- publicystyka: Folwark ludzki: recenzja filmu "Lobster"

publicystyka:

recenzje

Folwark ludzki: recenzja filmu "Lobster"

Ciekawie się to ogląda, ale film momentami irytuje. Ledwo zaczynałem rozumieć o czym jest "Lobster", już się okazywało, że nie rozumiem, bo jest chyba jednak o czymś innym. Najpierw sądziłem, że to dystyngowana dystopia w eleganckim, brytyjskim stylu – nieco napuszona, sztuczna i sztywna jak górna warga dżentelmena we fraku, dyskutującego o stanie imperium na przyjęciu u królowej. Trochę Ballard, trochę Golding, a najbardziej Ishiguro (przypomina się ekranizacja "Nie opuszczaj mnie" i trochę "Okruchy dnia"). Świat sparaliżowany przez konwencje i konwenanse, dotknięty atrofią więzi międzyludzkich i uwiądem empatii – to samo w sobie stało się już zamrożoną i martwą konwencją. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ten trop jest właściwy. Jest przecież polowanie na ludzi, czyli typowe akcesorium dystopijne, młodzieży znane z "Igrzysk śmierci", a starszym choćby z "Dźwięku rogu" Sabana. Jest lodowate, wyrachowane okrucieństwo społeczeństwa, które nie toleruje osób samotnych, skazując je na "reedukację" w hotelu, przypominającym skrzyżowanie eleganckiego pensjonatu z obozem koncentracyjnym. Kto traci partnera, trafia tu na czterdzieści dni: znajdzie nowego albo zostanie całkowicie odarty z człowieczeństwa, przekształcony (dosłownie) w zwierzę. Oto kolejny atrybut dystopii: człowieczeństwo jest arbitralnie przyznawane i odbierane na podstawie konkretnej cechy, co skądinąd dobrze znamy: chcesz być człowiekiem, to bądź chrześcijaninem albo posiadaj białą skórę albo nie bądź Żydem albo zapisz się do Partii. Kategorie są binarne, bo społeczeństwo nie znosi chaosu i nieokreśloności: można mieć orientację heteroseksualną lub homoseksualną, ale jakąś trzeba mieć (biseksualizm jest wykluczony). Można mieć rozmiar buta 44 lub 45, ale nie 44,5. Ludzie stają się jednowymiarowi, opisują się tu z konieczności przez jedną i tylko jedną cechę: "charakteryzuje mnie utykanie", "a mnie piękny uśmiech", kogoś innego częste krwotoki z nosa, czy brak empatii. Człowiek musi się dostosować, a jeśli nie umie, to się go przykroi do wzorca lub odczłowieczy na dobre. Podstawowa zasada i przykazanie w tym wariancie rzeczywistości mówi: nie będziesz żył samotnie. Dystopia jak malowana.

 

 

Może jest tu jakiś "aktualny komentarz polityczny"? Czy hotel reprezentuje cywilizację represjonującą instynkty i popędy? Czy zamieszkujący las "dzicy" reprezentują okrutnych barbarzyńców o niezrozumiałym stylu życia, czających się w lesie (symbolizującym zagrożenie), którymi my, ludzie cywilizowani gardzimy, na których prewencyjnie polujemy, a oni od czasu do czasu wpadają do nas, by wziąć brutalny odwet? Nie wiem, być może.

 

 

Potem pomyślałem, że ta dystopia to tylko naskórek, a "Lobster" mógłby wyjść spod pióra Gombrowicza, bo jest jednak głównie o tym, że, że ostatecznie nie ma ucieczki przed formą, chyba, że w inną formę. Co prawda piekło to inni, ale nie istnieje żadne "autentyczne człowieczeństwo", żadne "bycie sobą" w oderwaniu od zniewalających nas relacji międzyludzkich, gdyż to one właśnie nas wytwarzają i przetwarzają, modelują i kształtują. W "Lobsterze" nawet nienaturalna gra aktorów, którzy deklamują swoje kwestie jak na szkolnym przedstawieniu, zdaje się podkreślać fakt, że autentyczność nie istnieje, bo nie wiadomo, skąd miałaby właściwie wypływać. Wszystko jest pozą, wszystko jest rolą kostiumową, maską i imitacją. Druga Gombrowiczowska kategoria przewijająca się silnie w tym filmie to upupienie. Dorośli ludzie są tu pozbawiani kontroli nawet nad własnym ciałem i fizjologią, ubezwłasnowolnieni przez tych, którzy wiedzą lepiej, co dla nich dobre. Obowiązują surowe reguły wychowawcze i regulamin, na przykład za masturbację wkłada się rączkę w toster.

 

Oczywiście próby walki z formą są – znowu jak u Gombrowicza – skazane na niepowodzenie. Cywilizacja jest źródłem cierpień, ale "dzicy" wygnani poza jej nawias i bezwzględnie ścigani, również wytwarzają własne, nie mniej uciążliwe, arbitralne i okrutne konwencje, normy i sankcje. Odbywa się to na zasadzie przeciwieństw: skoro cywilizacja nie toleruje osób samotnych, dzicy będą uprawiać kult samotności (nie pomagają sobie nawet w chwili zagrożenia życia, tańczą obok siebie, lecz samotnie, zasłuchani w muzykę płynącą ze słuchawek), a wszelka erotyczna bliskość między ludźmi zostanie zakazana. Spełnienia nie ma w zasadzie nigdzie. Cywilizacja pozornie fetyszyzuje miłość, ale w rzeczywistości eliminuje autentyczną bliskość na rzecz funkcjonalności, konwencji, potrzeby i umowy społecznej. "Dzicy" wytwarzają alternatywne wartości i normy: poszerzają obszar wolności w pewnym zakresie, ale zawężają go w innym. Jeśli natomiast sobie nie poradzimy w świecie ludzi i przerobią nas na kucyka, czy tytułowego homara (bohater wybiera go jako przedmiot swojej transformacji, bo "żyje nawet sto lat, ma błękitną krew jak arystokrata i jest płodny przez całe życie), to staniemy się sztucznym tworem, imitującym naturę, a nawet gdyby autentyczność "postludzkiego" homara była możliwa, to nie byłaby uświadomiona, a zatem nie miałaby znaczenia.

 

 

Jakie jest źródło tego nieszczęścia, sprowadzanego na nas przez kulturę? Chyba dwojakie. Po pierwsze, ciśnienie wytwarzane przez okoliczności (na przykład presja demograficzna) stymuluje wprowadzanie do kultury "konstruktów regulujących", których zadaniem jest przywrócenie zachwianej homeostazy, a w ostateczności przetrwanie społeczności. Konstrukty te to normy (standardy "normalności") prawne i obyczajowe/moralne, wzorce percepcji odzwierciedlane w strukturach języka i propagandy, dominujące narracje i instytucje. Jeśli jest nas zbyt wielu, narzucamy wzorzec jednego dziecka w rodzinie i dorabiamy do tego piękne opowieści o harmonii i odpowiedzialności. Jeśli wymieramy, piętnujemy singli jako społecznych pasożytów, którzy cynicznie żerują na "zdrowej tkance społecznej". Po drugie, całkowicie arbitralne, przypadkowo przyswojone reguły, które nie mają żadnych instrumentalnych, pragmatycznycznych uzasadnień. Czy należy modlić się do sześciu, czy ośmiu bogów? Podcierać prawą, czy lewą ręką? Święcić czwartek, czy wtorek? Zakładać krawat, czy żabot, kapelusz czy czapkę? Odsłaniać ramiona, czy nogi i rano czy wieczorem? Normalizuje się pewne zachowania, a piętnuje inne, bez żadnego sensownego uzasadnienia. Ostatecznym efektem jesteśmy my: marionetki uwięzione w formie konieczności i arbitralności.

 

 

Na koniec, w miarę jak dziwna, surrealistyczna (w końcówce jesteśmy niepokojąco blisko pamiętnej sceny z "Psa andaluzyjskiego"), nieco epileptyczna fabuła meandrowała w kierunku dobrze znanym – "dwoje ludzi spotyka się i szuka bliskości w nieludzkim świecie" – pomyślałem, że "Lobster" to po prostu psychologiczne studium relacji międzyludzkich. Czym jest związek, miłość, bliskość? Czy to tylko kolejne konwencje maskujące konieczność reprodukcji, jarzmo biologii? Czym jest "dopasowanie"? Jak bardzo musimy być do siebie podobni, by być naprawdę razem? Jak być autonomicznym, ale nie izolowanym i samotnym? Jak żyć w relacji, ale nie utracić siebie, nie grać kogoś innego, nie zmienić w marną imitację partnera? Jak wysoko wyceniamy tożsamość? Jeden z bohaterów, rozpaczliwie próbujący uniknąć przemiany w zwierzę, gotowy jest na systematyczne walenie nosem w stół lub kaleczenie nosa nożem, aby wywołać krwotoki, bo taką cechą opisuje się jego partnerka. Inny w analogicznym celu udaje psychopatę. Kłamstwo jest podstawą relacji i intymności. Gdy "dzicy" włamują się do hotelu, z dziką radością demonstrują, że cała ta gadanina o miłości to kłamstwo właśnie: najpierw skłonią męża dyrektorki do wyznania miłości do żony, a potem do pociągnięcia za spust wymierzonego w nią rewolweru. Ostatecznie każdy jest samotny.

 

 

Czy to jest dobry film? Nie wiem. Nie wstrząsa, nie rzuca na kolana, nie wiadomo nawet na pewno (przynajmniej mnie) "co poeta chciał przez to powiedzieć". Farrell odnajduje się poza swoim emploi, jako podtatusiały fajtłapa. Rachel Weisz jak zwykle sprawdza się jako mieszanka słabości i siły, stanowczości i bezradności. Mam jednak wrażenie, że "Lobster" kuleje, podobnie jak wspomniany bohater drugoplanowy. Chwilami przypomina ilustrowaną muzyką klasyczną etiudę egzaltowanego studenta szkoły filmowej o artystowskich ambicjach, lecz nie w pełni świadomego swoich intencji. Ten film przypomina faktycznie homara: z zewnątrz prezentuje się dziwacznie i momentami nieco obrzydliwie, dobrać się do jego wnętrza trudno i przydałyby się specjalne szczypce. No a gdy już przebijemy się przez niejadalną skorupę, mięso jest dość smaczne, ale niezbyt go wiele i uczta nie do końca nas satysfakcjonuje.

Komentarze

Ostatnio film polecał mi znajomy z pracy. Twoja recenzja, jak zwykle bardzo wnikliwa i analityczna niezbyt przekonała mnie do obejrzenia. 

Ciekawa recenzja – nie mówi zbyt wiele o treści, ale wskazuje różne tropy, inne tytuły pełniące funkcję punktów odniesienia, kwestie, nad którymi warto się zastanowić podczas seansu. Może stanowić całkiem niezłe wprowadzenie do filmu.

Recenzja nietypowa i sama nie wiem, co myśleć – i o niej, i o filmie. Ale zgadzam się z Belhajem, nie zachęcasz do obejrzenia Lobstera ;) Z tego, co przybliżyłeś, zdecydowanie mi się ten film nie spodoba, i przez wzgląd na scenerię, i przez wzgląd na formę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Chyba zostanę fanem Twoich recenzji. Publikuj częściej :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Gdyby nie to, że nie w publicystyce jak się okazuje nie mam możliwości przyznania piórek, dostałbyś ode mnie w tym miesiącu brązowe piórko na zachętę do dalszego pisania. Tak czy inaczej – mam Cię na oku. ;)

Jaaaaa!

 

Oko Jerzego pacza na bartosza ;-)

 

 

 

A co do recenzji – czytałem już ze dwie inne opinie na temat tego filmu, wstrzymałem się z oglądaniem, przeczuwając coś na kształt “polskiego filmu artystycznego”.

 

Bardzo mi się podoba zacięcie interpretacyjne, podpowiadające lub omawiające różne możliwości zrozumienia prezentowanego dzieła – dla takiego lenia umysłowego jak ja – jak znalazł! Jedyny minusik, to to, że nie ma wprowadzenia (2-3 zdań) o czym ten film faktycznie jest, od razu siu, w środek przemyśleń. Ale recenzja – przednia. Będę czytał kolejne ;-)

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka