Profil użytkownika


komentarze: 36, w dziale opowiadań: 35, opowiadania: 24

Ostatnie sto komentarzy

Mi nie przypadło do gustu. Mimo obietnicy horroru, gatunek określiłabym jako strumień świadomości o lekkim zabarwieniu komediowym, co dla spragnionej horroru i horrory lubiącej mnie bynajmniej nie jest plusem. Generalnie ciężko mi stwierdzić, jaki klimat chciałeś osiągnąć; wydarzenia na pierwszy rzut oka wydają się niepokojące, ale specyficzny język i sposób myślenia narratora po prostu je… bagatelizują? Narrator nawet nie próbuje racjonalizować, niczego nie wypiera ani nie jest faktycznie przejęty, po prostu wydaje się nabijać z tego, że jest przerażony – nie bardzo to rozumiem. Druga sprawa – tempo. Jest za szybkie. Kolejne napotkane zjawy znikają tak szybko, że żadne ze spotkań nie zdąża wybrzmieć, wywrzeć wpływu. Wydaje się, że nie bardzo miałeś na nie pomysł, autorze, i nawrzucałeś ich tam z górką, licząc, że ilość zastąpi jakość. Niestety, całość wypada przez to dość miałko i nie budzi żadnych emocji. No i wreszcie, kończąc tyradę: niedźwiedź nie ma pięt, więc nie bardzo rozumiem, że się na niej obrócił i odszedł…

Za Ambush: horroru tu nie widzę, jest komedia i to dobra :) choć ostatnio mam tego gatunku przesyt. Powracające właściwie co akapit żarty głowocentryczne o dziwo nie męczą – więcej, sama ich ilość po jakimś czasie staje się zabawna. Fabuła groteskowa, co w temacie tak radykalnym jak żyjący zdekapitowany facet jest bardzo na miejscu, zwroty akcji w liczbie słusznej, długość też w punkt – opowiadanie jest rozbudowane, ale w żadnej chwili nie przynudza. Satysfakcjonująca lektura. Zakończenia trochę nie chwytam, ale podejrzewam, że nie ma tam jakiegoś głębokiego przesłania, a bezgłowi kosmici to tylko takie zgrabne zamknięcie kompozycji. Fajne!

Dzięki Bruce, za nieugięte czytanie do samego końca, choć fragment przydługi ;) literówki poprawię w wolnej chwili.

Adder – Jennyfer jest osobą poszkodowaną w kolejnej już rewolucji technologicznej. Jest człowiekiem bezwartościowym na rynku pracy, biednym, z nałogową przeszłością. Obwinia swoją rzeczywistość i technologię o własny zły los, uciekając przed nią w macierzyństwo – rzecz prostą, pierwotną i pozbawioną w jej opinii tegotechnologicznego "zepsucia" – i to właśnie tam rzeczywistość dopada ją najbardziej bezbronną i wrażliwą. To imo różni temat od klasyki urojonego macierzyństwa w wydaniu "psychiatrycznym".

Aker – tu owszem, odniesienie do Złota Renu zamierzone, ale i tak uważam, że za bardzo dopatrujesz się odniesień. Postacie muszą mieć imiona, czemu nie dać im imion dodatkowo budzących skojarzenia z danym klimatem? Np. imię Teodulf po prostu brzmiało mi dość groźnie i ponuro, poza tym ładnie współgrało z germańskim Alberykiem, ale imię tej postaci nie miało być odniesieniem do niczego. A dla złego maga chyba lepszy "Teodulf" niż "Jacek", nie?

Polowanie na wieloryby to zajęcie, którym ludzie mieszkający przy morzu zarabiali na życie. Dzieciaki się w to bawiły, bo tym zajmowali się ich rodzice, znały to i prawdopodobnie część z nich wiązała z tym przyszłość. Poza tym umieściłam w scenie zabawę w wielorybników, by: 1. Zakontrastować biedne, ale jednak dość szczęśliwe i beztroskie życie innych dzieci z życiem Fina, który pracował w dużej części zastępując starego rybaka, który nie był w stanie pracować; 2. Żeby wprowadzić klimat życia mocno związanego z morzem – gdyby bawili się w berka, scena wydawałaby mi się mniej malownicza i mniej przywiązana do miejsca; 3. By, na podstawie kłótni o to, czy wolno związać w zabawie psa, czy nie, pokazać, że przez sławę "potwora" Fina spotyka mniej współczucia niż… psa. Najważniejszym wątkiem Moby Dicka była zemsta i obsesja kapitana Ahaba. Tu IMO nie ma nic podobnego – dzieciaki stronią od Fina, a rybak po prostu wyżywa, w jego "zemście" nie ma obsesji, gdyż swoją żonę (i wg. sugestii) inne dzieci traktuje tak samo źle. Nie wszystko musi być odniesieniem literackim.

Aker – Fin nie jest odniesieniem do konkretnej postaci literackiej, Lear z resztą też (poza tym jego imię wg. moich planów miało się czytać po Polsku, nie jako "Lir"). Imiona luźno nawiązują do kultury celtyckiej, żeby wprowadzić wyspiarski klimat. LabinnaH – Fin żył w poczuciu sprowadzenia na swoją rodzinę ogromnego nieszczęścia (co było prawdą, choć nie z jego winy) i marzył o tym, by zasłużyć na aprobatę jakiegoś moralnego autorytetu, np. starego rybaka, który, chociaż okrutny, był jednak autorytetem, póki budził strach. Ponieważ nie stworzył z pasierbem żadnej dobrej więzi, tylko pełną przemocy relację alkoholika ze współuzależnionym dzieckiem, to w momencie, gdy zniknęła jego jedyna przewaga, czyli terror, stracił pozycję autorytetu. Fin nie ma też wsparcia w matce – gdyby interesowała się synem, przelałby pragnienia w nią, ale od razu zauważa w niej istotę tak samo słabą i podległą sobie, jak ojczym. Będąc właściwie jeszcze dzieckiem, bez większego wysiłku, Fin pokonał obie swoje figury rodzicielskie, które w jego oczach budowały porządek świata, tym samym stając się odpowiedzialny za rodzinę. Jego samotność jest samotnością osoby, której kompetencje ściągnęły na nią nadmiar obowiązków, bo okazało się, że jest jedynym człowiekiem zdolnym je wypełnić i nie może liczyć na niczyją pomoc. Z tej tęsknoty za autorytetem pochodzi też modlitwa – choć Bóg nigdy nie dowiódł swojego istnienia (a wręcz na odwrót), to Fin chce w niego wierzyć, gdyż mógłby on stanowić dla niego jakiś moralny kompas, jakiś autorytet, kogoś, czyja aprobata mogłaby wyleczyć wrodzone (dla Fina) poczucie winy za bycie "odszczepieńcem".

Proszę o rezerwację 50. (Żona Bartosza ginie w wypadku samochodowym…).

Mi opowiadanie niestety nie przypadło do gustu. Pomijając liczne błędy językowe i nieprawidłowy format dialogów, historyjka jest chaotyczna i bardzo przewidywalna, a bohaterowie papierowi i nieciekawi. Do końca utrzymała mnie przy tekście niestety tylko niewielka jego długość – w następnych tekstach postaraj się o staranniejszy warsztat i choć odrobinę "fajerwerków". Powodzenia :)

Całość, choć generalnie poprawna, nie przypadła mi do gustu. Pomysł turnieju wydaje mi się sztuczny i dziwnie poprowadzony (dwóch zawodników odpada po pierwszej konkurencji, a mimo to druga i trzecia się odbywają – nie widzę tu sensu), nawiązanie do Robin Hooda też wciśnięte na siłę (trochę trudno mi uwierzyć w rycerza, którego kupno konia puszcza z torbami…), do tego hojna garść stereotypów na temat średniowiecza (mających chyba być elementem humorystycznym) i mamy mieszankę niestrawną, przynajmniej dla mnie.

Po pierwsze, dziękuję za gratulacje. :) Po drugie – podejrzewam, że tak, z tym, że podobnego filmu nie kojarzę. Pomysł nasunął mi się przy okazji któregoś opowiadania Jacka Piekary, gdzie spodziewałam się podobnego zakończenia, choć ostatecznie okazało się ono inne.

Muszę pochwalić. Opowiadanie zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Styl i język nie są idealne, ale akcja wciągnęła mnie na tyle, że drobne niedogodności nie przeszkadzały. Co do alkoholu, depresji i seriali, to mi zabieg się podobał; nadał historii pewnego klimatu i kontekstu. Smaczki z kotem, sercem i grami MMO też wprowadzone bardzo zręcznie, nienachalnie i bez zbędnego rozpisywania się, ale wystarczająco, by urozmaicić treść. Jedynym, co trochę mi nie styka, jest dość prostacki i wulgarny język, jakim posługuje się główny bohater. Daniel nie wygląda na chama, ale niestety tak się wyraża. 

 

Mimo wszystko: fajne. Podobało mi się :)

Coś może być na rzeczy, bo Poego nie trawię, a Lovecrafta lubię bardziej pomimo stylu niż dzięki niemu :) tak czy inaczej, w czasach powszechnego braku czasu dobre opowiadanie powinno mieć tempo. Zwracaj uwagę, czy każde zdanie ma swoją rolę; jeśli zdanie jest tylko ozdobnikiem lub “buduje klimat” jako trzecie o podobnej treści, skasuj je. Widzę też, że próbujesz skracać zdania przez stawianie kropek w połowie dłuższych opisów: nie rób tak. Nie każde zdanie można podzielić bez szkody dla niego. Pisząc, myśl krótszymi zdaniami. No i wystrzegaj się rozpoczynania zdań spójnikiem, to działa tylko w Biblii :)

Nie wypowiem się na temat właściwej treści, bo po prostu do niej nie dobrnęłam, mam za to wiele uwag na temat stylu. Po pierwsze: akcja rozwija się o wiele za wolno. Nie oczekuję fajerwerków, pościgu samochodowego i rozlewu krwi od pierwszych linijek, ale jeśli po ponad jednej stronie A4 tekstu wiadomo tylko tyle, że kolega narratora odziedziczył dom po ciotce, to coś poszło nie tak. Winę za to ponoszą opisy nic nie wnoszących faktów, jak rodowód głównego bohatera i zaznaczanie, że robotnicy nie zwiedzili całego domu. Po drugie: niestaranność. Byłoza, miałoza, powtórzenia, losowo postawione przecinki, błędy ortograficzne… Przed publikacją powinieneś przejrzeć tekst pod kątem tego typu rzeczy, bo jest ich naprawdę bardzo dużo. Po trzecie: rozpoczynanie zdań od spójników nie jest dobrym sposobem rozpoczynania zdań. Unikaj go, chyba że masz wyraźny powód, by tak pisać. To nawet nie brzmi naturalnie. 

No cóż, moim zdaniem całość do poprawki. Poniżej wklejam próbkę z konkretnymi uwagami. 

 

Stary dom

Ostatnio wydarzyła się dziwna sprawa. (sprawa mogła "mieć miejsce", "wydarzyła" mi tu mocno nie pasuje) Przyszedł do mnie człowiek, na pozór zwyczajny. Taki co prawdopodobnie mieszka niedaleko Ciebie. (jeśli opowiadanie nie jest listem, to "ciebie" piszemy małą literą) Średni był w każdym calu. Lecz to co mi opowiedział było dalekie od słowa „zwyczajne”. (te dwa zdania brzmiałyby dużo lepiej, gdyby je połaczyć i zmienić słowo "średni" na "zwyczajny": Zwyczajny był w każdym calu, lecz to, co mi opowiedział, było dalekie od słowa „zwyczajne”) Znamy się od wielu lat, byliśmy kiedyś najlepszymi kumplami ale teraz rzadko się widywaliśmy. (lekka byłoza; w trzech ostatnich zdaniach nieustannie ktoś "był") Ja zostałem dziennikarzem w lokalnej gazecie a on… Tego nie wiedziałem, w końcu na dłużej spotkaliśmy się ostatnim razem w liceum. Przyszedł zziajany do mojego biura, było widać, ze biegł. Pytam czemu tak się spieszy. (nagła zmiana czasu z przeszłego na teraźniejszy) Odpowiedział, że to nieważne. Prosił mnie jednak bym wysłuchał to (tego) co ma do przekazania i żeby w razie wydania tego, ("opublikowania jego historii" brzmiałoby o wiele lepiej i czytelniej) zachował anonimowość. Także (kolejne rozpoczęcie zdania od spójnika, co bardzo pogarsza styl) od razu przeszedł do opowieści, uprzednio uprzedzając (masło maślane…) mnie, że brzmi to bardzo nieprawdopodobnie ale wydarzyło się naprawdę.

To co usłyszałem później miało mi zapaść w pamięć do końca moich dni.

Historia zaczęła się całkiem niewinnie. Wspomniany wcześniej człowiek, właśnie przeprowadził się do swojego nowego lokum na obrzeżach miasta, w małym lesie. Jego zawód wymagał ciszy i skupienia dlatego przeniósł się z dala od zgiełku. Był to stary przedwojenny a może i starszy dworek szlachecki. (jeśli to naprawdę dworek szlachecki, to zdecydowanie musiał być starszy niż "przedwojenny", gdyż w czasach przedwojennych szlachta już w Polsce nie istniała) Normalnie byłoby go nie stać na taki dom, ("[…]nie byłoby go stać na taki dom[…]") nie był przesadnie biedny ale do bogatych też nie należał. Posiadłość ta była spadkiem po starej ciotce, która była starszą siostrą mojego dziadka od strony matki. Była bezdzietną, wdową. (byłoza aż piszczy; sześć "byłów" w ostatnich czterech zdaniach!) Jej mąż zginął podczas wojny. Należał on do lokalnego oddziału partyzantów, który to bardzo często przeprowadzał zbrojne akcje przeciwko okupantowi. Z jednej takich potyczek, już nie wrócił. (ten oddział partyzantów?)

W każdym razie mąż ten, którego imienia nigdy nie poznałem. (zdanie nie posiada orzeczenia) Należał do wiekowej szlacheckiej rodziny, której linia wygasła właśnie na nim. Ciotka nie bardzo interesowała się tym dobytkiem mimo iż teraz należał do niej. (niezręczne, zważając na to, że w momencie akcji opowiadania owa ciotka nie żyje) Zawszę wolała swoje małe mieszkanie w kamienicy, w środku miasta. Dlatego też po przyjeździe, zastał domostwo w stanie praktycznie ruiny. Musiał je odremontować. Wynajął więc ekipę budowlaną, która zrobiła część prac. (przeskok od ciotki do właściwego bohatera historii zaznaczony tak niedbale, że w pierwszej chwili uznałam za literówkę i sądziłam, że to ciotka wynajęła ekipę remontową) Tak jak już wspomniałem, mężczyzna ten (dlaczego nie nadasz mu imienia lub pseudonimu? czytałoby się to o wiele wygodniej i bez potrzeby ciągłych zaimków) nie był bogaty dlatego też nie miał środków na remont całości. Jednak (znowu spójnik na początku zdania) wystarczyło na tyle, żeby w tym miejscu zamieszkać. Sama przeprowadzka nie miała trwać długo, ponieważ nie miał wielu rzeczy, zawszę otaczał się tylko najpotrzebniejszymi do życia przedmiotami. Mebli tez nie musiał przenosić, zostały stare a jednakowoż przepiękne, bogato zdobione , po poprzednich właścicielach. Pierwsze (chyba: "pierwszym") co zobaczył po przyjeździe był taras przed drzwiami do środka, na który prowadziły dwa schodki. Gdy wszedł przywitał go piękny, ciemny, dębowy parkiet a także ściany i wysoki sufit nad którym znajdował się duży strych, wszystko wyłożone klasycystyczną boazerią (czym?!).

Hm, w takim razie trochę moja porażka. Tekst powstał z mojej rozkminy, jakby to było, gdyby człowiek stracił matkę jako małe dziecko i zachował jej obraz taki, jakim go pamiętał z dzieciństwa, ze zwykłego braku porównania. Widzę jednak, że mama Jake’s kojarzy się bardziej z supermutantem niż z, well, zwykłą, ludzką matką, która w oczach dziecka jest najsilniejsza i może wszystko. :>

Przyjemne i sprawnie napisane opowiadanie z intrygującym wstępem. Twist kryminalny mało zaskakujący, ale jak na tę długość – zupełnie przyzwoity. Aż sama zaciekawiłam się, kim Jerome zostałby w przyszłości ;). Ode mnie masz plusa.

Hm… mnie nie urzekło i mam sporo zastrzeżeń. 

  1. Dziwni bohaterowie. Jedynie Pan odznaczał sie jakimkolwiek charakterem, reszta wydawała się dość papierowa, żeby nie powiedzieć – nienaturalna, zwłaszcza dwaj 26-letni (!) koledzy, którzy pokłócili się o butelkę. Nie wymagam, żeby w takim opowiadaniu każdy miał character arc, ale przyjemniej czytałoby się o ludziach mających choćby po jednej charakterystycznej cesze. 
  2. Dziwne, niezręczne figury retoryczne. “Na szczęście po piętnastu minutach odpoczynku jego wzrok stał się łagodniejszy, chociaż minę cały czas miał nieco naburmuszoną. Mogła odetchnąć z ulgą – gwiazdy wskazują na to, że zachowa przyjaciela” – powiedziałabym raczej, że to jego spojrzenie na to wskazywało, fragment o gwiazdach jest tu niepotrzebny.
  3. Dlaczego oni kilkukrotnie mijali to samo miejsce, w którym została butelka? Nie rozumiem i nie widzę wyjaśnienia w tekście.
  4. Dlaczego żaden z dorosłych facetów nie zaczął walczyć z pokurczem wzrostu dziesięciolatka, który bez ostrzeżenia ich zaatakował? 
  5. Główna bohaterka serio nie wiedziała, kim jest Pan? 
  6. Seria żartów o “bogu płodności” była dla mnie lekko obleśna.

A mi opko się podobało… w większości, pomijając pozbawione pomysłu zakończenie. Duży plus za klimatyczny, niepokojący opis miasteczka z ghulami, obłąkanymi starcami i zwykłymi mieszkańcami, którzy nie tylko przyzwyczaili się do stosu zwłok, ale nawet zaczęli traktować go jak coś dobrego. Opis wędrówki też nie najgorszy, choć już nie tak przyjemny jak wstęp.

 

Z minusów zauważyłam ogromną ilość literówek, o której pisali w komentarzach moi poprzednicy, a także rozczarowujące zakończenie. Zmień te dwie rzeczy, a z chęcią zaplusuję.

Zacznę od plusów: język opowiadania lekki i przyjemny, pozwalający się wkręcić i przeczytać całość szybko. Bohaterowie, mimo braku długich opisów, są wyraziści i dają się lubić. Błędów logicznych i językowych nie jest dużo.

 

Ale… są też minusy.

 

Tu popieram spostrzerzenia Finkli – też mam zarzuty do nadmiernej łatwości, z jaką bohaterowie zrealizowali “chytry” plan: na logikę – ok. 40 koni, które uciekają na oślep, a nie celowo atakują ludzi, nie byłoby w stanie zrobić aż takiego spustoszenia. No i powinny uciekać losowo od zagrożenia, a nie wszystkie jedną linią zrobić szarżę na obóz.

 

No i demon – serio wystarczyło, że zastraszył bohatera obrazem jego umierających bliskich? Czyli właściwie wykonał robotę zwykłego, dość wpływowego zbira, który próbuje coś wyłudzić szantażem? Mało finezyjne.

 

Niemniej, twój warsztat mi się podoba i zachęcam do dalszego pisania – chętnie poczytam.

Hm. Weszłam z intencją przeczytania przynajmniej dwóch rozdziałów, zakończyłam na jednym. Nie wciągnęło mnie. Scena, mimo że mogłaby nieść dużo informacji i jeszcze więcej emocji, jest opisana chaotycznie i beznamiętnie, czyli polega na obu frontach: i wprowadzenia w świat, i zainteresowania czytelnika. 

Czemu chaotycznie? Po przeczytaniu trudno było mi wyobrazić sobie przedstawione wydarzenia; 

 

“Zmęczone ciało przywarło do jasnego pnia.“ – Czyli starzec przylgnął/przytulił się do pnia? Po co?

 

“Mokra od potu i krwi twarz skryła się na moment w poszarpanym płaszczu.” – W jakim miejscu? Rękawie, kapturze, za połą?

 

“Sędziwy mężczyzna spoczywał w cieniu buku [buka] i czekał. Od strony miasta cały czas nadciągały zielono-srebrne sylwetki wojowników. Żołnierze zmierzali ku zagajnikowi pojedynczo i gromadnie, na koniach, a także pieszo. Wśród jęków, przekleństw, lamentów, chrzęstu oręża i rżenia koni wybił się krzyk jednego z nielicznych, pozostałych przy życiu oficerów. Dowódca próbował zapanować nad niedobitkami oddziału. Nad resztkami odsieczy, która szła z pomocą oblężonemu miastu.” – Na podstawie tego opisu ciężko ustalić, czy żołnierze idą od miasta ("Od strony miasta cały czas nadciągały zielono-srebrne sylwetki wojowników."), czy do miasta ("…resztkami odsieczy, która szła z pomocą oblężonemu miastu."), przez co nie wiem, co się właściwie dzieje.

 

Na jego widok wszyscy zerwali się na równe nogi, by żwawo przygotować się do dalszej podróży. Tylko Joachim i Abias siedzieli pod drzewem w bezruchu. – Jacy "wszyscy"? Z tego jak opisałeś scenę nie wynika, by ktokolwiek poza Joachimem i Abiasem siedział ("Żołnierze zmierzali ku zagajnikowi pojedynczo i gromadnie, na koniach, a także pieszo.").

 

Czemu “beznamiętnie”? Bo zamiast skupić się na uczuciach, przeżyciach i czynach głównego bohatera (to pozwala ustosunkować się do niego i zacząć mu kibicować, czy chociaż zainteresować się jego losem) serwujesz nam prawie same suche informacje; imiona, nazwy miast, tytuły i fakty historyczne ze świata, którego nie znamy. Wiem, że konwencja fantasy kusi, by od razu rozpocząć opisy własnego świata, lecz niestety – to świetny sposób by zanudzić czytelnika na samym starcie i zniechęcić do dalszej lektury.

 

Dla mnie całość jest do poprawki. Pomysł jakiś jest, ale musisz inaczej poprowadzić narrację, by nabrała cojones i by czytało się ją przyjemnie.

Poprawiłam wytknięte i parę niewytkniętych błędów. Dzięki za poprawki.

 

Retrospekcja wojenna istnieje by fabularnie pokazać, że Konrad jest dezerterem, złodziejem i człowiekiem niemoralnym, co uzasadnia jego obecność w lesie.

Dziękuję serdecznie za feedback. Część błędów poprawiłam, do części jeszcze wrócę. Faktycznie, nie bardzo wiem, jak uniknąć powtórzeń imion głównej bohaterki i nazw geograficznych. Przyjęłam, że zawsze lepsze to, niż “czarnowłosa” itp.

Podział na dobre i złe królestwo jest wynikiem konwencji baśni i absolutnie nie chciałam stworzyć kraju ludzi dobrych i ludzi złych. Chodziło mi bardziej o pokazanie krajów o zupełnie odmiennych systemach wartości moralnych, które się nie rozumieją i zrozumieć nie chcą, gdyż żyją w relacji “dobrego” misjonarza i “złego” dzikusa, który buntuje się, by zachować tożsamość. Historia pisana jest z perspektywy południowców (no i dziewczyny zakochanej w najgorliwszym z misjonarzy), więc uważam ten typ narracji za usprawiedliwiony.

Jeśli chodzi o współżycie kościoła i czarownic, to bez wdawania się w szczegóły powiem, że nie chodzi o chrześcijańskiego Boga, ale jakieś umowne nadrzędne bóstwo (i Diabła jako drugie nadrzędne bóstwo ludu podbitego). W tak krótkiej formie nie było sensu rozpisywać się, że Bóg z Syrmonu to nie Bóg chrześcijański, a istniały wszak religie tolerujące czarostwo (egpiska, celtycka, summeryjska, nordycka), w których nadrzędne, męskie bóstwo nie zabraniało kobietom praktykować czarów i czcić własnego bóstwa (jak Hekate czy Frigg).

Po pierwsze, dzięki za uwagi.

Po drugie, usunięto z konkursu.

Po trzecie, mnie samą ciekawiło, jak przyjmie się połączenie fantasy z obyczajówką. Bo z początku, nie ukrywam, historia to obyczajówka, choć motyw ten w końcu przechodzi w tę bardziej typową powieść drogi. Lubię obyczajówki, choć zdaję sobie sprawę, że ogólnie ich cechy (wolne rozwijanie się akcji, długa ekspozycja bohaterów) bywają w fantasy nieporządane :)

 

 

Właściwie, to dodałam na konkurs, bo była taka opcja. Nie wiążę z tym żadnych nadziei.

 

Na razie opeczko tak mnie wykończyło, że je tutaj po prostu zostawię. Jeśli będzie chęć w narodzie, niech ktoś betuje, jeśli nie, to nie. Może pod koniec urlopu siądę na nim bardziej i poszukam bohatera. :)

Nowa Fantastyka