Profil użytkownika


komentarze: 796, w dziale opowiadań: 682, opowiadania: 391

Ostatnie sto komentarzy

Przykro mi, ale ja niestety muszę zrezygnować z funkcji dyżurnego :(

O, ciekawe. W takiej ładnej, zwyczajnej atmosferze umieściłeś całkiem drastyczny pomysł. Niby nienowy, ale spokojna otoczka z pewnością dodaje mu dużo uroku.

I ja dołączę do grona niezbyt zachwyconych :( O ile początek wypada całkiem okej, pomijając kilka "był" i takie np. serwowanie opinii Marko o mieście, czy też jego niechęci dk tego miasta. W każdym razie, moim zdaniem, skoro piszesz tak negatywnie o mieście, to wiadomo, że bohater go raczej nie lubi i nie trzeba tego dodawać tak wprost. Ale zdaje się, że Finkla wspominała o czymś podobnym, więc nie będę już przeciągać ;)

 

Dalej dialogi, niby bajkowe, więc można by im wybaczyć pewną prostotę, ale z drugiej strony ja nie widzę w nich ciągu przyczynowo-skutkowego i jakoś mnie one nie przekonują :(

 

Myślę, że alternatywne zakończenie(a) tutaj pasowało, chociaż dalej uparcie trwam przy swoim podtrzymywaniu ciągu przyczynowo-skutkowego. Bo niby wiadomo o co chodzi, za co, ale jakoś tak wcześniej w tekście zabrakło mi jakiś poszlak :(

Z tym ziemniakiem też się zastanawiałam o co chodzi :D

 

Ogólnie w porządku. Na małe ilości Morskiego Oka też nie narzekam, bo spełnianie założeń konkursu nie musi być według mnie zero jedynkowe :)

Na plus fakt, że dzisiejsze, chociaż uważam, że mogłoby sponiewierać bardziej ;) Jak ktoś wyżej napisał pewnie kilka lat temu szokowalłoby bardziej :P

 

Moim zdaniem napisane całkiem nieźle, ale uważam, że niektóre słowa można by usunąć bez uszczerbku dla sensu zdania. Dużo razy masz np. go, on. I imię Michał też nierzadko pada. Ale to taka drobna uwaga na przyszlość ;)

Ja już nie wiem czy to tekst tak świetnie udający grafomanię, czy grafomania udająca normalny tekst :(

mało? Limit jest 30.000 a nie 3.000 xD

Mytrix właśnie opracował lifehack, w jaki sposób wstawić więcej opowiadań, by nadal było to w zgodzie z regulaminem. Jak ktoś się przyczepi, to iść w zaparte, że akcja przebiega wielowątkowo :P 

Epicki patent :D

 

Przeczytałamu, w sumie nie bardzo wiedząc, czy mam się w ten tekst wczytywać czy nie. Cały czas szukałam jakiegoś głębszego sensu, czy zabawnego twistu, czy czegokolwiek, co zazywczaj znajduje się w krótkowymiarowych tekstach. Tymczasem tutaj bylo to, co w takich tekstach IMO znaleźć się nie powinno. Pomijając błędy, utarte schematy itp., to taka scenka walki zazwyczaj znajduje miejsce w dłuższych opowiadaniach, jeśli jest naprawdę świetna to może ewentualnie w nieco krótszych, ale jeśli jest taka ot, zwyczajna, to jako cały szort raczej szału nie zrobi :(

Ponadprzecięta scena otwarcia. Jak w tak niewielu znakach udało się Tobie naszkicować bohaterkę tak wielkiej nadwagi i przyrody?

 

Mrok i Tajemnica owijają Twoje opowiadanie, a nieprzystanne zwory akacji nie pozwalają Im opaść. Tylko ta strużka mnie zaniepokoiła, czy ona aby na pewno strzegła tych azurotywych oczu i jego całego ukochanego Mersu?

Po pierwsze to gratulacje za zajęcie 1. miejsca w konkursie :)

 

A tak poza gratulacjami to nie mam nic ciekawego do powiedzenia, samo marudzenie :( Bo nic złego w tym tekście nie było, niby niezły, ale w sumie po Tobie spodziewałam się czegoś “odjechanego”. Nawet się nastawiłam na takie odrealnione opowiadanie, bo tak sobie poprzeglądałam dzisiaj kilka opowiadań i trafiałam na takie w sam raz nie w moim guście :( Ktoś ma dzisiaj pecha – albo ja, albo autorzy :(

 

Z drugiej strony głupio tak winić kogoś za to, że napisał coś niewpisującego się w jego zwyczajne (albo niezwyczajne, zależy z której strony spojrzeć) koncepcje. 

 

Ale tytuł do mnie przemawia. Przemyślenia też pewnie by to robiły, ale możliwe, że ta codzienna otoczka trochę przyćmiewa ich wzniosłość – podobnie miałam u Belhaja, tylko tam zamiast wzniosłości był strach, horror i te sprawy.

 

EDIT: Mnie się tam “Kraj nad Wisłą” też podoba :P W sumie to skojarzyło mi się z tą piosenką i jakoś tak ładnie dopełniło utyskiwań bohatera :P

W sumie to okej, ale z drugiej strony nic nadzwyczajnego. Pewnie swoje robi też fakt, że w ogóle nie jestem fanką dowcipnych wstawek, a w szczególności dowcipnych wstawek w chociaż trochę strasznych z założenia opowiadaniach.

 

Imo takie swojskie mrugnięcia jak Janusz i Grażyna pozbawiają tekst takiej nadzwyczajności, która w horrorach akurat jest potrzebna :P I tym sposobem myślę, że końcówka nie wydźwięczała za mocno.

 

Na co zwróciłam jeszcze uwagę, jak widzę nie jedyna (na co też zwróciłam uwagę ;)), to oto to:

 

Dorwał Grażynę, stwierdził przerażony i przyspieszył. Pośliznął się, stracił równowagę i upadł, lądując w śniegu. Zerwał się na nogi i ruszył biegiem.

Pierwsze zdanie jakieś takie nieskładne, a dalej trochę zbyt wysokie stężenie czasowników. Jeśli zależało Tobie na nadaniu temu fragmentowi dynamizmu, to myślę, że mniejsza ilość też by załatwiła sprawę, a przy okazji byłaby strawniejsza.

 

A tak poza tym, jak już tak ponarzekałam, trochę tak w ślad za innymi, to w ślad za innymi powiem, że rzeczywiście nieźle się czytało, może nawet jakoś tak płynniej niż przy dawniejszych tekstach, które z pewnością były ciekawe i nie brakowało im pomysłu, ale miejscami trochę trudniej się przez nie brnęło szło ;) Tutaj poza ww fragmentem nic takiego nie było :)

 

Bardzo misię :) Jest coś urzekająco zwyczajnego w tym zapalaniu świeczek, takim drobnym gescie pamięci wykonywanym przez malego chlopca :) Moim zdaniem w tych 4k znaków świetnie udało się Tobie oddać tę ideę, którą chciałeś przedstawić (albo którą mnie sę wydaje, że chciałeś przedstawić :P), więc calkowicie rozumiem Twoją chęć do traktowania szorta jako całości:)

Poza tym styl bardzo dobry, a z racji ze się tak bardzo wciągnęłam, to żadnych nieścisłości nie wyłapałam :)

Całkiem mi się podobało, rzeczywiście stylizacja jest świetna, a nakreślenie realiów chociaż zwięzłe i trafne, takie w punkt, o :) 

Jednak dołączę do głosów zapytujących o tę drugą przepowiednię. Szkoda mi było, kiedy pod koniec tekstu okazało się, że nie będzie takiego olśniewajacego, błyskotliwego, spełniającego absplutnie wszelkie marzenia i oczekiwania czytelnika :< A u Ciebie akurat nie zdziwiłoby mnie jakoes mocne zakończenie ;)

W sumie nie wiem co napisać :( Nawet chciałabym napisać coś konkrentego, coby spełnić obowiązek,  ale jedyne, co przychodzi mi do głowy, to po prostu nie :(

Szczerze mówiąc nie przypadło mi jakoś szczególnie do gustu. Chociaż swoje zrobiły pewnie i godzina, i humorystyczny wydźwięk opowiadania, który wcale mi się nie uśmiecha. Nie tyle, że konkretnie w tym opowiadaniu, po prostu ogólnie. Ale, przechodząc do rzeczy i starając się zwracać jak najmniej uwagi na wcześniej wymienione startowe minusy, wyklarowało mi się sporo ogólnych minusów i końcowych minusów. 

 

Tak więc od początku, od którego się w sumie nie mogłam wczuć – opis wydał mi się trochę chaotyczny, może przez zbytnią szczegółowość. Poza tym nie uważam, żeby zaczynie od takiego doķladnego opowiadania zachęcało do poznania dalszej części historii. A, jeszcze powtórzenie mieczy też trochę zraziło.

 

Jak już jestem przy tych powtórzeniach to powiem też o reszcie słownictwa. Wulgaryzmy – wielką fanką nie jestem, ale się nie czepiam, jeśli są zasadne. U Ciebie miałam wrażenie, że wciskałeś je na siłę :( Jakbyś złowieszcze charaktery postaci chciał wykreować tylko za pomocą przekleństw. 

W ogóle słownictwo sprawiało wrażenie nieadekwatnego. Nie mówię oczywiście, że postacie w fantasy muszą wysławiać się żargonem średniowiecznego rycerstwa, ale chociaż jakoeś minimum spójności :P  Ale może takie było zamierzenie w całej tej pokręconej sprawie. 

Było też trochę się, tak kończąc wywód o słownictwie :P

 

A tak poza tym to fabuła też największego wrażenia zrobiła. Nawet nie chodzi o to, że musi trafiać, bo nie musi, ale w Twoim przypadku była po prostu pokręcona. Co za tym idze obraz postaci również jest zaburzony i odbiór jest nie taki jak trzeba… pokręcona sprawa :P

O nie, drugiraz napisałam o polręconej sprawie(i trzeci), więc już chyba najwyższy czas kończyć komentarz. Jeszczetylko dodam, że chociaż tak straszliwie ponarzekałam i dałam tyle minusów, to nie było jakoś bardzo źle. Po prostu niektóre minusy były niewielkie, ale trzeba było o nich wspomnieć:P

A na przykład spodobał mi się fragment o odnalezienie księgi, jakoś tak napisałeś go bardziej gładko :)

 

A, i jeszcze gdzieś masz Loft zamiast Loth :P 

O tak zdecydowanie komentarz o przewadze opisywania nad pokazywanie jest tutaj na miejscu. To chyba w sumie najbardziej raziło w oczy, że właśnie przez cały czas czegoś się dowiadywalam w takiej suchej postaci. 

 

Kobieta nienagannej figury, ubrana w jaskrawoczerwony doskonale skrojony płaszcz, była dość wysoka, choć przy swoim potężnym towarzyszu wydawała się być dużo niższa. Nieustannie roześmianą, dziecięcą, wręcz naiwną twarz, zdominowaną przez ogromne błękitne oczy, okalała burza jasnych loków. Idący obok mężczyzna był jej całkowitym przeciwieństwem. Długie, czarne sięgające ramion zaczesane do góry włosy, zaskakująco dobrze pasowały do symetrycznej nieco pociągłej twarzy. Ubrany w jasny garnitur, który z pewnością był wart kwoty zakończonej kilkoma zerami, sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufaniaKobieta nienagannej figury, ubrana w jaskrawoczerwony doskonale skrojony płaszcz, była dość wysoka, choć przy swoim potężnym towarzyszu wydawała się być dużo niższa. Nieustannie roześmianą, dziecięcą, wręcz naiwną twarz, zdominowaną przez ogromne błękitne oczy, okalała burza jasnych loków. Idący obok mężczyzna był jej całkowitym przeciwieństwem. Długie, czarne sięgające ramion zaczesane do góry włosy, zaskakująco dobrze pasowały do symetrycznej nieco pociągłej twarzy. Ubrany w jasny garnitur, który z pewnością był wart kwoty zakończonej kilkoma zerami, sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufania

Na przykład we fragmencie wyżej natężenie informacji jest nieco przytłaczające. Widać, że zależało Tobie na przedstawieniu wyglądu postaci, ale myślę, że można byłoby ten wygląd jakoś sprytniej przemycić ;) Wiem, że dużo osób robi to w dialogach przy wypowiedziach albo tekstach zapisując jakieś charakterystyczne gesty czy drobnostki. W mojej opinii to niezły sposób, bo i bardziej zapada w pamięć i ładniej współgra z resztą tekstu :)

 

Tak poza tym, z takich większych przewinień, to rzeczywiście trochę ciężko brnie się przez tekst. Ale spokojnie – tylko trochę;) Pomysł też nienowy, ale z drugiej strony przy odpowiedniej oprawie i większym skupieniu na psychice (albo przynajmniej w takim stopniu jak na wyglądzie :P) mogłoby wyjść  z tego coś niezłego:)

 

A, na koniec dodam jeszcze, że skojarzyło mi się z konkursem Macki, który kiedyś był na portalu :) 

Ciekawy pomysł. Skojarzył mi się trochę z Podzielonymi Shustermana, ale chyba w formie krótkiego tekstu lepiej to wszystko wypada, bo sama idea lepiej wybrzmiewa ;)

 

Ja uważam, że zachowanie córki całkiem realne, w końcu większość antyutopii, dystopii itp. opiera się na przedstawieniu jakiejś jednostki (ewentualnie jednostek) myślących w odmienny sposób. A ten szort chyba wpisuje się w taki klimat :P

 

Tak poza tym to sprawnie napisane. Zdaje się, że wszystko co chciałeś zawarłeś w tych 8k :)

Rzutem na taśmę, ale zgłaszam urlop na październik. Jak będzie potem jeszcze nie wiem :(

Pozostaje mi tylko przeprosić, ale, niestety, obowiązki wzywają:(

Zielony lateks rzeczywiście zdradza tożsamość :P Niby źle nie jest, ale Piotrusia Pana to można by naprawdę świetnie wykorzystać:D

Plus za blade anioły. A tak poza tym to raczej szału nie robi, bo temat już znany i dosyć szybko odsłonięty. Ale do uśmiechnięci można być:)

Spodobał mi się pomysł i sens. Prawie wszystko wyszło tutaj ładnie i wzruszająco, ale gdzieś w warstwie językowej coś mi nie zagrało. Mam wrażenie, że treść nie do końca komponuje się że stylem. W sumie to styl nie poszedł w żadną konkretną strone, trochę naukowy, a trochę, może nie tyle poetycki, co "lotny". O, na przykład tutaj IMO brzmi trochę chropawo:

Nie znacie liter ani znaczenia słów

 

 Ale to może tylko moje czepianie ;)

 

Czytałam kilka dni temu i musiałam ponownie zajrzeć do tekstu, żeby sobie przypomnieć co i jak. Ogólnie rzecz biorąc to nawet mi się podobało:) Poszczególne fragmenty są krótkie i treścią, więc żadnych dłużyzn nie było, co się wyjątkowo chwali przy takim temacie :) Żieleznyj kułak najlepszy :D Ale chwyt ż użyciem jednego imienia też mi się spodobał:)

Zgodzie się z przedpiścami, że sympatyczne :) Misię njabrdziej PS1, bo za Pimpusiem jakoś bardzo nie przepadam :P 

 

Kam_mod koniecznie nadrób zaległości, bo Pratchettowski Mroczny Kosiarz to świetna postać ;) 

Czytałam kilka dni temu, ale nadal mam w pamięci :) Motyw galaktyczny niby nienowy, ale ja tam go bardzo lubię:) Największy plus chyba za tę robaczywkę,  bo się zastanawiałam jak opiszesz Ziemię, ale sam bar mleczny też mi się spalanie spodobał :)

O, ładne to. Na początku takie trochę, bym nawet powiedziała, za ładne, ale z tą cyberpunkową końcówką dobrze się komponuje. W sensie, że stylowo. Zresztą, o języku pisać już nie będę, bo raz, że w krótkiej formie nie gra aż takiej dużej roli, a dwa, że, chociaż dobry, to został daleko w tyle za treścią;). No, czyli wprost mówiąc to świetne ;)

Sympatyczne:) Dopóki nie spojrzałam na tag Fantasy to myślałam, że Ci piraci to tacy kosmici-piraci :P Ale wersja Fantasy bardziej mi się spodoba ;)

Jakiś wyróżnik jest :P też nigdy nie myślałam, że 997k może mi sprawić taką trudność :( Nie poddałam się jednak tak łatwo i szczerze przyznać muszę, że początek mk się spodobał:) Potem jednak gdzieś w środku wszystko się rozmyło i konkretniejsza treść uleciała:( Ale nie wykluczam kolejnego podejścia;)

Też chyba wszystkiego nie załapałam:( I jeśli mnie pamięć nie myli, to jest to pierwszy Twój tekst, GaPo, który mi nie podszedł:( Albo przynajmniej nie tak bardzo jak inne, bo końcówka ż tym zapamiętaniem mi się spodobała, jak i "wymioty pamięci" ;) 

 

Szlaczki w przeciwieństwie do innych mi się nie spodobały, ale przynajmniej dowiedziałam się co to jest ascii art  :P

 

 

Oba niezłe i w sumie nie wiem na który zagłosować:( Inwazja trochę przedwcześnie zdradza zakończenie. Bardzo na czasie tak poza tym – 1 sierpnia 2017 to dzień ż epilogu siódmej części HP ;)

 

Ale mimo wszystko oddaję swój głos na Operację,  bo trochę oryginalniejsza i nie odsłania się tak łatwo ;)

Czytałam kilka dni temu i całkiem nieźle pamiętam, co jest w sumie bardzo unikalną zaletą jeśli chodzi o takie teksty. Bo tekst jest raczej humorystyczny i służy bardziej umileniu chwili niż wypełnieniu jej rozmyślaniem. I swoją rolę spełnia znakomicie :) A, wracając, że opowiadanie utkwiło mi w pamięci to chyba zasługa zamieszczonego przesądu, że pająki potrafią wywoływać deszcz. Całkiem możliwe, że gdzieś to słyszałam, ale do przeczytania Twojego tekstu nie sądziłam, że to taki zabobon na wieloregionalną skalę ;)

 

A że opowiadanie inspirowane własnymi przeżyciami, to szczerze współczuję :(

W Roku 1984 zakończenie rzeczywiście przygnębiające, szczególnie dialog w Pokoju :( Ale Droga była taka przez cały czas. I jeszcze miała sympatyczniejszych bohaterów albo przynajmniej takich, którym łatwiej współczuć. 

O, jak miło :) Moja zagadka będzie w połowie łatwa, a w drugiej połowie (mam nadzieję) tylko trochę mniej łatwa :) Poproszę o tytuł i autora, a autor z pewnością jest wszystkim na forum bardzo dobrze znany ;)

 

– Lecz oczywiście to tylko nic nie znaczący człowieczek. Nie chciał być nikim wielkim, nie był nigdy specjalnie silny. Spójrzmy do akt. Tak. Jest trochę rzeczy przemawiających na jego korzyść.

– Być może – powiedział Pierwszy Głos – ale niewiele ich zostanie po dokładnym sprawdzeniu.

– Więc, oto one – powiedział Drugi Głos. – Był z usposobienia malarzem. Niezbyt dobrym oczywiście, lecz jednak. Jego Liść ma szczególny wdzięk.

 

Tak mi się trochę kojarzy Sklepik z marzeniami Kinga, może to to? :)

Tyle, że tych słabych opowiadań już dawno nie pamiętam, a te dobre zostały ze mną na dłużej :)

 

Chociaż masz sporo racji z tymi niechlubnymi perełkami, bo jak jakieś dwa lata temu sięgnęłam po Bazar złych snów to byłam niesamowicie rozczarowana :(

Ręka mistrza mi się średnio podobała. Z tego co pamiętam to było kilka ciekawych wybiegów, szczególnie z tymi obrazami, ale reszta już się raczej zatarła. Lśnienie wspominam za to o wiele lepiej, głownie za sprawą klimatu. Chociaż szczerze mówiąc nie wiem, czy stwierdzenie, że był straszny jest obiektywne, bo czytałam kilka lat temu. I naprawdę nie wiem, czemu ktokolwiek dał mi to do ręki, nie przemyślawszy najpierw sprawy z wanną ;-; Tamten opis został ze mną na długo :(

 

Ale najbardziej z Kinga lubię opowiadania – szczególnie z tomiku Szkieletowa Załoga – Mgła. Mgła w sumie jakaś świetna nie była, ale spodobało mi się zakończenie. Za to opowiadanie o jauntingu – w sumie można zapisać jako fabuła z efektem WOW :)

Skąd ja to znam. Najgorsze są wciągające tasiemce. A ostatnio zaczęłam drugi tom Ostatniego Imperium Sandersona :(

Stalker – mocny film Tartakowskiego. Cały był dla mnie wielkim WOW i ciężko bez spoilerów to uzasadnić. Dlatego tak tutaj zostawię tę nazwę ;)

W takim razie polecam Piknik na skraju drogi ;)

Fakt, trudno z tym polemizować. Skład obsady na dobrą sprawę też niczego nie ułatwia:D

 

Ale z drugiej strony w Incepcji właśnie za dużo było tych wszystkich zniewalających efektów, w ich natłoku ginęły kolejne i zrobił się lekki chaos. 

"Łuk Triumfalny" ciekawie się zapowiada:)

 

Możliwe,  że chodzi o to, że Interstellar rozgrywa się w kosmosie. A możliwe, że chodzi o końcówkę właśnie. SPOILER Na początku myślałam, że ona jest taka cukierkowa i w sumie nie miałam zbyt wiele przeciwko, bo o ile lubię dramatycznie zakończone opowiadania, o tyle kiedy mam do czynienia z dłuższym formami zwyczajnie się z bohaterami zżywam i szkoda mi ich :( Natomiast wracając potem do filmu odczytywałam końcówkę zupełnie inaczej, uświadamiają sobie, że ten wiersz po coś tam jest.

Poza tym Interstellar  ma wcale niegłupie przesłanie, jasno przedstawione, czego moim zdaniem trochę brakuje Incepcji.

Świetny temat :)

 

Z książek to "Piknik na skraju drogi", z którego szczególne wrażenie wywarła na mnie myśl przewodnia,  nabierająca głębszego znaczenia przez pryzmat rozegranych do czasu wyjaśnienia tytułu wydarzeń, a także dodatkowo wybrzmiewająca w końcówce. 

 

Niezłe wrażenie pozostawiły też "Kroniki Atiopii". Ciekawa lektura, wątki ładnie się splatają, ale w sumie nie wiem, czym więcej mogłabym ewentualnie zachęcić z obawy przed zaspoilerowaniem :( 

 

A "Gra Endera" i mnie nie usatysfakcjonowała :( Za to jestem właśnie w trakcie "Na zachodzie bez zmian" i przyznam szczerze, że jestem oczarowana.  

 

A z filmów to tak standardowo zacznę od Interstellar. Możliwe spoilery:P Fabuła mi się spodobała, w połączeniu z oniryczną końcówką w stylu Nolana. Koniec możliwych spoilerow. W dodatku cudowne zdjęcia, obsada aktorska, no i jeszcze ulubiony wiersz – dla mnie bajka. Idąc za ciosem to spodobała mi się też całkiem Incepcja Nolana.  Natomiast idąc za McConaugheyem to Witaj w klubie wspominam jako coś całkiem interesującego. 

 

Z filmów nieco innej kategorii to zdecydowanie Dwunastu gniewnych ludzi. Świetne. 

Przeurocze :) Pewnie miało w głównej mierze służyć sprawieniu rozrywki i swoją rolę spełniło wyśmienicie:) Generalnie czytało się w porządku i z narastającym zaciekawieniem, co do kolejnych postaci, ale uczciwie muszę przyznać, że pierwszy akapit nie wywarł na mnie zbyt dobrego wrażenia. Myślę, że chodzi o to, że robakowi na haczyku zabrakło ładnego wyglądu. Bo był haczyk w postaci rozpadającego sie samochodu i robak – wysiadający mężczyźni,  wyraźnie posiadający jakąś sprawę, ale z bliżej nieokreślonego powodu zabrakło w tym wszystkim większej zachęty.  A z dalej określonego powodu to wydaje mi się, że chodzi o trudne konstrukcje zdaniowe zarzucone już na początku. Wydaje mi się, że kiedy zdania są krótsze i prostsze to czytelnikowi łatwiej to sobie wyobrazić. A przynajmniej mi :P Chociaż im dalej w tekst tym poziom skomplikowania zdań mniej przeszkadzał :)

 

Dobra, tekst dla przyjemności i swoją funkcję spełnił,więc nie śmiem dalej narzekać:) Świetne wszystkie postacie, chociaż przyznam, że Miły Pan pozostaje dla mnie przynajmniej częściową zagadką. Zastanawiałam się czy przymiotnik "miły" został tutaj użyty z uwzględnieniem szczególnego rodzaju życzliwości,  czy też ten ktoś jest tak po prostu, zwyczajnie miły :D Mam dwa typy, ale nie czytałam ich wszystkich tekstów:( Chociaż te hybrydy imion i nazwisk i jatka, w której jedną kobieta pokonała czterdziestu mężczyzn, i wieża skłaniają mnie ku wyborowi tego miłego w bardziej jawny sposób użytkownika :D

 

W sumie to może też istnieć szersze grono postaci, których nie zauważyłam SPOILER bo na przykład paproć została bardzo sprytnie przemycona ;) 

 

We wnętrzu pachniało herbatą, taką prawdziwą, suszoną, a nie syntetyczną lurą dla plebsu, którą sprzedawano w sklepach.

O, jakie to miłe,  że ludzie uznają prawdziwą, suszoną herbatę zamiast zadowalać się synetetyczną lurą dla plebsu. Żartuję. Zawsze mi wtedy przykro, bo uwielbiam herbatę z ekspresówek :D Ale nie mogę nie docenić użycia w jednym zdaniu słów syntetyczny lura i plebs ;)

Misię :) Czytałam już w antologii jakiś czas temu, ale tak mniej więcej pamiętam. Przede wszystkim pamiętam, co mi niesamowicie nie podpasowało, a co w sumie najbardziej dotyczy końcówki, więc tak zacznę od końca, żeby najlepsze zostawić na potem ;)

 

Już chyba ktoś wcześniej pisał o Małym Księciu. I ja miałam podobne skojarzenia. Cieszyłam się z tego klimatu w pewien sposób pustego wszechświata, który przemierza młody, postrzegający rzeczywistość w dziecięcy sposób, bohater. Te wszystkie rozważania dotyczące samotności na Spowiedniku i Płomyk, i pojawienie się tajemniczej istoty po jednej z wizyt tak nienachalnie, a jednocześnie jasno korespondowały z Małym Księciem. I to wszystko było świetne. W mojej głowie Twoje opowiadanie urosło do rangi misternej, wspaniałej konstrukcji, którą jednak z łatwością zburzył przedostatni akapit :( A może i również nałożyła się na to monotonia kilku wcześniejszych. W każdym razie przez naprawdę długi czas byłam niemalże pewna, że dostanę jakąś prawdę objawioną, jednocześnie prostą i płynącą z treści. Tymczasem dostałam wymuszenie szokujący finał. I z przykrością muszę stwierdzić, że nie zdziwiło mnie to aż tak bardzo :(

 

W Twoich opowiadaniach, które czytałam, znalazłam sporo, nie wiem czy to słowo dobrze odda istotę rzeczy, “udziwnień”. Trochę już o tym pisałam zdaje się przy “Pocałunku, Judasza” w kontekście nie robienia czytelnikowi miejsca na przemyślenia. Może to głupio brzmieć przy takim finale, jaki tutaj mamy, ale jak dla mnie trochę na siłę dałaś to zakończenie, jakby celowo starając się napisać coś nadzwyczajnego, jak najbardziej odbiegającego od normy. W Interferencji i superpozycji też tak trochę co prawda było, ale akurat spodobało mi się, bo w tamtym tekście takie “odjechane” zakończenie miało większą rację bytu. Tutaj, jak dla mnie, kłóci się z tą zwyczajną samotnością, którą tak pięknie symbolicznie oddałaś umiejscawiając w kosmosie przy końcu świata. A może właśnie niepotrzebnie szukam tej symboliczności, tak samo jak Blacktom, a jej tam wcale nie miało być? :(

 

Także wielce nieusatysfakcjonowana końcówką przechodzę do rzeczy, którymi byłam tak samo wielce, tyle że oczarowana. Szkoda tylko, że nie na tyle, żeby zapomnieć o tej końcówce. Finał wieńczy dzieło, ale czasem trzeba uważać, żeby jego nie przytłoczył. Dobra, już kończę narzekanie, wracam do samego początku. Tytuł zdecydowanie bardziej podoba mi się w drugiej odsłonie, czyli Kołysance satelitów. Bo zaprezentowany w sposób albo, albo jawi mi się właśnie jako taka możliwość wyboru. Całkiem ciekawy koncept, moim zdaniem mający rację bytu w kontekście Twojego opowiadania. Ale wielce prawdopodobne, że kompletnie nie o to Tobie chodziło :D

 

Kolejna sprawa to język. Z tych kilku Twoich opowiadań, które miałam okazję czytać wyłania mi się całkiem nietuzinkowy styl. Takie zderzenie poetyckości z nowoczesnymi słowami. Łączysz abstrakcyjne pojęcia z dobitnym, surowym nazewnictwem.

 

Wydłużyłem swoją agonię, wyłączając kilkadziesiąt funkcji statku. Wszystkie gwiazdy zgasły już lub wybuchły.

Na przykład tutaj. Takie śliczne zdania, szczególnie to drugie, wybrzmiewające na tle pierwszego. Takie kontrastowanie widać też w większej skali – akapitów, a nawet fragmentów. Daje taki interesujący, charakterystyczny dla Ciebie efekt ;)

 

 

Czasem wydawała z siebie niskie jęki, jakby odgłosy wielkiej, zranionej ryby z oceanicznej głębi.

A jak już tak wspominam o Twoich tekstach, to skojarzenia z Usłysz mnie, śpiewam w głębinach są nielosowe? :D

 

Bohater mi się spodobał. Świetny opis spotkania z dziewczynką. W sumie robisz bohatera samym początkiem. Potem bardziej koncentrujesz się na opisach napotykanych światów. Poprawnie i w porządku. W sumie nawet te światy są ciekawsze niż wydarzenia na statku. Na statku jest dużo przemyśleń i myślę, ale wbrew temu wydaje mi się, że przemyślenia na planetach przydałyby im głębszego charakteru. Na przykład ta część o mnichu na Modlitewniku – moim zdaniem bardzo udana.

Jeszcze o tych światach ciągnąc, to trochę szkoda, że najczęściej przypisane są im takie bloki tekstu. Ale i tak uważam je za niezwykle pomysłowe i interesująco oddane :)

 

A dwa ostatnie zdania mi się podobały :) W sumie drugie bardziej ;)

Ciesz się z pochwał, ciesz, bo Doczłowieczenie czeka ;) A ja się cieszę,  że trafiłam z tą interpretacją. Tylko podbijam pytanie, do której kategorii należał Dawid, bo w sumie nadal mam wątpliwości czy rzeczywiście należał do mądrych.

 

A z Dziewięciu pamiętałam imię Marcina, ale jego ojca już nie, stąd ojciec Marcina :D Poza tym jakość tekstu ułatwiła zapamiętywanie treści :)

 

 

Przeczytałam, to wypada skomentować. Chociaż sporo po czasie i w sumie, co miało zostać zauważone już pewnie zostało, w końcu kto późno przychodzi niczego nowego do dyskusji nie wnosi. Ale będę próbować ;)

 

Zacznę od początku, czyli od tytułu i tych, swoją drogą świetnych, kilku pierwszych zdań. Tytuł zdecydowanie przykuwa uwagę, co znowu w Twoim przypadku nie jest nowością. Z drugiej strony zastanawiałam się, jak ta fraza będzie funkcjonować w tekście i w sumie szalenie spodobało mi się rozwiązanie. Cały ten fragment o komunikatach, kto musi wyjść był generalnie świetny, tylko szkoda, że tak szybko Martwa wróciła do swojej nieco irytującej bezpośredniości. Nostalgiczną, opowiadającą bajki zniosłam o wiele lepiej. Ta myśl z błądzeniem i zrywaniem jabłek też nieźle. A z pierwszego akapitu to zdanie o uginającej się pod ciężarem owoców jabłonce przywiodło mi na myśl Fern Hill Thomasa, które tematycznie wpasowuje się w Pięknych. W ogóle sporo zgrabnych wpleceń, zdaje się nie tylko z popkultury :)

 

Miało być po kolei, ale jak już o tej popkulturze, to pociągnę i klimat. Idealnie wpasowuje się w moje ostatnie preferencje. Jak widziałam zwiastun IT, to stwierdziłam, że mogłabym obejrzeć dla samego retro klimatu. A w połączeniu z miesiącami letnimi, w szczególności z sierpniem, niesamowicie wprowadza w nastrój przemijającego dzieciństwa. Dodatkowo w moim przypadku to aktualny temat, więc pewnie takie zdania jak np. to ostawaniu się dorosłym z dziecka niezauważalnie łatwiej zapadają mi w pamięć.

 

W ogóle temat wokół którego kręci się tekst jest wdzięczny. Może się to wydać dziwne, ale według mnie nie jest to tak do końca młodzieżówka. Bo i ten tekst, chociaż traktuje o młodzieży, do młodzieży raczej skierowany nie jest. To dorośli, a im starsi tym lepiej, z bagażem swoich przeżyć mogą spojrzeć na przemijające dzieciństwo widząc jednocześnie wszystkie towarzyszące temu okoliczności. Może nawet nie o to chodzi, wystarczy sam fakt powracania do przeszłości w miarę zdawania sobie sprawy z upływającego czasu. Chociaż możliwe, że obraz zaburza mi patrzenie przez perspektywę książek YA, a nie wszystkich młodzieżowych. W przypadku tych pierwszych o wiele mniej czasu poświęca się przemyśleniom, znikome są symbole itp., ale niewątpliwą zaletą jest kreacja bohaterów.

 

Znaczy, Dawida polubiłam bardzo. Może i nie jest to jeden z Twoich najprecyzyjniej skonstruowanych bohaterów (IMO byli nimi Pan Maksymilian i Pisarz z Instrukcji, chociaż niewiele brakowało tacie Marcina z Dziewięciu) , ale według lekka chaotyczność jego charakteru przydawała mu naturalności. Tym całym niezdecydowaniem, skłonnością do refleksji i ewidentnym duchem lat dziewięćdziesiątych stworzyłeś kogoś naprawdę sympatycznego. Spodobało mi się to, że na początku, kiedy zostawia ciało pana Truszczyńskiego, chociaż niby słucha Martwej, to jednak wiadomo, że tak naprawdę tchórzy. Natomiast potem, kiedy już przeszedł przez kilkoro drzwi, które zdaje się można potraktować jako symbol dorastania, stał się odważniejszy – np. w świecie z włóczki wspiął się do dziury. Taka delikatnie zaznaczona przemiana, która jak najbardziej ma rację 9albo nawet obowiązek) bytu w tekście o dorastaniu :)

 

Jeszcze co do Dawida, to tak się zastanawiałam, czy on rzeczywiście należy do mądrych.

 

Dlatego znalazła mnie, przeszliśmy razem co nieco, jednak na krok przed ostatnim etapem kazała się zatrzymać: nie wieszaj Eustachego, Dawid, zostań. Nie wychodź z naszego sierpnia.

Wybacz, Martwa – bo pewnie tylko ty to przeczytasz – ale nie będę tkwił w więzieniu dzieciństwa jak lalka, marionetka, kukła.

Ten fragment zdaje się rozwiewać hipotezy odnośnie tego, ale z drugiej strony Martwa znalazła Dawida i chciała, żeby z nią został. On mimo wszystko wyszedł, a tytuł nie brzmi: Mądrzy ludzie… tylko Piękni… i stąd moja zagwozdka :P A tak przy okazji to niezły fragment, a te marionetki i kukły skojarzył mi się z tym światem z włóczki, tak jakby Dawid zdał sobie sprawę, że właśnie wtedy nabrał na tyle odwagi, żeby stać się dorosłym. W sensie, że doszedł do wniosku, że pozostając zbyt długo dziećmi tak naprawdę się chowamy, co oczywiście jest prawdziwe i mądre i jeśli z tekstu ma płynąć między innymi takie przesłanie to tym bardziej jestem ukontentowana :)

 

Chwaliłam, chwaliłam, to teraz pozwolę sobie ponarzekać. Pan Truszczyński został według mnie przedstawiony po najmniejszej linii oporu. Taki typowy czarny charakter. Dodatkowo nie wzbudził żadnych emocji, może poza lekką irytacją. A ja lubię, kiedy ci źli albo dają się łatwo polubić, albo znienawidzić. Tutaj tego mi zabrakło.

 

Inne postacie też w sumie jakoś nie zaskarbiły sobie mojej sympatii. Martwa to już w ogóle. Nie wykluczam jednak, że specjalnie zrobiłeś z niej taką “zwykłą”. Może to mieć swoją rację bytu w krótkim opowiadaniu, może i w książce jeśli mamy do czynienia z drugo– lub trzecioplanowym bohaterem, ale to już jest 90k. Niby przeczytałam na jeden raz, ale gdyby nie to, że jestem typowym długodystansowcem musiałabym czytać na raty. Obecność Martwej równoważył też trochę Dawid. Chociaż i on tracił przy dialogach. Wydaje mi się, że do rozmów wkradło się trochę ducha Twojego gawędziarstwa, który świetnie urozmaica narracje, ale wypowiedzi już niekoniecznie. Po prostu przez to wypadają chwilami nieco sztucznie.

– Co tu robisz? – zapytała nieufnym głosem.

– Chcę ci pomóc.

– Teraz to…

– Oj, nie pierdol już – przerwałem. – Lepiej wytłumacz, co się dzieje.

O, na przykład tutaj przekleństwo wydało mi się nieco wymuszone.

 

A tak jeszcze odnośnie tego gawędziarstwa to sporo jego tutaj, ale wypada znakomicie. W Doczłowieczeniu zabrakło mi właśnie takiego zwyczajnego klepania właśnie. Może w najbliższym czasie też skomentuję, ale przynajmniej wychodzi na to, że wolę chwalić niż ganić :D

Przy końcówce rzeczywiście mniej tego było. Oprócz samego ostatniego fragmentu, w mojej opinii wypadł o wiele lepiej od reszty zakończenia, które może i nie było czymś szalenie niesamowitym, ale z pewnością przyzwoitym na poziomie samego wstępu.

 

Jeszcze tylko wspomnę o światach. Raczej bliższa byłabym opinii, że nie są niezwykle oryginalne (poza tym z włóczką). Ale trzeba im oddać ich plastyczność tkwiącą w ciekawych opisach. Jakoś tak mi się spodobał opis (chyba Drugiego, ale pewności nie mam, bo czytałam sporo czasu temu) z pomarańczowymi refleksami przemykającymi pod niebieską(taką trochę szklaną?)skórą i jaskrawymi ekranami.

 

Może jeszcze mogłabym coś powiedzieć, ale w sumie nie bardzo wiem co i po co. Może, gdyby ciężko było wywnioskować z wcześniejszej wypowiedzi,to że tak ogólnie opowiadanie misię :)

 

Aż ciężko uwierzyć, że to wszystko piszesz z telefonu, Thargone :O

 

Ja może podejmę pewne kroki i pomogę w podjęciu kroków przez Krok. Znaczy mój głos idzie na Krok :) Nie jest może tyle lepszy od Nadziei, co po prostu mniej wyświechtany i bardziej nośny (tak się zastanawiałam, czy to to samo, czy jednak nie :P)

Czytałam w Esensji i teraz, przyznam szczerze, w większości z lenistwa (o tej godzinie o nie nie trudno) nie zaglądam już do tekstu. Ale z drugiej strony moje najważniejsze zastrzeżenie nie wymaga ponownej lektury :P Może też zabrzmieć nieco abstrakcyjnie, ale postaram się jak najlepiej je wyrazić :D

 

Jak pamiętam ilustrację to ślicznie współgrała z tekstowym innym Poznaniem. Nic dodać, nic ująć. Ilustracja była jak być powinna, opisy Poznania również takie były. Bardzo plastyczne, urocze, awangardowe miniaturki, które zdecydowanie były mocniejszą stroną tekstu. Druga strona, nawet nie tyle fabuła, co po prostu postacie, już w mojej opinii, niestety, odstawały. Wydali mi się zwyczajni w sposób nie tyle mający na celu skontrastowanie cudności miasta z pospolitością mieszkańców, co po prostu nijaki. Nie twierdzę, że stworzyłaś słabych bohaterów. Po prostu nie stworzyłaś bohaterów na miarę stworzonego miasta ;)

 

Ktoś (chyba Finkla?) wpadł na rewelacyjny pomysł z tą “Selekcją nadnaturalną” . Selekcja naturalna jest w porządku, pamiętam, że zgrabnie skomponowała się z kilkoma przemyśleniami Sławka dotyczącymi niedopasowania ludzi do rzeczywistości i ich znikania. Teraz nie potrafię dokładnie wskazać, ale nie zmienia to faktu, że istnienie takich refleksji w tekście pozostało mi w pamięci :) 

 

Generalnie misię, jeśli nie szło wywnioskować z komentarza :D Głównie to przez ten pomysł na znikanie i wygląd rzeczy. Szkoda tylko, że nie podrasowałaś jeszcze trochę postaci :P Ot, chociażby trochę więcej emocji.

Dobry tekst, z rodzaju tych, po których przeczytaniu wiem, że są dobre, może nawet bardzo, ale za nic nie potrafię się nimi zachwycić. Na przykład taki klimat, na który nie ja pierwsza zwracam uwagę, a który jest naprawdę cudny trochę jakby słabł w momentach opisywania pająków, w których w sumie był najistotniejszy. Ja pająków nie cierpię, a mimo wszystko przy ich opisach nie bałam się jakoś szczególnie. Jak nadal pamiętam Nici gęste od słów niewyśpiewanych i szalenie dobrą scenę z pocałunkiem tarantuli, tak jedynie kojarzę fobię bohatera i kilka opisów pająków z Blizn. Może trochę głupio porównywać Nici do Blizn, ale jak już zaczęłam to dokończę, że te pierwsze (według własnej, niesamowicie subiektywnej, skali) uważam za wiele lepsze. Chociażby fabułę mają ciekawszą – tutaj pomimo zanurzeń i wynurzeń z podświadomości niezwykłych zwrotów akcji nie doświadczyłam. I tytuł – niby niezły, ale, oceniając Twoje wcześniejsze tytuły, niezły to słowo, którego nie powinno się używać do ich określania :P

 

O klimacie było, o tytule, o fabule niby też, ale jeszcze słów kilka dopiszę :P Rozmowy korporacyjne i w ogóle korporacyjne życie przekonująco oddane ze strony kogoś, kto o tym zupełnie nie ma pojęcia ;) Spodobało mi się to wyglądanie za przegrodę, żeby sprawdzić czy szef nie idzie i i to całkowicie okrutne udawanie ojcowskiego zachowania przez wykorzystującego Marcina szefa. Ja wiem, że oni nie wszyscy się tak zachowują, ale łatwo im takie zachowanie przypisać :P Dlatego mam nadzieję, że nie skończę w biurze. Jeszcze by potem odnaleźli, że takie złe rzeczy o nich wygaduję i skończyłabym jak Marcin :(

 

Jeszcze zdaje się nie napisałam, że przez większość czasu trzymasz jeden poziom. Według mnie opowiadanie jest wyrównane, chociaż jak tak sobie o tym myślę, to nie wiem, czy to jakaś nieprzeciętna zaleta. Ale jeśli bardzo chcesz to możesz to sobie poczytać za pochwałę ;) Z tylko drobnym wyjątkiem – kiedy piszesz o aspiracjach Marcina i jego predyspozycjach jako dziecko. Wtedy robiło mi się jego żal :( I poza tym, i klimatem tekst nie wzbudził większych emocji. I chociaż wiem, że nie o dramaturgię chodziło, to jednak lubię odczuwać przywiązanie do głównego bohatera albo chociaż sympatię, a tutaj trochę mi tego zabrakło. Marcin-dziecko i Marcin-student jakoś nie stanowili według mnie integralnej całości z Marcinem-dorosłym. Temu trzeciemu zabrakło chociaż odrobiny marzycielstwa dwóch pierwszych. Taki zwykły do szpiku kości dorosły, z którego nic nie jest w stanie zrobić niekonwencjonalnej postaci :(

 

Dla jasności dodam, że te przeskoki i wybudzenia całkiem mi się spodobały. Może i można było trochę nadpisać, ale i bez tego jest w porządku ;)

Najbardziej przypadło mi do gustu wplecenie smoka wawelskiego. W sumie to nawet nie tyle wplecenie, co po prostu uczynienie go integralną częścią tekstu, przez co całość nabrała trochę iskry. W sumie to nawet została mi taka iskierka w głowie, bo pomimo upływu około tygodnia treść pamiętam całkiem nieźle. Formy też trochę pamiętam, ale nie będę na nią narzekać, bo po kilku opowiadaniach idzie się do niej przyzwyczaić. Z czasem to nawet szkoda, że marnuje się na takie niesporczaki :( Chociaż lepsze niesporczaki niż stonki i inne ziemniaki :P

 

:D

 

Nie no, już trochę moich też jest ;) A Swiernalis to raczej nie mógł je klimaty, chociaż nie mogę nie docenić ślicznych sukienek w teledysku :D Ja bardziej w stronę lat 80-90' i trochę wyszukuję poezji śpiewanej. Chociaż niektóre teksty są tak świetne, np. Z Piwnicy pod Baranami, że nieuznawanie ich za utwory literackie to rozczarowanie wielkie :( 

Ciekawy ten artykuł, a przynajmniej ta jego część, którą zdążyłam na razie przeczytać :D W każdym razie wiem już na pewno, że nie mogę jej przypiąć bratu na weselną playlistę,  przy której tworzeniu wpadłam właśnie na ten kawałek (przed była dokładnie piosenka  Weezer – Island in the Sun, której sluchalam pierwszy raz i ktorą polecam niestety bez linka, bo z tabletu :() No, ale piosenki Killersów nie będzie mi tak szkoda, jak Malinowego Króla :(

 

I w sumie zdziwiłam się, że dopiero teraz trafiłam na tę piosenkę, bo zdarzało mi się już ich słuchać. Ale mozliwe, ze nie skojarzyłam,  bo od dłuższego czasu są u mnie na tapecie polscy twórcy :) I po glowie chodzą ich teksty, bo to są naprawdę dobre teksty :)

O, ja też bardzo lubię tę piosenkę, bemik. W ogóle jak patrzę na Twoje polecajki, to widzę sporo zbieżności ;)

 

A ostatnio to mnie wzięło na piosenki z drugim dnem i tutaj na przykład piosenka o pożarze psychiatryka odnosząca się do ówczesnej sytuacji politycznej Polski, sympatycznie brzmiąca piosenka znad Bałtyku o alkoholu albo Malinowy król, który podobno jest o prezerwatywie. Znając prawdziwe znaczenie tych utworów, słucha się ich zupełnie inaczej :) Także jak ktoś zna jakieś ciekawe piosenki i ich równie ciekawe interpretacje, to byłoby mi niezmiernie miło, gdyby się nimi podzielił (:

 

I dzisiaj jeszcze natrafiłam na piosenkę z nickiem jednego portalowicza ;)

 

A generalnie to bardzo ciekawy wątek, aż szkoda, ze tak późno tu przywędrowałam :)

 

Ojacie, napisałabym nawet, że szałowo, ale moich ulubionych utworów brak :( W każdym razie pomimo letniego kalendarza (bo pogody to na pewno nie) będzie mi się świecić piękna gwiazdka. Bo mam nadzieję, że zjawi się rzesza komentatorów ;)

 

A, i oczywiście czekam na utwór o pępku Ziemi i jej du… oraz o dziewczynie z cebularzem :P

Dlatego zaznaczyłam, że te moje słowa o Salazarze mogą być czysto subiektywne. Po prostu czasem zdarza mi się przejść obojętnie wobec kwestii politycznych (historycznych), a czasami jakbym uczulenia na palcach dostała  – swędzą niemiłosiernie i żeby dać upust swej nieznośnej doli muszę trochę ponarzekać ;) No i padło na Twój tekst :( 

 

Myślę, ze gdyby nie te kwestie polityczne przeszłabym obojętniej wobec stronniczych pielęgniarek (albo obojętnie nawet ;)). Tym bardziej, że jest to bajka. Ale mam nadzieję, że w ten sposób ( i pokazuje, ze marudzenie to tez sposób :D) pokazuję też, że moim zdaniem temu opowiadaniu naprawdę  niewiele brakuje do bycia czymś nie tyle nietuzinkowym i dobrym, co po prostu świetnym :)

Misię :) Dobr opowiadanie, do którego mam bardzo mało zastrzeżeń. A i owe zastrzeżenia nie są jakimiś ogromnymi przewinieniami. Ale że najlepsze zawsze zostawia się na koniec, to zacznę od malkontenctwa. Na pierwszy ogień pójdą przysłówki. Spora nadwyżka przysłówków :P

 

Siedmioletnia Inês ociężale wstała z łóżka i powoli podreptała do okna na szpitalnym korytarzu. Zbyt słaba, by stać samodzielnie przez dłuższą chwilę, oparła szczupłe, woskowo blade ręce na parapecie.

Nie licząc krótkiego prologu, to to jest Twój wstęp. W ogóle już teraz, żeby potem dodatkowo nie narzekać powiem, że ten wstęp nieco odstaje od reszty tekstu. Szczególnie prolog taki kanciasty i ciężko wchodzi. A te przysłówki, wyżej pogrubione, też sprawy nie ułatwiają. Wiadomo, że najważniejszą zasadą twórczości jest łamanie wszystkich innych zasad, jeśli one nam przeszkadzają (w tym i tej “przysłówkowej”), ale naprawdę o ile ociężałe wstawanie (zwlekanie się?) z łóżka ujdzie, to nie wydaje mi się, żeby powolne dreptanie i woskowo blade ręce były niezbędne :(

 

Druga sprawa może nieco subiektywny i o niej nie chcę się za bardzo rozpisywać. Nie lubię, kiedy ktoś narzuca mi swój sposób myślenia i oceniania postaci historycznych. Wiadomo, że czasy Salazara minęły, więc rozprawianie o jego polityce nie będzie budziło tylu emocji, ile rozprawianie o teraźniejszej sytuacji politycznej (jak chociażby pod Dobrą zmianą Dorjee), ale chciałam jednak zaznaczyć, że lubię w literaturze raczej skłanianie do refleksji przez wskazanie wielu dróg, ewentualnie ukierunkowywanie na konkretniejsze tory, a nie zatarasowanie wszystkich asfaltówek prócz jednej. Tutaj odrobinę się tak poczułam. Znaczy raczej w przedmowie, bo opowiadanie samo w sobie aż tak bardzo nie daje tego odczuć. Chociaż pielęgniarki ewidentnie pokazujesz w czerni i budujesz stronniczość… Dobra, już się nie rozpisuję, przechodzę do przyjemniejszych spraw :D

 

Klimat, ale nie klimat Portugalii (ciepłe kraje to nie moje klimaty ;)), ale ten surrealistyczny nastrój pełen fantasmagorycznych cudów, będących poniekąd zasługą Salvadorskiego konkursu, ale też dowodem na Twoje wzorowe wpasowanie się w jego założenia :) Obraz świetnie wykorzystany :)

 

Dziewczynka wspięła się na krzesło, a potem na stolik, a potem zrobiła dwa kroki po ścianie (ze względu na ślimaczą budowę było to wyjątkowo proste),

Niby banał, ale w swojej abstrakcyjnej prostocie ten opis ścian niesamowicie przypadł mi do gustu :)

 

Ja zazwyczaj niewiele czasu w komentarzu poświęcam fabule. Tutaj nie będzie wyjątków. Tak tylko zaczęłam, żeby powiedzieć, że była ciekawa i ładnie zawierała w sobie dziecięcą i dorosłą historie. Miejsca, w których obie się przeplatały całkiem sympatyczne (np. z dziewkami Alfonsa – w sam raz na to imię ;)). Motyl jako symbol śmierci itp. bardzo lubię, ponieważ jest on zarazem przewrotny, ale i zawierający w sobie tę istotę śmierci, która odpowiada za jej lekkość. Za to, ze oprócz odbierania życia starym, schorowanym albo po prostu tym, którzy weszli “pod kosę”, daje po prostu wyzwolenie. Czyli wolność, do której człowiek dąży przecież wszelkimi innymi sposobami, m.in. buntem, który to ujęłaś w opowiadaniu :) I nie, nawet mimo tego nie cofnę słów, że bunt został potraktowany nieco po łebkach. W czerni i bieli. Postacie pielęgniarek są czarne, tak samo rządzących. Z kolei Tó (a on to był takim dobrym mówcą po św.Antonim Padewskim? :D) był już wybielony. Rozumiem, że konwencja bajki itp., ale jeśli miesza się do tego rzeczywiste wydarzenia… to już trochę zgrzyta :P

 

Styl też mi się podobał, sporo ładnych zdań :) Nie wiem w sumie, o czym jeszcze mogłabym napisać. Tytuł ładny. Obraz wykorzystany bardzo porządnie. Mała dziewczynka sympatyczna. i skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie polubiłam Tó. I tutaj w sumie kolejny plus, bo mimo tego, że postać chwilami zahaczająca o przedobrzenie łatwo zaskarbia sobie sympatię :) Czyli słowem, kończąc jak zaczęłam, czyli raczej klamrą, misię :)

 

O, przyjemne :) Chwilami nawet całkiem, całkiem zabawne. Byłoby pewnie jeszcze zabawniej, gdyby nie ocierało się tak o prawdę. Przez to nie wiem nawet, czy to jeszcze uszczypliwość, czy może nieco brutalna szczerość. W każdym razie na pewno trafne. Te flagi, sztampowe teksty, nieścisłości, niekonwencjonalna miłość albo Steven – świetne. Chociaż fakt, jak zauważyła Finkla, czarnoskórego brak. 

 

Zabieg z [imieniem znanym redakcji] całkiem niezły. Daleko mi od zachwytów, ale muszę przyznać, ze ładnie wkomponowuje się w całość. A poza tym to sprawnie napisane. Tytuł, chociaż mógłby być sporo lepszy, to i tak w porządku. W konkretny sposób uzupełnia całość podkreślając cykliczność, wręcz “urzędnicze” (to określenie padło też w tekście :)) podejście do procesu twórczego. Przykre to. Trafne, a więc tym bardziej przykre. W tym miejscu zaznaczę, że podane w lekki, przystępny sposób. Zazwyczaj nie biorę tego za pozytyw, ale tutaj zrobię odstępstwo :)

 

EDIT:

 

.– Ale Steven na egzaminach wstępnych do Holywoodu miał dziewięćdziesiąt procent, prawda?

Chochlikowa kropka na początku ;) A ten Holywood bez “l” całkiem zabawnie wyszedł :D

Pomysł jest, a to na pewno dobrze :) Byłoby jeszcze lepiej, gdyby jakoś ładniej go zaprezentować. Narracja jakaś taka kanciasta (chyba ktoś już tutaj użył tego określenia, ale nie szukam, bo jest trafne i warte powtórzenia :)) Krótkie formy jak ta świetnie się nadadzą do ćwiczenia :)

 

Pierwsze dwa skrzydła zaatakowały największego, wyglądającego na przywódcę olbrzyma. To tylko dywersja. Reszta oddziału jest dalej w ukryciu, czeka na odpowiedni moment by uderzyć. Zgodnie z oczekiwaniami wszyscy najeźdźcy rzucili się na pomoc druhowi.

Raz używasz czasu przeszłego, a dalej teraźniejszego :(

 

Wydaje mi się, że też trochę za dużo używasz przysłówków (Aż dziwne, ze Fun o tym nie wspomniał :D). W każdym razie trochę mnie to mierzi, kiedy słońce “znika stopniowo” albo kobieta “krzyczy desperacko”, bo skoro krzyczy, kiedy ktoś ją atakuje, to raczej nie ze śmiechu :P

Też się wiele spodziewałam po tytule :( Może nie tyle liczyłam na szorta, jak napisała Finkla, z zombie sprzedającym swoje mieszkanko, co na jakiś krótki dramat obyczajowy z elementem fantastyki. Ten tytuł zdecydowanie by się nadawał na coś takiego. Ale dość już o nim, łatwo się domyślić z kontekstu, ze misię :)

 

Ale reszta już niekoniecznie :( Niby napisane sprawnie i tak dalej. Można nawet stwierdzić, że dramat obyczajowy tutaj jest, chociaż jeśli mówię o dramacie obyczajowym, to liczę na coś mocnego, bo w innym wypadku jestem jedynie rozżalona, że ktoś nie wykorzystał potencjału :( Jeszcze wrócę do tytułu, bo wokół takiego tytułu to naprawdę można ukręcić niezłą fabułę. A tak w sumie, to za wiele ciekawego się tutaj nie dzieje. Ot, zwykła historia. Ale czekam na tekst na Płonące żyrafy :)

Nie. Zdecydowanie nie :( Pomijając fakt, że przez 5k znaków przebrnęłam z trudem, to za wiele pomysłowości, która często towarzyszy "eksperymentom" też nie uswiadczyłam.  Zaczynanie zdania od małej litery nie zaliczam do pomysłowości. A treść z założenia nie miała być interesująca, więc tutaj nie będę komentować;)

 

A j wydaje mi się, że Marcinowi Robertowi z "obudowaniem materia słowną" chodziło raczej o używanie słów  w taki sposób, żeby intrygowały czytelnika, przedstawiały rzeczywistość w wyolbrzymionh lub po prostu jakkolwiek inaczej niesamowity sposób, a nie żeby słowa po prostu były jednym wielkim bajzlem:P

Ja też dołączę do grona usatysfakcjonowanych:) Bardzo mi się podobało:) Sam pomysł może i pozbawiony fantastyki i całkiem łatwo domyślić się, o co chodzi, ale mimo wszystko jest ciekawie i intrygująco. Do tego dosadne, brudny klimat. A scena z szafą jest świetna:)

 

Ale te wstawki kursywą też trochę mi się nie podobały. Nie będę się rozpisywać, bo uważam, że Reinee perfekcyjnie to ujął i nie pozostaje mi nic innego jak zgodzisz się z nim w tej kwestii :)

 

Już zgłębiłam tajniki sprzętu i wrzucam jeszcze parę bardziej "animowanych" rysunków :)

 

 

 

 

 

 

PS. Bajkolubni/e graficy i graficzki są wśród Was?

Są :) Tylko to już zależy czy ktoś chciałby, żebym jego bajkę ilustrowała :P

 

 

 

Przepraszam, z etapów bokiem, ale cóż z tabletu i więcej poradzić nie mogę :( Jakby ktoś chciał jeszcze coś zobaczyć to mam tego jeszcze dużo a dużo:) Akurat może komuś się spodoba :)

Widzę, że większość tutaj nastawiała się na śpiączkę. Ja raczej myślałam, że mężczyzna odda kobiecie swoje serce albo zginie w jakiś inny sposób, żeby ona mogła żyć. A w każdym razie, że zajdzie wymiana, że tak brzydko to ujmę, życia za życie. A tu proszę, klonowanie. Rzeczywiście smutna sprawa. Nawet bardzo, jeśli dłużej się nad tym zastanowić. A Twój tekst skłania do takiego dłuższego zastanowienia :)

 

Początek troszkę, a troszkę, trąci kiczem. W sumie nie wychodzi to na złe, bo daje baśniową otoczkę. Uważam, że skręca trochę w stronę śpiącej królewny. Nawet zanim zdążyłam pomyśleć o tej zamianie życia na życie, przemknęło mi przez głowę, że mogę mieć do czynienia z retellingiem :) Wiedziałam, że nie skończy się klasycznie, bo wtedy to żaden retelling by nie był, tylko kalka :D A jak zaraz doszedł szpital, to wiedziałam, że nie tędy droga. A napięcie zostało już do końca :) Do samiusieńkiego świetnego ostatniego zdania :)

Nie lubię, kiedy wszyscy się zachwycają i są tacy zadowoleni, a ja jak taki ostatni malkontent tylko narzekam :( Znaczy, to nie jest tak, że kompletnie nie dostrzegam walorów tekstu i tego, że 87k przeczytałam bez przykrości. Ale, wybacz, nie potrafię wykrzesać z siebie wiele entuzjazmu :(

 

Opowiadanie wydało mi się jakieś takie zwyczajne. I rozumiem, że mogłeś chcieć pokazać kontrast między taką szarą rzeczywistością, a tą rozszerzoną. Ale myślę, że gdybyś zrobił to krócej, wyszłoby wyraziściej. Bo chociaż się nie dłużyło, to zaczęło się lekko rozmywać. Ta prozaiczność w pewien sposób na początku budowała napięcie, ale potem stała się takim mieczem obosiecznym. Przestałam wyczekiwać szoku, a kiedy już się zjawił, nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia. Chociaż to też trochę z powodu Śnieżki. Tamto opowiadanie mnie wręcz zachwyciło, więc moje oczekiwania wobec tego tekstu mogły być sporo a sporo wygórowane ;)

 

Poza tym, w ogóle nie kibicowałam bohaterowi. Nie wykluczam, że za sprawą wieku. Bo zazwyczaj najciekawsze historie spotykają młodszych ludzi (chyba, że ktoś snuje opowieść z odległej perspektywy… tylko, że wtedy też snuje ją o kimś młodszym :P) albo przynajmniej tacy w pełni sił, którzy patrzą daleko w swoją przyszłość, mają taką ikrę, której często brak staruszkom. I wydaje mi się, że Twojemu trochę też :( Do tego dochodzi jeszcze piesek. Uwielbiam psy, ale raczej nie jako clou programu :P A Lenka trochę mi się taka wydała. Gdzieś nawet mi przemknęło przez myśl, że może ona jest jakimś niesamowitym stworzeniem, w sensie, że magicznym wilkiem albo smokiem zaklętym w psa :D

 

Pomysł na symulację też sobie nie zaskarbił sobie mojej sympatii :( Zdarzają się i takie kwiatki. Z książek na myśl nasuwa mi się Demi-Monde, ale myślę, że trochę by się jeszcze znalazło. Na portalowym ogródku też :P

 

Miało nie być za wiele entuzjazmów, ale to nie znaczy, że wcale. Wątki polityczne rzeczywiście zostały bardzo ładnie wplecione. Takie krzywe zwierciadło. Nasz krzywy świat i jego krzywe odbicie ;) A fizycznie wszystko bardzo przekonująco i nienudno przedstawione :)

 

– Spała sobie smacznie, aż do mementu, kiedy do ciebie zadzwoniłem. Teraz patrzy na mnie uważnie i uśmiecha się, jakby wiedziała, z kim rozmawiam. Serio. Uśmiecha się tak, że mało jej ta pyzata buźka nie pęknie.

Jeszcze się taki mement ostał :P

Powinnam powiedzieć, że okropne i takie żarty mnie nie śmieszą… Ale dobrze, że wróciłeś :D

I miło, że w tekście pojawiają się starzy znajomi pokroju Narcyza :)

 

Chyba jestem osamotniona w preferowaniu tego tekstu? Po prostu, jakoś tak do mnie przemówił. Ale zupełnie inaczej niż do pana Stanisława, bo całkiem sympatycznie :) Niby tag humor, ale jednak lepiej się sprawdził w relacjonowaniu pewnych wydarzeń dotyczących staruszka. Wydaje mi się, że te żarciki dodały takiej goryczy temu wszystkiemu i, wbrew pozorom, powagi. Trochę tak jakbym patrzyła na świat oczami starego człowieka, którego spotkało wiele przykrych rzeczy, ale mimo wszystko potrafi jeszcze żartować, tak zwyczajnie. I te wszystkie, czasami głębokie zdania, nabierają lekkości przy takiej wesołości, łatwiej je przełknąć. I tak w ogóle wydaje mi się, że w tym opowiadaniu najlepiej balansujesz między żartobliwością, a powagą.

 

Ale krótki komentarz. To przez brak krytyki :D

A ja tutaj widzę inspirację :)

Podobny obraz

Z tymi współczesnymi słówkami to Reg ma sporo racji. One czasem potrafią niesamowicie wybić człowieka z rytmu. Czasem nawet nie muszą być współczesne. Mnie “medytacja” w Chłopach wybiła z rytmu, bo chociaż mogę próbować ją utożsamić z rozważaniem, to cały czas pcha mi się przed oczy zgoła inna odmiana medytacja, zupełnie niepodobna do jakichkolwiek praktyk religijnych charakterystycznych dla polskiej wsi :P Ale to taka mała dygresja, przechodzę do opowiadania ;)

 

Najbardziej mnie ubodło, że to nie jest bajka :( Chociaż na bajkę świetny materiał. Jest trochę moralizowania, chociaż ono mi się nie podoba w sensie, ze nie podoba mi się jego wydźwięk i przekaz. On nie spodobałby mi się nawet w bajce. Jest zbyt nachalny, zbyt utarty. Poza tym wśród ludzi nie ma żądnych sprzeczności, są źli na ten sposób i na tamten sposób, a na bycie dobrym jest tylko jeden sposób i kiedy ktoś robi coś innego, to już nie może być dobry… Już kończę, żeby dalej nie wylewać żalów :P

 

Wracam do tej konwencji bajki, bo w niej można by wybaczyć te niedopowiedzenia i niedociągnięcia logiczne. Śmierć przyszła, bo przyszła, wieśniacy balowali, bo balowali, bo to wszystko ukazywałoby tylko w symboliczny sposób pewne przewinienia, a tak… tak jest jakoś niejasno. Niby kręci się wokół prawdziwej historii z krwi i kości, ale brakuje tych kości, tego kręgosłupa (nie moralnego, bo o jego brak chodzi ;)), który udźwignąłby rzeczywistą stronę tekstu. W bajkach nie przywiązuje się do niego uwagi, ale w takich historiach już tak. A ta historia ewidentnie pije do miana niebaśniowej. A tak poza tym, to Reg już napisała o tych różnorakich lukach, czy też wypadniętych dyskach, więc ja nie będę się powtarzać ;)

 

Teraz może kilka pozytywnych słów (czyli wiadomo, że komentarz zbliża się do końca :D). Czytało się dobrze, cała historia wciągnęła. Fabuła szczególna nie jest, ale na przykład spodobał mi się fragment z rusałkami :) Początek jest całkiem klimatyczny, ładny na poziomie zdań i w ogóle całościowej, bądź co bądź plastycznej, sceny :)

 

Tytuł też z pewnością zasługuje na uwagę. Ładnie wkomponowuje się w całość, jako że odniosłam wrażenie, że wszystko działo się w realiach podobnych średniowieczu :)

Ale wiesz, co zna­czy “bro­thel” po an­giel­sku?

Teraz i ja wiem. Tylko nie wiem czy mogę do zaliczyć do edukacyjnych walorów opowiadania… :(

 

Szczególnie ciekawe to nie było, ale nie mogę też skłamać, że całkowicie się nudziłam. Próby zainteresowania utrudniały mi usterki, czasami źle sformatowane akapity i dziwaczne wtrącenia, że o nadużywaniu wulgaryzmów nie wspomnę. Ale koniec końców nie było tak źle. Nie będę bić braw za to, że mogło być gorzej, ale mogło :P Myślę, że pomysł Finkli na ćwiczenie na krótkich formach jest wart rozpatrzenia przez Ciebie :) Chociaż patrząc po tym tekście dobrze byłoby pogłowić też się nad bardziej wyszukanymi pomysłami niż elfy, wilkołaki (i pochodne) oraz fabuła zakręcona wokół wiejskiego wesela :P

 

A z plusów to to, że pomimo rozpoczęcia akcji gdzieś po połowie i tych wszystkich błędów, nie czytało się okropnie. Może to za sprawą postaci, które jakiś tam swój charakterek mają, chociaż przeklinaniem na prawo i lewo próbowałeś z nich zrobić jednakowych gburów. Myślę, że zróżnicowanie języka by nie zaszkodziło, zwłaszcza w kwestii przekleństw ;)

Mam nadzieję,  że komentuję właściwe opowiadanie, ale komentarz Darcona o tym, że to pierwsze opowiadanie Funa, które mu się nie spodobało było pod tamtym, więc chyba dobrze trafiłam. Bo ja też, z dużą przykrością,  muszę powiedzieć,  że to pierwszy tekst Funa, który mi się nie spodobał :( Mówię o tym, tak dla ścisłości,  nie o tamtym :D Zamieszanie z tymi tytułami;)

 

Mnie się wydaje właśnie,  że Fun zazwyczaj pisze takie zrozumiałe dla czytelnika historie, przy których można na chwilę się zatrzymać i pomyśleć,  może nawet można o nich powiedzieć,  że są “ciężkie “, ale w taki literacko dopuszczalny sposób,  który wzbudza emocje, a nie wprowadza myśli na jakieś zapętlone, męczące tory niezrozumienia. Nie mówię,  że ten tutaj był jakoś szczególnie męczący,  bo nie dlatego nie przypadł mi do gustu ;) Chociaż fakt, moim zdaniem jest inny od tego co zazwyczaj piszesz.

 

Myślę, że poszlak tu dużo,  ale wyjaśnień mało. W sensie, że mamy obraz, Archimedesa, czczą gadaninę wnuczkę, starość,  modlitwę, doświadczenia życia,  żale i tęsknoty, i parę innych rzeczy.  I to wszystko w 13k znakach podane w, moim zdaniem, lekko zbyt dramatycznej otoczce :( Bo to wszystko są rzeczy normalne (patrzę na ten tag realizm magiczny ;)), smutne, ale normalne, a chwilami miałam wrażenie takiego nadpowiedzenia, że teraz jest przygnębiająco. Na przykład kiedy starszy człowiek, owi o nawykach i rytualach, a potem jest ten dramatyczny wielokropek albo raczej – wykrzyknik refleksyjności:P Tutaj nie potrzebowałam wyjaśnień,  żeby uzmysłowić sobie tragizm sytuacji, przekaż tego, że najpierw rzeczywistość kształtuje zwyczaje, a na starość zwyczaje kształtują rzeczywistość itp. mądrości, które w tym rzeczywiście ładnym zdaniu nieco zepsuł ten wielokropek. Za to potrzebowałam wyjaśnień w innych miejscach :(

 

Może wrócę jeszcze do tego niezrozumienia. Znaczy, nie wiem, czy mogę to tak nazwać.  Dla mnie to kwestia bardziej niepewności,  czy zrozumiałam. Nawet zrobiłam sobie własną interpretację, która pewnie ni w ząb nie pokrywa się z Twoja, a i pewnie z moją, gdybym została przymuszona do interpretowania w myśl zamysłu autora. Ale nie zostałam, więc pozwolę sobie zainterpretować i ostrzec przed spoilerami;)

 

Otóż,  według mnie ten obraz jest swego rodzaju alegorią czyścca. Stanisław niósł że sobą wielki ciężar za życia,  który można by uznać za grzechy, ciążące jemu albo jego bliskim 

 

Mnie będzie ciężko, ale im będzie lżej.

Odbicie nie odpowiedziało, nawet nie poruszyło ustami. Utkwiło w nim pusty, martwy wzrok.

– Albo na odwrót – dodał Stanisław, po czym się odwrócił.

Jak to z grzechami – nieważne w kogo są wymierzone, nigdy się nie dowiemy czy bardziej gryzą sumienie winowajcy czy ofiarę. No więc ten obraz jest takim czyśccem przez który przechodzi Stanisław. Nie może odezwać się do swojej rodziny, wytłumaczyć im, dlaczego zrobił,  co zrobił i inne takie. A kiedy wreszcie może,  kiedy jego modlitwy zostają wysłuchane  (nie chce się już bardziej zagłębiać w te modlitwy, bo niedługo mój komentarz będzie miał 13k, a miał być taki krótki:( ) i znajduje siły,  żeby wyrzucić obraz, i odzyskuje mowę, okazuje się,  że oni nie słuchają. Nie tęsknią,  już im nie zależy. Dlatego chociaż Stanisław prosi o przebaczenie, nie otrzymuje go, bo oni go zwyczajnie nie słyszą. A jest coś takiego, że dopóki grzechy na ziemi nie zostaną wybaczone/ ich zgubne działanie nie zostanie starter,  dusza zostaje w czyśccu.  Tak więc bez tego wysłuchania,  wybaczenia, dusza Stanisława pozostaje w czyśccu, pomiędzy:

 

 

Kiedy odchodził, targały nim ciężkość i lekkość, a on tkwił pomiędzy, wiecznie niezdecydowany jak Archimedes z obrazu: ni to wisząc, ni to tonąc, ni to unosząc się, ni to opadając. 

Uff, to już chyba koniekoniec Może jeszcze dzisiaj nabazgram coś pod drugim :D Mam tylko nadzieję,  że to nie będzie podobny tasiemiec:D

Gratulacje dla wszystkich :) Rzeczywiście okładka Okolicy Strachu bardzo ładna :)

Ja wielką fanką też nie jestem. Głównie dlatego, że często są nastawione tylko na to, żeby straszyć i to w niezbyt wyszukany sposób, a poza tym trudno w nich uświadczyć jakichkolwiek refleksji :( Sklepik z marzeniami trochę się pod tym względem wyłamuje, bo ukazuje właśnie takie międzyludzkie zatargi i wyciąga sporo małomiasteczkowych brudów.

Cóż, pani Bożenka też dobrze nie wyjdzie na znajomości z nowym księdzem…

A, to mi przypomniało, że miałam jeszcze skojarzenie że Sklepikiem z marzeniami Kinga :) Tam też był taki “osobnik”, który niby to pomagał mieszkańcom, a tak naprawdę to tylko mącił ;) 

Podobało mi się bardziej od Dymu blogiem niepamięci. Ładnie splotłaś wszystkie wątki. A pomysł z podpisem na cyrografie rzeczywiście świetny. I chyba nie jestem odosobniona w swojej opinii :) Co do spowiedzi pani Bożenki, to, przyznam szczerze, trochę mi jej zabrakło w tekście. Lubię niedopowiedzenia i tym podobne rzeczy, ale jednak poczułam lekki niedosyt, kiedy wątek pani Bożenki skończył się tak szybko :(

 

Trochę mi się ten tekst skojarzył z Wszystko da się kupić. W tamtym było chyba więcej miejsca na przemyślenia filozoficzne, zdaje się, tutaj aż tak wiele nie ma. Chociaż jak ktoś chce, to się doszuka jak fantastyki :) 

 

Klamra bardzo ładna :) Ja w ogóle lubię klamry w opowiadaniach,  bo tak zgrabnie domykają tekst i sygnalizują,  że jest całością :)

Szkoda też, że Vries nie wspomina, że ludzie to po prostu konkwistadorzy.

Rzeczywiście odrobinę szkoda :( 

 

Jeśli chodzi o ilustrację to targają mną zdecydowanie sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie podoba mi się starożytna surowość obrazka przywodząca na myśl raczej historię niż opisywaną, jak to w sf bywa, przyszłość. Ale z drugiej strony jest w tym wszystkim jakieś nawiązanie do starożytnej kultury, filozofii, wkomponowujące się w tematykę opowiadania, która jest uniwersalna jeśli chodzi o ludzką naturę :)

Świetne. Sama nie wiem, co spodobało mi się najbardziej. Chyba postać Sama. A niech go, taki szlachetny i oddany… Nie będę pisać więcej, coby ktoś nie natknął się na spoiler zaraz na początku komentarza :) Przy ścisłej końcówce można w sumie zacząć się domyślać, ale jako że jest to ścisła końcówka, to za chwilę tajemnica zostaje ujawniona i wszystko pięknie wskakuje na swoje miejsce. Myślę, że w pewien sposób przysłużył się temu limit znaków. Nie miałam tutaj wrażenia ani jednej źle wykorzystanej literki. Nie nudziłam się i wiedziałam co się dzieje bez żadnych zbędnych domysłów. Nawet jestem tym zdziwiona, bo chociaż fabuła jest ciekawa to nie jest jakaś bardzo niesamowita, a mimo tego wciągnęła. Bardzo :)

 

Pomysł na chorobę interesujący. Kiedy zacząłeś pisać o mieście, na temat którego refleksje też mi się spodobały :), myślałam, że opowiadanie pójdzie w drugą stronę. Z bratem też miałam niemałe zaskoczenie. Może dlatego przy siostrach zachwyty nieco ze mnie opadły. Ale, spokojnie, tylko nieco :D

 

Imiona, przysłowie – już nawet nie mam się co rozwodzić, wszystko pięknie :)

Najbardziej spodobały mi się te filozoficzne fragmenty w opowiadaniu. Szczególnie końcówka z przemyśleniami Vriesa. I też postać Arystydesa. Te wszystkie opisy, a właściwie pokazywanie, ludzkich odruchów, jakichś takich mimowolnych gestów uwydatniających tę jednak nie w pełni zaklętą tylko w na wpół sztucznym tworze i nie do końca “sztuczną” naturę. To wszystko stworzyło pole do kolejnych rozmyślań nad autonomicznością takiej jednostki i może w ogóle jednostki. Bo chociaż sporo tam było o androidach, to może nawet więcej o ludziach. Arystydes stworzony na podobieństwo ludzi przepełniony był wiarą i nadzieją w dobroć ludzi. Takich innych od Podziemnych Władców, których w sumie, to nie poznajemy. Może nawet nie musimy, jak się okazuje przy rozmyślaniach Vriesa. Zresztą, tam już wcześniej było o tym, przy rozmowie żołnierzy, że ludzie nie jednokrotnie okazali się gorsi od Podziemnych Władców. Ale w mojej czytelniczej głowie to zbagatelizowałam i, oczywiście, ludzi dalej miałam za tych “Dobrych”. Dlatego też przy końcowych rozmyślaniach Vriesa zrobiło mi się autentycznie przykro. Co za brutalne starcie wiary w dobroć ludzkich serc :(

 

Smutne to było, może nawet gdzieś tam z tymi swoimi zachwytami nad głębszymi przemyśleniami płynącymi z tekstu jestem blisko zachwytów nad Alekto ;)

 

Słusznie już zauważył Łukasz, że imiona dobre :) Zachowanie postaci też, chociaż już wcześniej o tym napisałam. Tutaj jeszcze wspomnę o tych wspomnieniach o filmie i marzeniu, żeby zostać wojskowym :)

 

Co do klimatu to jestem odosobniona, bo nie zrobił na mnie jakiegoś bardzo szczególnego wrażenia.. Chociaż jakiejś ciężkości oblężenia z pewnością nie można mu odmówić. Co do nieśpieszności to nie wiem, czy rzeczywiście była ona aż tak duża, jak w przypadku Twoich innych tekstów. Jednak miałam wtedy wrażenie powolniejszej akcji. I w sumie nie wiem, co bardziej do mnie przemawia. Bo w tamte teksty łatwiej się zapaść, tutaj przez początek trzeba raczej przebrnąć. Może stąd moje wrażenie braku niespieszności. Ale koniec końców się podobało :)

Ja dołączę do grona zadowolonych, ale nie do zachwyconych. Bo wszystkie smaczki piękne, zgrabne i powabne. Czyta się samo, więc tutaj też nie ma nic do zarzucenia. A powód, dla którego nie jestem zachwycona, jest niezwykle oczywisty i stawiający mnie w opozycji do tego, o czym pisał Fun. Opowiadanie było po prostu wesołe. Tylko tyle i aż tyle ;) Nie będę się rozpisywać, bo z tego co wyczytałam wyżej podejmujesz i poważniejszą tematykę, więc świetnie :)

 

Takie zabawne teksty pewnie są znakomitym ćwiczeniem i nie przeczę, że trudną sztuką. Jednak zdecydowanie wolę, z tego co widać podobnie jak większość, kiedy rzecz traktuje o poważnych problemach i w poważny sposób. Ostatnio nawet sobie rozmyślałam, czy to że smutne teksty są w jakiś sposób gloryfikowane, a wesołe o wiele mnie cenione, wynika z tego, że ludzie raczej wolą popadać w refleksję i zadumę, czy z faktu, że różnego rodzaju sztuką, literaturą itp. zajmują się zazwyczaj osoby skłonne do refleksji i w głównej mierze to za ich przyczyną widać taką wyraźną tendencję do różnego rodzaju smutków i głębszych przemyśleń ;)

Całkiem mi się spodobało. Nie mówię, ze tak całościowo, w każdym względzie, ale na pewno całkiem :) Klamra ładna, moim zdaniem najmocniejsza strona tekstu. Bardzo dobrze wkomponowana w całość, niby z jednej strony oczywista, ale z drugiej nie tak wiadomo dla czytelnika jak np.: wypadek Justyny. Tak poza tym, to te życzenia, motyw miłości do dziewczyny, która jest co najmniej “nie wiadomo czy prawdziwa” nasuwają mi skojarzenia z Tysiącem przelotnych życzeń Funa.

 

Tak jeszcze wracając do tych życzeń, to pomysł na wykorzystanie przysłowia też przedni :) Niebanalny i nieoczywisty, a w sumie to spełniający wymogi konkursowe :)

 

To może teraz przejdę do narzekania :P Przyznam, że mam pewne obawy, czy nie będzie tego za dużo, ale, spokojnie, to wszystko z troski :D Po pierwsze wyszło jakoś sztywno. I żeby się za dużo nie rozwodzić to do tego worka ze sztywnością wrzucę też dialogi. A poza dialogami to relacjonowanie narratora. Brakowało mi w nim jakiejś takiej żywotności, może nie tyle dynamiki, co prawdziwości, która dałaby wrażenie realności bohaterów, zachęciłaby do śledzenia ich losów z większą uwagą. Bo chwilami czułam się trochę jak obserwator niezbyt ekscytującej planszówki. A postacie to takie pionki, idąc za tym porównaniem.

– Ale nie ma żadnych konkretów(…)

Bo na przykład po powyższej wypowiedzi relacjonujesz bohatera w błyskawicznym tempie, dając informację, które powinny stworzyć jego obraz i tworzą. Szkoda, że nic poza tym :(

 

Chociaż o końcówce już mówiłam, to trudno odmówić racji Brightsidowi, że przydałoby się nieco wahania u głównego bohatera. To poniekąd dowód jakiejś takiej naiwności, której wyraz dałeś w tekście też wcześniej. Chociażby przy rozmowie z Kacprem. Pisałam już o dialogach, ale tutaj też odrobinę po dialogu miałam wrażenie takiej suchości, kiedy kontrastowałeś te dwie postacie wyliczając bogactwa Marka, a także jego słabe strony i ukazując biedniejsze życie Kacpra posiadającego bardzo wiele zalet. I oczywiście niesamowita droga na skróty, bo jak łatwiej pokazać to wszystko, co chciałeś niż za pomocą takich naiwnych przykładów. Chociaż nie wykluczam, że problem nie tkwi w banalności przykładów, a lekkiego braku delikatności w tym wszystkim. I właśnie to chyba była to, co mnie w Twoim opowiadaniu najbardziej mierziło, ten niby nic nieznaczący, ale jednak przekładający się na całość, brak delikatności.

 

I na swój sposób mnie to śmieszy. Ktoś, kto daje moc chcenia, po prostu chce sobie zmienić zasady.

Jeszcze komentarz Reineego mi się spodobał :)

Utknął mi gdzieś ten tekst w pamięci i utknęła mi końcówka. I jeszcze fakt, że mi się nie (specjalnie) podobała. W czasie przeszłym, bo teraz znowu z ogromną przyjemnością wróciłam do tego tekstu i z równie ogromną przyjemnością przeczytałam tę końcówkę. Nie mam pojęcia, dlaczego wtedy nie wywarła na mnie należytego wrażenia :( Może takie końcówki muszą trochę odleżeć w umyśle czytelnika :)

 

-Nie! Ludzie nie są stworzeni do wieczności! Żadne żywe istoty nie są… To nie jest nasza perspektywa. Życie to sztafeta pokoleń. Jak u muszek owocówek. A nie stagnacja… Wie pan dlaczego akurat nas wybrano do eksperymentu?

Zabrakło spacji. A, chciałam jeszcze zasygnalizować, że co do innych stron tego opowiadania opinii nie zmieniłam i powyższy dialog (w całości) dalej znajduję niesamowicie udanym :) A ostatnie zdanie z tymi gwiazdami to już tylko w ramki oprawić ;)

 

Nowa Fantastyka