Bardzo mi to przykro powiedzieć, bo pamiętam, jak pisałeś to opowiadanie, i kiedy tu wylądowało, to się ucieszyłam i wręcz napaliłam, ale bardzo mocno się rozczarowałam. Zaznaczę na wstępie, że to się nieźle czyta, mimo że lista moich uwag łapankowych jest długa, niemniej zostałam z poczuciem wielkiego “eee?” i niedosytu. Co więcej: z poczuciem, że zmarnowany tu został fajny pomysł fantastyczny. Może inaczej: nie tyle zmarnowany, ale niewykorzystany w pełni potencjału. Miałam wrażenie, że to jest wstęp do jakiejś opowieści, szkic, a nie opowieść. Jako czytadełko do pewnego momentu okej, a potem nagle się kończy. Bohater przyjechał, wyjeżdża, pośrodku w sumie przecież tragedia, ale jakoś to bez emocji podane.
Mało prawdopodobny eksperyment i jego wytłumaczenie przeszkadzał mi w tym najmniej, bo duszę łączono m.in. z krwią, więc to jako fantastykę łyknęłam bez większego problemu.
Gorzej natomiast z realiami: masz dyliżans, cylindry (jedno i drugie o bardzo szerokiej chronologii w XIX wieku) ora konkretne osoby, ale jeśli ktoś nie zna faktów, a przegapi datę podaną w liście, to realia nie są zbudowane tak, żeby dało się umieścić tekst w konkretnym czasie. Brakło mi tu ogólnie świata wokół bohaterów, nasycenia go jakimiś szczegółami czy czymś charakterystycznym.
A teraz konkrety rozczarowania.
Po pierwsze: zakończenie, które wygląda tak, jakby autor w rozwijającej się opowieści nagle osiągnął limit, a że za pięć minut dedlajn, to szybko dopisał zakończenie w dyliżansie, podczas powrotu Brodowicza do Krakowa. Zakończenie nawet nie podsumowujące wydarzeń. Bez żadnego przejścia do tego zakończenia. To mnie fabularnie rozczarowało, bo poza wszystkim absolutnie nie rozumiem, dlaczego Carl jednak zaeksperymentował na własnym dziecku, to mi kompletnie nie pasuje ani do bohatera, ani do fabuły, czyli wcześniejszej rozmowy dwóch panów.
Po drugie – fabuły tu właściwie nie ma w stopniu dość radykalnym, a jakkolwiek jestem ostatnią osobą, która krytykowałaby powolną i statyczną akcję, to tu jednak infodumpowość tego, co pokazałeś nawet mnie pokonała – w zasadzie Carl wszystko opowiada, Józef mu wierzy, a Charlotta ogranicza się do zamartwiania, czy aby małżonek nie zamęcza gościa. Bohaterowie w związku z tym są w zasadzie nieistniejący, brakuje im osobowości, składają się głównie z opisów i autorskich deklaracji. A szkoda, bo zwłaszcza Carl ma potencjał na fajną postać, nawet go polubiłam.
Po trzecie muszę powiedzieć, że niezbadane są dla mnie ścieżki Fantazji Zielonogórskich, ponieważ Grünberg jest tu całkowicie, stuprocentowo pretekstowy, jedynie nazwany, rzecz mogłaby się dziać absolutnie gdziekolwiek, mógłbyś wybrać dowolnego innego bawiącego się w eksperymenty (para)naukowe aptekarza albo chemika z epoki albo go wymyślić, i umieścić w dowolnym mieście, i nic, absolutnie nic by to nie zmieniło. Co więcej, szansa, że obywatel pruski studiował akurat w Wiedniu jest dość nikła, Austriacy z Prusakami się nigdy szczególnie nie kochali, mimo Świętego Przymierza, więc to akurat jest naciągnięte pod konkurs… I nie jest to jedyne znane mi opowiadanie z pretekstowo wykorzystaną Zieloną Górą, które coś w konkursie zwojowało, stąd moja ogólna uwaga, że nie rozumiem jury.
Po czwarte stylistycznie irytował mnie w tym tekście nadmiar rozbudowanych, nienaturalnie brzmiących metafor. Oto przykłady:
klinika, która niegdyś wydawała mu się szczytem marzeń, okazała się być kilkoma ciasnymi i ciemnymi klitkami w szpitalnych piwnicach. Do samych fundamentów przenikały ją skostniałe duchy konserwatyzmu oraz przestarzałych idei
Tu mieszasz dosłowność z metaforą w jednym akapicie i jak dla mnie wychodzi to troszkę niezamierzenie komicznie, jak z pastiszu czy Pratchetta.
Serce ścisnęło mu boleśnie słodkie uczucie uduchowionego podniecenia.
Jak dla mnie za dużo grzybków w tym barszczyku. Jasne, wiem, że mistycy często używają metafor erotycznych dla pokazywania przeżyć duchowych, a Ekstaza św. Teresy Berniniego jest mocno erotyczna, ale tu mi uduchowione podniecenie jakoś średnio brzmi.
kiedy jednak pokonali w nierównej walce pierwszą falę głodu
wzdłuż kręgosłupa rozlewa mu się lodowaty dreszcz
Weimann zawył, a Brodowicz mógłby przysiąc, że słyszy jak wśród tego wycia pęka ogromne serce aptekarza.
Do tych trzech przypadków wspólnie: keep it simple.
W trzecim przykładzie uszłoby bez “ogromnego”.
Aha, co do Purkyněgo – wydaje mi się, że jakkolwiek on położył podwaliny pod daktyloskopię, to po pierwsze zaledwie wyróżnił typy odcisków palców oraz nie dostrzegł ich potencjału dla identyfikacji. Ale tu pewności nie mam, tak mi się kojarzy z czasów, kiedy czytałam sporo o Bertillonie, który tę metodę na dobre wprowadził do kryminalistyki.
Na koniec drobiazgi łapankowe:
w czym dobitnie pomagała jawna wrogość
“Dobitnie” ma dość ograniczony repertuar kolokacji (mówienie, pokazywanie, świadczenie o czymś) i pomaganie do niego nie należy. Może w staropolszczyźnie, ale tu nie masz stylizacji. Dałabym raczej “wybitnie”
Perspektywa spotkania z przyjacielem ze szczęśliwych lat pobytu w Wiedniu była pokusą
Coś mi ogólnie nie brzmi w tym zdaniu (może dwa razy z/ze? między innymi), w jego konstrukcji, plus mocna aliteracja.
Brodowicz wysiadł i wziął walizki, a woźnica, wskazawszy rząd eleganckich kamienic, wytłumaczył,
Jeszcze bardziej rzucająca się w oczy aliteracja.
poprawił elegancki cylinder
To jakiś specjalny cylinder był, że “elegancki”? W latach dwudziestych to już popularne nakrycie głowy
Melodyjny głos dzwonka
Hmm. Melodyjny?
W niczym nie przypominał obrazu aptekarza, jaki większość ludzi nosi w głowie.ro
Ten obraz mocno mi narzucił wizerunek w sensie czegoś namalowanego, przeformułowałabym to zdanie.
i dzikiej brodzie przypominał drwala wyrwanego z niezbadanych, puszczańskich ostępów
Tu chyba pojechałeś XXI wiekiem i drwaloseksualnością, choć wielka moda i powszechność dziwacznych, długich i bujnych bród to ostatnie dekady XIX wieku. Niemniej wcześniej też się pojawiają i raczej nie budzą skojarzeń z dziwacznością, ergo nie jestem przekonana, że “narrator” czy “punkt widzenia” umieszczony w epoce tak by to postrzegał.
Spod eleganckiego czepka
Znowu ta elegancja nakryć głowy ;)
Delikatnie wyciągnął śpiące niemowlę, niemal tonące w dłoniach ojca.
Brzmi to tak, jakby już w kołysce, z której je wyciągnął, tonęło w tych dłoniach.
okrągłą twarz, dla wszystkich poza rodzicami identyczną z twarzą każdego innego niemowlęcia.
Hmm. Troszkę to head-hopping, a troszkę nagły atak narratora wszechwiedzącego.
Aptekarz zachichotał.
Mało mi to pasuje do tego, jak go opisujesz i przedstawiasz.
Nie wspomniałeś nawet[+,] jakiej dziedziny ma dotyczyć to twoje odkrycie
No[+,] przecież nie ciągnę go do laboratorium, tylko rozmawiamy! – Ooburzył się Weimann
Proces oczyszczania brzmi na długotrwały
Brzmi – niedobre. Sprawia wrażenie itp.
gdybyśmy teraz się tym zajęli, to i tak nie skończylibyśmy nim Charlotte pogoniłaby nas do łóżek
Nie brzmi ani nie wygląda to najlepiej
Stosuję azotan srebra – odpowiednio przygotowany zaciemnia się pod wpływem światła.
Tu warto by zrezygnować z półpauzy jako znaku interpunkcyjnego, bo w dialogach służy ona do wprowadzania didaskaliów, więc użyta inaczej wprowadza chaos.
powiedział po kilku kolejnych chwilach
Chwila nie ma ustalonej długości, więc jakkolwiek można bardziej niekonkretnie powiedzieć o kilku chwilach, tak tu brzmi to dziwacznie.
– Oto jesteś – powiedział oficjalnie, z szelmowskim uśmiechem na brodatej twarzy.
Oficjalnie? Nie dość, że to nie najlepszy wybór przysłówka w tym kontekście, to jeszcze na dodatek kłóci się z szelmowskim uśmiechem.
Kiedy zobaczyłem obraz swojej istoty… – lLekarz spojrzał na metalową płytkę, którą przyniósł z laboratorium.
Wprawdzie[-,] póki co mamy zaledwie cztery próbki,
Albo czy obraz dziecka będzie mieszaniną obrazów jego rodziców?
Gregor Mendel niestety ma dopiero dwa latka ;) I to skądinąd jest fajny, niewykorzystany pomysł.
Zresztą[-,] Charlotte urwałaby mi głowę,
niczym porzucona[-,] szmaciana lalka.
Dookreślasz, nie wyliczasz cechy lalki.
wyglądały jak pozbawione życia szklane paciorki
To sformułowanie sugeruje, że paciorki kiedyś były żywe.
Józef już otworzył usta, by coś jej odpowiedzieć, lecz w tym momencie otworzyły się drzwi
Uuuuch.
Przez brodate oblicze mężczyzny przemknęła cała gama emocji. Początkowo malowało się na nim głębokie zadowolenie, które zastąpione zostało przez zaskoczenie, gdy spostrzegł scenę przy kołysce.
Dość topornie ten opis emocji wyszedł. Kliniczne tell zamiast show.
Weimann chciał zaprotestować, lecz zrezygnował, gdy zobaczył nieustępliwe spojrzenie przyjaciela. I chociaż przerastał go o dobre półtorej głowy, a ważył przynajmniej dwa razy więcej niż lekarz, nie miał ochoty spierać się z Brodowiczem.
Head-hopping. Plus nie wiem, dlaczego postura wpływa na chęć lub niechęć do sporu.
żywego przecież, ale pozbawionego życia
Czyli dzieciak Schroedingera?
Chłopak nie reaguje na bodźce
Forma “chłopak” jest warszawska, plus nie bardzo pasuje do tak małego dziecka.
Wygląda, jakby po prostu go tam nie było.
Hmm. Tam czyli gdzie? Troszkę tu na skróty poszedłeś i wyszło bardzo tak sobie.
I stało akurat wtedy, gdy wypalałeś widmo.
→ stało się. Zaimek się w tym miejscu konieczny, bo nic tam nie stało, tylko się wydarzyło.
PS.
Mówiłem ci, że z Józefa dworak pierwszej klasy.
Zgadzam się ze Ślimakiem, przeczytawszy komentarze, że to słowo tu nie pasuje. Ja bym tu dała jakiegoś “galanta” albo coś w tym rodzaju. Dworak to jednak głównie pogardliwe określenie pochodzące od dworzanina.
http://altronapoleone.home.blog