- publicystyka: "Lem's affair"

publicystyka:

artykuły

"Lem's affair"

 

Część pierwsza

 

 

Jest wiosna tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego trzeciego roku.

Pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Leonid Breżniew, podczas bratniej wizyty zwiera się w soczystym pocałunku z Edwardem „Pomożecie?” Gierkiem.

Telewizja Polska przeprowadza pierwszą transmisję z losowania totalizatora sportowego, a Walny Zjazd Artystów Scen Polskich podejmuje jedynie słuszną uchwałę o tworzeniu dzieł kultury „w oparciu o ideały socjalizmu”. Przewodniczącym ponownie zostaje wybrany Gustaw Holoubek.

 

Tymczasem za oceanem Watergate już tli się w najlepsze, choć zapewne prezydent Nixon jeszcze nie przypuszcza, że nadchodzi pożoga, która zmiecie go ze stanowiska.

Amerykańskie matki i ojcowie ściskają z radością swych chłopców wracających z Wietnamu lub z płaczem przypadają do stalowych trumien, wyładowywanych hurtowo z latających transportowców.

Hipisi wplatają kwiaty we włosy i niezmiennie pielgrzymują do Kaliforni, podczas gdy Burmistrz Nowego Jorku, Nelson Rockefeller, przecięciem wstążki,  otwiera bliźniacze wieże World Trade Center – naoczne urzeczywistnienie Stanów Zjednoczonych snu o potędze.

Przez głośniki odbiorników radiowych, tych domowych i tych w samochodach, Roberta Flack wyczarowuje „Killing me softly”.

 

Być może gdzieś w tle, te właśnie dźwięki towarzyszą spotkaniu zarządu Stowarzyszenia Amerykańskich Pisarzy Science-Fiction (SFWA), gdy trwa dyskusja o przyjęciu we własne szeregi pewnego pisarza zza żelaznej kurtyny. Choć początkowo mówi się w kuluarach o członkostwie na warunkach standardowych,  ostateczne ustalenia są śmiałe i niezwykłe. Przełamując podział narzucony przez zimnowojenny ład, Stowarzyszenie decyduje przyznać owemu autorowi z kraju mniejszego niż Nowy Meksyk, leżącego gdzieś między Rosją a Niemcami, status członka honorowego. Jedną z osób wspierających inicjatywę jest George Zebrowski, twórca SF z polskimi korzeniami.

 

Uhonorowany obcokrajowiec pochodzi z Polski i nazywa się Stanisław Lem. Do tej pory na amerykańskim rynku ukazało się jedynie kilka pozycji z jego bogatej twórczości, wśród nich „Solaris”, „Cyberiada” i „Kongres Futurologiczny”.

W liście do Lema informującym o nominacji Paul Anderson, ówczesny prezes SFWA, pisze między innymi, iż najistotniejszą być może rolą organizacji jest stworzenie sieci komunikacji, ułatwiającej wymianę opinii, poglądów i idei.

Lem potwierdza korespondencyjnie chęć przynależności do Stowarzyszenia.

O skali nobilitacji może świadczyć fakt, iż do tej pory jedynym, który dostąpił podobnego zaszczytu był J.R.R. Tolkien.

 

Trzy lata później, wiosną tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego, nabrzmiewające zamieszanie wokół polskiego pisarza, nazywane pół-oficjalnie „sprawą Lema” osiągnie punkt kulminacyjny – na zebraniu SFWA poddany zostanie pod głosowanie wniosek o odebranie imiennikowi owej sprawy statusu honorowego członka.

 

Do kin wchodzi właśnie „Taksówkarz” Martina Scorsese z psychopatyczno-aktorskim popisem De Niro. „You takin’ to me?”

Dwóch młodych ludzi, o tym samym imieniu: Steve, zakłada firmę o dziwacznej, lecz smacznej nazwie „Apple”, nie mając pojęcia, że w tym samym czasie w kraju nad Wisłą odległym o wiele tysięcy kilometrów, frekwencja  w wyborach do parlamentu po raz kolejny przekroczy 98 procent.

 

Oficjalną przyczyną postawienia honorowego członkostwa autora „Solaris” pod pręgierzem powtórnego głosowania jest sposób, w jaki owe wyróżnienie przyznano, naruszający ponoć regulamin Stowarzyszenia. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że to wyłącznie gra pozorów. Mało kto też się z tym kryje.

 

Cały rwetes zaczyna się jednak niemal rok wcześniej.

W lipcu tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku, w Forum, periodyku wydawanym przez SFWA, zostaje opublikowany list otwarty Philipa Josego Farmera, niezwykle poważanego w środowisku fantastów z Nowego Świata. List kipi wręcz oburzeniem nad krytycznym podejściem Lema do amerykańskiej literatury SF. Farmer, który najwyraźniej dotarł do kąśliwych uwag dotyczących swojej powieści „Kochankowie”, stawia sprawę na ostrzu noża i zapowiada, że jeśli Lem pozostanie w szeregach Stowarzyszenia, on sam się z niego wycofa.

 

Stanowisko Farmera kilka miesięcy później, również na łamach Forum, wspiera inna gwiazda, z dzisiejszej perspektywy większa i jaśniejsza, Philip K.Dick. Najwyraźniej nie przeczytał jeszcze Lemowskiego peanu pod własnym adresem, pod wiele mówiącym tytułem „Wizjoner między szarlatanami”, choć ten w języku angielskim ukazuje się już pół roku wcześniej.

Dickowi również nie podobają się krytyczne uwagi Lema o twórczości fantastycznej rodem z USA. Zarzuca mu ponadto malwersację środków pieniężnych związanych z wydaniem „Ubika” w Polsce. Choć całe nieporozumienie wokół tantiemy obaj tuzowie wyjaśnią sobie później listownie i Dick nieco rakiem odetnie się od Farmera, atmosfera wokół „sprawy Lema” niemal namacalnie zagęszcza się.

 

Jest październik tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku. Radziecka sonda kosmiczna Wenera 9 przekazuje zdjęcia z powierzchni Wenus, pierwszy raz w historii ludzkość ogląda powierzchnię innej planety.  

Na ekranach kin ciałem Jacka Nicholsona szarpią elektrowstrząsy w „Locie nad Kukułczym gniazdem” Formana.

 

Osobiste animozje Dicka, czy Farmera nie miałby wystarczającej siły przebicia, by doprowadzić do próby wykluczenia Stanisława Lema ze SFWA. Tym, kto podsyca gniew i frustrację amerykańskich pisarzy science-fiction, jest w dużej mierze nie kto inny jak on sam, we własnej osobie.

W tym samym numerze Forum, w którym zamieszczono otwarty list Dicka, ukazuje się przedruk pewnego artykułu opublikowanego pierwotnie we Frankfurte Allgemeine Zeitung. Koincydencja nie jest przypadkowa. Tytuł brzmi: „Patrząc z Góry na Science-Fiction: Powieściopisarz demaskuje Najgorszą Literaturę na Świecie”. Autor: Stanisław Lem.

Choć pararela o kropli, która przepełnia czarę nasuwa się sama, należałoby raczej napisać o niemal pustej czarze, której brzegi przelewają się za sprawą jednej obfitej dolewki. Dyskusja, która wybucha na łamach fachowej prasy, angażuje Ursulę K. Le Guin i inne literackie sławy literatury SF ówczesnych czasów. Ilość odniesień nie budzi wątpliwości, iż właśnie ten tekst leży w samym środku osi obrotu wydarzeń toczących „sprawę Lema” ku nieuchronnemu końcowi. 

Tych kilka gorzkich, bardzo gorzkich uwag na temat amerykańskiej twórczości o tematyce fantastycznej, napisanych przez autora „Niezwyciężonego” i „Śledztwa”, przesądziło o wyniku głosowania. 

