- Opowiadanie: -13- - Wysoka cena

Wysoka cena

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wysoka cena

 

Palec powoli przesuwał się w kierunku spustu. Zsunął się na niego. Delikatnie i czule gładził. Powoli zwiększał nacisk. Oddech strzelca ustał. Cichy, wytłumiony wystrzał. Minimalny rozbłysk. Kciuk powędrował nieco ponad mechanizm spustowy. Przesunął mały suwak. Lufa karabinu złożyła się w jakiś siedemdziesięciu procentach. Uniwersalny karabin P-5c, typowe wyposażenie elitarnych oddziałów rozpoznawczych, przeszedł z trybu snajperskiego w szturmowy. Jednak strzelec nie obawiał się kłopotów. Był doskonale zamaskowany. Spod śniegu i połamanych gałęzi wystawał tylko czubek lufy.

– No brawo, brawo! To było ponad dwa kilometry, a biedak dostał prosto w swój heretycki łeb! Pojęcia nie mam, jak to robisz, ale niedługo mi dorównasz – głos w komunikatorze brzmiał wesoło.

– Niby tak, Hans, ale dziś wygrałem sześć do jednego – roześmiał się pod nosem strzelec.

– Gówno prawda! Do dwóch. Poprzedniego trafiliśmy obaj. A może mój postrzał w dupę był dla niego mniej dotkliwy, niż twój w brzuch? A swoją drogą – zauważyłeś, że strzelanie do nich zrobiło się rutynowe?

Strzelec zamyślił się chwilkę.

– Praca jak każda inna. A ci biedacy mają i tak mózgi zżarte przez indoktrynację. Zwykłe kukiełki.

– Tak, tak. Pamiętam szkolenie – przerwał Hans. – Zabijając te ścierwa oddajemy im przysługę!

Roześmiali się obaj. Strzelec wygrzebał się z swojej nory. Był średniego wzrostu. Pancerz upstrzony zimowym, biało -niebiesko – czarnym kamuflażem, skryty był pod długim, zniszczonym płaszczem z zwierzęcych skór. Głowę okrywał w całości ściśle dopasowany hełm z wbudowaną maską przeciwgazową. A to wszystko z kolei osłaniał kaptur płaszcza. Uważny obserwator zauważyłby na pancerzu wymalowany emblemat Zakonu Woli Cesarza – czarny krzyż z złotą pięścią pośrodku umieszczony na białym tle. A jeszcze uważniejszy zwróciłby uwagę, że emblemat był celowo lecz nieskutecznie zatarty. Zdradzały to ślady ostrza noża lub bagnetu. Po chwili podszedł Hans. Wyglądał podobnie, lecz nie nosił płaszcza, a masywniejszy wygląd nadawała mu muskulatura oraz cięższa wersja noszonego przez jego towarzysza pancerza. Slaveck dał znak i obaj ruszyli w dół gęsto zalesionego wzgórza.

 

* * *

 

Pojazdy brnęły w pokrywającej leśny szlak pokrywie śniegu. Ich celem był Piekarnik – przygraniczna warownia założona w miejscu, gdzie dekadę temu inkwizytorzy spalili żywcem ponad setkę podejrzanych o herezję cywili. Na czele konwoju jechał lekki, odkryty łazik, za nim podążały dwa transportery kołowe obserwujące otoczenie swoimi automatycznymi działkami. Tylną straż stanowił drugi łazik. Różnił się od pierwszego jedynie stanowiskiem dla operatora granatnika umieszczonym na dachu oraz zatkniętym z boku proporcem zakonu. Slaveck prowadził w skupieniu pierwszy pojazd, co chwila ścierając rękawicą śnieg z gogli. Hans siedział obok, trzymając karabin w gotowości i obserwując prawą stronę drogi.

– Ciarki mnie przechodzą jak myślę o tym gościu z inkwizycji, który z nami jedzie. Pieprzony zakonny pajac . Jeszcze maga nam brakowało – burknął pod nosem kierowca.

– On ma dbać o nasze morale. A nic tak nie poprawia morale, jak rozstrzelanie kilku tchórzy, albo niedoszłych tchórzy. Poza tym widocznie mamy coś ważnego do załatwienia, skoro nasz gość zostawił swoje dziew … siostry zakonne i wybrał się z nami na to wypiździjewo – skomentował obawy kolegi Hans.

Obaj umilkli. Droga wpełzła pomiędzy zarośnięte gęstym lasem wzgórza. Co jakiś czas mijali leżące na poboczu niedojedzone przez wilki lub spalone ciała.

– Wiesz, nie rozumiem. Za diabła ciebie nie rozumiem. Masz w dupie cesarstwo, boskiego cesarza, zakon. A mimo to zabijasz w ich imieniu. – Hans przez moment spojrzał na kompana. Nie spodziewał się, że otrzyma jakąkolwiek odpowiedź.

– Który już raz zaczynasz tą rozmowę? Po pierwszej setce straciłem rachubę.

– Chcę wiedzieć, co cię nakręca. Tak ci zależy na obywatelstwie? Twoja matka była heretyczką. Dostaniesz i tak drugą kategorię. Pozwolą ci zamieszkać w wewnętrznych dystryktach, założyć biznes, ale kariery nie zrobisz ani w wojsku, ani w polityce. Dalej będziesz nikim.

Zapadła dłuższa cisza. Łazik podskakiwał na wybojach. Slaveck zastanawiał się. Po chwili puścił jedną ręką kierownicę i wyjął z schowka w pancerzu małe urządzenie. Podał je towarzyszowi. Ten uruchomił je i nad powierzchnią metalowej kostki ukazała holograficzna postać młodej, całkiem ładnej kobiety o drobnej budowie. Hans przyglądał się chwilę, po czym oddał emiter.

– Woooooah! Super laska! Z jej powodu to nawet komturowi by się uniósł … ten … tego … no wzrok by się uniósł znad świętych ksiąg znaczy się – zarechotał żołnierz. – Gdzieś ty ją znalazł. Teraz rozumiem. Kasa i przytulne gniazdko gdzieś z dala od tego bagna. I łóżko. Mocne. Stanowczo!

– Odwal się, ok? To nie jakaś tam panienka. – Slaveck nawet nie ukrywał, że komentarz kompana go zdenerwował. A ten, jak zwykle w takich wypadkach, tylko się rozochocił.

– No pewnie, że nie jakaś tam. Zgrabniutka, cycuszki jak jabuszka. Kurwa! I pomyśleć, że ty z taką lalunią, a mi całą jesień za kobitki musiały wystarczyć miejscowe ropuchy.

– Że co?? – Kierowca omal nie stracił panowania nad łazikiem.

– Taka sztuczka podpatrzona u chłopaków z piechoty okopowej. Bierzesz ropuchę bagienną, bo są większe. – Żołnierz zaczął gestykulować, jakby przygotowywał właśnie swoją przyszłą „towarzyszkę”.

– Przestań – skrzywił się Slaveck – bo się chyba zrzygam.

– A więc chwytasz ją mocno. Obwiązujesz ciasno starym bandażem, żeby się w trakcie nie rozleciała na kawałki – kontynuował nie zrażony reakcją kolegi Hans – rozwierasz pysk i jazda! Tylko najpierw sprawdź, czy nie chwyciłeś samca – te cholery mają zęby, a samice nie.

– Nie rozumiesz. To moja siostra. Choruje od dziecka. Bez pomocy nie dożyje dwudziestych piątych urodzin. Jako obywatel, nawet drugiej kategorii, będę mógł zabrać ją do świątyni. Tam jej pomogą. Musza pomóc. – Dłonie kierowcy zacisnęły się na kierownicy.

