Obudził się z niesamowitym bólem głowy. Od samego początku czuł, że ta impreza nie jest dobrym pomysłem. Teraz był o tym całkowicie przekonany.
– Ehh… Hobbici – mruknął sam do siebie. I zaczął szukać przy pasie manierki, w której zazwyczaj znajdowała się woda. Znalazł ją po chwili, niestety tak samo przesuszoną, jak jego gardło. Zaklął. Nie miał najmniejszej ochoty wstawać z łóżka, do którego jakimś cudem dotarł wczorajszego wieczora i w którym przespał całą noc, nie zdjąwszy nawet butów.
Zdobywszy się na wysiłek podniesienia się, usiadł wreszcie na skraju łóżka i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Zdecydowanie, była to ta sama izba, którą kilka dni wcześniej wynajął w gospodzie “Pod Rozbrykanym Kucykiem”, aby czekać na Hobbitów, o których rozmawiał z Gandalfem. Siadał więc kilka dni z rzędu w najciemniejszym kącie sali i wypatrywał ich, obserwując jednocześnie wszystkich klientów starego Barlimana, starając się ocenić, czy któryś z nich nie będzie sprawiał kłopotów.
– Wszystko szło dobrze, dopóki nie pojawiła się ta czwórka. – Mruknął, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek szczegóły. Jednak pamięć zdecydowała się spłatać mu figla i kończyła się niedługo po tym, jak spotkał Froda i pozostałych hobbitów.
Zdecydował się wreszcie wstać. Ponieważ w pokoju nie było ani kropli wody, czy innego napoju, zszedł na dół. Głowa bolała go okropnie, a myśli krążyły w bardzo paskudnie nieuporządkowany sposób. Nawet skrzypienie schodów, odbijało się w jego głowie echem jakie w górach powodowały czasami uderzenia piorunów, co bynajmniej nie poprawiało mu humoru.
Dotarł wreszcie do baru i spotkał się ze spojrzeniem szynkarza, które wyrażało mnóstwo negatywnych emocji. Trudno było się temu dziwić. Sala, w której się znajdowali wyglądała tak, jakby w nocy wkroczył do niej sam smok Smaug w całej swojej okazałości i zdecydował się na niej wyładować złość i gniew. Szczątki krzeseł i stołów walały się tu i ówdzie, pomimo starań służby, która jak zauważył, z wysiłkiem starała się doprowadzić salę do jakiegoś ładu. Zauważył też brak kilku okien i drzwi, które smętnie wisiały na jednym tylko zawiasie. Kilka lamp leżało na ziemi, a ślady na łańcuchach, które służyły do ich zawieszania wyglądały na ślady po mieczu. Zresztą tych szram, ewidentnie uczynionych mieczem, nie brakowało też na ścianach i belkach stropu.
Raz jeszcze spojrzał na szynkarza, który bynajmniej nie złagodził spojrzenia.
– Ekhm – odchrząknął. – Podaj mi wody. – Powiedział. Barliman zamarudził coś pod nosem i z widoczną niechęcią podał mu dzban i kubek. Przyjął go z wdzięcznością. Bez słowa nalał sobie wody do kubka i wypił duszkiem. Zaraz potem nalał sobie kolejną porcję. Coś we wzroku starego Butterbura nie dawało mu spokoju. Spojrzał raz jeszcze po sali, tym razem nieco przytomniej. Przyjrzał się widocznym niemal wszędzie śladom ciosów miecza i zaczął zyskiwać niejasne wrażenie, że przyczynił się w jakiś sposób do ich powstania. Jego ręka powędrowała do pasa…
– Nic z tego. – odezwał się niespodziewanie karczmarz. – Jest u mnie pod kluczem i nie mam zamiaru wam go oddać do czasu, kiedy nie opuścicie mojego lokalu, regulując wcześniej należność za szkody, czyli jak mniemam najpóźniej dziś do południa. – Spojrzał na karczmarza nic nie rozumiejąc. – Że co? – Wydusił z siebie mało inteligentne pytanie.
– Ano to, Panie Obieżyświat, że odzyskacie wasz miecz dopiero wtedy, gdy pokryjecie należność, za waszą wczorajszą pijatykę i jej skutki. W przeciwnym wypadku przepadnie on na rzecz pokrycia tego rachunku.
Strażnik spojrzał w oczy karczmarzowi i wydusił z siebie pytanie: – Ale co, do jasnej cholery, mam wspólnego z tym co się tu stało?
Karczmarz spojrzał taksująco i odpowiedział bez zawahania. – W sumie, to nie dziwota, że nic nie pamiętacie. Byliście tak zamroczeni…
– Gadaj że, co masz na myśli. – przerwał krzykiem Obieżyświat. Pożałował tego w tej samej chwili, gdy tylko pod czaszką poczuł kolejny grzmot.
– Ano dobrze. Siednijcie sobie tylko, bo coś mi się zdaje, że na stojąco tego nie dacie rady przetrawić. – Barliman zaparł się pod boki i zaczął snuć swoją opowieść.
– Zaczęło się niewinnie. Siedliście w swoim kącie, jak to żeście zwykli robić każdego wieczoru od tych kilku dni, co to u mnie mieszkacie. Zamówiliście piwo i kaszę. Też nic dziwnego w tym nie było. I patrzeliście zaś po wszystkich tym swoim wzrokiem, co to jak się go czuje na sobie, to jakby kto sztyletem na wylot chciał przebić. – Yhm. – Mruknął Aragorn. – Ale to jeszcze nie tłumaczy tego tu. – Zamachnął się ręką po sali. – I faktu, że mój miecz jest u Ciebie pod kluczem, zamiast przy moim pasie. – Barliman spojrzał na niego z dezaprobatą. – Dajcie powiedzieć od początku do końca, a nie przerywajcie, to szybciej się wam to i owo w głowie rozjaśni. – Rozsiadł się za barem i kontynuował.
– Wieczorem pojawiło się czterech hobbitów. Powiadali, że są z Shire’u. Przewodził im ten, jak mu tam… Pan Underhill. Zamówili kolację, piwo i siedli przy stoliku. Po jakiejś chwili zaczął się wokół nich ruch, bo wiecie, wielu tutejszych hobbitów ma w Shire krewnych. – Strażnik mruknął. – Wiem, wiem. Zresztą to jeszcze pamiętam. Tak samo jak moment, w którym któryś z tutejszych namówił pana Froda na śpiewanie. I to, zamieszanie, jakie wynikło, gdy nagle stracił się wszystkim z oczu. Ale jak zapewne się domyślacie, panie Barliman, nie to co wiem i pamiętam, interesuje mnie najbardziej. –
Karczmarz odchrząknął. – Ta… W każdym razie, jak się ten tumult nieco uspokoił, hobbici przysiedli się do pańskiego stolika. Zamówiliście sobie jeszcze dodatkowe piwo i wyciągnęliście fajki. I tu się zaczęło dziać. Na początku widać było ino, że zabawa wam służy. Zamawialiście kolejne piwa, śmialiście się coraz głośniej. W końcu jednak coś wam odbiło. Po drugiej czy trzeciej fajce, przestaliście się śmiać. Hobbici wybiegli do izby, a wy zdjęliście kaptur z głowy i mętnym wzrokiem zaczęliście wodzić po sali. Strasznieście wyglądali. Ale to było nic. Nie wy pierwsi, źle żeście wyglądali po zmieszaniu piwa z hobbickim zielem. W każdym razie staliście tak już dłuższą chwilę, to i jeden z chłopów podszedł do was, przekonany pewnikiem, że czas wam skończyć zabawę i pójść do izby. Zdążył wziąć was pod ramię i coś tam szepnąć… – Szynkarz przełknął ślinę i zamilkł. – Coraz bardziej nerwowy Aragorn warknął. – I co? – Zmieszany Barliman odrzekł. – I jakeście go w pysk wyrżnęli, tak się zaraz nogami nakrył i wylądował na klepisku. To się zaś nie spodobało Jego kamratom, którzy lojalnie ruszyli na was aby pomścić Jego krzywdę. Pierwszy z nich zamachnął się na was krzesłem, aleście uskoczyli i wyrżnęli go pięścią w szczękę tak mocno, że zaraz zaczął pluć krwią i zębami. Toteż się zeźlił jeszcze bardziej i rzucił w was tym krzesłem, co je jeszcze w ręce trzymał. Nie trafił, a krzesło rozpadło się po zderzeniu ze ścianą. Poprawiliście mu kopniakiem w jajca i skupiliście się na drugim, co was z boku podchodził. Ten zaś, jak ino zobaczył, co się stało z tym pierwszym, to wcale taki chętny do bitki już nie był, aleście go za pas ucapili, przyciągnęli do siebie i pięścią potraktowali tak, że w głowie musiało mu zadzwonić. Ale wam mało było. Chwyciliście go za głowę i kolanem rozsmarowaliście mu nos po twarzy tak, jakby to osełka masła była. W tym momencie, pozostali chłopy, stracili ducha do bitki z wami i zaczęli się wycofywać, próbując po drodze zebrać tych co już oberwali. Ale wam się dopiero zaczęło. Zaczęliście coś krzyczeć o Nazgulach jakowyś. Wyszarpnęliście miecz i się zaczęło na całego. – Aragorn pobladł. – Co z ludźmi? – Zapytał. – Ano, jak tylko zobaczyli was z mieczem w ręce, to zaczęli uciekać gdzie kto miał bliżej. Dwa stołki poleciały w okna i zaraz za nimi, kilku ludzi wyskoczyło, byle dalej od was. Inni Zaś ruszyli drzwiami, rozwalając po drodze, dzbany, kubki, stoły i krzesła… – A ja? – Strażnik dopytał, zdecydowany poznać całą prawdę. – A wy? Krzycząc o tych waszych Nazgulach, zaczęliście walczyć z powietrzem dokoła siebie, dopełniając dzieła zniszczenia. Trwało to bez mała godzinę, zanim żeście padli straciwszy przytomność ze zmęczenia. – Strażnik raz jeszcze obejrzał się za siebie, spoglądając, na przedstawiającą bardzo żałosny widok salę karczmy. Ten widok sporo powiedział mu o przyczynach dzisiejszego kaca i bólu głowy, który tak strasznie go męczył. – Jak trafiłem do pokoju? – zapytał zmęczonym i przygnębionym głosem. – Jakeście się już uspokoili – Barliman ciągnął swoją opowieść. – Ci czterej hobbici przyczłapali ze swojej izby i wspólnymi siłami żeśmy zanieśli was do waszej i tam żeśmy was położyli. – Aragorn westchnął. Właśnie wyjaśniła się kolejna zagadka. Zmęczony wstał i zaczął kierować się w stronę wynajmowanego pokoju. – A wy dokąd? – Nieśmiało zapytał Barliman. – Po sakiewkę. – Mruknął Aragorn. – I dodał jeszcze po chwili. – A ci hobbici? Gdzie ich znajdę? – Wyjechali z rana, ale kazali przekazać, że poczekają na pana, panie Obieżyświacie, zaraz przed bramami miasta.
***
Było już dobrze po południu, gdy uszczupliwszy znacznie swoją sakiewkę, Aragorn wyjechał wreszcie z gospody “Pod Rozbrykanym Kucykiem”. Spojrzał jeszcze raz za siebie i wjechał na drogę ku bramie miejskiej. Tu i ówdzie, żegnały go ukradkowe spojrzenia i westchnienia ulgi.
– Nieźle się kurwa zaczyna ta wyprawa. – Pomyślał ze złością. – Nieźle się zaczyna.