Rozdział 3 (fragmęt)
W piątkowy pochmurny wieczór 15 lipca 1999 roku Ben Larsson (w rozdziale 1 podałem do wiadomości że to szef firmy komputerowej) wsiadł do samolotu pasażerskiego lecącego z Los Angeles do Puerto Rico. Ben jeszcze przed wyjazdem obiecał swojej żonie Marii, że zadzwoni do niej z telefonu komórkowego a właściwie z holosmartfona marki Samsung–Nokia, gdy tylko dotrze na miejsce i powie jej, że szczęśliwie doleciał na miejsce. Ben zwykle tak robił, gdyż nie chciał aby Maria się o niego martwiła. Kochał ją bardzo.
Gdy tylko znalazł się na pokładzie samolotu, zajął miejsce przy oknie, aby mieć dobry widok. Kiedy wszyscy pasażerowie wsiedli do samolotu i usiedli na swoich miejscach, stewardesy zamknęły drzwi i zaczęły podawać słodycze, napoje, ciasta oraz co tam ktoś sobie zażyczył.
Po jakimś czasie, gdy samolot powoli ruszał w głośnikach rozległo się syczenie, buczenie i wreszcie słychać było głos należący do kapitana samolotu.
– Proszę zapiąć pasy, nie palić a jeśli ktoś ma przy sobie telefon komórkowy, to prosiłbym o wyłączenie go na czas trwania lotu. Samolot niedługo zacznie startować. No cóż, mogę państwu życzyć wspaniałej podróży.
Minęły chyba ze trzy lub cztery minuty zanim samolot zaczął kołować, poczym gdy wjechał na pas startowy zostały włączone silniki i samolot ruszył do przodu przed siebie, poczym pofrunął bo wzniósł się do góry lekko jak piórko. Gdy tylko samolot znalazł się na odpowiednim pułapie, w kierunku Bena szła stuwardessa. Miała długie włosy koloru kasztanu z lekko przystżyrzonymi końcówkami, oraz mocno podkreślone usta czerwoną szminką. Gdy podeszła nachyliła się i zapytała się sąsiada który siedział obok niego, który od początku lotu nic się nie odzywał, ale teraz odważył się poprosić o filiżankę kawy i kieliszek wybornej whiskey.
– Przepraszam pana bardzo – powiedziała stuwardessa do Bena – A co pan sobie życzy? Kawę czy coś do jedzenia?
– Poproszę kawę, kawałek szarlotki i jeszcze jeśli można kieliszeczek wybornego wina rocznik 1890.
– Bardzo proszę. Czy coś jeszcze?
– Nie dziękuję, to na razie wszystko.
Ben otworzył swoją aktówkę, wyjął gazetę i otworzył na stronie z nagłówkiem „Nauka i technika” i zaczął czytać.
Po pewnym czasie przyszła stuwardessa i przyniosła mu wino, to o które prosił oraz szarlotkę i kawę.
– Proszę, o to wino o które pan prosił, rocznik 1980 – powiedziała – i jeszcze ciasto i kawa.
– A czy mogę prosić jeszcze o śmietankę. – odpowiedział Ben.
– Tak oczywiście. Proszę.
– Dziękuję bardzo.
– Czy jeszcze coś sobie pan życzy?
– Nie dziękuję. To na razie wszystko.
– Dobrze, a zatem życzę smacznego.
******
Kiedy Ben czytał gazetę, kilka siedzeń dalej, grupa młodych ludzi, ucztowała zdaną maturę. Popijając przy tym „bezalkoholowym” piwem. Słychać było uśmiechy i okrzyki przy podnoszonych toastach. Ktoś opowiedział kawał i zaraz zaczęli się śmiać, mimo że dowcip ten wcale nie był śmieszny.
Około godziny dwudziestej drugiej trzydzieści, pilot podał do wiadomości pasażerom samolotu, że właśnie w tej chwili przelatują nad Morzem Sargassowym.
„Proszę Państwa pod nami Morze Sargassowe, zwane przez żeglarzy „białymi wodami”, a przez niektórych obszarem „trójkonta barmundzkiego”.
Glen podobnie jak wszyscy pasażerowie, spojrzał przez okno, ale nic nie mógł zobaczyć gdyż było ciemno.
Pilot kontynuował opowiadanie:
„Czy wiecie państwo a może słyszeliście, że ten akwen jest diabelnie niebezpieczny. Co roku na 100 samolotów przelatujących nad nim, giną dwa w niewyjaśnionych okolicznościach, a ich szczątki jeśli są znajdywane, to są one w odległości setek a nawet tysięcy kilometrów od miejsca katastrofy”.
– Ja tam w to nie wieżę, że jakiś „trójkont” może być niebezpieczny – powiedział Ben silnie wymiawiając słowo trójkont.
– Wieżyć czy nie, ale to prawda – powiedział jeden z pasażerów, który siedział obok Bena – A przedstawię się. Jestem Tom Hamilton.
– Bardzo mi miło Pana poznać panie Tom. Moje imię Ben.
Uścisnęli sobie dłonie
Tom był człowiekiem w wieku sześćdziesięciu lat, nosił okrągłe okulary. Miał siwe włosy. Nosił białą marynarkę oraz spodnie podobnego koloru, a na głowie miał słomiany kapelusz. Typowy człowiek na emeryturze.
– Dokąd lecisz Ben?
– Ja lecę do Puerto Rico.
– A co ciebie sprowadza w tamte strony Ben?
–Jadę na ważną konferencję komputerową. Jestem dyrektorem firmy komputerowej. Chcę zaprezentować nasz nowy procesor, ma to być rewolucja w systemach komputerowych na całym świecie. A ty Tom, dokąd lecisz, też do Puerto?
– Tak. Ja też lecę do Puerto. Mam tam swoje wnuki. Nie widziałem się z nimi od trzech lat. Ale ten czas leci.
– Nieubłaganie, Tom. Gdyby można było podróżować w czasie, to bym chciał żyć inaczej. Mieć wolny czas dla siebie i swojej rodziny.
Ben miał dokończyć zdanie, gdy nagle samolot poderwało do góry, a następnie kilka razy nim zatrzęsło, ale po chwili uspokoiło się.
C.D.N.
PS. Jeśli się spodoba to wstawię więcej.