Niespodziewany huk eksplozji zagłuszył wszystko. Wybuch wyrzucił zamykający konwój łazik na kilka metrów w górę. Świst. Z przodu nadleciał pocisk. Slaveck poczuł na twarzy wywołany jego przelotem podmuch. Na szczęście przeleciał równolegle do konwoju i eksplodował kilkadziesiąt metrów za nim. Pojazdy stanęły pokryte dokładnie ogniem z lasu po prawej stronie. Zza zakrętu przed nimi wytoczyła się w kłębach dymu wielka, obłożona metalowymi płytami ciężarówka. Zamiast typowej skrzyni miała coś na kształt wieży fortecznej zbudowanej z wszystkiego, co było pod ręką. Wehikuł stanął tarasując przejazd. Z pomiędzy płyt jego pancerza odezwały się ciężkie karabiny. Slaveck odruchowo wyskoczył z łazika i wczołgał się pod niego. Zyskał prowizoryczne schronienie. W tym czasie pierwszy z transporterów zakonnych ruszył w stronę ciężarówki. Po chwili ustawił się równolegle do niej a przodem w kierunku lasu, z którego napastnicy prowadzili ostrzał. Tylnym włazem wyskoczył żołnierz. Błyskawicznie przyklęknął. Przyłożył granatnik do ramienia. Sekundy potem nieprzyjacielska ciężarówka została rozerwana eksplozją. W tym czasie drugi transporter również podjechał nieco, częściowo osłaniając łazik od kul. Wyskakujący żołnierze chowali się za jego stalowym cielskiem osłaniani ogniem automatycznych wieżyczek. Slaveck w tym czasie nie próżnował. Rozłożony do trybu snajperskiego karabin co chwila wypluwał kulę. I co chwila zza drzewa wypadał martwy lub ciężko ranny napastnik. Kątem oka zauważył inkwizytora wydającego rozkazy zakonnikom. Ci podzielili się na dwie grupy. Jedni zajęli pozycje strzeleckie korzystając z osłony swoich pojazdów. Drudzy zaś przeskoczyli skuleni w stronę płonącego wraku jeżdżącej fortecy. Po chwili rzucili się do przydrożnego rowu, by po kolejnych kilkudziesięciu sekundach zniknąć między drzewami. Przy inkwizytorze pozostał tylko jeden żołnierz. Ukryty pod łazikiem strzelec oddał kolejne kilka strzałów. Napastnicy schowani w lesie strzelali teraz rzadziej w stronę konwoju. Musieli odeprzeć niespodziewany atak oskrzydlających ich zakonników. Snajper sięgnął po kolejny magazynek. Gdy przeładowywał, rzucił okiem w stronę inkwizytora i na sekundę zamarł. Postać w pancerzu pokrytym regulaminowym zimowym kamuflażem podbiegła, przystawiła pistolet do głowy żołnierza towarzyszącego kapłanowi. Wystrzał z najbliższej możliwej odległości roztrzaskał czaszkę. Resztki mózgu znalazły się na burcie transportera. Pistolet uniósł się w stronę następnego celu. Slaveck przesunął się, przymierzył. Głowa zabójcy znalazła się na środku celownika optycznego, lecz strzał nie padł. Inkwizytor dosłownie rozpłynął się w powietrzu, by sekundę później pojawić się tuż za napastnikiem. Wyciągnął rękę obejmując swoją dłonią jego hełm. Mężczyzną wstrząsnęły drgawki, po czym upadł. Odgłosy bitwy powoli ucichały. Kilku żołnierzy podbiegło do nieprzytomnego mężczyzny. Slaveck także wyczołgał się spod łazika. Gdy dotarł do transportera, zdejmowano napastnikowi osłaniający głowę i twarz hełm. Snajper znieruchomiał wytrzeszczając oczy. To był Hans.

 

* * *

 

Piekarnik to wyjątkowo mroczne i przygnębiające miejsce. Szare betonowe budynki różnych rozmiarów stojące wokół prostokątnego placu. Wszystko otoczone wysokim murem. Co kawałek wznosiły się czy to zautomatyzowane, czy też obsługiwane przez załogę warowni wieże strzelnicze. Nietypowy był brak lądowiska. Inżynierowie doszli do wniosku, że byłaby to strata miejsca. Żaden pilot nie zaryzykowałby lądowania, jeśli w okalających Piekarnik lasach czai się pewnie więcej tubylców z przenośnymi zestawami rakietowymi, niż dzikiej zwierzyny.

 

Slaveck szedł szybkim krokiem przez plac. Kierował się do aresztu, w którym od przybycia konwoju przetrzymywano jego przyjaciela. Nie zwracał uwagi na gwar na placu. Wszedł do środka nie zatrzymywany przez strażnika. Na środku ciemnego, cuchnącego wilgocią i grzybem pokoju siedział półnagi Hans przykuty do metalowego krzesła. Wszechobecna krew i opuchlizna jednoznacznie świadczyły o licznych godzinach spędzonych w towarzystwie inkwizytora. Był on obecny także teraz. Stał pod ścianą w czerwonym habicie z emblematem zakonu. Na widok wchodzącego uśmiechnął się lekko.

– Witam w progach naszego skromnego aresztu. Jako człowiek konkretny, przejdę od razu do rzeczy. Mamy tutaj bardzo ciekawą sytuację – kapłan przeciągnął nieco ostatnie słowo. – Syn heretyczki służy w armii cesarza, aby oddaniem zapracować na obywatelstwo i zmyć swe piętno. Zaprzyjaźnia się z innym żołnierzem. Walczą razem wiele lat. A teraz, co zastanawiające, ten żołnierz próbuje zabić cesarskiego inkwizytora. Dziwne, prawda?

– Tak. Też tego nie rozumiem. Hans nigdy nie zdradzał objawów indoktrynacji – odparł Slaveck zmuszając się, by nie opuścić wzroku pod naporem spojrzenia mężczyzny w habicie.

– Doprawdy? Cóż … możliwe. Jednak rodzi się nam kilka pytań. Więzień, pomimo moich starań, nie chce mówić. Ale to się za chwilę zmieni. Interesuje mnie również, czy syn heretyczki nadal jest szczerze oddany boskiemu cesarzowi. I te dwie kwestie teraz wyjaśnimy.

Na skinienie kapłana, żołnierze strzegący drzwi do dalszej części aresztu wyszli na moment. Po chwili wrócili prowadząc przed sobą związanego, lecz niezbyt poturbowanego mężczyznę. Miał może dwadzieścia pięć lat. Na jego widok Hans ożywił się. Usiłował wydusić z siebie słowo, lecz jeden z strażników zareagował natychmiast wyprowadzając silny cios pięścią.

– Mam przyjemność przedstawić Jurgena. To młodszy brat Hansa. Na pewno słyszał pan o nim od kolegi. Zatrzymaliśmy go w dzień po zamachu na moją osobę. To ostatni z braci, najmłodszy. Reszta zmarła podczas epidemii. Widocznie taka była wola boskiego cesarza. Ten biedak nic nie zrobił, ale jest mi bardzo potrzebny. To będzie dla naszego niedoszłego zabójcy taka mała kara. A dla pana sprawdzian wierności.

– Nie … nie bardzo rozumiem – odparł Slaveck drżącym głosem. Spojrzał szybko na przyjaciela. Nawet pomimo strupów i ran widać było grymas przerażenia na bryle mięsa będącej dawniej jego twarzą.

– Ależ to proste. Proszę wziąć nóż i poderżnąć Jurgenowi gardło. Jeśli mogę zasugerować – powoli. Oczywiście może też Pan wyjść z tego pomieszczenia. Nikt pana nie zatrzyma.

– Co?

– To brat zdrajcy. – Inkwizytor wbił wzrok w podłogę. – Myślę, że dla wiernego sługi cesarza, człowieka chcącego być obywatelem, to nie powinien być problem. Jedynie kolejny rozkaz do wykonania. W końcu obaj nie chcemy, by ktoś podejrzewał pana o brak wiary albo, co gorsza, o herezję, prawda?

Slaveck wpatrywał się przez dłuższą chwilę w siedzącego na krześle towarzysza broni. Próbował wyczytać cokolwiek z jego oczu. Choćby cień czegoś, co mogło by być niemym przyzwoleniem.

– Ten skurwiel … on zabił … zabił mi żonę … zabił ją … musiałem, rozumiesz? – Hans wypowiedział słowa z największym trudem. Pomiędzy każdym wypluwał zgromadzoną w ustach krew.

– Ja też muszę, przyjacielu. Nie pozostawiłeś mi wyboru.

– Nie. – Więzień uniósł głowę. – Zawsze jest. Teraz musisz wybrać.

Slaveck stanął przed Jurgenem. Wolnym ruchem wyciągnął nóż. Lewą dłonią zasłonił mężczyźnie usta. Ostrze powoli, lecz pewnie prześlizgnęło się po szyi . Krew trysnęła. Żołnierze upuścili bezwładne ciało na podłogę.

Inkwizytor stanął za plecami Hansa. Położył mu dłonie na głowie. Przyglądał się rosnącej plamie krwi.

– Bardzo dobrze. Nie miałem wątpliwości w pana wierność. Ale cóż. Jedynie cesarz jest nieomylny. – Mężczyzna w habicie uśmiechnął się. – Teraz pozostaje druga kwestia. Bardzo mnie ciekawi, jakie informacje na temat heretyków działających w okolicy nasz więzień posiada. Jakieś na pewno, skoro przygotował z nimi zasadzkę. Niestety zapomniałem o to spytać przed naszą małą egzekucją – kapłan roześmiał się.

– Nic nie powiem, pieprzony fanatyku – Hans mówił z trudem, ale stanowczo. – Możesz mnie zabić.

– Oh nie. Myślę, że nie będę musiał tego robić. Zapraszam na zewnątrz. Przygotowałem małą niespodziankę.

 

Na środku placu, wokół którego ustawieni zostali w dwuszeregu żołnierze, stał transporter. Przed nim, na ziemi leżała związana kilkuletnia dziewczynka. Jej stopy opierały się o przednie koło pojazdu. Strażnicy zaciągnęli Hansa o kilkanaście metrów od dziecka. Kolba karabinu zmusiła go do padnięcia na kolana. Po chwili podszedł inkwizytor, za nim Slaveck. Kapłan stanął przed klęczącym mężczyzną.

– Myślę, że pomimo opuchniętych oczu rozpoznajesz córkę, prawda? Przyjrzyj się jej. Jedno moje skinienie, a kierowca powoli ruszy. Ciekawe, czy usłyszymy wtedy dźwięk miażdżonych kości. Myślę, że nie. Może jedynie mlaśnięcie rozjeżdżanego ciała. I krzyk. Przeraźliwy. – Kapłan delektował się każdym wypowiadanym słowem. – To chyba idealna pora na spowiedź, synu.

 

Slaveck starał się nie patrzeć na przyjaciela, transporter ani na leżące dziecko. Cofnął się o kilka kroków. Wyciągnął ze schowka w pancerzu emiter. Jego oczom ukazał się holograficzny obraz siostry.

Koniec

Komentarze

dodał – zabijając te ścierwa oddajemy im przysługę!  ---> dwukropek, duża litera.  

dopasowany hełm z wbudowaną w standardzie maską przeciwgazową.  ---> a w którym miejscu hełmu znajdował się ten standard? Ze standardową, wbudowaną maską. Bo standardowo wbudowana też nie gra. 

zauważyłby klatce piersiowej  --- podwójny błąd. Brakuje "na'. Dlaczego na klatce piersiowej? Wiesz, czym jest klatka piersiowa? Pod płaszczem, pod innym zapiętym powyżej pasa ubiorem byłaby niewidoczna.  

czarny krzyż na białym tle z złotą pięścią pośrodku.  ---> znaczy, złota pięść była na środku białego tła? Czy jednak na środku czarnego krzyża? I jeszcze jedno. Ze złotą. Ze. Zapoznaj się z zasadami stosowania formy obocznej i nie każ czytelnikom łamać języków.  

Dalej rewiduj i poprawiaj, co zdążysz, samodzielnie. A jest trochę do poprawienia...

Po raz nie wiem który piszę: niedoróbki psują efekt nawet dobrych tekstów, wyrazistych, przekonywających. Pomimo swoistej standardowości, dodam --- ale ta standardowość nie kłuje w oczy.

Cholerka. Dałem ciała, nie ma co. Postanowiłem najpierw przelać obraz na papier, a potem dopiero poprawiać. I dupa, za przeproszeniem. Gdybym wrzucił oryginalną wersję, byłyby ofiary śmiertelne wśród czytelników. Nie potrafię wyłapać własnych potknięć. Jak je teraz widzę wypunktowane to się za głowę łapię. No nic. Nie ma co sie poddawać puki co.

A kto sugeruje kapitulację? Na pewno nie ja. Nie załamuj się, początki zwykle takie są...

:-) Wyrazy głębokiej wdzięczności za powstrzymanie się od wrzucenia oryginału. Ja chcę jeszcze trochę pożyć!   :-)  

 

Drogi -13-, ten tekst mnie poruszył. Szkoda, że jest taki krótki.

Ja  też znalazłam parę błędów i w kilku miejscach miałam wątpliwości, czy coś zostało prawidłowo zapisane, ale... Ale zapomniałam o tym, bo mnie wciągnęło. Wbrew mojej naturze, bo nie lubię brutalnych scen, zostałam wplątana w życie tych ludzi, postawiona przed ich wyborami. Myślę, że z tego mogłoby być coś większego. Choć wtedy nie obiecuję, że przeczytam, bo taka dawka okrucieństwa mogłaby być śmiertelna dla mojego pokojowego, pozytywnego nastawienia do życia. Poszukam innych Twoioch opowiadań, ale jeśli też są takie krwiste - nie przeczytam! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Aaa, czytałam i Kaczuszkę i Prozę życia.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ja, w przeciwieństwie do Bemik, jestem nieczuła i tekst niespecjalnie zrobił na mnie wrażenie. Hans jak na mój gust zachowuje się w obliczu śmierci brata wybitnie bezpłciowo, nie opisałeś wcale jego reakcji. Główny bohater też, mimo wzmianek o siostrze, zdaje się być dość neutralny. Nie czuję emocji, które chciałeś okazać. Na przykład satysfakcji z zadawania cierpienia przez inkwizytora.

Jakkolwiek wizja świata wydaje się całkiem ciekawa, raczej nie będę fanką tej historii.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

    Cala scena potyczki w lesie jest do napisania od nowa --- w sposob prawdopodobny. Napastnicy nie mieli granatników przeciwpancernych ani nawet granatów?  Ale za to, oczywiście, dysponowali  opancerzoną ciężarówką. Jak daleko były pierwsze drzewa od tego leśnego szlaku? Jak droga wiodła przez las, to bardzo bliisko.

    Dziecinna scena.

Mogadisz, rok 1993. Amerykańscy marines przeciw lokalnej milicji. Straty po stronie USA to ok 20 zabitych i coś koło 70 rannych. Bojówkarze stracili około tysiąca ludzi, coś koło trzech tysięcy rannych. Walka miejska. Amerykanie bez ciężkiego sprzętu. Hummery, ograniczone wsparcie Blackhawków. Gdyby ci partyzanci mieli trochę granatów czy RPG-7 - marines dostaliby sporego łupnia. Ale nie mieli. Za to pickupy z karabinami na pace i inny tego typu sprzęt domowej roboty to i owszem. I pomimo olbrzymiej przewagi liczebnej przegrali. Takich przypadków jest więcej. Obić starego grata metalowymi płytami może każdy. Obecnie kartele narkotykowe potrafią chałupniczo zbudować nawet łódź podwodną. A rajd Michaela Wittmana w Normandii? Trzy tygrysy zatrzymały pochód brytyjskiej dywizji zmechanizowanej. Też dziecinne? A przecież Brytyjczycy zapewne mieli granaty, piaty i shermany.

Co do gry uczuciami. W wypadku Hansa ok - brakuje tego. Inkwizytor - może zrobiłem to nieumiejętnie. Natomiast bohater zmuszony do podjęcia szybkiej decyzji raczej nie miał czasu na pełne dramaturgii przemowy. Szok przyszedłby później. Tak mi się wydaje. Dlatego ta neutralność. Krótka kalkulacja, decyzja, wykonanie rozkazu. Rozpacz potem. Tak to sobie wyobrażałem.

Trzeba Ci przyznać dużo racji w kwestii gry uczuciami. Mimo wszystko jednak jedno krótkie zdanko, sugerujące, co dzieje się w duszy, bynajmniej nie zaszkodziłoby.

Mnie się wydaje, że takie dodatkowe opisy uczuć zepsułyby całość. Wszystko dzieje się dość szybko, czasu brak na przemyślenia. Poza tym to żołnierze, nawykli do śmierci i lepiej panujący nad swymi reakcjami, przynajmniej tymi, które są widioczne na zewnątrz. Przecież nie będą płakać i wyłamywać palców. A Inkwizytor? - on robił swoje, czy miał z tego satysfakcję? Któż to może wiedzieć. Ale na pewno starałby się jej nie pokazać żołnierzowi, który ma przeżyć i będzie mógł o tym opowiedzieć.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie sugeruję opisów a la opisy przyrody w znanym dziele...

A ja narzekać nie będę. Podobało mi się - po prostu. Opisów nie ma zbyt wiele, tak samo jak charakteryzacji, ale jest tego wystarczająco dużo, by czytelnik wiedział o co chodzi i nie czuł się zagubiony. Racją jest, że możnaby rozwinąć trochę dialogi, pograć uczuciami, ale to zaburzyłoby proporcje tekstu. W takiej formie każdy element zajmuje dokładnie tyle miejsca ile powinien. Jeśli zaś chcielibyśmy rozwinąć któryś z tych elementów, trzebaby dla zachowania proporcji rozwinąć również inne.

Tekt kojarzy mi się z ostatnimi krwwawymi powieściami Wilbura Smitha.(Afryka). Jednak autor jeszcze nie ma doświadczenia w opisie pola walki---Roger, moim zdaniem ma rację. Ja jednak odczuwam niedostatek scenografii. troszkę za mało psychologii ---opowiadanie mogłoby być trochhę dłuższe. Karabiny snajperskie wysokiej klasy(np. remington 760) nie tolerują przestawiania na cykl szturmowy---inne pociski, uszkodzenia gwintowania itp. Ale autor ma smykałkę i

potencjał na rozwój. Pozdrawiam.

Dobre. Tak trzymać. I dłuższe formy zapodawać.

Infundybuła chronosynklastyczna

A do mnie nie przemówiło. Ale może dlatego, że nie lubię ani wojska, ani opisów walki.

Babska logika rządzi!

Co do warsztatu – nie wypowiadam się bo mój jest znacznie gorszy. Podobało mi sie to opowiadanie.  Siewcy wojny i jej przeciwnicy to ci sami – niezależnie jakie wybrali sukienki.

Przeczytałam z pewnym zainteresowaniem, nie wdając się jednak w szczegóły techniczne. Brutalne sceny, jakkolwiek ich opisy robią niemiłe wrażenie, nie były chyba niczym niezwykłym w czasie walki opisanej w opowiadaniu.

Wykonanie, delikatnie mówiąc, pozostawia wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka