Profil użytkownika


komentarze: 1860, w dziale opowiadań: 1259, opowiadania: 455

Ostatnie sto komentarzy

Jeżeli ludzie (albo inne istoty) mają padać jak muchy – trudno, niech padają.

Oj, to dobrze, bo właśnie mam zamiar za jednym zamachem całkowicie zniszczyć życie na trzech planetach i bardzo poturbować czwartą. Taki… unfall. 

Koala75 – a gdzie Ty tu pobłądziłeś, kolego.

To stary tekst, w dodatku bardzo związany z wydarzeniami politycznymi w tamtym momencie (wycinką drzew za ministra Szyszki) i jeszcze bardziej łączący się z wcześniejszą serią tekstów, w dodatku specyficznych, bo pisanych na “Grafomanię”. Do tego dochodzą zasady konkursu. Nie dziwię się Twoim odczuciom. Ten tekst należałoby traktować jak żart sytuacyjny. Bez odniesienia do konkretnej sytuacji – ciężkostrawny.

Pewnie masz rację, że to żadne wyzwanie. Miałem raczej nadzieję, że ciężko to czytać bez rozbawienia. Największe wyzwanie stanowiło dla korekty, gdy poszło do druku :)

 

Pisane Pod nagranie było “Muszę komuś o tym powiedzieć”. Wyobrażałem sobie, że nagram to siedząc przed kamerką, jakbym siedział przed laptopem i dam źródło światła od tyłu, aby było jedynie widać sylwetkę. W dwóch miejscach zamieniłbym jedynie  słowo “napisać” na “powiedzieć”.

 

Co do wyboru opowiadań – celuj w te piórkowe. Nie znaczy to, że nie ma tu dobrych opowiadań bez piórek (jest i to wiele), ale takie trudniej namierzyć. Te piórkowe już są wyłuskane i oznaczone :)

Dobry masz głos, ale te teksty to nie było wyzwanie.

Spróbuj nagrać moje “Wściekłe zombi…” i się przy tym nie zapluć, nie parskać i nie prychać :P

 

Pomysł ciekawy. Sam kiedyś chciałem nagrać jedno z moich opowiadań, które w zasadzie pod nagranie było pisane, ale cóż… nie jestem aktorem.

 

Pozdrawiam.

Anet, nie przejmuj się ;)

Ja, po tych (ilu?)… pięciu latach, też nie do końca pamiętam o co chodziło w poszczególnych zdaniach. Ogólnie była to zabawa słowami i słowotwórstwem, zainspirowana tym, co w tamtym czasie na portalu publikował niejaki Bartosz, a czego pewnie poza Bartoszem niewielu rozumiało. Taki mniej (-więcej) udany eksperyment, jednorazowy wybryk.

Ktoś tu się zbuntował!  :)

 

Na początku chciałbym napisać, abyś się autorze nie zdziwił, jeśli mój komentarz będzie jedynym pod tym tekstem. Nie będzie to wynikało z niezrozumienia Twoich dylematów, bądź dezaprobaty dla Twych wywodów. Nie będzie to przejaw arogancji, pychy, czy zobojętnienia innych portalowiczów. Proszę, abyś nie dopatrywał się w tym złej woli ani żadnych negatywnych intencji. Po prostu możliwym jest, że tego tekstu nikt więcej nie przeczyta, a dlaczego – o tym za chwilę.

Przejdźmy do języka, a dokładniej do zasad pisowni, bo chyba głównie o to chodzi. Piszesz, że zasady językowe nie są niezmiennymi prawami fizyki, a jedynie formą społecznej umowy. Masz rację, co nie znaczy, że różnego rodzaju zasady i normy określane przez społeczność należy łamać, czy choćby stosować wybiórczo. One są tworzone zazwyczaj nie po to (jak sugerujesz) aby ludzi ograniczać, lecz po to, aby im życie ułatwiać. Taką formą społecznej umowy jest przykładowo kodeks karny. Czy jeśli to jest tylko taka społeczna umowa, a nie prawa fizyki, to powinniśmy ją łamać, kraść, gwałcić, mordować? Mam nadzieję, że tak nie sądzisz. Podobnie z prawem o ruchu drogowym – to tylko umowa, ale spróbuj się nie stosować. Kilka razy uda ci się przejechać na czerwonym, czy wymusić pierwszeństwo, ale za którymś razem przypłacisz to życiem. 

Do sedna. Oczywiście niestosowanie się do zasad pisowni nie jest tak brzemienne w skutkach, jak łamanie innych “umów społecznych” (przykładowo prawa). Nie stracisz przez to życia i nikt Cię nie zamknie w więzieniu. Najwyżej oblejesz jakiś egzamin, ktoś Cię niewłaściwie zrozumie, albo nie zada sobie trudu by zrozumieć. Wyrzuci Twój list do kosza, nie przyjmie książki do druku. Dlaczego? Bo ludzie są wredni? Nie! Bo łamiesz zasady, przez co utrudniasz im życie. 

Widzisz, gdy uczymy się czytać, zaczynamy od pojedynczych literek, bo jest ich niewielka ilość i tak jest łatwiej, ale potem czytamy coraz więcej i więcej (wiem że nie wszyscy) i nasz mózg uczy się rozpoznawać całe wyrazy, a czasem nawet zwroty. Dzięki temu czytamy coraz szybciej i płynniej. Zasadom, na jakich działają ludzkie mózgi zdecydowanie bliżej już do niezmiennych praw fizyki, niż do umów społecznych. Zasady pisowni natomiast mają w efekcie ułatwić nam życie, bo dzięki nim nie musimy dręczyć naszych umysłów wszelkimi możliwymi wariantami (także zapisem fonetycznym) pisowni wszystkich słów w naszym języku. Nie musimy też dukać po literce. Młodzi ludzie mają z tym problem i często nie rozumieją, co to za różnica, napisać przez “u” czy “ó”. Z czasem, gdy poczytają więcej i będą czytać płynnie, powinni zauważyć, że przykładowo przez wyraz “zrób” przelecą płynnie, a na “zrub” będą się musieli zatrzymać. Im więcej takich kwiatków będzie w tekście, tym częściej czytelnik będzie wybijany z rytmu i tym mniejszą przyjemność odczuje z lektury. Zdaje się, że o tym pisałeś. O przyjemności z czytania, o zwracaniu uwagi na fabułę, opisy i tak dalej. Uwierz mi, każdy czytając tu opowiadania chce się dobrze bawić, tylko czasem to trudne, gdy zacinamy się na co drugim zdaniu.

No właśnie. Z tego też powodu uważam, że mało kto przeczyta powyższy tekst. Większość polegnie na pierwszych zdaniach i odpuszczą. Nie dlatego, że są językowymi snobami, czy fanatycznymi wyznawcami językowej poprawności. Zwyczajnie nie będzie im się chciało męczyć, bo czytanie po literce to męczarnia, lub zwykła strata czasu. Ja się jakoś przemęczyłem, choć czułem się jak pierwszoklasista. Rozumiem, że udziwniłeś tak swój tekst na znak protestu. Chciałeś też udowodnić, że mimo niestosowania ogólnie przyjętych zasad pisowni tekst ten można przeczytać i zrozumieć. Owszem, można, ale lektura do przyjemnych nie należy. Moim skromnym zdaniem udowodniłeś tym tekstem właśnie to, że stosowanie się do norm językowych ułatwia ludziom życie. Nie wierzysz? Spróbuj przeczytać płynnie i na głos swój tekst, a potem jakikolwiek inny. Sprawdź, przy którym będziesz się mniej męczył.

Co do odpowiedzi poradni językowej – żadnej pychy, ani innych negatywnych symptomów w niej nie widzę. Skoro ktoś się do takiej poradni zwraca, to można domniemywać, że zależy mu na poprawności językowej, a skoro tak, to nie uważam za niegrzeczne udzielenia kilku porad dodatkowo. To trochę tak, jakbyś poszedł na badanie do lekarza z podejrzeniem zapalenia płuc, a lekarz po osłuchaniu ich stetoskopem powiedziałby, że masz arytmię serca. Obrazisz się na takiego lekarza? Bo, chcąc ci pomóc, powiedział dodatkowo o innym problemie, niż ten, z którym przyszedłeś? Wykazał się złą wolą?

Nikt nie lubi krytyki, ale nie szukajmy jej na siłę tam, gdzie jej nie ma. Proszę, nie szukaj jej też w moim komentarzu.

Pozdrawiam

Nie jest super, skoro trzeba jeździć z eskortą, ale to nas nie odstrasza. Żeby było lepiej trzeba coś z tym zrobić i nie wystarczy wysyłać żołnierzy, choćby i w błękitnych hełmach.

To zdjęcie z mojego ślubu. Opancerzona terenówka po przystrojeniu robiła za weselną limuzynę :)

dobrobyt wabi jak ćmy tych, którzy mają kałasznikowy, ale za to nie chce im się pracować.

Co ciekawe, ekstremiści czują się najlepiej tam, gdzie jest najbiedniej. Tam, gdzie ludziom żyje się źle, najłatwiej paluchem wskazać winnego. Tam gdzie dla młodych chłopców brak pracy i perspektyw, najłatwiej jest ich zrekrutować. Dla młodych mężczyzn, których nie stać na założenie rodziny, atrakcyjniejsza jest wizja dziewic w raju. Wreszcie tam, gdzie brak edukacji można założyć szkołę koraniczną, bo rodzice wyjdą z założenia, że lepsza taka niż żadna. Można wtedy prać mózgi najmłodszym. Tam, gdzie ludziom żyje się lepiej, są wyedukowani, mają pracę, trudniej jest radykałom znaleźć posłuch. 

Kiedyś często różni potencjalni inwestorzy pytali nas “a co się stanie, gdy terroryści ukradną kontener, albo ostrzelają go granatnikiem?” Ukraść się nie da, bo to ustrojstwo waży dwadzieścia ton. Bez dźwigu ani rusz (chyba że ktoś ma nasz system załadunkowy, ale tego we wioskach nie zostawiamy). Poza tym elektrownie są monitorowane i sterowane zdalnie z Niemiec (antena satelitarna lub gdzie to możliwe GSM). Bez nas raczej trudno to użytkować. A co z granatnikiem? Owszem, da się zniszczyć, tylko po co? Aby wkurzyć mieszkańców wioski? Pięć do dziesięciu tysięcy mieszkańców, bo właśnie takie wioski elektryfikujemy. Nie jest łatwo małą, nawet dobrze uzbrojoną grupą spacyfikować tak dużą społeczność, a większe grupy terrorystów raczej rzadko opuszczają zajmowane terytoria, bo są zbyt łatwe do wykrycia przez wojsko (patrole i bramki kontrolne na większości szlaków). We wioskach są całe grupy myśliwych, którzy przy każdej okazji deklarują, że będą nas ochraniać podczas pobytu w wiosce i chronić będą w razie potrzeby nasz sprzęt. Może nie mają kałasznikowów, ale stary sztucer w rękach kogoś, kto chroni własny dom jest równie niebezpieczny. 

Tak naprawdę najbardziej zagrożeni jesteśmy my, biali pracownicy firmy, a główne zagrożenie to porwania dla okupu. Dlatego tam, gdzie jest  niebezpiecznie się nie zapuszczamy, a tam gdzie jest “w miarę bezpiecznie” jeździmy z eskortą (tak jak na zdjęciu wyżej – to są malijscy żołnierze). Mamy też opancerzony samochód do dyspozycji (jechałem nim do ślubu ;). Potrzebujemy tego w Mali i Nigrze. W Senegalu, który jest znacznie zamożniejszy eskorta nie jest już potrzebna.

 

Tak to wygląda, gdy jedziemy rozstawić nasz sprzęt w kolejnym miejscu. To zdjęcie jest z początku tego roku.

 

Asylum – to miłe słyszeć, że ktoś ten artykuł przeczytał i że ten zapadł mu w pamięć. To były niezdarne początki :)

PsychoFish – firma nie ma nic przeciwko, a ja mógłbym się tłumaczyć, że brak czasu, ale… to by tak czy inaczej były wymówki. Tak więc opisać więcej byłoby można, tylko czy to zainteresuje więcej osób? No i czy ten portal to miejsce na takie historie? Tak czy inaczej, jeśli interesują was jakieś aspekty, ktoś ma pytania, chętnie opiszę.

Dzięki za miłe komentarze.

Media bombardują nas negatywnymi informacjami, bo te przykuwają uwagę, a więc lepiej się sprzedają. Tyle, że nie wpływają zbyt pozytywnie na nasze samopoczucie, czasem wzbudzają lęk, irytację, agresję czy nawet zażenowanie. Pomyślałem, że miło będzie przeczytać coś pozytywnego, bo nie tylko złe rzeczy dzieją się na świecie. Oczywiście tych złych ignorować nie powinniśmy, ale stłamsić też się nie dajmy.

  czy to jest robione z ramienia jakiejś fundacji

i tu jest najfajniej. Okazuje się, że komercyjnie, bez organizacji charytatywnych też się da. Ten model nazywany jest “social-business” i mimo zdrowych ekonomicznych zasad nakierowany jest głównie na rozwiązywanie konkretnych, społecznych problemów, a nie maksymalizowanie zysków. Może pensji nie mamy wysokich, ale satysfakcji w nadmiarze.

Miałem dać więcej ilustracji, ale współpraca z edytorem jakoś mi nie szła. Pewnie się da, ale mi się nie udało.

Zaklikane, byłem szybszy :P

Rzadko bywam, więc jak już wpadnę to bezczelnie czytam coś z czterema klikami i doklikuję (albo i nie).

Jak panny młode, to każda by rycerza z bajki chciała, a jak się taki trafi, prawdziwy, to dziewicy dla niego brak :)

Ostatnio nie jest łatwo mnie uśmiechnąć, ale tutaj się udało.

Lk, wielkie dzięki za odwiedziny. Temat szeroki i chyba ciekawy. Tak naprawdę chciałem się skupić na wyszukiwaniu analogii między znanymi nam symulacjami a rzeczywistością. Co do “drabiny bytów” czy światów to już inna historia. Każdy może sobie jakąś wersję poukładać, najlepiej robiąc z tego opowiadanie. Ja właśnie miałem zamiar tak zrobić (bo własny pomysł też mam), ale chyba jednak najpierw trzeba będzie napisać coś na konkurs MC. Szkoda by było przegapić taką okazję, choć fantasy to nie mój ulubiony gatunek. 

Dziękuję za wizytę i nie omieszkam wpaść z rewizytą. Dawno nie pisałem, muszę się troszkę rozkręcić, choć nie będę ukrywał, że raczej obiorę kierunek na opowiadania.

Na początek chciałem zgłosić postulat, aby wszystkie teksty Unfalla dostawały piórka z automatu. 

A tak na poważnie. Nikt się z piórkiem nie urodził, więc teza, że nowicjusz nie ma szans na nominację jakoś do mnie nie przemawia, bo każdy piórkowicz był kiedyś nieopierzony. Ja swoje pierwsze piórko dostałem jeszcze w czasach, gdy nawet nie było dyżurnych, o nominacjach portalowiczów nie wspominając. Trudno mi sobie więc wyobrazić, że obecnie jest o nominację trudniej. Dawno mnie tu nie było, ale i tak trudno mi sobie wyobrazić, aby słabsze teksty mogły znaleźć uznanie loży tylko ze względu na autora. Nominacje może tak, bo znany autor to więcej potencjalnych czytelników i siłą rzeczy większa szansa na głosy, ale piórko? Nie sądzę. Z własnego doświadczenia wiem, że z każdym kolejnym piórkiem autor sam sobie coraz wyżej zawiesza poprzeczkę (wcale nie celowo i z własnej woli). Po prostu kolejne teksty są porównywane do tych poprzednich i jeśli jakościowo odstają, to czytelnik (a już na pewno taki z Loży) jest zawiedziony, a autor czyta w komentarzu miłą formułkę: “fajne, ale czytałem już lepsze twoje teksty”. Młodemu adeptowi machania piórem może być łatwiej zaskoczyć czytelnika. A historie o kółkach wzajemnej adoracji krążyły na forum chyba od zawsze i raczej nigdy nie miały wiele wspólnego z prawdą.

Pozwolę sobie troszkę się w mym zdaniu różnić.

Przytoczmy definicję ze słownika PWN:

 

Technologia

  1.  metoda przeprowadzania procesu produkcyjnego lub przetwórczego
  1.  dziedzina techniki zajmująca się opracowywaniem nowych metod produkcji wyrobów lub przetwarzania surowców

Jednym słowem to Technika jest pojęciem ogólniejszym, obszarem wiedzy, który zawiera wiele dziedzin nauki. Moim zdaniem to rozwój techniki ma etyczne i filozoficzne konsekwencje, a nie technologie wykorzystywane w technice. To komputery wpływają na otaczającą nas rzeczywistość, bez względu na technologie w jakich je wyprodukowaliśmy. To internet powoduje zmiany społeczne, a nie fakt, jakich technologii użyto do jego realizacji. To techniczne środki komunikacji i transportu zmieniają świat w globalną wioskę, bez względu na to, jak się je produkuje.

Nie frustruje mnie fakt, że tylko kilka osób przeczyta mój komentarz, tylko fakt, że nie potrafimy uchronić ojczystego języka przed zniekształceniami. Problemem jest tłumaczenie z języka angielskiego i ogrom publikacji w tymże języku. Angielskie słowo “technology” jest pojęciowo pojemniejsze od naszej “technologii” a często błędnie tak tłumaczone. Efekt jest taki, że powoli przejmujemy to amerykańskie znaczenie dla naszego określenia. Szkoda. Ale zostawię to już, bo dyskusja zaczyna przypominać tę o jajku i kurze. Pozdrawiam raz jeszcze. Co złego to nie ja ;)

Staruchu,

Niech będzie że za Wiki:

“Podstawowym zagadnieniem jakim zajmuje się Lem w książce, są problemy cywilizacji pozbawionej ograniczeń – zarówno technologicznych, jak i materialnych. Autor spogląda także na etyczne i filozoficzne konsekwencje przyszłych technologii. “

O rety! Ograniczenia technologiczne? Przyszłe technologie? Nawet tu?

Na ograniczenia technologiczne to ja muszę uważać podczas projektowania, aby nie zaprojektować odlewu tak, że się go nie da wyjąć z formy. Ale czy to jest problem całej cywilizacji? Interesuje mnie też przyszła technologia wytopu stali (może będzie mniej energochłonna), ale niezbyt zajmują mnie jej konsekwencje filozoficzne i etyczne, przynajmniej dopóki w procesie tym nie będą zalewać żywych ludzi surówką.

Czuję się jak taki jeden don, z kopią szarżujący na wiatraki. Chyba już za późno… Tego już się nie da odkręcić. Komentarz Unfalla w najlepszym przypadku przeczyta kilka osób, a do Wiki zaglądają miliony. Przepadło. A jeszcze jakiś czas temu mieliśmy ograniczenia techniczne, a może nawet technikę przyszłości, czy chociaż przyszłe rozwiązania techniczne. No cóż. Technikę mają Niemcy, Francuzi, Włosi… My będziemy mieli technologie jak Amerykanie. Przyjdzie mi się z tym pogodzić.

Dla mnie pojęcie technologii niemal nie powinno występować samo (technologia obróbki skrawaniem, technologia wytwarzania procesorów, technologia produkcji żywności). Technologia zawsze opisuje sposób przetwarzania czegoś konkretnego, w coś innego, ale równie konkretnego. Jednym słowem opisuje dokładnie proces produkcji (w sumie tak jak w przytoczonej definicji za Wiki). Dlatego już czytając tytuł “Technologia w rzucie teologicznym” zadawałem sobie pytanie: ale technologia czego? Moim zdaniem technologia nie jest pojęciem ogólnym i odnosi się do konkretnego procesu. Już tutaj bardziej pasuje mi “Technika w rzucie teologicznym”, ale przyjmuję do wiadomości, że w odczuciu autora takie sformułowanie nie wyraża tego, co chciał przekazać.

Zaraz dalej mamy podtytuł “Ofensywa technologii”, a pod nim chronologiczną listę osiągnięć w rozwoju techniki komputerowej. No właśnie – techniki, a nie technologii. Oczywiście każdy z wymienionych w niej komputerów wykonano w jakiejś technologii (lampowej czy półprzewodnikowej), ale znów chodzi o stworzenie tych wszystkich urządzeń, a nie o konkretny sposób ich wytworzenia. I tak dalej.

Technologia “jako sposób przetwarzania świata.” – ok. Jestem w stanie przyswoić sobie taką konstrukcję myślową, ale mimo to ona do mnie nie przemawia. Coś mi tu nie pasuje. Oczywiście świat zmienia się pod wpływem rozwoju techniki, ale czy na pewno jest przetwarzany i to w jakiejś technologii? Technologia konkretyzuje sposób produkcji. Co produkujemy ze świata i w jakim procesie? Dla mnie brzmi to karkołomnie.

I jeszcze chciałem przeprosić, bo nie odniosłem się do treści, a uczepiłem sformułowań. Tak już mam, jak mnie coś kole to mówię. Z drugiej strony, jak mnie coś kole, nie oznacza to, że nie jest w porządku. Wcale nie muszę mieć racji.

Nie chciałbym udawać Miodka, ale… Jako technik (nie technolog) po Politechnice (nie po Politechnologii) bardzo bym prosił, aby w publikacjach nie mylić tych pojęć, bo jednak w naszym języku one mają różne znaczenia. To nie jest krytyka i nie chciałbym także, aby zostało odebrane jako czepialstwo. Rozumiem, że świat jest zdominowany przez język angielski, a już świat techniki w szczególności. Rozumiem, że język jest żywy i się zmienia, ulega wpływom i ewoluuje. W dodatku wszelkiej maści politycy najzwyczajniej język dewastują. Tutaj jednak, o ile pamiętam, przynajmniej o język bardzo się dbało.

Serdecznie pozdrawiam i już znikam, nie marudzę więcej.   

Fantastyka tego okresu była w dużej mierze poddana cenzurze i w związku z tym opiewała wątpliwe wspaniałości człowieka komunistycznego, bądź będąc kostiumem i formą przeciwstawiała się ideom komunizmu.

No właśnie. Demoludy to cenzura i propaganda. O ile propaganda miała wartość głównie (i chyba jedynie) dla ówczesnych władz, o tyle twórczość wymykająca się cenzurze bezwartościową na pewno bym nie nazwał. Zacznijmy od tego, że ich autorzy musieli wykazać się odwagą cywilną, daleko większą niż przy anonimowym pisaniu opryskliwych komentarzy. Musieli sprawnie operować piórem, aby z odpowiednią treścią dotrzeć do tych, do których chcieli, a przemknąć niezauważenie obok tych, którym prawdziwa treść mogła się nie spodobać. Wartość tej literatury w okresie, w którym powstawała, była bardzo znacząca, choćby dlatego, że choć w pewnym stopniu była przeciwwagą dla propagandy i „odkażała” umysły jednych, innym pozwalając na chwilę zaczerpnąć powietrza. Fantastyka, obok satyry, była enklawą, gdzie można było pozwolić sobie na trochę swobody, poczuć nieco wolności. Jaką wartość dla dziedzictwa światowego ta twórczość miała, możemy się spierać, ale o paru nazwiskach jednak świat usłyszał (Lem, Strugaccy…). To, że niektóre treści są dość hermetyczne, nie znaczy, że są bezwartościowe.

“JAK PIS Z KOTEM”?

Oj dalibyście już spokój z tą polityką. I jeszcze ma być ciepło i sympatycznie – to pachnie ocieplaniem wizerunku przed wyborami ;)

 

A tak na poważnie – gratulacje Cieniu!

Mnie się jakoś wszystko sensownie poukładało. Może tyłka mi nie urwało, ale przyjemność z lektury była. 

Dobry tekst. Podoba mi się. A do biblioteki nie trafił tylko dlatego, że jest długi i znalazły się jedynie cztery osoby, które zechciały przeczytać. Szczęśliwie te cztery osoby mogły oddać głos na bibliotekę i to zrobiły. To teraz tylko ja dorzucę swój i gotowe.

Ja nikogo, zasłużonego czy nie, wieszać nie chciałem. Tak tylko zapytałem, a w zasadzie to nawet nie ja, tylko on. A on to tylko zombiaki wiesza, nie psy, no chyba żeby się jakiś nieumarły trafił.

Kolej na Fantastów? Hmm. Też fajnie.

W sumie mnie tam rybka, w końcu mogę sobie znaleźć inny konkurs, jak już znajdę czas, aby coś skrobnąć. Tylko Rape może się poczuć rozczarowany… Oby nie zrobił czegoś głupiego ;)

Skoro już padło pytanie o rozstrzygnięcie Grafomanii 2018, to może powinno też paść o Grafomanię 2019? Nie, żebym był zainteresowany, ale pewien kapitan mnie ciągle wypytuje :)

Jest pomysł. Jest przyjemna narracja. Niezły szort i zasługuje na bibliotekę.

Pozdrawiam.

Zapowiedź półsurowego dania nieco zniechęca, ale potem okazuje się, że danie owszem nieco krwiste, ale dogotowane ile trzeba, nie tylko strawne, ale i walory smakowe ma. To trochę taka cyberpunkowa ilustracja przysłowia “nosił wilk razy kilka…” i ok, niech maszeruje do biblioteki.

Jedna rzecz mi zgrzytnęła między zębami w tym daniu i to dość zauważalnie.

“(…) wyrwać z umysłu Świerczewskiego większość imponującej, chronionej prawem patentowym, wiedzy technicznej.” Oj! Jeśli coś jest chronione patentami, to łatwiej (i taniej) jest wyrwać dokumentację patentową z Urzędu Patentowego, niż z pokrojonego na plasterki mózgu twórcy patentu. Prawo patentowe nie broni dostępu do dokumentacji technicznej, a jedynie komercyjnego wykorzystywania jej bez zgody właściciela patentu. Ja bym zmienił to zdanie tak:

“(…) wyrwać z umysłu Świerczewskiego większość imponującej, jeszcze niechronionej prawem patentowym, wiedzy technicznej.” – i już by się wszystko zgadzało.

Pozdrawiam.

Jak napotykam wizje przyszłości, zawsze włącza mi się wbudowany analizator szacujący prawdopodobieństwo zaistnienia takiej jej wersji i głównie od wyników jego pracy zależy, czy mi się tekst podoba. Podoba mi się. Klik. Może rzeczywiście sprawia wrażenie urwanego, ale niech tam :)

Zapewne podobałoby mi się jeszcze bardziej, gdyby bohater był jeszcze bardziej offline, przyniósł dokumentację na rozprawę osobiście (jako jedyny obecny na sali, aby hakerzy oskarżonego nie mogli zakłócić jego połączenia i by rozprawa nie mogła się nieodbyć) i zawierającego ją pendriva wcisnął cybernetycznej sędzinie w gniazdko, oczywiście nie narażając się przy tym na obrazę sądu, a w kulminacyjnym momencie wwieziono na salę lodówkę…

Muszę się oduczyć dowymyślania własnych wersji do opowiadań, które są dobre i niczego nie potrzebują ;)

Ja bym użył zwykłej formy zapisu dialogów, ale jednocześnie nie zdradzał przez większość tekstu tożsamości tego drugiego. Niech się czytelnik przyzwyczai do dwójki bohaterów, do ich kłótni i dyskusji, a na koniec drobna niespodzianka ;) 

Gdyby nie pewna Ewa z jabłkiem, to może i my nie mielibyśmy problemów z chodzeniem nago, a co do klamek, już teraz coraz częściej drzwi się same przed nami otwierają, więc przyszłe pokolenia też mogą zapomnieć, jak taka klamka działa ;)

A tak na poważniej. W “Znakach” był pastor, który stracił wiarę, a potem (za sprawą inwazji kosmitów – dosyć karkołomny pomysł) się nawrócił. Tutaj mamy Kosmę, który także odwrócił się od Boga, a nawrócił się w czyśćcu (lub chwilkę przed, rozmawiając z matką). W filmie cała fabuła poprowadzona była tak, aby widz zrozumiał, dlaczego główny bohater wiarę stracił i jak ją odzyskał. W tym opowiadaniu ten wątek był potraktowany zdawkowo, a z zakończenia wynika, że był głównym elementem pomysłu – zasługuje gość na raj czy nie? Troszkę to mało.

Zgodzę się, że “Znaki” jakimś wybitnym filmem nie są i wiele im brakuje. Nie stwierdzam też, że to opowiadanie jest słabe, bo jest ładnie i ciekawie napisane. Tyle że przy oglądaniu filmu nie miałem poczucia, że dostałem mniej, niż oczekiwałem, a przy tym opowiadaniu tak. Może sprawność autorki we władaniu piórem zaostrzyła mi zbytnio apetyt. ;)

Mnie nie przeszkadza, że w tekście symbolicznie jedynie zaznaczono obecność Mesjasza, Antychrysta i ich walkę. To byłaby nawet moim zdaniem zaleta tekstu, ukazującego losy przeciętnych ludzi na tle apokalipsy. Coś jak w filmie “Znaki”, gdzie trwa inwazja obcych, ale przedstawiona jest z perspektywy rodziny żyjącej na farmie. Tylko tam historia mnie porwała, a tutaj został spory niedosyt w końcówce.

Prawdę powiedziawszy, to opowiadanie mnie rozczarowało. Gdyby było napisane źle i nieciekawie, to bym tego rozczarowania nie odczuł, bo bym się niczego specjalnego nie spodziewał, ale ładnie napisane sceny ciekawie łączą się w całość splecione losami bohaterów i to mi się podoba. Styl i konstrukcja, nawet symbolika też. Przymknąłem nawet oko na troszkę dla mnie naiwną wizję upadku naszej cywilizacji (Do takiej automatyzacji potrzebna jest konsumpcja, czyli w efekcie rzesze wypłacalnych konsumentów. Z drugiej strony ludzie w biedzie zazwyczaj się łączą, a w skrajnej buntują i kierują agresję nie przeciw sobie nawzajem, a ku tym, którzy ich zdaniem winni są zaistniałej sytuacji.). No ale jakoś trzeba było w opowiadaniu do tej apokalipsy doprowadzić.

Rozczarowała mnie końcówka – niemal standardowa apokalipsa, niezbyt oryginalna wizja czyśćca i dylemat stary jak samo Chrześcijaństwo. Ładnie piszesz i potrafisz rozbudzić apetyt, tylko potem trzeba go w czytelniku zaspokoić, najlepiej czymś, czego jeszcze nie próbował.

Podoba mi się w tym opowiadaniu wiele rzeczy.

Podoba mi się wykreowany świat i wiarygodnie zarysowane postacie. Podoba mi się pomysł i fabuła. Przez tekst przeleciałem gładko i bez turbulencji, więc warsztat też mi się musi podobać.

Nie podoba mi się ludzka arogancja wobec innych gatunków. Nie podoba mi się to, że zabrano na obcą planetę bombę A (dość prawdopodobne, znając nasz gatunek) i jeszcze bardziej nie podoba mi się to, że ją zgubiono (a to już się nam zdarzało na ojczystej planecie). Nie podoba mi się też to, że potrzebujemy wyzwania w postaci konkurencyjnych ośrodków rozwoju, aby samemu się rozwijać, a nie zwijać. Tak więc musi mi się podobać, że autor wplótł to wszystko w przygodowe opowiadanie, a całość trafia w mój gust. Dzięki Zalth, za miło spędzone chwile.

Zabrakło mi może trochę więcej z genezy zaistniałej sytuacji, ale że wykreowany świat jest ciekawy i ma potencjał, to może coś więcej uda się odkryć w kolejnym opku ;)

Maszt – ​Tobie też dziękuję. Chodzi właśnie o to, aby poznać opinie – pozytywne czy negatywne – wszystkie cenne.

Trochę mnie nastraszyliście. Miałem wrażenie, że padłem ofiarą jakiegoś nowego i szczególnie agresywnego szczepu wirusa grypy i że gorączka, która już minęła, trwale uszkodziła jakieś obszary w moim mózgu. Bo żeby przeczytać trzy teksty trzech różnych autorów (którzy dodatkowo obcy mi nie są) i nie zrozumieć żadnego, nie wyłapać ani jednej puenty…

A potem zajrzałem do wątku konkursowego. :) 

Jak wydobrzeję do końca, to może będę w stanie wychwycić, o co chodzi w choć jednym tekście. Wtedy zagłosuję, a na razie życzę wszystkim zdrówka.

Ostatnio jeśli coś skrobałem, to na wesoło, więc może czas napisać coś na poważnie. 

Jeszcze nie mam napisanego ani jednego znaku. Mam obmyśloną fabułę, pomysł na konstrukcję, legendarnego bohatera, scenerię i ze dwa twisty. Teraz tylko czas trzeba wygospodarować. Jak się nie wyrobię, to będzie po czasie poza konkursem.

polecicie ulubione teksty

​Moim ulubionym jest mój, bo jest najmojszy  :P

atnym mordercą. Teraz już wiecie, kto był tajemniczym przebiegłym assasynem ze snu Piotrusia. Poszedł grindować lewele, co by mieć jeszcze lepsze supermoce. Może potem poszuka jakiegoś questa.

 

KONIEC

 

ha ha ha

zhakowałem limit znaków :P

PS.

Jak szukałem tagów, to znalazłem ten – "oniryzm"

Ja rozumiem, że można pisać o takich świństwach i bezeceństwach, ale moim skromnym zdaniem wystarczyłby tag "erotyka".

Chała, nędza, tragedia, dno i pół metra mułu. Gorszego tekstu w życiu nie czytałem. Tekst ten mógłby pretendować do nagrody malinowego kleksa, wyróżnienia dla najgorszych tekstów dekady, gdyby taka nagroda istniała. Jestem wstrząśnięty, poruszony, zakłopotany, skrępowany, zniesmaczony, zdegustowany, zażenowany, nieukontentowany, zdeprymowany, skonsternowany, skonfundowany, zirytowany i jak widać, nasz język jest wystarczająco bogaty, aby móc znaleźć wiele słów, których nikt prawie nie rozumie. Nie trzeba do tego łaciny, która nadaje się do tego, co by lekarzem recepty wypisywać, których i tak nikt nie rozczyta, a farmaceuta w aptece wyda co będzie chciał, bo i tak go nikt nie sprawdzi, czy dobrze wydał to, co wydał, chyba że resztę ze stówy. Tyle mam do powiedzenia po przeczytaniu przedmowy i dalej czytać nie mam zamiaru, bo czuję się urażony, zrażony i obrażony.

Po pierwsze primo.

Jak mogłeś, niedrogi autorze, porównać naszą zacną portalową społeczność do motłochu, pospólstwa i prostych ludzi. Wszyscy tu umieją dobrze czytać i korzystają ochoczo i nagminnie z tego daru, czym już pretendują do miana elity. Ba! Wielu nawet pisze i to nie krótkie SMSy, jak prości ludzie, którzy nawet na filmach napisów w dole ekranu czytać nie czytają.

Po drugie primo.

Jak mogłeś, nieszanowny autorze, spłycić fantastykę jedynie do fantazy i to do wróżek i krasnoludków. Jak mogłeś pominąć smoki i jednorożce, wilkołaki i wampiry, czy wiedźmy i czarodziejów. Gdzie opary steampunkowych światów, pyły postapokaliptycznych pustkowi, horrorowe potworności i międzygwiezdne przygody? No gdzie? Po prostu nie chciało się zrobić porządnego riserczu. A może brak odpowiedniej terminologii w łacinie stał na przeszkodzie? Pięciolatek by więcej wygooglał.

Po trzecie primo.

Mienisz się być grafomanem, czyli maniakiem pisania, a serwujesz nam tekst na 18 000 znaków? A gdzie pozostałe 12 000? W przedmowie? Prawdziwy miłośnik pisania nie przepuści okazji, aby się wypisać do granic możliwości.

Bez poważania

Anonim

 

PS. Kraszewski, a nawet sam Homer, też pisali FANTASTYKĘ i korona im z głowy nie spadła!

No, jeszcze 10 000 znaków i będzie git. A jak ktoś będzie pękał, niech czyta na raty ;)

Zabrakło sformułowania – ​nie można zgłaszać opowiadań już publikowanych.

Chyba że można, przykładowo publikowane na tym forum, to wtedy z marszu mogę jedno piórkowe podesłać. Stare, ale jare ;)

***

BlaBlaCar

Mam do zaoferowania jedno wolne miejsce (najchętniej dla młodej atrakcyjnej kobiety) w sportowym kabriolecie (miejsce tylko na mały bagaż). Podwiozę w okolice Marsa lub do pasa planetoid. Cena do ustalenia (podzielimy się kosztami paliwa).

Starman

 

***

 

Ja mam jeszcze o 20 000 znaków za mało ;)

A ja jestem przeciw, to znaczy za. Za biurokratom, a przeciw wolnym pierdom.

Konwencja Genewska, ta o użyteczności broni masowych, zabrania zagazowywowania ludzi i biurokrata miał rację, że obwąchiwał, bo dźwiękom zdupnym często towarzyszy ulatnianie się gazów, nie dość że łatwopalnych, co grozi pożarem (jeszcze powinien strażaka wezwać do kontroli przeciwpożarnej) to jeszcze trujących. Nie można ludzi gazować jak Hitler i Husajn! 

A na koncerty to sobie znajdźdźe jakom muszle. Taką koncertową, na otwartym powietrzu cobyście się Sami nie zagazowali, melomani zapierdziali :p

Ja do mojej nawet risercz robiłem ;)

Dzięki za komentarze.

Ocha – ​miałem przerwę w pisaniu, co się na pewno musiało odbić na jakości tekstów :(

Zanim się nie rozkręcę pewnie będę poniżej poziomu moich piórkowych tekstów. No i czasu brak – ​praca, siłownia, praca, francuski, praca…

Nie masz w planach następnej części Wściekłych zombi?

​Mam ochotę znów spotkać starego przyjaciela o barczystym głosie, z którym nie jednego zombiaka  żeśmy razem uszczelili, ale z góry wiem, jak będą brzmieć komentarze – ”Fajne, ale pierwsza część była lepsza”. Względnie, jeśli robotę spierniczę, w komentarzach zabraknie członu z “Fajne, ale”​. ;)

Grafomania? surprise

Oj, no to mam poważny dylemat…

Gratuluję zwycięzcy i finalistom.

Pięknie dziękuję za wyróżnienie.

 

Tempo rozstrzygnięcia konkursu… iście fantastyczne. I jeszcze komentarz do każdego opka z osobna, a było ich poniekąd czterdzieści (krótkich, ale jednak) – fantastycznie ;)

Wilku – szacuneczek.

Jakie zmusić? Jaka inkwizycja? Jakie chipy w mózgu? Fanatyzm, bez względu na to, jakiej ideologii hołduje, to najgorsze, co ludzkość spotyka.

O problemach trzeba mówić, pisać, dyskutować o nich, aby jak najwięcej ludzi miało świadomość, że istnieją. Tak jak problemu otyłości nie rozwiąże się burząc restauracje McDonalds, uzależnienia od gier komputerowych zakazem ich dystrybucji, tak konsumpcjonizmu nie zwalczy się przymuszając ludzi do czegokolwiek. Ludzie sami, świadomie, muszą podejmować decyzje. Będzie ich dużo za konkretną ideą czy rozwiązaniem, to świat się troszkę zmieni.

Zresztą, jeśli się nie zmieni, to obecny system i tak się rozleci. Aby konsumować, trzeba mieć na to środki. Tymczasem w coraz większej ilości dziedzin ludzi w pracy wypierają maszyny i komputery. Trzeba więc zapewnić im inne źródła dochodów, aby zapewnić konsumpcję produkowanych dóbr (a produkcja dzięki wydajności maszyn rośnie), albo zmniejszyć produkcję i poskromić nasze apetyty. W nieskończoność obecny model działać nie będzie.

No właśnie, “według mnie” to raczej subiektywna kwestia, nieprawdaż?

​Prawda i nikt nie powinien Ci narzucać, co masz kupić, a co nie. Zgoda? Tyle, że są różne perfidne formy narzucania Ci, co masz kupić.

Chcesz telefon – kupujesz telefon, taki jaki chcesz, jaki potrzebujesz, jaki Ci się podoba.

Ale jeśli kupujesz go, bo stary ci się zepsuł zaraz po wygaśnięciu gwarancji, to już nie jest tak do końca twój wolny wybór. Jeśli kupujesz go, bo teraz lansuje się modę na inne, niż ten, który masz, to jesteś po części do zakupu przymuszany. Jeśli znajomi zaczynają się z Ciebie podśmiewywać, bo masz najstarszy telefon, to jest na Ciebie wywierana presja. Agresywna reklama też jest próbą manipulacji.

Jako przeciwnik konsumpcjonizmu wcale nie chcę Ci dyktować, co masz kupić. To próbują robić już inni, od lat, ale w nieco zawoalowany sposób.

Tego typu określenia są bardzo nieprecyzyjne, jeżeli chcielibyśmy je kontrolować, czy nie skończyłoby się na jakiejś formie totalitaryzmu, w której odgórnie określano by czego potrzebujemy?

​Bardzo wiele określeń jest nieprecyzyjnych, co nie oznacza, że się nimi sprawnie nie posługujemy. Przykładowo, co znaczy, że jest zimno? Albo co oznacza obżarstwo? To, ile pożywienia potrzebujemy jest sprawą indywidualną, zależną od wielu czynników, ale zazwyczaj jesteśmy w stanie stwierdzić, czy jemy z głodu, czy już jednak dla przyjemności, albo nawet z łakomstwa.

Tu nie chodzi w żaden sposób o kontrolę, chyba że o samokontrolę, czyli tak zwany, też nieprecyzyjny, zdrowy rozsądek. Żyjemy w świecie, w którym za nas się decyduje, kiedy zmienimy ten czy inny sprzęt, bo konstruuje się go tak, aby w określonym czasie się zepsuł. To, czego zepsuć nie jest łatwo, wychodzi natomiast z mody. Do tego jesteśmy bombardowani wszelkiej maści reklamą (całe dziesięciolecia rozwijano techniki, jak nam coś wcisnąć) i kupujemy często pod wpływem impulsu rzeczy, z których po głębszym zastanowieniu byśmy zrezygnowali.

Nie chodzi o zabranianie, czy narzucanie czegokolwiek. Jedynie o uświadomienie konieczności samoobrony, bo przed tymi mechanizmami powinniśmy umieć się bronić. 

Nie konsumpcjonizm tutaj stanowi problem.

​Oj, chyba jednak stanowi. Konstrukcyjne skracanie żywotności urządzeń i kreowanie mody na różnego rodzaju produkty to wynaturzenia mające powstrzymać zmiany i zachować wygodne dla niektórych status quo. Obecny system trzeszczy w szwach i prędzej czy później i tak się rozleci. Pytanie tylko, czy uda się zmiany przeprowadzić spokojnie, w sposób ewolucyjny, czy grozi nam przykra w skutkach rewolucja.

W sumie mr.maras lepiej ode mnie opisał moje odczucia po przeczytaniu tego tekstu, więc już nie będę dublował jego wpisu. tylko zwyczajnie kliknę na bibliotekę. :)

 

Acha – ​tytuł zgapiłeś z mojego starszego opka. Mój prawnik się z Tobą skontaktuje ;P

Dosyć karkołomne to było, ale się udało :)

Zauważyłem, że brakowało jedynki do biblioteki.

ni hu hu nie zmienię zwyczajów

Karol123 – ​młody jeszcze jesteś, więc jeszcze nie raz zmienisz zwyczaje ;)

Świat się zmienia coraz szybciej i trzeba będzie się dopasowywać.

Promień Schwarzschilda zabrzmiał tu, jak nazwa zabójczej broni, a to tylko wynik pewnego równania zależny od masy obiektu, dla którego jest liczony. Nie ma masy, nie ma… horyzontu zdarzeń ;)

No dobra, wiem, przyjmuję na klatę te potężne mrugnięcie okiem i cieszę się sprawnie i zabawnie napisanym tekstem. W dodatku chyba gdzieś widziałem taki obraz. Tylko tytuł miał inny. :)

Sojusznicy mogą się przydać, bo tak naprawdę to chyba główną tajemnicę górali (nawet jeśli to tajemnica poliszynela) zdradziła Śniąca. A co gorsza, o ile w te pozostałe, zgodnie z przewidywaniami bacy, nikt nie uwierzy, o tyle tą zdradzoną w tekście Śniącej wszyscy wezmą za pewnik. I kto tu się powinien obawiać zemsty? ;)

Tak czy inaczej, ciekawy zaczyn dla dalszej historii. Młoda jasna miała wizję, o której będzie musiała poinformować pana młodego i to jeszcze przed ślubem, bo chyba tego oczekuje bogini zsyłając wizję. Młodzieńcowi natomiast najwyraźniej dziewczyna wpadła w oko, czego nie można powiedzieć o pannie młodej. Mamy możliwy mezalians. W dodatku przyjaciel z dzieciństwa dorósł chyba wcześniej i być może już inaczej patrzy na towarzyszkę zabaw, czym może ją zaskoczyć. Mamy możliwą rywalizację. Nie jest też jasne, czy jasne mogą się wiązać ze szlachtą, czy ze stanami niższymi, a może ani z jednymi, ani z drugimi. Może być ciekawie, ale już się zamykam, aby autorce nie palić pomysłów.

Cieszę się, że nie zmieniono klasyfikacji na fragment, bo bym nie mógł doklikać biblioteki (z tego co pamiętam, fragmenty tam nie trafiają). A że to jest fragment większej opowieści, nie mam wątpliwości, tyle, że jest to ładnie zamknięty fragment, wzbudzający w czytelniku ochotę na więcej, ale nie zostawiający go z ręką w nocniku, bez odpowiedzi na pytania wynikające z tekstu.

Nie przepadam za fantasy, za czytaniem fragmentów tym bardziej a tożsamość młodziana udało mi się odgadnąć już wtedy, gdy była mowa o jakimś ślubie (zabalował, więc to pan młody po kawalerskim), więc trochę wcześnie. Ale to wszystko nie ma znaczenia, gdy czyta się dobrze napisany tekst opowiadający całkiem ciekawą historię. Przyjemne opisy, wiarygodne postacie, dobre dialogi i ciekawie zarysowany początek historii.

Ja jako czytelnik jestem usatysfakcjonowany.

Dzięki, panowie. Może się jakoś rozkręcę po przerwie. Chociaż z czasem nadal krucho, a jeszcze trzeba się zacząć ruszać i spalić parę (lepiej naście) kilo. No i jeszcze ten francuski – trzeba się będzie douczyć.

Tylko tak sobie myślę, że chyba same wiersze by nie wystarczyły.

​Oczywiście że nie, co nie znaczy, że nie warto takich tekstów pisać. A tamtych wierszy Ci nie podrzucę, bo były zbyt osobiste i tylko dla niej. :)

Ty też masz wciąż bardzo dużo do nauczenia się o kobietach

​Zapewne. Ale że kobietę da się uwieść tekstami, to akurat wiem, bo mi się swego czasu udało (w tym przypadku to były wiersze wysyłane telegramami, bo maile i SMSy nie były jeszcze tak rozpowszechnione). Możliwe, że w obecnych czasach byłoby to trudniejsze, ale i portalowiczek z mojej generacji nie brakuje.

Kiedyś, bardzo dawno temu, jako młody i jeszcze przystojny informatyk wysłany zostałem do redakcji Harlequina, aby zrobić porządek z ich siecią komputerową. Cała redakcja, to były kobiety, w większości przez życie już nieco doświadczone. Przemiłe były te panie, aż czułem się nieco nieswojo.

Może pisanie romansów trzeba zostawić kobietom…

 

A może nie? Może to pomysł na konkurs, gdzie sprawdzą się panowie, a oceniać będą panie? Udałoby się nam uwieść portalowiczki fantastycznymi tekstami? 

Całkiem ładnie Ci to wyszło. Poza tym wróg konsumpcjonizmu to zawsze mój przyjaciel ;)

Siup do biblioteki. Za Reptilian i koparkę bitcoinów chociażby. ;)

W Tatrach jest cała Dolina Białych Stawów z Wielkim Białym Stawem, ale to wszystko po słowackiej stronie. Nie wiem, czy czytelnik skojarzyłby tę nazwę z Morskim Okiem, czy przypadkiem nie wprowadziłbym jeszcze większego chaosu. 

 

Hmm. A może zrobię z niego Andaja, uwięzionego przed wiekami pod stertą głazów? Niechby się ciągnął nawet przez całe Tatry, a oko miał gdzie ma. 

a może faceci już nie tacy męscy jak w złotym wieku

Wychodzi na to, że ja się jeszcze trzymam ;)

 

Corneliusie, nie mnie pytałeś, ale odpowiem, jak ja to widzę (a mogę się oczywiście mylić).

Kobiety chyba oczekują trochę innego romantyzmu. Chcą być zdobywane, adorowane, chcą, aby z nimi flirtować. Chcą nas uwodzić. Są czułe na inne bodźce – ​zapach, dotyk, tembr głosu. O tym też pewnie lubią czytać w romansach, bo życie (czytaj faceci) nieco im tego skąpi. Twoja opowieść jest romantyczna na inny, męski sposób. Miłość od pierwszego wejrzenia (bodźce wzrokowe są decydujące u mężczyzn, nie u kobiet, co zresztą kobiety zręcznie wykorzystują), szast-prast, szybko, bez większego zachodu i w dodatku aż po grób, a nawet dalej. To chyba raczej wizja mężczyzny, niekoniecznie atrakcyjna dla kobiet. Takie moje zdanie.

To też chyba powód, dla którego tekst mnie nie uwiódł – ​historia dosyć prosta, a i miłość pokonująca śmierć nie jest pomysłem nowym. Twist z tym, które z kochanków umarło pierwsze, to dla mnie troszkę mało. Ale jeszcze raz – ​to, że sama historia mnie nie uwiodła, nie znaczy, że przeczytałem bez przyjemności, bo piszesz ładnie i sprawnie.

A pewnie, alpiniści przed przyjściem na świat siedzą w mamach, a nie w tatach.

:D nie da się nie przyznać racji.

 

Tekst przyjemny, ale fantastyki rzeczywiście brak. Żeby choć główny bohater został zaproszony w charakterze tej darmowej przekąski, to by można pod horror podciągnąć. ;)

Ten On miał mi pomóc jeszcze z jednym problemem.

Pisząc o pozostałych bohaterach mogłem używać synonimów, aby uniknąć powtórzeń: mnich, ojczulek, inkwizytor, wielebny i kobieta, niewiasta, dziewczyna, miotłocyklistka. Z istotą, którą sobie obmyśliłem – skalną niecką wypełnioną wodą, zarybioną, z wysepką pośrodku, ale jednak posiadającą świadomość i parającą się magią – ​miałbym problem. Jezioro czy staw to za mało. On miał mi w tym pomóc, bo dzięki odmianie mamy też Jego, Niemu, Go, a to już przynajmniej nie brzmi jak powtórzenia.

Ot, takie dylematy grafomana-amatora ;)

W sumie imię ma – ​Morskie Oko. Tylko że zdaje się, ta nazwa w czasach świętej inkwizycji jeszcze nie egzystowała, więc jakoś dziwnie byłoby mi jej użyć wprost. A czy jakieś inne imię by mu nie zaszkodziło? Nie jestem pewien. Mogłoby odwrócić uwagę od tej pierwszej i jeszcze utrudnić identyfikację (to w końcu jak, to Stefan jest jeziorem? Czy tylko żyje w jeziorze?). W efekcie zdecydowałem nie podawać imienia/nazwy, także w przypadku Rysów i Czarnego Stawu. Może mogłem zapisać Onego małą literą (aby uniknąć skojarzeń z Bogiem) albo całkiem z tego identyfikatora zrezygnować, ale wtedy mógłby powstać chaos w narracji. Wyszło, jak wyszło – ​przyjmuję do wiadomości, że to mankament tego tekstu.

Kim był On?

Miał słabość do kobiecych wdzięków, za co onegdaj zapłacił wygnaniem. Za umizgi do syren ojciec przepędził Go z wodnego królestwa daleko w góry.

​Czyli po pierwsze kobieciarzem. W założeniu też synem władcy jakiegoś wodnego królestwa (może Neptuna). No i miał wzrok bazyliszka, ale nadmiar wody utrudnia mu teraz oglądanie świata ponad powierzchnią jeziora, którym fizycznie też miał być z założenia. Jakoś tak ;)

Finklo, tak wiem, miewałem lepsze teksty. Chce wierzyć, że przerwa w pisaniu odbiła się na mojej formie, którą jednak będzie można odzyskać, a potem poprawić.

 

Dziękuję wszystkim za komentarze.

 

A tak na marginesie – to powód mojego niepisania.

 

Finklo i Unfallu – proszę, bardzo proszę. Nigdy, nigdy więcej kliknięć z łaski. 

​O łasce nie ma mowy. Do biblioteki mają dostawać się teksty ładnie i poprawnie językowo napisane, trzymające pewien określony poziom. Nawet jeśli sama opowieść do mnie akurat nie trafiła, nie oznacza to, że klik się nie należy. Potraktuj go, proszę, jako część mojej o tekście opinii, która w skromnym komentarzu może pozytywnie nie wybrzmiała, ale negatywna być nie miała.

Nowa Fantastyka