 

Tymczasem jednak wciąż trwa jesień tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt pięć. Zimna wojna gorzeje w najlepsze. Choć płytki i niespokojny, Ameryka wciąż śni swój amerykański sen.

Z radia w kuchni stojącego obok nowiusieńkiego robota kuchennego o niezliczonej liczbie funkcji, dobiegają nieskoordynowane dźwięki „Bohemian Rapsody”, nowego singla brytyjskiej grupy „Queen”.

Liście w nowojorskim Central Parku żółkną w sposób bezczelnie identyczny, jak te na Krakowskich Plantach, gdzie być może w ciepłe, niedzielne popołudnie Stanisław Lem spaceruje z synem.

 

CDN

Prim „Corcoran” Chum

 

Źródło podstawowe: Science Fiction Studies, roczniki 1976, 1977

Wpis pochodzi z blożenia

Komentarze

Ciekawe, ale szkoda, że nie ma jednych z najważniejszych informacji – co konkretnie ten Lem pisał, że tak to wszystkich zbulwersowało? Poza tym, że był krytyczny. Czy te artykuły są dostępne w Internecie?

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

No, ładna wspominka.

Przy okazji zahaczyłem o twoje blożenie i tekst o pojedynczych neuronach w hipokampie. Też ładny i pouczający, ale za cholerę nie wierzę, że zabicie takiej komórki nerwowej wiele by zmieniło. Jej rolę szybko (kiedy tylko zajdzie potrzeba?) przejmie inna, na podstawie informacji błąkających się po sieci (gdzieś tam po mózgu znaczy). Tak sądzę.

To był offtop i kryptoreklama. Tak, Primie Chumie, jesteś w samym centrum spisku.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Driad, Pozwól, że się wytłumaczę Cdn :)

 

Jerohu, pozwól że wykażę lukę: owszem, rola zostanie przejęta w 100%, ale dopiero po ponownym zadziałaniu bodźca :)

Prim "Corcoran" Chum

Tylko jakiego konkretnie bodźca? Trzeba zrobić doświadczenie. Nie zgłaszam się na ochotnika.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ciekawy artykuł. Szkoda, że młodzież już dzisiaj nie czyta Lema. Nie wiedzą co tracą. Powieści Lema, choć tak nieamerykańskie z ducha zdobyły jednak rzesze czytelników na całym świecie. Lem kiedyś napisał, że jakby się amerykańska powieść s-f nie zaczynała to zawsze się kończy mordobiciem i miał rację. Szkoda, że “nietypowe” powieści s-f tak trudno się przebijają do czytelników, bo wydaje mi się, że teraz ten amerykański styl jeszcze bardziej bierze górę, przynajmniej w telewizji.

Bardzo ciekawy artykuł. Podobało mi się ujęcie tematu na zasadzie “tu i tam”. 

pierwotnie we Frankfurte Allgemeine Zeitung – Frankfurter  

dobiegają nieskoordynowane dźwięki „Bohemian Rapsody” – dlaczego “nieskoordynowane”? 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sięgnijcie po oryginalne wydania “Fantastyki i futurologii”, sporo się dowiecie o ocenie amerykańskich powieści przez Lema.

Hmmm, AdamieKB, krytyczna postawa Lema wobec (prawie) wszystkiego poza własną twórczością, jest oczywista. To tak w aspekcie,  te o co napisałem. Oczywiście warto poczytać "Fantastykę i futurologie". Niemniej sedno sprawy Lema chyba leży gdzie indziej i dokładne zapoznanie się z jego zdaniem niewiele wniesie do samego rozstrzygnięcia. Pozdr. 

Prim "Corcoran" Chum

Jeden z moich przedpiśców wspomniał o tym, że młodzież niestety nie czyta Lema. Tak, to prawda, ale Lem to wyjątkowy autor. Do Lema trzeba odpowiedniego czasu. Ja jeszcze nie sięgam, bo wiem, że muszę do niego dorosnąć.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

No Cóż. Cieszyłbym się, gdyby to była prawda, wilku. Jednak ta raczej leży gdzie indziej. Po prostu, Lema już nie da się czytać, no, może poza kilkoma wyjątkami.

Prim "Corcoran" Chum

Myślę, że dokładnie na odwrót... Kilku tytułów już nie warto czytać, zgoda, ale poza tymi reszta cały czas zachowuje swoistą aktualność. Względną, przyznaję, ale to kwestia dość złożona, silnie zależna od samego czytelnika, czego dyskutować po prostu nie chcę.

Adam, w mojej ocenie, ma rację. Nawet jeżeli, niektóre utwory Lema zdeaktualizowały się, to jest to jedynie margines. Poza dyskusją pozostawię późną publicystykę Mistrza. Cała reszta jego twórczości jest uniwersalna. Jej istota to nie gadżety technologiczne, a myśl filozoficzna dotykająca kwestii rozwoju całej ludzkości. A część utworów Lema to czyste przypowieści na temat kondycji człowieka. Te nie stracą na aktualności zapewne nawet w czasach, w których będziemy na takim etapie technologicznym, że faktycznie teksty takie jak Golem będziemy czytać jedynie jako przestarzałą ciekawostkę.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Yhmmnn. W mojej opinii, JA mam rację. Jednak. ;) I czytanie o gościach, znaczy facetach, podróżujących w blaszanych rakietach między planetami jest, ekhm,... Passee? :D

Prim "Corcoran" Chum

Twojsza racja, mojsza racja... Tu oczywiście nie ma prawdy obiektywnej, to nie matematyka. Ale zaspokój moją ciekawość i powiedz, naprawdę uważasz, że w prozie takiej jak lemowska istotne jest to jak wygląda rakieta?

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

O, cieszę się, że jesteś ciekawy mojej opinii. :) No więc, skoro pytasz, naprawdę nie uważam, że w prozie takiej jak lemowska (tu, tak z ciekawości poproszę o inne przykłady prozy lemowskiej, tzn. tej takiej w stylu Lema) ) i co gorsza tej autorstwa samego Lema wygląd rakiety nie jest zbyt istotny. Bardziej przeszkadza sama jej obecność :)

Prim "Corcoran" Chum

:-)  Pewnych kwestii bez obecności, dosłownej lub umownej, nielubianych przez Ciebie rakiet nie da się tak wyraziście przedstawić. A skoro gadżet przesłania Ci resztę...  :-)

Hmmm, "nie da się czytać" jest czysto subiektywne i uogólniajace , a nie dosłownie ;) No i być może rzeczywiście pewnych kwestii nie da się przedstawić bez tego typu archaizmow, w postaci rakiet. Tu się zgadzam. Ale niestety, dziś, to tylko dowód, że CAŁY Lem (niemal) to archaizm. :D

Prim "Corcoran" Chum

Tymczasem jednak wciąż trwa jesień tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt pięć. Zimna wojna gorzeje w najlepsze.

 

To były czasy odprężenia.

Brawo Ty ;) :D 

Prim "Corcoran" Chum

Brawo ja. :D

No fakt, poddaję się :) Ale tak czy siak, brawo, JA i Ty, szczegónie, że to zupełnie nieistotna dla tematu uwaga :D:D:D

Prim "Corcoran" Chum

Czyli Elon Musk jest dla Ciebie archaiczny, bo chce latać w blaszanych rakietach na Księżyc albo Marsa?

 

Dziękuję, za skojarzenie z Elonem Muskiem :D

Prim "Corcoran" Chum

Nie ma za co. Czyli według Ciebie Lem to tylko ślusarstwo i spawalnictwo? Podobnie pisał Marek Oramus, po tym jak Lem go wyrzucił ze swoich urodzin, gdy Oramus poprosił o autograf na kawałku tortu.

Nowa Fantastyka