- publicystyka: Why so serious, Superman? - nierecenzja "Człowieka ze stali"

publicystyka:

Why so serious, Superman? - nierecenzja "Człowieka ze stali"

Odchodzący właśnie w niebyt miesięcznik "Film" kilka lat temu przyznawał zmyślone nagrody w różnych zabawnych kategoriach. Jedną z nich było "stężenie patosu na centymetr taśmy filmowej". Chociaż rok 2013 dotarł dopiero do połowy, mam jednego murowanego kandydata do pierwszego miejsca – film "Człowiek ze stali", który właśnie wszedł na ekrany kin.

 

Może się wydawać, że superbohaterowie to zaledwie banda mięśniaków w dziwacznych kostiumach. Nic bardziej mylnego. Superbohaterowie to my sami – nasze lęki, nasze słabości, nasze marzenie o sile, która pokona każde niebezpieczeństwo, bez względu na to, czy chodzi o prześladowanie w szkole, kryzys ekonomiczny, zmiany klimatyczne, inwazję obcej cywilizacji czy gniew bogów. Wystarczy zobaczyć, jak na przestrzeni lat zmieniały się komiksy DC Comics i Marvela oraz ich ekranizacje, by zobaczyć w nich odbicie wszystkich problemów współczesnego świata. A gdyby ktoś akurat nie interesował się socjologią, mamy również dużo wybuchów, gonitw, ratunków-w-ostatniej-chwili i cudownych zmartwychwstań – słowem, wszystko, co uwielbiałam, będąc małym chłopcem, znaczy małą dziewczynką.

 

Nowa odsłona opowieści o Supermanie zaczyna się obiecująco. Ginąca planeta Krypton, szalony generał Zod z wyłupiastymi oczami, Russell Crowe latający na smoku – te sceny robią wrażenie i sprawiają, że widz oczekuje na więcej. Podniosłe mowy głównych bohaterów od razu pokazują, że film będzie grany na wysokich tonach. Bardzo wysokich. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że aż tak wysokich.

 

Poziom patosu, który osiąga film już w pierwszych minutach, nie opada, a wręcz przeciwnie. Jest poważnie. Jest uroczyście. Jest mrocznie, zdjęcia są szarawe, a bohaterowie ponurzy. Od razu widać, że twórcy idą raczej w kierunku Nolanowskich Batmanów (których kolorystyka nie była jednak AŻ TAK bura), a nie jajcarskich, barwnych "Avengersów" czy innych superbohaterskich filmów spod znaku Marvela. Jednak Batmana w wersji Christiana Bale'a cechowała nonszalancka ironia i brawura, dodatkowo skorupę patosu co jakiś czas przebijała jakaś drugoplanowa postać w rodzaju Alfreda czy któregoś ze złoczyńców. Natomiast Superman grany przez Henry'ego Cavilla od początku zachowuje się, jakby kij połknął. Aż chce się zakrzyknąć za pewnym czarnym charakterem: "why so serious?".

 

Początek popełnia jeszcze jeden błąd, który mój tata określa trzema słowami: "nie ma sielany". Właściwie nie widać ani jednego momentu, w którym bohaterowie są szczęśliwi, zarówno kryptońska, jak i ziemska rodzina Supermana. Wskutek tego nie miałam wrażenia, że jest o co walczyć. Nie lepiej machnąć ręką i dać sobie z tym wszystkim spokój?

 

Niestety, oprócz sielany w "Człowieku ze stali" brakowało mi niemal wszystkiego, a przede wszystkim scenariusza – bohaterowie nie mówią, tylko recytują, sytuacje, w które są uwikłani, są absurdalne nawet jak na film o superbohaterze ratującym świat w niebieskich getrach i mało praktycznej czerwonej pelerynie. Rozwiązania fabularne są jak z kreskówki, a Russell Crowe pojawiający się jako "pomoc użytkownika" na statku kosmicznym przepełnia czarę goryczy. Liczne absurdy i scenariuszowe mielizny mogłabym wyliczać godzinami. Aktorzy nie pomagają swoim rolom – Cavill jest tylko przystojny, Amy Adams zagubiona, cała reszta, łącznie ze wspomnianym Crowe'em i Kevinem Costnerem – patetyczna jak symfonie Wagnera. Jedyny jasny punkt to Diane Lane w roli zwyczajnej i sympatycznej Marthy Kent i kilka epizodów Antje Traue, którą zdecydowanie wolałabym jako czarny charakter (niech ktoś powie, że nie ma ładnych Niemek!).

 

Również montaż woła o pomstę do nieba. Bohaterowie posiedli chyba zdolność teleportacji, bo Lois Lane dziwnym trafem zawsze znajduje się tam, gdzie Superman i nie wiadomo, jak tam dotarła. Chemia między postaciami właściwie nie istnieje. I, nie pamiętam czy już to pisałam, ale jest poważnie. Bardzo poważnie. Poczucie humoru to rzecz najwyraźniej zupełnie obca twórcom filmu. Nie, nie chodzi mi o to, żeby Clark Kent nagle stał się playboyem-żartownisiem jak Tony Stark, albo miał slapstickowe przygody niczym Thor lub Green Lantern. Ale w dzisiejszych czasach, żeby uwierzyć w superbohatera, trzeba go polubić. A w tym celu twórcy muszą go w jakiś sposób "uczłowieczyć" i to właśnie ten sekret stoi za sukcesem "Mrocznego Rycerza", "Iron Mana" czy "Avengersów". Twórcy Batmana i Spidermana wybrali w tym celu motyw skazy bohatera – Bruce Wayne oraz Peter Parker cierpią, zazdroszczą, boją się – ulegają słabościom jak każdy z nas. Z kolei bohaterowie z uniwersum Marvela puszczają oko do widza, bawiąc się komiksowymi stereotypami i wyśmiewając ograne motywy, a dodatkowo rzucając co chwila zabawnymi tekstami i ciętymi ripostami, zupełnie jakby nie byli nadludźmi, ale naszymi kumplami z podwórka. Superman natomiast jest śmiertelnie poważną doskonałością, która co prawda miała trudne dzieciństwo, ale dzięki wsparciu ojca-fanatyka jakoś sobie z tym poradziła. I nawet umięśniona klata Cavilla, eksponowana również wtedy, kiedy nie jest to konieczne, nie pomaga w wykrzesaniu do niego choćby śladowego przywiązania. Niby w założeniu zawsze miał być nadczłowiekiem, ale kto powiedział, że nadczłowiek nie może mieć poczucia humoru? Równie poważny jest czarny charakter, Zod, którego zadanie polega głównie na wrzeszczeniu i wytrzeszczaniu oczu. Wskutek tego twórcy osiągają efekt przeciwny do zamierzonego – w kinie salwy śmiechu wzbudzały sceny lotu Supermana, każde zbliżenie na powiewającą pelerynę i... każde pojawienie się Russella Crowe'a.

 

Efektowna rozwałka – to jedno wyszło twórcom filmu. Kilka wizualnie powalających scen apokalipsy (przy czym finałowa walka wydaje się jednak niepotrzebna, doklejona do nich na siłę) to jednak za mało, by uznać film za dobry. Po zwiastunach liczyłam na to, że przekonam się do Supermana, chyba najbardziej passe ze wszystkich komiksowych superbohaterów obok Kapitana Ameryki. Niestety, zamiast tego utwierdziłam się w przekonaniu, że tej skamieliny kolejny raz nie udało się ożywić. Ale nadal żywię cień nadziei, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zekranizować któryś z komiksów, w których Superman mierzy się z Batmanem...

Komentarze

Toś mnie zmartwiła, ale i tak pewnie obejrzę.

Bardzo ciekawa recenzja.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Innymi słowy - Pudzian też by zagrał gościa ze stali!? Zaczynam dostrzegać zalety Hancocka...

Świetny tekst. Wyłapałaś chyba wszystko, co istotne. A na muzykę było miejsce?

 

Muzyka - Hans Zimmer, czyli klasa sama w sobie. Oczywiście jest patetycznie, symfonicznie i epicko. Słowem - pasuje do filmu ;)

Film z Kapitanem Ameryką był w moim odczuciu co najmniej niezły :P.

Co do Supermana, bardzo fajny jest komiks z serii New DC. Wszystko ładnie i logicznie wytłumaczone (i kostium, i peleryna). No i miejsce na poczucie humoru też się znalazło. Może pierwszy tom jest trochę zbyt dynamiczny i bez zbędnych ceregieli rzuca na głęboką wodę, ale chyba takie jest założenie całej serii New DC.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

A byłem juz właściwie zdecydowany na wyjście do kina. Dzięki za ostrzeżenie, Dreammy; dobra recenzja!

@Snow

Ha, właśnie filmu o Kapitanie Ameryce nie oglądałam, myslałam raczej o samej idei tej postaci. Co do tego New DC powiedz, bo mnie nurtuje, jak logicznie wytłumaczyli pelerynę?

Pewnie sterowanie lotem! :) Logicznie...

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Idea postaci w nowych komiksach z Kapitanem jest wg mnie super, bardzo dobrze się sprawdza to wciśnięcie kogoś z drugiej wojny do współczesności (np. New Avengers, Winter Soldier, Civil War).

Trzeba zacząć od tego, że peleryna wykonana jest z niezniszczalnego materiału (prawdopodobnie, w każdym razei super wytrzymały). Jak pakowali małego do rakiety, to owineli go w nią dla bezpieczeństwa.

Jak Superman zaczął być superbohaterem to biegał w dżinsach i t-shircie i przy całej swojej stalowości był jednak organiczny i można go było nieźle poturbować. Natomiast peleryna służyła mu za ochronę, tarczę. Potem zyskał resztę umundurowania kryptońćzyka i już cały strój był niezniszczalny, ale w międzyczasie do peleryny zdążył się przywiązać i ma do niej sentyment ;), poza tym dalej osłania ją głowe.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

I to jest znacznie bardziej sensowne wyjaśnienie, niż sugerowanie że to narodowy strój kryptoński :D Nawiasem mówiąc, parsknęłam śmiechem podczas sceny, w której Zod nagle zrzuca z siebie zbroję i zostaje w takich... no nie wiem... stalowych śpiochach? :D Według projektantów kostiumów: We wanted to create that moment where Zod’s costume mirrors Superman’s costume – for the final battle, it is as if Superman is fighting the dark version of himself." (cały tekst tu) ale skojarzenie pojawiło się samo :)

Częściowo się zgodzę z zarzutami, ale nie do końca. Bliżej mi do recenzji w lipcowej NF. Śmierć Costnera (przybranego ojca S) beznadziejna, mogli tego nie pokazywać. To, że aktorzy są ponurzy w niczym mi nie przeszkadza. Gdybym miał naście lat film pewnie wbiłby mnie w fotel. Efekty specjalne i skala zniszczeń jest zabójcza. W skali ocen Człowiek ze stali zdecydowanie wygrywa z Iron Manem, w końcu też żelaznym człowiekiem. Podobała mi się kreacja zastępczyni/podwładnej Zeda, nie pomnę imienia. Baba ma jaja.

Cóż, trzeba im oddać, że sceneria zniszczononego Metropolis była niesamowita.
I cieszę się, że nie czytałam tej recenzji przed seansem. Recenzja jest super, masz rację właściwie we wszystkim, ale ja bawiłam się bardzo dobrze na seansie (mimo całego patosu, powagi i powagi). Załącza mi się po prostu mała dziewczynka ;)
I powaga/smutek była jak najbardziej uzasadniano u nastoletniego Clarka. Samo bycie nastolatkiem może być problematyczne (ah te hormony),a co dopiero Supernastolatkiem, który nie może nikomu oddać, bo mógłby niechcący zabić ;)

I dobrze, ze w filmie wyjaśnili to "S".

Ciekawe nawiasem mowiąc, jak to z hormonami u obcego może wyglądac...;)

Pokazali to na filmie, w porównaniu z tym zwykłe nastolatki to mają lunapark ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Ja też się dobrze bawiłam i dzięki tej Powadze przez duże P całkiem się nieźle uśmiałam, ale chyba niekoniecznie o to twórcom chodziło :D

Swoją drogą, czy w komiksach Supernastolatek też miał takie trudne dzieciństwo? Nie pamiętam dobrze, ale chyba nie, miał przecież przyjaciół, nawet był w miarę lubiany, albo może naooglądałam się Smalville i mi się rzuciło :) Chociaż zważywszy na to, że ostatnie czytałam w podstawówce, sporo mogło się zmienić :P

Hormony Supermana... fakt, jak poziom supertestosteronu wzrasta, różne rzeczy mogą się zadziać...

Z komiksów czytałem tylko ten z New DC i tam ta kwestia prawie w ogóle nie jest poruszona – jedynia jakaś dwójka przyjaciół, z którymi stanowił zgraną paczkę.

 

http://www.youtube.com/watch?v=A-tcxZ5VOBM

 

;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Zaczęłam czytać na wikipedii i miał, był niejaki Pete Ross, który w filmie zdaje się go prześladuje, a w komiksach to jego najlepszy przyjaciel. Zależy jeszcze w jakich, bo jeśli dobrze rozumiem, w jednym nazywa się Piotr Rosłow i jest nieślubnym synem Stalina.

gwidon się skusił i kupił koszulkę z wielkim S na klacie za sześć funa. Żona mówi, że ładnie mi.

Dobrze się bawiłam, a to jest najważniejsze. Mimo wszechobecnych ponurasów i dziwnych momentów (jak chociażby śmierć ojca), polecam.

Poszedłem jednak do kina. Jenyyy, jaki nudny film! Za to Shannon, jak zwykle, świetny.

Nowa Fantastyka