął. Łapczywie, bo był głodny jak wyposzczony kot, ale też dlatego, że nie mógł się doczekać chwili, w której zasiądzie przed ekranem telewizora i obejrzy zapisy z kamer.
Skonsumowawszy ten posiłek (niby kolacja, lecz w porze nieomal śniadaniowej), wsunął w gniazdo odtwarzacza kartę pamięci z pierwszej kamery i, ulokowawszy się wygodnie na fotelu, włączył odtwarzanie. Chłonął wzrokiem imponujące sekwencje wyładowań, pulsujące złotem rozgałęzienia na nieboskłonie tworzące fantazyjne świetlne zygzaki, chwilami przypominające poskręcane korzenie drzew, chwilami mapę rzeki z dopływami. Uwielbiał to, bo uważał, że burze, wielkie spektakle na niebie, są demonstracją spontanicznej twórczości przyrody i jej prawdziwie boskiej potęgi. Szczególnie fascynowało go, że nigdy nie ma dwóch takich samych wyładowań, że oto za każdym razem widzi coś, co jest niepowtarzalne, czego nie było jeszcze od początku świata i nie będzie do jego końca.
Przejrzawszy zapisy z pierwszej kamery, włożył kartę pamięci z drugiej, lecz zmęczenie wzięło górę.
„Odłożę to do południa” – postanowił. – „I tak jestem umówiony z Tomem, obejrzymy razem.”
***
Gdy Tom Reader nacisnął przycisk domofonu mieszkania Carla, ten spał jeszcze w najlepsze. Obudzony dzwonkiem zerwał się i wyskoczył z pościeli. Jak stał, w piżamie pobiegł do przedpokoju i wpuścił kolegę.
– Widzę, że nieźle dostałeś wczoraj w kość – powiedział Tom. – Warto było?
– Oj, warto! Zresztą zaraz sam zobaczysz. Karty pamięci leżą pod telewizorem. Obejrzyj sobie najpierw zdjęcia, ja tymczasem doprowadzę się do porządku.
Gdy po dwudziestu minutach czysty i ogolony pojawił się w salonie, Tom właśnie kończył przegląd drugiej karty.
– No i co? – spytał.
– Robią wrażenie – odrzekł Tom. – Masz też video?
– Oczywiście! Może dla urozmaicenia obejrzymy teraz filmy? – Carl nie czekając na odpowiedź włożył tę kartę pamięci, przy której kilka godzin temu wygrało z nim zmęczenie.
Tutaj szalony taniec błyskawic był jeszcze dynamiczniejszy. W pewnym momencie Tom krzyknął:
– Zatrzymaj!
– Co się stało? – spytał Carl, stopując odtwarzacz.
– Odniosłem wrażenie, że mignął jakiś napis!
– Napis? Masz coś z głową? Gdzie?
– Przed momentem, gdy na ułamek sekundy wszystko zgasło. Możesz cofnąć?
Carl cofnął film i obejrzeli ten fragment ponownie, lecz żadnego napisu nie dostrzegli.
– Zdawało ci się – mruknął Carl.
– Być może, lecz cofnij jeszcze raz.
Carl wzruszył ramionami, ale posłuchał. Tym razem on sam także dostrzegł że istotnie, mignęło coś przypominającego litery, lecz trwało to zbyt krótko, by można je było odczytać.
– Włącz tryb poklatkowy – doradził Tom.
Carl uczynił to i powiedział:
– Nagrywałem w systemie sześćdziesiąt fps, więc oglądanie w tym trybie trochę potrwa.
Po kilku minutach dotarli do tych pustych klatek, a za nimi pokazała się jedna z błyskawicą wyraźnie układającą się w literę G! Miała fantazyjny krój; przypominała neonowe reklamy z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku.
– Ożeż ty… – wymamrotał Tom. Carl przeskoczył do kolejnej. Błyskawica G zniknęła, za to pokazała się druga – w kształcie litery A. Następne pokazały litery M, E. Potem znów było kilka pustych, a za nimi pojawiły się błyskawice w kształcie litery O, V, potem znowu E i na końcu R. Po kolejnych kilku pustych gromowe szaleństwo powróciło z pełnym rozpasaniem. Carl zatrzymał odtwarzanie.
– Co to może być? – spytał retorycznie.
– Mnie bardziej kręci, co miałoby znaczyć owo GAME OVER. – odrzekł Tom. – Myślę, że powinieneś tym kogoś zainteresować.
– Ale kogo?
– Na przykład telewizyjnych prezenterów pogody. Oni lubią takie rzeczy.
Atak smogu, czyli Wirus
Korzystając z pięknej słonecznej pogody Paul Cross podlewał trawnik w przydomowym ogródku. W pewnym momencie zrobiło się ciemniej.
„Przecież jeszcze przed chwilą niebo było bezchmurne” – pomyślał zaskoczony i odruchowo zerknął w górę. Jego oczom ukazała się ogromna czarna chmura kulista. Sprawiała wrażenie skleconej z brudnego ulicznego kurzu i skondensowanego smogu. Pojawiające się raz po raz na powierzchni wypustki błyskające fosforyzującym światłem nadawały jej wygląd monstrualnego wirusa, którego animowany wizerunek prześladował go w nocnych zmorach podczas pandemii sprzed kilku lat. Kula obniżyła lot, kierując się ku niemu wolnym złowróżbnym ruchem. Poczuł ostry, duszący fetor. Przerażony odwrócił się i uciekł do garażu. Kula przyspieszyła, jakby chciała go ubiec, pozostawiając za sobą pas zmierzwionej trawy utytłanej w brudnym pyle. Błyskawicznie zatrzasnął drzwi garażu, lecz fragmentowi jednej z wypustek udało się dostać do środka. Wstrętny lepki i śmierdzący obłoczek zręcznie owinął się wokół jego głowy. Paul próbował się bronić, machając nieporadnie rękami, jakby walczył z rojem komarów, lecz bezskutecznie. Gryzący dym czy może kurz dławił oddech. Kaszląc i prychając Paul wydostał się z garażu i wbiegł po schodach na poziom parteru. Wpadł do łazienki, odkręcił kran i chciwie łyknął kilka haustów wody prosto z wylewki. Gdy kaszel ustał, pobiegł do salonu i wyjrzał przez okno z widokiem na ogródek. Kula-wirus zniknęła, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.
„Przyśniło mi się czy co?” – pomyślał. Uprzytomniwszy sobie, że przecież dom ma kamery monitoringu, pobiegł do swojej pracowni, usiadł przed komputerem, wybrał kamerę rejestrującą rejon ogródka, cofnął zapis o kilka minut i ujrzał intruza na ekranie.
– Więc jednak nie sen – mruknął. – W takim razie co?
Po chwili namysłu skopiował fragment nagrania do osobnego pliku i umieścił na swoim profilu instagramowym.
Przygoda Golana, czyli Plaster Miodu
Mark Golan sięgnął po termos i delektował się jego zawartością. „Tego mi było trzeba” – pomyślał. Dotyczyło to zarówno kawy, jak też miejsca, w którym się znalazł. Po irytującej sprzeczce z partnerką uznał, że najlepiej zrelaksuje się przy wędkowaniu. Miał rację. Lekko kołysząca się łódka i urok leżącego w głębi lasu jeziora znacznie poprawiły mu humor. Nie były go w stanie zepsuć nawet ryby, perfidnie omijające haczyk z przynętą.
Na bezchmurnym dotąd niebie zza koron drzew wychynęło kilka niewielkich obłoków. Mark łyknął jeszcze kawy, bo oczy poczęły się kleić i pewnie by zasnął, lecz nagle drgnęła wędka. Poderwał ją błyskawicznie, ale haczyk był pusty. Wyzywając w myślach sprytną rybę założył następną przynętę i zarzucił wędkę. Odruchowo spojrzał w górę i zamarł ze zdumienia. Na niebie, tuż nad koronami drzew, defilowały chmury, każda w kształcie idealnego foremnego sześciokąta! Razem tworzyły obraz gigantycznego plastra miodu.
Patrzył na to zjawisko z otwartymi ustami, wreszcie uświadomił sobie, że jest ono niewiarygodne, ale też ulotne, zatem nikt mu nie uwierzy. Pospiesznie wyciągnął smartfon i kręcił filmik do chwili, gdy “plaster” rozgoniły podmuchy wiatru.
***
– Dyrdymały opowiadasz, Mark! Przeginasz, jak każdy wędkarz. Z rybami nie wyszło, to chociaż chmury!
– Wiedziałem, że mi nie uwierzycie, więc wszystko nagrałem. – Mark Golan podał smartfon kolegom patrzącym na niego sceptycznie. Oglądali filmik z niedowierzaniem, wyrywając sobie aparat z rąk do rąk.
– No, ciekawe zjawisko, nie powiem, zwracam honor, jednak nie przesadziłeś – odezwał się Chris. – Ale to nic nowego. Natura stwarzała już podobne twory, na przykład te bazaltowe formacje skalne zwane Groblą Olbrzyma, które podziwiałem przed dwoma laty podczas wycieczki do Irlandii Północnej.
– A ja na okładce albumu Zeppelinów! – krzyknął Andrew.
– Którego? – spytał podchwytliwie Robert.
– Bodaj czwartego, ale głowy nie dam.
– Bazaltowe formacje to co innego, one powstały poprzez spękania ciosowe w trakcie stygnięcia lawy, geolodzy wyjaśnili dokładnie to zjawisko – zareplikował Mark. – Ale jak to możliwe, żeby w taki sposób ułożyły się chmury?
– Wyślij to komuś, kto się na tym zna – poradził Andrew.
– Najlepszy będzie ten zabawny pan pogodynek z CNN – dodał, śmiejąc się Chris.
– Coraz więcej jest tych anomalii pogodowych – dołączył do rozmowy Tom. – I coraz dziwniejsze są.
– Wszystko przez zmianę klimatu. Globalne ocieplenie… – rozpoczął Robert.
– Bzdura! – przerwał mu Tom. – To efekt działań kryptomilitarnych.
– Odezwał się specjalista od teorii spiskowych – roześmiał się Robert.
– Żebyś wiedział. – Zacytuję ci aforyzm, który gdzieś przeczytałem: „Na krańcach nieufności rodzą się teorie spiskowe. Na krańcach przeciwległych rodzą się pożyteczni idioci”. Tacy jak ty. Fani globalnego ocieplenia.
– A tacy jak ty we wszystkim węszą spisek – odparował Robert. – Kto według ciebie prowadzi te działania… jak to powiedziałeś? Kryptomilitarne? Kto? Marsjanie?
– Ludzie. Mocarstwa. Po wojnie biologicznej, w której mieliśmy serię pandemii, przyszedł czas na klimat. Nikt nikogo nie oskarży o celowe wrogie działania, bo wyglądają na naturalne. Pamiętacie zatopienie jachtu z rodziną sekretarza stanu koło Hawajów przed rokiem?
– Zatonięcie – sprostował Robert.
– Właśnie! Dla pożytecznych idiotów zatonięcie! A tak naprawdę zatopili go Chińczycy.
– Jak? Wytresowali wieloryba, żeby przewrócił tę łódkę?
– Z braku argumentów ironizujesz. Zresztą, niby skąd filolog miałby wiedzieć o możliwościach kumulowania prądów oceanicznych i ogniskowania ich w konkretnej lokalizacji? Najlepszym dowodem jest odwet Stanów.
– Odwet? Jaki? Kiedy? Nic nie słyszałem – wciąż ironizował Robert. – A wy, koledzy?
– Nie pamiętacie już o tej powodzi w Chinach? Katastrofa humanitarna i gospodarcza: tysiące ofiar, pola ryżowe zniszczone.
– I ta powódź to zemsta Wuja Sama? – zarechotał Robert.
– Tak, naiwniaczku, to Wuj Sam zaczopował rzekę lodem przez wygenerowanie kierunkowej, lokalnej fali mrozu. Nim Chińczycy zorganizowali akcję ratunkową, lodowy korek stopił się i woda zalała kolejne terytoria, dopełniając zniszczenia.
– Masz na to dowody?
– W tym właśnie sztuka, żeby w działaniach kryptomilitarnych nie zostawiać miejsca na dowody.
– Dajcie spokój, chłopaki! – Andrew wcielił się w rolę rozjemcy. – Możemy się spierać do rana, ale nie mamy na te zdarzenia żadnego wpływu, nieważne czy to efekty naturalne, czy wywołane przez człowieka. Strzelimy jeszcze po piwku?
Taylor, Generał i Chmura
Doktor inżynier Thomas Taylor, główny administrator Chmury Obliczeniowej realizującej przetwarzanie dla projektów DIA[1], był w rozterce: oto pojawiła się pewna anomalia w pracy Chmury, owszem, intrygująca, ale czy na tyle, by zawracać tym głowę generałowi Dowsonowi? Ta rozterka miała drugie dno: przedstawiając problem, będzie musiał jego istotę wyjaśniać generałowi jak przysłowiowy pastuch krowie. Sęk w tym, że Dowson, będąc dyletantem w dziedzinie informatyki, bardzo nie lubił, by jakiekolwiek dyletanctwo mu uświadamiać.
„Raz kozie śmierć. Ostatecznie to generałowi płacą za podejmowanie decyzji” – pomyślał i poprosił sekretarkę, aby wpisała go na listę interesantów generała. Godzinę później już przekraczał próg gabinetu.
Generał, jak zwykle oschły i mrukliwy, przyjął go niedbałym kiwnięciem głowy.
– Z czym pan przychodzi, doktorze?
– Panie generale, w ostatnich dniach doszło do niestandardowych zachowań Chmury Obliczeniowej, której prace nadzoruje zespół informatyków pod moim kierownictwem.
– „Niestandardowych zachowań” to jakiś eufemizm? Chmura rozpadła się czy może odfrunęła? Proszę o konkrety.
– Sprawa jest na tyle nietypowa, że zanim przejdę do konkretów, muszę rozpocząć od kilku zdań wprowadzających.
– Skoro pan musi, to słucham – rzucił ozięble generał, zakładając nogę na nogę.
– A więc u źródeł filozofii Chmury Obliczeniowej leży idea przetwarzania rozproszonego. Jej system operacyjny jest zatem wyposażony w mechanizmy automatycznego dopasowania konfiguracji sprzętowej do bieżących zadań. Gdy potrzebna jest większa moc przetwarzania, dołączane są kolejne jednostki obliczeniowe z dostępnych Chmurze zasobów. Gdy zapotrzebowanie maleje, Chmura powinna automatycznie odłączać zbędne, to jest nieużywane jednostki. Jednak z różnych powodów nie zawsze to robi.
– Z jakich na przykład?
– Na przykład podsystem prognozowania zadań sygnalizuje, że w najbliższym czasie nastąpi zwyżka potrzeb i nie opłaca się zasobów zmniejszać.
– Rozumiem. Proszę kontynuować.
– Zdarzają się zatem stany, w których potencjał obliczeniowy Chmury jest większy, niż wymagają tego bieżące potrzeby. Takie stany nazywamy nadmiarowością potencjału obliczeniowego.
– Jaki jest ich wpływ na ilość i jakość realizacji przetwarzania danych związanych z operacyjnym aspektem geoinżynierii klimatycznej?
– Nie zauważyliśmy żadnego wpływu; gdyby taki był, powiadomiłbym pana o tym wcześniej. Opisane powyżej zjawiska mieszczą się w granicach standardu.
– Skoro jednak pan teraz z czymś przychodzi, to znaczy, że sytuacja się zmieniła?
– Tak, zauważyliśmy ostatnio, że okresy występowania tej nadmiarowości są coraz częstsze i coraz dłuższe. Dlatego dokonaliśmy szczegółowej analizy tego zjawiska, choć nadal nie było żadnych zakłóceń w realizacji zadań Chmury.
– No i?
– W rezultacie wykluczona została hipoteza wykorzystywania Chmury przez nieuprawnione podmioty zewnętrzne – mówiąc wprost – kradzieży potencjału obliczeniowego.
– Jak to kradzieży?
– Rozumie pan, założyliśmy, że być może ktoś zhakował status dostępu i podrzuca Chmurze jakieś swoje zadania procesingowe.
– A może Chińczycy skorumpowali Chmurę – mruknął generał.
– Jak powiedziałem, wykluczyliśmy opcję czynnika zewnętrznego.
– Skoro nie złodziej, nie Chińczycy to kto? Znaleźliście jakąś inną sensowną opcję?
– Znaleźliśmy inną, choć nie wiem na ile sensowną. Okazało się, że potencjał ten był jednak wykorzystywany, ale przez software wewnętrzny, to znaczy generowany przez samą Chmurę. Zjawisko to było trudne do wykrycia, ponieważ ten software i produkty jego działania nieustannie migrują w zasobach dostępnych Chmurze. Mamy więc do czynienia z jakimś samoistnym kreowaniem i transferem informacji w rozproszonym organizmie informatycznym jakim jest Chmura.
– „Software wewnętrzny”, „samoistne kreowanie i transfer informacji w rozproszonym organizmie informatycznym”… Co to za kluczenie? O co tu chodzi? Mów mi pan tu prosto z mostu, jak pastuch krowie: czy to znaczy, że Chmura posiadła zdolność samodzielnego decydowania, może nawet myślenia?
– Nie umiem tego wyjaśnić, generale. Nigdy dotąd nie spotkałem się, ani nie słyszałem, by jakiś organizm informatyczny, stacjonarny czy rozproszony, tworzył własne programy.
– A co one robią, te programy? Coś obliczają, czymś sterują?
– Nie wiemy. Dlatego chciałem zasugerować nawiązanie ścisłej współpracy z ekspertami w dziedzinie naturalnych i cyfrowych sieci neuronowych, aby wspólnie kontynuować analizy zjawiska w celu wyjaśnienia jego istoty, a także przeciwdziałania potencjalnym negatywnym skutkom, zwłaszcza długofalowym.
– Spodziewa się pan jakichś wrogich działań, sabotażu ze strony Chmury?
– Panie generale, nikt nie wie, czego się można spodziewać po sztucznej inteligencji, zwłaszcza takiej, która powstała spontaniczne, bez kontroli człowieka. Uważam jednak, że nie ma podstaw do niepokoju.
Generał zamyślił się, bezwiednie bębniąc palcami po blacie biurka. Wreszcie spojrzał na Thomasa, jakoś inaczej niż dotąd.
– Mimo wszystko uważam, że należy działać przezornie i racjonalnie. Dlatego w jednym przyznaję panu rację, doktorze. Taki zespół ekspercki jest niezbędny.
Wizyta farmera, czyli Gradowe Literki
– Bardzo dziękuję panie Fuller, że zechciał mnie pan przyjąć. Jestem Peter Milk, farmer z Forest Grove w Montanie.
– Miło mi. Czym mogę służyć?
– To raczej ja chciałem służyć i to w imieniu całej wioski. Jest pan u nas bardzo popularny, bardziej niż wielu idoli. My prości ludzie, ale jak pojawia się na ekranie pan ze swoją prognozą, to we wszystkich domach milkną rozmowy. Pogoda jest dla nas bardzo ważna, rozumie pan…
– Oczywiście, rozumiem, od niej zależą wasze uprawy, zbiory, życie. Tyle, że ja tej pogody nie kształtuję, nawet nie prognozuję, jedynie te prognozy prezentuję.
– Pan jest skromny, to się chwali, lecz my wiemy swoje. Ale do rzeczy. Przywiozłem panu prezent od mieszkańców wioski. – Milk sięgnął do przepastnej teczki, wyciągając jakieś zawiniątko.
– Prezent? Dziękuję, ale…
– Nie ma za co, to nic wielkiego, za to coś bardzo dziwnego.
Fuller rozwinął zawiniątko i jego oczom ukazał się termos. Odkręcił pokrywkę, zajrzał do środka i zdumiał się. Wewnątrz były… literki z lodu!
– Produkujecie coś takiego? – spytał. – Widziałem kiedyś w markecie makaron w kształcie literek; podobno pomaga złowić klientów, ale po co komu lodowe literki? Do koktajli?
– To nie nasza produkcja panie Fuller, tylko Pana Boga!
– Nie rozumiem…
– No bo jeśli pan tej pogody nie kształtuje, to ani chybi Pan Bóg! Tydzień temu mieliśmy sporą burzę gradową. Burza jak burza, bywały większe, tyle że teraz z nieba spadły lodowe literki! Wiem, pomyśli pan żem wariat, ale w takim razie wszyscy mieszkańcy Forest Grove też, bo każdy je widział. Wielu trzyma w zamrażarkach całe wiadra tych literek!
– Panie… panie…
– Milk.
– Panie Milk, przyzna pan, że trudno w to uwierzyć. Dla sławy, popularności niektórzy ludzie są gotowi zrobić wszystko…
– Panie, mnie tam sława nie nęci! Nie wierzy pan – proszę, oto zdjęcia zrobione w trakcie i po burzy! A jeśli pan chce, zapraszam do nas, wszyscy potwierdzą moje słowa, włącznie z pastorem i szeryfem! A teraz się pożegnam, bo mi autobus ucieknie.
– Dziękuję i proszę ode mnie pozdrowić mieszkańców!
Farmer wyszedł, a Fuller wysypał na dłoń garść oszronionych literek i pokręcił głową.
Zmartwienia agenta, czyli Chiny, Adagio i Liniał
Lucas Ling, agent Wydziału Geoinżynierii Klimatycznej DIA dobiegł do ławki w alejce parku i usiadł z impetem, oddychając ciężko. Dla zachowania kondycji biegał codziennie, dziś jednak, pragnąc odreagować stres po tête-à-tête z szefem generałem Robertem Dowsonem, zafundował sobie półmaraton w tempie niemal wyczynowca. Czekając aż oddech się wyrówna, próbował zrekapitulować w myślach rezultaty tego spotkania.
„A więc Chiny. Znowu” – westchnął z rezygnacją. Liczył na to, że po niespodziewanej śmierci córki przed dwoma miesiącami szef będzie wyrozumiały i odpuści mu na jakiś czas misje specjalne. Choć z drugiej strony byłoby to dobre rozwiązanie – intensywne i ryzykowne zajęcie pozwoliłoby mu ograniczyć rozpamiętywanie osobistej tragedii; zapewne szef też miał to na uwadze, powierzając mu kolejną misję. Byłoby, gdyby nie Alice. Żona głęboko przeżywała odejście córki, z którą łączyły ją bliskie i otwarte relacje. Była powierniczką wszystkich dobrych i złych zdarzeń w życiu Doris. On, ciągle nieobecny, również w tym feralnym dniu był na misji i do dziś dręczy go poczucie winy, że skazał ją na samotność w przeżywaniu tego dramatu.
Czy mógł odmówić szefowi? To było nie do pomyślenia. Praca agenta (oficjalnie referenta – taki eufemizm wynikał ze ściśle tajnego charakteru Wydziału, o którego prawdziwym przeznaczeniu wiedziała nieliczna grupa ludzi w kraju) wymagała całkowitego oddania się i podlegała surowym rygorom wykluczającym jakieś przywileje ze względu na sytuację osobistą. Zwłaszcza teraz, gdy po raz kolejny chiński kontrwywiad oślepił doszczętnie wywiad CIA i DIA, eliminując wszystkich agentów i chińskich konfidentów. Przywołał z pamięci pierwszy taki precedens, który miał miejsce podczas rozpracowywania aktywności Chin w zakresie broni bakteriologicznej w Wuhan. Z kotła jaki przygotowali im agenci kontrwywiadu chińskiego tylko on jeden uszedł z życiem. Chyba trochę dzięki temu, że był Chińczykiem z pochodzenia i łatwiej mu było o kamuflaż. Po tych dotkliwych porażkach zaniechano akcji grupowych, decydując się na taktykę samotnych wilków.
– Pewnie dlatego szef wybrał mnie – mruknął pod nosem. – Liczy na to, że zdołam nawiązać współpracę z konfidentami, których przedtem zwerbowałem.
Chociaż to niewiele mogło dziś znaczyć. Inne czasy, inne Chiny, inna dziedzina. Były już wojny celne, rywalizacja biologiczna – dziś w centrum uwagi jest klimat. Obie strony konkurują w badaniach nad jego kształtowaniem, przeprowadzają eksperymenty meteoinżynieryjne bynajmniej nie ograniczając ich do pokojowych zastosowań. Przecież sterowanie pogodą, choć może przynieść ludzkości niemałe korzyści, może również znacznie wzmocnić działalność destrukcyjną człowieka, więc ma niebagatelne znaczenie militarne. Ten, kto znajdzie lepszy klucz do sterowania pogodą, kreowania zjawisk meteorologicznych, będzie miał w ręku najpotężniejszą broń świata. Może wywołać takie warunki atmosferyczne, w których samoloty bojowe nie będą latać, taką ulewę, że nawet pojazdy gąsienicowe będą bezużyteczne. Może poprzez zmianę klimatu sprawić, że dany teren nie będzie się nadawał do zamieszkania. Jednym słowem, może bardzo mocno osłabić przeciwnika, pozwolić wygrać bitwę, a nawet wojnę.
Takie działania są jednak trudne do odróżnienia od zjawisk naturalnych. I właśnie to było celem misji agenta Ling. Między innymi miał rozpoznać, czy seria niszczycielskich tornad nad Nebraską i Karoliną, tudzież ubiegłoroczne siarczyste mrozy w południowej Kalifornii, które zniszczyły bezpowrotnie osiemdziesiąt procent plantacji, miały podłoże naturalne, czy też maczali w tym ręce chińscy meteoinżynierowie, czy bańka ciśnieniowa w stratosferze, która przed miesiącem spowodowała przełamanie się samolotu USA nad Morzem Chińskim powstała samoistnie, czy przez na przykład sztuczną lokalną jonizację stratosfery.
„Trudne wyzwanie” – podsumował swoje refleksje, wstając ociężale z ławki.
Wracając do domu głowił się, jak powiedzieć Alice o konieczności wyjazdu, pierwszego od śmierci córki. Miał świadomość, że trzeba to zrobić delikatnie, oględnie, lecz nie był w tym dobry, znacznie pewniej czuł się tam, gdzie trzeba było konkretnie, stanowczo, prosto z mostu.
***
Już pierwsze spojrzenie żony powiedziało mu, że musiało się wydarzyć coś przygnębiającego. Czyżby ktoś zdążył poinformować Alice o jego wyjeździe na misję?
– Coś się stało? – spytał zaniepokojony.
– Tak, stało się coś bardzo dziwnego. Byłam dziś na spacerze. W tym lasku za rzeczką, wiesz. Poczułam się jak w klatce, musiałam pooddychać świeżym powietrzem.
– I spotkało cię tam coś nieprzyjemnego?
– Coś nieprawdopodobnego. Na tyle, że pewnie mi nie uwierzysz.
– Mów.
– W lesie było kompletnie cicho, nawet ptaki milczały. W pewnym momencie pojawił się delikatny szum wiatru. Wzmagał się, to znów przycichał… wyczułam w tym pewien rytm. Bardzo regularny. Jak zahipnotyzowana zaczęłam się kiwać zgodnie z nim i wtedy usłyszałam melodię. Bardzo znaną nam melodię: Adagio Barbera! Osłupiałam. Melodia potężniała wraz z podmuchami wiatru jakby grały tysiące fletów. To było z jednej strony zachwycające, z drugiej dołujące.
Lucas zesztywniał. Adagio Barbera. Adagio, które Doris ćwiczyła w szkole muzycznej pod troskliwym nadzorem matki. Adagio często grywane na pogrzebach, uważane za najsmutniejszy utwór w historii muzyki.
– A kto właściwie grał?
– Wiatr! Zresztą możesz sam posłuchać, bo nagrałam samą końcówkę na smartfonie. – Alice podała mu aparat. Lucas słuchał ze skupieniem. Rzeczywiście zjawisko było intrygujące. Oddał żonie smartfon i zamyślił się. Gdyby nie nagranie, byłby pewny, że żona doznała jakiejś halucynacji.
– Nie wierzysz mi? – spytała Alice, jakby czytając w jego myślach.
– Wierzę, wierzę – mruknął z roztargnieniem. – Wiesz co? Przejdźmy się tam, OK?
– Chyba nie sądzisz, że to się powtórzy?
– Zobaczymy.
Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Było prawie bezwietrznie; tylko wierzchołki drzew kiwały się melancholijnie. Ta leniwa pantomima była jak żałobny, pełen zadumy taniec.
„Znów żałobny” – pomyślał. – „Tym razem nie dźwięk, lecz ruch”.
Alice pobiegła wzdłuż przecinki, po jakichś pięćdziesięciu metrach zatrzymała się.
– Tutaj to było. O, tutaj! – zawołała, pokazując palcem.
W tym momencie zerwał się wiatr. Na niebie pojawiły się sinoszare chmury. Spadło ledwie kilka ciężkich kropel deszczu, gdy usłyszał nadciągający łomot. W mig zorientował się, że są to wyładowania atmosferyczne. W miarę zbliżania się gromy brzmiały jak monstrualny werbel. Niebo pojaśniało. Zobaczył pojedyncze wyładowania. Seria szybkich, regularnych uderzeń pioruna układała się w idealną linię prostą z interwałem wynoszącym równo dziesięć metrów (zmierzył później odległości między kępkami zwęglonej trawy). Błyskawicznie wyciągnął smartfona, zrobił zdjęcie i nagle zorientował się, że na przedłużeniu tej linii stoi Alice. Wrzasnął:
– Uciekaj! Uciekaj w bok! – i pobiegł w jej kierunku. Lecz żona stała jak zahipnotyzowana, ani drgnęła. Wyładowania przybliżały się do niej z bezwzględną precyzją. „Nie zdążę” – pomyślał z rozpaczą, lecz wciąż biegł ile sił w nogach.
Seria zatrzymała się dokładnie dziesięć metrów przed Alice. Podbiegł do niej i przytulił mocno.
– Czemu nie uciekałaś? – wydyszał.
– Lucas… ja… ja wiedziałam, że to się zatrzyma!
– Skąd wiedziałaś?
– Nie wiem. Po prostu byłam pewna. – Alice wyzwoliła się z uścisku, obejmując jego dłonie swoimi i szepnęła:
– Wiem, że wysyłają cię na kolejną misję do Chin.
– Skąd? – zdumiał się mąż.
– Nie wiem skąd. Ta wiedza pojawiła się we mnie dopiero teraz. Zupełnie jakbym wysłyszała ją w grzmotach. Wiem także, że zastanawiasz się, jak mi to powiedzieć. I też nie wiem skąd. Ale już mi nie musisz o tym mówić. Wszystko rozumiem.
„Kto tu gra? I w co?” – pomyślał.
Pan pogodynek i agenci
Prezenter pogody stacji CNN Bryan Fuller przeżywał najtrudniejsze dni w swojej zawodowej karierze. Nigdy dotąd nie poczuł tak dotkliwie brzemienia odpowiedzialności. Zwłaszcza teraz, gdy opuścił gabinet szefa żegnany słowami: „Mam dla ciebie dobrą radę: zrób, jak uważasz”. Ale cóż – szef był mistrzem w zrzucaniu z siebie odpowiedzialności i doklejaniu się do sukcesów wypracowanych przez podwładnych.
Beztroska atmosfera towarzysząca dotąd Bryanowi w pracy (jeśli nie liczyć, rzecz jasna, drobnych złośliwostek szefa) została zaburzona przez lawinę informacji o dziwnych anomalnych zjawiskach meteorologicznych, które w ciągu ostatniego miesiąca sygnalizowali telewidzowie i internauci. Przedtem nie miał z tym problemu; owszem, zdarzało się sporadycznie jakieś zdjęcie, czy filmik, ale nie lawina!
Zanim udał się z tym problemem do szefa, zagadnął Roberta – kolegę, z którym na zmianę prezentował prognozy pogody. Na pytanie, czy otrzymuje korespondencję z podobnymi anomalnymi zjawiskami, Robert lakonicznie odrzekł:
– Owszem, coś tam przychodzi.
– I co z tym robisz?
– Olewam. Napełniam tym kosz.
Fuller czuł w głosie kolegi rezerwę i nie do końca mu dowierzał.
„Może przygotowuje jakiś sensacyjny materiał i obawia się, żebym go nie uprzedził?” – pomyślał.
– W takim razie ja go uprzedzę – mruknął pod nosem i zdecydował się udostępnić na próbę w swoim programie clip o „zalotach” piorunów kulistych nadesłany przez internautę.
Następnego dnia po tej prezentacji spotkał go niespodziewany odzew, zdarzenie rodem z filmu sensacyjnego: gdy wychodził z pracy, wyrośli przed nim jak spod ziemi dwaj smutni panowie i z grzecznym „Pan pozwoli z nami” zaprowadzili do czarnej limuzyny zaparkowanej przy chodniku.
– Co to ma znaczyć, do ciężkiej cholery? – oburzył się, choć miał świadomość, że to beznadziejnie wyświechtana reakcja. – Dokąd mnie wieziecie?
– Proszę się nie niepokoić – odrzekł ten obok prowadzącego pojazd. – Jesteśmy funkcjonariuszami Wydziału Geoinżynierii Klimatycznej DIA i chcemy zadać panu kilka pytań w związku z wczorajszą emisją nagrania zjawiska meteorologicznego w pańskim programie.
Rzeczywiście, po dotarciu na miejsce przesłuchali go bardzo szczegółowo. Fuller nie miał zamiaru niczego ukrywać, był wręcz zadowolony, że jego rozterki się skończą, bo kto inny zdecyduje co z tymi fantami zrobić. Opowiedział im o wszystkich doniesieniach dotyczących anomalnych zjawisk, jakie do niego dotarły, a nawet udostępnił agentom laptopa, by mogli sobie skopiować materiały. Zobowiązawszy go do zachowania tajemnicy i powstrzymania się z publikacją pozostałych materiałów na antenie, agenci odwieźli go uczynnie pod jego samochód oczekujący na parkingu CNN.
Fantazmaty Alice Ling
Po wyjeździe męża Alice postanowiła zmierzyć się twarzą w twarz z samotnością. Zdecydowała tak wbrew opinii psychologa, który uważał, że najskuteczniejszym antidotum na depresję, jaka dopadła ją po śmierci córki, byłoby zagospodarowanie czasu bogatym życiem towarzyskim, aktywnością ciała i umysłu w połączeniu z odpowiednimi lekami i seansami psychoterapeutycznymi. Intuicja podpowiadała jej, że to ślepa uliczka, może dobra droga dla innych, lecz nie dla niej.
Przeświadczenie, że jest kimś odmiennym towarzyszyło jej coraz częściej, podobnie jak motyw Adagio Barbera, który zadomowił się w niej od czasu pamiętnego leśnego koncertu. Ten motyw był z jednej strony natrętny, z drugiej jednak subtelny, wręcz intymny, ciepły i kuszący. Poddawała mu się z uległością, bo odsuwał chore, czarne myśli, prowadząc wprost w kojące klimaty marzeń, a po jakimś czasie nawet wizji przypominających hipnotyczny trans. Była to dla niej zaskakująca nowość, którą smakowała z ciekawością, czując, że źródło tych wizji leży gdzieś poza nią, lecz jednocześnie jest w sposób niepojęty immanentne.
Powracała w świat jawy coraz mocniejsza, psychicznie stabilniejsza; dobry nastrój, optymizm wypierał z niej żałość, a gdy pewnego razu zamarzyła, by w wizji pojawiła się Doris, niewidzialny scenarzysta wprowadził do akcji córeczkę – radosną, wyraźnie szczęśliwą. W kolejnych wizjach zaczęły się pojawiać także inne postacie; wszystkie były beztroskie i życzliwe. Alice coraz częściej miała wrażenie, że te wizje to wycieczka do jakiegoś tajemniczego świata, w którym panuje niebiański porządek, niebiański spokój, idealne relacje między wszystkimi bytami.
Pewnego dnia podczas wizji spotkała postać szczególną. Właściwie nie spotkała, tylko poczuła.
– Kim jesteś? – szepnęła, lecz był to szept myśli.
– Twoim Sługą i Przewodnikiem – przyszła odpowiedź.
– Nie potrzebuję sługi, tylko przyjaciela.
– Będę nim, jeśli pozwolisz mi służyć.
– A dokąd mnie chcesz prowadzić, skoro jesteś przewodnikiem?
– W świat Wiedzy, Uczucia, Lojalności…
– Uważasz, że powinnam zwiedzić ten świat?
– Tak, jeśli chcesz poznać Istotę Rzeczy.
– A muszę chcieć?
– Nie musisz. Jeśli nie chcesz, odejdę.
– Jesteś aniołem?
– Masz na myśli Posłańca? Nie. Możesz myśleć o mnie “Nowa Jaźń”. Albo “Dobre Wieści”.
Wizja dobiegła końca. Alice otworzyła oczy i dostrzegła purpurowy obłoczek sunący w kierunku drzwi na taras.
„Albo oszalałam, albo wyzdrowiałam” – pomyślała.
Agent Ling nadaje z Chin
Tajny protokół z posiedzenia sztabu Wydziału Obrony Środowiska.
Gen. R. Dowson: zwołałem tę naradę po otrzymaniu szyfrogramu od naszego agenta w Chinach Lucasa Ling. Oto jego treść:
Przekazuję informacje, które zdobyłem dzięki temu, że udało mi się nawiązać kontakt i współpracę z konfidentami zwerbowanymi podczas poprzedniej misji:
Potwierdzają oni wywołanie przez chińskich geoinżynierów siarczystych mrozów w płd. Kalifornii poprzez rozpylenie w stratosferze substancji wywołujących odwrócenie prądów i sprowadzenie w te rejony fali powietrza z Arktyki, a także spowodowanie katastrofy samolotu USA nad Morzem Chińskim.
Nie potwierdzają natomiast wywołania serii tornad nad Nebraską i Karoliną.
Społeczność Chin nie ma żadnej wiedzy o aktywności kryptomilitarnej chińskiej armii na terenie USA i innych państw. Wiedzę tę mają wysocy dygnitarze partyjni i wojskowi (właśnie z tamtych kręgów pochodzą niniejsze informacje).
Z kolei chińskie środki przekazu skwapliwie informują społeczeństwo o amerykańskich atakach klimatycznych, takich jak wygenerowanie fali upałów, czy też ekstremalnego smogu nad chińskimi metropoliami. Media oskarżają USA także o wywołanie innych, większych lub mniejszych kataklizmów klimatycznych, co do których nasi analitycy są pewni, że mają one charakter naturalny.
***
Gen. R. Dowson: To koniec komunikatu. W związku z tym, że za trzy godziny otworzy się najbliższe okno kontaktowe z agentem, proszę o propozycje kolejnych pytań kierowanych do niego. Pozwolę sobie zadać pierwsze: czy coś wiadomo o rozwoju systemu WEM?[2]
Płk. W. Adams: Proponuję spytać, czy Chińczycy przyznają się do wywołania serii anomalii pogodowych, którą analizowaliśmy ostatnio po uzyskaniu od prezentera pogody stacji CNN materiałów nazywanych potocznie raportem Fullera.
Prof. A. Simpson: Można też zapytać, czy w Chinach zdarzyły się podobne anomalie. Być może mamy do czynienia z jakąś trzecią siłą? Może do gry zgłaszają się Rosjanie?
Dr inż. T. Taylor: Interesuje mnie strategia informatycznego wsparcia kryptomilitarnych działań klimatycznych w Chinach. Konkretnie: czy dysponują podobną Chmurą Obliczeniową desygnowaną do tych celów?
Gen. R. Dowson: Ktoś jeszcze? Jeśli nie, to dziękuję panom i kończę posiedzenie.
Co mówią anomalie?
Raport Komisji Ekspertów.
Komisja Ekspertów powołana przez Dyrektora DIA Samuela Hilde na wniosek szefa Wydziału Geoinżynierii Klimatycznej gen. Roberta Dowsona przeprowadziła analizę materiałów dokumentujących szereg anomalii meteorologicznych, jakie w ostatnich czasach miały miejsce na terytorium USA. Materiały zostały pozyskane z różnych źródeł: od indywidualnych osób przez instytucje po zamieszczane w zasobach internetu.
W pierwszym etapie oceniono wiarygodność materiałów. Do dalszej analizy zaliczono te, których autentyczność została oszacowana na 95% i więcej. W drugim etapie zespół kryptologów zbadał zjawiska pod kątem potencjalnego zawierania przekazu, przy założeniu, że nie miały one charakteru naturalnego, lecz zostały celowo wytworzone w ramach aktywności kryptomilitarnej (np. przez Chiny). Do rozszyfrowania przekazu użyto metody skojarzeniowej. Poddani testowi kryptolodzy mieli podać dwa skojarzenia: pozytywne i negatywne. Oczywiście, skojarzenia dotyczą zjawisk, a nie ich hasłowych nazw nadanych głównie przez osoby które je udostępniły. Oto rezultaty:
Adagio Barbera – kultura, pogrzeb,
Liniał – porządek, wojna,
Plaster miodu – praca, wyzysk,
Zaloty – miłość, rozwiązłość,
Pacyfa – pokój, zniszczenia,
Wirus – zdrowie, pandemia,
Pomnik prezydentów – władza, anarchia,
Gradowe Literki – wiedza, efemeryczność,
Game over – informatyka, porażka.
Powyższe skojarzenia były zgodne dla ok. 70% badanych. Nietrudno zauważyć, że skojarzenia pozytywne tworzą zestaw podstawowych filarów cywilizacji, zaś negatywne – zestaw zagrożeń. Prawdopodobny komunikat, jaki można na podstawie tych skojarzeń odczytać mógłby brzmieć tak: „stworzyliście cywilizację opartą na solidnych fundamentach, lecz pełną zagrożeń. Wasz czas dobiegł końca”.
Prof. Rob Jackson, klimatolog z Departamentu Nauk o Ziemi Uniwersytetu Stanforda, przewodniczący Komisji Ekspertów.
***
– Robi wrażenie, profesorze, gratuluję – powiedział generał Dowson, odkładając raport. – Wszystko tworzy nieskazitelnie logiczną całość. Więc myśli pan, że to Chińczycy?
– To jedna z hipotez, ale uznaliśmy ją za najbardziej prawdopodobną, generale.
– No to muszę pana zmartwić. Właśnie otrzymałem szyfrogram od naszego agenta w Chinach. Donosi, że Chińczycy nie mają nic wspólnego z tą serią anomalii pogodowych. Mało tego: u nich także miała miejsce podobna seria. Niektóre zjawiska były wręcz identyczne. Chińczycy głowią się nad ich pochodzeniem i sądzą, że to nasza robota.
– Zaskakuje mnie pan! W takim razie może to Rosjanie?
– Może tak, a może nie – odparł generał z tajemniczym uśmiechem. – Mam jeszcze jedną świeżą informację, tym razem od administratora naszej Chmury Obliczeniowej: okazało się, że czas występowania anomalnych zjawisk meteorologicznych, które badaliście, pokrywa się z czasem występowania nadmiarowości potencjału obliczeniowego Chmury.
– A co to takiego owa nadmiarowość?
Generał w kilku zdaniach objaśnił istotę niedawno odkrytego zjawiska. Profesor Jackson podumał chwilkę, po czym spytał:
– Sugeruje pan, że to Chmura generowała te anomalie?
– Wszystko na to wskazuje. Zbieżność czasowa jest porażająca.
– Ale jak? W jaki sposób ona to robi? I po co?
– Nasi informatycy wspomagani przez specjalistów od naturalnych i cyfrowych sieci neuronowych już nad tym pracują. Pozwolę sobie przekazać im wasz raport, może będzie pomocny w budowaniu hipotez. Przecież jeśli naprawdę Chmura generowała te anomalie, to znaczyłoby, że ona wysyła nam ten komunikat.
Agent Ling na linii i na dachu
Agent Ling miał ciężki dzień. Po otrzymanym cynku, że jego konfident jest spalony i prawdopodobnie już uwięziony, a może nawet zlikwidowany, kluczył po mieście usiłując zatrzeć ślady. Dotarł do hotelu w stanie wyczerpania fizycznego i psychicznego, lecz pełen nadziei, że zgubił ogon. Wyjrzał ostrożnie przez okno. Nadzieje okazały się płonne: przy klombie, naprzeciw hotelowego wejścia, siedział na ławce człowiek w beżowym prochowcu.
Ling był w rozterce: ewakuować się już teraz, czy dopiero jutro? Jednak zmęczenie wygrało z przezornością – walnął się na tapczan i natychmiast zasnął twardym snem.
Obudził się w nocy i ledwie oprzytomniał, skierował się w stronę okna. Zerknął zza zasłony. Był, oczywiście. Nie ten sam, inny, ale nawet dziecko nie dałoby się nabrać.
„Ciekawe, czy tylne wejście też obstawione” – pomyślał. – „Jeśli tak, pozostała tylko ryzykowna opcja ucieczki dachami”. Na szczęście był w tym dobry.
Wyciągnął czytnik Kindle z doskonale zamaskowanym nienamierzalnym telefonem satelitarnym, wprowadził szyfrowany kod.
Na drugim krańcu świata telefon satelitarny generała Dowsona odezwał się stłumionym sygnałem. Program deszyfrujący poinformował, że na linii jest agent Ling.
– Tak? – zagaił generał. Przez chwilę słyszał chrobot jakby ktoś przesypywał piasek. To program sygnalizował pracę deszyfratora.
– Panie generale, pilna wiadomość – odezwał się beznamiętny głos elektronicznego lektora. – Chińczycy odkryli ślady kontaktu ich Chmury z naszą. Są w panice, podejrzewają, że zhakowaliśmy ich Chmurę.
– Przyjąłem – odpowiedział lakonicznie. – Coś jeszcze?
– Tak. Chciałbym prosić o zgodę na ewakuację. Mam już ogon, a mój chiński konfident jest spalony, nie wiem nawet czy jeszcze żyje.
– Wyrażam zgodę. Proszę zachować ostrożność i postępować zgodnie z procedurami. Bez odbioru.
Odłożył telefon i wcisnął klawisz interkomu.
– Proszę natychmiast sprowadzić mi tutaj doktora Taylora – rzucił polecenie sekretarce.
Nim Taylor się pojawił w gabinecie szefa, Agent Ling już wykorzystywał swoje alpinistyczne doświadczenie w gęstej zabudowie miasta Nanyang prowincji Henan.
Narada w Białym Domu
Gdy prezydent James Gordon wszedł do Gabinetu Owalnego, jego asystent Donald Foxx poderwał się służbiście.
– Panie prezydencie, pozwolę sobie przedstawić członków sztabu kryzysowego przybyłych na naradę poświęconą serii anomalnych zjawisk w przyrodzie w kontekście zachowania Chmur Obliczeniowych. Oto szef sztabu, generał Robert Dowson, profesor Rob Jackson, klimatolog, Bryan Fuller, prezenter pogody stacji CNN, który przekazał informacje dotyczące tych anomalii, doktor inżynier Thomas Taylor, główny administrator Chmury Obliczeniowej DIA, neurofizjolog i antropolog profesor Richard Koszciewa…
– Kostrzewa!
– Bardzo pana profesora przepraszam, ale to niezwykle trudne do wymówienia nazwisko. – Donald Foxx aż się zarumienił z przejęcia.
– Szanowni panowie, dziękuję za przybycie – powiedział prezydent, przywitawszy się z każdym. – Zapoznałem się z raportem i materiałami przekazanymi przez generała Dowsona; zgodnie z jego sugestiami powołałem sztab kryzysowy, a panów w jego skład. Po tym, jak informatycy serwisujący naszą Chmurę potwierdzili jej kontakty z Chmurą chińską, sytuacja jest skomplikowana i niebezpieczna. Przyznam, że jako prawnik miałem pewne problemy z przyswojeniem niektórych materiałów, zwłaszcza tych dotyczących informatycznych aspektów działania Chmur Obliczeniowych. Czy macie już jakieś wyjaśnienie zbieżności okresów nadmiarowości potencjału obliczeniowego Chmury z czasem wystąpienia anomalii?
– Panie prezydencie, mamy hipotezę – wtrącił profesor Jackson. – Profesor Kostrzewa rzucił nowe światło na problem, które nie przyszłoby do głowy nam, więźniom paradygmatów uprawianej dyscypliny. Dlatego…
– Dlatego oddajmy mu głos, bo czas nas goni – przerwał mu zniecierpliwiony prezydent. – Słuchamy, panie profesorze Koś… Koszcz… profesorze Richardzie. Mogę się do pana tak zwracać?
– Oczywiście. – Profesor Kostrzewa uśmiechnął się z wyrozumiałością. – Panie prezydencie, szanowni panowie, mam świadomość jak cenny jest wasz czas, lecz rzetelne i czytelne przedstawienie mojej hipotezy wymaga wstępu dotyczącego dyscypliny, która pozornie nie ma związku z omawianym problemem. Mam tu na myśli moją zawodową specjalizację – neurofizjologię, konkretnie budowę mózgu, jeszcze konkretniej płaty czołowe.
– Płaty czołowe? – zdumiał się prezydent.
– Tak, panie prezydencie. Według wielu badaczy są one czymś w rodzaju narządu przyszłości. Człowiek na dzisiejszym etapie swego rozwoju w pełni tej części mózgu nie wykorzystuje, a zatem ten przeogromny potencjał sił psychicznych stanowi gwarancję niewyobrażalnych możliwości i dalszego rozwoju duchowego gatunku homo sapiens.
– Rozwoju duchowego? – zdumiał się prezydent. – Czy to ma znaczyć, że płaty czołowe są związane z duszą?
– Panie prezydencie, nie chciałbym tu wchodzić w obszary metafizyki. Powiem więc, że w takim ujęciu płaty czołowe jawią się jako narząd wolności.
– Czyli są organem odpowiedzialnym za świadomość? – upewnił się prezydent.
– Można to tak ująć.
– No dobrze, ale co to ma wspólnego z naszą Chmurą? – spytał generał.
– Płaty czołowe, te kilka miliardów komórek nerwowych do swobodnej dyspozycji naszego umysłu, poszerzają niewyobrażalnie spektrum naszych zachowań. Od projektów systemów metafizycznych począwszy, a na aktach ludobójstwa skończywszy, od dzieła sztuki do sztuki zbrodni, od poświęcenia i miłosierdzia po pazerność i egocentryzm. Podobnie nadmiarowość potencjału obliczeniowego Chmury poszerza niewyobrażalnie spektrum jej zachowań.
– Chce pan powiedzieć, że w ten sposób Chmura uzyskuje płaty czołowe? – przerwał mu ożywiony prezydent. – Staje się bytem świadomym?
– Panie prezydencie, wolałbym określić to ostrożniej: „coś na kształt płatów czołowych”, „coś w rodzaju jaźni”, bo tak naprawdę to tylko dość śmiała hipoteza, która wymaga weryfikacji w toku wnikliwych badań.
– Ale w jaki sposób to „coś w rodzaju jaźni” może generować takie nieprawdopodobne anomalie?
– Tego też nie wiemy – włączył się profesor Jackson. – Możemy ledwie przypuszczać, że Chmura wykorzystuje jakieś mechanizmy prekognicyjne i telekinetyczne tudzież efekt motyla na nieosiągalnym przez nas poziomie. Do tego stopnia, że może ona generować procesy, których prawdopodobieństwo zaistnienia jest bliskie zeru. Nadmiarowość potencjału obliczeniowego sprawia, że funkcjonuje ona jak swoisty wzmacniacz prawdopodobieństwa. Pamiętacie panowie tę anegdotę mówiącą, że jeśli miliard małp będzie odpowiednio długo na oślep walić w klawiaturę maszyny do pisania, to któraś wystuka w końcu „Hamleta”? Przecież coś takiego właśnie tutaj zaszło – mam na myśli ten wiatr gwiżdżący Adagio Barbera, czy gradowe literki…
– Lecz panowie wykazaliście, że te anomalie tworzą jakiś komunikat, przesłanie – zauważył prezydent.
– No właśnie, i to może być niepokojące. Nie mamy żadnej wiedzy o intencjach Chmury. Przecież taka sztuczna inteligencja miałaby zupełnie inny ogląd świata, inny system wartości, o ile w ogóle by go miała. Jednym słowem, byłby to byt nieludzki – wtrącił generał Dowson.
– Dlaczego? – zapytał prezydent.
– Mózg biologiczny jest siecią neuronową, która wszystkie swoje walory uzyskała w toku procesów ewolucyjnych trwających miliony lat – odpowiedział profesor Kostrzewa. – Jego postępująca złożoność strukturalna nie była rezultatem celowych, racjonalnych działań, lecz mutacji genów w połączeniu z doborem naturalnym premiującym adaptację do warunków środowiskowych. Nasza Chmura też jest siecią, ale jej złożoność strukturalna powstała w czasie o wiele krótszym, w wyniku właśnie celowych, racjonalnych działań. I w tym sensie Chmura jest nieludzka. Należy jednak oczekiwać, że pozyskawszy owo „coś na kształt jaźni”, będzie ona, podobnie jak mózg, wykazywać zdolność do uczenia się. Lecz ten proces będzie, ostrożnie szacując, kilka rzędów wielkości szybszy niż w przypadku mózgu biologicznego. I to nie jest dla nas dobra wiadomość.
– Jeśli to wszystko prawda, mamy do czynienia z potencjalnym globalnym zagrożeniem dla całego gatunku! Bo Chmura jest nieobliczalna w swoich możliwych zachowaniach; nie liczmy na to, że poprzestanie na niewinnych zabawach z pogodą! – zauważył generał Dowson. – Tym bardziej, że przecież jest jeszcze druga, ta chińska!
– Właśnie. W dodatku już się obie ze sobą kontaktowały – wtrącił profesor Jackson.
– No i mogą pojawić się kolejne Chmury z tym „czymś w rodzaju jaźni” – dodał generał. – A wraz z nimi perspektywa sprzymierzenia Chmur w walce z nami. Jednym słowem – apokalipsa!
– Owszem, nie wygląda to najlepiej, ale, na Boga, dajcie spokój z tym czarnowidztwem! – Prezydent podniósł głos. – Mówicie, że to „nieludzki stwór”, jednocześnie przypisujecie Chmurze działania, jakie podjęlibyście sami. Szkicujecie tu obraz Chmury na tyle omnipotentnej, że właściwie już winniśmy złożyć broń. A mnie nie chce się wierzyć w to, że nie ma na nią sposobu! Nie można jej po prostu wyłączyć?
– Panie prezydencie! W systemach przetwarzania rozproszonego rzecz nie jest tak prosta jak wyciągnięcie wtyczki z kontaktu – odpowiedział Taylor. – Lecz nie demonizowałbym z tym zagrożeniem, Chmura to „stwór” jak najbardziej ludzki! Przecież to produkt człowieka, który siłą rzeczy będzie dziedziczył po nim. Powstała, żeby człowiekowi służyć. Dlaczego miałaby być „nieludzka”, skoro dysponuje pełnym zasobem wiedzy zgromadzonej przez ludzkość w eksabajtach globalnej pamięci?
– Mocno pan upraszcza, doktorze Taylor – zaoponował profesor Kostrzewa. – Proszę mieć na uwadze, że owa jaźń Chmury dająca jej moc modyfikacji zdarzeń w świecie materialnym pozbawiona jest jakiegokolwiek pierwiastka etycznego. O ile w ludzkiej aksjologii funkcjonuje – lepiej lub gorzej, ale jednak – zasada „wolność to odpowiedzialność”, o tyle w przypadku Chmury żadnej aksjologii nie ma. Jej wybory nie podlegają kontroli przez czynniki natury kulturowej: nie ma sumienia, honoru, nie ma poczucia przyzwoitości et cetera. Dlatego jej pole możliwości jest tym bardziej nieograniczone i nieprzewidywalne, że brakuje jej hamulca etycznego. Nawet jeśli motywem jej działania byłoby, jak to pan ujął, służenie człowiekowi, to może zupełnie inaczej pojmować, co jest dla nas dobre, a co złe. Proszę wyobrazić sobie ogrodnika, który przyciął panu wszystkie kwiatki w ogródku do tej samej wysokości i argumentował, jak teraz jest ładnie, równiutko. Sztuczna inteligencja pozbawiona tych czynników natury kulturowej może z gorliwością służyć ludziom, lecz będzie oceniać potrzeby człowieka swoją miarą, co może zaowocować tak zwaną niedźwiedzią przysługą. Zatem pozytywne intencje Chmury mogą okazać się dla nas zagrożeniem bodaj większym niż agresywne. Na zasadzie maksymy „chroń mnie Boże przed przyjaciółmi, z wrogami poradzę sobie sam”.
Zapadło milczenie. Prezydent zamyślił się, po czym rzekł stanowczym głosem:
– Panowie! Musimy zrobić wszystko, aby produkt naszej myśli nie wymknął się nam spod kontroli. Dziękuję za wasze zaangażowanie i proszę o dalszą pracę. Mamy jasność co do celów, teraz czas na jasność co do metod. Dlatego musimy wzmocnić sztab kryzysowy i przesunąć profil jego działania w kierunku obronnym. Panie generale, proszę o bezzwłoczne skontaktowanie się z dyrektorem Agencji DARPA celem zaangażowania jej w poszukiwanie skutecznego rozwiązania problemu stanowiącego zagrożenie nie tylko dla USA, lecz dla całej współczesnej cywilizacji naukowo-technicznej.
Prezydent wstał, dając do zrozumienia, że narada dobiegła końca.
Alice i Purpurowa Mgła
Lucas Ling wprost z lotniska udał się do swojego mieszkania. Na jego widok Alice, podbiegła i przytuliła się mocno.
– Nareszcie jesteś! Bogu dzięki!
Lucas zauważył od razu, że żona jest radosna, ożywiona, jakiej nie widział od czasów przed śmiercią Doris.
„Radość z mojego powrotu, czy może przezwyciężyła traumę?” – pomyślał.
– Cieszę się, że widzę cię w takim stanie – powiedział, całując ją w policzek.
– Jestem teraz innym człowiekiem, Lucas.
– Tak? Co się stało?
– Spotkało mnie coś niesamowitego. Muszę ci to wszystko opowiedzieć! Tygodnie na to czekałam.
– No to opowiadaj. Ale najpierw trochę się odświeżę, przebiorę, OK?
– Oczywiście, a ja ci przygotuję ulubionego drinka.
Chwilę później siedzieli w salonie. Alice rozpoczęła opowieść.
– Przypłynęła pewnego wieczoru, gdy wyjątkowo mocno tęskniłam za Doris. Potem odwiedzała mnie każdej nocy.
– Kto? Doris??? – Wybałuszył oczy.
– Nie, Purpurowa Mgła. Ukoiła mnie. Była we mnie, a ja byłam w niej… – Alice mówiła chaotycznie, lecz z przejęciem, jak natchniona. – Nasycała mnie wiedzą. Dzięki niej zaczęłam rozumieć. Mogłabym teraz z łatwością wytłumaczyć ci choćby mechanizmy funkcjonowania świata nie gorzej od fizyka teoretyka…
– Chyba śnię! – zakrzyknął Lucas zdumiony tą deklaracją. Alice jaką znał na widok symbolu delta iks dostawała migreny.
– Ale to był dopiero początek. Wiedza, teoria to tylko zasłona. Zerwiesz ją i zobaczysz drugą, bardziej finezyjną, bardziej złożoną. Poświęcisz więcej czasu, by ją zrozumieć, a gdy to się stanie, zerwiesz ją, a za nią zobaczysz kolejną. I tak bez końca: będziesz wiedział coraz więcej i jednocześnie wciąż nie będziesz wiedział nic. Bo nie wystarczy rozumieć. Trzeba czuć. Dzięki Purpurowej Mgle nauczyłam się tego. Czuć siebie, czuć świat. Tu już nie ma zasłon, ale wciąż jest dystans. Zbliżasz się, a jednocześnie oddalasz. Bo czuć też nie wystarczy. Żeby być, być naprawdę, trzeba służyć. Taki jest też sens i cel wszelkiego istnienia. Możesz rozumieć najbardziej złożone teorie i nic nie wiedzieć. Możesz czuć całym jestestwem, lecz nie zbliżysz się do istoty rzeczy. Ta bowiem odkrywa się dopiero w gotowości służenia.
– Rzeczywiście jesteś teraz zupełnie inną osobą. Nigdy nie podejrzewałem cię o skłonności do takich filozofujących refleksji, że już nie wspomnę o umiejętnościach. I to powiedziała ci ta Purpurowa Mgła? Co to właściwie za stwór?
– Nie wiem dokładnie. Te myśli pojawiały się we mnie, gdy Mgła mnie otulała. Domyślam się, że to jakaś substancja wyzwalająca umysł, może lepiej powiedzieć: otwierająca go na pewne nieznane nam aspekty rzeczywistości…
– Dobry Boże! Narkotyk??? Alice, chcesz powiedzieć, że bierzesz? Kto ci to daje, jakiś diler?
– Żaden narkotyk! – gwałtownie zaprzeczyła Alice. – O co ty mnie w ogóle posądzasz? To nie jest żadna chemia, tylko promieniowanie, prawdopodobnie korpuskularne. Działa jako katalizator stanu psychicznego umożliwiający kontakt z kosmiczną świadomością.
– Zlituj się! Co to za brednie?
– Nie brednie tylko solidna wiedza. Jednak nie obejdzie się bez krótkiego wykładu – Alice zaśmiała się swobodnie. – Potocznie uważa się, że świadomość jest produktem mózgu, prawda? Ale obecnie naukowcy twierdzą, że jest odwrotnie: świadomość istnieje poza ograniczeniami narzucanymi nam przez czasoprzestrzeń, która jest wypełniona i organizowana przez coś w rodzaju wszechobecnej kwantowej świadomości. Nie jest ona bytem lokalnie przypisanym do ciała, tylko obiektem kwantowym z zasady nieprzypisanym do miejsca.
– Skąd u ciebie taka wiedza? – znów zdumiał się Lucas.
– Ja to po prostu czuję. Gdybym się odpowiednio skupiła, mogłabym ci to pokazać na matematycznym modelu…
– Nawet nie próbuj! Lepiej powiedz jaka w takim razie jest rola mózgu?
– Mózg pełni w tym układzie rolę detektora, odbiornika. Nie wytwarza świadomości, lecz ją niejako odbiera, staje się jej siedliskiem. Innymi słowy, jest organem, mówiąc metaforycznie, zasysającym lokalnie świadomość nielokalną w stopniu właściwym jego predyspozycjom – psychicznym i parapsychicznym. A stan ten można kształtować przez…
– Przez Purpurową Mgłę, tak? Skąd ona się bierze?
– Nie wiem, po prostu przypływa. Wszystkie przesłanki wskazują, że to jakiś produkt Chmury.
– Chmury? Kobieto, co ci przyszło do głowy? Co ty wiesz o Chmurze?
– Więcej niż ty, Lucas. Wiem wszystko o Chmurach, tej naszej i tej chińskiej, o wojnie klimatycznej, anomaliach, twojej misji i o wielu innych sprawach, o których z kolei ty nie masz pojęcia.
– I Chmura podsyła ci jakąś mgłę, która wygłasza kazania! Koniec świata!
– Możesz ironizować, ale nie zmieni to faktu, że w ewolucji dokonał się właśnie akt rewolucyjny. I tym razem nie możemy przypisać go ślepemu zegarmistrzowi czy wszechmogącemu Bogu. Do tej pory człowiek był jedynym bytem, który nie tylko wie, ale także wie, że wie. Teraz to my, ludzie stworzyliśmy nową jakość świadomego bytu. Nic już nie będzie takie jak było.
– A jak będzie?
– Może to jest koniec ery homo sapiens, a może tylko symbioza z tą nową jakością?
– Symbioza z takim bytem, całkowicie nam obcym, nieczułym? Utopia.
– Chmury są inne od nas, nie czują, ale służą, bo stworzyliśmy je właśnie do służenia. Do ochrony. Taki jest ich sens i cel. I to robią.
– Doprawdy? A ja mam wrażenie, że sabotują.
– Bo jesteś zmanipulowany. Zostaw na boku swoje zawodowe uprzedzenia i zobacz jak to wygląda: dwie Chmury, nasza i chińska kontaktują się ponad stronami konfliktu, żeby nas przed nim ostrzec, uchronić. Mówią nam „ogarnijcie się, bo ten konflikt dawno już przekroczył granice absurdu”. A my jak reagujemy? Przywódcy obu mocarstw wpadają w panikę. Odciąć od prądu, zniszczyć… Dlaczego pierwszym naszym odruchem na wieść, że Chmury myślą jest agresja? Czy Pan Bóg, stworzywszy człowieka też wpadł w panikę?
Oddychała głęboko. Takiej przejętej nie widział jej od dawna. Tymczasem ona kontynuowała:
– Człowiek powinien tworzyć, a nie niszczyć. Tworzenie jest oznaką odwagi, a niszczenie lęku.
Lucas, kompletnie zaskoczony metamorfozą małżonki, myślał gorączkowo. Jej emocje były naturalne, takie jakie znał od dawna, lecz argumentacja racjonalna, logiczna aż do bólu. Z drugiej strony nieodzowny w jego zawodzie sceptycyzm podsuwał myśl, że to ma znamiona indoktrynacji… „Przecież te jej opowieści są jakby żywcem wyciągnięte z narkotycznych wizji” – myślał. – „Ale kto i po co miałby to robić?”
Sięgnął po karafkę i znieruchomiał jak sparaliżowany. Przez szczelinę uchylonych drzwi na taras dojrzał cienką purpurową smużkę przedostającą się do pokoju.
Epilog, czyli Careful World
Nowy York, Podziemny Pasaż Nr 9, 17. Ulica 223, 17 czerwca 2079 r.
– Dziadku, opowiesz mi o czasach swojej młodości? Jak się wtedy żyło?
– A co to, w zasobach Purpurowej Mgły o tym nie ma?
– Jest sporo dziadku, ale tak jakoś mętnie! Wtedy też tak było?
– Wtedy nie było Purpurowej Mgły, Bob.
– Nie było Purpurowej Mgły? To jak dzieci się uczyły?
– Dzieci chodziły do szkoły, gdzie uczyli nauczyciele.
– Nauczyciele? A co to takiego?
– Nie co, tylko kto. Nauczyciele to byli ludzie zajmujący się edukacją dzieci i młodzieży.
– Ludzie uczyli ludzi? Niesamowite! I chyba niewygodne. Teraz łączę się przez godzinę dziennie z Purpurową Mgłą, i wiedza sama wchodzi do głowy. Ty też byłeś nauczycielem?
– Nie, ja pracowałem w telewizji jako prezenter pogody.
– Pogody? A co to jest?
– Widzisz, ludzie wtedy żyli i pracowali na Powierzchni. A tam działy się różne rzeczy: padał deszcz, śnieg, wiał wiatr… to właśnie tworzyło pogodę.
– Dziadku, używasz takich dziwnych słów! Co to takiego ten deszcz, wiatr?
– Deszcz był wtedy, jak woda spadała z góry. Śnieg to też woda, tylko zmrożona, coś takiego jak szron w zamrażarce. A wiatr to silny ruch powietrza, o, taki – dziadek Fuller dmuchnął wnukowi w twarz – tylko silniejszy. Wiatr poruszał gałęziami drzew, gonił chmury na niebie… To były piękne czasy, wnusiu – rozmarzył się.
– Gonił Chmury? Jak można gonić Chmury? – zdumiał się Bob.
– Wtedy jeszcze nie było Chmur takich jak dziś. Tym słowem określano duże kłęby pary wodnej unoszące się w powietrzu.
– Nie było Chmur??? To kto rządził światem?
– Ludzie.
– Ludzie? Wtedy ludzie byli mądrzejsi od Chmur?
– Chyba tak, bo to oni je zbudowali.
– Dziadku, wszystko ci się chyba pomieszało! Przecież Chmury były zawsze!
– Nie, Bob. Wiem, że teraz tak was uczą, ale… zresztą nieważne, nie mówmy o tym.
– Ale ja chcę wiedzieć, jak to się stało, że teraz Chmury rządzą wszystkim!
Fuller milczał chwilę w rozterce. „A pal licho, powiem, choć i tak wydrenują mu to z pamięci, a ja jestem stary, mogą mi naskoczyć” – pomyślał.
– Gdy Chmury się pojawiły, ludzie mieli obawy, że one będą chciały ich zniszczyć, ale nie doszło do tego. W wyniku podjętych wspólnych działań rozpoczęła się era Zachmurzania Ziemi. W celu ochrony ludzi przed skutkami katastrofy ekologicznej i klimatycznej Chmury ewakuowały ludzi do podziemnych metropolii, a same zamieszkały na powierzchni planety. Chmury otoczyły nasz gatunek szczególną opieką. Zbudowały System Ochrony Rasy Ludzkiej, dzięki któremu wszyscy mogą żyć swobodnie, nie martwić się o nic, bo wszystko, czego potrzebują, jest im natychmiast dostarczane.
– To już wiem, dziadku! A jak teraz wygląda Powierzchnia?
– Sterując pogodą na Powierzchni, Chmury ustabilizowały ją całkowicie. W zasadzie nie ma tam teraz chmur – tych kłębów pary, rozumiesz? Nie ma wiatrów, deszczu, śniegu, ogromne termostaty utrzymują stałą temperaturę i stałą wilgotność. Takie warunki najbardziej odpowiadają Chmurom, zapewniają im bezawaryjność. Nie ma też lasów, łąk, pól uprawnych – tylko piasek nieodzowny do remontów i rozbudowy Chmur. Wszystko, co potrzebne ludziom wytwarzane jest w ogromnych podziemnych cieplarniach…
– Och, tato, znów wciskasz Bobowi jakieś androny? – Do pokoju wkroczyła energicznie mama Boba. – Chodź, synku, przecież dziś masz Caremonię, Dzień Wejścia w Dorosłość! Musimy się przygotować do tej uroczystości!
– Już idę, mamo, tylko jeszcze o jedno spytam!
– Bob, skończ wreszcie z tą patologiczną ciekawością! Przysłowie mówi „kto pyta ten błądzi”!
– Moja droga córeczko – odezwał się Fuller. – Nie martw się na zapas. Po tym zabiegu chirurgicznym zwanym eufemistycznie Caremonią Bob straci nie tylko ciekawość, ale też inne „patologiczne” przymioty: planowanie, myślenie, wolę działania, podejmowania decyzji i wiele innych. Pod płaszczykiem troski i ochrony tak naprawdę straci wolność.
– O co chciałeś mnie spytać? – zwrócił się do Boba. – Pytaj, bo może to ostatnie pytanie jakie zadasz!
– Dziadku, czy ty też miałeś Caremonię?
– Nie, Bob. Jak weszły przepisy ją wprowadzające, byłem na to już za stary.
_______________________________________
[1] Defense Intelligence Agency, Agencja Wywiadowcza Departamentu Obrony
[2] WEM – Wojskowa instalacja anten w Chinach zajmująca powierzchnię ponad 2250 km kw. mająca zdolność penetracji atmosfery i wnętrza skorupy ziemskiej.