- Opowiadanie: syf. - Niuchacz

Niuchacz

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Niuchacz

 

 

prolog

 

 

Krew.

Krople czerwieni jak pyłek z połamanych skrzydeł motyla oblepiły ściany i chodnik. Drobiny błota były na podobieństwo martwych much. Wskazywały, gdzie uderzał ciężki bucior.

Mężczyzna leżał w kącie. Skulony, okutany ciemnym płaszczem, z rękoma i nogami podwiniętymi pod brzuch przypominał zamarzniętego robaka, który wypadł z zimowego schronienia. Nóż wbity w plecy sterczał jak bezużyteczne żądło.

Zza rogu wybiegł policjant.

– Ja pierdolę – krzyknął. – Trzymaj się.

– Chcieli mnie zabić – wystękał mężczyzna.

– Widzę, kurwa – odparł. – Dzwonię po karetkę.

– Nie!

– Co?

– Musi… – szepnął. – Musi pan tu podejść…

 

 

I

 

Ulica śmierdziała wódą, potem i gównem. Śnieg pożółkły od szczyn zalegał w bramie, wymieszany z okruchami rozbitych butelek oraz krwią po jakimś mordobiciu. Sylwestrowy kogel-mogel. Po ścianie jak robaki pełzały napisy. Jebać żydów. Hwdp. Arka szparka obciągarka.

Był i spóźniony Mikołaj – święty na tyle, ile w spirytusie pływało sanctusu – naturalnie bez sań. Butów zresztą też nie miał. Frunął od jednej do drugiej krawędzi chodnika. Zasmarkana broda kołysała się jak świąteczna ozdoba. Owinięte przetartymi skarpetami, pokryte strupami stopy przypominały kopyta renifera.

Boże, pomyślał mężczyzna w bramie, jak on cuchnie.

Jak piekło.

Złapał żula za głowę i wciągnął do cienia.

 

*

– Dobry węch to najgorsza rzecz, jaka mogła ci się przytrafić.

Nadgryziony księżyc wisiał nad spiczastymi wieżyczkami dworca kolejowego. Srebrna poświata ściekała z fioletowego firmamentu, by zmieszać się z kałużami świateł latarni ulicznych. Było cicho i zimno. Zegar wskazywał trzecią trzydzieści.

– Myślałem, że z czasem osłabnie.

– Nic się nie zmieni – odparła. – Nie powiem, że ci współczuję, bo przecież – roześmiała się – ja ledwie odróżniam pot od fiołków.

On z kolei – czując smród kobiety: butwiejące koce, ziemię zmieszaną z kocimi szczynami i gnijące futro – nie potrafił sobie wyobrazić, w głąb jakiej nory, piwnicy czy grobu musiała z końcem nocy wpełzać.

– Masz dobre schronienie?

– Tak.

– W porządku – odpowiedziała. – To idź już, żebyś spokojnie zdążył przed świtem.

Wyblakły Święty Archanioł Michał wisiał nad ciemnymi postaciami, dzierżąc miecz sprawiedliwości. Zdawało się, że chciałby spuścić żelazo bożego gniewu na ich głowy, ale – będąc tylko obrazkiem w oknie dworcowej hali – mógł zgotować sąd ostateczny jedynie klejowi. Folia zwichrowała się w rogu. A może to po prostu mróz.

 

 

II

 

– Niuchacz, skurwysynu – ktoś łomotał do drzwi – otwieraj!

Mężczyzna poczuł hałas. Gwóźdź wbijany w skroń. Pierdolony dziewięciocalowy bretnal ze stępioną końcówką, który rozrywa mózg tkanka po tkance.

– Otwieram! – ryknął.

Potrząsnął głową, próbując pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia. Potem z obrzydzeniem obszedł zasłonięte okno wzdłuż przeciwległej ściany. Stanął przy drzwiach. Łomotanie nie ustawało.

Spojrzał przez judasza. Po drugiej stronie brudnej szybki jak spóźniony siepacz Heroda metodycznie walił w drzwi aspirant-czy-chuj-wie-kto Olszar. Pienił się, jak gdyby miał wściekliznę. Smród jego niewypranej koszuli mieszał się z czymś… bardziej organicznym.

Mężczyzna otworzył drzwi.

Olszar wpadł do środka.

– Ile, kurwa, będę czekał. – Zamknął za sobą i wyraźnie ściszył głos. – Wiesz, co się z tobą stanie, jak będziesz odpierdalał takie numery?

– Wiem – odszepnął, skuliwszy się w kącie.

– Zwiążę cię i zrobię ci wycieczkę w pizdu po Żuławach – mówił dalej Olszar. – Przywitasz słoneczko na łące z krówkami. Chcesz?

– Przecież powiedziałem, że wiem – cicho odparł. – Nie chcę.

 

*

– Bym ci przypierdolił, ale się brzydzę.

– Kogo zabili?

– Co? Skąd wiesz?

– Nie zmienił – Niuchacz zawiesił głos – pan ubrania.

– Racja.

Niuchacza rwało w stawach, jakby brała go grypa. Przy każdym ruchu czuł, że jego wnętrzności były pozlepiane niby zużyta prezerwatywa. Wyglądał o tej porze dnia jak zarażony dżumą albo inną cholerą. W tym zakresie – musiał przyznać – w pewnym sensie podziwiał Olszara za to, że był w stanie wejść do tego pokoju i nie uciec z wrzaskiem.

On sam by uciekł, gdyby zobaczył takiego potwora. Chciał uciekać co wieczór, widząc niewyraźne odbicie w lustrze. Nie miał jednak gdzie.

– Kurewka z Ukrainy – powiedział policjant. – Jakiś pojeb otworzył jej brzuch, powyciągał podroby, a z bebechów porobił ozdoby noworoczne. Może to był twój brat, co?

– Nie mam brata.

– Zamknij mordę. O której możesz wyjść z tej nory?

– Po osiemnastej.

– O dziewiętnastej masz na mnie czekać na parkingu pod komendą. Pojedziemy na miejsce i może coś znajdziesz. A jak nie, to, kurwa, inaczej porozmawiamy.

 

*

Oruńskie zabudowania sterczały wzdłuż Traktu Świętego Wojciecha na podobieństwo koślawych zębów. We mgle, która podniosła się znad fortecznych fos, tonęły wieże głównomiejskich kościołów. W mdłej szarości gasły nawet gwiazdy.

Olszar – zauważył Niuchacz – siedział spięty, jak gdyby chwila nieuwagi miała go kosztować życie. Albo co najmniej wbicie gwoździa w dupsko.

– Daleko jeszcze? – w końcu spytał.

– A spieszy ci się, kurwa, gdzieś?

– W sumie to nie.

– Więc stul pysk i siedź.

Pół godziny później samochód zjechał w boczną drogę i zatrzymał się na skraju lasu.

Stróżujący policjant podszedł z latarką i poświecił. Zobaczywszy Olszara, skinął głową. Potem spytał:

– A ten to kto?

– Prokurator już pojechał?

– Tak. Samochód z rana zabieramy, bo teraz chuja widać i chłopaki z drogówki powiedziały, że tu nie wjadą.

– To dobrze – odparł Olszar. – To taki mój koleżka, ale nie zwracaj na niego uwagi. Jest pierdolnięty.

– Aha. – Drugi policjant zawrócił w stronę swojego radiowozu.

– Wyłaź.

 

*

Z oddali dochodził hałas odjeżdżającego pociągu – jęczącego, jakby miał tu już nigdy nie wrócić. Skrzypiały gałęzie drzew, gdy wiatr zrywał z nich płaty szronu. Światło z latarki Olszara skrzyło niby rozbijany krzemień.

Niuchacz stał przy opuszczonym samochodzie, w którym znaleziono ofiarę, i wąchał. Wyczuwał odór wyciągniętych jelit, którym przesiąkły brunatne tapicerki – smród unosił się także nad śnieżną zaspą, gdzie oprawca wyrzucił wnętrzności. Gdy przebił się przez organiczne wyziewy, pochwycił zapach strachu ofiary – jak gdyby zgrzytające między zębami drobiny piasku – zmieszany z cierpką wonią zadowolenia kata. Nasycenia. Nagle zrozumiał, że mechaty ogon pierwotnego lęku owinął się dookoła jego szyi.

– Jak na wigilii u mamusi, co?

– Nie… – Niuchaczowi głos ugrzązł w gardle.

Popatrzył przerażony na twarz Olszara – kwadratową szczękę, masywne kości nad oczodołami, cienką kreskę ust, bliznę na policzku. Policjant był mocny wobec niego – karykatury, cienia na ścianie. Co zrobiłby, stanąwszy naprzeciw prawdziwego…

– I co, kurwa, powiesz mi coś mądrego?

… potwora?

 

*

Niuchacz stał w kurzawie śniegu, która przeszła przez las.Ledwo panował nad swoim ciałem – nie z powodu zimna, ale dlatego, że instynkt drapał go po plecach, gryzł w kark i szczypał w nerki, nakazując ucieczkę. Jego buty jednak – pod spojrzeniem Olszara – zdawały się być przymarznięte do ziemi.

– Co tak stoisz? – rzucił policjant. – Powiedz coś.

– Ja…

– A, kurwa, kto inny. Ty.

– Ja muszę porozmawiać ze znajomymi na mieście. Może oni powiedzą, co robić.

– No jak to co – odparł Olszar. – Złapać chuja.

– Może trzeba uciekać…

 

 

III

 

– Cześć, Lena – zagaił Niuchacz.

Kobieta siedziała na murku przy Rybackim Pobrzeżu i rzucała kawałki bułki na marmurowy chodnik.

– Cześć.

– Przecież jest noc – powiedział. – Gołębie śpią.

– Trudno – odparła. – Najwyżej rano wydziobią.

Podmuch wiatru zgarnął pustą puszkę po piwie i rzucił nią o lód na Motławie. Odbiła się kilka razy i poturlała ze zgrzytem, by ostatecznie utknąć w zaspie. Potem cisza powróciła.

– Do rana rozmoknie. Ptaki nie zechcą nawet nasrać na tę bułkę.

– Trudno. Przecież ja i tak jej nie zjem.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu.

– Popatrzyłabym sobie na takie gołębie, jak latają – mamrotała, gapiąc się w czerń nocy, zalegającą pośród stoczniowych dźwigów. – Jak zrywają się stadem do lotu, a powietrze spod ich skrzydeł łaskocze policzki.

– Super – mruknął – ale mam do ciebie pytanie.

– No?

– Pojawił się ktoś nowy w mieście?

– Jaki: nowy?

– Jak my.

– Jak my? To nie.

– Przestań kręcić – krzyknął Niuchacz. – Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

 

*

– Kim jest ten mężczyzna – Lena podniosła wzrok – któremu pomagasz?

– Policjantem.

– Co? – Kobieta zerwała się z murku. Wiatr rozwiał jej pozlepiane w strąki włosy. Bułka potoczyła się po chodniku i wpadła do kanału. – Jesteś młody, nie rozumiesz. Nie wolno!

– Bo to policjant? – Niuchacz zrezygnowany oparł się o lampę.

– Bo to człowiek! – mamrotała, plując śliną. – Nie wolno i już. Ktoś na górze może się zezłościć i po ciebie przyjść.

