Profil użytkownika

Pospolity Paradoks http://silmaris.pl/silmaris-42017/ 

Koń by się uśmiał https://niedobreliterki.wordpress.com/2018/03/04/kon-by-sie-usmial-by-jastek-telica/ 

Złoty deszcz http://szortal.com/node/14263 

Obszarpani smokobójcy http://magazyn.bialykruk.org/ magazyn/ kwiecień – czerwiec 2018

Larwa http://magazynhisteria.pl/lipcowa-histeria-5/ 

Nauka topienia smutków http://abyssos.eu/2018/10/01/numer-9/ 

Syn idealny http://magazynwizje.pl/03-2018/ 

Odmieniec http://www.szortal.com/node/15638 

Ludzie mają inaczej http://magazyn.bialykruk.org Magazyn Biały Kruk - nr 7 styczeń - marzec 2019

Dwie wieszczby https://magazyn.bialykruk.org Magazyn Biały Kruk - nr 10 październik - grudzień 2019

Chce mi się https://niedobreliterki.wordpress.com/2020/08/24/chce-mi-sie-by-jastek-telica/ 

 


komentarze: 378, w dziale opowiadań: 270, opowiadania: 76

Ostatnie sto komentarzy

Tak mnie naszło, że tu podstawowy błąd. Bo grzebanie nie w bibliotece, ale w poczekalni.

I nie wiem, czy jest sens zgłaszania do biblioteki tekstów starszych niż kwartał. Komentarz – miło, warto podyskutować, jeśli komuś zechce się napisać coś niebanalnego i nieograniczonego do fajne, a nuż otworzy to dla autora nierozpoznaną perspektywę, ale zaraz biblioteka? Kogo to po takim czasie raduje?

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

To mi odpowiedziałaś, używając zastosowanego przeze mnie w tym opowiadaniu sposobu polegającego na używaniu krótkich, a wręcz skrótowych zdań, by w gruncie rzeczy pochwalić zamysł twórcy, sama przechodząc drogę od niezrozumienia do olśnienia.

To znana historia, ale niewiele nieznanych. Kiedyś pomyślałem sobie o takiej opowiastce, gdzie bohater po wielu przygodach i długiej wędrówce, kiedy traci po drodze towarzyszy wyprawy, a guzy zyskuje, nierozpoznany przez najbliższych siada na przyzbie.

To Odyseja oczywiście, wszystko w niej było, o czym piszemy, a powstają coraz to nowe historie na niej oparte.

Absolutnie nie należy wszystkiego wyjaśniać.

Szczególnie autor nie powinien.

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

a wena widocznie u kogoś innego bawiła

Szyk jednak bym zmienił.

 

Każdemu by się przydał taki Apacz.

Ładny, nienachalnie żartobliwy, a przy tym ciepły tekścik.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Ładne wstawki z postapokaliptycznej przyszłości wpisane w nostalgię za utraconym dzieciństwem.

Ale zabrakło mi czegoś wduszającego w fotel, a przynajmniej zaskakującego, choćby jako maleńkiego zwrotu akcji.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Ciekawa czarownica z tymi jej wszystkimi konkretnymi czarami w postaci chociażby makaronu.

Moim zdaniem przerysowani goście, co sprawiło, że bardziej niż na fabule, skupiłem się na karze, która na nich oczywiście spadnie za bucowatość i buracką głupotę (choć oni z miasta). Te rzeczy bym zmienił, bo nazbyt przewidywalne. Wydaje mi się, że kilka tysięcy znaków użytych w tym celu by nie zaszkodziło.

Ale czytało się jak najbardziej przyjemnie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

A jutro przybędą magowie z czarodziejskimi darami.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Ja stawiam na zwiększoną rolę mieszanek, a może lepiej powiedzieć hybryd z mocniej zaznaczonymi wątkami obyczajowymi względem głównych gatunkowo. Czyli fantastyka, ale sporo relacji, mniejsza rola akcji. Do tego nie trzymanie się kurczono czystej fantastyki, dojdzie kryminał, horror, jak kto chce, ale, rzecz jasna, z tym obyczajowym sztafażem.

Ciekaw jestem tych przewidywań, choć myślę, że cokolwiek o sprawdzalności podobnych wróżb da się powiedzieć za jakieś półtora roku.

Akurat tyle czasu, by powieść popełnić.

Co prawda na taki proces stawiam od kilku lat. I nie trafiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Lepiej jak się podoba niż nie.

Ale czuję, że muszę się wytłumaczyć.

Koncept tekstu został oparty o ideę minimalistyczną, czyli by ograniczyć liczbę słów. Potem poszło.

Wykorzystałem w tym celu to, w czym czuję się mocny, czyli dialogi. A one dla mnie to pytanie i odpowiedź albo drążenie kwestii, albo tezy i jej zaprzeczenie. Ogólnie kontrast, to buduje dynamikę i pozwala oszczędzić na objętości. Co nie męczy realizacją zamysłu.

Tu oczywiście nie ma formalnego dialogu, a raczej go mało, ale chodzi o samo przeniesienie sposobu realizacji.

Ten tekst w gruncie rzeczy sam mi się napisał.

Ciekawe, czy byłby lepszy z tymi wszystkimi dodatkami scenograficznymi, powiewem wiatru, odłożeniem skiby, by coś innego się zadziało poza gwiazdą? Pojęcia nie mam.

Pozdrowienia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Przecież zawsze się przydajesz.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Koala75

Raduje? Mnie mało, ale przez to, że kogoś tak, to jakby i mnie.

Powodzenia w tym nowym.

 

grzelulukas

Nie mówię chyba nigdzie o pesymizmie, bardziej mam na myśli gorzką refleksję.

Ze względu na to, że to moje autorstwo, by nie poniżać się wyjaśnianiem, o co chodzi, pozwolę sobie o takich rzeczach nie pisać.

Pozdrawiam.

 

regulatorzy

Z całego serca dziękuję za wyłapanie baboli. Wstyd, że sam ich nie zauważyłem.

Najserdeczniejsze pozdrowienia.

 

Ananke

Pierwotnie pisałem z przeznaczeniem zgłoszenia do kalendarza adwentowego. Liczyłem słowa. Pojawił się przez to określony styl. Uznałem, że nawet pasuje i przy nim zostałem.

Z tym przeszarżowaniem się nie zgodzę. Ale każdy takie kwestie widzi przez pryzmat własnego gustu.

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Ambush

Chciałem dystansu, kwestie zaznaczałem bardziej niż rozwijałem, stąd może wrażenie rwania.

Jednak tylko tych trzech poszło.

 

Bardjaskier

Tak, my stare historie cały czas opowiadamy, choć staramy się na nowo, by aktualne były.

 

Dzięki Wam za czytanie, życzę radosnych i pogodnych.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Może od czasu do czasu dziwaczna przerzutnia, kiedy nie sam fragment zdania przeniesiony do nowego wersu, a rym?

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Przy wiłach włącza mi się mowa wiązana, co w sumie ryzykowne, bo nie chodzi o same rymy, wiązanie to kilka innych, mniej oczywistych i trudnych rzeczy.

Ale o nich nie umiem inaczej.

Chyba malec pomógł przez to, że wyłamywał się spod ich uroku. Co wiedziałem, jakimi słowami nazwać.

I poszło.

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Bardzo dziękuję za wszystkie dobre słowa, których po tym tekście nie oczekiwałem.

Pozdrowienia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Wiły same się narzuciły z tym rytmem. I tak pozwoliłem, by to poszło w tę stronę.

Ze mnie to poeta do kotleta, toteż tym bardziej dziękuję za docenienie.

Mały bohater mówi o szczególnym złu, nie każdym, ale takie tekściki pozostawiają ogromną dowolność interpretacji.

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Łysych to pewnie strzygą oczyma?

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Nic to, powiem po Wołodyjowskiemu i wracam do dopasowywania kolejnych scen.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Dzięki,

na razie usterki stylistyczne w zasadzie niedotykane. Dopisuję brakujące sceny, a liczba znaków rośnie i rośnie.

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Cześć, 

dzięki za dobre słowo.

Zatrzymania mają wspólne cechy?

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

No dobrze, trzeba tu wyjawić kilka rzeczy.

Zaczęło się od Las wie, a on od tego, że przeczytałem opowiadanie na forum o poronieniu. Autor pozmieniał kilka prawnych przepisów i w wyniku dość drobnych zmian stworzył nowy świat, w którym kobiety się karze za niedonoszenie ciąży. Nie przekonał mnie, uznałem to za nadużycie. Nie wierzę po prostu w efekt motyla, że jakiż tam owadzik w Amazonii zamacha skrzydełkami i stworzy nam huragan pustoszący pół Europy. Nie wierzę też, by na przykład tacy Niemcy rozpętali spiralę mordów i nienawiści tylko dlatego, że Hitler doszedł do władzy. Tam było odpowiednie podglebie wydające z siebie urojoną krzywdę, która doprowadziła ich do uznania siebie za nadludzi, a Żydów, Słowian, Cyganów za coś gorszego. Hitler był wynikiem, nie przyczyną. I dlatego pojawił mi się pomysł na Las wie.

Oczywiście broniłem się, bo pisania nie lubię. Pisanie każe dać pierwsze miejsce temu, co zechciało się objawić. Gdzie ja? No, chodzi o to, że mnie w tym wszystkim nie trzeba. Zatem tłumaczyłem sobie, że nie trzeba nic pisać, przecież nie zajmuję się aktualnościami. Tylko, że to coś, co przyszło, zbyć się nie dało.

Z Lasem jednakże był pewien kłopot, bo wtedy napisałem taki drobiazg na kalendarz adwentowy, a do tego Mikołaja z krzywym ryjem. Rzeczy o zupełnie innym charakterze, skoro Las powinien być mroczny, na Sylwestra umieszczony, bo Sylwester to przecież istny horror.

Nie wyrobiłem się, nie to, że długo szło pisanie, nie. Długo zabierało dokonanie poprawek.

A gdy już Las został umieszczony, to pokłóciłem się z Irką.

Irka zarzuciła manipulację związaną ze świętą (to Miłomira, we wcześniejszych wersjach nie nosiła imienia). Odpowiadając, wyjawiałem własne przemyślenia dotyczące tekstu. A jakże miałem takie, choć nie zamierzałem ich w jakikolwiek sposób realizować. Irka mnie zmotywowała. I tak powstała PobłogosławionaTkaczka.

Oczywiście nie powstały od razu, choć Pobłogosławiona (teraz nosi tytuł W złym lesie wiły z krzywdą tańczyły) szybko, na pewno przed epizodem cukrzycowym.

Prywatą muszę pojechać. Epizod cukrzycowy to ja mocno sobie wyhodowałem nadmiernym lenistwem, co objawiło się tym, że nadmiernie posłodzony w śpiączki zapadałem przy byle wysiłku, a piłem przy tym takie ilości płynów, że do cukrzycy dołożyłem zapalenie cewki moczowej. Ale lekarze się sprawili i przy pomocy przeróżnych wynalazków prędko postawili mnie na nogi. Przed wyjściem ze szpitala odbyłem rozmowę, z psychologiem oczywiście, to znaczy z psycholożką, która postanowiła mnie zmotywować do optymizmu i chodzenia.

Obiecałem, obiecałem, że będę chodzić.

I tu dochodzę do rzeczy. Czyli, że chodzenie sprawiło kłopot.

Mój spacer (ja to jestem chodziarz, myślę jak chodzę) to dwie godziny. Najpierw park, później zwierzyniec, rezerwat zwierzyniecki, nasyp po byłej kolejce wąskotorowej, obecnie ścieżka spacerowo – rowerowa. Dwie godziny, można kupę rzeczy ułożyć.

Nie układałem, bo właśnie na tej ścieżce, gdy zostawało około pół godziny marszu upadałem fizycznie. Spotykały mnie niemiłe rzeczy, pociłem się jak mysz, chciałem rzygać, srać i mdleć. Wszystko naraz. Po prostu przerażające.

Kolejne spacery nic nie zmieniały. Słabość dopadała mnie w tym samym miejscu.

Aż po trzech tygodniach przeszło.

Nie mdlejąc mogłem czymś się zająć i zająłem. Pobłogosławiona istniała, Tkaczka nie. Mając czas postanowiłem zabrać się w nowy sposób do rzeczy. Zwykle to ja znam finał i doprowadzam historię do końca, mając nieco notatek i sporo przemyśleń. Moja robota w tym wypadku polega na tworzeniu łączników, bo sceny to mi się same z siebie zobaczyły. Postanowiłem spróbować nowego sposobu. Czasu w trakcie spaceru nie brakowało.

Stworzyłem plan.

Powstało w taki sposób dwadzieścia jeden rozdziałów, to znaczy w planie, w którym potrafiłem rozpisać na przykład kluczowy dialog dla rozdziału i sposób w jaki do niego doprowadzić.

Ta praca trwała od połowy czerwca do początku sierpnia.

Umieściłem Pobłogosławioną na stronie, nieco ją poprawiwszy (teraz poprawiłem bardziej) i zabrałem za pisanie Tkaczki.

Zacząłem dwunastego sierpnia. Szło mi nieźle, choć z początku nienadzwyczajnie. I już w drugim rozdziale napotkała mnie nielicha zagwozdka, polegająca na tym, że tak zwykle to ja trzymam się jednej perspektywy, nie kurczowo, ale jednak. Odstępuję rzadko wiodącego bohatera (choć zdarzyło mi się odstępować), a tu chciało pójść inaczej. Nawet usiłowałem coś z tym zrobić, nie mam pojęcia co bym zrobił, jak opowiedzieć o tych wszystkich wydarzeniach z planu. Nie wiem. Poszło inaczej. W czasie pisania doszły także dwa rozdziały. Jeden zechciał się rozbudować, drugi zechciał objawić.

I tak kończąc dwudziestego drugiego października z 458 205 znaków miałem dwadzieścia trzy rozdziały i coś na kształt zbiorowego bohatera.

Prawie epopeja.

Do poprawek nie zabrałem się od razu. Mógłbym, coś bym nawymyślał o tkactwie i bartnictwie, obejrzał kilka filmików na jutubie i tyle. Ale zrobiłem inaczej. Nakupiłem książek. Z początku kilkanaście, do nich kolejne, w rezultacie coś około czterdziestu. Potrzebowałem wiedzy o tych dwóch kwestiach plus rola kobiety w średniowieczu. Nie piszę tu średniowiecza, ale warunki nieco przypominające. Wiedziałem, że z tego powstaną sceny urealniające mi historię. Z czystym sumieniem polecę tu Giesów, jeśli ktoś potrzebuje przystępnie podanych informacji o epoce to w życiach średniowiecznych ich autorstwa znajdzie tego pod dostatkiem.

Giesów czytało się przyjemnie, Baranowskiego całkiem, tragicznie te wszystkie folklory, bo do nich sięgałem z myślą o tkactwie. A się przydały. Scena z łyżnikiem powstała dzięki nim. Bez, kończyło się na tym, że ojciec płacze, córka pociesza, sprawa głodówkowa załatwiona. A nie może być tak łatwo, bo gadanie za mało. Podobnie dzieci czekające na przebierańców. Folklor wiele mi dał.

Ale jak umęczył!

Teraz wpisuję te wszystkie poprawki, a mam ich naskrobanych trzydzieści trzy strony. Jedne przedstawione jako sceny, do pewnego rozwinięcia, inne to zarys, muszę znać perfekcyjnie tekst i mnóstwo rzeczy do siebie dopasowywać.

Całkiem ciekawa robota.

Jeśli chodzi o doświadczenia, to napisanie planu ułatwia pracę, lektura różnych nudziarstw się przydaje i przynosi owoce. Lenistwa warto się strzec, nie ma co ukrywać, leniłem się przez ostatnie półtora roku, może nie całkiem, ale dość. Z doświadczenia powiem, że nie polecam, lepiej być robotną pszczółką niż zbędnym trutniem.

Zdrowiej. Nadmiar słodyczy szkodzi.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Za język Lem – Bajki Robotów, Dzienniki Gwiazdowe i Koniec świata o ósmej.

Humor – Babula A to mistyka.

Cykl – Ostatnia Rzeczpospolita Kołodziejczak.

Obcy – Miliardy białych płatków Białczyński.

Wizja przyszłości – Cylinder van Troffa Zajdel.

Ostatnio czytane – Brzezińska Woda na sicie.

 

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Nie przejmuj się moim marudzeniem. Stary jestem stąd zgryźliwy.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

NoWhereMan

Starałem się te kwestie połączyć, więc bardzo dziękuję za tegoż docenienie.

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Nova

A to miłe, że czytasz tekst oczekując niespodzianki. Rzadkie zjawisko.

Pozdrawiam.

 

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Cześć,

masz kilka zespołów powtórek. Kiedy przytrafi się być, to ogrywasz to słówko, odmieniając formę, a jednak powtarzając, w innym miejscu będzie to gra, gdzie indziej w jednym zdaniu trzykrotnie powtórzysz się. Nie są to rzeczy strasznie przeszkadzające, jak widać ja jeden zwróciłem na to uwagę. Więc możesz mnie nie słuchać, może wyjąwszy się, bo to był ograniczył.

Nie za bardzo przekonuje mnie główna bohaterka swoim roztrzepaniem. Chyba wolałbym, żeby dopiero przekroczyła osiemnastkę. Jej głupiutkie zachowanie niestety bardzo widoczne, bo nieustannie spoglądamy z jej perspektywy. Jest takie opowiadanie Babuli w A to mistyce. gdzie dochodzi do nieco podobnej sytuacji, którą przedstawiasz, co prawda tam ufoludki a ich interlokutorem dziecko. Tylko, że o tym dowiadujemy się dzięki ojcu, który rozmawia z dzieckiem, nie dowierzając jego relacji. Dziecko przecież fantazjuje. Czemu mi przeszkadza, że bohaterka opowiadania głupiutka? Skala zagrożenia, a ona dotyczy całej planety, nie zaistnieje.

Co prawda, gdybyś coś zrobiła z bohaterką, to również musiałabyś z wróżką. Twoje opowiadanie to ciąg nieporozumień, dziewczyna spotyka godnego adwersarza w postaci mało kompetentnej zwiadowczyni. Czyli zmiana byłaby znaczna.

Dla mnie opowiadanie za długie, bo w gruncie rzeczy opiera się na zgrabnym ujęciu w finale kwestii ceny, ale to trochę mało. Dla mnie oczywiście.

Ale czytało się nieźle, używany język sprawny. 

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

regulatorzy

Nie wiem, czy inwentarz zawsze rad temu, co mu czynię, ale ma tylko mnie. Dziękuję, jak tylko potrafię.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

GreasySmooth

Do tych wyroczni w postaci doktora polonistyki i arcymistrza fantasy musisz się zwrócić sam, ja od siebie mogę zdrówka życzyć i radości w miejsce złości.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Dziękuję po raz drugi.

Chyba nazbyt przejmujesz się jakbyś coś zrobił. Pozwól innym gawędzić po swojemu.

Napisałeś przykład, sztywny i nijaki. Trafiłeś w dziesiątkę! Tego właśnie unikałem.

Wrzuć na luz, trzecie podziękowanie to dopiero byłaby nuda.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Zamysł dotyczący tego tekstu polegał na gawędziarstwie, i w partiach narracyjnych i dialogowych.

Poddajesz rozwiązania, które mordują zastosowaną stylizację, a następnie humor.

Dzięki za uwagi, ale dla dobra tekstu nie skorzystam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Jakby wszystkim wszystko podchodziło, to ludkowie byliby tacy sami.

Boże, na szczęście, nie są.

A w ich gronie ja.

Każdemu życzę tego samego.

Serdeczności.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

bruce

 

Sługa uniżony się kłania.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Koala75

 

Tak, poddawałem tropy, ale równocześnie dodałem takie wtręty:

od początku nieodrodne dziecię chaosu,

jakby nie ukrywać, wyrodek,

wampir wypisz wymaluj, tyle, że pryszczaty,

na zasadzie, że jak tak bezczelnie sobie poczynam, to nikt nie uwierzy.

A czytelnik nabrać się nie da.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Miło, że się podobało.

Dzięki

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Nieobojętny emocjonalnie utwór, osadzony w wiarygodnym świecie, skłaniający odbiorcę do zadawania ważkich pytań.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

„The Professor”!

Ballantines, bo brak Jacka Danielsa.

Niech Luthien wiecznie tańczy na łące przed Berenem, a Turin z ukrycia żga smoka w słabiznę.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

No, koty, zawsze wszystko wiedzą lepiej, a Tobie udało się uchwycić, kiedy to lepiej nie tylko dla nich, ale i opiekunki.

Moja kotka po nocach nie szalała. Przycupała przy mojej głowie, by pilnować snów.

Ładne opowiadanie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Nie przekonuje mnie sytuacja wyjściowa. Wolałbym, żeby te panie nie rozmawiały o kimś nieznanym, ale bliskim, wtedy o wiele bardziej naturalne ich zaangażowanie.

 

Z innych rzeczy. Masz coś takiego:

– Ale czekaj, to nie wszystko, bo takie drobniejsze sytuacje też jej się ciągle zdarzają. Podobno wyciągnęła, jakiś czas temu, wszystkie kryształy z kredensu i chciała je wyczyścić. Przygotowała miskę z wodą i sodę oczyszczoną. Usiadła już, żeby wziąć się do pracy i zapukał listonosz, bo to akurat środa była, gdy wróciła do pokoju, z kopertą w ręce, miski nie było, kryształy schowane w kredensie, a w dodatku całe o d k u r z o n e – podkreśliła. 

 Ponieważ tu mamy do czynienia z nietypowym zjawiskiem, nie podawaj go od razu, przeciągaj, chociażby tak:

– Ale czekaj, to nie wszystko, bo takie drobniejsze sytuacje też jej się ciągle zdarzają. Podobno wyciągnęła, jakiś czas temu, wszystkie kryształy z kredensu i chciała je wyczyścić. Przygotowała miskę z wodą i sodę oczyszczoną. Usiadła już, żeby wziąć się do pracy, a wtedy zapukał listonosz, bo to akurat środa była, a wiesz, że właśnie wtedy przychodzi.

– Do mnie najczęściej w piątki zagląda. Zawsze, jak mam coś pilnego.

– Nie do uwierzenia, ale jak tam dalej było?

– No, zwyczajnie wróciła do pokoju, z kopertą w ręce, a miski nie było.

– Przepadła?

– Nie aż tak, do szafki wróciła. Za to kryształy stały w kredensie, a w dodatku całe o d k u r z o n e – podkreśliła.

 

I byłoby naturalniej gdyby panie używały mniej oficjalnego języka. Gadają ze sobą nieco zbyt sztywno.

A sam pomysł miły.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

regulatorzy

 

Wampir biurokrata jest nad miarę ludzki. Podobają mi się takie inne perspektywy.

Nie ruszyłem odprawiania papieroska, bo to ma być rytuał. Powinno się odprawiać rytuały.

Trochę mi żal: Temu się ciska, bo temu takie uroczo dawne, że od razu mi pasuje. Ale, rzeczywiście, może wprowadzać w błąd.

 

Dzięki za uwagi.

Dużo zdrowia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Koala75

 

Kto wie.

Ale akurat ten wampir, to lubi swą robotę, więc nie taki najgorszy. Ludzie mają trochę inaczej, nie cierpią. Co prawda jednostka. Społeczność może być inna.

Trudne kwestie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Kłaniam się nisko, mój Piątkowy Szafarzu Opinii!

 

Kawka i herbatka chyba tylko na zimno, to darowałem sobie.

Ten pomysł z pobieraniem energii od petentów, przedni. Wyobrażam sobie maszynerię w podziemiach, a wokoło plastikowe trumienki-wanny z podłączoną aparaturą, w letargu spoczywają w nich uśmiechnięte wampiry. Tylko że ten pomysł to zarazem puenta i nic do dodania.

Uważam, że każdy tekst potrzebuje własnego języka.

 

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Młody pisarz

 

Dziękuję ci bardzo.

Staram się, a nie posiadając naturalnego daru składania ładnych zdań, pracuję nad tym. Zwracam uwagę przede wszystkim na sprzeczności, by po powiązaniu ze sobą stanowiły jedność. Jak zobaczę taką okazję, to nawet przesadnie z niej skorzystam.

 

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Irka_Luz

 

Zbędna kropka się wdarła.

Wiesz, z tym Stefanem… Polska kupuje jakiś sprzęt W Korei, nie pamiętam nazwy, jakieś liczby, bo chodzi tu nie o czołg, ale wóz pancerny. Kiedy mamy swego lepszego, Borsuka. I tak, można oficjalnie, że zaangażowaliśmy się w zakup bojowego wozu piechoty, czy też inaczej, a że idzie o: i tu walnąć nazwą. Chcę kolokwialności, a na dodatek sama nazwa: Stefan, brzmi nieco bardziej podejrzanie niż dookreślanie jako team czy sprawa. Można by się zastanawiać nad wyrażeniem: wkręcać, ale ono mi pasuje. Tu ma być legalnie, a wiadomo, że ustawka.

 

Ja sądzę, że zostawanie tego opowiadanie w głowie jest wątpliwe. Ono w sobie tak wiele nie ma, no może poza spojrzeniem na biurokrację. Bo przecież wampiryzm energetyczny opisany. Pamiętam takie opowiadanie gdy wampir rozbija cierpliwie sklejaną wazę przez jakiegoś pasjonata, by wyssać te jego negatywne emocje. Nie robię tu wiele nowego, pewne rzeczy popycham dalej, ale tu przecież szło, by z wampira zrobić biurwę i pójść konsekwentnie tą ścieżką.

 

Dzięki.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

On miał być nawet dziwniejszy.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Ja myślę, że przerażanie ma przede wszystkim być malownicze.

To obrazek, kiedy czas stoi.

Dynamika zmniejsza grozę.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Od kuźni stale niósł się stuk. W gruncie rzeczy niegłośny, szmer naśladujący i nie za prędki. I tak łatwy do odgadnięcia, jak piekło ze swymi rozkoszami dla grzesznika. Zawsze znajdujący czas dla słuchacza i zwrócony ku niemu. Takie to rzadkie w świecie, który dba tylko o siebie, a jak na innych patrzy, to by cudze dobra ukraść.

Wzywał.

Mimo późnej pory kowal pracował wytrwale, nie ustając ni na chwilę. Całkiem nieludzko to brzmiało i niby melodia. Robotnik nie okazywał sobie zmiłowania. Niezmordowany. A taka praca w istocie wykańcza.

Stuk, stuk.

Stuk.

Pukanie dobijało się do serca.

Wytrwale.

Jak bies kuł.

Była tuż. Solidny budynek. Część mieszkalna w zasadzie nieoddzielona od rzemieślniczej. Dość wąskie okna, zawarta furtka, ale żadnej zwierzyny w obejściu, tylko materiały i niekończąca się praca.

Stała i czekała.

Poznając, słuchała, to umiała najlepiej.

Tamto wiedziało, więc ze środka dobiegło uderzenie jak obuchem i prosto w pierś, choć nie łamiące żeber, ściskające je wokół miażdżonych płuc.

Nie dało się podejść.

Łzy stanęły muzyczce w oczach.

Ból nieznośny.

Umieranie.

Piekło mniej dręczy.

Ale tak naprawdę to cisza, wcielona i nieludzka, wroga, a zarazem ciekawa, lecz przede wszystkim nienasycona cudzą udręką. Wzywająca. Brała do siebie, namawiając: chodź, nie zwlekaj, podaruję nie mniej niż świat.

Spełniało obietnicę, rozpoczynając swą pracę od mrozu.

Wszystko pomieszane.

Tam pewna zguba.

– Nie idź! – coś w niej wołało.

Dobra rada.

Nie posłuchała oczywiście.

Zajrzała do środka.

Piec rozpalony. We wnętrzu jasno przez czerwony odblask. Ogień posłuszny sługa robotnika z młotem. Liczne szczypce, obcęgi i pilniki. Wyposażenie budzące grozę i używane zgodne z przeznaczeniem do torturowania stali, która po zahartowaniu powinna skuteczniej spełniać wyznaczone sobie zadania. Teraz krzyczała na wielkim kowadle bitym bez miłosierdzia i to nie przez jeden młot, ale aż dwa. Obecnemu robotnikowi nie wystarczał zwykły trud, musiał go co najmniej podwoić. Tłukł niezmordowanie. Wcale nie tak wolno. Ale większość nie brzmiała dźwiękiem. Czymś niewypowiedzianie straszniejszym.

Wzdrygnęła się, bo widok co najmniej zaskakiwał. Kowadło spływało krwią. Obuchy podobnie.

Ślady zbrodni!

W skroniach zadudniło.

Czaszka prawie rozsadzona.

Kres!

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Światło wyróżnia mędrców i władców.

Nazwij tego kogoś Najświatlejszy, albo Najświetlistszy.

Możesz coś zrobić z łacińskim lux czy greckim fos, też daje spore możliwości.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Jak myślę o tym tekście, to rzeczywiście, pierwsze określenie: sympatyczne.

Drugie: optymistyczne.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Pierwsze oglądanie, to wrażenie: cudowne!

Ale coś nie tak.

Drugie, że piękne jak diabli!

Wiedziałem, już co nie tak.

Pomyślałem o Nedzie Starku i on połączył mi się z Leto. Ginący Ned  to niespodzianka, ale i świetny pomysł. Przede wszystkim przez to, że zaskakujący. Wolałbym otrzymać film skupiający się na perspektywie Leto, domknięty sceną, kiedy ginący Atryda wypuszcza chmurę śmiertelnego gazu. Sam ginie, ale to niemal pozytywne zakończenie, bo sugestia, iż wróg wraz z nim. Było wiadome, że cała Diuna i tak się nie zmieści w jednym filmie, nie miałbym zatem nic przeciwko temu, by została domknięta dramaturgicznie.

Nad Kynesem wzruszyłem ramionami. W książce musiał być mężczyzną, ale w filmie nie ma to większego znaczenia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Wiesz, Komuda z pewnością ma doskonałe przygotowanie względem szermierki, ale czytanie jego opisów walki boli jak borowanie zębów. Nieco wiedzy trzeba liznąć, Sienkiewicz coś o tym wiedział, ale postawił przede wszystkim na obrazowość i dobrze mu wyszło. Dumas podobnie.

Gdyby traktować możliwą wiedzę tak rygorystycznie to nawet Diuna by nie powstała, bo co autor wiedział o Kwisatz Haderch? Nic.

Rzecz ma się podobnie z fantasy. Ktoś zrobił sekcję wilkołaka, spotkał południcę, smoka, magia mu się udaje?

Nie. Nie mamy machiny czasu, ale odpowiednia historia o jej użyciu powstała, na Marsie nie ma zielonych ludzików, ale historia o napaści na Ziemię z ich strony jest pasjonująca.

Zawsze najbardziej liczy się opowieść, no i bohater, jak wyjdzie taki Pirx, to ratuje historię, Sneer dostając mega moc Ziemię przeciągnie na drugą stronę.

Historia i bohater, plus unikanie jawnych głupot to wystarczy.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

silver_advent

 

Gdyby taka zaleśność zachodziła, nie istniałaby fantastyka. Matematycy i fizycy napiszą to, co pewne.  Dlatego w Gwiazdy moje przeznaczenie lub całym cyklu Fundacji nie doszukasz się matematycznych prawideł. Tak mówi się o nich, ale nie przedstawia.

Pamiętam, chociaż nie pamiętam autora i tytułu dzieła, ale fabułę jak najbardziej, a dotyczyło to matematyka, który zakochał się w humanistce i stworzył  automatycznego poetę, bardziej skomplikowany twór niż automatyczny papież, który w tamtym świecie się znajdował, wszystko po to, by związać się z humanistką. Bo inaczej nie mógł, matematycy z matematyczkami, humaniści z humanistkami. Tam wiele mówiło się o pewnym wzorze, nigdy go samego  nie przedstawiając. Autor wystarczy, że opisze wiarygodnie. Jest trochę jak aktor, ma przekonać, chociaż wiadomo, że pewnych talentów nie posiada.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Proponowałbym przyłańcuchowanie, bo mocniejsze i szczególnie  wzbogacone o dodatkowe znaczenia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Z tym stylizowaniem to mnie zabiłeś, bo jakiś czas temu usiłowałeś wybić mi to z głowy. Choć równocześnie całkiem dobrze oceniałeś tamte rzeczy. Ja stylizacji używam nie po to, by język udziwnić i nadać mu koloryt, wiejski czy plebejski, jak zwał, czyniąc historię bogatszą, ale po to, by pokazać tych jego użytkowników inaczej. Oni poprzez swoją mowę tworzą własny świat. I tak myślę, że dzięki temu, iż podążam za nimi i ich słucham, stają rzeczywiści.

To ja widzę, że ten Las mi się jednak udał, bo ludzie go pamiętają. Miło. Chociaż stale uważam go za niedokończony. Nie tak jak Pobłogosławioną, a jednak.

Jeśli zaś idzie o dialogi… Co mogę zrobić? Bohaterowie muszą rozprawiać o tym, co dla nich istotne, a ja podchodzę do takich kwestii w taki sposób, że nie da się pominąć tych spraw, nie tracąc bliskości. Ja chcę by oni byli wiarygodni. Zatem prędzej zrezygnuję z akcji niż z przedstawienia postaci. Chociaż to też nieprawda. Po prostu nie pokazuję tu młócki, bo na nią nie ma miejsca w tym tekście.

Fajerwerki? No, dziękuję, przeceniasz mnie stanowczo.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

I tu mnie masz. Nie obstawiam, bo mam pecha.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Wreszcie komuś się nie podoba. Dość tych pochwał.

Jeśli idzie o fabułę, to bardzo odmienna nie mogła być, toteż trudno o jakikolwiek element zaskoczenia, czym każde opowiadanie stoi. Ale z drugiej strony uważam, że fabuła to zaledwie połowa roboty, a przy tym ta mniejsza.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Cześć,

 

komentarze długie, bo wiele odnośników do poprzedniego tekstu. Ten sam punkt wyjściowy, ale spojrzenie na inne kwestie, to i było o czym rozprawiać.

Chyba każdego dialogu bym bronił. A to choćby dlatego, że jak Bogna rozmawia z Dobrożką, to by poruszyć sprawę dziecka, a dziecko to się Bognie ma pojawić. Zaś gdy z ojcem, by wspomnieć o pełni i złym lesie.

Może nie takie proporcje, jak trzeba. Tu spierać się nie będę, skoro sam za jakiś czas mam zamiar dokładniej przyjrzeć się temu opowiadaniu. Ale nie wcześniej, gdy co innego skończę, ważniejszego.

Z wydarzeniami tak, że ja wolę jedno przedstawić głęboko niż kilka powierzchownie. A ponadto główna bohaterka nie jest pewna tego, czego chce, Woli by kto inny dokonał wyboru, taka Jaga na przykład. Tyle że wiedźma woli mieć wspólnika zaangażowanego, co sam od siebie coś dokłada.

I tak mi się to układało, a liczba znaków rosła. Urośnie jeszcze, bo proporcję muszę znaleźć, której zabrakło poprzez ubożuchne opisy.

Dzięki i pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Bardzo ciekawe rzeczy oglądasz.

Zazdroszczę.

Nie twierdzę, że opowiadanie nie może być skończone, przeciwnie, powinno domykać zaczęte wątki, idzie mi o to, że powieść znajduje miejsce, by wprowadzić własne normy, opowiadanie musi bazować na tym, co odbiorca wie.

Wiesz, parę dni temu podczas spaceru mijałem siostrzeńca. Nie zauważyłem go. Ale to dobry dzieciak, odezwał się pierwszy. Tak się zamyśliłem, że bożego świata nie widziałem. Wyobrażasz sobie podobną sytuację na rowerze? Aż mnie wzdryga.

Biegam przed górami, by kondycję zbudować, męcząc się i marząc o końcu katorgi.

Na grzybach bywam absolutnie szczęśliwy, bo zajmuję się tylko nimi.

Więc zostaje tylko chodzenie.

I kąpiele. tysiąc rozwiązań wtedy mi się przytrafia.

Bardzo dziwne.

Ja i wydawcy to dwa zbiory.

Bez części wspólnych.

Nie liczę na wydanie tych rzeczy, ale oczywiście dziękuję.

Pozostawaj w zdrowiu.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Najpierw o zatrzymaniach:

tym razem naprawdę, bo wcześniej o uldze, która trwała chwilkę;

w tym fragmencie Bogna w opowiadaniu jeszcze nie miała imienia, obawiałem się, że nie będzie wiadomo, o kogo idzie;

kotek jest miły, ale zamiary żywi mordercze, po te były te zdrobnienia, by zestawić je z chęcią mordu. Pamiętam jak moja kotka miauczała do gołębi, by podleciały bliżej, bo chce dostać je w łapki;

przyjaciółka, masz rację, chociaż uważam, że tam nie trzeba dodawać, że to brat Bogny, raczej wiadomo, że Dobrożka pilnuje swego brata, nie cudzego.

Ale to wszystko może się jeszcze bardzo zmienić. Czemu? O tym później.

 

Teraz o sprawach ogólnych.

No, nie jest to wersja ostateczna, ale do tego wątku wrócę. Tymczasem wspomnę o czym innym, wyjaśni to parę kwestii, które poruszasz.

Nie traktuję opowiadań jako coś osobnego. A precyzyjniej jako stojącego na  własnych nogach. Masz takie opowiadanie Tolkiena o Pukelach, kiedy gospodarz albo jego sąsiad, a może jakieś coś (już dokładnie nie pamiętam) zadeptuje ognisko grożące pożarem, po czym nie ten strażak, ale właśnie ten przedstawiony ma ślady oparzeń na stopach. Bez znajomości twórczości Tolkiena to opowiadanie jest za proste, wiele zyskuje poprzez kontekst. Taka LeGuin napisała cudne opowiadanko o panu Podgórnym, który naprawdę jest smokiem Yevaudem, intrygujące, ale cała złożoność jej idei prawdziwych nazw wypływa z Czarnoksiężnika. Albo najbardziej przeze mnie pamiętane z dawnych Fantastyk, czyli Smutek szczegółów, Bóg zapomina o swoim dziele, aniołowie dostarczają mu obrazki, by pamiętał. Lepiej żebyśmy posiadali uprzednią wiedzę o Bogu, aniołach, koncepcjach, że on w stworzeniu, i że on śpiewem, tańcem, myśleniem, nieustannie stwarza świat.

Wszystkie te przykłady odnoszą się do tego, że opowiadania opierają się na innych tekstach albo wiedzy kulturowej, bez nich kulawe. Dopiero w powieści powstaje świat, który tłumaczy sam siebie. A widzisz, w moim przypadku, odnosi się to do tego, że brakuje mi miejsca, by wszystko dokładnie przedstawić.

Niemożliwe są opisy lasu w Pobłogosławionej na podobieństwo Las wie, bo Bogna nie posiada wiedzy mamuny. Do tego, co uważam o opowiadaniach, dochodzi jeszcze sposób przedstawienia, do którego doszedłem. Ogólnie trzymam się jednego bohatera, odstąpię go rzadko. W powieści spojrzę z innej perspektywy. Czasem. W opowiadaniu, by nie stracić bliskości z bohaterem raczej nie. Temu też służy użyta fraza. Chłopi, bardzo pochlebne zestawienie, jednakże one o wiele bardziej opisowe. Ale myślę, że chodzi Ci o to, że ja wszystkiego po prostu nie tłumaczę. Pozostawiam to postaciom i posiadanej przez nich wiedzy. Mój narrator rzadko objawia tendencję do tego, by wiedzieć wszystko. Gdyby tak robił, stanąłby poza tekstem, straciłby namacalność, a ja dążę do tego, by to moje pisanie było sugestywne. Dla tych wszystkich przyczyn takich opisów jak w Lesie nie będzie, Bogna zobaczy co innego, choć niewątpliwie powinna zobaczyć, najpierw jednakże w domu, później w drodze. No i jeszcze ten poroniec, tam bardzo przydadzą się opisy. Kiedy więcej tekstu, groza też rośnie, bo wiadomo ku czemu idzie, a nie staje się od razu. Szybko, mniej strasznie.

Wniosek taki, że tekst nie jest zrobiony.

Za to zrobiłem Las wie. Ale na czym to polega?

Jak siadam do czegoś poważnego, to skrobię ręcznie, zachowuję wtedy większą kontrolę nad pisaniem, nie popadam w zbędne dygresje, a stanowczo cierpię na taką przypadłość, później następują redakcje. Pierwsza przy przepisywaniu do formatu A4, kolejna przy czytaniu przepisanego tekstu, następna po jego przeformatowaniu do A5 i zmienieniu odstępów i czcionki, znowu przy powrocie do A4, po czym wydruku, kiedy siadam z ołówkiem (bo ołówek można wytrzeć), wprowadzeniu naniesionych poprawek i kolejnym przeformatowaniu do A5. Kiedy przeczytam tę ostatnią wersję, jako tako uznaję tekst za gotowy do pokazania.

Uznałem, że w opowiadaniach tak nie muszę, one to pomysł i puenta. Utrzymam się w ryzach, pisząc od razu na komputerze. Opowiadania to ja mam skonstruowane niekiedy łącznie z frazami, zatem mniej się boję. Ale kolejne etapy takie same.

Pobłogosławiona nie dotarła jednak do bycia wydrukowaną.

Wytłumaczę się z tego, czemu tu publikuję tekst, który uważam za nieskończony. Otóż musiałem zabrać się za kolejny. Z takim, co został zawieszony, nie poradzę sobie. Stale będę do niego wracał. Utknę. Tak mam, pozbyłem się tego problemu, wrzucając co jest w obecnej wersji na portal.

Błagam za to o wybaczenie.

Oczywiście w Pobłogosławionej słów za mało, szczególnie, że opisów zabrakło. Widzę, że mam tendencję do pogrążania się w formie dramatu, stąd te osobne akapity. Dla mnie to jednakże nowe myśli, albo starych silne przeciwstawienie. Choć czytało Ci się pod koniec łatwiej. No to chyba jestem pisarzem ery smartfonowej. Jednakże część z tych akapitów w porządnej wersji zostanie wzbogacona, inna zmieniona. Ta praca przede mną.

Kiedy obecną skończę.

Daj Boże, by za dwa miesiące, będę szczęśliwy. Jak za cztery, i tak uznam, że szybko mi poszło. Wtedy przysiądę nad wszystkimi tekstami i zrobię je tak, jak należy.

 

Pisz, powiadasz, ależ piszę. Chodzę, myślę do siebie, czasem te myśli wypowiadam na głos, ale raczej nikt tego nie widzi, toteż nie robię za pośmiewisko. Siedzę na razie na etapie znanym już z dotychczasowych dwóch tekstów, to mi dziwnie, bo z jednej strony intrygująco, a z drugiej to ja te rzeczy znam, choć układają się inaczej. I czekam, kiedy ruszę dalej. Pewnie już jutro.

I tyle ode mnie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Zrobię, co zechcę.

To oczywiste.

Niejednokrotnie uznam, że doradca bredzi, bo poddaje mi rady wiodące na manowce.

Ale nie uznaję się za wyrocznię dotyczącą tekstu. Przeczytam wszystko. Wkurwię się po wielokroć. Jednakże jestem autorem, co oznacza, wpisaną w tę rolę ślepotę. Wielu spraw nie dostrzegę. Rozumiem swoją słabość. Na jednym się zafiksuję. Ale jeśli ktoś zobaczy, co mi umknęło, będę mu wdzięczny.

Toteż jestem wdzięczny.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Najpierw odniosę się do uwag, jeśli o którejś nie wspomnę, znaczy, zgadzam się.

 

opromieniowywało

Typ tekstu: Książka

Autor: Themerson Stefan

Tytuł: Wykład profesora Mmaa

Rok wydania: 1994

Rok powstania: 1943

Lukullusa Savarina i dra Ćwierciakiewicza z wyprawy na osiedle homo. Nie wolno było oczywiście eksponatów tych smakować, ale można je było do woli wąchać, dotykać antenkami, opromieniowywać własnym ciepłem, rejestrując równocześnie jego odbicie, można było do nich mówić, nasłuchując równocześnie echa, ba! – można by je było nawet i oglądać w fluoryzującym czy fosforyzującym jaśnieniu, gdyby oglądanie prowadziło do jakichś interesujących spostrzeżeń.

Główne miejsce wśród eksponatów zajmował włos. Włos był grubszy od halabardy żołnierza i posiadał długość kilku dorosłych osobników, stojących jeden za drugim antenką w abdomen.

– Przeciętny homo – rzekł tonem objaśniającym inż. Lukullus Savarin, zwracając się do grupy otaczających go osób

Czyli mogłoby być, ale opromieniowywało uszłoby, ale opromieniało lepsze.

 

chociażem

Typ tekstu: Książka

Autor: Sapkowski Andrzej

Tytuł: Chrzest ognia

Rok: 2001

że o bajkach gadacie, a bajki przecie i ja znam, chociażem głupia dziewka z lasu. Wielce mnie dziwuje, że ty się wcale słońca nie lękasz, Regis. W bajkach słońce wampira na popiół pali. Mam li i to między bajki włożyć?

– Jak najbardziej – potwierdził Regis. – Wierzycie, że wampir jest groźny tylko w nocy, pierwszy promień słońca obraca go w proch. U podstaw mitu, ukutego przy pierwotnych ogniskach, leży wasza solarność, to znaczy ciepłolubność i rytm dobowy, zakładający aktywność dzienną. Noc jest dla was zimna, ciemna, zła, groźna, pełna niebezpieczeństw, wschód słońca oznacza zaś kolejne zwycięstwo w walce o przetrwanie, nowy dzień, kontynuację egzystencji

 

Mikołaj Rola Janicki do Franciszka Wierusza Kowalskiego, Złoczów 9 I 1720, NGAB, F. 695, op. 1, nr 385, k. 22v

[k.22v] „Szabla już jest w robocie, y prawie w pół gotowa. Po złotnika musiałem posełać asz pod Kamieniec, ale te rubiny z tey sztuki przydać się nie mogły, bo y nie równe, y skaziste, y koloru nie mają, y chociażem był inszych kupił rubinów, y te nie tak były piękne żeby się zdać mogły. Rezolwowałem się tedy bez rubinów, ale spodziewam się ze się podoba mój deseń Naiasn: Panu y będzie co posłać w tamte kraje”.

 

nie dostało

dostać

Wielki słownik ortograficzny PWN

do•stać (dotrwać, stojąc) -stoję, -stoisz, -stoją; -stój•cie

do•stać (otrzymać) -stanę, -staniesz, -staną; -stań•cie

do•stały

Słownik języka polskiego PWN

dostać I – dostawać

1. «otrzymać coś za darmo lub za pieniądze, pracę itp.»

2. «zachorować na coś»

3. «dosięgnąć do czegoś»

4. «uzyskać, zdobyć, objąć w posiadanie»

5. «wydobyć coś z czegoś»

6. pot. «zostać uderzonym, trafionym»

7. pot. «kupić, wynająć»

8. «starczyć, wystarczyć»

dostać II pot. «stojąc, wytrwać do końca lub do jakiejś chwili»

dostać się – dostawać się

1. «przypaść komuś w udziale»

2. «dotrzeć dokądś»

3. «zostać przyjętym»

U mnie w znaczeniu starczyć

 

zwiduje

zwidywać

Wielki słownik ortograficzny PWN

zwidywać się -duje się, -dują się

Słownik języka polskiego PWN

zwidzieć się – zwidywać się «ukazać się czyimś oczom, nie istniejąc w rzeczywistości»

Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego

 

postępowali

postępować

Wielki słownik ortograficzny PWN

po•stępować -puję, -pują

po•stępowanie; -ań

Kodeks po•stępowania ad•ministracyj•nego Kodeksu po•stępowania ad•ministracyj•nego, Kodeksie po•stępowania ad•ministracyj•nego (skrót: k.p.a.)

Słownik języka polskiego PWN

postąpić – postępować

1. «zachować się w określony sposób»

2. «obejść się z kimś w pewien sposób»

3. «pójść w jakimś kierunku, za kimś lub za czymś»

4. «przejść w kolejny etap, zrobić postępy w jakimś działaniu»

5. «osiągnąć następne stadium lub stać się bardziej intensywnym»

postępować zob. postąpić.

postępowanie

1. «określony prawem sposób działania sądu»

2. «proces sądowy»

 

Widzisz, ja wybieram stylizację, by łatwiej mi tamtych ludzi przedstawić. Dlatego szukam odpowiednich zwrotów. Nie chodzi przy tym o archaizację, bo nikt tego nie zrozumie, bardziej o coś, co bywa używane, ale rzadko, co daje mi w zasadzie to, czego potrzebuję. Tekst zdaje się być stylizowany na mowę dawną. Czasem wyda się coś niepoprawne, wypadnie rym lub użyję sformułowaniu na dworzu, zamiast dworze, o czym zapomniałem wspomnieć Reg, ale to świadome, potrzebuję takiej właśnie frazy.

Wydarzeń rzeczywiście mało, ale ja wolę, jak ludzie gadają, nie od razu się naparzają. Nie przekonuje mnie to. W zasadzie dążę do realizmu, jakkolwiek to brzmi w fantasy.

Początek… Ale z tego co powyżej napisałem, wynika, że inaczej mi nie wychodzi. Rzadko zdecyduję się na wybuch na wstępie, raczej przygotuję wydarzenie. To spore ryzyko, bo można stracić czytelnika, ale wybrnąć z tego dylematu nie potrafię.

Skoro podoba Ci się ta wersja ze względu na grozę w poprzedniej dostaniesz tego więcej, bo patrzyłem oczyma mamuny, nie Bogny.

Dzięki, pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Irka_Luz

Las wie był jednolity. Nie kombinowałem w nim za bardzo, skoro najbardziej zajmowała mnie mamuna. Pewne kwestie zostały postawione, nie zamierzałem jednakże ich dotykać, uznałem, że tam nie znajdzie się dla nich miejsca, bo opowiadanie straci spoistość.

Dałaś mi jednakże motywację, więc rozważyłem dokładniej. Do tamtego tekstu nic dodać nie umiałem, ale siedziało mi coś w mózgownicy i mówiło: Zrób to. W końcu posłuchałem i od razu pojawiły się dwie kolejne wersje.

Powyższe opowiadanie nie jest innym spojrzeniem na Las, to inaczej rozwijająca się historia, kolejna zechciała pójść jeszcze gdzie indziej.

Bardzo niebezpieczne Twe domysły, Irko i coś czuję, że za wiele tropów zostawiłem. Jednakże miały być zostawione.

Pobłogosławiona nie do końca mi się podoba, brak jej specyficznej frazy, która w Lesie się znalazła. Ale teraz i tak nic z tym nie zrobię, bo robię coś innego, przesyconego ogromem relacji, które z radością splatam ze sobą. Wątpię jednakże, bym tu to publikował. Za obszerny tekst.

Dzięki, pozdrowienia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

regulatorzy

Z tym sukcesem wydawniczym, to się nie uda. Nie lubią mnie wydawcy. Co nie znaczy, że zabraknie mi zapału. Sam nie wiem, skąd ostatnio we mnie tyle energii. Jeśli się nie rozpuknę, cud prawdziwy.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Tylko, że zgodnie z planem wyjdzie mi dwadzieścia jeden rozdziałów, bo historia potoczy się zupełnie inaczej i zyska ciąg dalszy, którego w dwóch dotychczasowych opowiadaniach zabrakło. A wiem to stąd, bo rozpisałem sobie całą fabułę. Chcąc nie chcąc nie zmieszczę się w mniejszej ilości znaków niż czterysta tysięcy. Cokolwiek to za dużo, by umieszczać na tym portalu tak obszerny tekst.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

To imponujące, że przy takim natłoku tekstów pamiętasz Las wie.

Tam miałem znacznie łatwiej i trochę trudniej. Trudniej, bo bohaterka nieludzka, ale łatwiej, bo nie musiałem się zagłębiać w dylematy, które łatwo zbanalizować. No i Las wie był oczywisty, wystarczyło pójść za mamuną i wszystko jasne.

Nie ma co ukrywać, Irka mnie zmotywowała. Wciąż się z nią nie zgadzam, ale nie w tym rzecz. Z początku Las wie, to miało być jedno opowiadanie ze strasznym stworem. Takie swojskie, nasze, las, mrok, słowiański klimat i bolesny temat. Trzeba przywalić, ile pary w garści. Ubolewałem, że nie udał mi się horror, ale horror działa wtedy, kiedy boimy się o bohatera. Setny raz powtórzę, że o mamunę nie da się bać. Jej trzeba się bać, a to przecież co innego. Oczywiście rozważałem, jakby to było z bohaterką, czyli tą ludzką biedulką, ale nie oszukujmy się, nie zależało mi na niej wcale. Rola do odegrania. Zadałem sobie jednak pewne pytania. Nie przepadam za tym. Później należy zmierzyć się z konsekwencjami. W każdym razie uzyskałem odpowiedzi, czego finałem powyższe opowiadanie, choć nie ono jedyne. Odpowiedzi mam więcej i o wiele bardziej zajmujące.

W powyższym (tytuł zmieniałem, i wciąż go nie jestem pewien, choć ostatecznie uznałem, że ujdzie, bo taki przewrotny) znalazło się miejsce na wstawki obyczajowe, które przecież cenię, historię Bogny, inne spojrzenie na kłopot i współczucie dziewczynie w bardzo trudnym położeniu. Kiedyś to naprawdę było nie byle co. Nie to, że się tym bawiłem, ale jednakże się bawiłem, rozważając, jak ona się do tego zabierze.

I popełniając błąd, polegnie.

Przecież znam finał.

No i na wiedźmę też można było spojrzeć głębiej. To znaczy jeszcze bardziej niejednoznacznie. A równocześnie jako na kogoś do cna złego. Wiem, że piszę tu sprzeczności, ale przepadam za nimi.

Ponadto wyszedł inny akcent, mniej mamuny i wyskrobka, teraz to dramat Bogny, a przez to że poroniec ją ściga z elementem horroru. Choć, jak ktokolwiek to rozważy, to wiadomo, że nie może jej dopaść, to akurat byłoby zbyt oczywiste. Musi być straszniej.

Poprawki wprowadzone.

Jak zawsze powtórzę, że jesteś nieoceniona. Pewnie nie trzeba o takich banałach wspominać, bo o tym wiesz, ale nie umiem sobie tego odmówić.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Czytałem kiedyś podobny tekst. Nazywał się bodajże Prawo imion, a popełniła go Le Guin, więc spodziewałem się finału, a szkoda, bo językowo Dziadyga to ładny kawałek opowiadania, a bohater soczysty.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

bruce

Dzięki za ten horror, choć tu jakby nie pasuje główny bohater. W horrorze boimy się o los postaci, ja o mamunę wcale.

Jeśli chodzi o język. Nawet nie tyle chodzi o “swojskość”, co korzyści płynące z tego, że on musi być nieprecyzyjny. My posługujemy się bardzo konkretnym, ponazywaliśmy wszystko co się da, bo mamy stosowną aparaturę do mierzenia. Społeczność nietechnologiczna, a obcująca z magią, powinna używać odpowiedniego języka, czyli wszystkiego nie nazwie, zostawi niedopowiedzenia i tu pojawia się miejsce na dostosowaną stylizację.

Ja wiem, że jestem skromny, bez przesady powiem, że najskromniejszy na świecie. Ale dzięki, że o tym nadmieniasz, brakowało mi tego.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Finkla

Przede wszystkim szło mi o to, by las był namacalny, bliski. Czy wiąże się to z użyciem demonów słowiańskich? Mickiewicz w Świteziance każe wodnej pannie zahaczyć o udział w ludzkim życiu społecznym, w Rybce jeszcze bardziej. Te demony nie tylko dręczą ludzi, ale wchodzą także w interakcje ze społecznością. Chyba dzięki temu da się je pokazać bliżej, choć nie zrozumieć.

Bo chodzi o to, że ja ich nie rozumiem. Staram się, ale istoty nie poznaję. mogę je tylko opisać. W przypadku mamuny to powtarzanie się tych samych działań, Jagi też i zapewne porońca. Oni, jak w teatrze, powtarzają swoje role. Jedna dziewczyna własną zakończyła, ci nie. Tu nie ma miejsca na klasyczne zamknięcie historii, choć przyznam, że teraz się o to pokusiłem, dopisałem jeszcze jedno opowiadanie, odmianę pierwszego i powstaje trzecia wersja, już znacznych rozmiarów, tyle, że to wciąż warianty sytuacji wyjściowej. Zatem, jeśli chodzi o odegranie swoich ról, to nie, nie zeszli ze sceny, oni wciąż je odgrywają, to ich sens w powyższej historii, pokazywać kim są. Tak rozumiałem cel tego tekstu, ukazanie teraz, nie przyszłości, kiedy pospełniają swoje życiowe cele, nie znam ich.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Zawsze możesz, jak w przypadku poprzedniego opowiadania, napisać, żeby wytłumaczyć o co chodzi. Przymus komentarza masz z głowy.

Pomądrzyłeś się, z rad nie skorzystałem, a jednak ego rozdrażniłem, skłaniając do wyznaczenia terminów, kiedy mi wolno się odezwać. Bardzo dziękuję za tę radę.

Ale zdrowia, oczywiście, życzę.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Czytałem inne rzeczy autora, ale żadnych nie pamiętam. Tylko ta mi się zapisała.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

regulatorzy

Nie wiem, czy wiesz, ale jesteś nieopisanie nieoceniona.

Na pewno wiesz.

 

Do uwag się zastosuję z dwoma wyjątkami.

 

a na buzi zrobiła się czerwona od napływu krwi. ―> Buzie mają dzieci, a ta dziewczyna dzieckiem już nie jest.

Dziewczynę chciałem ubrać w odpowiednie szatki, nie litości, ale wywołać wrażenie kruchości. Wiem, że tu o współczucie trudno, ale o takie…, przynajmniej słowne. Jeśli się uprzesz, zmienię określenie na twarzyczkę. Co prawda powiesz, że moje opowiadanie, zrobię, co zechcę. Ale uznaj, że nie tylko moje.

 

Gapił się wielgachnymi oczyma, wodnistymi i ogromnymi w drobnej… ―> Czy to celowe podkreślenie wielkości oczu?

Podobnej frazy użyłem wcześniej wobec jego niedoszłej rodzicielki. Nie idzie zatem o samo podkreślenie wielkości oczu, a by te dwie postacie na siebie nakierowywały. Może lepszy byłby jakiś odruch, ale nie wpadłem na pomysł, jakiego użyć.

 

Starałem się uczynić tę historię możliwie dotykalną. O dziwo, najlepiej wtedy wychodzi umiar w penetrowaniu zamiarów bohaterów, a sprawdza się przedstawienie tego, co robią. Niech mówią sami za siebie, narratora wezmę na smycz, by nie brykał. A łasiczka to był pomysłowy wstęp. Dużo mi ułatwił, kiedy się napisał.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

ManeTekelFares

 

Nie lubisz stylizacji, przyznajesz do wątłej wiedzy w tym względzie, ale rad udzielasz.

No, niech będzie.

Tłumaczysz poniewieranie, że ono widziane inaczej i przywodzisz obraz specjalisty, który by mnie zmiażdżył.

Ale czym? I gdzie się znajdzie taki specjalista od staropolskiej, by ex cathedra wygłosić osąd o używaniu stosownych form w fantastyce? Trudno się do czegoś takiego przyznać, ale nie wierzę w istnienie aż takich baranów.

To stylizacja, nie dawny język. W trakcie pisania tegoż opowiadania nie posługiwałem się kompendium dotyczącym gramatyki historycznej języka polskiego. Nie piszę o świecie naszych przodków, oni mogli wierzyć w porońców, co nie znaczy, że takie stwory rzeczywiście istniały. Piszę fantastykę, a stylizacja mi potrzebna, by takiż świat uwiarygodnić. Przeszłe zwroty inspirują, ale nie trzymam się ich sztywno, bardziej tak hermeneutycznie, w klasycznym rozumieniu tego sposobu zabierania się do tekstu. I usiłuję przekonać współczesnych czytelników, bo z dawnymi nie mam kontaktu. To nie fabuła historyczna, uprawniająca do trzymania się tamtejszych form. Zatem poniewierać użyję we współczesnym znaczeniu, ogólnie posłużę się mową potoczną i czasem dopilnuję, by rzeczy nazywać odpowiednio.

Do fantastyki dotarłem przez powieści historyczne. Widać mam większą tolerancję na ustawianie czasownika na końcu zdania. Mnie to nie wadzi, pilnuję ogólnego rytmu. Nie widzę, bym robił z tego karykaturę, tak jak to proponujesz wzmianką o melodyi. Nie popełniłem tegoż, ni podobnych rzeczy, w poważnym tekście tępię takie skłonności. W humorystycznym rozważyłbym, choć nie przepadam za przerysowaniem dla niego samego. Ale zgadzam się, że jak nadużywa się podobnych zwrotów, to śmieszność gwarantowana. Tylko, po tym jak sam tej karykatury używasz, czemu kierujesz takie spostrzeżenia do mnie?

A liczko? Pojawia się w scenie wokół dziewczyny i Jagi, trzy razy w partiach dialogowych i trzy razy w opisach. Do młódki ma się stosować, raz mamuna go użyje kpiąco. Aż tak to razi?

Sprawdziłeś w słowniku poniewieranie, ale słownika użyłeś selektywnie. Jak wspomniałem, czytałem sporo fabuł historycznych, tam z materią miałem do czynienia i takie wytłumaczenie powinno wystarczyć. Inni problemów nie mieli, wiedzieli, o co mi idzie. Masz inaczej, dlatego tu taki wtręt:

materia

1. «ogół przedmiotów fizycznych poznawalnych za pomocą zmysłów lub istniejących obiektywnie, tj. niezależnie od poznania»

2. «pojęcie z dziedziny ontologii (metafizyki) oznaczające rodzaj bytu jedynie istniejącego lub jednego z istniejących»

3. «materiał, wątek, treść, którym można nadawać różne formy»

4. «rzecz, sprawa, o której się myśli, mówi lub pisze»

5. daw. «tkanina, zwykle jedwabna»

6. daw.zob. ropa w zn. 1.

W sumie brzydzę się sobą, że poszukuję słownikowego wsparcia. Literatura rządzi się innymi prawami, tłumaczenia szukając w obrębie tekstu, ale zrobię wyjątek.

To serce z piersi powiązałem z innymi w kolejnych partiach tekstu. Może nie doczytałeś? No i było mi potrzebne jako obraz uwięzienia. Łasiczka wtedy leży, udaje martwą. Pasowało mi. Może to niezauważalne, ale tak to widziałem.

Łaskawie zezwalasz mi brać z udzielonych rad, co chcę. Skorzystam z tej opcji, nie wezmę nic.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Irko,

niby mi tej polityki nie zarzucasz, ale uporczywie do niej wracasz. Najpierw był banał, doszła łopatologia, widzę, że poprzez ten tekst, po prostu, o zgrozo!, muszę użyć tego przerażającego określenia, spłodzenie alegorii mi przypisujesz.

Czym zgrzeszyłem?!

Sugerujesz, że w prostackie odwzorowanie ubieram dawne wierzenia, by obecną aborcję potępiać? A nie wolno, bo politycznie zważać trzeba? Tak ludzie teraz czytają? Zafiksowali się, że nie widzą innych odniesień poza własnym nosem? Wiesz, żałuję, że obecna literatura taka tchórzliwa, a fantastyka, posługująca się specyficznym instrumentarium – szczególnie. Dziwne, ale filmy już odważniejsze. Dzięki temu powstało takie Ostatnie kuszenie Chrystusa, podważające wizerunek boski. Pasja też krytykowana, bo nazbyt naturalistyczna, a nie trzeba dosłownie, trzeba z daleka, bo męka zbyt straszna. Uważam całkiem inaczej, a żeby nie odwoływać się tylko do dzieł religijnych, to Tarantino nie bał się w Bękartach Wojny zająć ludobójstwem i choć nie cierpię tego filmu, to doceniam kwestie, jakie porusza, zaś konstrukcję podziwiam, z tą wzorcowo ułożoną początkową rozmową. Kocham za to Dawno temu w Hollywood, bardzo się ciesząc, że bajkowa treść znalazła sobie współczesną formę. A już fantastyka ma szczególne prawo, by zajmować się tematami skrajnymi, gdzie indziej urojonymi, uzbrojona została w niezbędny oręż.

W naszym świecie możemy co najwyżej rozważać istnienie duszy. Nie da się jej zmierzyć i zważyć. Tato mi opowiadał o umieraniu własnego ojca, kiedy dzieckiem będąc, a w lesie wychowany, przez gajowego i mały mając wtedy związek z otoczeniem, patrzył na tego swego rodzica, z przedziwną, niezrozumiałą ciekawością dziecka wobec śmierci, czy tę duszę zobaczy, bo wyjść ma. Nie zobaczył. W naszym świecie może dusza jest, a może nie, ale nie piszę o naszym, ale o takim, w którym jest na pewno i aborcja to nie tylko usunięcie kilku komórek, a morderstwo. I w takim, nie naszym, niesie konsekwencje, więc po co mi kontekst tego tutaj?

Ale bynajmniej Las wie nie jest nawet o aborcji, to pretekst.

Tłumaczyłem względy konstrukcyjne dla których niezbędna mi jak to zwiesz, „święta” dziewoja. Przypisujesz mi, że upodobniając jej stan, przeciwstawiam ją spędzającej płód. To bardzo powierzchowne spojrzenie, ich ze sobą nie łączy nic pozą ciążą. Podobieństwa są, ale z kimś całkiem innym.

Autor nie powinien zdradzać, o co mu idzie, tym bardziej, kiedy podrzuca tropy wiodące na manowce, jak chociażby ta ciąża. Autor z błądzenia czytelników powinien się cieszyć. I cieszy mnie, choć zarazem martwi, bo usiłujesz narzucić jednostronne odczytanie tekstu. Redukujesz go, kiedy ja przeciwnie, usiłuję ustanowić wieloznacznym. Ale do rzeczy, kogo przypomina owa „święta”?

Widzisz, ja podążam za mamuną. Nie przepadam za przenoszeniem narracji z jednego bohatera na drugiego. To może się sprawdzić w powieści, kiedy da się poprowadzić równorzędne linie, a i tak za tym nie przepadam, w opowiadaniu gorzej, bo za mało miejsca, by przywiązać się do bohatera. Skakanie po kolejnych jeszcze to utrudnia. W tym tekście rzadko porzucam mamunę, zwykle staję za jej plecami i widzę, co ona. Więc kiedy ona nazwie spędzającą płód pustą, to ja się tego określenia trzymam. Nie wiem, czemu miałaby nazywać inaczej. Mamuna to nie jest miła postać, życzliwa otoczeniu. Owszem, czasem spojrzę innymi oczyma, to byłoby całkowicie nienaturalne, wybijałoby z rytmu. W tym teście zaczynam od łasiczki, bo mamunę trzeba wprowadzić, później zerknę oczyma Jagi, na chwilę przydzielę głos „świętej”, czy porońcowi, ale niechętnie i na nieliczne akapity.

Ale wracajmy do podstawowej kwestii, z kim tu podobieństwo?

No, popatrzmy. Idzie sobie ta mamuna, na mur natrafia, zjeść chce jędzę, by się nią nakarmić, marzy o wzrastaniu. Nie zależy jej na wyrównywaniu krzywd. Wszystko jedno, kto tym pokarmem. Inni nie mają znaczenia. Jak w tym Imperium kontratakuje, kiedy Vader zwraca się do Luke’a, by do niego przystał. Zdradzi złego imperatora, wykorzysta syna, urośnie, władzę przejmie, wytłumaczy pokojem w galaktyce. Słuszne intencje to taka ściereczka, w którą można wetrzeć każdą obrzydliwość. A mamuna? Idzie dalej, natyka się na „świętą”, zjeść ją chce, bo tamta pełna mocy, ale niedostępna, innym murem otoczona. Tak jędzę, jak „świętą” wspierają większe siły. Dwie ciężarne nie są do siebie podobne poza jedną kwestią odmiennego stanu, za to Jaga i „święta” o wiele bardziej. Właśnie te dwie ze sobą zestawiłem, każąc mamunie leźć od jednej do drugiej. Dwie wielkie moce.

Co w ten sposób pokazałem?

Mamuna nie dostała ni jednej ni drugiej, nie jest wszechmocna i wszystko jej jedno, kogo dorwie. To żadna istota karząca, idzie jej o coś innego.

Powiadasz mi jaka ta dziewczyna jest, że wątpliwości ją dręczą, że los czekałby ją paskudny, a jej dziecko byłoby potępione. A może nie? Może jej i „świętej” związałyby się ze sobą, może sama niezamężna matka urosła, pokonując uprzedzenia. Ona wybiera inną drogę, łatwą. Samolubną. Postępuje po cudzych krokach, a jej największą winą jest słabość. Mała wobec mocniejszego świata. Ona zapłaci, bo nie ma czym się bronić, wielkie zło, to Jagi, ukarane nie zostanie, choć przecież mogłoby. Widzisz to tak, że ja kogoś przedstawiam w gorszym świetle i dokonuję zastępczego wyrównania rachunków. Gdyby naprawdę o to szło w tym tekście, „święta” doszłaby do muru, przekroczyła go, a za nią mamuna, by wiedźmie wyrwać serce, zdjąć głowę karku, a później nią podrzucać jak piłkę. Zło w proch starte. Nie zrobiłem tego, bo cóż, wielkie zło umie się chronić, znajdzie sojuszników, nie zrobiłem tego, z tego też powodu, że nie o spędzającą płód chodziło. Gdyby o nią, poszedłbym w stronę horroru. Wtedy rzeczywiście powinienem wgłębić się w to, skąd przybywa. Pokazać jak biegnie strwożona do Jagi, jak później wraca, w dołku ją ściska, ale tłumaczy sobie, że to osłabienie tylko, żadne inne rzeczy, ale sugerować zarazem, że jednakże sumienie ją rusza. Opleść empatycznymi odruchami. Dać ją polubić. Skupić się na ludzkiej stronie. Puszczony jej tropem poroniec z misją zabójstwa byłby wtedy naprawdę straszny. Pokazywać jak się przybliża, a ona jakieś cienie przeczuwa. Horror by się udał. Ale go nie ma.

Dopisujesz mnóstwo treści o dziewczynie spędzającej płód, których w tekście brak. Nie znajduję u niej wątpliwości moralnych, a strach związany z konsekwencjami i samolubne nieograniczenie, pozwalające robić, co wola. Czy powinna być za to ukarana? Nie moja sprawa oceniać. Innym się udało, Jaga w lesie żyje od dawna, nie raz pomagała okolicznemu ludkowi, pewnie nie tylko samym spędzaniem płodów. Na czymś musiała urosnąć. Skąd wiemy, że na czymś innym? Mamuna wątpi, kiedy pochyla się nad wyskrobkiem, małe to, niewiele mocy doda. Cała reszta to przypuszczenia, a dziewczyna po prostu ma pecha. Tak bywa ze słabymi, że płacą drożej za mniejsze występki niż te uprawiane przez możnych. Jasne, że to niesprawiedliwe, ale co z tego? Nie naprawiam świata poprzez fabułę, tylko opisuję zjawiska. Raz będą miały wymiar szerszy, innym wąski, byle ciekawy.

Las wie to historia mamuny, więc straszna przez to nie będzie. Miejscami otrze o grozę, ale mało przerazi. O zło się nie boimy. Chciałem je pokazać jako coś trudnego, wcale niełatwego, dodać, że z krzywdy się zrodzi, po czym do pierwszej doda drugą.

Śladów takiego odczytania tekstu mnóstwo. Nie chcesz tego zobaczyć, stale wracasz do redukcyjnego splatania ze sobą dwóch ciężarnych, kiedy one wcale ze sobą nie splątane, to myk. Podstęp w tekście rozważającym podobne treści, ale odmieniającym je.

Szkoda, że tak tego nie widzisz, ale trudno, bywa.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Dobroć brzmi fatalnie.

Powiadasz, wtrącenie, a niech tam. Nie do końca czuję się przekonany, ale upierać nie zamierzam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

oidrin

Wolę jak bohaterowie gadają, niż rozmyślają. Cóż ja tam o nich wiem? Tylko ich oglądam. Ale trochę tych określników brakowało, nieco dodałem. Najlepiej jednak, by bohaterowie coś robili. W chacie nie wiadomo, co się działo, więc wrzucałem te obrazki od mamuny. Kiedy wiedźma i mamuna gadały, wtedy ona stała u tego niewidzialnego muru i jedyne, co mogła, to pazurami drapać w powietrzu. Jakieś wydarzenie, by się przydało. W każdym razie postarałem się ułatwić. Może wyszło.

Każdy tu na tę grozę patrzy inaczej. Jednemu dość, innemu mało.

Zawsze wiedziałem, że tekst ma tylu autorów, ilu czytelników.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

katia72

To ja, za docenienie wykonania, pięknie Ci dziękuję.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

NoWhereMan

Nie lubię zmieniać dawnego wyobrażenia, wychodzę z założenia, że ono czemuś naszym praszczurom służyło. Na siłę nie przypisałem tym stworom cech, jakich nie miały.

Nie chciałem zła największego, ale pospolitego. Większe wcale nie jest mniej banalne. Wolę kurną chatę niż pałac. Przymus umieszczania historii na salonach to banał.

 

W sprawie początku.

Nie wiedziałem, jak ująć wprowadzenie postaci. Wyszło niedookreślone. Co nie jest do końca złe, ale było sztuczką. Wolę rozwiązania, które mi coś dodają, a nie kiedy, wiedząc, co dalej, po prostu plączę, by do tych następnych, znanych mi scen, dojść. Jak już gdzieś powyżej nadmieniałem, tam zawiązuję tropy, te ścieżki i kształtowanie własnego losu. Łasiczka lepiej się przysłużyła, dodała kolejny wątek, jako matka, ale świetnie, że widzisz inaczej, choć dla mnie tamten początek charakteryzował się przerostem niejasności udających głębię.

 

Tak, z tymi dialogami trochę tak wyszło, ale nie bardzo mogłem dodać jakiś odnośnik, szczególnie w chatce, skoro rozmówców nie widać, a tylko słychać. Zauważyłeś te wtrącenie nazw postaci, no po to się pojawiły, skoro, sposobu innego nie znalazłem. Co prawda dręczyło mnie to, więc dodałem kolejną wersję.

 

Tak, też myślę, że jednak horror mi nie wyszedł, tylko fragmenty. Wrażenia pozytywne, mówisz. A ja się upieram, że to nie jest dobre opowiadanie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Olciatka

Ja wolę słodkie, a najbardziej przepadam za zakończeniami, gdzie wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Ale, na ile wydolę, na tyle oddam tych paskudnych w ich rzeczywistych kształtach.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Irko, stary początek był statyczny, nie chciałem takiego efektu.

Zło jest banalne, bo wewnątrz siebie proste i takie w Balladynie, jak i we Władcy Pierścieni, redukuje siebie do przymusu wzrostu cudzym kosztem. I zawsze uważa się za nieomylne, mając jedną receptę na wszystko. W gruncie rzeczy się powtarza, co najwyżej zewnętrzną formę odmieniając, by swoje osiągnąć, więc gdzie tu głębia?

Szczera modlitwa dzieciątek odmienia serce zbója w Powrocie Taty, Holger wzywając imienia pańskiego odgania Faerie. Nasi przodkowie wierzyli w takie rzeczy, a mamuna i poroniec należą do sfery ich wyobrażeń. Nie zmieniam tożsamości istot demonicznych czy mitycznych, nie zrobię tak z opowieściami z cyklu arturiańskiego, z Merlina robiąc karykaturę. Dochowam tamtemu wyobrażeniu wierności, bo przeintelektualizowane odwracanie wszystkiego co dawne, nie pociąga mnie ani trochę. To banał.

Widzisz, w Lepiej być nie może, kiedy pisarz maniak wiezie sąsiada malarza pedała, mając na celu zdobycie serca skłonnej do pomyłek kelnerki, nie skupia się na własnych nieszczęściach, choć mógłby, przecież był katowany za popełnianie omyłek w czasie gry, to więcej niż kolega, który wyrwał zwitek przetłuszczonych banknotów od ojca, nasz pisarz mówi, że gdzieś jest inny świat, gdzie ludzie żyją lepiej, nie tu, bo tu sami porąbańcy, ale jednakże gdzieś. Po to ten fragment z bogobojną ciężarną. Musi znaleźć się odniesienie do lepszego świata, on nie może być jednowymiarowy.

Plus konstrukcja.

Mamuna oczywiście mogłaby poleźć za wyskrobkiem, by z dala naprowadzać go na szlak niedoszłej rodzicielki, groza nawet lepiej by się uwidoczniła. Ale groza tu dla mnie była środkiem, nie celem. Już wiadomo jaka mamuna jest, nic w ten sposób nie dodaję do postaci. Ponadto wcale nie chciałem by taka mamuna ukazywała się jako mścicielka krzywd. Nie, ona żywi się mocą, by wzrosnąć, za nic jej cudze krzywdy. I musi ponieść klęskę w starciu z bogobojną dziewczyną, bo inaczej jakżeby ukazać ograniczenie jej mocy w ludzkim świecie? Jeśli nic by ich nie broniło, to robiłaby, co chce, czyż nie?

A ty mi politykę zarzucasz.

Chyba jesteś trochę przewrażliwiona.

Wiesz co, Rymkiewicz rzekł, że nie ma takich norm estetycznych i moralnych, jakich autor nie powinien połamać, jeśli ma zamiar oddać coś prawdziwie. A pamiętam to zalecenie, bo sam wcześniej do tego przekonania doszedłem.

Literatura tak prostacko do takich spraw się nie zabiera, a ty mi to właśnie zarzucasz. Piękna konkluzja, winszuję!

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Masz:

"Szlag! Jak późno! Szef mnie oskubie!" – Jacek mocniej wcisnął pedał gazu. Wyprzedził opla.

 

A gdybyś:

"Szlag! Jak późno! Szef mnie oskubie!" – Jacek docisnął pedał gazu. Wyprzedził powolnego bałwana.

 

Mieścisz się w limicie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Zmroziło i pierzynka śniegu, na koniec grudka.

Powinien jeszcze sobie pomyśleć, ale ze mnie bałwan albo za kierownicą kogoś bałwanem przezwać, miałabyś jedno więcej odniesienie.

Bardzo przyjemne.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Już Olciatka uświadomiła mi ten naturalizm, kierowana niepojętą życzliwością, na którą z pewnością nie zasłużyłem. A mnie szło przede wszystkim o to, że zło powinno być przekonujące, a nie li jeno deklaratywne. Ale skoro powtarzasz, to trzeba uwierzyć.

Nie chciałem narzucać czytelnikowi odbioru, to nie działa, miałem nadzieję, że się uda, ale to trudne, tym bardziej, że łatwo opowiadanie odrzucić, skoro brak w nim miłych postaci do kibicowania.

Całość jeszcze raz przejrzałem, znalazłem usterki oczywiście we fragmencie początkowym, a dalej też pewne kwestie ująłem inaczej, mam nadzieję, że celniej. Nie było jednak tego za wiele.

Poprzedni początek miał te odniesienia do dreptania po własnych ścieżkach, o co mi szło, ale zamiast ująć to dzianiem się, produkowałem słowa, by dotrzeć do sedna. Widać, że wtedy nie dotarłem. W najpierwotniejszej wersji, to nawet dębczaka nie było, same poetyzmy. Tu zrozumiałem, że przecież mogę inaczej, zaczynając od grozy, choć miarkując ją zwierzątkiem, idącym po własnych ścieżkach i z czekającym potomstwem w norze, co mi się odniesie do panienki, ale mamuny też. To było całkiem sprytne.

Dziękuję bardzo, straszne opowiadanie, a znalazło Twoje uznanie.

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Pierwotna wersja

 

Las wiedział.

Był mądry.

To co wzrastało tuż nad ziemią płożyło się, wyżej sięgające paprocie niemal skrzydeł dostawały, a na pewno odsuwały tak daleko, jak to tylko możliwe, drzewa przezornie zatrzymywały płynące wskroś pni soki, martwotę udając. Byle ona nic nie wyczuła. Żadne zwierzę oczywiście nie wychyliło delikatnego łebka, nawet ćmy zwabiane pierwszym lepszym światełkiem przywarowały w szczelinach kory. Można spłonąć w blasku, ale nie równie podle przepaść.

Wszystko przestało się poruszać, by przychodząca zza lasu, ze świata innego porządku, nie spojrzała nań. Widać, że zetrze, nawet nie oczekując zaspokojenia dręczącej żądzy, po prostu ze zwykłej złości, byle coś zamordować. Później żołądek zapchać, rosnąc na cudzym nieszczęściu. I las nie musiał wypowiadać ni jednego zrozumiałego słowa, bo nie umiał i bez tego pojmował, z kim przyszło mieć do czynienia.

Lecz jeden dębczak widać o tym nie wiedział. Młody. Soki w nim szumiały, kiedy przechodziła obok. Zatrzymała się. Nabrała tchu i szarpnęła za pniaczek. Jeśli sobie roił, że mocny, udowodniła mu co innego. Wyrwała jak chwast. Na darmo czepiał się korzonkami gleby. A ona cisnęła nim w bok i nawet nie spojrzała, nie żywiła się drewnem.

Szarpało ją i burzyło w tym gęstym labiryncie niejasnych dróg, mrocznych przeznaczeń, gdzie niejedno się skryło na wieki, a różnorakie dziwy znajdowały dla siebie odpowiednie miejsce. Miały wszystko, co im niezbędne. To nie pospolite dwunogi, rozdęte pustymi słowami, przez które żadnej drogi nie odnajdą, wszystkie pokręcą. Tu gościły prawdy niewypowiedziane, a znane. Mocne. Ją zaś popędzała najbardziej przemożna, przerażająca żądza, będąca tym samym co tchnienie dla każdego żywego stworzenia, choć równocześnie rozrywając na pół.

Ogłuszająca.

I stale odczuwana.

Ekstaza ze śmiercią w jedno połączona.

Stała i nie tyle słuchała, co czuła. Dygotała na całym ciele. Odrażający widok, kiedy pęczniała i zapadała w sobie. Grzyb robactwem przeżarty.

Wiadomo skąd najmocniej przyzywało.

W pół ją zgniatało, miażdżyło, zarazem ciągnęło do siebie skuteczniej niż łańcuch, choć bynajmniej nie obiecywało słodyczy. Prędzej gorycz przeżerającą trzewia, porażającą zmysły mocą większą niż odurzający trunek. Nie utuli, nie uśpi, rozjątrzy. To pewne.

Jednakże podążać tam mus. Nie da się inaczej. Karmiła tym swoje wnętrze niby chlebem codziennym.

Szła, ciągnąc za sobą nieporadne nogi, obłażąc ze skóry, złuszczającej się szarymi skrawkami i kołysząc monstrualnymi cyckami, uderzającymi o uda, by ból im sprawiać, a i sobie nie mniejszy. Zgrzytała nielicznymi zębami, czarnymi u korzeni, wyżej żółtawymi i zielonymi od jadu, a wołanie dobiegało coraz natarczywsze. I coraz chętniej mu ulegała. Natura nie da się oszukać. Choć powiedzie po manowcach, jeśli zdoła.

Lecz lepiej by nikt nie pokładał w tym przesadnych nadziei. Na tyle dostawało jej sił, by podążać własnymi ścieżkami, nie polegać na cudzych. I mądry, wiedząc o tym, usunie się przezornie z drogi, głupi, bezrozumnie zalegający, zostanie zdeptany na miazgę.

Dotarła do muru, niewidocznego, lecz trwalszego niż kamień, zabezpieczonego najnikczemniejszymi zaklęciami, wykoślawiającymi przestrzeń, niszczącymi glebę i roślinność. Paprocie tu schły, jagody krwawiły, tylko grzybom się udawało przetrwać, co prawda tym najbledszym, zatrutym jak połamane nadzieje.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Nowa Fantastyka