- publicystyka: Nowy początek (Arrival) - kosmiczna wieża Babel (film)

publicystyka:

recenzje

Nowy początek (Arrival) - kosmiczna wieża Babel (film)

 

My, w kręgu kultury europejskiej, myślimy z punktu A do punktu B, najprościej jak się da. Chińczycy o tej drodze myślą dookoła, okręgami, często w perspektywie wielu pokoleń.

 

Tak pewien Polak, mieszkający przez lata w Tajwanie, przygotowywał nas na spotkanie z czymś obcym, nieznanym – chińskimi współpracownikami. Uzbrajał nas w narzędzie do realizacji jeszcze nieokreślonych zadań: podstawy zrozumienia i interpretacji do bieżącej komunikacji, która na granicy dwóch odmiennych światów mogła być krytycznym czynnikiem decydującym o sukcesie lub porażce.

 

Przed podobnym problemem, ale bez doświadczonego przewodnika, staje Louise (w tej roli Amy Adams), główna bohaterka filmu „Nowy początek”. Jest uznaną lingwistką, z historią współpracy z wojskiem w przypadkach oznaczanych klauzulą „tajne/poufne”, a także matką która wciąż przeżywa śmierć córki. Gdy pewnego dnia w różnych miejscach na Ziemi ląduje dwanaście statków Obcych, jest jedną z osób zaproszonych do opracowania sposobu porozumiewania się z przybyszami – bo tak zwyczajnie, po ludzku, trzeba się dogadać i wybadać, co to się tutaj wyprawia i czemu nagle spadli z nieba. Towarzyszymy jej w heroicznym, acz mało efektownym boju o tłumaczenie pozornie prostego pytania i możliwość pojęcia odpowiedzi – a tak naprawdę w walce o choćby podstawowe poznanie się, bez którego komunikacja wydaje się być niemożliwa. To starcie odbywa się przed ekranami komputerów, w oparciu o niezliczone analizy i dyskusje, przerywane cyklicznymi kontaktami z obcymi w celu zdobycia kolejnych porcji materiału do badań.

 

Pytanie teoretycznie proste. Teoretycznie.

 

Tak, to jest film pokazujący żmudną, powolną pracę. Bohaterowie nie są efektowni – to zwykli naukowcy, wojskowi wcale nie pchający się do użycia broni, agenci wywiadu robiący za advocatus diaboli bo na tym polega ich praca, nie z wrodzonej paranoi... Garść ludzi, którzy w dość niezwykłej sytuacji usiłują wykonać swoje zadania jak najlepiej. Ale czyż nie tak rodzi się wzajemne zrozumienie? Nie w gwałtownej chwili olśnienia, lecz w efekcie rzetelnej pracy, niezliczonej ilości małych kroków, drobnych obserwacji, których suma dopiero uruchamia synergię pojmowania czegoś obcego. Mozolne brnięcie do przodu jest podkreślone zarówno niespieszną, nastrojowa muzyką nasuwającą na myśl utwory Vangelisa, ale i pięknymi, powolnymi kadrami, bez natłoku dynamicznych ujęć. Mimo tej niespieszności obraz Denise Villeneuve trzyma w napięciu od początku do końca, wręcz zasysa!

 

Porozumienie często graniczy z niemożliwością, jeżeli wymaga kompletnej zmiany paradygmatu. Z kolei bez jego przełamania efektywna komunikacja z czymś zupełnie obcym bywa niewykonalna. Nieco podobny problem prezentował „Kontakt” z 1997 roku (na podstawie powieści Carla Sagana z 1985 roku). „Nowy początek” mógłby równie dobrze zderzać na tej płaszczyźnie Europejczyków z Chińczykami czy Aborygenami – zresztą o takim właśnie spotkaniu traktuje anegdota w jednej ze scen. Takie porównania, mimo uproszczenia, budują platformę porozumienia, nie tylko pomiędzy Louise a obcymi, ale także między nią a pułkownikiem Weberem (Forest Whitaker) oraz współpracownikiem, Ianem Donelly (Jeremy Renner) – i to w obie strony. Przybysze stanowią tu tylko zwierciadło, w którym obserwujemy jak wiele może umknąć między słowami przedstawicielom tego samego gatunku; nawet w epoce globalizacji i mieszania się regionalnych kultur. Jak mamy dogadać się z kosmitami, jeśli rozmowa między nami wymaga aż takiego wysiłku? Może powinniśmy lepiej poznać samych siebie, wykazać więcej zaufania, cierpliwości i akceptacji – nawet takiej bez pełnego zrozumienia – dla istniejących różnic? Może warto szukać złotego środka we wzajemnej komunikacji, gdzieś w rozległej przestrzeni pomiędzy koncepcją chińskiego pokoju a idealnie pełną integracją? Problem obcości ludzi wobec siebie, strachu przed nieznanym, a jednocześnie wzajemnej nieufności mocno wybrzmiewa w wątku globalnym: w urywkach z wiadomości o zamieszkach, fragmentach audycji radiowych i napisach na ścianach, doniesieniach o ludziach masowo zmieniających się w szabrowników. Międzyludzkie różnice podsumowują także ujęcia z miejsc lądowania: tu kordon wojska, czołgi z wycelowanymi działami zarówno w statek obcych jak i próbujących dostać się w jego pobliże ciekawskich, tam obóz militarno-naukowy, strefy bezpieczeństwa lub pustynna pustka skutecznie odgradzająca gapiów – a jeszcze gdzie indziej pełne życia i ludzi targowisko, wyrosłe tuż pod kosmicznym gościem, żywe, pstrokate pomieszanie z poplątaniem.

 

Heptapodzi zaparkowali przy bazarze. Lub suk. Sam nie wiem. ;-)

 

W „Nowym Początku” trudno nie docenić takich przemyślanych, dawkowanych z wyczuciem niby nic nie znaczących detali, kadrów, fragmentów tła, które za kilka-kilkanaście minut powoli zaczynają budować pełniejszy obraz. Między innymi tak właśnie obserwujemy narastającą panikę na świecie i coraz bardziej nerwowo zadawane pytanie: już strzelać czy jeszcze czekać? Dzięki temu, mimo swoistej powolności filmu, widz nie odczuwa znużenia, cały czas utrzymywany jest w niepewności czy – a jeśli tak to kiedy – coś wybuchnie.

 

No i wybucha.

 

Zarówno młodzi ludzie, szykujący się do nieznanego w postaci współpracy z odległymi im kulturowo kolegami, jak i ludzie próbujący wypracować sposób komunikacji z Obcymi w „Nowym Początku” nie są w stanie osiągnąć celu bez potknięć oraz ich, często nieszczęśliwych, konsekwencji. W efekcie takiego zdarzenia, napędzani własnymi obawami oraz brakiem wiedzy o tym, jak zareagują przybysze, bohaterowie filmu stają przed dylematem: jak teraz postąpić? Identyczną wątpliwość odnajdziemy choćby w przywoływanym już „Kontakcie” czy nawet „2001: Odysei kosmicznej”. Wydaje się, że mimo upływu lat pytanie o to, jaki sobie dajemy nawzajem margines na popełnianie błędów, jaki koszt jest akceptowalny (nawet jeśli znany z góry) – wciąż nie traci na aktualności. W „Nowym Początku” to nie dotyczy tylko gotowości do poświęcenia życia przez obcego lub relacji ludzie-obcy, ale chyba przede wszystkim tego skomplikowanego, wielokulturowego świata, w jakim dziś żyjemy. Ba, to dotyczy także relacji na poziomie jednostek, choćby w scenie, w której Louise tłumaczy córce, dlaczego tata odszedł, a która uderza ponownie, gdy wybrzmi kulminacyjne pytanie. I tu znów ujawnia się maestria rozsiewania drobnych elementów układanki w całym filmie, uwodząca widza w pointach.

 

“SOS – Save our Species”

 

 

Wątek miłości rodziców do dziecka, który przewija się przez cały film, najprościej podsumowuje odtwórca roli Iana, Jeremy Renner, w jednym z wywiadów udzielonych jeszcze przed premierą filmu:

 

Jeśli jesteś rodzicem, to [film] cię zmiażdży.

 

Pozostaje mi tylko zgodzić się. Doskonale i skutecznie gra na emocjach rodzicielskich, mimo pewnej sztampowości w postaci śmierci córki Louise. Wprawdzie szczególnie podkreślony jest wątek matczynej miłości, ale zobaczymy też oszczędnie przedstawioną, lecz nie mniej przejmującą historię ojca. Historię budowaną, jak wszystko w tym filmie, z małych śladów – w tym często blizn nieobecności.

 

Główna oś fabuły, poznawanie obcego języka, zanurzenie w nim wymagające lub wymuszające zmianę paradygmatu przywodzi mi na myśl właśnie kogoś, kto przybył do zupełnie obcego kraju, zamieszkał w nim i przez lata poznawał, dostosowywał się, zmieniał – by zrozumieć, by porozumieć się. Zarysowany jest ciekawy problem wpływu języka na sposób myślenia, znany każdemu kto choćby kilka miesięcy żył na obczyźnie dla szlifowania obcej mowy właśnie: język to nie tylko struktura i słowa, by dobrze posługiwać się obcą mową w pewnym stopniu musimy przestać myśleć w ojczystym narzeczu i kodzie kulturowym, „przestawić się”. Wygląda na to, że biblijna kara pomieszania języków przy wieży Babel sięgała dużo głębiej niż li tylko przeszkoda w dokończeniu obrazoburczego dzieła; trwale podzieliła ludzi także pod kątem postrzegania świata.

 

Język w “Nowym początku” jest jednocześnie zagadką i rozwiązaniem, kluczem umożliwiającym odszyfrowanie wielu pozornie nie związanych z nim informacji na temat obcych. By nie zdradzić za wiele tym z czytelników, którzy nie znają opowiadania Teda Chianga, podkreślę tylko, że ten motyw wiąże się ściśle ze strukturą filmu. Wyraźnie zaznaczona, liniowa, klasyczna trójaktowa oś fabularna jest gęsto poprzetykana drobnymi wtrętami, scenami  które umyślnie wodzą widza za nos jeśli chodzi o kolejność chronologiczną i doskonale korespondują z odkryciami w zakresie sposobu porozumiewania się i percepcji przybyszów. Uważny odbiorca (lub zapalony miłośnik „Pulp fiction”) poskłada te elementy w spójną całość prawdopodobnie jakiś czas przed finałem, ale nie umniejszy to satysfakcji z seansu. Reżyser podsuwa podpowiedzi nienachalnie, nie podaje wszystkiego na tacy, operuje niedopowiedzeniami równie sprawnie jak znaczącymi szczegółami w dialogach lub kadrach. Pod tym względem odniosłem wrażenie, ze największą frajdę z „Nowego Początku” będą mieli widzowie oglądający film po raz drugi, gdy można swobodnie zapolować na wszystkie drobne niuanse. Ponadto wraz z upływem czasu, ta główna oś staje się jakby mniej istotna – na pierwszy plan wysuwa się smutna historia pewnej rodziny i wątek ludzi, którzy usiłują porozumieć się z innymi ludźmi. Tu, przy pewnej scenie w finale, aż westchnąłem z podziwu: tak, to musiał być Chińczyk, musiał wiedzieć, bo oni przecież nie myślą najkrótszą odległością między punktami A i B. Jesteśmy nawzajem dla siebie równie obcy, co heptapodzi, tyle, że częściej się odwiedzamy.

 

“– Nasze pismo musi im się wydawać zmarnowaną szansą”

 

Efekty specjalne? Są. Dobre są, komponują się świetnie z wizualną stroną filmu – i stanowią jego integralną całość, w służbie fabule. Och, jakaż to ulga obejrzeć oddziaływujące na wyobraźnię sceny, pomagające w odbiorze obrazu, a nie serię wodotrysków, do których doklejono trochę materiału z grą aktorską!

 

„Nowy początek” to dla mnie film wielu pytań, czasami takich, na które nie chcemy odpowiadać lub zmuszających do wyborów, jakich niekoniecznie chcemy dokonywać. Wiedza może być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem i od nas zależy, jaki użytek z niej zrobimy – oraz jak wysoką cenę za to zapłacimy. To jeden z tych coraz mniej licznych obrazów, które zachowując atrakcyjną formę umiejętnie sięgają zarówno do emocji jak i skłaniają do refleksji. Duża w tym zasługa oczywiście wyjściowej opowieści Teda Chianga, ale i przemyślanej struktury scen, traktowanie widza jak partnera i unikania dosłowności rozwiązań oraz, co tu dużo oszukiwać, pięknej warstwy wizualnej i korespondującej z nią muzyki. To taki niby spokojny film, po którym człowiek spokój właśnie traci, zupełnie jak po zerknięciu w lustro i stwierdzeniu, że coś jest nie tak, lecz nie do końca wie co. Historia życia córki Louise, osłodzona niesamowita miłością,  kończy się jednak gorzko, ale w historii jej mamy i ludzi jest to krzepiące ziarno nadziei: że jednak się dogadamy, mimo że jedni na okrągło, a drudzy tylko po prostej.

 

“Nowy Początek” (Arrival)

na podstawie „Historia twojego życia” Teda Chianga

http://www.imdb.com/title/tt2543164/

Komentarze

P.S. Wychodząc z seansu zauważyłem, że na sali była tylko jedna rodzina z dziećmi, na oko 8-10 lat. Z jednej strony nie wiem, ile refleksji chłopaki zabrali po filmie ze sobą, z drugiej – ucieszyłem się, że oglądali coś wartościowego. Bierzcie dzieciaki, zwłaszcza nastoletnie, na „Nowy Początek”. Warto.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Apetyt na ten film zrobiła mi recenzja zalinkowana na fanpejdżu NF, a ten tekst tylko podsycił moją ciekawość. Dobra robota, Fishu, w przyszłym tygodniu się na pewno wybiorę. ;)

Przyznam też, że nie znam oryginalnego opowiadania, na którym oparto film. Mam nadzieję, że w niczym mi to nie przeszkodzi.

Dzięki, MrBrightside.

Moja rada: czytaj po seansie. Filmowi to nic nie ujmie, a sam Ted Chiang w którymś wywiadzie stwierdził, że gdy pierwszy raz rozmawiano z nim o ekranizacji, to nie potrafił sobie wyobrazić jak "Historia twojego życia" mogłaby być przeniesiona na srebrny ekran. No i stało się, efekt imo przerasta oczekiwania.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ta rozbieżność tytułów jest myląca. “Historia twojego życia” to polski tytuł tego opowiadania?

Tak. Po angielsku "Story of your life", Ted Chiang. W PL wydane bodajże w 2006, nie wiem czy jeszcze do nabycia – ale biorąc pod uwagę to, jak działa współczesna machina marketingowa, pewnie jakos się wyda zbiór ponownie. Na Amazon na pewno do kupienia po abla jako zbiór firmowany przez tor.com.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Byłem, widziałem, polecam, ale nie urywa. Film “trzyma”, choć są dłużyzny – a opowiadanie Chianga miejscami mnie “puszczało”. Poza tym w opowiadaniu i filmie podkreślone są różne sprawy (tzn. różnie rozkładają się naciski na to, co jest najdłużej eksponowane).

No i najgorszym elementem filmu jest ekran z tytułem i polskim jego tłumaczeniem po zakończeniu seansu.

No i najgorszym elementem filmu jest ekran z tytułem i polskim jego tłumaczeniem po zakończeniu seansu.

Polskie tłumaczenia tytułów filmowych to już legenda skeczy... “Wirujący seks” i te sprawy ;-)

 

Tak, akcenty w filmie są inaczej rozłożone – dlatego, imo, najlepiej obejrzeć film przed lekturą opowiadania/traktować go oddzielnie. Ja dłużyzn nie doświadczyłem, ale być może to kwestia przyzwyczajenia do mniej dynamicznych konstrukcji/form.

 

A dlaczego nie urywa, Sirinie?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przeczytałam recenzję i utwierdziłam się w zamiarze pójścia na ten film. Chyba w przyszłym tygodniu, jak tylko wreszcie będę miała chwilę czasu, pójdę do kina. 

Film jest na tyle obiecujący, że recenzję przeczytam po obejrzeniu. Nie chcę sobie psuć zabawy. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Przybyłem, obejrzałem, zachwyciłem się. Film naprawdę trzyma za mordę, to co wydawało się być dłużyznami, okazuje się być bardzo zręcznym plottwistem. Polecam! ;)

Film, w którym nie chodzi o trzaski i huki, a refleksję etyczną? Biegnę!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ło, goście ;-)

 

Naz: Refleksja – owszem. Czy etyczna? Nie wiem. Na pewno taka trudna, czy warto to i tamto...

 

Cieszę się, MrJasnaMańka ;-)

 

Zalth, lena – idźcie, wróćcie z opiniami ;-) Warto.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie wiem, czy to kwestia okoliczności, w jakich oglądałam film, czy też jego samego, ale jest doskonały. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nie, no doskonałość to by była, jakby nastąpiło wyciemnienie po dialogu w kolejce do ewakuacji – jakby to pytanie, względnie pytanie, odpowiedź i epilog w postaci punchline Louise było ostatnią sceną filmu. Ale i tak jest dobrze. ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zapowiada się świetny seans! Biegnę niedługo sam wyciągnąć wnioski i może bym skleił recenzję z tegoż to filmu na zajęcia z dziennikarstwa.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

I co, Wilku, byłeś? A Zalth i Lena?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dopiero idę, w weekend prawdopodobnie.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Nareszcie obejrzałam. I jestem pod dużym wrażeniem. Ciekawa historia, opowiedziana od nietypowej strony. W końcu co interesującego może być w rozszyfrowywaniu mowy kosmitów? A jednak może być to fascynujące. Do tego film w niebanalny sposób gra na emocjach widza. Nie mam dzieci, więc mogę nie jestem sobie w stanie wyobrazić. jak może czuć się rodzic postawiony w sytuacji takiej jak bohaterka. 

Nieco przeszkadzała mi sugestywna muzyka. Według mnie taka podniosła ścieżka dźwiękowa w niektórych momentach była niepotrzebna i nieco przeszkadzała mi w odbiorze filmu. Ale to tylko moje subiektywne wrażenia. 

Podsumowując, film bardzo dobry, znacznie różni się od wielu filmów science fiction, które widziałam. Teraz nie pozostaje nic innego jak sięgnąć po opowiadanie. 

 yes Czytaj, lena, czytaj. Imo, ten film po prostu warto obejrzeć, tak jak “Odyseję kosmiczną 2001” czy “Kontakt”. 

 

Miałem krótką wymianę opinii z kolegą, który na “Arrival” poszedł z nastawieniem na sci-fi typu “Odyseja” i obcych – on się filmem rozczarował, bo uznał go za zbytnio melodramatyczny przez to “granie dzieckiem”. Obydwaj widząc motyw dziecka najczęściej przewracamy oczami, ale dla mnie on w “Arrival” zadziałał (bo nastawiłem się bardziej na film w stylu “Kontakt”), a dla niego zdecydowanie nie.

 

Trailer nowego “Łowcy Androidów” na razie niczego ciekawego nie pokazuje, więc czekam z niecierpliwością – ten sam reżyser, Scott chyba jako producent, duże oczekiwania...

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka