- Opowiadanie: prosiaczek - Aral-kum

Aral-kum

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Aral-kum

 

 

 

Ryk silnika i chrzęst pokonujących kolejne wzniesienie opon były jedynymi dźwiękami na zapomnianym przez człowieka obszarze. Pustynny ptak zmienił kurs lotu, widocznie zaciekawiony tym dziwnym osobnikiem, zachowującym się jak na prawa ewolucji stanowczo za głośno. Nieznany drapieżca wyglądał jakby pędził za uciekającą zwierzyną. Problem w tym, że Sęp żadnej na dole nie dostrzegał. Po co więc marnować tyle energii, gdy temperatura sięga czterdziestu stopni? Jednak w środku samochodu panowała niemal całkowita cisza, do tego działała multistrefowa klimatyzacja, sprzężona z dziesiątkami inteligentnych detektorów. Ptak nie mógł wiedzieć ani o tym, ani o fakcie, że sunący na dole potwór jest od niego znacznie inteligentniejszy.

Aida Eshart siedziała w miękkim fotelu spięta i czujna. Pozwalała działać autopilotowi, podczas gdy sama przyglądała się mapie, na której nie było widać żadnej konkretnej drogi. Nic tylko pustynia i naniesiona na nią czerwona linia. Dokładny odczyt topograficzny i program nawigacyjny korzystający ze zmodyfikowanego DNA śluzorośli. Aktualizacje Aida zdobyła z nielegalnych źródeł, dlatego co chwilę zerkała do rejestrów, obawiając się, że ktoś ją może namierzyć. Z górnej wargi zerwała zębami chyba cały naskórek; siedlisko ignorowanego przez świadomość bólu. Wciąż nie dopuszczała do myśli, że zdecydowała się na tak niebezpieczną podróż. Pierwszą część, samolotem przez Atlantyk, spędziła z thintopem na kolanach, zbierając informacje na temat celu swej podróży. Kazachstan, miejsce egzotyczne i fascynujące. Ale dopiero na lądzie, w Atyrau, gdzie za grube pieniądze wypożyczyła samochód, w którym zainstalowała swoje oprogramowanie, zaczęła odczuwać niepokój. Na pustynię autopilot postanowił zjechać dopiero z drogi M32, minąwszy Aralsk, przypominający Aidzie miasto-widmo z filmów o postapokalipsie.

Wydawało się, że Aral-kum będzie się rozrastała jeszcze bardzo długo, ale w pewnym momencie ekspansja nieokiełznanej natury została przerwana przez naukowców. Ludzie naprawili to, co wcześniej zniszczyli. A przynajmniej w pewnym sensie, ponieważ Jeziora Aralskiego nie udało się wtedy ożywić. Tamy Kokarał, przerwanej kolejny raz przez wysokie ciśnienie wód, nie próbowano więcej odbudować. Żeby przywrócić w to miejsce wody, wiele lat później, najtęższe głowy wykorzystały nowocześniejsze technologie.

Wreszcie podłoże zrobiło się stabilniejsze. Samochód zmienił ustawienia zawieszenia i przyspieszył, niszcząc po drodze saksauły i helofity. Sęp, mający nadzieję na ucztę, został daleko z tyłu. Zrezygnowany usiadł na kamiennej rzeźbie.

Aidę Eshart sparaliżowało podekscytowanie. Zostało już tylko kilkadziesiąt minut drogi, zanim dojedzie do Ośrodka Sztucznie Kontrolowanej Ewolucji.

 

 

 

***

 

 

 

Doktor Jerboł wstał przed świtem. Wspomnienie telefonicznej rozmowy ze Stevem Braunem powracało do niego w postaci silnych ruminacji. Miał wrażenie, że mógł rozegrać to lepiej, zniwelować asymetrię interakcji. Rozum jednak podpowiadał co innego – tak czy inaczej forma musiała być bliższa monologowi niż dialogowi. Siła wyższa. Jerboł więc zgodził się na spotkanie, na przyjęcie do swojego królestwa krwiożerczego dyplomaty. Ale to on był drapieżcą, i to do jego paszczy wejdzie ten zachodni pies Steve; nieświadomy żwirowiec nilowy pomiędzy zębami krokodyla. Kłap! Żerującego ptaszka czeka przykry koniec, pomyślał doktor, i to dodało mu otuchy. Wreszcie mógł skupić się na pracy. Jeśli uda mu się, wygra zakład.

W OSKE większość pracowników jeszcze spała i w korytarzach panowała tak senna atmosfera, że Jerboł przez chwilę czuł się jak bohater fazy REM. Wrażenie minęło, kiedy wszedł do jednej z pracowni. Rzeczywistość była zbyt dokładna, marzenie senne nie odzwierciedlałoby wszystkich niuansów oświetlenia z taką pieczołowitością. Zapach sterylizacji, poustawiane równiutko probówki, mikroskop świetlny i skaningowo-tunelowy, ledwie słyszalna praca klimatyzacji, błysk metalicznych krzywizn mebli i armatury laboratoryjnej. Całe jego życie.

Z pewną dozą niepewności przekroczył względną granicę między światem makro a mikro, i zatopił się w zmiennym środowisku hodowanych od tygodni bakterii. Wybrał część z nich i wyciszył geny odpowiadające za replikację, tym samym hamując możliwość rozmnażania, którą drobnoustroje niestety za kilkaset pokoleń, jak zwykle, przełamią. Zajęło mu to niepełną godzinę. Następnie umieścił próbkę w analizatorze kodu genetycznego, gdzie czekała wsteczna setna generacja tych samych drobnoustrojów, które kilka dni temu potraktował w identyczny sposób. Był skupiony niczym Hefajstos na kuciu żelaza – wystarczył najdrobniejszy błąd, żeby zaczynać wszystko od nowa. A Jerłob nie miał już czasu. Wreszcie włączył AKG, które miało porównać sekwencję nukleotydów dwóch odległych pokoleń bakterii. Chciał przełknąć ślinę, ale zaschło mu w ustach. Jeśli ich DNA będzie identyczne… Konsekwencje takiego odkrycia wprawiłyby środowisko naukowe w osłupienie. Dokonałby istnej rewolucji, Steve Braun odwaliłby się od OSKE, a Aida Eshart, piękna młoda kobieta geniusz z pewnością zechciałaby zostać tu i towarzyszyć mu w nowych badaniach. Jeden pożądany wynik mógł zmienić tak wiele…

AKG pisnęło, dając znak, że zakończył się odczyt sekwencji genów. Teraz trzeba było poczekać na ich porównanie.

Do sali wszedł wysoki, zarośnięty jak dzikus mężczyzna. Na widok Jerłoba uśmiechnął się od ucha do ucha, lecz wokół ciemnych zamyślonych oczu nie pojawiła się ani jedna zmarszczka mimiczna.

– Słyszałem, jak wstałeś – powiedział Nurżan. – Nadal sądzisz, że coś z tego będzie?

Jerłob wzruszył ramionami, maskując irytację. To miała być intymna chwila, którą jego nieokrzesany brat właśnie pogwałcił.

– Mam nadzieję, że wygram – mruknął Nurżan. – To tylko złoto. Jeśli miałbym oddać ci wszystkie pieniądze w zamian za obietnicę sukcesu, nie wahałbym się ani sekundy.

– To tylko złoto – zgodził się Nurżan, wpatrzony w pracujące AKG. – Taka dodatkowa nagroda. Dla wszystkich pracowników. Ale dobrze wiesz, że bardziej cenię zdobywanie wiedzy, i chodzi mi o coś innego.

Jerłob wiedział. Sam niestety miał inne plany co do Aral-kum. Pragnął kolejnej rewolucji w nauce oraz bezwzględnego posłuszeństwa pracowników OSKE. W końcu ktoś musi tym zarządzać, inaczej się nie da w czasie kryzysu, a Jerłob uważał się za najlepszego kandydata na szefa kontrolującego pracę zespołu. Nie chodziło o to, że się nie dogadywali w sprawach projektów badawczych, tylko raczej o fakt pewnej opieszałości badaczy, która ostatnio się nasilała i coraz bardziej Jerłoba denerwowała. Niektórzy po prostu nie byli przekonani, czy prace powinny trwać dalej, skoro pojawiły się problemy z kontrolą organizmów.

AKG piknęła, kończąc analizę porównawczą.

– Bogowie, chrońcie nas przed moim bratem – powiedział Nużran.

– Dziwnie brzmi to w ustach człowieka przesiąkniętego zachodem.

Jerłob podszedł do urządzenia i zamarł z bezruchu. Zamknął oczy, na policzkach zapulsowały mięśnie żuchwy. Nużran wziął głęboki oddech i wyszedł. Teraz nadzieja pozostała w geniuszach nowej ery. W Lupusie Moroz i Aidzie Eshart. Musi ich tylko przekonać do swoich racji.

 

 

 

***

 

 

 

Samochód jechał przez wykładniczo gęstniejące podszycie. Autopilot postanowił zwolnić, jakby nie chciał zniszczyć rozwijających się tkanek i organów. Poza krzewami pojawiły się podrosty. To nie był las, ale czy istniało prawdopodobieństwo, żeby w obecnych warunkach rozwinął się podobny ekosystem? Aida nie mogła uwierzyć, że w przeszłości ziemię pokrywały tu piasek i sól, a nieliczne żywe organizmy niemal codziennie musiały chować się przed burzami pyłowymi. Miejsce, gdzie kiedyś wyschło Jezioro Północnoaralskie, pozostawiając po sobie cmentarzysko reliktów wodnej fauny i flory, wydawało się być tylko koszmarem, ledwie dostrzegalnym mignięciem w historii Kazachstanu.

Nagle auto zatrzymało się, silnik przeszedł na cichy tryb pracy. Stojące kilkanaście metrów dalej zwierzę, podobne do sarny, również zamarło w bezruchu. Aida wiedziała, że pod pozornym brakiem aktywności kryje się skomplikowany mechanizm systemu hormonalnego, przygotowującego organizm do ucieczki. Wystarczy, że ssak oceni sytuację jako zagrażającą bezpieczeństwu, by rzucić się zygzakiem w przeciwną stronę. Eshart czuła w piersi galopujące serce i modliła się, żeby niby-sarna została na miejscu jeszcze choć przez chwilę. Panel deski rozdzielczej świecił się przed nią słabą łuną, wyszukując w bazie danych zwierzęcia zgodnego z informacjami, jakie zbierały detektory systemu FF. Kompendium ziemskiej flory i fauny stworzył dla niej znajomy programista – żadna firma czegoś takiego nie posiadała, a Aidzie, ewolucjonistce, do badań nie wystarczały powszechnie dostępne narzędzia.

Jeszcze trochę, jeszcze chwileczkę, błagała w myślach. Stało się jednak coś, czego w życiu by się nie spodziewała.

Niby-sarna padła na gęste runo. Umierała spokojnie, jakby świadoma nieuniknioności losu, albo pogodzona z rozwijającą się od lat chorobą. A Aida mogła tylko patrzeć, skubiąc zębami górną wargę. Miała przemożną ochotę pobrać wycinek tkanki do badań, lecz w głowie nadal słyszała ostrzeżenie – kiedy wylądowała w kraju, doktor Jerłob powiedział, żeby załatwiła wszystkie pilne sprawy zanim znajdzie się na terenie Aral-kum.

– A opróżnienie pęcherza? – spytała i parsknęła.

– Gdzie tylko pani sobie życzy, tylko nie Aral-kum – zaśmiał się nerwowo Jerłob. – Może być nawet w aucie… Jeśli jest taka możliwość. Proszę mi wybaczyć, muszę kończyć.

Uparty, dowcipny Kazach, pomyślała wtedy, lecz teraz nawet przez głowę jej nie przeszło, żeby wychodzić na zewnątrz. To miejsce miało w sobie coś bluźnierczego, zupełnie jak las z bardzo starego filmu „Antychryst”, nakręconego przez dewianta dwudziestego pierwszego wieku; podobno reżyser na stare lata trafił do szpitala psychiatrycznego. Obszar jednocześnie żywy i martwy. Aidę przeszły ciarki.

Samochód ruszył. Wyminął martwe zwierzę, które i tak nie miało prawa istnieć.

 

 

 

***

 

 

 

Zanim zjechała na niższe piętro, samochód został spryskany zielonymi drobinkami, żeby do środka nie dostały się żadne drobnoustroje. Kiedy opuszczała pojazd, czekał już na nią wysoki, przypominający fanatycznego wyznawcę Allaha mężczyzna. Nużran – przedstawił się, po czym wyjaśnił, że doktor Jerłob obecnie jest bardzo zajęty, a nawet gdyby nie był, to i tak muszą poczekać na przyjazd pozostałych osób, zaproszonych do OSKE. Wcześniej nie ma sensu rozpoczynać prezentacji, oznajmił Nużran, badawczo przyglądając się Aidzie. Ja, kilku innych geniuszy, i grupa naukowców wyglądających jak zamachowcy, pomyślała.