– Już raz przyszli – wtrącił – więc pewnie i tak im się nie podobam. Ten facet przynajmniej mi pomaga.

– Naprawdę?

– Może nie do końca na to wygląda, ale tak. Na pewno jest mi lepiej. – Niuchacz podszedł do Leny. – Więc powiedz mi, proszę, kto mógł załatwić kobietę i przy okazji wypruć jej flaki?

– Pożreć jej flaki?

– Tak.

Mężczyzna podniósł z rezygnacją oczy ku ciemnemu niebu.

– To… – Lena nagle odwróciła się, by rzucić przez ramię: – Żarłok!

Potem szybkim krokiem ruszyła w stronę nor Dolnego Miasta.

– A gdzie go szukać?

– Trzymaj się od niego z daleka.

 

*

Nieprzenikniona ciemność rozlana była w wilgotnych zaułkach otaczających nawy kościołów, gdzie resztki antycznych zabytków leżały na hałdach jak poobgryzane kości. Niuchacz szedł między zarośniętymi podwórzami, kluczył pośród odrapanych garaży i przeskakiwał koślawe krawężniki. Mijał uliczne światła, a jego cień niby nietoperz – zwiastun nieszczęścia – migał na popękanych tynkach kamienic.

Jestem królem nocy, pomyślał i, wybuchnąwszy bezgłośnym śmiechem, zatoczył się w poprzek ulicy. Potem pochwycił zapach człowieka i zdał sobie sprawę, że jest głodny. Spoważniał.

Poczuł zapach królowej tego wieczoru.

Uciekł myślami do chwili, kiedy poznał Olszara.

 

*

– Kurwa, chyba nie chcesz tu się przekręcić?

– Proszę, podejdź – szepnął wtedy Niuchacz, przerażony umieraniem. Czuł, jak z powodu braku krwi jego wnętrzności zaczynały schnąć na wiór, a jedyną myślą, łomoczącą w głowie, było, by nie zacisnąć za szybko szczęk. – Boję się…

Policjant zrobił krok. Jeden, drugi, trzeci. Wystawił rękę.

Niuchacz zerwał się jak ryba, ale nie trafił.

Za to kopniak policjanta był skuteczny.

Obrzmiały ząb, myślał z perspektywy czasu, musiał wyglądać jak przycięty rozporkiem kutas gwałciciela.

– To… – mamrotał, z powrotem leżąc na zimnych kaflach. – To… nie…

– Kurwa mać! – krzyczał policjant, machając bronią. – Co to, do chuja, jest?

– Pofforność – wyseplenił z powodu wystającego poza wargi kła. – Choroba. Ja… ja faraz umrę.

– Kim ty…

Nagle pochwycił zapach strachu policjanta – jak włos albo ziarenko piasku, zgrzytające między zaciśniętymi na tętnicy zębami. Elektryzujący. Rozbudzający jakąś pierwotną moc.

Wtedy – wspominał później z pewnym rozrzewnieniem – i tylko wtedy w ciągu swojego nocnego życia poczuł się

p r a w d z i w y.

Olszar – co ważniejsze – najwyraźniej też to poczuł.

Niuchacz miał wrażenie, że lewitował. Patrzył w oczy policjanta – mdłe i płytkie jak zabłocona kałuża. Mówił – ale nie pamiętał czy ruszał ustami, przecież ząb… – a człowiek i tak słuchał.

– Podejdź tu. Stój. Odchyl głowę.

Zatopił kieł w pulsującej tętnicy i ssał.

Czar zaczął się kruszyć jak rozbita szyba. Niuchacz ostatkiem woli wepchnął do świadomości Olszara namiastkę przeświadczenia, że jest mu potrzebny. Potem oberwał pięścią w twarz.

Rana na szyi sama się zasklepiła.

– Jutro, jebany skurwysynu, o północy masz na mnie czekać przy zajezdni. Porozmawiamy o tym, co się teraz, kurwa, stało. Muszę pomyśleć.

Schował broń i odszedł.

Niuchacz stał pośród nocy i cieszył się, że choć na chwilę przedłużył swoje nieżycie.

 

 

IV

 

– Czego się dowiedziałeś? – spytał Olszar, usiadłszy na krześle.

Kotara w oknie jak zawsze była zasłonięta.

– Szukamy Żarłoka – odparł Niuchacz, trąc zbolałe oczy.

– Żarłoka? – mruknął policjant. – A kto to, kurwa, jest?

– Nie wiem. Ktoś straszny.  

– Jajca sobie robisz? Po to bulę za to mieszkanie, utrzymuję takiego jebanego darmozjada jak ty, żeby usłyszeć, że nie wiesz?

– Ja…

– Jeszcze trochę i każę ci wypierdalać z tej nory. – Zatoczył łuk ręką. – Popatrz, jaki tu jest syf. Brakuje tylko wszy i karaluchów.

– Przecież ci pomagam. Spłacam się. – Niuchacz wstał. – Złapałeś dzięki mnie z pięć osób. Dlaczego wciąż traktujesz mnie jak gówno?

– Bo jesteś pierdolonym potworem! – ryknął Olszar. – Myślisz, że, kurwa, zapomniałem, co robisz, jak wychodzisz z domu?

– Nie chcę tego robić. – Niuchacz bał się podnieść głos. – Ja po prostu muszę.

– Dobra, nie będę słuchał tego pieprzenia.

Niuchacz nagle uznał, że perspektywa rozmowy z mieszkańcami cmentarza jest lepsza niż szał Olszara.

– Jest takie miejsce, gdzie wiedzą więcej.

– No to na co czekasz.

 

*

Groby były jak marmurowa rzeka, która zimnymi kaskadami zlewa się ze stoków na dno doliny i płynie naprzód w stronę miasta. Pochylały się nad nimi oszronione sosny, pośród podmuchów wiatru znad Bałtyku sypiąc igłami lodu. Cmentarz Srebrzysko witał zamarzniętą bramą i światełkami zniczy, zawieszonymi w nieokreślonej przestrzeni.

Niuchacz w zaskoczeniu obserwował spode łba partnerkę policjanta, zastanawiając się jak kobieta może wytrzymać w towarzystwie takiego bydlęcia. Z drugiej strony zauważył, że w aucie oficer ani raz nie przeklął. Olszar najwyraźniej uznawał „kurwę świętą” za najlepsze zaklęcie, chroniące przed demonami nocy.

Sam na wszelki wypadek w ogóle się nie odzywał.

– Niedługo wrócimy – rzucił, a policjantka skinęła głową.

– Wejdziemy boczną bramką – powiedział Niuchacz, gdy odeszli od pojazdu. – Tam zawsze jest otwarte.

– Znasz to miejsce jak własną kieszeń – mruknął Olszar, wtulając głowę w kołnierz płaszcza.

Do furtki wiodła dróżka wijąca się wzdłuż cmentarnego ogrodzenia. W głębokim śniegu widoczne były dość świeże ślady. Policyjna latarka odsłaniała niewielkie plamy krwi.

– To raczej jakieś zwierzę – powiedział Niuchacz, widząc skonsternowanego Olszara. – Bezpański pies albo kot.

– Po chuja wy tu przychodzicie?

– Ja tu nie przychodzę. A stali bywalcy zazwyczaj wygrzebują świeże trupy z ziemi.

– Przecież jest zima.

– A po co im ten zwierzak… Jakby było cieplej to ryliby w ziemi jak krety.

– Zajebiście.

– Cii. Ostrożnie.

 

*

Z płonących zniczy rozlewało się czerwone i fioletowe światło. Na nagrobku leżał rozpruty kot. Dookoła siedziały cztery postaci. Mlaskały zapamiętale, a kości zwierzęcia chrupały. Szpik był jak miód, wnętrzności niby ambrozja.

– Witam, panowie – zaczął mówić Niuchacz.

Olszar stał z tyłu. Wydawało się, że trzymał dłoń na pistolecie.

– Czego? – spytał jeden z biesiadników, wypluwszy kawałek chrząstki. – Czego chcesz, śmieciu?

– Kim jest twój koleżka? – dodał drugi. – Ładnie pachnie.

– Gówno cię to obchodzi – odparł Niuchacz. – Gdzie znajdę Żarłoka?

Jeden z biesiadników zakrztusił się i rzygnął. Drugi zaczął się nerwowo uśmiechać. Trzeci wreszcie zapytał:

– Popierdoliło cię?

– Żarłoka? – drżącym głosem spytał drugi.

– Zaraz, zaraz – powiedział czwarty z nich. – Ja być może wiem, gdzie jest Żarłok.

– Kto to, kurwa, jest? – Do rozmowy wtrącił się Olszar.

– To jest prawdziwy Pan – wymamrotał pierwszy, zbierając wymiociny z nagrobka.

– Tak. Pan Ciemności.

– Nie takie wypierdki jak my – dodał trzeci i wskazał na Niuchacza – albo on.

Biesiadnicy zaczęli się nawzajem przekrzykiwać. Jeden z nich zgarnął resztki kota za ogon i rzucił za ogrodzenie. Zwierzak zawisł na gałęzi jak podarta szmata.

– Żarłok budzi się raz na jakiś czas, żeby uzupełnić zapasy.

– Dokładnie. I jest bardzo głodny.

– Lepiej mu wtedy zejść z drogi.

– Na szczęście szybko wraca do snu.

– Na szczęście…

– Czyli skurwysyn zaraz zniknie? – podsumował Olszar.

– Nie nazywałbym tak Pana Ciemności.

– Gdzie on teraz jest?

– Umościł sobie legowisko za miastem…

 

*

– Myślisz, że pijaczki z cmentarza wiedzą, o czym mówią? – spytała policjantka, gdy Niuchacz i Olszar wsiedli do samochodu.

– Wydawali się być dobrze poinformowani.

– Ja bym tam nie jechał – wtrącił się Niuchacz. – Poczekałbym, aż ten potwór po prostu zniknie.

– Jajca sobie robisz – odparł Olszar. – Jedziemy tam i sprawdzimy sytuację. Jeżeli twoi kolesie mieli rację, to wezwiemy wsparcie i robimy wjazd na chatę.

– Ale… – Niuchacz nie wiedział, co odpowiedzieć przy policjantce. – Konsekwencje, rano, o świcie…

– Gówno mnie obchodzą konsekwencje. Zgarniamy tego cwela i kropka.

– Mnie obchodzą.

– Nie pasuje, to otwieraj drzwi i wypierdalaj.

Zapadła cisza.

– Zostanę.

 

 

V

 

Daleko od świateł miasta, pośród zawianych śniegiem pól stała samotna chata. Z jednej strony chylił się ku upadkowi przegniły płotek, z drugiej wystawały z ziemi fundamenty stodoły. Noc była czarna jak smoła, za zwałami chmur skrył się nawet księżyc.

Światła policyjnego wozu rozjaśniły zasypane podwórze, niedbale zaparkowany samochód i ślady wiodące w stronę domu.

– Ktoś tu na pewno jest – rzuciła niepewnie policjantka.

Niuchacz odczuwał niezdrowe podniecenie. Powietrze było naelektryzowane. Miało zapach ozonu.

– Poczekamy, zobaczymy – odparł Olszar.

Wewnątrz budynku rozległ się krzyk – tak przerażający, że niemalże pokruszył szyby. I ryk, dudniący jak startujący samolot. Potem był tupot i łomotanie.

– Ja pierdolę. – Olszar wyciągnął broń. – Wzywaj posiłki i wchodzimy.

– Nie! – Niuchacz próbował zablokować drzwi, ale oberwał w twarz. Wymamrotał: – Musimy uciekać!

Policjantka krzyczała coś przez radio do centrali.

– Już – powiedziała, a z chaty wydobywało się zwierzęce charczenie.

– Idziemy – powiedział Olszar.

Niuchacz próbował ich jeszcze powstrzymać, ale znów dostał w głowę i stracił przytomność.

 

*

Obudził go trzask pękającej szyby. Masywna dłoń zacisnęła się na jego szyi. Gwałtowne szarpnięcie wyciągnęło go do połowy poza obręb samochodu. Zawisł w oknie.

Usłyszał z bliska charczenie. Podniósł głowę i zobaczył Żarłoka. Białą, pociągłą twarz o ostrych rysach. Rozmazaną krew i powyrywane strąki włosów na gładkich policzkach. Zęby jak gwoździe wystające poza poprzegryzane wargi. Oraz oczy – ciemne i zimne jak opuszczone piekło.

Kreatura patrzyła na niego.

Niuchacz znów czuł zapach, który wcześniej nazwał nasycenie. Będąc blisko, zrozumiał jednak, że jest to woń nigdy nie zaspokojonego głodu.

– Popłuczyny prawdziwej krwi – wymruczał Żarłok. Gdy mówił, drżał nawet śnieg. – Kolejne rozwodnione ścierwo. Włóczycie się za mną jak kleszcze. Małe niezdarne robaki. Chcecie spić trochę prawdziwej królewskiej posoki.

Wyszarpnął Niuchacza z pojazdu i rzucił na ziemię.

– Nawet nie warto was rozgniatać – dodał. – Idź i korzystaj z uświęconych resztek, które pozostawiłem.

Kreatura stanęła na środku podwórza, uniosła ręce i zaryczała. Potem zmieniła się w nietoperza. Załopotała błoniastymi skrzydłami i odleciała w noc.

 

*

– Judasze. – Niuchacz prawie płakał. – Skurwysyny z cmentarza.

Podniósł się z ziemi, otrzepał ze śniegu i pokuśtykał w stronę domu.

Drzwi wisiały smętnie na jednym zawiasie. Tynk odchodził ze ścian. Powietrze śmierdziało prochem. W świetle rzuconej na podłogę latarki widać było rozpryski krwi i podarte kawałki ubrań. Niuchacz potknął się o coś. Pochylił się i dostrzegł ciało policjantki, wyglądające jak połamana lalka. Urwana ręka. Wnętrzności jak trociny. Głowa wisząca na ścięgnie i kawałku skóry.

Musiała mu smakować, przemknęło mu przez myśl. Bardzo.

Niuchacz nagle wyobraził sobie, jak Żarłok wyrywa ofierze serce albo wątrobę i zgniata nad ustami niby owoc, żeby spić najsłodszą krew, a resztki tkanek zostają pod jego paznokciami.

Zapach krwi.

– Niuchacz… – Z odrętwienia wyrwał go głos Olszara. – Pomóż mi.

 

 

epilog

 

– Pomóż mi – szeptał policjant. Trzymał jedną dłoń na rozprutej szyi, a drugą na szramie, rozpoczynającej się przy obojczyku, z której wystawały połamane żebra. – Nie stój tak.

Zapach.

– Mówiłem, żeby stąd uciekać – Niuchacz nie mógł nic innego z siebie wydusić.

– Przecież ci pomogłem. – W ustach Olszara zabulgotała krwawa piana. – Teraz ty…

– Nie mogę.

Cały dom wypełniony był czerwonym zapachem.

– Nie zostawiaj, kurwa mnie. – Jego głos był coraz słabszy. – Zmień mnie.

– Co?

– Zmień mnie w to, czym ty jesteś. Nie chcę umierać.

– Nie potrafię.

– Zrób to, do chuja!

Niuchacz stał i patrzył, jak policjant umiera. Słuchał bulgotania w jego gardle. W końcu uległ zapachowi krwi. Ukląkł i zaczął zlizywać ją z podłogi. Potem przyssał się do Olszara jak kleszcz i pęczniał.

Nagle sobie przypomniał o wezwanym przez radio wsparciu. W jego głowie zrodziło się pytanie – na ile miesięcy został opłacony czynsz za mieszkanie, czy ktoś tam zajrzy po śmierci policjanta. Wytarł usta i szybko obszukał ciała, zabierając pieniądze.

Potem wyszedł na mróz, mając nadzieję, że zdąży dotrzeć do miasta przed świtem.

Zaczął biec.

 

fin

Koniec

Komentarze

O. Intrygujące. Wrócę tu, jak zażyję nieco wywczasu w wyrku. Powiedz mi tylko, po co pogrubiałeś pierwsze zdania kaażdej nowej sceny?

W jakimś opowiadaniu --- chyba w NF --- zauważyłem taki sposób edytowania tekstu i mnie zaintrygował, więc postanowiłem go wykorzystać.

pozdrawiam

I po co to było?

Przeczytałem tylko jedną powieść bardziej niesamowitą. To "Ptasznik". Straszne, ponure i nie pasuje mi do ciebie. Niektóre metafory orginalne, niektóre ryzykowne. Nastrój pełen grozy i beznadzieji.Wybacz, ale dołują mnie takie ponure opowiadania. Jednak na pewno znajdziesz wielbicieli takich upiornych klimatów. Pozdrawiam.

Poza tym pióro ---sprawne.

Zgodnie z obietnicą - jestem.

Pierwsze wrażenie mnie nie zwiodło - jest to ciekawy tekst, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Dobrze napisane, przez co czyta się - z braku lepszego słowa - lekko. Bo jesli chodzi o fabułę, to wcale nie czyta się lekko. Nie lubię takich ponurych historii. Co nie oznacza, że czasem nie zdarzy mi się takowej przeczytać. Umiem też rozpoznać, która jest dobra, a która nie. Twoja jest bardzo dobra. Jednakowoż nie przeczytam tego więcej.

Dobra, a teraz muszę coś zrobić, żeby się jakoś podbudować na duchu...

Mnie rowniez sie, moze nie jestem zwolennikiem pisania o czasach obechnych, ale to zawsze cos innego niz reszta. Tekst jest faktycznie troche dolujacy, ale buduje klimat i mysle ze przy wprowadzeniu to jakichs lzejszych elementow bedzie jeszcze lepszy i nikt sie po nim nei potnie. Mi sie podoba.

Widzisz Kino, tak powinieneś pisać, by przyciągnąć uwagę czytelnika. Opowieść prosta jak budowa cepa, temat oklepany jak łeb gwoździa, skomplikowanej fabuły brak, masa współczesnych łatwo przyswajalnych dialogów, ale mimo to może się podobać, bo stylowo jest dobrze. Nawet fantastyki jak na lekarstwo. Równie dobrze bohaterem mogła być Katarzyna W. matka Madzi.

Ogólnie fajnie napisany tekst.

Zdanie mam, jak wszyscy powyżej - mroczne, klimatyczne, wciągające. Nie chcę więcej - to mi wystarczy. Chyba poszukam starych książeczek z bajkami dla moich dzieci, żeby zatrzeć wrażenie. NiEsamowite.

Wiesz, co się z tobą stanie, jak będziesz opierdalał takie numery? - nie powinno być "odpierdalał"?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Rzeczywiście. Dzięki --- już poprawiłem.

pozdrawiam

I po co to było?

Nie powiem nic nowego jeśli stwierdzę, że tekst jest mroczny, wciągający i ogólnie rzecz biorąc świetny. Podoba mi się pomysł z pogrubaniem pierwszych zdań - dodają tego specyficznego klimatu. Z chęcią przeczytałbym więcej tekstów w takim stylu.
Gratuluję i pozdrawiam.

A mnie się zanadto nie podobało. Zbyt proste fabularnie, zbyt poetyckie. To tekst, który od samego początku mówi, że będzie zarąbiście straszny i mroczny i jest konsekwenty - każde następne zdanie, każde słowo jest zarąbiście straszne i mroczne. Może dlatego w ogóle na mnie nie podziałał. Brak wyważenia.

    Niestety, przepoetyzowane, a wiele metafor i porównań jest natrętnie sztucznych – i przez to często brzmią śmiesznie. Autor zapomniał o konieczności zrównoważenie opisu i dialogów, przez co opowiadanie nie ma właściwego klimatu. Dialogi dominują i są rozdęte w porównaniu do szczątkowego opisu. Autor próbował się ratować patetyczno - bombastyczno porównaniami – albo też skupił na ich tworzeniu całą uwagę – ale, oczywiście, bez efektu. I w sumie nie wygrał niezłego, choć bardzo prostego pomysłu.

    Na dodatek wytłuszczenia pierwszych linijek poszczególnych akapitów, czynione bez wyraźnych powodów – bo te zdania nie mają dla tekstu istotnego znaczenia i sprawiają wrażenie próby nadania opowiadaniu sztucznej, nieistniejącej głębi – dodatkowo wzmacniają wrażenie równie sztucznej i wymuszonej poetyckości, forsowanej na siłę.

    Ani to realistyczne, ani poetyckie, ani magiczne, tylko średnie na jeża – choć sprawnie napisane.

    Chociaż, z drugiej strony, byłoby napisane naprawdę sprawnie, gdyby Autor wyczuł, że konieczny jest tutaj bardziej rozbudowany, surowy i prosty opis rzeczywistości. Po prostu oszczędnie naturalistyczny.  Więc jednak sprawnie napisane nie jest.

    Pozdrówko.  

W moim wydaniu Hobbita pierwsza linijka rozdziału była drukowanymi literami pisana, taka uwaga, może niepotrzebn, ale...

— Czyli skurwysyn zaraz zniknie? — podsumował Olszar - kropkę na końcu wcięło. 

 

Twój klimat. Widzę, że kroczysz ścieżką, którą poznałem wcześniej w Twoich tekstach. Nie będę próbował Cię nawracać na bardziej rozbudowane opisy, bo wiem, że to i tak nic nie da:). Opowiadanie dobre i warte przeczytania.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Widzę, że pożarło akapity. Spróbuję jeszcze raz je wstawić.

Bogdan --- dzięki, poprawione.
Lassar i Roger --- możliwe, miałem całkiem długi zastój jeżeli chodzi o pisanie i, owszem, mogłem w międzyczasie stracić wyczucie. Pogrubienia zaś to tylko kolejny środek graficznego wyróżnienia cząstek tekstu na --- co wszyscy widzą --- dość nieczytelnym tle. Mi się wydaje, że w takiej formie wygląda lepiej.

Roger --- mając na uwadze staż na stronie i ilość skomentowanych tekstów, myślę, że możemy się do siebie zwracać bezpośrednio.

pozdrawiam

I po co to było?

Po przeczytaniu moja opinia jest gdzieś pomiędzy tymi, co chwalą, a Rogerem i Lassarem. Dobrze napisane, nawet bardzo dobrze, ale z Twoich opowiadań jedno ze słabszych, chociaż nadal powyżej przeciętnej. To również niestety pierwszy Twój tekst, który mnie po prostu znudził, w który się nie wczułam. Nie wiem czemu - jakoś wyczuwa się w tym opowiadaniu sztuczność. Ale może to też kwestia tego, że jesteś jednym z moich ulubionych autorów tutaj, więc od razu wymagania rosną.

Również pozdrawiam ;)

Byłam, przeczytałam. Pozostaję w gornie tych, do których Twój styl, Syfie, niekoniecznie trafia. Ściekanie poświaty z firmamentu, nadmiar metafor i przymiotników - nie, to nie dla mnie. Również nie podoba mi się poszatkowanie tekstu na drobne fragmenciki, w których przeważa dialog. Tekst przez to nie jest dla mnie spójny i nie czyta się płynnie. Ponadto fabuła - wybacz - jak dla mnie jest o niczym. To, że jest trochę krwi i wnętrzności też nie nadało klimatu. Masz tu za to kilka ciekawych postaci, szkoda, że nierozwiniętych.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mroczna, klimatyczna opowiastka w męskim typie. Widzę, że dziewczyn raczej nie rusza. A mnie tak. Może dlatego, że nie ma tam Lisbeth Salander. Apropos Lisbeth pogrubione początki przypominają mi "Męrzczyzn, którzy nienawidzą kobiet", tylko tam autor, albo wydawca zrozpoczynał akapity od Wielkich liter. Kilka poczatkowych słów. Nieźle to wyglądało. 

Według mnie przydałoby się chociaż trochę opisów, żeby nieco spowolnić akcję. Podobnie jak joseheim nie podoba mi się "nadmiar metafor i przymiotników". Za to na plus mroczny klimat opowieści.

Natomiast samo zakończenie - świetne, dawno takiego nie uświadczyłem. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

" Popatrz, jaki tu jest syf. Brakuje tylko wszy i karaluchów. "

No nieźle... Napiszę, żę z chęcią bym przeczytała taki horrorek, dłuższy, rozbudowany na całą książkę. Stał by na mojej półeczce i warczał na mnie w nocy, albo pod kocem. Klimat stworzyłeś przerażający. Oto Ci chodziło. Ja po części nie zgadzam się z Panem Rogerem. Ten styl idealnie pasuje do klimatu. Opowiadanie. No. Niezłe. Jedyne co mnie irytowało, to ten kochany policjant. Nienawidzę takich skurczybyków. Dla mnie w tej całej surowości, przekleństwach, wydaje się po prostu nienaturalny.
Pozdrawiam i czekam w przyszłości może na jakiś tomik grozy?

A ja lubię twój styl, Syfie. Metaforyzacja i poetyzacja prozy - rzetelna i udana oczywiście - to bardzo fajna rzecz. Opowiadanie czytało mi się bardzo fajnie, choć muszę przyznać, że poszatkowanie tekstu i szczątkowość fragmentów nie robi dobrze temu opowiadaniu. Rozumiem, że przy takim niskim stężeniu konkretnej fabuły trudno byłoby utrzymać uwagę czytelnika przy większym rozbudowaniu tekstu, ale w takiej formie wszystko jest trochę zbyt chaotyczne. Postacie są realne i dobrze napisane, choć absolutnie mi się nie podobają. Nie ze względu na błąd odautorski. Wręcz przeciwnie. Po prostu nie lubię takich ludzi/stworzeń, nawet jeśli są dobrze napisani.

 

Co mogę powiedzieć? W tym opowiadaniu zdecydowanie ratuje cię twój warsztat, bo ani pomysł, ani konwencja nie są ani specjalnie nowe, ani specjalnie oryginalne. Gdyby napisał to ktoś o mniejszych umiejętnościach, pewnie nie dotrwałbym do końca, a tak miałem kilka chwil przyjemniej lektury.

Przyjemnie napisane, i nie zgodzę się, coby strasznie ponure. Ale fabularnie leży i zbytnio się nie rusza.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

okruchy rozbitych butelek? Krew po jakimś mordobiciu - mam rozumieć, że narrator wszechwiedzący?;)

Czuł smród Olszara przez drzwi?

" Światło z latarki Olszara skrzyło niby rozbijany krzemień." - skoro skrzyło jak krzemień, to jedyne, co mi przychodzi do głowy, to: skrzyć sięskrzyć

1. «lśnić migotliwym blaskiem; też: sypać skrami» Latarka, z której tulei sypały się iskry?

 

 

pochwycił zapach strachu ofiary — jak gdyby zgrzytające między zębami drobiny piasku --- to on jest synestetą? Bo jeśli nie, to nie rozumiem tego.


 

Niuchacz stał w kurzawie śniegu, która przeszła przez las. --- nie chcę przesadzać, ale na pierwszy rzut oka zrozumiałem to tak, że Niuchacz stoi w czymś co dawno już zniknęło. W końcu ona przeszła, a nie przechodziła. Może lepiej by było: (...) która wisiała w lesie?

 

 

instynkt drapał go po plecach, gryzł w kark i szczypał w nerki, nakazując ucieczkę --- to już do mnie nie trafia, chyba przerysowane.


 podniósł z rezygnacją oczy ku ciemnemu niebu. --- w jednym z moich tekstów wyśmiano "ucieczkę oczami", skoro tak, to i chyba ich "podnosić" się nie da, prawda? Czy się mylę?


a jego cień niby nietoperz — zwiastun nieszczęścia — migał na popękanych tynkach kamienic. --- jego cień migał?


Nie widzę komentarza Achiki, więc albo jej tu nie było, albo jej się nie chciało komentować, albo jest ogromną hipokrytką... Wypisałem u góry to co uważam za błędy, albo to, co mi się nie podoba. Dialogi uważam, w pewnych momentach, przekroczyły już dopuszczalny poziom prostactwa, do tego stopnia, że się to trudno czyta i trudo utożsamia z bohaterami. Klimat zbudowałeś bardzo interesujący i byłem kontent czytając to; porównania otoczenia czy też stanów ducha do zużytej prezerwatywy, albo gówna z krwią, bardzo mi odpowiadają (jakkolwiek to nie brzmi ;))

 

Pozdrawiam.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

to on jest synestetą? --- można tak powiedzieć,

z kurzawą śnegu --- rzeczywiście, moja pomyłka,

"podnosić" się nie da --- przed chwilą sprawdziłem, sjp twierdzi, że można,

co do dialogów --- uznałem, że muszą być przesiąknięte prymitywizmem i przekleństwami, Olszar, jak może, dystansuje się od Niuchacza i agresja słowna wydała mi się najwłaściwsza do przedstawienia tego podejścia,

Achika zagląda, zdaje się, raczej do krótszych tekstów.

Dzięki za komentarze.

pozdrawiam

I po co to było?

A do mnie przemawiają barwne metafory. Nie zgodzę się z Rogerem, że potrzebne są tu surowe opisy. Jest dużo przekleństw, paskudnej wizji miasta w którym żyją w podziemiach wyrzutki społeczeństwa, żywiący się ludzką krwią i mięsem trupów... to jest wystarczająco surowy sposób opisania nowoczesnego świata. Za to piękne momentami i przerysowane metafory nadają kontrast, łagodzą trochę wymowę fabuły.
No i sama fabuła... nie taka znowu oklepana.
Zawiódł mnie tylko Żarłok. Jakiś taki... wampir. Spodziewałam się raczej czegoś innowacyjnego:)
Pozdrawiam.

Sprawnie napisane, intrygujące. Nie lubię horrorów, ale to czytało się gładko.

Czytałam dawno temu. Pamiętam, że podobał klimat i bohaterowie, pamiętam, że miejscami drażniły metafory. Ale – pamiętam.

Niech innym też się zagnieździ we łbach. A co!;)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Fajne, tylko trochę rozczarował mnie Żarłok tak po prostu zmieniający się w nietoperza. Ale to nie zarzut, po prostu ja cierpię na przesyt wampirów :)

No, ja z kolei lubię, ale takie raczej zezwierzęcone ; )

I po co to było?

Oczywiście, zgadzam się, że zezwierzęcone są lepsze niż wymuskane i odstrojone na amerykańsko-nastoletnią modłę. Chodziło mi raczej o to, że motyw z nietoperzem jest dość ograny ;)

Może i tak, ale za to jak potężnym czyni tego bydlaka zdolność latania. Niepowstrzymane okrucieństwo – a z kolei, gdyby po prostu latał, a nie umiał zmieniać kształtu, to mógłby – jak myślę – przyciągać niepotrzebną uwagę. Po prostu nic innego jak nietoperek mi nie pasowało ; )

I po co to było?

Wiem, wiem, że pasuje. To tylko mnie się nieodparcie kojarzy z Leslie Nielsenem w tej wampirzej postaci rozpłaszczonym na szybie :). Za to podobała mi się scena jedzenia kota :)

Oooch, banda krwiopijcow-zuli, egoistyczny gliniarz, ksywy jak z pierdla lub lawki na blokowisku, prastary skurwysyn… Dobre, warsztat i sposób narracji wyciągają mizerna fabułę wysoko nad powierzchnię. Turpistyczno-naturalistyczny styl to już twój znak rozpoznawczy. Najlepiej, imho, zapada w pamięć scena z sypaniem buły gołębiom, postać malowana nie wprost. Dzięki za dobrą lekturę!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

miło mi : P

I po co to było?

Dobra dobra, szluga lepiej kopsnij… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ależ proszę, zapraszam do pozostałych opowiadań ; )

I po co to było?

Niuchacz był ostatnim z dawniejszych opowiadań.

Jak dla mnie, trochę za dużo tu stworów, które co prawda są nieodzowne, jak sam tytułowy bohater, jednak nie ukrywam, że zdecydowanie wolę czytać te z Twoich opowiadań, których tematyka, gęsta atmosfera i treściwe postaci budują klimat tak charakterystyczny, że nawet gdyby podpisał je Anonim, wiedziałbym kto nim jest.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

może coś w najbliższym czasie spróbuję napisać w klimacie – ostatnio jednak raczej nie odczuwam potrzeby pisania ; P

I po co to było?

Poczekam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, nie wyprzesz się autorstwa tekstu. ;-)

Te paskudne miejsca, ponuro krwiste opisy. Warto podpatrywać, jak za ich pomocą budujesz klimat. Bo sama fabuła – no, nie ma o czym mówić.

Babska logika rządzi!

Miło mi, chociaż ostatnio przerzuciłem się na nieco mniej syfiarskie opowieści ; )

I po co to było?

No nie wiem, nie wiem… Ta, którą czytałam przed “Niuchaczem” nie opowiadała o jakimś wybitnie przystojnym facecie. ;-)

Babska logika rządzi!

No tak, ale tamta historia też ma ze dwa lata, po prostu przeleżała w szafie : P

I po co to było?

Aha, rozumiem, że w szufladzie już się nie mieszczą. ;-)

Babska logika rządzi!

Właściwie było to jedyne opowiadanie, które przeleżało u mnie w szafie ; P

I po co to było?

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka