Profil użytkownika


komentarze: 45, w dziale opowiadań: 44, opowiadania: 30

Ostatnie sto komentarzy

Dzięki za przeczytanie i podzielenie się wrażeniami ;)

Mam bardzo mieszane odczucia. Z jednej strony historia jest całkiem dobrze napisana (mała uwaga – słowo “póki” piszemy przez ‘ó’) i wzbudziła we mnie jakieś emocje, ale z drugiej strony fabuła wzięta rodem z telenoweli – mąż zdradza żonę, żona zdradza męża, we wszystko miesza się zazdrosna kochanka, która potem mści się na małżonkach… Do tego zakończenie nie jest jakimś specjalnym zaskoczeniem.

Wątek fantastyczny nadaje tekstowi nieco kolorytu, bo choć wiedźmy przybierające młodą postać to motyw dość ograny, to jednak dobrze go wykorzystałeś. Zwłaszcza spodobały mi się odniesienia do sabatu i szczerze mówiąc, liczyłem na jakąś interwencję czarownic w finale. Szkoda, że nie pociągnąłeś tego wątku, bo w całym opowiadaniu wydał mi się najciekawszy.

Dziękuję za życzenia, regulatorzy :)

Co do walki – powinienem był po prostu jaśniej określić, czy bohaterowie zginęli, czy zostali tylko wyłączeni z walki. W sumie mógłbym to poprawić, żeby jakoś uwypuklić tę kwestię, ale nie chcę już ingerować w opowiadanie. Będę natomiast pamiętał o tym na przyszłość. 

rosebelle – Wielkie dzięki. Rzeczywiście, trochę niejasno wyszło z końcową bitwą, pewnie powinienem kogoś uśmiercić, ale jakoś nie mogłem się na to zdobyć, a Lemanide była mi po prostu jeszcze potrzebna do ostatniej sceyn ;d

 

Antyradek – dzięki za uwagę i przeczytanie, przyznaję, że miejsce akcji w całym opowiadaniu jest mało fantazyjne i sam nie jestem zadowolony z settingu, no ale jest jak jest. 

 

katia72 – dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że Ci się podobało.

 

NoWhereMan – dzięki za uwagi. Fakt, że “złe dziecko” pojawia się w sztuce, ale ten motyw chodził za mną od jakiegoś czasu i nie mogłem się powstrzymać. “Omenu” akurat nie oglądałem, jeśli miałbym wskazywać jakąś inspirację to byłby to któryś tom “Mrocznej wieży” Kinga, gdzie podobny koncept się pojawia, aczkolwiek czytałem to lata temu. Masz pewnie rację co do progu wejścia, bo choć staram się, żeby każde opowiadanie było niezależne od pozostałych, jako autor z całą wiedzą o świecie w głowie automatycznie piszę pewnie je trochę inaczej. Problem powinien rozwiązać się sam, bo choć nie wykluczam, że coś jeszcze tutaj o Pająkach wrzucę, to mam chęć napisania jakiejś zupełnie zamkniętej historii.

 

ocha – dzięki, opowiadań nie łączy nic poza tym samym zestawem bohaterów i światem, także ich przeczytanie nie jest potrzebne do zrozumienia tekstu. Jeśli chodzi o szybkość akcji – może pozostawiłem to za bardzo w domyśle, ale Pająki zostały wysłane na miejsce, ponieważ już wiedziano o degeneracji Lorena i miał być zlikwidowany jeszcze zanim zaczną się poważniejsze symptomy, tylko nie wyszło. Pierwotnie opowiadanie było trochę dłuższe, ale próbowałem znaleźć równowagę między Lorenem-który-wzbudza-sympatię, a Lorenem-który-odrzuca, więc nie chciałem, by zbyt dużo negatywnych cech prześwitywało u niego już na początku. Może nie do końca dobrze to rozegrałem.

 

regulatorzy – wielkie dzięki za uwagi, poprawię… faktycznie wtopiłem z wiekiem Lorena. Co do dodawania opowiadań częściej – z tym może być ciężko… ;d

 

Finkla – dzięki za podzielenie się wrażeniami, chyba naprawdę nieco sknociłem finałową walkę, skoro kilka osób zwróciło na to uwagę, ale nie będę już tego modyfikował. W jakimś stopniu to pewnie efekt tego, podświadomie zakładam, że bohaterowie są mi “potrzebni” do ewentualnych następnych opowiadań, ale to nie jest żadne usprawiedliwienie ^^

Muszę przyznać, że opowiadanie nie trafiło do mnie, może w przeciwieństwie do dżina, za mało jestem empatyczny :)

A jednak czytało się dobrze, językowo też sprawnie (poza pewnymi potknięciami z interpunkcją), a do tego coś w tym tekście jest poza samą tylko historią. Mam mieszane odczucia co do braku wytłumaczenia po co i dlaczego dżin spełnia życzenia przypadkowych osób – z jednej strony rozumiem, że nie jest to istotą opowiadania, ale z drugiej strony wydaje mi się, że przy dobrym wyjaśnieniu które łączyłoby przedstawione sytuacje, opowiadanie mogłoby tylko zyskać.

Ogółem, choć tak jak napisałem na początku, tekst mi nie podszedł, obiektywnie wydaje mi się dobry, więc klikam bibliotekę i już nie marudzę ;)

Czytało mi się dobrze, ale jestem zmuszony zgodzić się z innymi: scenki nie łączą mi się w żadną całość poza tematem 'złego' miasta.

Za mało, żeby powstała spójna całość, jest to raczej zbiór impresji, które nawet jeśli same w sobie są ładne, nie niosą ze sobą nic więcej.

Temat może i oklepany, ale opowiadanie przypadło mi do gustu. Styl czasem trochę szwankuje, ale przyjdą inni, co znają się bardziej i pewnie wytkną co większe błędy. Przyczepię się tylko do przekleństw, które moim zdaniem są niepotrzebne i psują trochę odbiór (a jeśli już są – słowo “chuj” piszemy przez ‘ch’).

Przed rozpoczęciem lektury nie zajrzałem w tagi, więc nie domyśliłem się z początku, o co chodzi i myślę, że miało to pozytywny efekt na mój odbiór opowiadania. Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem rolę Kuźniaków w historii rodziców Leny – czy tylko ograbili i zajęli pożydowski dom, czy też ta wzmianka o furmance miała znaczyć coś więcej? I jeśli Kuźniak powiózł furmanką Bernsteinów na dworzec, to o co chodziło z wcześniej wspomnianą ciężarówką?

Wielki plus za zakończenie. Początkowo opowiadanie niezbyt mi się podobało, wyglądało na dość typową historię, napisaną tak sobie, ale końcówka zupełnie zmienia odbiór. Wyszła taka trochę bajka z makabrycznym plot twistem. Dobre, ale mam wątpliwości czy warto dla tego finału brnąć przez dość standardową fabułę. Z chęcią przeczytałbym więcej historii o wiedźmie, ale o bardziej oryginalnej “treści początkowej”, że się tak wyrażę. 

Język dobry, dendrologia w moim odczuciu ubarwiła tekst, ale jaka sama słusznie zauważyłaś w przedmowie, jak i zgodzili się inni komentujący, argumenty drzewa przeciwko samobójstwu brzmią banalnie. Może nawet i są prawdziwe, ale co z tego, jeśli przekazują prawdy oczywiste? Tym bardziej trudno jest mi wyobrazić sobie, żeby przekonały jakiegoś samobójcę. W efekcie opowieść jest ładna, ale dość naiwna. Innymi słowy – podoba mi się jak piszesz, ale sama treść do mnie nie przemawia ;)

Całkiem zabawne, ale nic ponadto, w zasadzie dokładnie podzielam odczucia NoWhereMana (z docenieniem odniesienia do HoMMa włącznie), choć ja akurat zakończenie przewidziałem. Dodam jeszcze, że sam motyw rzeczywistości, która okazuje się snem, jest już baaardzo mocno wyeksploatowany.

Podobało mi się, szczególnie sam pomysł i dobre przedstawienie przerażającej perspektywy kogoś, kto jest uwięziony we własnym ciele. Zgadzam się natomiast z przedmówcami, że wykonanie, interpunkcja i styl szwankują, niektóre zdania brzmią dość niezgrabnie. Monolog trupa też jest trochę za długi i momentami, jak na mój gust, nieco zbyt poetycki.

Opowiadanie jest bardzo dobrze napisane, niemniej jednak, tak jak sam zauważyłeś, to, co chciałeś przekazać wyszło zbyt nieuchwytnie i rozmycie (i to pomimo przedmowy). Mimo tego mankamentu podobało mi się, nawet jeśli zgadzam się, że za mało się w tekście dzieje, a za dużo mówi.

 

Że tak wtrącę się do dyskusji o trudność/nieciekawość – trochę generalizując, mam wrażenie, że prowadzenie ciekawej narracji czy fabuły jest czymś, czego często brakuje w tzw. literaturze głównego nurtu, z kolei literatura gatunkowa równie często skupia się wyłącznie na opowiedzeniu jakiejś historii, bez jakiejkolwiek głębi. Wydaje mi się, że niezależnie o czym i w jakiej konwencji piszemy, najlepiej jak dzieło posiada obie te wartości i do tego powinien dążyć piszący.

Dzięki za  miłe słowa. Jeśli chodzi o “Wielkie Rozarium” – nie wiem, na ile to kwestia rzeczywistego postępu, a na ile tego, że szorty nie bardzo mi leżą i tamto dziełko było pisane raczej jako ćwiczenie, lekko, a tutaj, jak sam zauważyłeś, mocno się starałem, żeby wszystko dobrze zagrało. Niemniej jednak zawsze staram się rozwijać swoje pisanie, także na pewno również miało to znaczenie.

A mi się podobało, jakkolwiek zgadzam się z zarzutami o czasem nieco dziwną składnię i brak fantastyki, to dobrze budujesz klimat. Nie przeszkadzał mi odpychający bohater, domyśliłem się również o co chodzi z dziewczyną (wskazuje na to zdanie o wojownikach i na samym końcu wspomnienie o rogu), ale fakt faktem, że gdybym nie przeczytał Twojego wyjaśniającego komentarza pozostałbym tylko z podejrzeniami co do prawdziwej natury halucynacji De Shawna. Zabrakło jakiegoś bardziej jednoznacznego potwierdzenia albo symbolu, których akurat mitologia nordycka jest pełna (runy, skrzydlate konie, Yggdrasil etc.). Myślę, że opowiadaniu nie zaszkodziłoby nawet wspomnienie wprost o Walhalli, rzecz jasna na samym końcu. Finkla rzuciła Ci kilka bardzo dobrych pomysłów co do tego, jak lepiej można byłoby zarysować elementy fantastyczne, jak i bardziej “ufizycznić” walkirię.

Ostatecznie jednak nawet w takiej postaci, w jakiej opowiadanie jest obecnie, jego lektura sprawiła mi przyjemność i byłem zaciekawiony do samego końca.

PS. opowiadanie od razu skojarzyło mi się klimatem z GTA San Andreas, nie wiem, czy słusznie ;d

Podobał mi się pomysł zarówno osadzenia akcji na konwencie, jak i to, że bohaterka nie była człowiekiem. Choć dość szybko się tego domyśliłem, zastosowałaś kilka wybiegów sprawiających, że niemal do końca miałem wątpliwości. Moim zdaniem tekst jest za długi – przez większość czasu nie za wiele się dzieje, a czytelnik musi przedzierać się przez kolejne opisy. Dodatkowo postaci są za mało wyraziste, mitologia słowiańska jest rzeczywiście słabo znana (może dlatego, że w ogóle mało o religii Słowian wiadomo), ale większość osób ma jakieś podstawowe skojarzenia, z tekstu zaś nie dało się za bardzo odczytać, kto jakim jest demonem. Wydaje mi się też, że lepiej można było wykorzystać tę niejednoznaczność co jest tylko cosplayem, a co prawdą, szczególnie w obliczu “zagubienia” bohaterki, która sama będąc istotą nadprzyrodzoną może podejrzewać istnienie podobnych sobie stworzeń.

Sam pomysł jest całkiem ciekawy, lecz czytając tekst męczyłem się z nadmierną szczegółowością opisów, zwłaszcza na samym wstępie. Dobrze stopniowane napięcie skłoniło mnie jednak do przeczytania całości. Myślę, że trochę za bardzo skupiłaś się na odwzorowaniu rzeczywistości (tj. tego, jak wygląda ratowanie psów etc. w naszym świecie), przez co mnie osobiście jakoś nie usatysfakcjonowało takie rozwinięcie koncepcji przenoszenia uroków na psy. 

katiu, lenah – dzięki za  podzielenie się wrażeniami. Jeśli chodzi o “więcej szczegółów” – jak pisałem gdzieś wyżej, mi osobiście czasem ciężko jest się wpasować w ograniczenia narzucane przez format opowiadania, więc dużo tnę, także może to być tego efekt. A klimat – kurcze, byłem przekonany, że tego akurat “Pladze” odmówić nie można ;d 

Świetne opowiadanie, napisane dobrym językiem, ze sprawnie stopniowanym napięciem i ciekawym pomysłem (koncepcja i tytuł mocno kojarzą mi się z Fullmetal Alchemist, ale w żadnym razie nie wydały mi się wtórne). W pierwszej chwili finał nieco mnie rozczarował, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że jednak jest satysfakcjonujący. Bardzo dobra robota, przeczytałem z przyjemnością.

Momentami było topornie (np. scena z dresami i nihilizmem), niektóre metafory wydały mi się przesadnie udziwnione, ale ogólnie mam pozytywne wrażenia po przeczytaniu. Abstrahując od wiedźmy, sam pomysł zwierzęcia przeklętego “ludzkim umysłem” był bardzo dobry (choć ludzkich rąk już nie ;)), podobnie jak rozwinięcie tej koncepcji. Podobało mi się, że szczur “wyżywał się” intelektualnie w sposób szczurzy, czyli grzebiąc w śmieciach, ładnie się to wpasowywało w jego ludzko-zwierzęcą naturę. Zakończenie było zaskakujące, a choć ponure, to prawdziwe.

Podzielam opinię NoWhereMana. Pomysł, czy też raczej przedstawiony w szorcie zalążek pomysłu metalowych żołnierzy mógłby być ciekawy, ale obecnie właściwie nic o nich nie wiadomo. Opowiadanie mogłoby zyskać, gdyby było dłuższe i lepiej rozwijało wątki, jako szort sprawdza się kiepsko – ani nie prezentuje świata, ani nie przedstawia spójnie jakiejś pojedynczej idei.

Przeczytałem z zaciekawieniem, poetycki język mnie nie znużył, nawet jeśli miejscami jest zbyt poetycki. Fabuła faktycznie jest w tekście potraktowana drugorzędnie, co stanowi duży mankament w przypadku tzw literatury gatunkowej (poza nią – niekoniecznie) Mimo nieskomplikowanej historii, cośtam jednak poczułem czytając opowiadanie, na tyle, że mogę powiedzieć, że w ogólnym rozrachunku mi się podobało.

Jeśli chodzi o postaci poboczne oraz anachronizmy – wydaję mi się, że to wina tego, że wizja, którą miałem, nie zmieściła w formacie opowiadania, mój błąd. Co do zapisu imienia – poprawię literówki jak będę miał chwilę, a z francuskim de – przynaję, że tego nie sprawdziłem. Nie będę zmieniał, ale zapamiętam :). Cieszę się, że dostrzegłeś coś pozytywnego w opowiadaniu i dzięki za komentarz oraz opinię.

Opowiadanie jest dobrze napisane, jednak przez długi czas nie dzieje się nic poza… konsumpcją. Bohater ciągle je, pije herbatkę, alkohol, chodzi po mieście i znowu je. Opisy są sprawne, ale trochę mnie znużyły, w moim odczuciu nie do końca dobrze rozłożyłeś napięcie, przez co mi również końcówka wydawała się zbyt pośpieszona, za to środek zbyt wolny. Finał taki sobie. Najbardziej podobała mi się scena z pleśnią na suficie.

Szort wydaje się sprawnie napisany i dobrze mi się go czytało, a zakończenie było zaskakujące, podobał mi się wątek inteligentnego smoka (nie jest to jednak nowy motyw). Jednakże modyfikujesz pierwotną wersję legendy zdecydowanie za mało, jest trochę delikatnej dekonstrukcji i tyle. Zobacz choćby, co z tą samą opowiastką zrobiono w Legendach Polskich – i nie chodzi mi tu o kierunek, w jakim poszli autorzy, ale o sposób, w jaki żonglowali motywami znanej legendy. Paradoksalnie trudniej jest przerobić coś istniejącego tak, żeby było to interesujące i świeże, niż napisać coś zupełnie nowego.

Z szorta najbardziej podobała mi się przedmowa ;d. Plot twist jest dobry, ale faktycznie emocje trochę jednak nieproporcjonalne. Bo skoro pod opisy można równie dobrze podstawić ukrzyżowanie, a na końcu okazuje się, że facet sprzedaje dom, to jednak jego przeżycia są trochę zbyt skrajne. Niemniej jednak same emocje przedstawiłeś dobrze i czytało się gładko.

W opowiadaniu podobał mi się pomysł demiurga, kapryśnością przywodzącego na myśl starotestamentowego Jahwe, jak również wytłumaczenie jego chwiejności przez spory w obrębie hive-mindu.  Wątek czterowymiarowości był z kolei zgrabnie w pleciony w opowieść obcego, co też należy poczytać za plus.  Jednakże mnie również zabrakło emocji, nie wczułem się ani w głównego bohatera, ani w księcia-kosmitę i może przez to metafizyczno-religijne refleksje po mnie po prostu “spłynęły” – za mało w nich było ludzkiej (czy też agnerimowej) perspektywy, a za dużo worldbuildingu.

Dzięki za komentarz (i gratulacje). Tak jak pisałem wyżej, wszystkie uwagi biorę pod rozwagę i staram się dążyć do tego, aby każdy napisany tekst był lepszy od poprzedniego, nawet jeśli to idealistyczne podejście i nie w pełni możliwe do realizacji ;)

Rozbawiło mnie  na tyle, że z ciekawości przeczytałem Twoje poprzednie teksty i również uważam ten za najlepszy, dla mnie osobiście ilość absurdu jest tutaj w sam raz. Zakończenie pozostawia pewien niedosyt, ale z kategorii tych pozytywnych – po głowie chodzą różne wizje tego, co by się mogło stać dalej. Z chęcią przeczytałbym coś dłuższego Twojego autorstwa, o ile w poprzednich szortach jechałeś po bandzie na tyle, że na dłuższą metę byłoby to męczące, tak tutaj czytało się gładko.

Mam bardzo podobne wrażenia jak dogsdumpling – mimo wielu niedociągnięć (z kwestii fabularnych najbardziej razi niemalże stoicki spokój postaci – przykładowo strażacy dokładnie wiedzą, co mają robić, jakby powstanie zmarłych było równie pospolite jak pożar… który zresztą też się pojawia, ale zupełnie bez wyjaśnienia) opowiadanie podobało mi się aż do zakończenia. Również przed przeczytaniem komentarzy nie zrozumiałem przyczyny pojawienia się umarłych. Ale udało ci się dobrze zbudować klimat i napięcie, miłą odmianą było też to, że zombie nie rzucali się bezrozumnie na kogo popadnie, jak i to, że apokalipsa była lokalna. Może motyw zombie-z-cmentarza nie jest nowy, ale w moim odczuciu nie tak oklepany, jak zombie-zaraźliwy-wirus, więc w tym też dostrzegam plus.

Na kwestie techniczne zwrócono już uwagę w poprzednich komentarzach, więc ten temat zostawię. Zgadzam się w pełni z MrBrightsidem co do infodumpa – nie ma sensu marnować na te minibiografie aż tyle miejsca. Postać Danuty jest trochę za mało zarysowana, przez co nie wiadomo o co w ogóle chodzi, poza tym, że robi czary-mary i przenosi bohatera do przeszłości… z tego co rozumiem, ze zdolnością co najmniej wpływania na działania opętywanych postaci. Mam wrażenie, że nie do końca przemyślałeś możliwe konsekwencje takiej zdolności – Danuta nie potrafi przegnać ducha, za to w zasadzie z łatwością może zmienić bieg historii, wysyłając bohatera w ciało dowolnej osoby z przeszłości. W sumie, jakby się uparła, zawsze może wysłać Marka (tak się chyba nazywa protagonista?) w czasy przed urodzeniem baby i nie dopuścić do jej narodzin na wiele różnych sposób – i voila, problem psiej klątwy rozwiązany :D

Z tej choćby przyczyny nie satysfakcjonuje zakończenie – “masz problem, popatrz sobie jak powstał, ale nic z nim nie zrobimy, koniec”

Język jest ok, choć osobiście szybko poczułem przesyt potocyzmami. Odniosłem natomiast wrażenie, że całe opowiadanie to jedno, wielkie deus ex machina: bohater został wybrańcem bez żadnego szczególnego powodu (bo przecież miłośników strzelanek z pewnością jest całe mnóstwo), przychodzi do niego równie przypadkowa dziewczynka, której jedynym celem istnienia jest zaprowadzenie bohatera do cytadeli, po drodze spotykają księdza, który zupełnie bez przyczyny po prostu sobie siedzi i piecze królika, a na koniec dociera do kolejnej, równie przypadkowej dziewczynki, sterowanej (dlaczego?) przez pokolenia czarownic (skąd się wzięły, kim są?), która z wyjątkowo błahych powodów usunęła “stary” świat (jak? dlaczego akurat teraz?). Potem mija pięć lat i bohater zostaje w sumie tylko dlatego, że musi, bo tak mu nakazuje fabu… babcia, znaczy się. Dobra, celowo trochę przesadzam, formuła opowiadania, zwłaszcza niedługiego, nawet powinna pozostawiać pewne rzeczy niewyjaśnionymi, ale tutaj było tego za dużo.

Zgadzam się z przedmówcami, że technicznie mogłoby być lepiej, ale nie jest fatalnie. Na samym początku rzuca się w oczy “poszatkowany” opis, bardziej sprawdziłyby się tutaj zdania złożone. Ale poza tym pierwsze sceny nawet mi się podobały, jednak dalej faktycznie wszystko staje się mało klarowne, a opowiadanie pełne jest detali nieistotnych dla treści, które po prostu rozpraszają. Niemniej jednak Darcon dobrze mówi, trzeba pisać, pisać i pisać i drugie tyle czytać, a z czasem będzie się coraz lepszym.

Podobał mi się język opowiadania, szczególnie niektóre zabawne zwroty. Dobrze były również przedstawione emocje głównego bohatera, bo w trakcie czytania zacząłem mu kibicować. Niestety fabularnie niezbyt wiele się dzieje, a finału można się domyślić bardzo szybko, spodziewałem się jakiegoś większego zaskoczenia. Rozważania o sztuce są w porządku i jest logika w tym, że wygłasza je profesor, jednak pozostają za suche, powinny być bardziej wplecione w tekst, wynikać z niego, a nie być po prostu na głos wypowiadane. Dla mnie w opowiadaniu za mało się dzieje, nie ma ani dramatyzmu, ani zwrotów akcji, ani filozoficznej głębi. Nie wciągnęło mnie ani nie poruszyło. W żadnym razie nie czuję się autorytetem w tej dziedzinie, ale w moim odczuciu warsztat masz dobry, a w tym opowiadaniu zabrakło mi po prostu dobrej fabuły.

@c21h23no5.enazet – raz jeszcze dzięki :)

@RogerRedeye – powodem udania się do miasta ogarniętego zarazą jest sama zaraza (konkretnie – ustalenie jej przyczyn i ich ewentualne usunięcie), o czym wspomniane jest w scenie w karczmie, a już w scenie w kościele bezpośrednio powiedziane. Opowiadanie jest długie i ma dość wolne tempo, więc rozumiem, że mogło Ci to nie odpowiadać. Jeśli chodzi o pisanie dla samego pisania – filozoficznie rzecz ujmując, generalnie celem sztuki jest sztuka, natomiast zakładając, że masz na myśli brak “głębi”, to starałem się, by “Plaga” opowiadała o emocjach oraz wyborach moralnych (nie chcę wchodzić w szczegóły, bo opowiadanie powinno bronić się samo), aczkolwiek bardziej wybrzmiewa to w drugiej części opowiadania. Tak czy inaczej, dzięki za komentarz.

Dziękuję za niespodziewane srebro i gratuluję pozostałym wyróżnionym. Dzięki, Naz, za pchnięcie tekstu do biblioteki i nominację, ale także za komentarz pod Plagą, bo pamiętam, że kiedy go przeczytałem, poczułem się jakoś tak podniesiony na duchu ;)

Nie mogę się również powstrzymać przed ogólnym podziękowaniem dla wszystkich komentujących teksty – opinia innych na temat tego, co wyszło, a co nie, to dla mnie ważny element ulepszania własnej prozy… szczególnie, jeśli inni mają rację ;d

Finklo – już poczułem ciężar odpowiedzialności, postaram się go udźwignąć.

@Finkla,  – dzięki, spróbuję coś jeszcze zrobić, jeśli chodzi o interpunkcję, choć nie obiecuję ;)

 

@TheLastAxeman – również dziękuję, natomiast z przygód Pająków na stronie jest tylko zlinkowana w przedmowie Plaga. Nie wykluczam, że za jakiś czas wrzucę coś jeszcze, łatwiej mi się pisze opowiadania z tym samym zestawem bohaterów (choć pojawiają się też wtedy innego rodzaju wyzwania w porównaniu do pisania zupełnie niepowiązanych historii), a feedback na NF jest bardzo wartościowy.

 

@regulatorzy – wielkie dzięki za wytknięte błędy, zastosowałem się do wszystkich Twoich sugestii – z jednym, małym wyjątkiem. Godziny były znane od starożytności jako 1/12 dnia lub nocy, więc żołnierz z mapą był moim zdaniem w stanie ocenić za ich pomocą czas potrzebny do przebycia konkretnego dystansu, przynajmniej w przybliżeniu. Co do minut masz w pełni rację, byłem błędnie przekonany, że również z nich korzystano od antyku, ale jedynie je wtedy wymyślono. Jeżeli jednak okaże się, że godzina (czy też raczej obecne w tekście “pół godziny”) razi/wybija z klimatu/etc. więcej osób, to zmienię także i to.

Dziękuje za kolejne opinie, miłe słowa, jak również uwagi krytyczne.

Co do kompanów głównego bohatera, jak i postaci księcia, niestety taka już natura opowiadań, że trzeba gospodarować miejscem i niektóre wątki mogą zostać przez to pokrzywdzone na rzecz innych – z lepszym lub gorszym skutkiem. Co do efektu wyludnienia był on potęgowany także tym, że większość mieszkańców po prostu zamknęła się w domach z obawy przed zarazą. Co do paradowania w pełnej zbroi po w miarę bezpiecznym mieście – mea culpa.

@c21h23no5.enazet – dzięki za opinię.

@joseheim – również dzięki, literówki poprawiłem; Co do opuszczania nekropolii – chodziło o to, że jeżeli wracali, to znaczy, że wcześniej musieli opuścić cmentarz i ten właśnie moment bohater przegapił . Może wyszło nie do końca klarownie, ale nie będę już tego zmieniał. Co do terminologii – tego też nie będę ruszał, choć tak jak pisałem we wcześniejszych komentarzach, w ewentualnych przyszłych opowiadaniach wezmę pod uwagę, że wiele osób to razi.

@regulatorzy – Oczywiście, niemniej jednak publikuję je tutaj między innymi dla feedbacku, więc każdą opinię biorę pod uwagę i zastanawiam się nad nią – trzeba się doskonalić, nawet jeśli literatura nie jest do końca wymierną dziedziną ;)

@regulatorzy – laboratorium oczami bohatera, który nie rozumie tego, co widzi + było to laboratorium magów/kapłanów w odróżnieniu od szpitala. Czy użyłem słów świadomie? Powiedziałbym,  że raczej nie chciałem się silić na maskowanie nowoczesnych terminów pseudośredniowiecznymi “eufemizmami” – być może niesłusznie, skoro najwyraźniej zakłóca to suspension of disbelief.

@NoWhereMan – docelowo science fantasy z mocnym naciskiem na fantasy ;d  Czyli podróże między światami tak, ale raczej magicznie i bez wątku ‘zacofanych potomków’ bardziej zaawansowanej cywilizacji. Aczkolwiek jeśli terminy naukowe bez broni palnej i parowców/samolotów oraz innej technologii rzeczywiście tak bardzo rażą, może z elementu ‘science’ powinienem zrezygnować całkiem ;)

@CountPrimagen – dziękuję za wytknięte błędy, poprawiłem (za wyjątkiem Pająków, rozumiem o co Ci chodzi, ale miało to brzmieć trochę jak coś w stylu “Dzień Dobry, Jan Kowalski, Urząd Skarbowy”… niby da się to zamienić miejscami, ale to już nie to samo ;d).  Dzięki za zachętę i obiecuję poprawę – ze wszystkich komentarzy wynika, że największą słabością opowiadania jest monotonia/brak zwrotów akcji, z czym mi się dość ciężko walczy, jednak postaram się na przyszłość :)

@ Anet – dzięki za opinię :)

@regulatorzy – dzięki, poprawiłem. Natomiast co do bardziej “zaawansowanych” słów – nigdzie nie jest powiedziane, że zupełnie fikcyjny świat nie może mieć bardziej zaawansowanej nauki niż w naszym średniowieczu, w końcu jest tylko pseudośredniowieczny – a i to niekoniecznie. Aczkolwiek rozumiem, że może to razić i wybijać z konwencji. Kolega, któremu dałem do przeczytania ten tekst przed publikacją tutaj, przyczepił się nawet do ‘blondynki’ jako niepasującego do “czasów” słowa. IMO kwestia gustu – nawet w sadze wiedźmińskiej występują genetyki i metabolizmy, choć przecież jednocześnie Sapkowski korzysta z archaizmów i stylizuje język.

Argh, mój błąd. W pierwotnym założeniu akcja działa się na księżycu gazowego giganta, który wyznaczał dzień i noc zamiast słońca (znajdującego się na tyle daleko, że w nocy było tylko jasnym punktem), ale fragment, który to opisywał, gdzieś zaginął podczas tworzenia kolejnej wersji tekstu. Dzięki za wyłapanie, poprawiłem.

@joseheim, @cobold – Dzięki, poprawiłem ;)

 

Nie widzę za bardzo sensu w próbach bronienia własnej twórczości, no ale gwoli wyjaśnienia – opowiadanie jest pisane w pierwszej osobie, w związku z czym przemyślenia bohatera stanowią jego własną perspektywę, a że osobnik ma nieskomplikowaną konstrukcję psychiczną ekoterrorysty, to nie mogły być przesadnie głębokie, a jedynie reprezentować pewien określony światopogląd. Ale może i racja, że temat ekologiczny jest dość wyeksploatowany i wyszło oklepanie pod tym względem. W każdym razie raz jeszcze dziękuję za wszystkie uwagi, zarówno pozytywne, jak i negatywne.

@regulatorzy, @śniąca, @Nevaz – dziękuję, poprawione.

I w ogóle dziękuję za wszystkie opinie i uwagi ;)

Nowa Fantastyka