Profil użytkownika


komentarze: 129, w dziale opowiadań: 128, opowiadania: 47

Ostatnie sto komentarzy

Nieco (bardzo) z poślizgiem, ale Tarnino, dziękuję za Twoje uwagi oraz miło mi, że mimo przybrudzonego okienka (upaćkanego w kolorowe metafory :>), podobał Ci się ten świat. 

Co do Izy – sama wiesz, że gusta są różne, a Stasiu (tak, tam, jak zmieniał ton, co wskazałaś, to ironizował) też miał charakterek. Choć tutaj nieco liryczny, bo wziął i spartolił. 

I na dodatek, skoro Izka była takim nożem po talerzu, to być może właśnie najbardziej Ci utkwi w pamięci. W każdym razie, dziękuję Ci za komentarz oraz konkurs. ;)

 

Sonato, miło, że znalazłaś coś w tym opowiadaniu dla siebie i nie było udręką jego czytanie.

I dzięki też za mem z Wokulskim. 

Pozdrawiam! ^^

Saro, miałaś fajny pomysł na tracenie kolorów, Miasto Łez – i na te oczy, które były wypełnione żukami. Zastanawia mnie też, dlaczego wybrałaś akurat te robale, a nie inne?

Gdzieś na początku tekstu natomiast wstawiłaś nawiązania do różnych książek – to na plus, pozwala czytelnikowi się ucieszyć, że coś rozpoznał/zna to/czytał. Wydaje mi się, iż czasami to przytrzymuje niektórych, przykuwa do tekstu. Albo czasem bawi takie nawiązanie.

Co się tyczy postaci, to krótkimi wtrąceniami narratora szybko oddajesz wygląd ich relacji. Powtarzająca się myśl chłopaka/fraza, że musi Lolę umyć i na końcu topi – zdaje mi się, że można to podciągnąć pod to, że zaczynał tracić zmysły. Albo stracił do dziewczyny cierpliwość.¯\_(ツ)_/¯

Pod koniec piosenka Gunsów – jako końcowy akcent opowiadania dobrze się sprawdza. Natomiast podczas lektury miałam wrażenie, że wszystko dzieje się szybko, nieco za szybko. Składam to jednak na karb limitu.

Ogólnie utkałaś fajny klimat, i stworzyłaś ciekawy świat, Saro. ;)

Anet, dziękuję za komentarz.

NaNo, dzięki za komentarz i uwagi. ;)

To całe Gniazdo z Lasem Dźwięków skojarzyło mi się od razu z Hogwartem i Zakazanym Lasem – nie wiem, czy to świadoma inspiracja, czy jakoś tak samo wyszło? :)

Wiesz co, Nano, jak pisałam, to miałam w głowie jedynie to, żeby stworzyć taki “dźwięczny” Las, więc, odpowiadając, wyszło samo. Gniazda nie skojarzyłam też z Hogwartem, najpewniej dlatego, że nie czytałam już Pottera od kilku lat.

 

Po pierwszych opisach skojarzyło mi się z opisem Tartaru, jaki kiedyś przeczytałam, szczerze mówiąc. Generalnie czytało się płynnie. Dobry tekst. ;) 

Nigdy nawet nie zdradzili mi swoich imion. Nie miałem pojęcia, na czym polegała ich pokuta.

Pewnie na spędzaniu z sobą czasu. :p 

 

Hm… Wiesz, krarze, ten głos można porównać do krzyczącego Ciastka (w wersji damskiej) w tamtym momencie. ;)

Wiem, nieco abstrakcyjnie, ale cóż. Cały tekst, mam wrażenie, wyszedł mi nieco jak wiersz. Tam jeszcze “dziwnym” słowem jest kalumet. Ale hej, dwa dziwne słowa, rzadko używane, na 31k znaków to, imo, aż tak nie razi. 

 

Kobieta w czerwieni wyciskała z siebie łzy i starała się nie szlochać.

 

Nie rozumiem tego zdania, skoro wyciskała łzy to czemu starała się nie szlochać?

 Łzy łzami, ale nie zawsze przy płaczu są zjawiska akustyczne. Czyli – po jej policzkach spływały łzy, ale nie szlochała (a przynajmniej próbowała).

Poprawiłam. Dzięki za miłe słowa, również pozdrawiam i powodzenia! ^^

Nie wyobrażam sobie takiego pośpiechu, który pchnąłby mnie w środek bitwy. :P Mam na myśli to, że jeśli ją ujrzał, powinien chyba uciekać, spróbować ominąć, przeczekać w odległości. Zwiększyłoby to szanse na powrót do Izabeli. ;)

Ech, w tej kwestii, powiem tak: są ludzie cierpliwi, i niecierpliwi. Generalnie ludzie są różni. Tak więc Stanisław, jak napisałeś, „mógł przeczekać”, ale jeśli mu się spieszyło, a na dodatek, jak powiedział Anastazji, w sumie miał gdzieś bitwę, to miał gdzieś bitwę – i poszedł. Można go przy tym uznać za osobę niecierpliwą. :)

To trochę jak z rozsądkiem, logiką – jeśli ktoś pali, to wówczas wie, że sobie szkodzi. Powinien przerwać, nie przestaje, bo daje mu to ulgę. 

 Usłyszała skrzypnięcie złamanej gałązki. Przystanęła. Wyłamała palce, zacisnęła następnie w pięści i odwróciła się.

Ze zdenerwowania. Nie bywała wcześniej w takich miejscach, miała taki tik nerwowy, żeby to zrobić w aż takiej sytuacji stresowej. Tu znowu: wbrew logice.

Chociaż obserwujemy historię z perspektywy Anastazji, to wiemy, że Stanisław poczuł przyjemne mrowienie w palcach. Taka nagła zmiana narratora.

Chwila. To jest narracja trzecioosobowa, a nie pierwszoosobowa. Mogłam napisać, wydaje mi się, Adku, co poczuł Stanisław – gdybym pisała z „głowy” Anastazji, z jej punktu widzenia, w pierwszoosobowej, rozumiałabym lepiej, dlaczego nie mogłam (jak rozumiem) tak napisać.

Czemu rzuciła się w bok? Czemu to, co ją zaatakowało, nie skończyło sprawy jak należy?

Rzuciła – bo wyczuła zagrożenie. Była na etapie, gdzie ledwo co widziała (a świat przybierał coraz bardziej barwę czerwieni), i ledwo cokolwiek słyszała (Zawyła, ale głos wybrzmiewał jak spod powierzchni wody). Wtedy wyostrza się dotyk – tutaj pardon, wlepiłam zdanie, że dotknęła ziemi – czyli poczuła jej drżenie, że coś się do niej zbliża.

Co zaatakowało? Stanisław ostrzegał Anastazję.

 

Ninedin, dziękuję ci za komentarz. ;]

Jeśli chodzi o to konkretne nieprawdopodobieństwo, moja odpowiedź brzmi tak, jak do Adka: ludzie potrafią zachować się w sposób różny i wybitnie nierozsądny, sprzeczny z logiką. Wydaje mi się, że postacie literackie również.

 Rozumiem, że można stworzyć argument, iż nie ukazałam na samym początku motywacji Stanisława, aby wrócić jak najszybciej i to nawet przez bitwę. Jednakże w późniejszych fragmentach tekstu zaznaczyłam to wyraźniej – Stanisław podczas rozmowy z Anastazją przejmuje się, martwi, ma obawy, czy się Izabela na niego nie gniewa i odczuwa niepokój o to, co ona czuje. Mówi też, że miał bitwę gdzieś, chciał jak najszybciej wrócić do żony, plus potem w kolejnych swoich kwestiach zaznacza, że tęskni za nią, etc. 

Generalnie – mówi dużo o niej, a nie o swojej sytuacji, że wziął i zginął. Nie odczuwa, krótko mówiąc, przerażenia z tego powodu, tylko mówi o swojej żonie. To ukazuje, jak bardzo chciał Stanisław wrócić do Izabeli. Jednocześnie kierował się uczuciem, nie rozsądkiem i się przecenił, więc wyszło jak wyszło.

To z różnym stylem, muszę przyznać, że trochę eksperymentowałam – w Lesie bardziej bawiłam się opisami i nie tylko tam, aby nadać większy klimat, trochę odrealnić. W momentach dialogów i akcji – nie, bo uznałam, że nie było takiej potrzeby.

 Rozumiem, iż mogło cię to wybić, bo tekst nie jest jednolity stylistycznie.

 

Irko, dziękuję za komentarz. ;)

 

 Zastanawiam się tylko dlaczego właściwie Anastazja uciekała i dokąd.

 

W kwestii Anastazji – jej ucieczka nie była jakby głównym tematem, punktem opowiadania, stąd podrzuciłam poszlakę w postaci wtrąceń o profesorze, na przykład, że uciekła, słysząc profesorski ton, czy też wspominała twarz wrzeszczącego profesora.

 

Wygląda na to, że do miasta, do którego chciał ją wysłać Stanisław, ale czemu w takim razie nie przyjęła jego propozycji.

Chciała uciec jak najdalej. Nie przyjęła, gdyż kierowały nią złożone uczucia, emocje, jakie w niej siedziały, Irko. Uciekała, bała się, też zauważyła, że za późno zadała pytanie, kim był Stanisław, nie do końca mu na dodatek ufała. Wspominałam też, iż zaczęła się w tamtym momencie cofać.

I tutaj, taka wskazówka z jej przeszłości, że mogła kiedyś się na czymś ,,przejechać” i być nieufna:

 Anastazja skrzywiła się; blizna przechodząca przez szyję i kącik ust zapulsowała bólem. Wiedziała, oczywiście, że wiedziała.

Blizna. Anastazja, jak nakreśliłam, kiedyś została solidnie uderzona przez własnego dziadka, aby się nie bać. Ale to mogło spowodować, że dziecięca ufność zaczęła walczyć z tworzącą się nieufnością z różnych względów (to z dziadkiem, bo bliska osoba ją uderzyła ((Nadgarstki zapiekły ją, przypomniały o sobie bólem. Dziadek zlał ją kijem, porachował kości.)), oraz to z blizną, której sama sobie nie zrobiła).

Stąd też dziewczyna mogła reagować różnie na Stanisława – i szala, że tak się metaforycznie wyrażę, szala braku zaufania (coś w rodzaju „ufać, nie ufać?”) przechyliła się na jego niekorzyść, stąd odmówiła. Lecz, tak jak napisałam wcześniej, na tę odmowę składało się kilka przyczyn, wyszczególnionych w pytaniach od razu po gwiazdce, rozpoczynającej scenie w Lesie.

W kwestii tego, co potem: Stanisław odratował ją z Lasu, a ona wówczas zgodziła się mu pomóc – z powodu również swoich zasad i swego honoru, jakie między wierszami miała. Poza tym, można odczytać ją również jako postać w pewnym sensie impulsywną, może również butną.

Ogólnie jeśli chodzi o to opowiadanie, to postacie mogą być bardzo różnie interpretowane w kwestii zachowania – dla niektórych mogą być jasne, niejasne, w miarę zrozumiałe bądź nie. Myślę, że z tymi postaciami rozbija się ta sprawa, o której napisał już Primagen, czyli: Bo ludzie są różni, a niewielu postępuje zawsze w zgodzie z żelazną logiką.

I tu się zgadzam, że ludzie nie zawsze postępują w zgodzie czy z żelazną, czy też ogólnie z logiką. Również też te postacie nie postępują zgodnie z żelazną logiką, tylko kierują nimi bardziej uczucia, emocje czy też przeczucia.

 

W ogóle nie wiem, czy to kwestia limitu, ale masz tu sporo niedokończonych wątków, jak choćby z pierścieniem i smokiem, co się tam właściwie stało?

 

Kwestia limitu już.

 W sprawie pierścieni, wskazałam, że są ważne np., dla magii Stanisława – dzięki nim jest w stanie pokonać nawet śmierć i wrócić do żywych (po namalowaniu pieczęci i tu uwaga: na drugiej dłoni nie miał pierścieni, skoro się nie udawało). Czyli są potężne, dają moc.

 Ale jednocześnie jest w nich „kruczek”, czyli to, co się stało Anastazji w związku z tą ,,ozdóbką”, powiedzmy.

 Ukazałam w tamtym fragmencie nienawiść, jaka tkwiła tym w pierścieniu – można by zinterpretować to zresztą w taki sposób, iż pochodziła ona bezpośrednio od tkwiącego w nim smoka właśnie.

 

Później dostała się do miasta, miała swoje umiejętności, ale co dalej?

W ostatniej scenie pokazałam, że wybyła z tego miasta – znajdowała się już w oddali od niego (Anastazja obserwowała pinakle zamku na tle pomarańczowego horyzontu.)

Tutaj, w tej ostatniej scenie, wychodziło, jaki słuch uzyskała.

 

 Primagenie,

Z minusów – trochę za dużo okołofabularnych wtrętów.

Przyjmuję to na klatę. Miło, że dialogi bardzo dobre. Natomiast to o postaciach, cóż, prawda, że kontrowersyjne, niemniej to dobrze, że są wyraziste. To o słuchu…. Ech. XD

 Dzięki też za miłe słowa, doceniam je. ;]

Zdawał sobie sprawę, że nie może oblać wszystkich, ale zamierzał być surowy.

Ech. XD

Twój tekst, Irko, czytało się szybko oraz płynnie – zdania łączyły się, miały rytm. Postać Gabriela była dla mnie najbardziej wyrazista i przykuwała uwagę; ładnie zarysowałaś go i nieco jego dawne nastawienie, wiarę.

Ciekawie wyszła również swego rodzaju powstająca przyjaźń (albo nić porozumienia) między nim a Gabrysiem, oraz pewne zmiany zachodzące w archaniele. Wyszło Ci ciepłe, pogodne opowiadanie, Irko.

Adek_W, odniosę się do tego, co napisałeś szerzej, ale później, na razie tylko odpowiem na to:

Czy Las Dźwięków jest magiczny i dosłownie “dźwięczny”, że drzewa i pajęczyny wydają odgłosy?

Tak, jest dosłownie dźwięczny i magiczny. ;)

I jeszcze mam pytanie:

(…) a zdarzało mi się czytać i filozofów i tak zwaną literaturę wysoką.

Literaturę wysoką? Hm… Podałbyś jakiś przykład?

Również pozdrawiam. 

 

oidrin, miło, że świat wypalił. ;) Poprawiłam. 

Pozdrawiam! ^^

Nevazie, dziękuję za przeczytanie. Hmm, a coś, w pewnym sensie, ,,zahaczyło” w tym tekście, jeśli bohater nie?

Trochę tak, jakbyś wymyśliła ten tekst tuż przed deadline

 

Trafiłaś, Wiktorio

Generalnie tekst był pisany i poprawiany na gorąco ostatniego dnia. 

Ech, gdzieś powyżej napisałam, że miałam pomysł na jeszcze jedną scenę (możliwe, że nieco by rozwiała oniryczny obraz i usadziła mocniej całą historię), niemniej, miałam pewne wątpliwości, czy ją dorzucać, bo zostało mi – jak kojarzę – jakieś pół godzinki przed końcem, a efektem tego mógł być większy burdello niż ten znajdujący się w tekście. 

 

Żonglerko, po Twoim komentarzu (i nie tylko), znowu odzywa się we mnie to, nad czym myślałam już dawno-dawno o tym opowiadaniu. Niemniej… ¯\_(ツ)_/¯

Dziękuję za komentarz. ;) 

Olciatko, dziękuję za komentarz. Fajnie, że  spodobały Ci niektóre elementy i klimat. ;)

 

PsychoFish, dziękuję za przeczytanie i komentarz. Rozumiem, że czegoś zabrakło. 

Primagen, dzięki za komentarz. ^^

Oirdrin, dziękuję za przeczytanie i za sugestię; przyda się. ;)

Hm, miałam nieco jak rosebelle.

Rysujesz naprawdę sporo postaci, choć wydaje mi się, że Kowalski wziął i zaginął w akcji nieco. Na początku nieco się gubiłam, lecz potem, koło końca, wątki zaczęły się łączyć. Fajnie odmalowałaś egzotyczny klimat, Deirdriu. 

Fun

Nawet jeśli owa Czerwień miała pozostać tajemnicza, niedopowiedziana, to brakuje mi tu punktu zaczepienia, czegoś bardziej ludzkiego, a mniej poetycko-onirycznego.

ona do pewnego stopnia jest dopowiedziana. Ludzka, może mocno między wierszami, ale jest tęsknota. Ta przeplatanka gwiazdkowo-numerowa celowa. Coś na zasadzie wybijania rytmu. W kwestii bohatera – cóż, kusiło mnie dopisanie jednej sceny, ale było ryzyko, że wyszłaby nielogiczna z powodu pośpiechu.

Dzięki za komentarz. 

– Wężu, a gdzie ty mieszkałeś, zanim przyjechałeś tutaj?

– W ludziach – odpowiada.

Ładne.

Ciekawy tekst, naprawdę ładnie napisany; naszkicowałaś bardzo umiejętnie, Kam, obraz dziewczynki samotnej, pozbawionej w sumie kogoś bliskiego. I jej głupoty, że w Wężu znajdzie kogoś takiego.  

Ale cóż, jakoś tak jest, że człowiek chce do kogoś należeć i żeby ktoś należał do niego. 

Artemisia, dziękuję za komentarz i uwagę w kwestii tej czcionki. Przejrzę i pomyślę. Dzięki jeszcze raz. ;)

 

Irko, dziękuję za komentarz!  

Żonglerko, dzięki za obrazek. :3

Wiesz co, Fun, jednak się pobawię w teoretyzowanie. XD

Postawienie siebie jako postaci w opowiadaniu skraca dystans między pisarzem a odbiorcą i dodatkowo świadomość, że to prawdziwa osoba sprawia, iż czytelnik wsiąka w tekst.

Z ciekawości. 

Z ludzkiej ciekawości, bo ludzie lubią wiedzieć o innych, lubią sprawdzać, co tam komu Anastazja i dlaczego, a po co Halynka coś tam. 

Czy jest tutaj hermetyczność?

Myślę, że nie do końca. ¯\_(ツ)_/¯

Bo nawet jeśli dana osoba Cię nie zna, to jednak widzi – imię i nazwisko autora to samo, które figuruje w opowiadaniu. A ludzie przecież widzą i mają zdolność do sprawdzania oraz kojarzenia.

Do czego zmierzam?

To może ewentualnie sprawić, że dany czytelnik zacznie zastanawiać się, czy naprawdę opisywałeś pewne kwestie ze swojego życia (bo może to zabieg? może wodzi za nos autor? może wcale autor nie upakował siebie w tekst, tylko wziął specjalnie tak nazwał postać?), czy nie. 

Jeśli uzna, że zrobiłeś sobie literacką sekcję, pewnego rodzaju studium, to być może zacznie traktować Cię jako nie autora, skrytego za m.in. swoimi postaciami, lecz kogoś, kto po prostu odważył się opowiedzieć część swojej historii, przez co czytelnik może odczuć pewną więź do Ciebie z różnych przyczyn i polubić. 

Tylko że każdy kij ma dwa końce – zawsze może pójść w drugą stronę.

Czytelnik może poczuć, że albo się żalisz, bo robisz sobie autoterapię przez tekst, i nie do końca może być przez to zadowolony, że musi jeszcze czytać o problemach drugiego człowieka (też tak może być). 

Może wyjść też tak, że poczuje do Ciebie antypatię – po prostu, ot tak, segregując sobie treść w głowie, mieląc. 

I pozwól, że ujmę Ci to tak, Fun: zasiałeś opowiadanie, które nie wiadomo na jaką glebę trafi, jeśli chodzi o odbiór. 

Bo może wszystko będzie cud-miód, ludzie stwierdzą, że podzieliłeś się z nimi sekretami swymi, uznają Cię za kogoś im bliskiego. 

Cóż, to tyle, co mi wpadło, Fun. 

 

Co mam na myśli? :p

Tego nie wie nikt. ^^

A na poważnie, wypalenie pi razy oko i szkiełko widzę tutaj: 

 

(…) drobne zmiany: słowa nienapisane, wiedza nieprzyswojona, trudno to zauważyć. Przepełniony zlew mógłby być jakimś sygnałem, ale przecież to się zdarza każdemu.

I tu:

Na zajęcia spóźnia się bardziej niż zwykle.

Pacjentów traktuje bez wyczucia.

Ze znajomymi rozmawia niechętnie; w czasie przerwy odchodzi, staje pod ścianą i po prostu patrzy w ciemny ekran zablokowanego telefonu.

W autobusie powrotnym nie czyta. Czas prześlizguje mu się między palcami, spada, rozpływa się po podłodze, znika, a Krzysiek udaje, że tego nie widzi.

 

Wypalenie – czyli po prostu wczoraj, dajmy na to, ktoś uczył się i sprawiało to mu ogromną przyjemność, bo pamiętał wszystko i rozumiał, powtarzał szybko różnorodne zagadnienia. No problem.

Natomiast dzisiaj już nie. 

Nic, prokrastynacja. Każdemu się zdarza, jak przepełniony zlew.

Ledwo może się do tego zabrać. Czuje, że nie może, że jest jak wypełniony po brzegi dzban. I – choć sprawiało to dużo przyjemności – to, choćby tę osobę bito, torturowano; po prostu nie da rady. 

 

(…) niemoc, niemoc znikąd, niemoc nie do przezwyciężenia, niemoc nieuleczalna, postępująca. Będzie bezruch – jakby ktoś poprzecinał sznurki, (…)

Ma świadomość, że to niedobrze i w końcu dochodzi do wniosku, że trzeba coś zrobić i cofa się parę kroków, żeby odszukać się i to, co z stracił – po prostu naprawić się, żeby z powrotem było dobrze. 

Generalnie wypalenie może mieć albo drobny sygnał lub ich szereg, że coś jest nie ten, albo stanie się to pewnego dnia. 

Ja w tym tekście coś takiego widzę. 

 

Swoją drogą, tak drążąc – dostrzegam z tymi sznurkami coś w rodzaju marionetki. 

 

Ale czyż człowiek nie do wszystkiego się przyzwyczaja?

 

Miałam tutaj skojarzenie z ,,Martwym Domem” Dostojewskiego, Katiu. I trochę zresztą z nim do pewnego momentu, jak w więzieniu czuł się samotny.

Ogólnie opowiadanie bardzo sprawnie napisane, zdania ładnie się łączą, opisami tkasz klimat, natomiast drobne czynności rysują głębiej postacie.

W kwestii treści pomysł na fabrykę ciekawy, natomiast rodzina Kulpika… nieźle. Ilustracja pająko-dziecka dopełnia obrazu. 

Z kolei jeśli chodzi o alienację, to umiejętnie, sprawnie nakładasz jej warstwy na ramiona Kulpika – aż został sam; bardzo ten motyw wyszedł, Katiu. ;)

Z pająkami oraz muchami również; dodają mocno do wyobraźni. 

Samo śledztwo w kontekście morderstwa wydawało mi się nieco szybkie, niemniej – limit.

Reasumując, wciągająca lektura.

Piszesz potoczyście, samo się to czyta, Fun.

Widać, że zwracasz uwagę na strukturę, przejrzystość opowiadania; chodzi mi o proporcje między akapitami – o długości zdań konkretnie. Ładnie to wygląda i nadaje tempa. Zresztą, tak samo opowieść dynamizuje zabieg ze zmianami czasu teraźniejszy/przeszły; umiejętnie skaczesz między nimi, a czytelnik wraz z Tobą. 

Perspektywa, na co zwrócił uwagę już Wilk, te dwa zdania; bardzo ciekawe zestawienie. 

W kwestii treści… jest tu dążenie do równowagi, ale – wydaje mi się – też znajduje się tutaj obraz pewnego wypalenia, marazmu. 

Jeśli chodzi o postacie, szczególnie jedną, to taki zabieg może skracać dystans między Tobą a czytelnikiem, Fun. To przydatne. Zresztą, nie tylko to może zrobić, ale w sumie to teoretyzowanie.

Reasumując, ciekawe i warsztatowo świetne opowiadanie. ;)

Ninedin, cieszę się, że generalnie opko ma więcej plusów dodatnich niż plusów ujemnych. Dziękuję za komentarz. ;)

Ciekawie ukazałaś możliwą przyszłość; w kwestii mowy, nie zdziwiłabym się, gdyby brzmiała podobnie, jak przedstawiłaś. Interesująco wykreowałaś też różnice między postaciami – widać to po m.in. torze myślenia, interpretacji niektórych zagadnień. 

Konkludując: zbudowałaś w krótkiej objętości tekstu klimat, świat oraz jego problemy i postacie – czuć też tęsknotę za czymś, co minęło. Widać też pokoleniową przepaść oraz potrzebę bycia kochanym; że nie przeminęła ona po tylu latach. 

Bardzo ładny tekst wyszedł, Bello. 

Reg, dziękuję za przeczytanie i łapankę. Cieszę się, że czytało się nieźle. :)

Deirdriu, dziękuję za przeczytanie. ;)

NoWhereMan, dziękuję za przeczytanie. W przyszłości postaram się zwrócić uwagę na te zaimki oraz sposób cięcia zdań. 

Klapaucjusz, dziękuję za przeczytanie.

 Anet, dziękuję za przeczytanie.

Darconie, rozumiem – i wezmę to pod uwagę na przyszłość. Przyda się. Dziękuję też za przeczytanie.  

Łosiot, szkoda, że trochę poplątane. Dziękuję za przeczytanie. 

Fizyku, daxer sobie wymyśliłam jako nazwę kolejnego czynnika kancerogennego. Nie opisałam, już – cóż – musztarda po obiedzie. Bioinżynier był zrozpaczony, nie zdziwiony tak sumarycznie. Spoko, rozumiem. Dzięki za przeczytanie. 

 

Czasem bywa tak, że rozmowa z kimś jest impulsem do ukazania się naszych ukrywanych wątpliwości, obaw, niepokojów.

Rozmowa matki z Klarą właśnie jest czymś takim – dziewczyna po niej rozmyśla, dlaczego według jej matki wszystko nie jest jednak w porządku – i choć Klara wymienia (być może dla uspokojenia się, utwierdzenia w przekonaniach), ile ludzkość osiągnęła i że jest dobrze, to mimo to podświadomie wciąż coś ją męczy. 

Dodatkowo tutaj, powiedziałabym, mogłyby wejść przeszłe doświadczenia, znajomości, opinie, wierzenia Klary w grę oraz jej wychowanie, które łącznie sprowokowałoby dziewczynę do takich rozmyślań pod wpływem bodźca w postaci rozmowy z matką. 

Niemniej: to są jedynie dywagacje – nie zaznaczyłam tego w tekście, także mea culpa.

Wybacz, że tak krótko. Ciekawe uwagi. 

Cieszę się, Sy, że przynajmniej nieźle napisane. ^^

Też powodzenia!

Wiktorio, dziękuję za komentarz. ;)

Na razie się grzebię w papierach (stąd lakoniczność), więc ciężko byłoby mi napisać powyżej 8k z jakimś sensem. :< 

 

Wicked, dziękuję za komentarz. Postaram się popoprawiać w wolnej chwili, bo na razie maturalna zabawa. 

 

BlackSnow, dziękuję. 

Asylum, spoko, rozumiem. 

Saro, dziękuję  za komentarz. Cieszy mnie, że tekst poszedł dobrze. 

Przeczytałam za pierwszym podejściem, co ostatnio mi się nie zdarza; napisane ze swadą, bardzo przyjemnie i umiejętnie. 

W kwestii treści, ładnie odziałaś aktualne tematy w nieco żartobliwą kieckę – jednocześnie jednak dało się odczuć, że nad tym wszystkim unosi się czerwony wykrzyknik (taki szkarłatny krawat na szyi tych tematów, powiedzmy :p): w końcu Ziemia umarła. 

Fajne przedstawienie ludzi jako pasożytów i ich logiki. Ciekawe, czy jeśli przeżyli, to wyciągnęli wnioski. 

Optymistką nie jestem. 

A to z duszą… Hm. Muszę pomyśleć. 

Primagen – losy Abercome? Na pewno prędzej czy później kryzys. Aj, no może „rozwalona” nie siedzi dobrze w tekście, ale jakoś lepszego słowa nie znalazłam wtedy. I poszło to. :p

Dziękuję za te miłe słowa. I cieszę się, że Ci podobało. :>

 

PsychoFish, dzięki za przeczytanie. ^^

Szkoda, że bez większych emocji. 

 

Fun, teraz będę nieostrożnie stosować myślniki i półpauzy. XD

A tak na poważnie, dziękuję za miłe słowa i radę, skorzystam z niej. ;]

 

Asylum, dzięki za przeczytanie. ^^

Hmm, to nie był portal randkowy; nie chodziło mi o nie. Chodziło mi o coś w rodzaju katalogu. I o wskazanie wygodnictwa: chcesz „człowieka”, zamawiasz, płacisz. 

Oddać też można. 

A uczucie wywołać. :p

 

Finklo, dziękuję za przeczytanie. ^^

Cieszę się, że Ci się podobał pomysł. ;)

– Och wiesz, to bombowa sprawa! Facet, ten doktor znaczy się, mówił, że świat, no niby ten nasz, jest daleki od doskonałości.

– To istotnie odkrywcze – mruknął Leon. 

Fajna nutka humoru, aż się uśmiechnęłam. XD

Generalnie szybko się czyta i gładko, a w kontekście treści – ciekawy pomysł miałeś, Tsole, na anihilację materii i "zostawienie samej formy".

Jednak gdzieś z tyłu głowy miałam znak zapytania – skoro ta maszyna była tak ważna dla obu fizyków, czyli Szarskiego oraz Suchego, to czy nie powinni byli nie pozwolić na oglądanie jej przez dzieci? 

W ostateczności wiedzieli, że młodzi mogą coś popsuć albo właśnie nacisnąć ten guzik. Plus to, że sprzątaczka też miała do niej dostęp, no jakoś tak… 

Niemniej, ignorując tę wątpliwość i przymrużając oczy, to miło spędziłam chwilę, Tsole. (: 

Miałam wrażenie, jakbyś całe opowiadanie utkał; było dla mnie bardzo spójne.

Ciekawie wkomponowałeś też symbole i fajnie, iż ponownie zostawiłeś parę smaczków do interpretacji, chociaż jeden z nich mi nie do końca podszedł: konfrontacja król–Hanuman jest symboliczna, ale w kontraście do całości wybiła mnie z rytmu czytania.

Wcześniej zostawiasz czytelnika z poszlakami, pewne rzeczy skrzętnie i umiejętnie wplatasz, ukrywając je poniekąd, a tutaj to serce jest bezpośrednio wskazane.

Zastanawiałam się przez chwilę, i pierwsze, co m przyszło na myśl to to, że chciałeś pokazać tym po prostu zepsucie regenta, jego – prawdopodobnie – obojętność na wiele spraw, które mogły obfitować w brutalność i na które przyzwolił: niekoniecznie musiał być więc okrutny, wystarczyło, że nie ingerował i pozwalał na okrucieństwa.

Nawet jeżeli nie zgadłam, myślę, że warto się nad tą sceną pochylić.

Cóż, subiektywnie serce wybiło mnie z lektury, ale w sumie to był niuans w kontekście całego opowiadania, także, suma summarum, miło spędziłam czas, Nevazie. (:

Ciekawy pomysł na międzywymiarowego stwora, ale nieśmieszny. 

Nieco Ci odkurzam, ale cóż, bardzo zgrabny tekst, napięcie wyczuwalne, postacie jak żywe, miejska legenda ciekawa. 

Podobało mi się. ^^ 

Zostaw w spokoju, te boże krówki.

Bez przecinka, płynniej będzie.

 

(…) Przez korytarz przewalały się grupy uczniów, choć w zasadzie były to dwie rzeki niebieskich mundurków o różnych odcieniach, lecz jednolitym kroju, płynące naprzeciwko siebie i mieszające swoje wody. Tworzyły się mniejsze i szersze zawirowania, gdzieniegdzie nurt przyspieszał. Dobrze, że przynajmniej wymusiliśmy noszenie niebieskich bluz, zawsze to jakaś równość. Przerwa jak każda inna.

Rozumiem, że te dwa ostatnie zdania myśli sobie nauczyciel, ale zanim je przedstawiasz, najpierw opisujesz nader szczegółowo korytarz, a w nim uczniów – odchodzisz więc coraz bardziej od belfra i potem nagle wracasz do niego na koniec fragmentu, jedynie w formie tych krótkich dwóch zdań, co daje mi lekkie wrażenie ich oderwania od całości; są po prostu dla mnie za bardzo oddalone od ich “przekaźnika”.

Ale zostawiając początek – im dalej czytałam, tym ciekawiej było. Pomysł z biedronkami oraz pokazanie między wierszami mroczniejszej natury bajek – fajny. (;

 

Przeczytałam; nie uśmiechnęło i nie rozbawiło co prawda, ale i tak, ninedin, ciekawie zobrazowałaś  schemat działania i zachowanie bogów oraz fajnie ukazałaś, że też im coś czasem nie wyjdzie; w związku z czym się wezmą naradzą i wymyślą coś jeszcze gorszego dla śmiertelników, tak na wszelki. XD

 

Mogła woleć wersję papierową niż elektroniczną

Do kupienia są wersje papierowe, normalnie – niektóre nawet ze słownikiem w środku, skoro chciała podszlifować rosyjski. 

(…) i nie chcieć wydawać kasy na zakup.

Rówieśników owszem, mogła zapytać, ale czy ktoś by miał?

To się trochę łączy.

Nie chodzi tylko o to, czy by mieli. Z reguły się ich lepiej po prostu zna niż sąsiada – więc dopiero w razie wyczerpania się innych opcji poszłaby się spytać Iwana.

Plus, często jest tak, że jeżeli dany znajomy nie ma, to istnieje prawdopodobieństwo, że zna osobę, która mogłaby mieć. 

Też na fb są grupy z wymianą książek, niektórzy nawet na innych grupach typu ,,oddam” etc., po prostu oddają książki, więc może coś by się Marysi trafiło.

Generalnie różnie bywa, poza tym, gdyby któryś z jej rówieśników również uczył się rosyjskiego (albo kurs, albo szkoła), to mogliby zapytać nauczycielki/a lub lektor/ki. Oni przeważnie mają różne powieści w języku, w którym nauczają.

A wakacje maturzyści mają pod koniec maja lub czasami nawet wcześniej – więc rok szkolny mógł wciąż trwać, czyli Marysia mogła poprosić kogoś znajomego o rok młodszego albo osobę w tym samym wieku, żeby zapytał/a o książkę nauczycielkę/lektorkę. Cóż, później musiałaby zwrócić tę książkę tej osobie, ale to po jakimś czasie – nauczyciel może pożyczyłby swój egzemplarz na całe wakacje, czyli do września miałaby czas.

Jeżeli Marysia z kolei uczyła się rosyjskiego jako jedyna ze swojego środowiska, to mogła równie dobrze powiedzieć przyjaciółce, że taką książkę chciałaby na urodziny – a musiała je mieć w drugiej połowie roku, skoro przystąpiła do matury w wieku osiemnastu lat.

I tak dalej, i tak dalej. 

Meritum jest takie, że generalnie opcji mogła mieć sporo, żeby uniknąć pytania starca.

Jednakże pomijając oraz odsuwając już je wszystkie – bo to zwykłe gdybanie co by było, gdyby, które za wiele nie wnosi, a z mojej strony może brzmieć jak czepialstwo – to zostawszy przy Twojej, rzuciło mi się w oczy jeszcze coś takiego:

Po co ona w ogóle tu łazi? Prowokuje tylko.

Hm, wiesz, mógłby to być nawet i bardzo dobrze znany jej sąsiad, jak piszesz, ale jeżeli od jakiegoś czasu zauważała jego spojrzenia (musiała, mówiłam), a ignorowała je i nie czuła się w dwójnasób nieswojo (no bo to jednak osoba, którą zna, więc tego typu wzrok pewnie budziłby mimo wszystko w niej pewien niepokój – wyobraź sobie, że jesteś, nie wiem, znowu nastolatkiem, a sąsiadka, którą znasz od malucha, gapi się na Ciebie w taki sposób, jak ten starzec na Marysię – nie poczułbyś się dziwnie, nieswojo?), to mnie trochę powyższe zastanawia, tzn., nawet Iwan zaczął rozmyślać, po co ona tu przychodzi.

A w takim układzie wygląda mi to trochę tak, jakby dziewczę było zafascynowane/zainteresowane tym dziadem. Nawet z tą książką zaczyna mi to podejrzanie wyglądać – jak pretekst, żeby go o coś po prostu zaczepić, skoro przychodziła już wcześniej i ,,prowokowała". Ale to z kolei stoi w sprzeczności z tym, co się dzieje później. 

Generalnie z tą książką, krążeniem… Et, zastanawia mnie cała jej postawa – no bo raczej tzw.,,łowczynią testamentów” nie była. XD

Druga sprawa jest taka, że na tym etapie Iwan nie był jeszcze dla niej jakimś dziadem, a tylko sąsiadem, może sympatycznym staruszkiem.

Nie napisałam, że dla Marysi był dziadem – po prostu napisałam ,,dziad” zamiast ,,Iwan”. 

Cóż, wytrwałości (i cierpliwości) przy poprawkach, Lobo. 

<I dużo wody, bo upały> 

Lobo,

pierwsze, co mi nie zagrało już na wstępie to to, że dziewczyna nie wyszukała sobie po prostu w internecie ,,Mistrza i Małgorzaty” po rosyjsku albo nie zapytała swoich rówieśników, tylko zapytała tego dziada.

Dodatkowo była dla mnie zbyt ufna – ostatecznie przez te osiemnaście lat człowiek styka się z różnymi ludźmi, czasami się na kimś przejedzie, etc., więc takie myślenie dziecka, że nikt krzywdy nie zrobi i każdy jest dobry – znika po prostu. ¯\_(ツ)_/¯

W konsekwencji czego nie przekonuje mnie to, że dziad natarczywie wędrował wzrokiem po jej ciele, a dziewczyna zignorowała najwyraźniej te spojrzenia – choć zauważyć je musiała – i mimo to weszła do jego domu, bo to ,,jednak sąsiad”, a że ,,znany” – to krzywdy nie zrobi. Nie wydaje mi się, żeby którakolwiek z moich rówieśniczek postąpiłaby tak samo. 

Aha, i nie przekonuje mnie argument, że ,,a no bo ona z nosem w książkach" – i tak musiała chodzić do szkoły (a w tym wypadku musiała nawet mieszkać w internacie, skoro ze wsi była), a w konsekwencji czego patrz wyżej. 

Konkludując: zachowanie Marysi było dla mnie momentami kompletnie – przykro mi – głupie (m.in. kawki, herbatki – nie, ale bimber – dawaj XD), co mi się nie za bardzo łączyło z tym, że chciała czytać ,,Mistrza i Małgorzatę” w oryginale i chyba miała nawet jakiś plan na studia – czyli musiała myśleć o przyszłości. 

I, cóż, była dla mnie najsłabszym ogniwem opowiadania, bo cała otoczka, narracja, końcówka – wszystko zgrabnie napisane, czyta się to sprawnie. 

Wybacz, będzie krótko – miałam odczucie, jakbyś przesuwała mi obrazy przed oczami; każdy z nich był piękny i jednocześnie łączył się z innymi.

W tym wszystkim kryła się doniosłość, powoli ustępująca jednak przyziemności; bardzo fajne przejście. Końcówka ładna. (; 

Trzymam kciuki! ^^

wie pani takie plastikowe sitko, wkłada się i nic nie wlatuje 

Przecinek przed ,,takie”. 

 

Ładnie napisane opko, obyczajowe, z nienachalnym humorem, refleksyjne.

W końcówce, gdy pojawiła się nowa Pani Jeziora, jakoś od razu poszło mi skojarzenie, że ,,coś się kończy, coś zaczyna”. Taki cykl życia, w sumie. 

<wybacz off-top, no ale… ¯\_(ツ)_/¯ > 

 

(…) ale trochę boli, gdy pomyślę sobie, że mnóstwo młodszych osób spełnia się w życiu, tworzy i odnosi sukcesy, (…)

(…) że nieważne jak późno, zawsze jest czas, na działanie, ruch przed siebie, w różnej przestrzeni, może być twórczej, ale i ogólnie.

 

Bo zawsze jest czas. 

I porównywanie się z innymi nie ma sensu, chyba że dla kogoś to sposób zmotywowania się do cięższej pracy albo pomaga to komuś sobie coś uświadomić. 

Ale nie wiem, imo taka sobie taktyka i mogę o tym zaświadczyć, patrząc na stan psychiczny niektórych moich znajomych.

 

Kto ma fajniejszy nagrobek?

 

Tarnino, taka naklejka na nagrobek: 

 

…i konkurencja pozamiatana. XD

 

Być może to wina konwencji, stylizacji, a może to ja się starzeję i pióro się stępiło. Albo straciłem literackiego "czuja".

 

Marasie, niczego nie straciłeś, także nie ma co się załamywać i pisać, że ,,pióro się stępiło"  – bo wcale nie, po prostu raz się z czymś trafi, raz nie i jak coś nie do końca poszło, to i tak trzeba pisać dalej, szczególnie, że masz dużo do opowiedzenia i umiesz przekazać swoje myśli.

Przecież zresztą to wiesz. ¯\_(ツ)_/¯

A dlaczego by nie spojrzeć na starzenie się jak na nieodłączny element dalszego rozwoju?

W teorii z każdym upływającym rokiem można nauczyć się czegoś nowego, pozmieniać coś w swoim życiu, doświadczyć; generalnie dalej kontynuować swój rozwój się na różnych płaszczyznach, a dla twórcy oznacza to pi razy oko tyle, że w pewnym sensie oddala się od ryzyka przejawienia monotematyczności w swoich dziełach; ale to właśnie ma swoją cenę w postaci postępowania w latach.

Poza tym, tak naprawdę wiek siedzi w głowie i na tym skończę; wybacz off-top. 

Ech, Finklo; nie chodziło mi o to, że nie stworzyłaś jakiegoś bohatera na białym kuniu, co wyratował wszystkie księżniczki w okolicy i zatłukł najpewniej różne gady po drodze (taka podziałka ,,dobry-zły" nie przemawia do mnie); chodziło mi o to, że po prostu nie wiem, co się zadziało ,,za kulisami" między Tomkiem a Violą, a oceniać ich po krótkich fragmentach nie chcę. 

Co do Medei, cóż, mam dosyć mieszane uczucia. ¯\_(ツ)_/¯ 

Generalnie tematy naprawdę ciekawe (feminazizm, feminizm, równouprawnienie, plus można się zastanawiać, jak bardzo cała tego typu sytuacja między rodzicami wpłynie później na dziecko), szkoda tylko, że tak krótko w sumie, ale limit, rozumiem. 

 

Hm, generalnie, Marasie, miałeś ciekawą wizję, ale na zbudowanie większego napięcia, jak myślę, potrzebowałbyś więcej miejsca.

Na relację Merlin-Artur również, bo choć mają wspólną przeszłość, to nic nie poczułam w stosunku do nich, toteż, idąc za tym, nie wzruszyłam się śmiercią maga.

Poza tym, wydaje mi się, że postacie te mogły zostać uznane za zdystansowane właśnie z powodu tematów rozmów między nimi, tzn. mogły wydawać się one hermetyczne.

Ale czy to źle, że jest sporo nawiązań, symboli?

Wychodzę z założenia, że lepiej wiedzieć więcej, ale w kontekście opowiadań czasem można przedobrzyć z zalewem odniesień, symboli, postaci i, mimo że mogą być one wszystkie bardzo zajmujące, to jeżeli jest ich ,,multum", wyrywając słówko z komentarza Finkli, to mogą sporo przysłonić z prowadzonej historii, a nie wzbogacić ją; tutaj, imo, pewna część wplecionych przez Ciebie elementów sprawia, że opko czyta się z większym zainteresowaniem, a pewna część, niestety, odbiera je.

Już krócej, bo czas mi przecieka przez palce: początkowa scena walk lekko dłużyła mi się, Rolanda pamiętałam mniej-więcej z gimbazy, ale jakoś dramatycznie mnie nie interesował, niektóre opisy podobały mi się; ładne były. To, co mnie zainteresowało, wynotowałam i pewnie za jakiś czas dokładniej sobie sprawdzę. ^^

Lecz, suma summarum, przyznam z przykrością, że gdy czytałam Twoje poprzednie opowiadania, to płynęłam przez nie; przez to poniekąd również, ale tym razem często znosiło mnie – było to dosyć drażniące, a wynikało to właśnie nie przez odniesienia, a przez przyjętą stylizację, za którą po prostu nie przepadam.

Żonglerko, masz bardzo ładny, poetycki styl, pięknie operujesz słowem. Podobało mi się to jak wykorzystałaś kwiaty oraz to, co już napisała o nich black_cape, że powracały niczym refren w tekście.

Cóż, jak pojawił się Merten – gdzieś z tyłu głowy już miałam myśl, że to się dla Anny dobrze nie skończy. 

Hmmm, najpierw odczuwała przed nim strach, ale później… pojawiło się w niej chyba jakieś konkretniejsze uczucie wobec niego, popychające ją do spełniania każdej jego zachcianki. 

A on, jako diabeł znający jej pragnienia, słabości, marzenia, krócej: znający ją na wylot, mógł nią obracać jako w tańcu, narzucać tempo, zmieniać kroki. Po prostu umiejętnie prowadził ją i rozkazywał. 

Generalnie Merten był dosyć specyficznym diabłem.

I wydaje mi się, że wybrał Annę, z tego względu, że przejawiła konkretne uczucia/emocje, odmienne od tych, którymi kierowali się inni. 

A później po prostu zagrał na niej, tak, aby doznała interesujących go uczuć, których może mu brakło, a których smak znowu chciał ,,poczuć" (ta ostatnia scena z tym ciepłem, może to były właśnie te uczucia albo coś, co ją tworzyło jako człowieka) albo ponownie pragnął je ujrzeć wyrażone na obliczu osoby, która była mu jakby bliższa. Może żeby samemu coś poczuć?

Ale jednocześnie mam też wrażenie, że pod koniec potraktował ją poniekąd jak zabawkę. Hm…

Generalnie takie myśli przychodzą mi do głowy z jednej przyczyny: Merten był dla mnie dosyć zimny, momentami obojętny, zdystansowany. 

Krótko: przez opowiadanie płynęło się, dzięki bardzo ładnym opisom, miejsce zdarzeń rzeczywiście nie jest aż tak zarysowane, postać diabła ciekawa. 

karku aż po kraj ogona (…)

Chyba “s” się zgubiło. 

Hmm…

Zanim przejdę do mojej nadinterpretacji, powiem Ci, Nevazie, że miałam skojarzenia z pokrętną logiką bóstw oraz ich tendencją do załatwiania swoich spraw rączkami ludzi.

<Nadinterpretacja alert>

Jeżeli przyjmę sobie, że tygrys był duchem/bóstwem, to mogę sobie wydumać, że pułapka, której stworzeniem zajął się Szaman, była z dedykacją dla przyszłego herszta – a właściwie tego, co w nim było – od samego początku do końca. Dlaczego Szaman podjął się jej wykonania? Może zwierzę coś–niecoś opowiedziało mu o przyszłości, a jemu konweniowało to, co usłyszał. 

Generalnie myk polegał na tym, że baksu umieścił w pułapce fragment duszy tygrysa; stąd pochodziłby ten ryk. 

Czyli tygrys wiedział, że zostanie zabity przez dzieciaka o nefrytowych oczach – swojego przeciwnika? demona? dawnego rywala? – oraz że Seung-uk stchórzy. I właśnie dlatego za młodu garncarz był obecny przy konstruowaniu pułapki: miał zapamiętać jej miejsce położenia, aby później doprowadzić do niej herszta (a właściwie tą "bestię", która w nim była) – w momencie konfrontacji z nim bowiem, nawet jeżeli zapomniał, to pod wpływem silnego stresu przypomniałby sobie o tym miejscu; w końcu to była jakaś opcja ratunku. 

I tutaj cofnę się do Szamana – mężczyzna posłużył się tym zdaniem o ścieżce może właśnie odnośnie tej pułapki, aby lekko Seung-ukowi przypomnieć po tylu latach? Nie wprost, no ale… 

Poza tym, jeżeli o postać baksu chodzi, zakładam, że tygrys wyjawił mu, kiedy zdobędzie nowego ucznia i stąd wiedział, kiedy wrócić w obręb tej pułapki.

Inaczej: wszystko było zaplanowane. 

Z tymi uczniami… Jeja, pierwsza myśl – dla Szamana są to pewnego rodzaju naczynia, do których może przetransportować swoją duszę w odpowiednim momencie, a z kolei ich dusza trafi do jego starego ciała. Ale wiem, że to już chybione zupełnie. XD

Niemniej, zaczęłam się zastanawiać, bo coś mi tutaj… 

Ale na razie nie rozwijam dalej, bo pewnie przestrzeliłam jak jasna cholera i całość moich wynurzeń nie ma sensu, ale to pierwsza nadinterpretacja, jaka przyszła mi na myśl po lekturze, więc może po dłuższym namyśle przyszłaby mi wersja bliższa właściwej. :p

Cóż, jeszcze sobie podumam.

Ogólnie czytało się płynnie – ładnie napisane, klimatyczne, interesujące. Postać tygrysa najbardziej przypadła mi do gustu.

 

Porządnie namalowana relacja ojciec–córka, lekko się nawet uśmiechnęłam, jak Nadia przyszła do taty z tym rysunkiem i mężczyzna zaczął się zastanawiać, co widzi.

(i nagle taka muzyczka z Milionerów w tle XD)

Poza tym, to o bogach i ludziach… Cóż, przypomniało mi, jak kiedyś wpadłam w dyskurs z moją Poetką na ten temat; no bo niby wszystko było, a jednak człowiek jest w stanie stworzyć coś nowego – ku zdziwieniu bogów/Boga/ktocowoli, dlatego świat może sobie trwać; przez ich zwyczajną ciekawość.

Bo to dla nich jedno wielkie widowisko. 

<dobra, dobra, tu już kończę, nie będę rozwlekać, bom gaduła i zaraz off-top machnę>

Kora przy tej scenie z radarami przypominała mi bardziej – już idąc za tym programem – takie koło ratunkowe.

Jeżeli chodzi o emocje, to w sumie ich nie odczuwałam; zwyczajnie nie należę do osób, na których uczuciach/emocjach można łatwo zagrać, chociaż czasami się komuś udaje.

I Tobie się poniekąd udało – ta końcowa scena… Lekko się wzruszyłam, a to generalnie jak na mnie sporo. Napięcie przy rakietach z kolei odczuwalne, przywołało mi na dodatek wspomnienie – nieźle.

Ogólnie masz bardzo plastyczny język, Staruszku: wszystko się, że tak to ujmę, widzi – normalnie prawie tak doskonale, jak osiedlowy monitoring (ten stacjonarny z okien i ruchomy z psami). XD 

Popełniwszy ten nieśmieszny suchar, odmeldowuję się. 

Przemyślany świat, ciekawy i bogaty; oddziaływanie technologii na społeczność, ukazanie tego – również interesujące. Szczególnie motyw patrzenia w przyszłość. Nazwy dobrze brzmią i pasują.

Ten fragment o statku zwiadowczym, gdzie "obcy" okazali się wyglądać tak samo jak ludzie, przywodzi mi na myśl opowiadanie Franka Herberta o kolonizacji Ziemi (,,Siły okupacyjne").

Oprócz światotwórstwa oraz akapitów, tłumaczących jak owy świat działa, podobało mi się to, jak naszkicowałeś postać Rabela – zasygnalizowałeś, że ma swoją przeszłość, niepokoje oraz słabości, dzięki czemu był nieco wyraźniejszy w stosunku do reszty. 

…no i dałeś to, że czegoś nie lubi, przez to też zyskał nieco konturów. ^^

Sylwan na końcu wydał mi się dosyć ciekawy, natomiast reszta postaci była dla mnie poniekąd wyblakła. 

Innomyślenie, swoją drogą, kojarzyło mi się z myślozbrodnią, więc sama polityka Cennetu wobec obywateli z automatu jawiła mi się jako jedna wielka kontrola. 

Fabularnie wyszła zgrabna, złożona polityczna intryga, spójna i logiczna. Ale za Finklą powtórzę, że jest gęsto i wychodzi koncentrat, a za Thargonem, że rzeczywiście ilości opisów, klimatów, etc., były śladowe – w moim przypadku spowodowało to to, że nie odczułam napięcia i nabierającego kształtów widma wojny, ale z drugiej strony postawiłeś po prostu na inne rzeczy w tym opowiadaniu i tyle. ^^ 

Niemniej, lektura dostarczyła mi całkiem sporo przyjemności, także za jakiś czas pewnie przeczytam któreś z Twoich bardziej aktualnych opowiadań. (:

Pozdrawiam. ^^

Ładne i klimatyczne – to pierwsze, co przyszło mi na myśl po lekturze parę miesięcy temu.

Dzisiaj po drugim czytaniu pomyślałam dokładnie to samo.

Podobało mi się, jak wykreowałeś postacie; wydały mi się żywe. Szczególnie Hitotsuishi – zresztą, najbardziej przypadł mi do gustu.

Cwany był, rzeczywiście, i nieźle wpłynął na Niemca – może nie najbardziej w sposób bezpośredni, ale Sakura pewnie usłyszała parę rad od swego taty, jak podczas spaceru namącić rozmówcy w głowie. ^^

A sam Gross, cóż, dla mnie wytrącony z normalności przez wojnę.

Jeżeli chodzi o całe opko, to najbardziej zapadła mi w pamięć ta scena w ogrodzie, reszta mniej.

Przyjemnie się czytało. 

Chyba najbardziej ,,Przesłuchanie". 

Nie wiem, jakoś rozbawił mnie sposób, w jaki Kobieta-Kot wkopała Kowalskiego w niezbyt komfortową sytuację. XD 

I ogólnie reakcja porucznika na to wszystko też mi się. ^^

 

– Do Boga, który pozwoli pana żonie umrzeć?

Cholera, od razu mi się kojarzy z Wielką Improwizacją i tym, jak Konrad zarzucał Bogu, że nie ingerował, był obojętny i pozwolił na mordy, na wyniszczanie młodzieży, na tortury, na… to wszystko. Też staje mi przed oczami ta scena w wykonaniu Gustawa Holoubka; w momencie, gdy mówi;

 

(…)

Zawsze sądzisz,

Zawsze rządzisz,

I mówią, że Ty nie błądzisz!

 

…pokazują wycinek drugiej wojny światowej, konkretniej – żołnierza, wynoszącego skądś trupa i, ech…

<Dobra, już wyłączam się z trybu Vietnam throwbacks, bo zlazłam przed chwilą z pola wojenno-biologicznego>

Dobra, no to zacznijmy…

A czekaj:

 – To nie jest takie złe… Ten brak formy. Brak ciała, brak osoby.

Taaa, nie jest złe, ale…

Jankurdeoddawajduszęwtejchwili. XD

<kaszel>

Dobra, dygresje i Konrady na bok, bo zaraz ktoś zostanie wieszczem i zacznie pisać wierszem.

Ogólnie, Fun, jeżeli chodzi o postać Jana, to nie doczepię się, że była papierowa – bo właśnie nie do końca.

W momencie, gdy człowiek rozmawia z różnymi ludźmi, spędza z nimi czas, widzi ich reakcje w rozmaitych sytuacjach oraz na dodatek wchłania wiedzę z różnych źródeł, poszerza swoje horyzonty, to przeważnie nie dziwi się już tak łatwo i obojętnieje; czy to ostatnie jest dobre, to akurat inna sprawa.

Mogłabym się przyczepić, że pierwsza reakcja Jana na dziwne zjawisko podczas spotkania z tym tworem powinna być bardziej emocjonalna, "ludzka", ale po co?

Równie dobrze można odbić taki argument, mówiąc, że mężczyzna był przecież związany ze swoją żoną, która mizerniała z dnia na dzień przez trawiącą ją śmiertelną chorobę, co samo w sobie sprawiło, iż skupiony na tej tragedii mężczyzna nie zwrócił uwagi na tę pękającą szybę, bo przecież ledwie przed chwilą usłyszał, że jakaś opcja ratunku dla małżonki może istnieć. Prawdopodobnie to go bardziej zaabsorbowało.

Tak zresztą zwykle jest, że jak cierpimy przez coś, to wszystko inne mamy w poważaniu i nie wykraczamy myślami za bardzo poza obręb naszej sytuacji, przyjmując to, co się dzieje, jakim jest. I tym samym zachowujemy się często-gęsto irracjonalnie; stąd takie niewyraźne pytanie o magiku.

Idąc dalej, sam pomysł na świat bez Boga nie jest nowy, za to z diabeł-niediabeł podobał mi się.

Eeeech, mus mi wrócić do chemii, także krótko: przyjemnie się czytało, relacji mąż-żona może i nie pogłębiłeś, może i jej nie pokazałeś za ostro, może i były za duże przeskoki i nie odczuło się za mocno wewnętrznych rozterek postaci oraz ciężaru decyzji, może nie chce mi się wierzyć, że Jan, po straceniu duszy i staniu się istotą, cierpliwie i bezczynnie zarazem czekał przez czterdzieści lat, aby ponownie odzyskać to, co stracił…

Ale być może, gdybyś to wszystko zaczął pogłębiać, to niewykluczone, iż uniwersalność, jakiej mogę się poniekąd dopatrywać, stałaby się taką konserwatywną babcią o jedynych słusznych poglądach.

Na dodatek byłaby rozmyta i wadliwa jak wzrok takiej stareńki. 

Ta uniwersalność kryje się dla mnie na pozycji Jana i diabła-niediabła, który w wypadku dodania szczegółów o życiu miłośnika czarnej kawy zostałby przez nie przykryty.

A na czym polega ta uniwersalność?

Ta istota wie, czego człowiek najbardziej pragnie i czego się zrzeknie, aby to uzyskać. Przychodzi w chwili słabości, desperacji i kusi; całe rozwiązanie sytuacji za „marną” cenę.

Tutaj pokazałeś jedno z pragnień, czyli chęć uratowania ukochanej osoby. A inne pragnienia? Jest ich tyle, ile ludzi.

Można dopasować i się zastanowić.

Tekst odkurzony, co śmieszniejsze, trzy lata temu już go przeczytałam.

Jak parę innych. ^^

Pozdrówka. 

 Hmmm, wiesz co, no nie bardzo.

Z jednej strony miałeś fajny pomysł na pożeracza mgły, z drugiej nie spodobała mi się końcówka właśnie z jego udziałem. Niepotrzebnie dawałeś zwierzenia tego gościa; wytłumaczył po prostu wszystko, co się tam działo.

W momencie, gdy dałeś na koniec informację o kazirodztwie w sytuacji Ireny, odniosłam wrażenie, że chciałeś aż za bardzo pokazać tę jej ,,patologiczną namiętność”, że ona, ech, nawet z rodziną, a przy okazji tamtych dwóch – ich zepsucie, że im to nie przeszkadzało. Wydaje mi się, że mogłeś zostawić po prostu to, iż leciała z każdym, a potem miała te swoje konsekwencje z krwią, poronieniami, etc. Samo w sobie też przecież straszne.

Z sytuacją Amelii dla mnie pojechałeś. Dziewczyna w wieku dwunastu lat zabiła matkę, a ojciec wymyślił sobie, że będzie się mścił przez, w sumie, całe życie zamiast – no nie wiem – zastosować metodę Franka. XD

 

 – Nigdy nie dorównasz swojej matce, ty brudna, zdradziecka kurwo!

 

W czym ona próbuje jej dorównać? Dlaczego stary przyrównuje ją do matki? Dlaczego mówi, że jest zdradziecka? Już prędzej była ostro popierdolona albo cuś.

 A tak swoją drogą, szczerze wątpię, żeby matka Tobiasza nie zorientowała się, że młokos kaleczy jej młodszego potomnego i nie interweniowała. Nawet zostając poza wpływem mgły.

 Eryk… eeechhh. Dobry opis jego domu, to na pewno.

Dla mnie ze wszystkich postaci najbardziej realny był Anemia – pokazałeś poprzez niego, jacy ludzie są i jakiej broni naprawdę używają. Bo przecież robią tak, jak ta postać; manipulują, grają na uczuciach i kłamią, aby od nich nikt nie odszedł, próbują złamać psychicznie innych, udają niewiniątka, aby dana osoba poczuła wyrzuty sumienia i wzięła winę na siebie. Trochę pojechałam, ale ćśś.

 Ogólnie, widzisz, wydaje mi się, że poszedłeś jednak z postaciami za bardzo w skrajności – takie pokazywanie na siłę, jacy to ludzie źli, jacy zepsuci, jak to oni lubują się w niszczeniu bliźnich, zabijaniu, jak to potrafią podnieść rękę na niewinne zwierzęta, jak kochają fałsz, a nie brzydką prawdę i wiesz co?

 Przez to, że poszedłeś właśnie tą drogą, że popełniłeś karykaturę z wyjątkiem, dla mnie te postacie wyszły odrealnione i przez to opowiadanie mnie ani oziębiło, ani ociepliło, ani nic. Było mi w gruncie rzeczy obojętne. No, może oprócz tego momentu:

 

I tak w nieskończoność. Każda ulica, każdy odwiedzany przeze mnie dom, pełen był takich ludzi – złych i nieszczęśliwych.

 

Przypomniało mi to takie podobne gadki do tej, że na świecie są już tylko: okrucieństwo, nienawiść, kłamstwa, kryzysy, zamachy, brutalne gwałty, morderstwa, etc., i powiem tak: tego typu generalizacja to droga na skróty, bo prościej rzucić, nie wiem, dla przykładu, czymś takim:

 

– Eee, wszyscy ludzie wszędzie tacy sami, gdzie nie splunąć, tam jakieś Zło, wszyscy jacyś zjechani i nieszczęśliwi… Halyna, bierz kabel od telewizora, idziem się z karaluchami wieszać w kiblu!

 

…niż starać się zrozumieć, że ten cholerny świat nie jest czarno-biały, tylko ma swoje szarości. 

 Dlaczego wyjechałam z szarościami i z tym przydługim tekstem, i jak się one mają do zacytowanego zdania? Count, właśnie poprzez nie zrównałeś innych mieszkańców z bandą powaleńców i wyszło na to, że każdy gwałci, każdy morduje, każdy zabija zwierzęta, każdy jest sadystą, każdy każdego kaleczy fizycznie, każdy jest, słowem, popierdolony. 

Czyli pokazujesz czerń, skrajność; nie ma za bardzo szarości. 

I jak tak sobie pomyślę, jednocześnie już lekko odchodząc od opowiadania, jeżeli człowiek patrzyłby w ten sposób na świat, iż nie ma nic dobrego i wszędzie tylko zło oraz nieszczęścia, to tylko pozostaje się wieszać. ¯\_(ツ)_/¯

Konkludując; dobrze się czytało, umiejętnie utkałeś nastrój, ale żeby ta pajęczyna mnie chwyciła, to nein.

Kammo, wiesz co, jak zobaczyłam tylko nazwę mojego najpiękniejszego w świecie miasta tramwajów, to się nawet uśmiechnęłam. XD

Cały tekst przeczytałam szybko; akcja płynęła wartko i nic się nie dłużyło. Narracja była lekka, jednak w pewnym momencie była dla mnie zbyt lekka w kontraście do pewnego wydarzenia.

Widzisz, zazgrzytał mi Witek, gdy po spaleniu ciała ojczyma potrafił normalnie funkcjonować – jakby nic się nie stało, spoko, norma, c’nie? Dobra, nawet jeżeli nie żywił do Jerzego jakichś wielkich uczuć, to mimo wszystko widok palonego trupa powinien w nim wywołać jakąś reakcję. 

Poza tym, wydaje mi się, że taki widoczek też skutecznie odbiera, mimo wszystko, chęć do jedzenia czegokolwiek; przecież to zostaje w pamięci.

…no ale z drugiej strony wiem, że opko miało być lekkie, a z mojej strony to zwykłe czepialstwo w tym momencie. Chyba to takie trochę pokłosie myślenia o obojętności i tak dalej, także, biorąc dystans do powyższego, podobało mi się i – w rozrachunku – poprawiłaś mój paskudny humor. (; 

 

Ech, Finklo, biorę w takim razie poprawkę na chaos; mogę w takim razie jedynie obiecać, że postaram się napisać w przyszłości coś wielowątkowego, w co się to cholerstwo nie wpakuje. I może takie opko, które wyszłoby mi wówczas spod klawiatury, przyniosłoby ogólną satysfakcję z lektury. Może. ^^

No, ale dopóki takiego nie napiszę, nie ma co rozmyślać, tylko brać się do pracy i pisać dalej, pamiętając jednocześnie o swoich błędach. ^^

 

 

Trochę bardzo z poślizgiem, bo kinetyka zżarła mi trochę czasu. 

 

Count, wycięcie wątków to było pół biedy, ale to wiesz. 

Cóż, dzięki jeszcze raz za swój czas; za możliwość nauki przy tym opku. Nie pójdzie w las. 

…ale widzisz, sporo się sprawdziło, z tego co przepowiadałam, nie? ^^

 

Reg, cóż, spodziewałam się, że się nie spodoba.

Wielowątkowość jest be, zapamiętałam to już i eliminuję; poza tym, dzięki betom nauczyłam się paru rzeczy; wykorzystam je w przyszłości, przez co może kiedyś lektura, droga Reg, mojej wesołej "twórczości" nie będzie przyprawiać o mdłości. ^^

Błędy postaram się poprawić jutro rano albo dziś wieczorem. 

Dzięki za poświęcony czas. 

 

Pamiętałam, że czytałam już kiedyś tego szorta; ładnego, bardzo klimatycznego i obfitującego w zdania-perełki.

 Podobało mi się to, jak opisałeś wojnę i pokazałeś jej żniwo, nie bawiąc się w jednocześnie w szczegółowe opisy, a odbijając ją w namalowanych przez siebie postaciach – żywych i mających swoje własne światy, za które walczą i za które wiele, naprawdę wiele są w stanie poświęcić.

 Jak Janina, która oddała swój spokój ducha oraz zdrowie psychiczne – bo nie chce mi się wierzyć, że otrucie żołnierzy nie zostawiło u sołtysowej blizn i wspomnienia tego czynu nie będą wracać do niej do końca jej dni – w zamian za obronę swej małej ojczyzny.

Finał podobał mi się; choć dla niektórych kończy się świat, to dla innych życie wciąż toczy się dalej i trzeba robić swoje.

Pozdrawiam. ^^

NWM

Długo się zastanawiałem, czy Varia i Ventus to ta sama osoba, czy nie. I do teraz tej pewności nie mam.

 

Varii Ventus wystarczyło jedno spojrzenie (…)

To jedna i ta sama osoba. W drugim akapicie specjalnie scaliłam jej imię i nazwisko, a potem pisałam je oddzielnie, aby zapobiec niepotrzebnym powtórzeniom. Później w końcówce znowu je połączyłam;

Szkoda, najmilsza Vario Ventus, że swymi uczynkami(…)

 

Mężczyzna o wielu osobowościach, jego matka, Brązowowłosa – miałaś z nimi ciekawy pomysł, widać też, że nie są to proste postacie. Niestety pojawiły się tylko epizodycznie i ledwie się nimi zainteresowałem, te już znikały na zawsze.

 

Mężczyzną o wielu osobowościach zasygnalizowałam, co berhylia jest w stanie zrobić z umysłami swych ofiar. Z kolei matka chorego psychicznie też nie miała pełnić większej roli, ot, po prostu przekazała informację Mówczyni, gdzie ten potwór jest i tyle. 

Natomiast brązowowłosa była od początku tekstu do końca, choć na finiszu z powodu klątwy już jako zjawa – ta sama, z którą zetknął się na swoje nieszczęście człowiek z mokradeł. (;

Dzięki za poświęcony czas i komentarz. ^^

 

Trochę Ci, Ac, tekst odkurzę, ale w tym tumanie kurzu to chyba bez różnicy. ^^

Opowiadanie dla mnie stoi klimatem – całkiem ładnym, budowanym stopniowo, pełnym pamiątek i ech przeszłości – oraz ciekawym pomysłem na gobelin. Po lekturze zaczęłam zastanawiać się, w jakim tak naprawdę celu został stworzony? Bo najwyraźniej nie chodziło jedynie o przypominanie sobie o korzeniach rodziny, a o coś jeszcze, skoro, gdy w końcówce artefakt został postrzelony, Starlecki odszedł w zaświaty; takie poniekąd kontrolujące życie drzewo genealogiczne – co się stanie z tkaniną w miejscu nazwiska i imienia, to najwyraźniej to samo dzieje się z ich właścicielem. 

Wiem, że to w sumie pytanie wykraczające poza objętość tego szorta, ale cóż, może w przyszłości spod Twego pióra, Ac, wyjdzie na nie odpowiedź. (;

…ale żeby nie było zbyt kolorowo, tęczowo, etc., to zgrzytnęła mi trochę końcówka; taka właśnie przyspieszona w stosunku do początku. 

…(który pewnie już sobie solidnie obmyśliłaś)

 

Eeech. 

 

Nie, Thargone, wybacz mi, zawiodę Cię, ale nie, nie obmyśliłam.

Na czuja piszę, bez planu, a efekty tego są bardzo różne. Prawdopodobnie gdybym sobie już wszystko wykoncypowała i dopracowała, to tego nadmiaru byś nie uświadczył, bo bym dozowała informacje jak skąpiec. A że na żywioł… 

Cóż, wyciągnę z tego wszystkiego naukę i postaram się w przyszłych aktach wesołej ,,twórczości” własnej niwelować nadmiar wątków/infodupów/etc. 

W końcu zawsze można lepiej. ^^

Ogólnie, Thargone, dziękuję Ci za poświęcony czas, za miłe słowa oraz za radę, z której niewątpliwie skorzystam. 

Piotrku, zaskoczyłeś mnie! o: 

Na chwilę obecną jestem w stanie jedynie podziękować za poświęcony czas i nominację. Cieszę się bardzo, że mimo pewnych mankamentów, podobało się. (;

 

Marcin wybacz, że tak sobie odpowiadam dopiero po trzech latach, ale z tego, co pamiętam, nie napisałam, że akurat scenę samobójstwa dobrze odegrał – co zresztą pewnie uczynił, bo doświadczenie miał XD – tylko zachowanie osoby, która nie chce już dłużej żyć. 

 ,,Oddał pan bardzo realistyczne zachowanie samobójcy!”

Dziękuję Ci za komentarz. ^^

 

ninedin, dziękuję, że wpadłaś z wizytą. ^^

Maturka ,,dopiero” za rok, a odnośnie wkuwania: i tak lecę hurtem z tematami z biolki, bo istnieje zagrożenie, że z materiałem wyrobimy się jakoś tydzień przed egzaminem (to jest optymistyczna wersja, bardziej prawdopodobne, że skończymy jak poprzedni maturzyści XD), poza tym, są plany z olimpiadą, także ten… 

 

Tekst przeczytałam już jakiś czas temu, ale wciąż go pamiętam.

Nie przeszkadzała mi chwilowa obecność Celii w opowiadaniu – przecież i w naszym życiu potrzebujemy czasami kogoś, kto przypomni nam jakąś oczywistość i doda nieco odwagi, aby działać –  oraz brak szerszej prezentacji jej umiejętności. Wydaje mi się zresztą, że gdybyś bardziej wyeksponował tę postać, opowiadanie mogłoby się rozmyć. 

Kukła skojarzyła mi się nie tylko ze strachem przed ukazaniem swego prawdziwego oblicza, ale też w pewnym sensie z tarczą, osłoną; w razie czego to na nią spadną ciosy, na nią polecą gromy i wyzwiska, ale człowiek, który nią kieruje, ma jeszcze szansę się od niej odciąć, udać, że to nie on zawinił, tylko te połączone ze sobą kawałki drewna. 

Gorzej, gdy później ta osoba musi wyjść z cienia na scenę i nie ma za czym się skryć. A jeszcze gorzej, gdy musi powtórzyć to, co na jej rozkaz robiła kukła.

Dlatego też doceniam odwagę, na jaką stać było Arezio, aby ponownie stanąć przed widownią i zatańczyć, na dodatek bez założenia maski. 

Furio, echh, z jednej strony lekko mnie poirytował, że w ogólnym rozrachunku zmusił swego Mistrza do tańca, ale z drugiej strony, ile można tkwić w fałszu?

Otwarte zakończenie ciekawe, pozostawia pole do rozmyślań, czy ludzie rzeczywiście woleli nieprawdziwego, martwego, ale pięknego tancerza od prawdziwego, żywego, lecz o fizjonomii niezbyt przyjemnej dla oczu. 

Ogólnie; czytało mi się szybko, masz sprawne pióro. I podobało mi się, choć z baletem, ogólnie zresztą z tańcem, za bardzo mi nie po drodze. ^^

 

,,Majstra(+, )który od zawsze tu pracował. "– przecinek.

,,Chwilę potem poczuł ukłucie w prawe przedramię. Po chwili laborant cofnął rękę ze strzykawką."

 

Wiesz co, Barniuszu, tytuł opowiadania za nic w świecie nie skojarzył mi się z ,,Kopciuszkiem” ani nawet z rodzajem obuwia. A z czym?

Z prostistem zwierzęcym. XD

<kaszle>

…w każdym razie opko podobało mi się. Akcja była płynna, sceny nie dłużyły mi się, pomysł z przenoszeniem osobowości też przypadł do gustu. 

Dzięki za umilenie dnia. ^^

Trochę długo (za długo) czaiłam się z komentarzem, ale czas nadrobić. ^^

Ogólnie szort podobał mi się; ładnie napisany, z ponurym nastrojem oraz gorzką, wyraźną końcówką. Pomysł na twist fajny, chociaż nie zaskoczył; domyślałam się. 

Przepraszam, będzie na szybko; ogólnie pełniejsze odpowiedzi będę w stanie dawać w weekend. 

 

Firiel, dziękuję Ci za komentarz. (: 

Nie miałam inspiracji, po prostu siadłam i napisałam bez większego pomyślunku, które przyszło w trakcie poprawiania opka.

 

Finklo, dziękuję Ci za komentarz i cieszę się, że przynajmniej wykonanie na poziomie zdania całkiem przyzwoite. ^^ 

Odnośnie pytań: 

Chłopakowi wspomnienia wydarła berhylia. Ich ubytek zasygnalizowałam – a najwyraźniej próbowałam – tym zdaniem;

,,Ujrzała czarne przestrzenie między wspomnieniami."

Czyli brak łączności między nimi i później:

,,– Mam podejrzenie, że część wspomnień zabrał mu potwór – skończyła. – Luki w jego pamięci były dosyć szerokie, tak, jakby ktoś mu je wyrwał…”

,,(…)Muszę tylko poznać przyczyny.

Skłamała, powodowana ciekawością." – chodziło mi o to, że przyczyn akurat znać nie musiała, aby go uleczyć – bo umiała.

A dało jej to to, że dowiedziała się, w którym miejscu boru potwór występuje. Poza tym, dlaczego miałaby nie zapytać? Istniała szansa, że ofiara ataku zjawy opisała ją albo powiedziała coś więcej na jej temat jak nie babuleńce, to przynajmniej podróżnemu. Mówczyni przecież na wstępie nie wiedziała, iż dowie się tylko tyle.

Dlaczego wyczuwała czterech?

Ujrzenie zwłok ukochanej i spotkanie z Bladolicą było traumą dla tego człowieka, przez co powstały u niego odrębne osobowości, które wyczuwała Ventus.

Konkludując: chłopak był chory psychicznie, może nawet szalony po spotkaniu ze zjawą.

Czy z wątkiem brata coś się później dzieje? Nie, był wyjaśnieniem, dlaczego podczas napaści forhennic ludzie stawiali bardzo słaby opór, prawie żaden; młodzi w końcu walczyli na froncie, a w osadzie zostali starzy, kobiety i dzieci.

To, że w głowie mam więcej, niż przeniosłam do tekstu, udowodniłam w pierwotnej – tej bardzo pierwotnej – wersji opka, gdzie było o cztery/pięć wątków więcej (brzmi jak koszmar, nie? XD); czyli rozmach z pomysłami jest, ale muszę się nauczyć nie pakować wszystkiego, co tam sobie wymyślę, w jedno opowiadanie. (:

Hmm, inaczej pisząc, zawiodłam dialogami. Cóż…

Błędy popoprawiam w wolnej chwili. (; 

 

 

Regulatorzy, bardzo Ci dziękuję za komentarz. Przykro mi jedynie, że rozczarowuję. <Nie zrzucę tego na wiek, bo widzę, że inni moi rówieśnicy są, cóż, lepsi, jeżeli chodzi o pisanie.>

josehaim, główny wątek miało stanowić to tytułowe zlecenie. W sensie, pojawia się bies, przekazuje informacje, kolejna scena, pani zleceniodawczyni, kolejna, szykowanie się do wykonania zadania, itd. Chciałam, żeby dialogi w jakimś stopniu rzucały nieco światła na te postacie. Albo żeby chociaż troszkę rozśmieszały. W zamyśle, miał to być to tekst lekki. 

 

Ogólnie, bardzo wszystkim dziękuję za komentarze. laugh

Dziękuję za komentarze!

Cóż, przyznaję się bez bicia, że chodziło mi głównie o stworzenie klimatu (nie wyszło), stąd takie idiotyzmy z pogodą.

Te informacje, które bohaterowie gdzieniegdzie wtrącają, miały, wiecie, pokazać, iż postacie mają jakąś przeszłość, która wciąż lekko się przewija (też nie wyszło, bo nie jest zbyt klarowne). Nie rozwijałam tego, w gruncie rzeczy z tego powodu, że limit był, bodajże, do 15 tysięcy znaków, a i tak go wówczas przekroczyłam.

Jeżeli chodzi o to, że nie ma czarnej wrony, to jest podgatunek wrony siwej, rzadko u nas spotykany, ale jednak istnieje – czarnowron.

Odnośnie dymu a gazu. To nie są synonimy, wiem, ale nie lubię powtarzać słów, a jak już, to robię to z niechęcią.

 Ech, myślałam, że te pół roku temu jakoś lepiej pisałam niż teraz. Ale takie błędy…  frown

Bardzo dziękuję za komentarze.

Poprawione. (; 

Wiedźmina, trudno to ukryć, kocham. 

Przeczytałam wszystkie części po, wydaje mi się, pięć razy, z tym, że ,,Sezon Burz” tylko raz. Ogólnie, przeczytałam prawie wszystko, co Sapkowski kiedykolwiek napisał. Jestem w trakcie czytania jego ,,Rękopisu, znalezionego w smoczej jaskini”. Powątpiewam jednak, żebym sięgnęła po ,,Żmiję”. 

Wydaje mi się, że początki są dla mnie najtrudniejsze. Może dlatego? :D

Bardzo dziękuję za komentarz! :) Chciałabym się spytać, czy mógłbyś mi napisać, jakie rzeczy powinnam jeszcze poprawić, aby uniknąć powielania tych błędów w przyszłości? Byłabym wdzięczna! c:

Dziękuję regulatorzy za komentarz. Poprawiłam to, co mi wskazałaś. Jeszcze raz sprawdzę, czy na pewno wszystko. 

 Jeżeli chodzi o te komary, to kiedyś wyczytałam, że preferują one osoby, które roztaczają wokół siebie ,,słodki zapach”. I tak mi się wydało, iż takie porównanie mogłoby sobie egzystować, ze względu na to, że kobiety – zawsze, w każdym wieku, epoce, et caetera, et caetera– chcą przyciągać mężczyzn, a nie odpychać, więc, żeby nie odstraszać ich zapachem, używają perfum, nacierają się olejkami, i tak dalej, i tak dalej. No bo jak to tak? Taka piękna, a roztacza smród taki, jak drużyna football’owa po meczu, daleko nie idąc?  I – no, nie wiem, czy już nie plączę, dosyć ciężki dzień miałam, ogólnie – stwierdziłam, że nawet w tamtych czasach kobieta coś robiła z tym zapachem. Bo przecież nikt nie urodził się pachnący kwiatkami, nikt nie poci się zapachem róż. I stąd to. Może i głupie, nie wiem. Zmienić na coś innego? 

Krasnoludy? Owszem, Ursae to krasnolud, ale Ignis to człowiek. Mój błąd, zapewne, bo nie wspomniałam o tym w tekście.

W całym swoim, życiu przeczytałam wiele książek, lecz niestety mam wyjątkową umiejętność robienia głupich błędów. :-:

No cóż, niestety moja proza jest infantylna, bo mam prawie 14 lat.  c:

Tanie romansidło? Ha! Nic bardziej mylnego. Mogę zdradzić, iż w książce jest bardzo dużo krwi, a owa Ignis jest demonem. 

Akcja książki nie toczy się tutaj, na Ziemi, rozgrywa się w innym świecie. 

Nowa Fantastyka