Profil użytkownika


komentarze: 18, w dziale opowiadań: 15, opowiadania: 7

Ostatnie sto komentarzy

Zostałeś wylosowany do przetestowania mojego systemu oceniania opowiadań (filmów i książek w sumie też, ale to nie miejsce na takie informacje). Zasada jest prosta: na początek dam notę, którą mam jako pierwsze wrażenie, w skali 0-10. Potem przejdę przez tekst pod kątem pięciu kategorii: narracja, świat, fabuła, postacie i opis. Za każdy z nich możesz dostaćmaksymalnie dwa punkty. Potem to wszystko zostanie do siebie dodane.

Zaczynam.

 

Pierwsze wrażenie: 5/10

Jeśli jest tak jak twierdzisz i jest to Twoje drugie opowiadanie, to muszę pogratulować. Niektórzy ludzie piszący książki by tyle ode mnie nie dostali. Ciekawy jest fakt, że tytuł jest najnudniejszy z możliwych. W pewnym sensie nastawia czytelników na to, że jest to typowe, wręcz utarte fantasy… i jest to typowe, utarte fantasy. Ale tym się nie przejmuj, ludzie wciąż takie piszą i nic im się z tego powodu złego nie dzieje. Wręcz przeciwnie, wszyscy się tym zachwycają.

Tyle z pierwszego wrażenia. Czas na poszczególne kategorie.

 

Narracja

Część I

Piszesz z pierwszej osoby, więc ten punkt jest bardzo mocno powiązany z kategorią postaci, ale do tego jeszcze dojdziemy.

Rozciągasz wszystko. Z perspektywy scen, w których buduje się pewne napięcie, jest to pożądany zabieg, lecz w walce i w scenach akcji już niekoniecznie. Myślę, że w niektórych momentach krótkie zdania spełniają swoje zadanie, w innych trochę przeszkadzają. Krotkie zdania warto pisać w trakcie scen napięcia, kiedy oczekujemy (jak w scenie z orkiem). Ale w scenie, kiedy wszystko gwałtownie zwalnia, ponieważ bohater odkrywa, że "ma tę moc", myślę, że zdań może być dwa razy mniej, za to mogą być dwa razy dłuższe. Widzę, że to wyczuwasz, te zdania i tak są troszkę dłuższe niż wcześniej, natomiast jest ich trochę za dużo. To nadal jest scena w środku walki.

kojarzyszscenę w filmie Petera Jacksona "Powrót króla", w którym Frodo ucieka przed Szelobą, potyka się i odkrywa, że przed nim stoi Galadriela, która robi mu pep-talk i dodaje mu sił? Myślę, że to podobny moment. Trzeba zwolnić, ale nie na długo.

Przekonałeś mnie, że to sen. Fantasy jest gatunkiem częściowo onirycznym (w każdym razie zawsze może być), więc użycie typowego fantasy jest czymś, co ustawia bardzo szybko pewne utarte schematy i dzięki temu, kiedy zaczyna być "dziwniej", sensowne jest to, że to sen. Stawiasz orki, jakiegoś magicznego pomocnika, magię (kulę ognia rodem z RPG), kamień ofiarny… A potem nagle pojawiający się ludzie, metamorfozy, rzeczy, które nie pojawiają się zazwyczaj bez wcześniejszego ostrzeżenia (często w formie mądrości jakiegoś mistrza, lub, co jednak trochę trudniejsze, wizualnie i zgodnie z konwencją, jak u C.S. Lewisa w "Podróży <<Wędrowca do Świtu>>", kiedy Eustachy zamienia się w smoka).

W narracji przeszkadza mi coś innego niż to, co mogę tutaj napisać: postać bohatera-narratora. Mam wrażenie, że jest jakąś postacią. Plus to, co powiedzieli inni: potnij sceny na akapity. Musisz tylko wyczuć, gdzie można zrobić "pęknięcie".

Część II

Scena w szpitalu. Wydaje mi się, ze tutaj zbyt przyspieszyłeś. Masz trochę taki motyw (o tym napiszę w sekcji świata), że zakładasz, że ludzie wiedzą, jak wygląda szpital. Tylko nie ma dwóch takich samych szpitali. W tej scenie nie przeszkadza mi aż tak narracja, co kilka innych rzeczy.

Szczerze, przekonuje mnie motyw wybudzania ludzi poprzez symulację, dziwniejsze się rzeczy robi w medycynie. Nie przekonuje mnie jednak przykład. Gdybym była panią Joanną, nadal wolałabym, by zmienili mojemu synowi scenerię.

[Symulacją próbowano wyleczyć Wolverine'a w serii komiksów "Wróg publiczny". Sens był inny (próbowano wyleczyć pranie mózgu), ale motyw nieco podobny: małe kroczki. Myślę, że nie zaszkodziłoby zajrzeć do tej historii, chociażby dla inspiracji.]

Ocena: 1/2

 

Świat

Część I

Całym światem symulacji jest zamek orków. Z pespektywy opowiadania fantasy jest to za mało, ale gdyby zajrzeć na to pod kątem tego, że jest to symulacja i trzeba się ograniczyć do minimum. Kojarzę motyw symulacji jako przeprogramowania w serialu "Agenci S.H.I.E.L.D.", ponieważ tam było powiedziane, że symulacja, pomimo tego, że rozbudowana, ma swoje granice. Inną sprawą jest to, że badany "obiekt" musi uwierzyć w jej prawdziwość, żeby to miało sens. Dlatego istnieją szczegóły. Ork jest bezmózgim mięskiem armatnim i więlką kupą mięśni, tak jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Witraże występują w oknach, kamienie ofiarne również się zdarzały w historii, zbrojownie są pełne skrzyń i broni, bo to jednak zbrojownie. To ma sens w kontekście symulacji: nikt nie będzie tworzył niesamowicie skomplikowanego scenariusza, bo nie chodzi o mega-zaawansowaną grę VR, chodzi o terapię.

Gdybym ja się nagle obudziła w zbrojowni, w której wiszą miecze, topory, tarcze, maczugi… I tak dalej, nie miałabym wątpliwości : jestem w zbrojowni.

Za tę część dałabym dwa na dwa, ale…

Część II

Już mówiłam: nie ma dwóch takich samych szpitali. To po pierwsze. Teoretycznie każdy zobaczy szpital taki, jaki pamięta z własnych doświadczeń, ale to jednak jest Twój szpital. Maszyny stoją tam, gdzie je postawisz, okna będą tam, gdzie uznasz to za odpowiednie, dyżurka pielęgniarek tam, gdzie Ci będzie najwygodniej… Chodzi mi o to, że Twój szpital nie ma postawionych przez Ciebie granic, w jakich powinna się poruszać wyobraźnia czytelnika: czy pokój jest duży, jak wygląda aparatura (jej chyba najwięcej brakuje, w końcu to trochę motyw Sci-Fi, więc nie mam pojęcia jak takie cholerstwo może wygladać)… Chociaż i tak nie jest źle. Pomarudzę sobie, bo terapię można by było trochę bardziej wyjaśnić, pochylić się nad nią, ale z drugiej strony mamy zmęczoną, postać doktora, który nie ma siły tłumaczyć dokładnie, na czym to polega, plus, to nie jest pierwsza sesja pani Joanny, ktora już powinna rozumieć podstawy. Tutaj mamy bitwę świat vs postacie, trzeba by było się trochę namyślić, jak to sprytnie rozwiązać.

Zmieniam zdanie, to nie świat mi tak przeszkadza.

Ocena: 2/2, na zachętę.

 

Fabuła

To będzie raczej krótka sekcja.

Część I

Prosty scenariusz typowego fantasy. Gdyby to było tylko to, bez drugiej części, pewnie kręciłabym nosem na początku i miała duże wątpliwości na końcu, ale tak nie jest.

Część II

Chociaż ta część tłumaczy prostotę wcześniejszych fragmentów, nadal jest dość oczywista. Myślę, że śpiączka to dość wdzięczny temat, symulacje wirtualnej rzeczywistości też, ale nie zawsze wszystko wychodzi. To kwestia pomysłu i wykonania. Twój nie jest powalający, ale od takich pomysłów się zawsze zaczyna pisanie.

Ocena: 1/2

 

Postacie

Wszystkim brakuje wyglądu zewnętrznego.

Bohater-narrator

Nie zauważyłam, żeby miał imię. Czy to jest świadomy zabieg ze strony szanownego Autora? Jeśli tak, to brakuje jakiegoś powodu. Wiemy, że bohater pamięta swoje imię, jego matka i lekarz też muszą je znać. Więc dlaczego nie zostaje użyte?

Zabieg z brakiem imienia jest pewnego rodzaju oznaką anonimowości, używana, kiedy postać nie jest nikim specjalnym, szarą twarzą w tłumie i nie ma znaczenia, czy się nazywa John, czy Franek czy Alejandro. Rozumiem, że gdybyśmy wiedzieli w pierwszej części, że bohater nazywa się Jacuś, to byłoby to dziwne i trochę wyrzucające z opowieści. Natomiast druga część to świetne miejsce, żeby bohatera przedstawić. Szczególnie, że nie jest anonimowy.

Ile bohater ma lat? To jest bardzo ważne w pierwszej części historii, ponieważ narrację pierwszoosobową będziesz prowadził z perspektywy, na przykład, dziesięciolatka. Jeśli o moje własne odczucia chodzi, to taki nastolatek, może w okolicach czternastu-szesnastu lat.

Trochę brakuje mi jakiegoś rysu postaci, wydaje mi się takim stereotypowym nastolatkiem, który nagle budzi się w środku swojej ulubionej gry komputerowej.

[tak mi na ostatnią chwilę przyszło. Nie wiem, czy kiedyś oglądałeś “Co gryzie Gilbera Grape’a”. W tym wypadku musisz zrobić robotę równą pracy aktorskiej Leonardo di Caprio: musisz być pięciolatkiem w ciele osiemnastolatka.]

Joanna

Dla mnie bardzo blado wypada na tle doktora, szczególnie, że "są ze sobą w scenie". Niby jest matką, która martwi się o zdrowie syna, którego chce z powrotem odzyskać, ale nie wydaje mi się, żebyś oddał to należycie.

Doktor Kuźniewski

To jest najbardziej rozbudowana postać. Ma swoje opisy "wewnętrzne", widać, że jest zmęczonym lekarzem w średnim wieku, który ma za sobą wieloletnią praktykę w zawodzie, ma przed sobą wiele pracy, która wydaje się nigdy nie kończyć. Podoba mi się, choć była trochę "niedociągnięta na szkielet" jaki dla niego napisałeś. Były luki, które trzeba załatać, ale na drugie w życiu opowiadanie – nieźle. Zastanawia mnie jedna rzecz. Gdzie jest pacjent, do którego mu się spieszy? Widzisz, wspomniałeś o nim dwukrotnie (o ile się nie mylę) i ostatni akapit wskazuje, że doktor Kuźniewski wykorzystuje ten moment, żeby się trochę zrelaksować, zanim na powrót wróci do pacjentów. Mnie jakoś to męczy. Niby czyta te papiery, akta (być może) następnego pacjenta, ale nie mam potwierdzenia. Nie wiem, być może ja mam już taką paranoję, że lubię takie rzeczy wyjaśniać w ramach ciągłości postaci.

Pomocniczka

Jednak występuje, więc wypadałoby o niej wspomnieć. Szczególnie, że to nie jest tylko trop fantasy, w każdym razie wywodzi się przede wszystkim z baśni. Za chwilę zerknę do mądrych książek, daj mi chwilę.

<zagląda do mądrych książek>

Dobra, podoba mi się, że ona tutaj jest, z tego powodu, że wiem, że jest tropem baśniowym. Utrzymuje we mnie oczywistość, że symulacja jest zbudowana na strukturze baśni/opowieści fantasy/gry komputerowej. Ja w takiej symulacji, po pojawieniu się magicznego pomocnika, zaczęłabym się zastanawiać, dlaczego moje przygody, choć dziwne i straszne, przypominają baśń. Więc to na plusie, a jeśli zrobiłeś to specjalnie, masz ode mnie jeszcze dodatkowe punkty.

Ocena 1/2

 

Opis

Wchodzę w nieco kontrowersyjne pole. Czuję jednak, że jesteś warty ocalenia. Częściowo dlatego piszę do Ciebie. Może się uda Ciebie uratować.

Mam kilka zasad pisania, których się trzymam. Pierwsza: nie traktuj swojego czytelnika jak idioty. To oznacza, że nie powinieneś upraszczać języka i wyrzekać się własnego stylu tylko dlatego, że ktoś tego nie umie zrozumieć. Tutaj, szczególnie do opisów. Jeśli kogoś męczą opisy broni w zbrojowni (zbrojownia bez broni by mnie bardzo zaniepokoiła), to niech je sobie przeskoczy. Wyobraźnia, to nie, za przeproszeniem, gruba dupa, żeby się miała gdzieś nie zmieścić. Wyobraźnia jest jak ciecz: wypełnia naczynie, w którym się znajduje. Jeśli nie dasz jej jakiejś granicy, rozleje się jak kałuża na podłodze.

Wypadałoby ci wypolerować na początek opisy, bo są niezgrabne. Czasami za bardzo się rozpisujesz, w scenach walki. Tutaj chodzi o to, by były jak najbardziej rzeczowe. Moje ulubione sceny walki znajdziesz w Iliadzie. Są dość proste, czasami wręcz powtarzające się: grot włóczni przeszedł przez trzy warstwy tarczy, zatrzymał się na czwartej. Miecz trafił w podbrzusze. Strzała trafiła w stopę. Natomiast najpiękniejsze w nich jest to, że są chwile oddechu. Pojawiają się, wydaje mi się, zbyt długie dla współczesnego odbiorcy, porównania. Pięć wersów porównania Trojan do lwów, co atakują rozporszone stato bydła, ten a ten Achaj upada raniony jak drzewo trafione przez piorun (takie trochę niedokładne, ale rozumiesz motyw).

Szczegół jest niezmiernie ważny. Mówi nam wiele o tym, co się dzieje. Jeśli znajdujesz się w zbrojowni, gdzie jest tak ciemno, że nie widać sufitu i stojaki na broń są wielkie i topory okrutnie masywne, łuki niemożliwe do napięcia dla człowieka, groty od strzał wielkości Twojej stopy – nie musisz nawet mówić czytelnikom, że jesteś w zbrojowni olbrzymów. W opowiadaniach, tak jak w kinie, występuje zasada show – don't tell, wbrew pozorom.

Mam zastrzeżenie do dokładnego opisu zbroi orka. Zrobiłabym to w maksymalnie czterech, dość krótkich zdaniach, żeby zaznaczyć, że bohater nie ma czasu się zastanawiać dokładnie w co odziany jest jego partner tańca. Jeśli to jest wytrenowany wojownik, na przykład, będzie szukał słabych punktów. Jeśli nie jest (jak na załączonym obrazku), stwierdzi coś na szybko i pójdzie myślami dalej, żeby się skupić na walce.

Opisy mają magiczną moc, tylko trzeba być czarodziejem, żeby wyszły. Ja sądzę, że mógłbyś być czarodziejem w tym wypadku.

Ocena: 1/2

 

Całość: 6/10. Lepiej niż sądziłam.

Uważam, że "masz sens", inaczej nie poświęciłabym na Ciebie trzech godzin. Bardzo proszę o odpowiedź: co zrobiłeś specjalnie, co wyszło Ci "na czuja", co przez przypadek . I, jeśli chcesz, zawsze możesz do mnie napisać, pogadamy na spokojnie. Bardzo chętnie dam Ci do przeczytania coś swojego (nie udostępniam ich wszystkim, mam nadzieję, że rozumiesz). I trzymaj się, pisz dalej i daj znać!

„Zdumiewające. W tym zdaniu nie było ani jednego prawdziwego słowa”.

A w tym komentarzu nie było ani jednego prawdziwego zdania. Jeśli ktoś wie, jak czytać, od razu się zorientuje, że trzeba by było tytanicznej pracy, żeby ten tekst zadziałał. Tak, jak powinien i tak, jak szanowny Autor chciałby, żeby zadziałał.

 

W sumie to wszyscy moi znajomi mają rację co do mnie. Po co ja się tak denerwuje jakimś gościem, który nie rozumie czym właściwie jest to pisanie ani jak to robić. Oczywiście, wszyscy wszystko wiedzą najlepiej i nie muszą słuchać sensownych komentarzy.

Ale nie mam siły się złościć, chociaż powinnam. A złość piękności szkodzi, więc zamiast tego, będę po prostu nad Tobą płakała.

 

Przewidziałaś, że rusałka jest specjalnie podstawiona, by pomóc (bezwiednie) w odebraniu kamienia Dregellanowi?

Przewidziałaś komu pomaga Ingarleen?

Przewidziałaś, jak skończą Irasse i ludzie z wiosek?

Jeśli tak to pogratulować domyślności :)

Chyba nie powinnam tego komentować. Zacytowałeś fragment, w którym mówię, że nie przewidziałam zakończenia. Jesteś szanownym Autorem tego tekstu, napisałeś te rzeczy na samym końcu.

 

Zabije? Raczej niechcący doprowadzi do jej śmierci.

Ta fikuśna kreseczka „/” oznacza, żeby skreślić niepotrzebne. Wszystko się zgadza. Porwał? Porwał. Koniec tematu.

 

Nie mogę zrobić czegoś takiego w sytuacji, gdy piszę prequel do powieści, który NIE MOŻE zdradzać tego, co ma zostać ujawnione znacznie później. To się tyczy zarówno samego kamienia jak i osoby złodzieja. Poza tym to nie jest kryminał pt. “kto ukradł kamień”, żeby się bawić w różnych podejrzanych.

 

Prośba – nie dawaj mi przykładów ze Stranger Things – nie widziałem serialu, więc je przeskakuję.

 

Świat. Jestem w miejscu, którego nigdy nie widziałam. Nie mam żadnych informacji na temat tego jak wygląda: wiem za to jak wyglądają pszczoły. Taak, są ważne dla fabuły, ale zauważ, że poświęcasz im więcej miejsca niż osobom, które później zabijają. Z mojej perspektywy pszczoły zabiły tylko jedną osobę: matkę Sclavyna.

I dobrze, tylko ona była tu istotna. Tak jak w drugiej wsi Vera.

 

. Są jacyś inni mieszkańcy, którzy zginęli w tej rzezi?

 

NIEISTOTNE. Byłoby to zbyteczne zaciemnianie. Gdyby cała ta fabuła była podstawą do stworzenia powieści, to owszem, to o czym mówisz na pewno by się przydało. Ale nie jest. To tylko opowiadanie, które i tak jest długie, zwyczajnie nie ma tu miejsca na budowanie charakterystyki postaci tła, które nie odgrywają tu praktycznie żadnej roli. Jest czworo postaci z własnymi motywacjami, które popychają ich do działania - Sclavyn, Irasse, Dregellan i Ingarleen, poza tym matka i Vera jako uzupełnienie dla głównego bohatera tej historii. No i rusałka, wokół której wszystko się kręci.

 

„Jakież to słowo, moje dziecko, wymknęło się z zagrody twych zębów?”

 

Dziękuję. Wcześniej tylko podejrzewałam, że nie wiesz, co robisz, teraz mam na to dowód na piśmie.

Zacznijmy od tego, że to Twój problem, że nie rozumiesz nawiązań i przykładów, które Ci wskazuję. Mnie by to napawało wstydem. Powiem wprost: nie proś mnie więcej o coś takiego, bo zacznę wyciągać nawiązania z dziewątego kręgu piekła. Jeśli nie chcesz czytać tego serialu (tak, czytać), możesz sobie znaleźć streszczenie w internecie. Albo zrekonstruować fabułę z memów.

Swoją drogą, to tylko moja dobra wola, że daję Ci przykłady, z których możesz korzystać.

Druga sprawa: więc napisałeś ten tekst i nie wiesz, co jest nieistotne? Skąd w ogóle przyszło Ci na myśl, żeby porzucić w całości kreowanie świata?

Nie, na serio, kto Ci zasugerował, że to niepotrzebne? Wysłałabym takiego kogoś do podstawówki, na lekcję plastyki. Albo wysłałabym wehikułem czasu, żeby przekonał do tego Hieronima Boscha. I Homera, Wergiliusza, Michała Anioła… nie, nie będę wymieniać. Dosłownie każdego pisarza, malarza i artystę każdej dziedziny żyjącego na przestrzeni wieków, którzy coś wnieśli w naszą kulturę. Ciekawa jestem kto by kogo przekonał.

To, co jest nieistotne, to Vera i matka myśliwego. Albo czytałam inny tekst niż ty napisałeś. Motywacje mógłbyś wywołać na tysiące innych sposobów, a wybrałeś najnudniejszy i najbardziej przewidywalny z nich.

A, jakbyś nie zauważył, to JEST heist movie, tylko z perspektywy obrabowanego (z marnym miłosnym wątkiem pobocznym). Próbowałeś napisać heist movie, ale ponieważ nie byłeś tego świadomy, w ogóle ci to nie wyszło. Bo tytułowy bohater jest na tyle głupi, by trzymać w jednym miejscu potencjalnego szpiega i swój największy skarb. Jeśli jego przeciwnik nie wie, że tak będzie, to to jest bardzo, bardzo ryzykowny ruch. Cały plan jest bardzo nierozsądny. A jeśli wie, to całą sytuację można by było rozwiązać dziesięć razy prostszym planem, który nie byłby spektakularny, ale bardziej logiczny. Gdybyś, szanowny Autorze, usiadł nad kartką papieru i rozważył wszystko, zauważyłbyś, że plan z logicznego punktu widzenia nie ma sensu. Bardziej logiczne byłoby chyba podstawić rusałkę, żeby potem zwerbować łosiokopytną. Nie byłoby problemu z tym czy mózg tej operacji wie, (ale nie wie) gdzie jest kamień, czy Władca Kniei jest głupi czy jednak nie. No i zniknęliby z tej historii ludzie (których i tak tam nie ma, więc nie powinno Ci być ich szkoda) i nagle znalazłoby się miejsce na kreacje świata, którego, jak twierdzisz, nie masz.

I pomijam czytanie w myślach, bo to nie jest argument.

I w ogóle, muszę Cię uświadomić, nie ma czegoś takiego jak za długie opowiadanie. Jest coś takiego jak za nudne opowiadanie. Ciekawe opowiadanie minie czytelnikom w oka mgnieniu, nawet, jeśli ma sześćdziesiąt stron. Albo siedemset.

 

A nie dowiadujemy się nic o myśliwym?

Kim był jego ojciec? Dlaczego jest myśliwym, choć mieszka w wiosce bartników? Kim jest jego matka? Jak poznał swoją ukochaną? Czy miał wcześniej jakieś dziewczyny? Może miał jakiegoś przyjaciela? Co się stało z jego ojcem? Kto nauczył go strzelania z łuku? Skąd zna druida? Co spowodowało, że zakochał się akurat w Verze? Jak długo się znają? Co sądzi o sobie samym? W co wierzy? Czy umie coś prócz biegania po lesie z łukiem? Dlaczego jest taki nudny?

(być może coś wyjaśniłeś, ale widocznie za słabo)

Wiem, że mi powiesz, że to NIEISTOTNE. Ale zdecyduj się. Czy ty w ogóle chcesz, by ktoś uwierzył, że to postać prawdziwa na warunkach świata, w którym żyje? A nawet czy ktoś podobny mógłby kiedyś żyć w naszym świecie? Ludzie są skomplikowani. Po prostu. To jedyna zasada pisania postaci.

Poza tym skup się na innych postaciach. Wszystkich postaciach. Chcesz chyba, żeby wszyscy lubili (lub lubili nienawidzieć) Twoje postacie.

Podam ci przykład. Istnieje takie studio filmowe, Laika. Robią filmy techniką poklatkową. Ponieważ ogromnie spodobał mi się ich film, „Kubo i dwie struny”, oglądnęłam kilka filmików z serii „Behind the scenes” i „making of”. Tam się dowiedziałam, że zanim ktokolwiek w ogóle zacznie przygotowywać szkice postaci, robić ich figurki, przez DWA LATA zastanawiają się kim ta postać jest właściwie. (Tak samo, jak to jak wygląda świat i czym jest, ale to przecież nieważne.)

Ale nie, tworzenie głębokich, interesujących postaci z interesującymi motywacjami i historią jest nieistotne.

 

Vera jest czym?

Dziewczyna to jego motywacja od początku do końca, a jej śmierć to tej motywacji odebranie i swego rodzaju “kara” za decyzje podjęte z myślą o sobie i z pominięciem innych.

Spojlerem. Od angielskiego spoil, czyli psuć. Tak określa się zdanie, które psuje oglądanie filmu lub czytanie książki. Takim czymś jest na przykład stwierdzenie, że Ned Stark ginie w Grze o Tron. Mówiąc o tym, Sean Bean ogólnie jest określany człowiekiem-spojlerem. Wielu granych przez niego bohaterów ginie, z małymi wyjątkami. Ludzie, widząc go na ekranie, zaczynają od razu zakładać, że jego postać zginie w którymś momencie filmu.

Dzięki Verze wiedziałam dokładnie, dokąd zmierza historia bohatera. Tak, tak, wiem dlaczego ją umieściłeś, tak głupia jeszcze nie jestem. Tylko, że ta twoja motywacja sprawdza się tragicznie. Jeśli ktoś ukradłby głównemu bohaterowi gadającego buta i zarządał okupu, cała historia potoczyła by się identycznie, tylko nie byłoby prawie żadnej nudnej i niepotrzebnej postaci. (Gadający but to nawiązanie do jednej z moich ukochanych historii, tak by the way)

 

Ponieważ wielokrotnie mi wskazywano że mam w tekście pełno niepotrzebnych opisów (a we wcześniejszych tekstach miewałem ich naprawdę dużo. Już chyba o tym wspominałem. Prawie wszyscy marudzili że za dużo opisuję i niczego nie zostawiam wyobraźni czytelnika. No więc teraz zostawiam, wszystkim nie dogodzisz.

HELENO TROJAŃSKA, ZA JAKIE GRZECHY!

Przez niezliczoną ilość godzin, jakie spędziłam na pisaniu, czytaniu, analizowaniu, słuchaniu i innych tym podobnych czynnościach, nauczyłam się, że opis to jedno z najważniejszych narzędzi, jakie pisarz posiada w swoim arsenale. Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Tak samo, jak mnie nikt nie przekona, że opisy są błe, tak ja Ciebie nie przekonam, że opisy są cacy. Tego się trzeba nauczyć.

Natomiast życzę powodzenia każdemu, kto potrafi sobie wyobrazić w tym bajzlu co właściwie widziałeś oczyma wyobraźni. Nie, żebym nie dała rady sobie niczego wyobrazić. Posiłkowałam się starym serialem, „Robin z Sherwood”, tym z muzyką zespołu Clannad. W mojej pamięci wyświetlały mi się całe sceny z serialu, jedna za drugą.

Nie przekonałeś mnie w żaden sposób, że to słowiańska opowieść. Meh. Robin Hood nie był słowianinem.

Jasne, jest tu pełno miejsca na wyobraźnię. Ja na przykład odkryłam, że cała historia dzieje się na trzech latających wyspach (Na największej jest las i jezioro, na dwóch mniejszych dwie wioski). Nad nimi tylko niebo, pod nimi tylko odchłań. To by wyjaśniało, dlaczego niczego tutaj nie ma.

Także masz rację, miejsca na wyobraźnię jest sporo, mało jest za to Twojego wyobrażenia.

Najlepsza rada, jaką mogę Ci powiedzieć tutaj, to pisz po swojemu. Pisz takie opisy, jakie Ci się podobają, byle oddawały TWÓJ świat jak najlepiej. To Twoja opowieść, nie Twoich czytelników. Im się nie podoba, że budujesz świat, znajdź kogoś, komu się to podoba.

 

 No i ciekaw jestem jakbyś przewidywała rozwój sytuacji w niektórych z tekstów, które nie są aktualnie ogólnodostępne ;)

Zależy jak są napisane. Być może udało Ci się stworzyć interesujący świat pełen intrygujących postaci, z porywającą fabułą.

Nie jestem pewna, jak to powiedzieć delikatnie, ale temu tekstowi można wiele zarzucić. Jest kilka rzeczy, które są dobre, ale uwag, spostrzeżeń i sugestii mam dla Ciebie całą moc.

Tutaj dla wszystkich, którzy zabłądzili w sekcję komentarzy zanim skończyli czytać tekst: Komentarz zawiera SPOJLERY. Nie chcę nikomu psuć przyjemności, więc najpierw przeczytaj opowiadanie, później tutaj wróć.

_____

Pierwsza sprawa: całość jest przewidywalna. Oprócz końcówki, która w pierwszej chwili jest zaskakująca. Ale kiedy emocje opadną, wszystko jest proste i oczywiste. Jestem wrogiem wszystkiego co przewidywalne, ponieważ tekst przestaje być interesujący, a zaczyna być listą do odhaczenia:

Dregellan będzie się na kimś mścił? Check.

Sclavyn porwie/zabije rusałkę? Check.

Irasse będzie się chciała zemścić na Dregellanie i/lub zrobi coś rusałce? Check.

Vera zginie przez czyny Sclavyna? Check.

To były rzeczy, które przyszły mi do głowy W TRAKCIE czytania. Dobry tekst jest przede wszystkim nieprzewidywalny.

 

Na prostotę fabuły składa się wiele czynników. Sama w sobie jest jedynie dobudowaniem do głównego zwrotu akcji. To widać, bo kradzież kamienia jest najbardziej skomplikowaną i solidną częścią opowiadania. Z samym zwrotem akcji jest kilka błędów. Kiedy następuje wielkie odkrycie, najpierw jest takie lekkie "Kto to był?", potem jest odrobina uznania dla autora, następnie wkrada się wątpliwość: "W sumie to jest jedyna osoba, która mogłaby chcieć ukraść kamień Dregellanowi. Logiczne, ale mało zaskakujące." Sam kamień być może jest interesujący dla niektórych czytelników od strony swojego tajemniczego zastosowania, ale dla mnie to mało wciągające. Może to być niesamowity zaczarowany przedmiot, może to być ozdoba mieszkania, ulubiony przedmiot przynoszący szczęście. (Ta druga opcja jest mniej prawdopodobna ze względu na postać Dregellana, jest żądny władzy, więc nie będzie go interesować nic, co nie da mu jakiejś przewagi, jakiejś korzyści). Z resztą sam dałeś nam informację, że to nie jest zwykły kamień. Złodziej z kolei jest zaskakujący głównie dlatego, że w tekście się nie pojawia. Nic o nim nie wiemy, więc sama informacja ma wartość jump scare'a w horrorach – działa tylko przez moment.

 

Mam sugestię: przy tego typu zwrotach akcji warto myśleć o tekstach jak o odwróconym kryminale. (Z drugiej strony kryminał jest odwróconą przygodówką). Przedstawione postacie powinny być czymś w rodzaju podejrzanych o kradzież kamienia… z tym, że nie są podejrzani, bo do zbrodni jeszcze nie doszło. Każda ważniejsza postać powinna mieć jakąś korzyść z posiadania kamienia, więc mogłyby mieć motyw do kradzieży. Przykład: [nie wiem co robi kamień, albo co wszyscy myślą, że robi*, więc uznam, że w środku mieszka dżinn spełniający jedno życzenie każdej osobie] Kamień kradnie Sclavyn, dzięki życzeniu może poślubić Verę. Albo Vera, na przykład ma dość mężczyzn, którzy jej mówią, co ma robić, więc jej życzeniem jest zostanie drzewem. Matka Sclavyna chciałaby, by jej mąż istniał w tym opowiadaniu. Czytelnik nie musi o tym wiedzieć, wystarczy, że Ty o tym wiesz. Wtedy tworzysz postacie, które odzwierciedlają swoje pragnienia, a to wychodzi Ci całkiem nieźle. Wtedy wypadałoby przedstawić przyszłego sprawcę jako najsłabszego kandydata na złodzieja: jest tchórzem, naiwnym, rozpuszczonym dzieciakiem i tym podobne. Jeśli wymyślił tak genialny plan kradzieży, wiarygodne jest to, że tylko udaje dla zmyłki, że to część planu. Polecam obejrzeć The Usual Suspects Singera.

 

Ach, postacie. Dawno nie było mi aż tak obojętne, co się z nimi stanie. Zabiłeś prawie wszystkich, jednocześnie ani mi nie było szkoda, ani się nie cieszyłam. Jeśli czytelnikowi trudno się wczuć w bohaterów, współczuć im, nienawidzić ich… jedynie psują fabułę. Dobra rzecz jaka jest, tworzysz jedną charakterystyczną cechę i się jej trzymasz. Zła jest taka sama. Trzymasz się jednej cechy i jedziesz z nią przez całą długość opowiadania.

 

Sugestia? Oczywiście. Są dwie rzeczy, jakie można zrobić.

a) W trakcie historii dowiadujemy się o motywacjach bohatera, jego przeszłości, relacjach i tak dalej. Wtedy pierwsze wrażenie nie równa się ostatniemu. Idealne do krótszych form, gdzie nie ma czasu realizować drugiego punktu. Przykładem jest Eleven z serialu Stranger Things, albo na przykład Joyce Byers. (W ogóle bracia Duffer to dla mnie guru w tworzeniu postaci, może im kiedyś dorównam).

b) W trakcie historii bohater dowiaduje się czegoś, co zmienia jego spojrzenie, odkrywa jakąś szokującą prawdę, która go zmienia i tak dalej. Przykład? Steve Harrington ze wspomnianego już Stranger Things. Jego zmiana jest tak płynna, że sama w to nie wierzę. Na początku pierwszego sezonu mam nadzieję, że się gdzieś zgubi, wszyscy o nim zapomną, Nancy z nim zerwie, może nawet go coś zje. W drugim sezonie jest mi za niego przykro, cieszę się, że ma nowego przyjaciela i mam nadzieję, że nie zginie.

 

Jeszcze ważna rzecz: przy postaciach drugoplanowych warto stworzyć jakąś jedną szczególną cechę, która jest bardzo charakterystyczna, wtedy są wiarygodne. Przedstawiasz wtedy tylko pierwsze wrażenie, niech będzie zapadające w pamięć. Z tej perspektywy Dregellan, najbardziej rozbudowana postać Władcy…, byłyby świetnym bohaterem drugoplanowym.

 

Poza tym Vera jest jedynie spojlerem. Powstała tylko po to, by jej śmierć wpłynęła na Sclavyna.

 

Świat. Jestem w miejscu, którego nigdy nie widziałam. Nie mam żadnych informacji na temat tego jak wygląda: wiem za to jak wyglądają pszczoły. Taak, są ważne dla fabuły, ale zauważ, że poświęcasz im więcej miejsca niż osobom, które później zabijają. Z mojej perspektywy pszczoły zabiły tylko jedną osobę: matkę Sclavyna. Są jacyś inni mieszkańcy, którzy zginęli w tej rzezi? Nie oszczędzaj na statystach. Ktoś zbiera miód, ktoś ślęczy nad ulem, czuć zapach placka, więc ktoś coś piecze. Jeden sąsiad jest gburowaty i nigdy nie oddaje pożyczonych rzeczy, tamten dziadek wie wszystko o pszczołach i inni się go radzą w sprawie problemów, jego żona to przemiła kobieta i robi wszystkim dzieciom ciasteczka. Tamten dzieciak to syn tamtej marudnej kobiety, której mąż utopił się w jeziorze zeszłej jesieni. Ten gość to wioskowy głupek, wszyscy się z niego śmieją i ma krzywy nos. Tamta dziewczynka ma chyba uczulenie na ukąszenia, bo ledwo ją druid odratował, kiedy w zeszłym roku coś ją użarło. To oni zginęli, kiedy zaatakowały pszczoły. Nie były to białe plamy w kształcie ludzi.

O pszczołach nie trzeba dużo pisać, wiadomo, że są, skoro to wioska pszczelarzy. Sam w swoim tekście wyjaśniłeś to jasno.

 

Widzę, że wielkim problemem są opisy. Masz problem z ich używaniem, czasami unikasz jak ognia. Nie rób tego, słowo daję. To bardzo potężna broń pisarza, powinna się znajdować w jego arsenale, być często używana i konserwowana. Obojętne, czy jest lakoniczny czy kwiecisty i rozbudowany, ma coś do wniesienia. Dostarcza wiele informacji o świecie czy postaciach. Jest w stanie ukryć tajemnice. Ogólnie czyni cuda.

 

Wiem, że to trochę kulawa analogia, ale opis w ręku pisarza jest tym, czym praca kamery dla reżysera. Jeśli coś opisujesz, to tak, jakbyś robił na to zbliżenie kamerą: to oznacza, że dana rzecz będzie ważna, chcesz być pewien, że nikt jej nie przeoczy. Czasami ważne rzeczy ukrywa się pomiędzy innymi rzeczami i trzeba być trochę Sherlockiem Holmesem, by je znaleźć i wysnuć prawidłowe wnioski. Czasami nie warto wykorzystywać film w kamerze na coś, co już wszyscy wiedzą. Czas jest cenny.

 

Poza tym informuj nas jak kto wygląda, czy ma jakieś tiki nerwowe, gdzie jest Wielkie Jezioro, jaka jest pora roku, jaka jest pogoda. To buduje świat i tym samym wpuszczasz czytelników do swojej głowy, a o to właśnie chodzi. Zwróć uwagę na to, jak opisana jest Minas Tirith na początku Powrotu Króla. Solidne pół strony, jasno zaznaczone informacje. Dzięki temu czytelnicy weszli Tolkienowi do głowy. Dzięki temu opisowi Peter Jackson odtworzył to miasto w swoim filmie.

Ale tu nie chodzi o opisy na pół strony. Tutaj chodzi o dwa-trzy zdania opisu więcej niż tego co jest. I, na wszystkie smoki, ubieraj tych ludzi!

 

Z dobrych rzeczy: Tekst ma rytm. Niemal marszowy, bardzo konkretny, przyspiesza na końcu. To bardzo pomaga w czytaniu. Rytm to bardzo delikatna sprawa, bardzo na wyczucie i sama nawet nie potrafiłabym wytłumaczyć, jak go zrobić. Raz rytm przeszkadza w czytaniu, czasem go nie ma, czasem jest nieregularny, czasami taki działa, czasami nie. Więc ta część naprawdę świetnie.

Jak już wspomniałam, te postacie są zaczątkiem dobrych postaci. Proponuję je tylko trochę skomplikować.

_____

* Tzn. jeśli kamień jest zwykłym kamieniem, ale istnieje jakiś mit, że jest zaczarowany

Dziękuję wszystkim za komentarze, uwagi, opinie. Każda coś mi powiedziała, czegoś nauczyła… więc każdemu słowu bardzo dziękuję.

 

 

Jeśli chodzi o trzydzieści krótkich minut… uwielbiam długie utwory. Im dłuższe tym lepsze. Czasami nawet nudne utwory stają się przez to ciekawe.

Dziękuję za wszelkie uwagi. Starałam się poprawić wszelkie błędy na tyle, na ile je zrozumiałam.

 

Szczerze, przeraziła mnie ilość dosłowności, jakiej się doszukuje w tym tekście. To raczej wiersz albo piosenka, jedynie trochę przebrana za coś innego. Dlatego sok jest w kawałkach, dlatego rzuca, wtacza, stacza i tak dalej. 

 Z tego samego powodu Cienie są różnymi rzeczami dla różnych ludzi i nie uważam, by moje zdanie (czy zdanie narratorki, które jakoś dziwnym trafem zlewa się z moim) było w tym momencie potrzebne. Proszę, nie dajcie swoim nauczycielom polskiego wmówić sobie, że tekst jest “tym, co autor miał na myśli”.

 

Jeśli zaś chodzi o oko czarnej dziury… Lubię mieszać ze sobą te obrazy, które zdają się być dla mnie podobne. Dlatego czarna dziura ma oko, tak jak burza.  

Odchodząc od różnego rodzaju błędów interpunkcyjnych czy ortograficznych czy nieciekawego stylu… wiele bardzo ciekawych fragmentów opowiadania zostało zupełnie pominiętych. Zawsze mi szkoda tych momentów. Kiedy je czytam, czuję się jakbym jechała samochodem na siedzeniu pasażera i widziała smutne szczeniaczki siedzące na poboczu. A kierowca nawet się nie zatrzymuje. Z tych małych szczeniaczków, które widzę, mogą wyrosnąć naprawdę wspaniałe psy, niezastąpieni towarzysze… ale nigdy się tego nie dowiem.

Ja mam wrażenie, że tekst się rwie. Jakby składał się z fragmentów, których ktoś do siebie nie dopasował.  Na Twoim miejscu potraktowałabym je jako osobne rozdziały.  Rozdział I – przyjęcie do gangu, rozdział II – pierwsza samodzielna robota i tak dalej. Tekst byłby ciekawszy, gdyby rozwinąć te fragmenty jeden po drugim.

Styl pisania nie jest zbyt porywający i całość przez to się dłuży. Za to pomysł jest rewelacyjny. Nie zrażajcie się, piszcie dużo, zastanawiajcie się, jak można napisać coś lepiej. W końcu wyjdzie. Jestem przekonana. Jak zaczynałam wiele, wiele lat temu, było jeszcze gorzej niż tutaj.

Nie byłam w stanie przebrnąć przez całość. Przepraszam. 

Cześć, jestem Jonny. Jestem nowa. Może nie nowa w pisaniu, od jakiegoś czasu piszę i ludziom zdaje się podobać to, co piszę. 

 

Moje imię pochodzi od króla fandomów – Sherlocka Holmesa. Przez koleżankę zostałam nazwana Johnem Watsonem i jestem na tyle dumna z tego przezwiska, że postanowiłam się nim przedstawiać. Wydaje się, że do mnie pasuje. Usunęłam jedynie “h”. Nie z powodu Jona Snowa, choć GoT nie jest mi obcy. Bardziej z muzycznych powodów. Ogólnie lubię śpiewać. Mam gitarę, nazywa się Steve. W sumie całkiem dobrze się dogadujemy ze sobą, Steve nie narzeka na to jak się wydzieram. Rysuję też czasami, choć, wbrew mojej rodzinie, nie sądzę, by to mi jakoś wychodziło.

 

Prowadzę bloga, na którym buduję sobie królestwo. Budowanie sobie królestw nie jest niczym nowym, ale i tak to robię. Każdy z nas buduje jakiś świat, nie powinno mnie to w niczym zatrzymywać. Trochę boję się pokazywać światu, co stworzyłam. Wszyscy jesteście tacy zdolni… a niektórzy zdolniejsi niż ja, bo piszą świetnie w takim wieku, w jakim ja pisałam rzeczy, które miały prawo trafić tylko do kosza. Teraz pisze lepiej, przynajmniej tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że sami to osądzicie

Cześć, jestem nowa… i wrzuciłam na betalistę swoje pierwsze opowiadanie…

Nie jest pierwsze w karierze, ma się rozumieć. Pierwsze tutaj.

Potrzebuję nie tyle korekty jak i pomocy w oznaczeniu, tagach i tym podobnych.

 

Tytuł: Wąż morski

Gatunek: fantasy. Chyba najprostsze i “najbardziej klasyczne”.  Może dlatego, że zacząć trzeba od czegoś, co się zna a potem powinno się odfrunąć na tyle, na ile pozwala wyobraźnia.

Opis: Maris nie wraca do domu i wszyscy mieszkańcy wioski są pewni, że już nie wróci.  Po dwóch latach dziewczyna staje w progu domu swej matki i okazuje się, że poznała pewną tajemnicę.

 

Planuję, że to pierwsza z czterech części, właściwie prolog do dłuższej opowieści zatytułowanej Spotkanie Kontynentów. Byłabym wdzięczna za jakąkolwiek pomoc i opinię. Polecam też zajrzeć do mojego królestwa, by zorientować się w temacie.  Tam, na moim blogu buduję, jak puzzle, cały świat.

Nowa Fantastyka