Profil użytkownika

Smutno musi być.


komentarze: 4227, w dziale opowiadań: 2823, opowiadania: 1789

Ostatnie sto komentarzy

Sam pomysł na dryfującą w kosmosie sztuczną inteligencję, czy też cyfrowe kopie osobowości jakichś ludzi jest fajny i atrakcyjny. Mi też kiedyś przyszło to do głowy :)

Szort bazujący na grindowaniu jakichś monsterów na kolejnych levelach wieży przez bandę gimbów wydaje się być za słabym rusztowaniem dla tego pomysłu :)

I po co to było?

Przyznam, że mam mieszane uczucia co do tego opowiadania. Z jednej strony czytałem je na raty i miałem za każdym razem ochotę do niego wrócić i czytać dalej, z drugiej – jak już skończyłem – to nie pozostało mi nic innego jak wzruszyć ramionami :)

Po pierwsze – lubię, jak pewnie wiadomo, klimaty postapo, więc na plus trzeba zaliczyć krajobrazy opowiadania. Brakowało mi jednak pewnego poetyzmu w opisach zniszczeń i paru takich bardziej atrakcyjnych panoram końca świata. Tu dochodzimy do pewnego mankamentu – mianowicie ta podróż przez pustynię w pewnym momencie zaczęła być nieco nużąca, za długo to trwało i było zbyt monotonne. 

Nie podobał mi się sposób kreacji tego rządu. Było to zdecydowanie zbyt groteskowe jak na coś, co miałoby obejmować, jak się zdaje, całą Europę.

No i mroczna papa ze śniegu – jak ktoś wcześniej w komentarzu zauważył, zrobiły się z tego dwa opowiadania. 

Reasumując, opowiadanie wygląda trochę jak złożone z obrazów i idei z filmów z jakichś lat 60. czy 70., ale trochę za bardzo na poważnie, ale z drugiej strony jest całkiem wciągające :) 

 

I po co to było?

Przeczytałem. Jestem w mniejszości, której opowiadanie nie podeszło :)

Nie przemówiła do mnie narracja – jakby zbyt rwana i szorstka; podejrzewam, że wynikało to z konieczności wplecenia tych fragmentów piosenek i limitu znaków. Historia bohaterów za bardzo mnie nie wzruszyła – a emocje wywołane tym aspektem zdają się być mocnym punktem opowiadania – ale to pewnie wynika z faktu, że z odpryskami takich historii mam na co dzień do czynienia w pracy, więc mi spowszedniały :)

Z drugiej strony trzeba przyznać, że założenia opowiadania są całkiem pomysłowe :) 

I po co to było?

Całkiem fajne opowiadanko. Jego podstawową zaletą jest chyba sprawność, z jaką idzie naprzód – nie ma dłużyzn, nie chce się odłożyć czytania na później. Poza tym wyszedł klimat. Sama fabuła nie jest szczególnie szałowa – po prostu nie przeszkadza wydarzeniom płynąć. 

I po co to było?

Dzięki za komentarze!

 

Mroczny, zawilgocony klimat, ciekawi bohaterowie – zarówno Galt jak i Ridiger.

Ponieważ lubię dark fantasy, a na portalu wiele go nie ma, tym z większą chęcią czytam takie „perełki” jak Twoja. Mroczno, brutalnie i z przewrotnym twistem.

To kiedy jakiś zbiorek lub książka o niełatwej zawodowej relacji nekromanty, co to moralności się nie kłaniał i odfajkowującego swoją robotę strażnika?

 

Zbiorek to raczej nie, ale zachęciliście mnie do skończenia kolejnego opowiadania o tych bohaterach :) 

 

tę parkę skądś kojarzę, z takiej dość gównianej akcji. Dobrze kojarzę?

 

Taaak.

I po co to było?

Dzięki za wizytę. 

 

Miałam wrażenie, że intryga rozwiązała się za wcześnie, że jednak to śledztwo powinno być bardziej rozciągnięte w czasie

 

W konkursie, do którego zgłosiłem to opowiadanie, był dość ostry limit znaków :) 

 

Myślę też, że czysto literacko ciekawszym wyjściem mogłaby być zbrodnia, której nie dałoby się tak jednoznacznie potępić

 

Na ile pamiętam – że tak powiem – proces twórczy, to jednoznacznie zły przestępca był potrzebny jako element kreacji Ridigera (który dla swoich celów nie brzydzi się sięgać po najgorszych syfiarzy) oraz by wprowadzić jakiś jasny i pozytywny wątek do opowiadania, tj. że brzydkiego zbrodniarza czeka sroga kara :) – w tym opowiadaniu niejednoznaczność rozważałem, ale mi nie pasowała. 

I po co to było?

dokładnie :) 

I po co to było?

12. Czego nie chcemy?

– tekstów skrajnie przygnębiających i przyprawiających o depresję, wypełnionych flakami, krwią i innymi płynami fizjologicznymi,

 

No bez jaj… :) 

I po co to było?

No i chyba trochę niezamierzonej, jak rozumiem, nadziei, jaką wnosi? 

Już o tym pisałem w którymś z komentarzy: 

 

Jeżeli zaś okaże się, że dzieci zaczną rodzić się żywe, to osada odsunie na bok problem degeneracji genetycznej, a za to wpadnie w nowy – więcej gąb do wyżywienia + utrata wysokowartościowego pożywienia.

Ta perspektywa nadziei – mała, ale jednak, o czym piszesz Ty, jak i paru poprzednich komentatorów – jest wartością dodaną do klimatu tego otwartego zakończenia. Ten efekt jest raczej zamierzony i pozwala jednocześnie na kolejne pytanie: nadzieja, ale na co? :) 

 

To zresztą jest fajny pomysł na kolejne opowiadanko – powiedzmy, że urodzenie się żywego dziecka powoduje uruchomienie się jakichś systemów zapasowych statku i otwarcie magazynów. Minęło jednak 100 lat, jedyną postacią, która całościowo rozumie technologie, jakie można znaleźć na statku, jest gadający z duchami starzec. Pośród kolonistów zapewne byliby ludzie, którzy z pokolenia na pokolenie otrzymywali jakieś podstawowe umiejętności elektrotechniczne, ale czy to wystarczyłoby, by móc postrzegać gwiezdne technologie przez pryzmat użyteczności i je uruchomić, a nie widzieć tylko magiczne gadżety z rojeń starca? :)

Dziecko, bez kultury i wiedzy opiekunów, nic nie zdziała.

I po co to było?

Ryboludzie, pozdrawiam po długiej przerwie!

 

Zaskoczył mnie tylko niesyfowo optymistyczny finał

 

Hmm, jedna z wczesnych wersji zakładała, że ksiądz szybko poderżnie niemowlakowi gardło i wrzuci go do kotła z wodą. Uznałem jednak, że to zepsułoby klimat. A tam wydaje mi się, że w tle można dostrzec taki ciekawy wątek, że koloniści, żrąc od lat te trupki, przyzwyczaili się, że to jest smaczne pożywienie i przestali dostrzegać, że to mimo wszystko są ludzkie zwłoki. Pojawienie się zaś tego żywego dziecka w gruncie rzeczy powinno im uświadomić, że od lat są kanibalami. Dlatego też ksiądz, chcąc uniknąć powstania tego dysonansu poznawczego, zarżnąłby niemowlaka. Jak jednak powiedziałem, wersja z żywym niemowlakiem bardziej mi się spodobała z uwagi na niejednoznaczność i lepsze uzupełnienie klimatu opowieści:)

I po co to było?

Dzięki za komentarz. 

 

Mnie te dziesięć tysięcy znaków jako podbudowa do mocnej, niejednoznacznej puenty (która zostanie mi w głowie) w pełni zadowala.

 

Dokładnie na taki efekt liczyłem :) 

I po co to było?

Dwójka niemowlaków? Nieważne, przepraszam :D Miłego niespania! 

 

No :) 

I po co to było?

i zgadzam się, że mogłoby z tego być świetne dłuższe opowiadanie, ale to i tak bardzo dobre opowiadanie. 

 

Zaczynacie mnie przekonywać :) 

I po co to było?

Dzięki za wizytę. 

 

Widzę, że autor niezbyt zainteresowany komentarzami czytelników,

 

Cóż – nie do końca. Przy dwójce niemowlaków, które zresztą w pewnym sensie stanowiły punkt wyjścia dla opowiadania, po prostu można zapomnieć, że nie odpisało się na komentarz :)

 

spłaszczają całą historię do zbioru gagów (konkubent w więzieniu, Kevinek zastąpiony Natankiem itd.)

To właściwie nie jest gag, na Kaszubach te egzotyczne imiona są zaskakująco popularne, w szczególności w tzw. niepełnych rodzinach :) 

I po co to było?

Dzięki za komentarze.

 

No może nie niechcący, to przecież świadomie, ale moim zdaniem pomysł wart był klimatycznego, nieprzyjemnego opowiadania pełnometrażowego.

 

Pomyślę nad tym pełnometrażem :)

Mając na uwadze, jak idzie mi z pisaniem dłuższych form, to pewnie akurat się wyrobię na kolejny konkurs, ogłoszony przez m. cetnarowskiego. Skoro poprzedni dotyczył fantasy, to zakładam, że tematem kolejnego będzie właśnie sf. 

I po co to było?

 

BTW, kiedyś w NF lub NFWS było takie opowiadanie, w którym rozbitkowie ze statku kolonizacyjnego znaleźli się na planecie niemal całkowicie wypełnionej oceanem. Żeby przeżyć zaczęli pożerać zmarłych. Kojarzysz może?

 

Niestety nie.

 

 

mr.marasie

I poszedłeś na takie skróty?

 

Ekhm, rozwiązanie jest prostsze – brak czasu :) 

Sam mam dwójkę niemowlaków – dlatego też pewnie ten temat aktualnie dominuje w moich opowiadaniach. 

 

Wyjaśnienia mam dwa – albo miałeś ciekawy pomysł i go niechcący zmarnowałeś, przycinając czy raczej upychając do formuły i wymogów konkursu albo po prostu masz głowę pełną takich pomysłów i bez żalu poświęciłeś jeden z nich na konkurs prezentując nam szkic, bryk, ekstrat z opowiadania

 

Opowiadanie jest konkretnie pod konkurs, z jednej strony zdaję sobie sprawę ze skrótowości tekstu, z drugiej – takie są ramy konkursu, z trzeciej strony zakładam, że odkrycie przez czytelnika pomysłu i zapoznanie się z puentą zapewni taki efekt, by zająć premiowanie miejsce w konkursie. Stąd myślę, że słowo “niechcący” nie pasuje :) 

Na brak pomysłów nigdy nie cierpiałem, raczej większym problemem jest możliwość ich sensownego zrealizowania. SF ma ten problem, że przy zejściu na większy poziom szczegółowości zaczyna wymagać nieco więcej specjalistycznej wiedzy. Trochę bym się bał wdepnąć w jakąś merytoryczną minę. No a poza tym ten pomysł w szerszej formie zapełniłby jedynie wprowadzenie, trzeba by się zapytać co dalej i wymyślić coś na poziomie.

Dzięki za obszerny komentarz!

 

I po co to było?

Mam tylko wrażenie, że trochę miękniesz. Czyżby tam na koniec zaświtał płomyczek nadziei?

Nieee. To znaczy nie do końca. Uznałem, że krok w którąkolwiek stronę po obrazku z księdzem zepsułby klimat. Jak pisałem wcześniej, wejście trzech astronautów byłoby groteskowe. Szybkie ubicie tego żywego niemowlaka i zjedzenie go zrobiłoby z kolonistów bandę degeneratów, a oni mają być raczej apatyczną społecznością, skazaną na powolne dogorywanie – a tym samym czytelnik powinien wykazywać wobec nich raczej minimum współczucia, by wyszedł klimat opowiadania. 

Jeżeli zaś okaże się, że dzieci zaczną rodzić się żywe, to osada odsunie na bok problem degeneracji genetycznej, a za to wpadnie w nowy – więcej gąb do wyżywienia + utrata wysokowartościowego pożywienia.

Oczywiście – można przyjąć, że ten żywy noworodek to nie jest zwykłe dziecko, ale to wymagałoby już chyba znacznie dłuższej formy i niekoniecznie musiałoby się skończyć dobrze. Aczkolwiek w tym wariancie jest jakieś miejsce na odrobinę nadziei :) 

I po co to było?

Robin na obrazie został wyposażony w broń, której codziennie używał, wykonaną w zakładzie Felixa, wyraziście wyeksponowaną

 

to zdanie wymaga wygładzenia;

 

Po wejściu do salonu Robin stanął, zaskoczony tym, co zobaczył.

Tu następuje zmiana perspektywy, kamera wychodzi z głowy Schumachera i przenosi się pod kopułę Robina, brakuje jednak, że tak powiem, fonii – jednego lub dwóch akapitów, pokazujących co i jak myśli Robin. Ewentualnie można by zmienić sposób wprowadzenia sceny, np. słowami typu: “zobacz, co ostatnio kupiłem”, w ten sposób pozostawiając punkt widzenia przy Schumacherze. 

 

W ogóle po przeczytaniu całości mam wrażenie, że żonglerka perspektywami Schumachera i Robina byłaby najlepszym rozwiązaniem + wprowadzenie jednej czy dwóch scen z perspektywy dziewczyny. To jest istotna postać, a w ogóle nie zabrała głosu w opowieści. Mówiąc o żeńskich bohaterach opowieści można też zwrócić uwagę na Janet, która również jest zbyt ogólnikowo potraktowana wobec roli, jaką odgrywa – a w rzeczywistości staje się przeciwwagą dla Harriet. 

 

Sam pomysł łowcy potworów, który decyduje się samemu zamienić w potwora, by zniszczyć tych, których chronił, jest całkiem atrakcyjny. Brakuje mi jednak wymiernej fabularnej przyczyny przemiany. Jakby nie patrzeć, chłop od lat ryzykuje życie, by mordować zombiaki, a do rezygnacji z całego dotychczasowego życia wystarcza tak naprawdę wzmianka starego o tym, że dziewczyna ma chłopaka. W istocie nikt społecznie nie odrzuca łowcy – facet w pewnym sensie jest nawet bohaterem społeczności, skoro występuje w reklamie, a zwykli ludzie mu płacą dużo za ochronę. 

 

Wydaje mi się, że rozmowa między Schumacherem a Robinem jest nieco przydługa, można by natomiast sięgnąć po retrospekcje z poprzednich spotkań między tymi bohaterami, w ten sposób bardziej uwiarygodnić twierdzeniem, że stary wykorzystuje rangera, a potem pchnie go na boczny tor. 

 

Jeżeli chodzi o świat pełen zombiaków – mi nie przeszkadza, ja lubię historie, w których pojawia się jakiś apokaliptyczny czynnik, stawiający bohaterów w trudnych sytuacjach. 

 

Reasumując, opowiadanie czyta się dobrze, aczkolwiek rozmowa między bohaterami nieco za mało wnosi, jak na swoją objętość, przez co można odnieść wrażenie, że opowiadaniu brakuje środka. Ponadto w historii jest potencjał, który nie do końca został wykorzystany, są bohaterowie, którym nie udzielono głosu, a którzy mogliby powiedzieć coś ciekawego :)

 

I po co to było?

Rogerze – dobry wieczór po długiej przerwie!

 

Mam czytelniczą słabość do historii początków kolonizacji (i pewnie dlatego tak dennie idzie mi pisanie własnej takiej powieści… XD), a Twoja propozycja jest ze wszech miar intrygująca. 

 

Mi chyba najlepiej wychodzą właśnie krótkie formy, bazujące na jakimś samorodnym pomyśle na fabułę, których istotnym składnikiem jest klimat oparty o podkręcenie do granicy jakiejś negatywnej emocji :) 

Z drugiej strony, jak się nad tym zastanowię, to chyba rzeczywiście pomysł ma potencjał, gdyby chcieć rozwinąć go do długiej formy. 

I po co to było?

Dzięki za komentarze.

 

finał zawieszając w momencie, w którym nie wiadomo, czy to nadzieja na zmianę ku lepszemu, czy zaraz nastąpi jeszcze większa makabra. A jeśli nie nastąpi, to co to zmieni w warunkach, w których i tak kolonia marnieje.

 

Jednym z naturalnych rozwinięć finału byłaby sytuacja, w której nagle w drzwiach hali staje trzech chłopów w kosmicznych skafandrach. Uznałem jednak, że takie spuentowanie opowiadania byłoby zdecydowanie zbyt groteskowe :) 

 

Zawsze ciekawilo mnie, co taki czlowiek sobie mysli, jak bardzo ma przewalone.

Co można powiedzieć: “O, ku*wa” :)

I po co to było?

Jeśli podejrzewają trefność wszystkich zarodków, to one nie mogą pochodzić ze zróżnicowanych źródeł. A trochę bez sensu brać multum klonów, jeśli to ma służyć zwiększeniu puli genetycznej.

 

W sumie słuszna uwaga, trochę przemodelowałem wypowiedź. 

I po co to było?

Dzięki za komentarze.

 

W pewnym momencie troszeczkę pogubiłam się w przeskokach akcji, ale ten efekt z drugiej strony pasował do gawędziarskiego stylu opowieści, więc moje kręcenie nosem nie oznacza niezadowolenia.

 

W pierwotnej wersji te przeskoki były jeszcze bardziej surowe, ale dopisałem trochę więcej przemyśleń starego. 

 

Te sztuczne noworodki wydają mi się przesadzone. Dlaczego nie robić tego naturalnie? No, ewentualnie zabrać multum zamrożonych zarodków.

Noworodki nie są sztuczne :) 

Na statku jest magazyn zarodków i urządzenia, które subtelnie nazwałem sztucznymi macicami. W jednej z cząstek bohaterowie nawet o tym rozmawiają. Naturalnie z całą pewnością koloniści również się rozmnażają w tradycyjny sposób. Zakładam jednak, że liczba zahibernowanych osadników byłaby zbyt mała, by uniknąć problemów związanych z wadami genetycznymi, więc koniecznością okazałoby się zabranie również bardzo dużej liczby zarodków i ich stopniowe dokładanie do populacji kolonii. 

I po co to było?

Hej, Syfie. Nadal masz swój styl, mhroczny i ponury, fajnie operujesz słowami. Ale tym opowiadaniem zupełnie mnie nie kupiłeś. Widzę tu szereg pretekstowych zdarzeń, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, całą masę skrótów, a rozwiązanie jest klasyczne i oczywiste. Dialogi między postaciami sztywne, same postacie dość mdłe. Pisywałeś o wiele lepiej :|

 

Cóż, nie zawsze porwie. Dzięki za wizytę :) 

I po co to było?

Dzięki za wizyty!

 

Podobał mi się wątek kryminalny, świetny był doktorek Zembaty. W ogóle masz talent do kreacji bohaterów. Mi się :)

 

Jak pisałem wcześniej, wątek kryminalny musiałem potraktować nieco po macoszemu, tym więc fajniej, że się spodobał. 

 

Rozwiązanie na końcu, choć bardzo przykre dla bohaterki, mocne i dopasowane do całości. Jak dla mnie, tylko trochę zbyt skrótowo opisane.

 

Ten limit znaków… ;) 

I po co to było?

Ja natomiast pomyślałam, że wolę te Twoje opowiadania, których nie piałeś na konkursy. ;)

 

Pewnie tak, nie ma ograniczeń, opowiadanie się kończy wtedy, kiedy uznam, że nadszedł jego kres. Ale – od dłuższego czasu średnio mi idzie pisanie opowiadań, natomiast konkursy mają to do siebie, że narzucają pewną dyscyplinę tematu oraz przede wszystkim termin, co daje szansę, że tekst – jakkolwiek nieco niedopracowany – będzie jednak skończony. 

I po co to było?

Innymi słowy – jak dla mnie za mało tu Syfa w Syfie.

 

No weź :D

myślałem, że pierwszy rozdział w zupełności wyczerpie limit syfiastości opowiadania.

– a tak na poważnie, jak pisałem wcześniej, myślę, że mity cthulhu to jednak konwencja rozrywkowa, wobec czego przyjąłem, że pierwszy rozdział będzie ciężki, a pozostałe lżejsze, bardziej kryminalno-cthulhowe. 

I po co to było?

To rozumiem doskonale :) W zeszłym roku w jeden dzień po paskudnym pobycie szpitalu napisałam pierwszą wersję opowiadania, które w tym znalazło się w stawce konkursu MC. Też wymagało dużych poprawek od tamtej wersji – w rezultacie rozwinęło się w prawie podwójną objętość. Więc może doczekam się tej wejherowskiej powieści :D

 

No właśnie – moje opowiadanie, również ze stawki konkursu MC, powstawało na lotnisku we Frankfurcie. Latałem parę razy do żony, jak była na stażu, a połączenie było z pięciogodzinnym oczekiwaniem na przesiadkę. Potem opowiadanie odleżało ze dwa lata, przeszło znaczący lifting, znów poleżakowało dwa lata i trafiło pod kolejny lifting. 

A z tą powieścią to zobaczymy w przyszłym roku :) 

 

Zanim przyzwyczaiłam się, uwierała mnie teraźniejszość w prologu. Zdecydowanie zmieniłabym na przeszły.

 

Ja już od dłuższego czasu preferuję czas teraźniejszy narracji, wymieszany ewentualnie z odniesieniami do przeszłych zdarzeń. Po prostu lepiej mi się tak pisze :) 

I po co to było?

Co za barbarzyńcy z tych prawników. Jako historyk grzebiący namiętnie w aktach policyjnych (z XIX w., dla jasności) jestem oburzona. Ale serio, tak się w sądach dzieje? I to po zaledwie pięciu latach? Nic nie ląduje w archiwach państwowych? Trochę mi się nie chce wierzyć, bo przecież może być potrzeba powrotu do sprawy, a u Ciebie to na dodatek ważny funkcjonariusz był, ale nie siedzę w sprawach najnowszych. Choć jeśli nie sąd, to IPN coś powinien mieć ;)

 

Sądowe po skazaniu to długo się trzyma, nawet do 50 lat. Natomiast prokuratorskie umorzone idą szybko na przemiał, 5 lat przy braku znamion, a przy samobójstwie – teraz jeszcze sprawdziłem – 10 lat się trzyma. Umorzenia na niewykrycie mają dość długie terminy 20/25 lat lub dłużej dla zbrodni, ogólnie do czasu przedawnienia. Są kategorie spraw, które idą do archiwum, ale to jest jakiś minimalny odsetek.

 

To jeden szczegół, istotnie mogłam przeoczyć/zapomnieć (obecnie nie jest dla mnie najlepszy czas lekturowy), ale to akurat nie zmienia faktu, że ogólnie idzie im za łatwo w tej drugiej połowie, co najzwyczajniej rozczarowuje po klimatycznym początku.

 

No, niestety – zdaję sobie z tego sprawę. Tak po prawdzie to druga połowa opowiadania powstała w jedno popołudnie ostatniego dnia terminu, jak żona ogarnęła dzieci, bym mógł skończyć tekst :) Mi też trochę było szkoda, że tak wyszło, bo również byłem zadowolony z początku opowiadania. Z drugiej jednak strony opowiadanie po prostu udało się napisać, co poczytuję za niemały sukces. 

 

 

I po co to było?

No więc tak. Będę marudzić. Albowiem po pierwsze uważam, że pomysł fabularny jest na powieść, a nie na opowiadanie.

Powieść cthulhu… nie wiem. Mam pewien pomysł powieściowy w klimacie wejherowskim, ale na kryminał – przy czym poza fazę pomysłu raczej nie wyjdzie :) 

 

Potrzebne informacje niemalże same się znajdują, złole praktycznie same się podstawiają, a potem kultyści mają swoje obchody akurat w tę konkretną noc, kiedy bohaterowie się zakradli w okolicę. No, po prostu moja zawieszona niewiara runęła z hukiem z kołka, na którym wisiała.

 

Nono, się nie czytało uważnie opowiadania :P 

Kalendarz z domu Hincy określał datę obchodów. 

 

Niestety wygląda to tak, jakby autor mając napisane ok. 20k znaków nagle zdał sobie sprawę, że 1) czasu mało; 2) wymyślona fabuła nijak nie zamknie się w 40k, na dodatek w krótkim czasie, jaki został do dedlajnu.

 

No, to akurat prawda. Niestety przy dwóch beczących niemowlakach, jeszcze jak trzeba do normalnej pracy pójść, napisanie opowiadania okazało się być znacznie trudniejsze, niż by się początkowo mogło wydawać. O ile fabułę mogłem wymyślać na spacerach, o tyle na napisanie opowiadania na spokojnie już zabrakło czasu :) 

 

A dlaczego? Akta się przechowuje (defaultowo w nieskończoność) w archiwach. Nie będzie pod ręką, ale na to, żeby ich w ogóle nie było, ktoś musiałby je celowo zniszczyć, a to z kolei nie ma żadnego związku z czasem.

 

Nie, akta spraw karnych po pewnym czasie się brakuje. Takie samobójstwo bodaj po 5 latach idzie na przemiał :) 

 

?? Starannie zakonserwowaną? Znaczy piklowaną? ;)

no – przykładowo z jakiegoś rozporządzenia: broń przechowuje się wyjętą z futerału, rozładowaną, ze zwolnionym kurkiem, z odłączonym magazynkiem, kompletną, zakonserwowaną oraz zabezpieczoną, o ile broń ta posiada zewnętrzny bezpiecznik;

 

W kolejnym efekcie cała scena z kultystami nie jest przerażająca, jest napisana pospiesznie, a zakończenie (samo w sobie niezłe, choć przewidywalne) jest doklejone prawie na siłę. Przywołanie zaś konkretnego Wielkiego Przedwiecznego niestety trudno potraktować z pełną powagą

 

Tutaj nie wiem, mi generalnie mity cthulhu nie kojarzą się z przerażeniem, ale raczej taką mieszanką efekciarstwa, weirdu i może stonowanej obrzydliwości. To znaczy nie kwestionuję spostrzeżenia, że końcówka jest napisana pospiesznie, natomiast nie wiem, czy w konwencji cthulhu jest miejsce na przerażenie. Myślę, że bardziej przerażająca jest bohaterka, która wiedziona szaleństwem, atakuje obcego dzieciaka – i tu wydaje mi się, że łatwiej byłoby wybronić tezę, że doklejony jest raczej wątek cthulhu niż zakończenie ze szpitalem :) 

 

Ogólnie dialogi nie są mocną stroną tego tekstu, zwłaszcza jego drugiej części, kiedy usiłujesz upchnąć jak najwięcej fabuły i informacji na krótkim dystansie, ale to już jest jazda po bandzie, jeśli chodzi o nienaturalność wypowiedzi ;) To jest przemowa, zupełnie niepasująca do sytuacji.

Tu się zgadzam. Pisanie po nocach, w międzyczasie bujania i karmienia, niestety spowodowało, że te postaci trochę mi się zaczęły w głowie zlewać wespół z narratorem w jedno. Potem jak przejrzałem tekst, to również zauważyłem, że miejscami trochę nie gra. 

I po co to było?

No, przeczytałem. Całkiem fajna kontynuacja “Reanimatora”. Pomysł na uśmiercenie bohatera w finale wprowadza przyjemne poczucie spełnienia – ale – narrator, który miał na końcu umrzeć, przecież nam opowiada historię, wobec czego to chyba jednak nie jest koniec wędrówki ;) 

 

Lovecraft doczekał się nowego tłumaczenia, ogólnie polecam, czyta się znaacznie lepiej niż to z lat 90. 

I po co to było?

Dzięki za wizytę.

 

jedynie finał (scena w lesie, nad jeziorem) myślę, że mogłaby być bardziej podbudowana

 

Niestety, wspomniany limit znaków dał o sobie znać :)

 

Nie do końca rozumiem też, na jakiej zasadzie zmienia się czas z przeszłego na teraźniejszy – to chyba moja największa wątpliwości. 

W tym opowiadaniu za dużo nie kombinowałem, jeżeli chodzi o plany czasowe – prolog dzieje się w teraźniejszości, ma charakter zajawki, potem w pierwszym rozdziale przenosimy się w przeszłość, żeby dowiedzieć się, jak doszło do sytuacji z prologu, a od II rozdziału rozwijamy wydarzenia zasygnalizowane w prologu :) 

 

 

I po co to było?

Hmmmm. 

Z jednej strony widać, że w tekst włożono dużo pracy, z drugiej jednak – jakby za dużo :) Wydaje mi się, że – w szczególności na początku – zdania są zbyt oprzecinkowane, przez co tracą na płynności (tak jakby od zbyt częstego przerabiania straciły naturalny ton). Narracja dość sprawnie idzie naprzód, ale styl jest mocno opisowy, jakby trochę brakuje atrakcyjności środków stylistycznych. Klimat historii generalnie się udał – aczkolwiek przyłączę się do stanowiska pozostałych komentujących, że scenka z dresiarnią, drzewkiem i zbroją zupełnie nie pasuje do opowiadania.

Jeżeli zaś chodzi o fabułę, to odniosłem wrażenie, że scena z garnkami w finale (jakkolwiek fajna i całkiem zaskakująca) nie jest dostatecznie spleciona ze sceną z garnkami babki. Jakby brakuje pójścia o krok dalej i wskazania związku przyczynowego między tymi scenami. Aczkolwiek wiadomo – to nie jest do końca zarzut, ja generalnie lubię jak wątki spinają się w logiczną całość, ale są czytelnicy, którzy preferują daleko idącą niedookreśloność :) 

I po co to było?

Widzę, że motyw cthulowego (tudzież podobnego potwora) dziecka dominuje w konkursie. 

 

A nie wiem, jeszcze nie zacząłem czytać pozostałych konkursowych opowiadań, ale sam się dorobiłem niedawno dwóch niemowlaków, więc był to dla mnie naturalny temat :D 

 

Czytałam strasznie w kawałkach, więc mogłam się zgubić, ale co właściwie kultystom/bóstwu dawały te dzieciaki?

 

W dzieciach wylęgały się grzyby z Yuggoth, czyli te nietoperze, które z kolei są wyznawcami Shub-Niggurath i mają jakieś tam specjalne zdolności.

I po co to było?

Usuń, proszę, kursywę, bo wiesz… nie da się czytać w takiej formie :) 

I po co to było?

Trochę nużący jest ten wątek śledczy. Wiem, jakoś tę historię trzeba było pokazac, ale raportowanie postępów śledztwa w rozmowach bohaterów jest takie se wg mnie. 

 

No, uznałem to za mniejsze zło wobec limitu znaków, a bez wątku kryminalnego trudno byłoby z kolei pokazać działalność kultu, słowem – zapewnić jako taką spójność fabuły :) 

W ogóle limit znaków był dość kłopotliwy wobec sposobu prowadzenia narracji przez Lovecrafta. Te opowiadania zwykle są rozlazłe, narrator jest rozgadany. Jak zacząłem pisać, to nagle się okazało, że nie da rady w ten sposób.

 

nie wiem w końcu, kim jest Zembaty – ginekologiem spod ciemnej gwiazdy, czy kulturalnym intelektualistą?

 

Hmm, ja go postrzegałem jako właśnie ginekologa spod ciemnej gwiazdy, pozującego na kulturalnego intelektualistę – całuję rączki – wobec Bogny, a z kolei z Pszczołą rozmawiającego jak swój ze swoim.

 

Nie przejąłem się pierwszym zakończeniem, to znaczy tą akcją nad jeziorem, Kozą i całym tym momentem kulminacyjnym. Nie wiem dlaczego.

Wydaje mi się to zrozumiałe – myślę, że konwencja Cthulhu z całym weirdowo-groteskowym sztafażem nie jest do końca dobrym nośnikiem poważniejszych emocji. Nie każdego wzruszą potyczki bohaterów z dziwacznymi potworami, dlatego też siłą rzeczy baba zgwałcona przez mackowatego stwora jest mniej frapująca niż baba, która pod wpływem szaleństwa chciała zabić cudze dziecko. 

Dlatego historia kończy się epilogiem :) 

 

I po co to było?

Dzięki za wizytę. 

 

klimat brudu (o dziwo, pod koniec jest go trochę mniej), bardzo w Twoim stylu, choć jakby porównywać z innymi Twoimi tekstami, to jednak lżejsze niż ta reszta.

 

Tak, ogólnie pomysł miałem taki, żeby zacząć swojskim brudem, a skończyć w miarę klasycznym motywem ze świata Cthulhu. 

 

Finał trochę zawodzi, ale nie treścią, a formą.

Nie ukrywam, że ledwo się wyrobiłem ze skończeniem opowiadania, a poza tym zaskoczył mnie limit znaków. 

 

Policjant z kartoteką psychiatryczną – zastanawiam się jak to wygląda w procedurach. Chociaż chyba są jakieś usuwania tych kartotek po iluś latach?

 

Myślę, że znaczenie maja badania bezpośrednio przed przyjęciem do służby.

Leczenie psychiatryczne to nie jest kartoteka – to po prostu leczenie :) 

 

A tu jakby ktoś się zdradzał, w sumie jeszcze w kilku miejscach. Jeśli to miały być wskazówki dla czytelnika, to w tym jednym miejscu chyba zbyt wyraźnie.

Jak pisałem, to myślałem o tej wypowiedzi raczej jako o mądrości życiowej pana Janusza. Ogólnie nie planowałem w żadnym miejscu zostawiać wskazówek :) 

 

Smog w Wejherowie – w pomorskim aż tak częsty?

 

To raczej taki charakterystyczny element Wejherowa – moim zdaniem w zimne dni bywało gorzej niż w Krakowie. Wydaje mi się, że wynika to ze specyfiki położenia miasta, które leży w takim przesmyku między wzgórzami, wobec czego tworzy się taki zastój powietrzny. Poza tym małe trójmiasto kaszubskie i przyległości to w większości domki jednorodzinne. Ogólnie na styku Redy i Wejherowa rozciąga się dolina śmierci – tam zimą widoczność dosłownie spada do 100 metrów i jak przejeżdżasz, to masz wrażenie, że właśnie spaliłeś sprzęgło. 

W Gdańsku z kolei jest zupełnie inaczej. Nie mówię, że nie śmierdzi, bo tam gdzie są całoroczne rodosy albo patodzielnice typu orunia dolna zawsze będzie zimą capić palonym plastikiem, ale w porównaniu z Krakowem czy właśnie Wejherowem to jednak jest las amazoński :) 

I po co to było?

Dzięki za komentarz. Miło mi, że się podobało.

 

Środek nieco mnie rozczarował, wątki kryminalne, śledztwo, dziadek w służbach – jakoś mi się to nie spięło z tym klimatycznym, z plastycznymi opisami początkiem.

Cóż, czymś trzeba było wypełnić akcję :) Żona też mówi, że środek jej się trochę mniej podobał – natomiast mi się wydaje, że musiałbym mieć co najmniej ekstra 10k znaków, żeby to inaczej rozpisać. Ogólnie wydaje mi się, że wątek kryminalny i tak udało się raczej zepchnąć na boczny plan, bo tam wszystko właściwie załatwiał Pszczoła za kulisami narracji. Dziadkiem zaś chciałem przywołać występujący u Lovecrafta motyw niemożności uwolnienia się od losu zapoczątkowanego przez przodków.

 

Nie wiem, czy ktoś mówi o partnerze “konkubent” ;) Brzmi sztucznie, jak włożone w usta postaci, żeby podkreślić patologię.

 

Wbrew pozorom osoby z towarzystwa używają słowa “konkubent” jako podstawowego określenia partnera :) 

 

Literówki i powtórzenia oczywiście uwzględnię. 

I po co to było?

“Jesteś jednym z wielu gościu, nic ciekawego”

 

Noo – raczej chodzi mi o to, że opowiadanie jest jednym z wielu :) 

Tekst raczej pozostawił mnie obojętnym. Jak mówiłem – podobna fabuła pojawiała się na portalu wielokrotnie, zaś w wykonaniu nie pojawiło się nic zapadającego w pamięć. 

Wstęp to są trzy wielkie akapity, w których gość się szlaja po lesie, w którym krzaki wyglądają jak ludzie – przy czym zbyt słabo wyeksponowane jest to, że las powinien być dla narratora znajomym miejscem, a z jakiegoś powodu nie jest. 

I po co to było?

Bondżorno po długiej przerwie!

 

Ładny i fajny szorcik. 

Wydaje mi się, że opowiadaniu przydałyby się ze dwa zdania wprowadzające świat przedwojenny.

 

Kiedy wojna przyszła do Warszawy [,]poszedł walczyć, [-]jak inni młodzi mężczyźni.

Chyba o jeden przecinek za mało i o jeden za dużo. 

 

Poznaliśmy się w 1928 roku. Kiedy…

 

Chyba lepiej zrobić z tego jedno zdanie. 

I po co to było?

Wstęp jest strasznie przegadany i zaopatrzony w niezbyt czytelne metafory. Cała narracja jest zresztą nieco uciążliwa, ale zapewne wynika to z przyjętego modelu bohatera. Jeżeli chodzi o fabułę – to cóż, historii opartych na tym twiście było tu przez lata całkiem sporo. To opowiadanie nie jest ani lepsze, ani gorsze :) 

I po co to było?

starsza pani wymierzy mu karę.

 

Narracja jest prowadzona z bliskiej perspektywy bohatera, więc zwrot “starsza pani” zupełnie nie pasuje. 

 

Dialogi są źle zapisane. Interpunkcja również kuleje. 

 

Mogło być nas pięciu lub sześciu

Skoro jest co najmniej jedna kobieta w ekipie, to było ich pięcioro lub sześcioro, chyba że czegoś nie wiemy o babulce;) 

 

Historia nie porywa. Szwankuje przede wszystkim sposób prezentacji opowieści – całość jest przegadana (w szczególności opowieść babki), nadto zdania są dość często nieporadnie sklecone.

Wydaje mi się, że tekst należałoby odchudzić do jakichś 16-18k, a przy okazji przetrzebić te wszystkie wielokrotnie złożone zdania na rzecz prostszych konstrukcji. 

I po co to było?

Zaglądam do zamrażalki.

 

Zamrażarki/zamrażalnika :)

 

W gruncie rzeczy jest to niezłe lekkie opowiadanko. Pomysł, jakkolwiek dość przewidywalny, jest opakowany w zjadliwą formę. Co prawda narratorka jak dla mnie była irytująca – ale to tylko subiektywne stwierdzenie :)

I po co to było?

Dzięki za komentarz. 

Jeżeli chodzi o opis katedry – wydaje się być nieodzowny w opowiadaniu, którego bohaterem jest katedra :)

“Katedrę” Dukaja czytałem bardzo dawno temu, więc myślę, że nie była inspiracją.

I po co to było?

Ja :)

 

 

Gratulacje wszystkim, którzy wzięli udział w zabawie, no i tym, których opowiadania chwyciły!

I po co to było?

Ciężkie powietrze zatykało, a gęsty smog opadał, by z hukiem uderzyć o chodnik

Temu zdanie czegoś brakuje: co zatykało powietrze; nadto huk smogu chyba nie jest zbyt trafioną metaforą.

 

Smród, niemalże smagał

Zabłąkany przecinek.

 

Ciasne uliczki, spaliny i zapach dymu węglowego

 

powtórzenie słowa “spalin”;

 

i tak dalej. Przecinki żyją swoim życiem, zapis dialogów raczej swobodny. Ewidentnie jest to fragment dłuższej historii, gdyż w istocie w tym opowiadaniu nic konkretnego, poza luźnym przywołaniem przykrych wydarzeń sprzed lat, nie ma. Wykonanie zaś jest nie jest najlepsze. 

Być może warto usiąść, napisać całe opowiadanie i wtedy je opublikować :) 

 

I po co to było?

Przyłączę się do przedmówców: gdyby ta historia znalazła rozwinięcie… 

I po co to było?

Wyjrzał przez okno. Dobrze. Księżyc jeszcze nie był w pierwszej kwadrze. Powinien zdążyć, ale nie mógł zwlekać

To wydaje się być trochę niefortunne, gdyż następuje zmiana podmiotów w zdaniach w obrębie jednego akapitu i ktoś złośliwy mógłby odczytać, że to księżyc powinien zdążyć :P 

Może: wyjrzał przez okno i dostrzegł, że Księżyc…

 

z godną podziwu siłą, dzierżyły

Przecinek jest zbędny. W tekście jest więcej dziwnie postawionych przecinków :) 

 

Artefakty zrobione dopiero po przybyciu na kontynent, powinny spełnić swoją rolę, a nie tylko postraszyć dzieci. Mężczyzna znał arkana tworzenia owych przedmiotów. Aby działały prawidłowo, należało stworzyć je na tym samym lądzie, na którym mają zostać użyte.

To chyba zostało dopisane w postprodukcji – objaśnienie jest stylistycznie brzydkie.

 

wedle zamiejscowego prawa.

Chyba miejscowego. Zamiejscowy to może być Wydział V Ksiąg Wieczystych z/s w Pucku Sądu Rejonowego w Wejherowie :) 

 

Należy zlikwidować pasożyta, matko! Czym prędzej!

Zlikwidować brzmi mało słowiańsko :)

 

Potem Piotr uciszył samotność czterema kielichami wina i przekazał stosowne rozkazy oddziałowi specjalnemu.

Niespodziewane… Większość oddziału poprzewracała się niczym kręgle.

Niefortunne porównanie.

 

Mocno średnie opowiadanie. Sposób narracji wskazuje, że może to być jakiś pastisz, ale fabularnie jest to zwykła opowieść o krzyżowcach na tropie pradawnych fantastycznych mocy – wobec czego trudno jednoznacznie rozstrzygnąć. Z tego też wynika największy mankament opowieści – przy założeniu, że jest ona napisana, powiedzmy, na serio, zupełnie brakuje jej klimatu. Właściwie nie występują środki stylistyczne, służące budowaniu nastroju – jakieś udane metafory czy porównania. Opisy są do bólu dosłowne, a miejscami można odnieść wrażenie, że nawet autor nie do końca poważnie traktował swoich bohaterów – jak przy opisie obozu księdza. 

Ogólnie rzecz biorąc, krótkie opowiadania fantasy, oparte na utartym schemacie, mają swój urok – oczywiście jeżeli dobrze uchwycą esencję klasycznego klimatu. Tu tego generalnie nie ma. 

I po co to było?

W tym przypadku nie zależało mi na zaskakującym zakończeniu. Gdyby jednak chciała jej dodać (a nie chcę) to Tomek okazałby się ojcem Lulu, czerpiącym nie tylko przyjemność ze znęcania się nad córką, ale też udawania jej przyjaciela. Zniszczyłby jej umysł oraz skonsumował ciało – całkowicie ją dominując.

 

A to byłby konkret :) 

I po co to było?

Lulu wolno rysowała kamieniem kształty na betonowej posadzce. Cicho nucąc ulubioną piosenkę, próbowała narysować dom.

– powtórzenie :)

 

Opowiadanie ma pewien urok, przy czym faktycznie od początku wiadomo, jak się skończy. Stąd też – jak zauważyli już poprzedzający komentatorzy – przydałoby się stworzyć jakiś sensowny wątek dot. sytuacji rodzinnej dzieciaka i tam wsadzić coś zaskakującego czy ohydnego :P 

I po co to było?

Przynajmniej w teorii.

Ten zwrot zupełnie nie pasuje do przyjętego w tekście raczej bombastycznego stylu.

 

Warto na przyszłość zastanowić się nad tym, w jaki sposób eksponujesz opisywane zdarzenia. Tu jest tak, że padają cztery wypowiedzi, zanim dowiemy się, kto właściwie mówi. Jednocześnie bohaterowie mówią w taki sam – wspomniany wyżej – bombastyczny sposób. Możesz korzystać z didaskaliów, warto też wcześniej wprowadzić jakiś akapit, zarysowujący sytuację.

Druga rzecz – w tekście wzmiankowane są dwa, jak się zdaje, ważne obiekty w świecie przedstawionym: jakiś wulkan i strażnica. O ile wulkan jest dość pomysłowo sygnalizowany tymi pomrukami, o tyle strażnica nie przebiła się przez nudnawy dialog – a skoro ją wszyscy widzą i na każdym robi wrażenie, to powinna się cały czas się przewijać w narracji. Udane mogłoby być zazębienie opisu obu tych obiektów w ten sposób, że konsekwentnie przez całą scenę tworzysz wizerunek posępnej, potężnej, przerastającej prostego żołnierza fortecy, a w ostatnim zdaniu przychodzi p**dolnięcie ze strony wulkanu, które trzęsie całą warownią, jakby była z zapałek :) 

 

Publikowanie krótkich fragmentów natomiast nie ma na dłuższą metę sensu :)

I po co to było?

Otworzyła nerkę w kolorze khaki, szukając odpowiedzi, czy aby na pewno zapakowała krępulec?

bez pytajnika na końcu. Jako narrator oznajmiasz, o czym myśli bohater. 

Cofała się wspomnieniami mieląc zawartość schowka

Brakuje przecinka, a to “cofała się…” brzmi dziwnie, może lepiej “analizowała wspomnienia” lub po prostu: “zastanawiała się”.

 

Zawijasy krzepnącej krwi oderwały swoje korzenie od prawej strony policzka

chyba raczej “oderwały się z korzeniami”

 

Resztki cieczy zebrane w górnych partiach kończyny, ożywiły czerwony potok. Ostatni krople przepłynęły przez krzepnący wąwóz. Rzeka umarła. Teraz najgorsza część

To jest dziwne :)

 

I tak dalej. Miejscami brakuje przecinków lub pojawiają się jakieś niezręczności językowe. 

 

Ogólnie rzecz biorąc, tekst jest napisany z sensem – tyle że jest nieco nudnawy. Nie ma przeciwwagi dla smęcenia tej baby, poza tym brakuje szerszego kontekstu – tj. rozwinięcia historii tego chłopa, który umarł – tak by sprawić, że czytelnik poczuje odrobinę żalu z powodu opisanej śmierci. 

I po co to było?

Często pilnuję swojego języka, aby nie wyjść na debila, za jakiego ma mnie większość otaczających mnie ludzi.

To zdanie jest nielogiczne. 

 

Wcinam ryż na mleku z cynamonem ślimaczym tempem, nie przejmując się, że godzina jest późna, co może skutkować spóźnieniem na lekcje.

w ślimaczym tempie,

“co może skutkować…” zupełnie nie pasuje do stylu narracji. Może po prostu: “Mam gdzieś, czy spóźnię się na lekcje”.

 

Chłód pochłania moje płuca

wypełnia

 

Gdy wchodzę na teren szkoły, czuję wszystkie pary oczu skierowane na mnie.

Coś tu zgrzyta.

 

niedbale opadam na ścianę, opierając głowę o jej ceglane wypełnienie.

przekombinowane z tym wypełnieniem. Może po prostu: “opieram się o ceglaną ścianę”.

 

I tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc, można znaleźć niezbyt udanych zdań. 

 

Wątku fantastycznego w tej historii chyba nie ma. Opowiadanie nie jest porywające, bo w zasadzie mamy do czynienia z opisem stanu emocjonalnego bohatera, przy czym sam opis ma nieco sztampowy charakter. Można to było być może skompensować jakimś bardziej żwawym wątkiem. 

I po co to było?

Jak nie dziś – to jutro :)

I po co to było?

Przyznam, że nawet nie wiedziałem, że można. Ktoś do mnie pisał dot. dołączenia “Kałuży psów” do jakiejś antologii, ale doszedłem do wniosku, że to opowiadanie jednak mi się za mało podoba. 

A jeżeli chodzi o “Trupi pieniążek” – to cóż, nie wiedziałem. Ostatnimi czasy zaglądam na portal tylko by rzucić okiem, jakie konkursy są na biegu lub czy ktoś może skomentował moje opowiadanie :) 

I po co to było?

Najdziwniejszym jednak był fakt, że poza dziwnym przypadkiem naszej planety, nie było ani jednego ludzkiego śladu.

 

Nie rozumiem tego zdania :) 

 

Nagle ze śmietnika, znajdującego się w klatce nr 3 rozległ się donośny śmiech. Zanurzony od pasa w górę, a nogami macha z radości, wyciąga długą, giętką blachę.

 

Śmiech macha nogami z radości i wyciąga blachę :0 

 

 

Wydaje mi się, że trzeba popracować nad umiejętnością budowy sensownych zdań. Myślę, że musisz pozwolić tekstowi poleżakować, a potem – jak już opowiadanie wyparuje Ci z głowy – powinieneś wziąć się za poprawki. Jak masz wątpliwości, czytaj na głos, zastanawiając się, czy tak mówią ludzie :)

I po co to było?

Straszna przecinkoloza jest pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy podczas czytania tego tekstu. Najlepiej zacząć od opanowania reguł interpunkcji. 

Dalej – zmianę sceny warto zasygnalizować odstępem między liniami, numerem lub gwiazdką. Jednolite bloki tekstu nie są czytelne. 

Po trzecie – oparcie narracji na niemalże wyłącznie dialogach jest ryzykownym zabiegiem. Akapity opisowe mają to do siebie, że pozwalają tak na uporządkowanie świata przedstawionego, jak i uspokojenie tempa opowieści. 

Przeczytałem ze dwadzieścia procent tekstu – no i niestety mnie nie wciągnęło. Opisane wyżej uchybienia powodują, że tekst jest nieco trudny w odbiorze od strony formalnej, a merytorycznie – z uwagi na brak indywidualizujących detali – zdaje się być raczej sztampowy. 

I po co to było?

Dzięki za komentarz. Wydaje mi się jednak, że już wcześniej bywały opowiadania, które od samego początku zalewały czytelnika brudem – chociażby “Dziewczęta”, które zresztą chyba jest najbardziej paskudnym z moich opowiadań. Zapraszam :) 

To opowiadanie jest raczej schyłkowe dla pewnego okresu w moim pisarskim hobby, po którym nastąpiła dość długa przerwa (marzec 2016 – styczeń 2019).

I po co to było?

Pamiętam takie bardzo dawne czasy, gdy byłam tu świeżynką, jakieś siedem lat temu, i syf. skomentował mi tekst. Generalnie nie zostawił na nim suchej nitki, ale zrobił to tak, że czułam się zmotywowana, a nie pokonana. I to wrażenie zostało ze mną do dziś.

 

Aale – ktoś o mnie jeszcze pamięta :D

I po co to było?

Zdecydowanie – i koncepcyjnie, i fabularnie – mi się podobało; no i pochwała za bardzo obrazowy, efektowny sposób pisania, choć to dzięki temu niektóre obrazy z tego opowiadania zostają człowiekowi w, no cóż, koszmarach. 

 

Jak to mawiają – Twe słowa miodem dla moich uszu :) 

I po co to było?

Rybo, wróciłeś :)

 

 

jest to jedno z najbardziej zwariowanych (i dobrych jednocześnie) opowiadań w tym konkursie.

 

Miło mi, dzięki!

 

 

Lubię naturalizm w twoich tekstach.

 

Zacząłem pisać kolejną historię z tego cyklu, ale tym razem chcę w inny, nieco bardziej stonowany sposób zbudować obrazy :)

I po co to było?

Nowa Fantastyka