- publicystyka: Ostatni Jedi - bezspoilerowa recenzja filmu

publicystyka:

artykuły

Ostatni Jedi - bezspoilerowa recenzja filmu

“Ostatni Jedi”, ósmy epizod “Gwiezdnych wojen” wreszcie nadszedł. A co za tym idzie przyszła pora odpowiedzi na pytanie, czy opowieści z odległej galaktyki potrafią nas jeszcze czymś zaskoczyć. Poprzednia odsłona, “Przebudzenie Mocy”, była udanym filmem, jednak często kierowano pod jej adresem zarzut wtórności, kalkowania “Nowej nadziei”. Wtedy jednak była to konieczność uzasadniona okolicznościami: aby przywrócić fanom wiarę w serię, nadszarpniętą nierównymi (bo nie napiszę, że słabymi) epizodami I-III, trzeba było dać im “piosenkę, którą już słyszeli”. A równolegle do głównej sagi pojawiła się seria “Gwiezdne wojny: Historie” umożliwiająca testowanie granic konwencji. Którą drogą poszedł zatem “Ostatni Jedi”? Czy – jak prorokowali sceptycy – okazał się powtórką z “Imperium kontratakuje”, czy wniósł nową jakość?

 

 

Jedno nie ulega wątpliwości: “Ostatni Jedi” niejednokrotnie zaskoczy Was zwrotami akcji. Owszem, znajdziecie w nich echa wątków z “Imperium kontratakuje” oraz “Powrotu Jedi”, jednak film raz za razem igra z oczekiwaniami widzów i kiedy wydaje się, że już wiedzą, czym się skończy taka czy inna sytuacja, wydarzenia przybierają niespodziewany obrót. Historia toczy się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony dostajemy zmagania militarne, gdy Nowy Porządek nieubłaganie ciśnie siły Ruchu Oporu (ten aspekt może się kojarzyć z serialem “Battlestar Galactica”), a bohaterowie usiłują przechytrzyć wroga dysponującego miażdżącą przewagą zbrojną. W scenach bitew – tych na planetach i tych w kosmosie – dostajemy kilka fenomenalnych, niezapomnianych scen. Równolegle zaś obserwujemy rozstrzygnięcia dotyczące postaci obdarzonych Mocą – Rey, Luke’a Skywalkera, Kylo Rena i Najwyższego Przywódcy Snoke’a. One również mają nieoczekiwany przebieg, ponieważ na ekranie zobaczycie sposoby wykorzystania Mocy odmienne od wszystkiego, do czego zdążyliśmy przywyknąć.

 

 

Gdzieś z tyłu głowy chwilami może pobrzmiewać nieśmiały głosik, że tu i ówdzie zdarzają się fabularne naciągnięcia, ale widz wrzucony w wartki nurt wydarzeń nie będzie miał czasu, żeby go usłuchać i głębiej to analizować – przynajmniej za pierwszym obejrzeniem. Część luk może być spowodowana faktem, że ze względu na długość filmu (152 minuty) reżyser Rian Johnson musiał wyciąć całkiem sporo scen – można oczekiwać, że za jakiś czas dostaniemy wersję znacznie rozszerzoną. Tymczasem na brak wrażeń nie możemy narzekać. Dzieje się mnóstwo i widowiskowo, kiedy trzeba zabawnie, a momentami także wzruszająco. Muzyka Johna Williamsa jak zawsze przepięknie podkreśla i wzbogaca doznania. Zwiastuny, na szczęście, nie ujawniły zbyt wiele i umiejętnie podsyciły apetyt.

 

 

Kilka słów o obsadzie, starej i nowej. Mark Hamill jako Luke Skywalker daje wielki aktorski popis – jego gra jest intensywna, bogata i zniuansowana emocjonalnie. Sceny z Carrie Fisher dostarczają wzruszeń; swoją obecnością na ekranie wnosi ciepło i bezpretensjonalny humor. Daisy Ridley konsekwentnie rozwija postać Rey, a Oscar Isaac świetnie radzi sobie jako brawurowy, porywczy Poe Dameron. Ogromna odpowiedzialność spoczęła na Adamie Driverze, gdyż Kylo Ren jest jedną z kluczowych postaci opowieści i trzeba było sporo wysiłku, żeby dobrze oddać jego niezrównoważenie i zagmatwanie emocjonalne. Trzeba przyznać, że poradził sobie z tym dobrze. Słabiej natomiast wypada John Boyega – mimo starań Finn sprawia wrażenie bardziej komicznego przerywnika, niż bohatera z przypadku.

Gdy wreszcie poznajemy Snoke’a (w którego wciela się Andy Serkis), przekonujemy się, że jest to postać, która może budzić strach; diabolicznie zła i przebiegła. W Ruchu Oporu dostajemy z kolei intrygującą wiceadmirał Holdo (świetna Laura Dern) i towarzyszącą Finnowi techniczkę, młodziutką Rose (Kelly Marie Tran) – ta druga jednak bardziej sprawia wrażenie bohaterki dosztukowanej do scenariusza, aby było komu wyartykułować pewne idee. No i jest jeszcze DJ, zagadkowy osobnik grany przez Benicio del Toro, którego roli nie będę tu ujawniać, a wspomnę tylko, że to prawdziwa perełka w obsadzie. To głównie on i BB-8 ciągną aktorsko jeden z ważnych wątków.

 

 

Chociaż “Ostatni Jedi” jest środkowym epizodem nowej trylogii, poczucie domknięcia pewnych wątków jest tutaj wyraźniejsze niż w “Imperium kontratakuje”. Równocześnie film zostawia część istotnych pytań bez odpowiedzi i można się obawiać, że już do nich nie wróci w finalnej odsłonie sagi. Tak czy inaczej, Rian Johnson zaserwował nam znakomite, pełne niespodzianek widowisko i wydaje się, że decyzja o powierzeniu mu reżyserii kolejnych filmów z “Gwiezdnych wojen” nie była przedwczesna.

 

GWIEZDNE WOJNY – EPIZOD VIII: OSTATNI JEDI. Reżyseria i scenariusz: Rian Johnson. Muzyka: John Williams. Występują: Mark Hamill, Daisy Ridley, Adam Driver. USA 2017.

 

 

 

 

 

Komentarze

Podsumowując – warto iść, mówi JeRzy :)!

Ale to po Świętach dopiero.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bezspoilerowy komentarz

Mam raczej podobne odczucia. Choć nie oceniam aż tak dobrze roli Luke’a. O wiele większe wrażenie zrobił na mnie Kylo. Wiele osób nie lubi jego postaci, ale jak dla mnie jest to nowy rodzaj czarnego charakteru w “Gwiezdnych Wojnach – o ile Rey przypomina młodego Luke’a, to Kylo znacznie różni się od Anakina/Vadera. 

W pełni się zgadzam co do Finna i Rose :(

I moim zdaniem te echa “Imperium kontratauje” i “Powrotu Jedi” były mocno widoczne, na szczęście nie tak odtwórcze jak w “Przebudzeniu Mocy”. Daje to nadzieję, że ostatnia część nowej trylogii będzie czymś jeszcze bardziej zaskakującym – bo “Ostatni Jedi” zdecydowanie obfituje w zwroty akcji – i świeżym. 

 

Minispoiler

W filmie pojawiają się wątki wegańskie :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Właśnie wróciłem z projekcji.

Żeby oddać swoje odczucia, to powiem tak: nakręcił to sabotażysta, który postanowił złożyć ten cykl do grobu. Idiotyzmy scenariuszowe, zwroty akcji przewidywalne do bólu, dziecinni bohaterowie, nawet Luke, to jakieś karykaturalne emo po prostu. A wielkie starcie na koniec? Nawet durne prequele broniły się epickością, a tu? Czysta kpina!

A myślałem, że po częściach 1-3 nie może być nic gorszego. Może.

Rozczarowanie wielkie jak bezgraniczny kosmos.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Metallica skończyła się na “Kill ’em all”, a Star Warsy na “Powrocie Jedi” albo “Imperium kontratakuje”? ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Bynajmniej, moim skromnym zdaniem dotrwała do Czarnej. Osobiście najbardziej cenię Ride the Lightning z For Whom the Bell Tolls. Ale ogromnie poruszają mnie takie kawałki jak Battery i One. Choć jak usłyszałem Nirvanę, to zrozumiałem, że władzę dusz przejął kto inny.

Ale choć to Metallica, to nie na niej się wychowywałem, a na Gwiezdnych Wojnach. Degrengolada marki dotyka mnie osobiście.

 

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Bynajmniej, moim skromnym zdaniem dotrwała do Czarnej.

Jak dla mnie wytrwała do “Reload” i uważam tę płytę za drugą (po “Black Album” rzecz jasna) najlepszą płytę zespołu. 

Komentarz związany z tematem dodam jutro, bo dopiero wtedy się wybieram na seans, a nie mogłem nie dodać swoich dwóch słów :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Wielkim fanem Gwiezdnych Wojen nigdy nie byłem, niemniej jednak film na pewno obejrzę. Przebudzenie mocy podobało mi się mniej niż Łotr 1. Zobaczymy jak będzie z Ostatnim Jedi.

Obejrzałem i jestem pozytywnie zaskoczony, bo spodziewałem się gorszego filmu. Nie było wspaniale, zabiegi fabularne były przewidywalne, niektóre dialogi sztuczne, ale oglądało się przyjemnie. 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

No i jest jeszcze DJ, zagadkowy osobnik grany przez Benicio del Toro, którego roli nie będę tu ujawniać, a wspomnę tylko, że to prawdziwa perełka w obsadzie

DJ Jajko! Wiedziałem, że on jest z innej galaktyki.

 

Ja i tak pójdę na nowe GW, niezależnie od tonu pojawiających się recenzji, i – jak zwykle – będę próbował się poczuć, jakbym znowu miał dziesięć lat. Tak czy owak, cieszę się, że opinia pozytywna. 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Bardzo mi się podobało. Tak, zgadza się, były scenariuszowe dziury, tak, zgadza się, niektóre zbiegi okoliczności tak naciągane, że wręcz nieprawdopodobne. Ale mam to w nosie. To baśń, a ja oglądam ją jak dziecko. Byłam w kinie z 8-letnim synem, pierwszy raz wzięłam go do kina na “dorosły” film i nasze emocje były podobne. Przymykam oczy na nielogiczności i daję się porwać bajce, prostym, silnym emocjom. W stosunku do GW potrafię przymknąć oko na wiele, chociaż też uważam, że znowu tak często oka przymykać nie musiałam. (Chociaż nie na wszystko. Uważam, że epizody 1-3 były nieznośnie kiepskie, a Hayden Christensen w roli Anakina Skywalkera uczynił je niemal niemożliwymi do oglądania. Klasyczny przykład na to, jak zły aktor może kompletnie zrujnować ciekawą postać, a przy okazji dobić cały film).

Podobało mi się dużo. Kylo Ren jest świetnym, skomplikowanym złym. Do tej pory uważałam, że żaden droid nawet nie zbliżył się charakterkiem do R2D2, który był w mojej hierarchii droidów bezkonkurencyjny; teraz muszę przyznać, że BB-8 niebezpiecznie się zbliża. Moją ulubioną postacią okazał się, ku mojemu zaskoczeniu, Luke. Mark Hamill zdaje się być świetnym facetem i Luke Skywalker wreszcie w tym filmie oddał sprawiedliwość urokowi i poczuciu humoru Hamilla. Wreszcie – podobał mi się feminizm tego filmu.

Co mi się nie podobało – przesadzili z mocą. Serio przesadzili. I Poe Dameron okazał się nadętym kretynem, ale na szczęście pod koniec wykazywał się jakąś refleksją, więc może w następnej części będzie ciekawszy. 

No i najmniej podobała mi się świadomość, że nie ma już Carrie Fisher. Kiedy rok temu dowiedziałam się o jej śmierci, rozryczałam się. Nigdy nie płaczę nad celebrytami. ;(

Według mnie to była najlepsza z do tej pory nakręconych części GW. Bardzo gęsta fabuła, mnóstwo zwrotów akcji. Niektóre całkiem zaskakujące. Świetnie poprowadzona linia fabuły – często sygnalizują jakiś element, żeby odwołać się do niego później, pozornie niezwiązane wątki splatają się w nieoczekiwany sposób i rozwiązują pojawiające się kryzysy. To wszystko było bardzo dobre pod kątem komercyjnym. Akcję do przodu cały czas prowadzi jakiś imperatyw, cel do osiągnięcia, trudności i zwroty sytuacji nakręcają napięcie – jednym słowem scenariuszowa klasyka rocka, ale w bardzo dobrym wydaniu. Chciałbym kiedyś pisać tak dobrze, jak oni robią filmy :)

To była recenzja? 

 

Aaaa, już rozumiem “bezspojlerowa” … ;)

Mimo wszytko wolę kawę z kofeiną. A nawet, jeśli już, to coca-colę “bezsłodzikową”, choć cukru można w nią wpompować dużo :D

 

 

Nowa Fantastyka