Profil użytkownika


komentarze: 821, w dziale opowiadań: 555, opowiadania: 264

Ostatnie sto komentarzy

Oczywiście, że po tagach, jakaż inna ścieżka mogłaby mnie tu przywieść? ;)

 

Myślę, że masz rację, są sceny, w których powinno być konkretnie, dobitnie i czarno na białym, szczególnie, gdy tło jest złożone i posplatane w kłębki. I pal licho, że może to oznaczać infodumpy. A pomiędzy można sobie poszaleć ze słowem.

Nawet w jednym z tekstów bardzo się obawiałem tego infodumpowania, a potem wszyscy mówili, że nawet nie zwrócili uwagi. Jak dobrze poszatkować, wymieszać trochę, to najwyraźniej jest to do przełknięcia. Poza pewną granicą samo show nie wystarczy. Ponadto wydaje mi się, ale mogę się mylić, że więcej niż jeden plot twist na scenę to może być za dużo – po prostu reszta się marnuje, bo w ogólnym zamieszaniu nie robi wrażenia. Albo wręcz łatwo go przeoczyć.

Tak myślę :)

Przede wszystkim gratuluję zasłużonego piórka :)

Po drugie – znakomita mapka.

 

A poza tym hm. Trochę nawiązując do tego, co pisała Irka_Luz, w pierwszym czytaniu wybrałem opcję drugą, tzn. przeskakiwałem nieco ponad urokiem słów, aby uchwycić sens. I wpadłem we własną pułapkę – ponieważ czasem przeskakiwałem ponad sensem, np. przy pierwszym podejściu myślałem, że ta skóra Durstana to tylko taka metafora. Rzeczywiście zabrakło mi (jak na moje potrzeby) odpowiedniej plastyczności, która pomogłaby wyobrazić sobie sytuację. Ale, jak wiadomo, nie wszystkim to potrzebne. Jednak kojarzy mi się to trochę z naszą rozmową pod moim tekstem i moimi przydługimi opisami. Wiem, jak to jest, że czasem chciałoby się pokazać, jak się świetnie umie operować słowem – i jak fajnie słuchać o tym od innych – ale z drugiej strony… może czasem lepiej odpuścić? Znaleźć balans. Wtedy ludzie nie chwalą już może słów, ale za to chwalą płynność :) Nie wiem, po której stronie stoi większość, więc to tylko tak pod rozwagę.

Potem przeczytałem drugi raz i choć zrozumiałem więcej, nadal cała intryga nie zazębia mi się tak, jak bym sobie tego życzył, ale nie chcę tego drążyć, bo niczego to nie zmienia, może innym razem przy innej okazji.

Bardzo podobał mi się ciężki, chorobliwy, brutalny klimat, często uderzający znienacka i wytrącający z równowagi. Równie niezłe światotwórstwo – szkoda tylko, że nic nie wiemy o owej Północy, ale pewnie nie było już miejsca. Niemniej – bardzo udany tekst. Daję 5.

Przeważnie nie wypowiadam się na temat tak krótkich tekstów, ale skoro już przeczytałem…

Z początku nawet mi się podobała

Pewnie to subiektywne, ale jakoś mi ton tego zdania nie pasował do tej ponurej kapłanki (?). Zbyt… niewysublimowany? Nie wiem, sam oceń.

 

Technicznie bardzo dobrze.

Syreny naprawdę fajne. Szkoda, że nie było miejsca na jakąś głębszą tajemnicę.

 

Też nie wiedziałem, kto był głodny, ale podpowiedź pomogła. Ale wiesz co – ten początek jest jednak zbyt enigmatyczny, żeby to było oczywiste…

Zaraz, zaraz, albo coś przeoczyłem (całkiem możliwe), albo dzieje się historia. Loża podejmuje samodzielne decyzje bez głosowania, wątku do głosowania i wątku na temat zasadności głosowania?

Jestem nieironicznie wzruszony. Tyle lat złorzeczeń jednak nie poszło na marne…

Ok, czyli nie “utożsamianie się”, ale “stawianie się na miejscu bohatera”, “widzenie jego oczami”… żebym ja tak wiedział, o co w tym chodzi. Nie chciałbym być na miejscu bohaterów książek, które czytam. Ale je czytam. Zanurzam się w świat, ale jako obserwator, nie uczestnik. Bohater znaczy dla mnie tyle samo, co cała reszta. Mogę go polubić lub nie, a też zamiast niego mogę lubić jakiegoś “NPC”a, jeśli oczywiście jest dobrze i spójnie napisany. Może też dlatego, choć śnią mi się głównie koszmary, to przyjmuję je z takim flegmatycznym “aha”. Bo mnie tam nie ma. Ja tylko patrzę.

Zaczynam myśleć, że to nie jest typowe. I czuję, że naprawdę umyka mi jakiś bardzo ważny aspekt pisania, ale chyba dla mnie niedostępny. Wielka szkoda, bo piszę też w tym duchu.

Muszę zgłębić ten temat :)

 

A mój Wielki Przedwieczny na razie oferuje głównie mało ekscytujące mutacje, m.in. głęboki stres, wpędzający maluczkich w poczucie bezsensu życia. Z tego co wiem, to się nazywa fachowo “eldritch aura”. Niestety rzadko mile widziana na proszonych masońskich prywatkach.

10/10 przyzwałbym ponownie.

Hej, Żongler :)

Nie spodziewałem się tu już ruchu, rzadko zaglądam, więc i nie zauważyłem od razu komentarza. Dzięki za wizytę i… heh, fajną i nieprzeciętnie rozbudowaną recenzję, bardzo jestem Ci wdzięczny. Kiedyś mogło mi się wymsknąć, że to dobre opowiadanie jest, ale hm…. No właśnie chyba było pierwszym, które zmuszony byłem ciężko ciąć (bo inaczej nikt by nie przeczytał), a to – w połączeniu z jeszcze takim właściwym dla pierwszych dni na portalu pędem, by publikować, publikować, jak najszybciej i ile wlezie – to właśnie powoduje, że te cięcia chyba nie zawsze w dobrych miejscach były. Fakt, każdy opis miał dla mnie fundamentalne znaczenie, bo wskazywał na ważne wyróżniki świata przedstawionego (np. że Forteca jest mniej więcej w miejscu, w którym niegdyś istniało miasto Praga), ale czytelnika nieszczególnie musiały one obchodzić, już nie mówiąc o tym, że nie miał szans ich dostrzec.

Tak wnioskuję z różnych opinii :)

Gdzieś też już (może nawet tu, ale nie chce mi się szukać) wspominałem, że dupkowatość bohaterów mi nie przeszkadza, czy to w czytaniu, czy w pisaniu, bo sam nigdy się z nimi nie utożsamiam. Ot, obserwuję. Sam nie wiem, czy potrafiłbym napisać bohatera, z którym można się utożsamić, bo średnio tę koncepcję rozumiem… Obawiam się, że nie. I pewnie jest to duży problem :)

Więc owszem, Valkred nie miał być kimś, z kim mielibyśmy się utożsamiać. Był przypadkowym bohaterem/winowajcą, który nie dorósł do tej roli, choć korzystał z tego, że dzięki niezasłużonej przewadze mógł “sprawiać wrażenie”. Bardzo ludzkie.

W jakimś stopniu wręcz próbowałem chyba dowieść, że niemal każdy bohater i władca takiego świata dupkiem być musiał. I to jest chyba sedno mojego socjo-sf.

Może jeszcze kiedyś jakiegoś spróbuję, jak tylko wyplączę się z macek (a one działają bardzo ożywczo, więc to całkiem możliwe). I może wyjdzie lepiej :)

A ja lubię ten przepoetyzowany początek :)

Chodziło o komputery/algorytmy kwantowe – te już w zasadzie… hm… powiedzmy, że istnieją, żadna tam fantastyka. Ale oczywiście cyfrowe odbijanie umysłów pewnie już zawsze pozostanie fantastyką. Chociaż zobaczymy, co tam kiedyś wymyślą. Znaczy… my to już pewnie nie… I ja stawiam, że wcześniej wymyślą milion sposób na autoeksterminację gatunku, z których sporą część zrealizują.

Tak czy owak, miło było Cię znów gościć, Koalo. Dzięki za komentarz.

Tym razem nie będę straszył, że będę (a potem gubił się po drodze), akurat w sobotę mistrzuję, więc nie mogę :(

yes To gdybym się przypałętał, będę patrzył, co też ludzie trzymają na stolikach. Może dowiem się czegoś o życiu.

Ja powiem krótko: z moich obserwacji upadek kultury dyskusji przyspieszył ostatnio gwałtownie w całym internecie, a my tutaj i tak wystajemy wysoko ponad średnią.

Ze smutkiem obserwuję, jak wiele bardzo niegdyś rozumnych i uprzejmych osób wskutek nieustannego ścierania się z kolejnymi anonimami staje się rozżalonymi bojownikami jednej słusznej strony. I to rozpływa się na wiele obszarów komunikacji. Trudno, takie czasy.

Jest to jeden z powodów, dla których ja tutaj już nie dyskutuję, ale jeśli gdzieś miałbym (w internetach), to wolałbym to miejsce od każdego innego.

Mocno nie mój gatunek. Ale co tam.

Usterki kompletnie pomijalne.

Niepokój – check. Weird – check. Tekst dopracowany, sugestywny i okraszony smaczkami. Płynność najwyższej próby. Finał – o dziwo, może wolałbym, gdyby widzowie bardziej “zasłużyli”. Czyli przedwczesny, ale to kwestia gustu, oczywiście. W tej sytuacji kibicuję ofiarom.

Nie narzekam, bo miło mi się czytało, dziękuję i pozdrawiam :)

A, no i oficjalne gratulacje się należą!

Nie mogę uwierzyć, nie dość, że kolejna wizyta po prawie pięcioletniej ciszy, to jeszcze sam AdamKB! Dzięki, AdamieKB, bardzo mi miło :)

Chyba już gdzieś wcześniej tłumaczyłem Blacktomowi, że cóż, taki miałem koncept z tą zmianą tempa. Miało to oddawać zmiany sposobu myślenia bohatera. Przesadziłem? Heh, pewnie tak… Ale chciałem pisać tak, jak piszą Wielcy, ci z Nazwiskiem, tacy, którzy dostają od czytelników kredyt zaufania. Nie mogłem się pogodzić z tym, że muszę inaczej, tylko dlatego, że go nie mam. I takie tego efekty.

Czy w teraźniejszości coś się uda? Zbieram się, zbieram i zebrać nie mogę… Z wielu powodów.

Dzięki jeszcze raz za komentarz. Zwłaszcza, że motywujący. Jeszcze kilka takich i może…

:)

Hej Bruce,

trochę mi zeszło z odpowiedzią, ale miałem pozytywnie intensywny urlop.

Dzięki, że przypomniałaś mi to opowiadanie…. sześcioletnie już :O (nie wiem kiedy to minęło, mam wrażenie, że dopiero co je pisałem). Nie miało wielu czytelników, więc faktycznie nieco chropowatości zostało. Pozwolisz jednak, że nie będę już poprawiał, nie ma to już chyba większego znaczenia, Nike uciekło ;)

Ale wracając do tekstu – ma swoje problemiki, ale nawet mi się podoba. Najbardziej zresztą hard sf, jakie napisałem… no, może medium sf. Ale dość hermetyczne. Tak więc cieszę się, że mimo wszystko się podobało. Twój horror zapowiada się intrygująco, daj znać, gdy już napiszesz ;)

Dziękuję za niespodziewane odwiedziny w mojej przeszłości :)

Pozdrawiam!

 

Tak, czytamy “biernie” ;) W moim wypadku czytanie dla przyjemności i czytanie, nazwijmy to, oceniające, to dwie zupełnie różne rzeczy. Dlatego nawet jeśli czytam, to rzadko zostawiam po sobie ślad. A generalnie to tak życiowo nie stać mnie już na 30 minut czytania i godzinę pisania komentarza. A tak to przeważnie wyglądało.

Generalnie wydaje mi się, że cały fun z bycia w Loży poszedł na grzyby, gdy NF troszkę nas, tego. Jak to ładnie powiedzieć… Wytentegowała z przyczyn obiektywnych. Ale w Loży nie byłem, to pewności nie mam, natomiast dobrze wiem, kiedy ta wizja przestała być dla mnie atrakcyjna.

Podsumowując – zostawmy Lożę w spokoju. Dobrze, że w ogóle jeszcze jakaś jest.

A czy większość z tych rzeczy nie jest już spisana w poradniku Finkli, do którego mój poradnik egotycznej świni bezpośrednio się odnosi?

W niewielkim stopniu. Pomijalnym wręcz. Poza tym jak by nie patrzeć, byłeś bardziej na czasie, mr maras.

Oczywiście zdaniem niektórych powyżej mój głos ma wagę pierza (piórka?), ponieważ nie komentuję. I w sumie może i te osoby mają rację. To, że portal jest mi nadal, po latach, w irracjonalny sposób bliski, nie znaczy, że ja coś znaczę. Niemniej i tak się wypowiem.

Głosy, które twierdzą, że system jest bezbłędny i żadne teksty nie są pomijane, jak zawsze są dalekie od prawdy, udowodniono to wielokrotnie, nie wiem, skąd się bierze takie zaklinanie rzeczywistości, ale ilekroć jest to dyskutowane, zawsze się pojawiają. To chyba coś z psychologii plemiennej.

To rzekłszy: trzymając się z daleka od z lekka absurdalnej dyskusji o antologii i dokładaniu pracy loży, opowiem się jednak przeciw.

Przeciw, ponieważ najlepiej funkcjonujące systemy są proste. I ten jest (w miarę) prosty. Taki sobie, umiarkowanie sprawiedliwy, ale prosty.

Tym co proponowałbym zamiast tego, jest postawienie sprawy jasno. Nie w formie marasowego przewodnika pół-serio, jak być egotyczną świnią, lecz w formie oficjalnie przedstawionego zbioru porad dla nowicjuszy. Publikuj na początku miesiąca. Publikuj w konkursach. Publikuj, gdy dyżur ma ktoś, kto gustuje w kompatybilnej prozie. Nikt nie przeczyta, to katiuj. System jest jaki jest, aby nie być ofiarą, wybierz datę odpowiedzialnie. Jeśli powiemy to sobie wprost, to również tacy, jak niegdyś ja – obsesyjnie nie chcący nadużywać słabości systemu – nie będą czuli się nieswojo wstrzymując publikację (nie wiem, czy wielu jest takich dziwaków, ale ja faktycznie zawsze uważałem, że próby “wstrzeliwania się” są nie fair i zdarzało się, że byłem tego poglądu ofiarą).

Cześć, Katarakto ;) (Przepraszam, zawsze gdy czytam Twój nick, kojarzy mi się z barbarzyńską kataraktą i tak mnie to bawi, że nie mogę przestać tego widzieć).

Naczekałeś się, a ja nie mam aż tyle nowego do powiedzenia w porównaniu do przedmówców. Pierwszy raz czytałem około miesiąca temu, lecz niewiele zrozumiałem, ze względu na ów brak tła (zapewne przedstawionego gdzie indziej) i mnogość nieopisanych szczegółów. Z tego wszystkiego zabawne, że akurat stadia uznałeś za warte wyjaśnienia ;)

Biblijny kod znam mniej więcej w takim samym stopniu, co wierzenia Azteków (czyli marnym, ale coś tam słyszałem). Dopiero za drugim razem wpadłem na to, by sprawdzić, czy np. Lamek nie jest postacią mitologiczną. I to rzuciło zupełnie nowe światło na wszystko. Od razu łatwiej się czyta, gdy wie się, co to za typ. Były też inne przeszkody, w rodzaju tej:

Mam podejrzenia, że kontrolował demona, sterującego Odbiciem tamtej zmarłej kobiety.

Co to są Odbicia? Jakiej znowu kobiety? Coś tam jeszcze było o pieczęci. Po co ona? Dlaczego się ją zostawia? Celtyckie określenia niebios… Gubiłem się w takich miejscach, bo nie wiedziałem, o co chodzi, a to bardzo utrudniało śledzenie fabuły.

W końcu jakoś to poszło dalej, ale wymagało sporo skupienia i odrobiny google’a. Nie jest to zamknięte opowiadanie, raczej przejście od punktu D do punktu E (gdzie A, B, C są opisane w innym miejscu). Nie wiem, skąd powiązanie bohatera z Lamekiem. Umiarkowanie rozumiem motywację jaszczuroczłeka – żeby nie pisać po imieniu. Również uważam, że mieszanie luźnego języka z (jak na fantastykę) poważną tematyką utrudnia wejście w opowieść. Ale to jest chyba kwestia przyzwyczajeń, może da się to obejść, pewności nie mam.

Myślę, że mógłbyś przemyśleć nazwę profesji, bo “baśniowiec” sugeruje zupełnie inne regiony literatury.

Poza tym to całkiem niezła próba. Próba, bo potrzebujesz zebrać jeszcze trochę doświadczenia. Albo kiedyś poprawisz całość przede wszystkim pod względem technicznym, albo zaczniesz to pisać od początku. Niemniej na czymś ćwiczyć trzeba. Kilka sugestii ode mnie (wybrane, bo mógłbym zrobić dłuższą łapankę, ale to nie ma sensu, lepiej skupić się na kluczowych elementach):

 

Znalazł się bowiem na granicy światów, gdzie problemy materialnego znikały, nie dotyczyły już duszy śmiertelnika.

To mi wygląda na pozostałość po bitwie z powtórzeniami. Zdanie jest teoretycznie poprawne, ale potwornie niezgrabne. Nabierzesz jeszcze wprawy, ale często usuwanie na siłę powtórzeń wcale tekstowi nie służy. Nierzadko lepiej nawet usunąć takie zdanie i zastąpić je zupełnie innym. Albo pomyśleć, czy to konkretne zdanie naprawdę jest takie ważne, że musi w danym miejscu się znaleźć.

 

Audytorium, a przynajmniej tak nazywali to ,,miejsce” niektórzy Baśniowcy przygasło lekko,

Pomijając interpunkcję, lepiej unikać takich rozmywających wtrąceń. Funkcją tego zdania jest opis zdarzenia, a dorzucasz do niego opis samego miejsca, przez co zdarzenie traci na sile. Można wcześniej wyjaśnić, że bohater jest w jakimś tam Audytorium, np. “znajdował się w Audytorium – jak nazywali to miejsce niektórzy Nieśmiertelni – choć bardziej przypominało mu ono <bla, bla, bla>”. Potem masz już tylko zgrabne: “Audytorium przygasło lekko”. Dlaczego przygasło? Co się dzieje? Zdanie nabiera mocy.

 

Uważaj na słowa, Aesucu Lorgairze – ostrzegł rozgadanego Baśniowca, zmieniając kolor Audytorium na fioletowy.

Wiemy, że ostrzega, potrafimy to odczytać ze słowa “uważaj”. Wiemy też, że bohater jest Baśniowcem (w sumie nie wiem, dlaczego z wielkiej litery) i czytaliśmy przed chwilą jego słowa, więc wiemy, że jest rozgadany. Nie ma potrzeby dodawać tego w tekście.

, chcąc najpewniej zastraszyć Aesuca, który według niego wyjątkowo pewnie wypowiadał się na temat jego zaginionego członka rodziny, jednocześnie opowiadając o nim z nieco ciemniejszej strony. 

Z odrobinę innych przyczyn, ale równie zbędny opis intencji. Wszystko to powinno wynikać ze słów Lameka – i moim zdaniem wystarczająco wynikało. Cały ten fragment jest zupełnie zbędny.

 

Zwracam tylko uwagę na problemy, z którymi musisz sobie poradzić. Jest tego więcej, to tylko przykłady.

Ale poza tym – jak już wspomniałem – jest to obiecująca próba. Przypomina mi nieco Pana Światła Zelaznego. Ale też i wiele innych popkulturowych zjawisk. Czy nawet okultystyczne klasyki w stylu Kelley’a i Dee. Pracuj dalej :) Coś z tego będzie. Nie wiem, na ile rozwinięty masz już świat – akurat tu światotwórstwa dość mało – ale szedłbym w kierunku sformalizowania wizji. Jakie są zasady? Jakie są możliwości? Na tym wielu autorów spektakularnie się wykłada, więc lepiej wiedzieć wcześniej, czy podwaliny świata są akceptowalne, niż odkryć na samym końcu podróży, że jednak nie.

Może bym zaproponował do biblioteki, tylko właśnie nie mam pewności, czy nie jest to aby zanadto “fragment”, a nie pełnoprawne opowiadanie. Zastanowię się.

Dlatego mówię, że w końcu mi się znudziło, bo w ten sposób nie można ciągnąć głównego wątku. Więc nie mogę powiedzieć, że grę skończyłem. Ale setki godzin przez lata nabite mimo wszystko.

Zagraj w Obliviona, nie będziesz miał wyboru :D

Ja się w Skyrimie nigdy nie opowiedziałem po żadnej ze stron. Może dlatego w końcu mi się znudziło. Ale to w sumie dla gry olbrzymi komplement, że tak też można.

Dzięki za wizytę i komentarz Barbarzyński Katafrakcie! Takie odwiedziny zawsze dają solidnego bonusa do morale.

Zastanawiałem się, cóż takiego Cię tu przygnało, bo że Anet błądzi w odmętach biblioteki (i nie tylko) to rzecz normalna, ale też i raczej mało powszechna. Słusznie się domyśliłem, że to Wilk polecał tu i ówdzie (dzięki, Wilku!). To chyba dobry znak, że nadal pamięta :)

Cieszę się, że się spodobało. Ciekawe, że mnie nigdy do głowy nie przyszło, że są tu ślady cyberpunka czy anime, ale macie rację, coś się pewnie we mnie takiego trawiło i wypluło w tej formie. Nie pamiętam już, kiedy to wymyśliłem, zbyt wiele lat minęło, więc nie mam pewności, co to mogło być. Wiem tylko, kiedy i w jakich okolicznościach wymyśliłem Tkaczy – ale to mogę najwyżej opowiedzieć przy piwie.

W każdym razie – kurczę, może jednak trzeba było iść w powieść :D

No cóż. Pozdrawiam!

Anet, dzięki, dzięki, nic więcej nie musisz mówić. Już czuję się wyróżniony długością komentarza ;) Trochę się po tym tekście zablokowałem/zapętliłem sam w sobie i szukam motywacji. Cieszę się, że się podobało. Szczerze mówiąc te miasta i ten warkocz budynków za nimi były jedną z prześladujących mnie wizji. Miałem jednak poczucie, że nie oddałem w tym opowiadaniu tego, co chciałem, głównie ze względu na cięcia na zasadzie: co nic nie wnosi do fabuły, to leci. A tu proszę – chyba jednak jakoś tam wyszło.

Fajnie :)

Pozdrawiam!

Dziękuję, Anet! Czasem by się chciało usłyszeć coś więcej, ale cóż… “Fajne” to instytucja, która – z tego co widziałem – poszła ostatnio w świat :) Nie będę narzekać.

Za to przypomniałaś mi, że miałem wstawić brakującą kropkę, o której pisał FilipWij :)

Kiedy coś odleży napraawdę długo, to mam wrażenie, że napisał to jakiś natchniony prorok, czy ktoś w tym rodzaju, a nie ja, i mi się wtedy bardziej podoba. Po prostu już nawet nie pamiętam, żebym coś takiego pisał.

Wow. Też to mam. Dokładnie ten natchniony prorok :) Nie rozumiem skąd to się bierze… Co ciekawe jednak działa to tylko w przypadku tekstów nieopiniowanych przez innych :)

Oj, Misiu. Może rzeczywiście powinienem był oznaczyć jako horror. Choć przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że kogoś tutaj coś takiego poruszy.

Ten tekścik był chyba najcięższy ze wszystkich moich tu. Spróbuj innych. Acz i tak jeden bardziej ponury od drugiego.

Dzięki za niespodziewane odwiedziny :)

Generalnie to “długie przebywanie w płonącym pomieszczeniu” to tylko na filmach. Oczywiście zależy od pomieszczenia, ale dla takiego typowego pokoju w bloku, temperatura rośnie naprawdę gwałtownie i podobno czas, po którym zaczynają się poparzenia to kilka minut. Opieram się na eksperymencie, który kiedyś oglądałem w sieci. Może znajdziesz. Ja szukałem i znalazłem coś innego, dużo słabsze: https://www.youtube.com/watch?v=piofZLySsNc

Dzięki, FilipieWiju, za te miłe słowa :) Bardzo się cieszę, że dobrze się czytało. O tym początku już wcześniej słyszałem. Zabawne jest, że to właśnie tę część również mnie pisało się najprzyjemniej. Ciekawe, co z tego wynika…

Heheszki już wychodzą z mody? Ja już powoli wkraczam w wiek, kiedy traci się kontakt z językiem współczesnym ;) Nawet z narzeczem internetu zaczynam mieć problem. Więc może się nie zorientowałem.

Ale tak czy owak – zawsze w pisaniu przyjmuję “zasadę tłumaczenia”, dlatego np. nie znoszę stylizacji. Chodzi o to, że jest całkiem jasne, że bohaterowie naszych opowiadań fantastycznych przeważnie nie mówią po polsku czy w ogóle jakimkolwiek współczesnym językiem. Przyjmuję, że “tłumaczę” opowiadanie napisane w ich języku na nasz – choć każdy autor już sam musi sobie zdefiniować, czym akurat ten “nasz” jest. W tłumaczeniu uzasadnione jest też zastępowanie neologizmów jak i słów w naszym języku nieistniejących dobrze brzmiącymi odpowiednikami (“Miecz migbłystalny świstotnie”) oraz wiele innych zabiegów – w niektórych wypadkach nawet stylizacja, jeśli chcemy podkreślić różnice w sposobach wypowiadania się.

Uważam że zasada jest dobra i jej się trzymać będę. Podsumowując, heheszkowanie zostaje ;) Niemniej dziękuję za Twoje uwagi, wszelkie sugestie są bardzo cenne a i Twój komentarz dał mi trochę do myślenia. No i kropkę trzeba wstawić, tak :)

Pozdrawiam.

Cześć, Finklo. Jak już pisałem gdzieś wcześniej: tak wyszło i niewiele można było z tym zrobić po tym, jak zrezygnowałem z brnięcia głębiej w powieść – czy też niepublikowalne opowiadanie, które zgniłoby później w szufladzie. Zrobiłem, co się dało, efekt powyżej :)

Ale to nieistotne. Wszystko czemuś służy i to opowiadanie swój plan minimum zrealizowało, więc uważam podjęte decyzje za w pełni słuszne.

Dzięki za przebrnięcie i pozdrawiam:)

(Dawno już czytałem, ale nie zostawiłem śladu, bo… nie miałem zbyt wiele do powiedzenia)

Spoko, uśmiechnąłem się, lecz takie króciaki to jednak nie to, czego szukam :) Trochę się czuję, jakbym miał oceniać, czy ktoś dobry dowcip opowiedział. Nie umiem tak dywagować. Ale ludzie potrafią się rozwodzić na temat Szarejnagiejjamy, więc pewnie się nie znam :)

Normalnie tego nie robię w przypadku betowanych przeze mnie tekstów, uważam, że jest tu pewien konflikt interesów… Ale tak mało osób zajrzało, a z tych większa część zostawiła niezłe opinie, lecz punkciku to już nikt. Więc mimo wszystko zgłosiłem do bib. Myślę, że tekst na to zasługuje. 

Już kilka wersji tego opowiadania widziałem, ale powiem jedno – mnie się konstrukcja bardzo podobała. Odebrałem ją jako w pewnym sensie impresjonistyczną, skoncentrowaną na wywołaniu pewnych uczuć, takiej gęsiej skórki, nie zaś na spójności fabuły. Dlatego nie uważam, by nadmierne drążenie w tej spójności było wskazane. Może związku wcale nie ma? Może to niezależne epizody, podobne, ale dziejące się w równoległych światach? To coś jakby z filmów Lyncha. Pierwsza część usypia, wskutek czego druga uderza z niespodziewanego kąta (a ten i tak jest już nieco złagodzony), a przez całość przewija się pewne budzące niepokój Coś.

W każdym razie, Bruce, nie rzucałbym się na zmienianie, tylko dlatego, że jeden czytelnik – choćby i najznamienitszy – coś powiedział. Zawsze ktoś powie, że wolałby inaczej. Ale to oczywiście już Twój wybór :)

Sympatyczne, bo i “jakbym już gdzieś to widział”. Rzeczywiście są braki w interpunkcji.

Zawsze mam problem z tak krótkimi tekstami. Przy tylu znakach trudno coś sknocić. Mniej pola, żeby się przyczepić. A skoro nie można się przyczepić, to dlaczego nie biblioteka? Z drugiej strony to tylko fraszka na uśmiech. Nie pełnoprawne opowiadanie. Przynajmniej wg mnie.

Ale mimo wszystko może i dałbym punkt, bo nieźle napisane. Przyjemnie się czyta, opisy (jakżeby inaczej) plastyczne, język oszczędny. I zakończenie dobrze zamykające całość. Daj znak życia, jeśli jeszcze tu bywasz, to popchniemy.

Bardzo dawno już przeczytałem, kilka lat temu i chyba nie wiedziałem, co powiedzieć, bo nie skomentowałem i zostawiłem w kolejce. Cały ten czas później… kojarzyłem tytuł. Zdziwiłem się, że wciąż jest na liście, bo byłbym przysiągł… Gdy zacząłem czytać, od razu powróciła puenta (choć zapomniałem, że “bohaterów” było dwóch). Ale większość jednak wyparłem.

Myślę, że tu absolutnie nie ma czego się czepiać. To znakomity tekst, ale w stylu, którego nie lubię. Z fabułą, za jaką nie przepadam. Dlatego szybko o nim zapomniałem i raczej bym z przekonaniem nie polecił. Ale doskonale rozumiem, że jeśli ktoś takie teksty lubi, to warsztat w pełni profesjonalny, żadnych zgrzytów, akcenty prawidłowe, majstersztyk.

Jeśli ktoś lubi.

Przyznam się, że ja do tej pory mam ciarki, gdy to czytam, a przecież sam to napisałem… Trochę dlatego, że czuję jakąś emocjonalną więź z Dessardem, bo dużo razem przeszliśmy. No i też mam córkę. Przedstawiam wydarzenia, które mają miejsce wiele, wiele lat po Szarańczy. Kilka wieków. Napisałbym więcej, ale nie chcę spoilerować tej powieści, której nigdy nie skończę :D Powiązanie jest więc raczej luźne, jak pisałem. I przede wszystkim w mojej głowie.

Dzięki za ten rajd, Suzuki. Miło jest tak czasem wrócić do tych starych tekstów. Nawet jeśli wydają mi się obecnie dość koślawe.

Witam ponownie, Suzuki M ;)

Waćpani mnie konfunduje ;) Nie było nominacji, widać nie zasłużyłem, przecież system działa dobrze ;) Nie, nie, żartuję, to akurat opowiadanie jako chyba jedyne załapało się jeszcze na stary, dobry system i nigdy później nie odwiedziło mnie tyle znamienitości. Skoro uznały, że nie, to nie. Zresztą to mój pierwszy (upubliczniony) tekst i jest, jaki jest, już nie przesadzajmy. Powstał bodaj w trzy dni – a trzeci to ta wspomniana autokorekta (ech, naiwności!). Kiedyś myślałem, że to długo ;) A właściwie to kiedyś po prostu pisałem zamiast myśleć, więc nie traciłem czasu.

Teraz patrzę na to wszystko już z pewnym pobłażaniem…

Ja nie mogę uwierzyć, że 25 lat temu zaczynałem pisać, bo mi się wydaje, że tyle mam lat :D

A trzeci tekst to ten: O tej, co nie bała się myszów i szczurów. Choć z komentarzy wynika, że tam akurat nie wydzieliłem go należycie z reszty historii.

A i ostatnio popełniłem postapo, przy którym zastanawiałem się, czy nie wchłonąć go do uniwersum, ale ostatecznie się nie zdecydowałem. Jak tak siebie czytam, to chyba postapo bardziej mnie reprezentuje niż ten Lovecraft. Choć w powieści miałem akurat solidną porcję macek i glutów ;)

 

Dzięki :) No, pewnie “nie pykło”. Gusta to rzecz zabawna.

Wiesz, to nie tak, że to są części. Mam nieskończoną/porzuconą powieść, przy okazji której wymyśliłem kilka tysięcy lat historii (bo i zacząłem grubo ponad 20 lat temu, choć oczywiście to nie była jakaś ciągła praca) i miewałem takie chwile, że chciałem bardziej zagłębić się w jeden z owych wymyślonych okresów. I wówczas powstawało takie opowiadanie jak to. Albo to wspomniane wcześniejsze. Albo pewne inne, które tu wrzucałem. I jedyne, co je łączy, to chronologia, tło. Tylko o to chodziło. Nie ma tu żadnej ciągłości.

A postapo? Mnie się wydaje, że w owym czasie, te 5 lat temu, postapo w zbiorowej świadomości jeszcze nie wybiegało specjalnie poza Mad Maxa, piasek, promieniowanie i mutanty. To dopiero zaczynało wybijać. A 20 lat temu było jeszcze całkiem świeże (nie że zupełnie nowe, ale wciąż intrygujące). U mnie się, szczerze mówiąc, wzięło z kombinacji dwóch pomysłów – mojej wizji zaczynającej się tam, gdzie Warhammer się kończy “ok, no to pobiliśmy Chaos, świat spłonął i co teraz” oraz kumpla, który mi mówił “jasne, ale dodaj do tego coś ze Strugackich”. Urosłem, Chaos poszedł precz, ale zniszczone artefakty starego świata pozostały.

W każdym razie zmierzam do tego, że 5 lat temu to jeszcze nie dla wszystkich było postapo moim zdaniem. Ale mogłem nie być na czasie. Teraz, niestety, to już bardzo powszechne tło. Jeszcze nie sztampa, ale ona już wygląda zza rogu.

I tak czy owak – miło mi, że i nad tym testem się zlitowałaś :) Pozdrawiam.

A co tam się będę bronił – jeśli wyszedł Lovecraft, to niech będzie, że Lovecraft. Grunt, że się podoba. Dzięki raz jeszcze, Suzuki M.

A to niespodzianka, Suzuki M. Cieszę się, że się zlitowałaś nad tym tekstem i poprawiłaś mi przy okazji nieco humor :) Bardzo Ci dziękuję.

Ech, te piórka, biblioteki – nie pierwszy raz to słyszę i to już któryś tekst tak oceniany… za kulisami, powiedzmy. Jakoś nie miałem szczęścia do portalu. Cóż, lubię długie opowieści, a te nie mają tu aż takiego wzięcia. Ciekawe, jak wyglądałoby moje pisanie, gdybyś napisała te słowa 5 lat temu. Może podobnie, może zupełnie nie, kto to wie, kto to wie :)

Tak czy owak – miło, że napisałaś je teraz. Pozdrawiam.

Dziękuję, Oidrin. Jak wyżej i zgodnie z obietnicą – możesz dać mi znać.

Wiesz, ja miałem świadomość, że to opowiadanie nie jest złe, dlatego wysłałem je do MC. Ale to co piszesz, to dla mnie wielki komplement. Naprawdę mi miło. Powinien to być również komplement dla Was wszystkich, bo to na portalu nauczyłem się zwracać uwagę na to, co ważne. Nie mam wątpliwości, że jeszcze ktoś przyjdzie ponarzekać, bo inaczej być nie może, ale już te pierwsze opinie są na tyle budujące, by wiedzieć, że było warto spędzić nad tekstem tyle wieczorów.

Czy mogła to być książka? Ja uznałem, że nie, głównie ze względu na (obawiałem się) średnio wyrazistego bohatera. Czy kilka razy więcej spędzonych z nim chwil, to nie zbyt wiele? Nie miałem pewności. Nie mogłem go już zmienić, bo taki był i kropka. Bez niego byłaby to zupełnie inna opowieść.

A druga sprawa jest taka, że ten tekst porzuciłem po pierwszym drafcie, te wiele lat temu, gdyż takie historie nagle stały się zbyt modne. Gdy zdecydowałem się go wskrzesić, z mocno zmienionymi akcentami, nie miałem już odwagi zaryzykować z powieścią. Zresztą – kto to wie, jak by było. Rynek wydawniczy też się stale zmienia. Przeważnie na gorsze ;) Ale, jak pisałem, pomysły jeszcze mam, spokojna głowa. Tylko czasu brak…

Nie, nie mówię, że nie ma różnych możliwych konsekwencji. Oczywiście, że są. Tylko nie mam pewności, jakie dokładnie. Przychodzi mi do głowy mnóstwo rozwiązań, przez co moc zakończenia słabnie.

No, finał s1 Twin Peaks był znakomity, taka ogólna katastrofa, ale to uderza prawidłowo tylko wówczas, gdy spodziewasz się rozwinięcia w kolejnym sezonie. Choć z tego co pamiętam, ja nie rozumiałem w latach 90-tych pojęcia sezonów, więc po prostu czekałem na kolejny odcinek. Gdybym tu się spodziewał dalszego ciągu, taki cliffhanger byłby bardzo na miejscu. Tyle że się nie spodziewam. Ale skoro tak się odgrażasz, że będzie… ;)

Pozdrawiam.

@Arya

Chciałem napisać, skąd moja infodumpofobia, ale już nie będę odkrywał wszystkich kart ;) Skoro się tych zrzutów nie czuje, to znaczy, że wykonałem dobrą robotę, gdy je ukrywałem :)

Schematy jako fundament lub spoiwo są całkiem korzystne, bo czytelnik od razu czuje się jak w domu i tłumaczyć też nie trzeba za wiele (oszczędzając liczbę znaków, czas ekranowy etc.). Za to na tym można już budować własne konstrukty. Skupiłem się ostatnio na analizie znanych i lubianych fabuł i do takich właśnie wniosków doszedłem. Zresztą Ocha i Enderek bardzo mi pomogli opisami swojego odbioru, bo to też nie takie proste – nie można pójść za głęboko w schematy, a z drugiej strony punkty “wyłamania” powinny być wyeksponowane.

No, nie będę za dużo tłumaczył, bo przecież “ma to wyglądać, jakbym od początku wiedział do czego zmierzałem” ;)

 

@Irka_Luz

Może to i ponura wizja, ale w końcu miałem osiem lat na przemyślenie, jak sam bym próbował zorganizować takie miasto, gdybym nie miał tzw. hamulców. ;) I wyszło mi coś takiego. Może lepiej miejmy nadzieję, że nie ja będę organizować przetrwanie gatunku ;)

 

@Wszyscy

Dzięki za opinie, kliki i dobre słowa. Proszę się nie wykręcać, obietnica jest obietnicą, mam u Was dług wdzięczności. Nie mam już czasu, żeby aktywnie uczestniczyć w życiu portalu, więc mogę zrobić chociaż tyle. Oczywiście nie miałbym też czasu na 5 bet jednocześnie, więc po prostu – jeśli kiedyś gdzieś, to wiedzcie, że nie odmówię i będę starał się zmieścić w sensownym czasie :) Jak coś, to na priv.

Jak nie lubię szortów, tak ten czytało mi się znakomicie. Mieści w sobie imponującą ilość fabuły, szkoda, że poupychanej tak, że łatwo przeoczyć coś istotnego (ja np. ominąłem zupełnie Bastet, chyba przeskoczyłem wzrokiem, trudno powiedzieć, a pojawiło się to tylko ten jeden raz).

Ale… Zawsze jest jakieś ale.

Zacząłbym od zakończenia, bo to był chyba element kluczowy, a wyszedł kontrowersyjnie. Mnie raczej rozczarowało, pozostawiło bez puenty. O ile przeważnie lubię otwarte finały, tak ten po prostu nie dał mi możliwości samodzielnego snucia historii dalej. Słynne zakończenia z Incepcji czy Pamięci Absolutnej są tak mocne, ponieważ widz – choć nie dostaje odpowiedzi (to sen czy nie sen?) – potrafi sobie wywnioskować logiczne konsekwencje obu możliwości. Czyli tak naprawdę dostaje dwa zakończenia i sam musi wybrać, które woli. Podobnie jest np. w Teatrze Mistrza Tramonte imć Darcona, jeśli mowa o bliskim nam słowie pisanym (choć tam akurat mam jakieś dziwne uczucie, że widziałem coś zbliżonego w wersji animowanej… ale nie potrafię sobie przypomnieć). Tutaj natomiast… znamy dwie możliwości (zniszczyć/roznieść), ale wiemy, że kot nie chciał wybrać żadnej z nich. Co więc wybrał? Nie mam pojęcia, więc trop mi się urywa :) Puenty brak.

Poza tym jednak całkiem zgrabny tekst, satysfakcjonująco nietypowy bohater, ładnie zestawiasz dwa punkty widzenia, koci i psi, choć to też może być pułapka – przykładowo ja zdecydowanie wolę koty, więc psi punkt widzenia odruchowo uznałem za błędny. Psom się ciągle coś wydaje, myślałem sobie, więc tu pewnie też im się wydaje. Ale to tylko świadczy o tym jak łatwo dałem się wciągnąć w punkt widzenia kota :) A to duży plus. No i właśnie, dużo treści, a tylko w jednym fragmenciku (przedstawienie Strażników), jej wprowadzanie zabrzmiało lekko nienaturalnie. Reszta – płynie, wciąga i obiecuje tajemnicę. Za to brawa. Szkoda tylko, że nie domyśliłem się, na czym dokładnie owa tajemnica polega.

Jak to mam w zwyczaju, skupiłem się na tym, co niekoniecznie wyszło. Niemniej całościowo – i biorąc pod uwagę moją niechęć do szortów, której tu w ogóle nie odczułem – udany tekst. Czytałem z przyjemnością.

Takie moje mocne 5.

 

Nie znam, ale faktycznie, przeglądając pobieżnie widzę pewne podobieństwo wizji (niekoniecznie tej przedstawionej, ale tej przyświecającej “w tle”). A prawda jest chyba taka, że ja jeszcze w dzieciństwie byłem pod olbrzymim wrażeniem m.in. “Miasta skazanego” Strugackich. Nie wiem, czy je dobrze zrozumiałem, na pewno dodałem coś od siebie, lecz wiele moich pomysłów ma wspólne korzenie w projekcji tamtej książki na moją wyobraźnię, w tym i te tutaj. Nic w tym nie ma złego, normalna rzecz :)

Dzięki, Wilku. Celne uwagi, choć nie na wszystkie odpowiem. Wydaje mi się, że na pewnym etapie tłumaczenie “co autor miał na myśli” szkodzi – ot, po co psuć czytelnikowi humor, każdy powinien interpretować tak, jak uważa ;) Powiem tylko, że w moich założeniach Eylis ugrywa więcej niż “przeciwnik pozwala”, ponieważ owszem – tak jest dobra. Zgadzam się jednak, że pewne rzeczy można było nieco bardziej uwypuklić. Po prawdzie to od początku o tym wiedziałem, po prostu uwypuklanie często kończy się infodumpami, których – nie da się ukryć – i tak trochę tu jest. Więc odpuściłem tę kwestię. I teraz już raczej nie zmienię, bo ten tekst jest jak organizm w bardzo delikatnej homeostazie.

“Różańca” nie czytałem. Za to przyznam się, że pewne klasyki anime zawsze odciskają jakieś piętno, gdy wchodzę w cyberpunkowe klimaty. Dla mnie to pewien wzorzec, do którego często nieświadomie się odnoszę. Ale nie próbowałem budować oczywistych nawiązań, co to, to nie.

A co do narracji – baaardzo długo o tym myślałem. Wiesz, to jest stary tekst i już nie pamiętam, która to ze scen mnie w końcu przekonała, ale chodziło o to, że procesu “odkrywania” świata wraz z czytelnikiem nie dało się tak dobrze przedstawić z perspektywy trzeciej osoby. Co nie zmienia faktu, że pierwsza osoba jest faktycznie bardzo trudna w takim ujęciu – niełatwo uniknąć kolejnych infodumpowych rozkmin.

I to dwusetne piętro. Kurczę. Jak tak patrzę w moje przepastne annały, to ono zawsze tam było. W mojej wyobraźni budynek od początku był zdecydowanie niższy, ale tak czy owak – z tego co pamiętam z moich wewnętrznych uzasadnień, to chodziło o to, że lądują przecież na dachu. Więc nie mogło być to jakieś 20-te, bo byłoby pod nimi :) Czy aż dwusetne… no, pewnie nie. Nie wiem, jak mi to umknęło :)

Oczywiście, że odwiedzę Twój tekst. Jak tylko znajdę chwilę czasu.

Dzięki raz jeszcze.

 

@ManeTekelFares oj tam ;)

Dziękuję pięknie, Reg :) Bardzo się cieszę, że moje obawy się nie spełniły.

Wprowadziłem poprawki, zostawiłem tylko rysy twarzy, bo to właściwie taki niby-zbędny dodatek dla lepszego brzmienia. Śmiem uważać, że to dopuszczalne.

O cudzysłowach nawet na becie napisałem, że to już zostawiam redakcji do poprawy, bo sam miałem w głowie mętlik i znajdowałem sprzeczne informacje na ten temat (również w zakresie interpunkcji w takim zapisie – ostatecznie wzorowałem się na anglosaskiej, ale i to chyba nie zawsze). Zmieniłem wedle Twojej sugestii, bo z pewnością wiesz na ten temat więcej niż ja.

Nie odwdzięczę Ci się pewnie betą, ale tak czy owak kłaniam się nisko.

Dziękuję, Bruce, miło to czytać :)

Ponieważ tekst jest faktycznie rozmiarów słusznych, w ramach wdzięczności masz u mnie betę. Jeśli będzie Ci potrzebna, wyślij proszę wiadomość na priv.

Myślę, że przy takiej objętości – i mojej ograniczonej obecności na portalu – wypada zaoferować takie nietypowe rozwiązanie każdemu solidnemu czytelnikowi. Przeedytuję przedmowę w tym kierunku.

Droga Reg, jak na Twój gust to chyba rzecz jest zbyt zagmatwana… Ostrzegam lojalnie. Ale dziękuję.

Wiem, Reg.

Ale nie ma gdzie tego wysłać, poza rzeczywiście rozwinięciem w pełnoprawną książkę, ale na książki to mam inne pomysły, więc…

No, szkoda tych literek.

 

Edit: teraz się zastanawiam, czy jednak nie usunąć, ale… Hm.

Od kilku dni sprawdzam Valheim. Early Access, więc lekko pustawo, ale… No kurczę jest coś zarąbiście wciągającego w tym błąkaniu się po puszczy. Gram sam, więc tylko ja kontra las. Pewnie w końcu mi się znudzi, jednak przyznać muszę, że coś w tym jest.

Ale dlaczego? Trudno powiedzieć. Porównując do Death Stranding (któremu nic nie zarzucam, spoko jest) np. nie czuję się oszukiwany. Nie jest tak, że tup tup i przekroczyłem Appalachy. Nie ma punktów odniesienia, więc skala nie zakłóca imersji. Może to to. A może poczucie wpływu na otoczenie? Trudno zgadnąć.

Hm. Albo mi się zdaje, albo cena Death Stranding na Steam wzrosła dramatycznie w ostatnich dniach. Chyba przygotowują się do “promocji” 50%, gdzie cena będzie taka, jak na początku.

Długie to, Naz? Przy czym długie → dobrze.

Wrzuciłem sobie na wishlistę.

Muszę czymś wypełnić pustkę po The Elder Scrolls Online. Jeśli ktoś nie wie, to jest to bardzo solowalna gra. Grałem pół roku i przez cały ten czas konsekwentnie odrzucałem wszelkie zaproszenia do grupy etc. Znaczy nawet nie wiem, jak się używa chata. Za to jeśli ktoś ma takiego świra na punkcie samotnej eksploracji jak ja,  to tam można go znakomicie zaspokoić. Choć przede wszystkim w nowszych obszarach (Elsweyr, Summerset, Greymoor etc.) , które są wyraźnie ciekawsze niż te stworzone na początku. Tak czy owak świat jest ol-brzy-mi (ok, pewnie nie największy ever, ale to i tak Skyrim x 20).

Niemniej… to jednak tylko MMO. Czyli: niekonsekwencje, rozmydlona fabuła, exp w każdej szafie, questy na poziomie podstawówki (z okazjonalnymi wyjątkami). No ale można łazić dobre kilka lat. Ja złaziłem max 10% tak naprawdę. Dopiero wtedy zaczęło mnie to nudzić, bo w końcu pojawiła się powtarzalność.  Oczywiście nie mam szczególnie dużo czasu, więc innym może się to przytrafiać wcześniej ;).

No i jednak fabularnie niczym nie przykuwa. Może tylko Johnem Cleesem w roli hm.. błędnego rycerza.

OK Raised by wolves poszli w kierunku, który mnie rozczarował, więc wycofuję swoją rekomendację. Oczywiście nadal warto oglądać, jeśli ktoś ma czas, niemniej mój znak jakości wymaga nieco więcej ;)

A Norsemen są spoko. Zdarza mu się przekraczać granice, których przekraczania nie lubię. Więc też zarzuciłem oglądanie. Ale poza tym naprawdę są spoko.

Lovecrafta zostawiam na później, w międzyczasie sprawdziłem Raised by Wolves. Jest trochę głupotek, ale no cóż, gdzie nie ma, show musi być.

A poza tym zapowiada się nieźle: s-f jest, trzyma w napięciu, widowisko pełną paszczą, no i przynajmniej jedna aktorka wymiata (dużo niepokojącego niemrugania, a bo co, tylko Hopkinsowi wolno?).

Zobaczymy, wstępnie zachęcam.

Bardziej konkretnie się nie dało :) Ale mogę rozwinąć.

Obejrzałem tego ze 2.5 sezonu czy coś. Może nawet 3. Jest SF, setting może być, choć złożony niemal wyłącznie z klisz. To miłośnika SF może na chwilę zatrzymać, jak i mnie zatrzymało. Zwłaszcza gdy nie ma nic lepszego.

Jednakowoż: jest to produkt. Do cna amerykański. W dodatku produkt stworzony bez miłości, jest raczej rozciągnięciem do granic absurdu tego, co sprzedało się w Lost. Przede wszystkim chce zaskakiwać widza i stara się to robić na każdym kroku i do obrzydzenia, aż w końcu największym zaskoczeniem jest brak zaskoczenia. W Lost zwroty akcji polegające na tym, że ktoś postępuje inaczej, niż byśmy się spodziewali, czy też wręcz okazuje się być kimś zupełnie innym, niż myśleliśmy – to były cliffhangery, końce sezonu, wielkie niespodzianki. W The 100 takie atrakcje mamy 3 razy na odcinek, przez co traci się wszelką wiarę w równowagę psychiczną bohaterów.

Ale tak, jest grupa mniej lub bardziej atrakcyjnych “rozbitków”, są Others, są konflikty, są tajemnice. Fabularnie jest poziom… cóż, satysfakcjonujący może wielu, ale na pewno nie dla wybrednych, szukających wiarygodnych związków przyczynowo-skutkowych widzów. Zdecydowanie gorzej niż w Lost, a to już każdemu zostawiam do samodzielnej oceny. Podobno mają też podobny problem z kończeniem wątków. Prosiłem kolegę, żeby mi streszczał kolejne sezony, bo szkoda mi już było na nie czasu, a mimo wszystko ciekaw byłem odpowiedzi i to się naprawdę dawało zrobić przy jednym piwie.

Więc generalnie: może i dałoby się coś z tego wyciągnąć, jeśli przymknąć oko na typowo hollywoodzką głupotę scenariusza (gorzej nawet niż w ostatnim sezonie GoT), ale biorąc pod uwagę długość odcinków i ilość sezonów, moim zdaniem szkoda na to czasu.

Lepiej już coś napisać.

Albo obejrzeć The Expanse. Ja się na to przesiadłem właśnie z The 100 i niewykluczone, że dlatego tak się nim zachwyciłem. “Telewizyjne” SF nie musi być kretyńskie – odkryłem w wielkim szoku (telewizyjne to już średnio pasujące określenie, ale hm… nie mam lepszego).

Nie porównywałbym opowiadań do odcinków serialu. Są oczywiście wyjątki, ale opowiadaniom bliżej raczej do obrazów. Jest to, co autor wybrał jako sedno. Kilka ozdobników, światła, cienie. I do widzenia. Hm. Im dłużej o tym myślę, tym więcej wyjątków widzę, ale w każdym razie na bardzo niewiele z nich natrafiłem na tym portalu. Pamiętam, że nawet pisywałem takie komentarze. Że to rzadkość tutaj, tak żeby z fabułą (mini-powieści). A seriale… no nie, to działa zupełnie inaczej, ale nie chcę się na ten temat rozwodzić.

Ja, jak cały świat wie, nie lubię opowiadań, nigdy nie lubiłem i lubić nie będę. Obrazów też nie. Są wyjątki w obu przypadkach. Pisałem opowiadania tylko po to, by się dowiedzieć, jak potencjalnie odebrana zostałaby moja powieść.

Natomiast patrząc na mój przykład, który też wielokrotnie już omawiałem, może jest w tym coś, że wielu czytelników (czy większość? a diabli wiedzą) ma “skręt” introwertyczny, a taki skręt może prowadzić do potrzeby budowania trwałej więzi, tudzież relacji, z przedmiotem interakcji. A bardziej po ludzku, jest to konieczność budowania relacji – z bohaterami bądź światem przedstawionym – zamiast szybkiego romansu na dyżurze.

I ok, taki szybki numerek (Nowej Fantastyki) może być całkiem fajny, a niektóre nawet zostają w pamięci na dłużej, ale to nie to, czego czytelnik tak naprawdę szuka. Oczywiście, są też powieści po których zostaje głównie niesmak.

W każdym razie żeby to miało znaczenie biznesowe, to tak by to musiało działać w przytłaczającej większości przypadków. A jakoś nie mam pewności… (tak więc nie musicie się rozwodzić, jak to macie inaczej).

Trudne (ale nie SF) 52k z prośbą o wskazanie, czy da się zrozumieć, no i czy dobrze się czyta. Poprawki stylistyczne niekonieczne, ale nie zignoruję żadnej ewentualnej uwagi.

Nie jest na konkurs i nie ma pośpiechu. “Lustra naprzeciw luster”.

Ktoś ma odwagę?

Jakiś filozof mógłby się nade mną popastwić.

Devs dociągnąłem do końca z mieszanymi uczuciami. Generalnie, jak mówiłem, ładne. Na pewno po takim rozwinięciu nie dało się tego skończyć inaczej i to może był największy problem – obejrzałem do końca, licząc, że wymyślą coś innego, a tu jednak wszystko prowadzi do tego, do czego prowadzi. Oś fabuły to dość stary, ale nie aż tak popularny, motyw, ale SF to na poziomie high fantasy raczej. Lecz wynikają z tego fajne rzeczy. Na pewno nie zapomnę sceny z 1-sekundowym lagiem (kto widział, ten wie). Zabawne to takie i straszne.

Zajrzałem do Devs, pierwsze 2 odcinki: naprawdę ładnie, działa na zmysły, stopniem impresjonizmu zbliżony faktycznie do Anihilacji. Fabuła posuwa się do przodu jak walec i raczej nie zaskakuje, bo na wszystkie kluczowe elementy fabuły jesteśmy stopniowo przygotowywani – co nie znaczy, że nie wciąga. Myślę że spoko.

Na tym etapie nie wiem, czy będzie się to trzymało kupy, pewnie nie, ale może chociaż pozwolą nam po swojemu sobie interpretować.

Wstępnie lubię.

EDIT: Troszkę kojarzy mi się też z Grande Bellezza. Mimo że zupełnie co innego. Jakby… podobnie zmasowany atak bodźców.

Ale z tym good place’m to jakoś tak, że po pierwszym odcinku robi się lepiej? Bo ten pierwszy mocno mi nie podszedł i rzuciłem w diaboły (czy też bad place). Chociaż chusteczkami to się mnie raczej straszy ;)

Zgrabne, sympatyczne, bez nadmiernego przedłużania. Hm. Chciałoby się powiedzieć, że raczej mało odkrywcze – w znaczeniu, że podobnych fabuł przewinęło się sporo, nawet tutaj, pamiętam, było coś o puzzlach – ale może 30 lat temu wciąż mogło zaskoczyć.

Dziś mnie nie zaskoczyło, najwyżej brakiem zaskoczenia. Ale cóż, takie czasy.

Dzięki za rozwinięcie, Chrościsko. Coś mam problem z tworzeniem dających się lubić bohaterów. Tzn. chyba w ogóle o tym nie myślę, bo sam niespecjalnie zwracam uwagę na bohaterów, czytając teksty innych. Pewnie nigdy nie będę do końca czuł, o co chodzi z tym przejmowaniem się losami (choć nie pierwszy raz już o tym słyszę), ale możemy o tym pogadać na kolejnym piwie. Może mnie oświeci.

Z opisami… no staram się. Ale co zrobić, wolę Tolkiena od Sapkowskiego. Nie wiem dlaczego. Po prostu. A pisać muszę tak, jak lubię, inaczej to nie ma sensu. Pracę już mam ;)

Natomiast o czym to było? Tym pytaniem obnażasz częste u mnie zjawisko – (między innymi) o czymś, czego w tym tekście nie ma. To jest prequel, albo raczej pradziad prequela. Vesna zwiastuje “wiosnę” nowego świata. Valkred, intencjonalnie dość zniekształcone “doradzający wilkom”, ma tu też swoją większą rolę. Pewnie nikt by się nie domyślił, ale jego przydomek – raptem raz wspomniany w tekście Henok – jest wersją (rzeczywistą) imienia Enoch, a zatem tego, który rozmawiał z Bogiem/bogami i przyniósł ludziom dar wiedzy. Ogólnie rzecz biorąc opowiadanie było o dwóch sprawach: Zniszczu, jako czymś, co odmieniło (ponownie) świat, oraz Vesnie, dzięki której wiedza została zachowana (choć w sumie jej rola jest mocno pośrednia).

Obie te sprawy mają więcej znaczenia w dalszych częściach historii, ale że ich tu nie ma, to doskonale rozumiem zagubienie.

Oprócz tego, niejako mimochodem, tekst wyraża moją fascynację erą wędrówek ludów i jest próbą jej odtworzenia w zupełnie nowych realiach. Zmagania z przyrodą, zależność międzyludzka, potrzeba bezpieczeństwa, krzepnięcie mafijno-rodzinnej organizacji w państwową. To się bardzo często u mnie przewija i z pewnością będę jeszcze do tego wracał.

Mam nadzieję, że coś wyjaśniłem ;)

Tak, o tym mówiłem. Chociaż powiedziałem też, że uważam je za moje najlepsze, a to nie jest prawda. Kiedyś tak było, ale od tego czasu sporo się zmieniło. Już nie chciałem tego prostować :) W każdym razie lubię ten tekst i włożyłem w niego sporo wysiłku, choć zaczyna się ciężko. Onegdaj myślałem, że wyrafinowanie.

Tak więc w jakimś stopniu na to “przelecenie” przez pierwszą stronę poczekalni bez żadnego punktu trochę zasłużyłem. Trochę dyżurni mieli… inne sprawy. Trochę innych zbiegów okoliczności. Trochę shit happens. W każdym razie jakoś strasznie na wpychaniu go teraz do bib mi nie zależy, natomiast że zależy na czytelnikach – wielkie dzięki za przeczytanie. I za klik też.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka