- publicystyka: Duch nie zapomina - o inscenizacji Dybuka

publicystyka:

recenzje

Duch nie zapomina - o inscenizacji Dybuka

Teatr Żydowski zmaga się z kłopotami – ich wieloletnia siedziba została rozebrana i na dziś dzień są gośćmi na cudzych scenach. Jednak nie ze względu na bezdomność aktorskiej trupy pod wodzą Gołdy Tencer powinno być o nim głośno – jeszcze lepszym powodem jest „Dybuk”.

 

Przybliżę punkt zaczepienia sztuki. „Dybuk, czyli na pograniczu dwóch światów” został spisany przez Szymona An-skiego. Legenda dramatyczna, jak nazywał swoje dzieło autor, opowiadała o przyrzeczonej miłości Lei i Chunona. Nim zdążymy się zorientować, czy między kochankami jest jakiekolwiek uczucie, Chunon pada trupem od nieziemskich mocy, dlatego że niedoszły teść zgodził się na innego kandydata na męża córki. Ledwo przyjdzie nam osądzać ojca Lei bądź litować się nad losem dziewczyny, a fabuła pogna do kolejnych wydarzeń i dusza Chunona wstąpi i zespoli się z ciałem kochanki jako dybuk. Bo dybuk w tradycji żydowskiej jest właśnie duszą, która opętuje żywą osobę.

Dybuk będzie przemawiał ustami opętanej, poruszał się jej dłońmi, bluźnił każdym zachowaniem. Będzie sprytny, uparty i niepojęty, a naprzeciw niego stanie rabin. Rozpoczną się egzorcyzmy, odkrywanie przyrzeczeń oraz przeznaczeń między ludźmi i… czy to wystarczy? Ciarki mnie przechodzą od wspomnień spektaklu, więc wrócę do początku historii. W końcu „Dybuk” w Teatrze Żydowskim to nie tylko reinscenizacja An-skiego.

Z początku dostajemy Chunona – uroczo martwego Piotra Stramowskiego / Sebastiana Pawlaka. Wstępuje on w Leę – opętująco piękną Magdalenę Koleśnik. Obserwujemy rozwój wydarzeń przez dociekanie, ku czemu dąży dybuk, co sprawi, że odnajdzie on spokój i opuści ciało dziewczyny. Jednak nie jest to przyjemna droga ścieżką fabuły. Już zawodzące przed spektaklem syreny, drżąca podłoga i wibrujące od głuchego dudnienia lustrzane tafle wprowadzają widzów w fizyczny dyskomfort (aż przychodzi na myśl przesycenie zmysłów jak to opisane w Fahrenheicie 451). Między historią Lei pojawiają się kolejne sceny – marszu wynędzniałej ofiary holocaustu, przenikliwego czytania Tory (część spektaklu jest w jidysz, widzowie otrzymują miernej jakości słuchawki z tłumaczeniem) – a w tle ujęcia warszawskich ulic tam, gdzie znajdowało się getto. Podczas tych nadteatralnie wydłużanych wtrąceń nasuwają się skojarzenia z kubrickowską Odyseją z momentów, gdy nikną obraz czy dźwięk, a widz jest wyrzucony daleko poza strefę komfortu czy czerpania przyjemności. Spektakl ogląda się miejscami z niesmakiem. To ciężki kaliber wymierzony w widza, przerażający, przytłaczający. Przede wszystkim Lea (Koleśnik tę rolę kreuje w każdej minucie, nie zwyczajnie odgrywa) krzycząc wniebogłosy, wijąc się w ślubnej sukni niczym żmija, kpiąc z egzorcysty, wywołuje wrażenia, wrażenia przeróżne. Od zabawnych po niekoniecznie pozytywne. „Dybuk” wstrząsa i wzbudza mieszane reakcje: od wycofujących się chyłkiem widzów po owacje na stojąco. Jednak nie sposób się od tego oderwać – mnie się nie udało. Nie tylko nie wymęczyły mnie dłużyzny – bo tu czułem wzrastającą gotowość na doznania, na kolejną bombę akcji rozgrywającej się wokół sinusoidy aktywności i spowolnień – nie tylko elektryzowała gra aktorska… Przede wszystkim spektakl został we mnie zaszczepiony niczym dybuk. Wrażenie zostawiło silny odcisk – i piszę tę recenzję po 4 miesiącach od spektaklu. „Dybuk” jest teatralną perełką – jedni nią się udławią, inni przeklną mieszankę nieprzyjemnych doznań, a jeszcze inni będą wysysać jej wartość raz po raz, odtwarzając w sobie takie doświadczenie sztuki, jakie zdarzają się doprawdy rzadko. „Dybuk” pozostawia po sobie spektrum wrażeń – niezależnie od ich zabarwienia, są mocne i wyraźne.

Co prawda w recenzji pomijam ubogą scenografię, pozostawiające do życzenia kostiumy, trzeszczące słuchawki i kilka innych elementów przedstawienia, skupiając się na emocjach. Jednak od tego właśnie jest teatr: od dostarczenia emocji i zaszczepieniu w widzach przekazu. A oba tkwią w „Dybuku”, czyli niechcianej historii o złamanym przyrzeczeniu między narodami, o getcie, które niczym dybuk wrosło w polską stolicę.

 

“Dybku” jest pierwszą częścią tryptyku przygotowanego przez Teatr Żydowski. Dwie kolejne części to “Malowany ptak” na podstawie prozy Kosińskiego oraz “Golem” nawiązujący do legendy o sztucznym człowieku. Spektakle można było do tej pory zobaczyć w Warszawie, Poznaniu i na festiwalach.

Nowa Fantastyka