– Cholerny kamień! – wyrwało się z ust Igora.
– Ciszej. Zbyt wiele uszu dookoła. – Uspokajał Anton, rozglądając się nerwowo.
– Wiesz do czego jest zdolny. Ile krwi przelał.
– Głupiś jest Igor. Krew przelewają ludzie, nie kamienie.
– Ale…
– Przestań! Widziałeś jak kończą mąciciele. Cesarz nie bywa dla nich łaskawy. Nawet bliskich nie oszczędził.
*
– Byłeś tam, durniu! Dotknąłeś malachitu? – Igor wyraźnie zaczął panikować. – Pan każe cię ściąć albo kołem połamie. – Nie czekając na odpowiedź popukał się palcem po czole i rozpoczął tyradę.
Anton bez słowa przeszedł obok gestykulującego kompana. Coś go martwiło. Całą drogę z zamku do wsi rozmyślał. Nic nie mówił. Nie słuchał też tego o czym opowiada Igor.
*
Usiedli przy stole. Między nimi miska strawy i dwie drewniane łyżki. Odmówili krótką modlitwę, po czym Anton urżnął pajdę chleba i wyciągnął ją w kierunku Igora. Zauważył jak sztylet tnie powietrze opadając w jego stronę. Uchylił się gwałtownie i wymierzył cios trzymanym nożem prosto w serce przyjaciela. Łyżka wypadła z dłoni zaskoczonego Igora i głośno upadła na stół. Potem kilka okruchów, niczym pierwszy śnieg.
Anton usiadł na ławie, wsparł łokcie na blacie, skrył twarz w dłoniach i zaczął płakać.