– Chcieliście, żebym przyjechała.

– Pani chciała.

Taras z widokiem na przyrodę, na ogromne Jezioro Północnoaralskie, odgrodzony od świata zewnętrznego przeźroczystą osłoną; jakby siedzieli w bańce mydlanej w świecie Boscha. W powietrzu unosiły się świetliki, potęgując immersję chwili.

– Słucham? – zdziwiła się.

– Nie ukrywam, od pewnego czasu mój brat bardzo interesuje się panią. Zależy mu na współpracy. Ale proszę nie zaprzeczać, że próbowała pani zdobyć informacje o Aral-kum. We wszechsieci najmniejszy log pozostawia po sobie ślad. Nasi specjaliści wytropią każdego.

– W kręgach naukowych mówi się o różnych rzeczach – powiedziała Aida, wytrzymując spojrzenie Nużrana. – W naszym nie widać końca spekulacji o tym, co spotkało tę część Kazachstanu. Co się stało z Aral-kum. Ale to już nie jest dawna pustynia, prawda, panie Nużran?

– Pustynia. – Kazach skrzywił się. – Piasek i sól. Brak cienia i brak wody. Welwiczje przedziwne, pustynne kamienie oraz sklerofity. Jak można żyć w takim miejscu? Jedynym wyjściem byłaby zamiana w skorpiona. Problem w tym, że to niemożliwe. Wiemy o tym obydwoje, bo jesteśmy naukowcami, ludźmi kierującymi się rozumem a nie zabobonem. Proszę powiedzieć, mieliśmy jakieś wyjście z tej sytuacji?

Aida strzepnęła z ramienia niewidoczną drobinkę, jakby chciała w ten sposób zdeprecjonować osobliwość chwili.

– Jest wiele innych obszarów nadających się do życia – mruknęła. – Pustynia to ostateczność.

– Ma pani całkowitą rację. To właśnie ta ostateczność jest naszym najpotężniejszym sprzymierzeńcem.

– Rozumiem do czego pan zmierza – płynnie weszła mu w słowo – Wiele czytałam o projekcie „Ożywianie pustyni”. Nie mogłam pojąć tylko jednego. Dlaczego proekologiczna organizacja zgodziła się na finansowanie czegoś tak kuriozalnie drogiego.

– Stuprocentowy wkład – uśmiechnął się zwierzęco Nużran.

– To nie miało najmniejszego sensu – kontynuowała Aida.

– Teraz ma.

– Tak. Mimo to w tej perfekcyjnej z pozoru całości jest dziura. Jakim cudem, do cholery, udało się wam przez tak długi czas mamić ekologów?

Nużran parsknął. Zaczął się trząść coraz bardziej, aż w końcu z jego piersi wydobył się basowy śmiech. Trwał parę sekund, po których zmienił się w krztuszenie. Mężczyzna prędko wyjął z kieszeni chusteczkę i zakrył nią usta. Kiedy ją schował z powrotem, uprzednio przyglądając się zawartości, Aidzie wydawało się, że zbladł.

– Proszę mi wybaczyć – odkrztusił. – To zabawne, że nie zrozumiała pani najprostszej części. Eko Industries zajmuje się prowadzeniem wielu badań. Ośrodek Sztucznie Kontrolowanej Ewolucji jest dla nich najważniejszy. Przynajmniej tak nam się wydaje. Pani doktor, ożywianie Jeziora Aralskiego, samo w sobie, nigdy ich nie interesowało. Stanowiło jedynie środek do osiągnięcia celu.

Aida poruszyła się niespokojnie. Przypomniała sobie o martwej niby-sarnie.

– To już nie jest dawna pustynia, prawda? – powtórzyła pytanie, zawieszając wzrok na ciemnej tafli jeziora. – Zbudowaliście tu inny świat tylko po to, żeby nikt się nie dowiedział. Ale nadal pozostaje jedno pytanie.

– Clou programu. – Nużran wstał, wzdychając, i podszedł na skraj tarasu. – Tego dowie się pani jutro. Albo pojutrze. W zależności, kiedy przyjadą pozostali. Zanim jednak pójdzie pani spać, chciałbym o czymś wspomnieć. Mój brat jest człowiekiem wybitnie uzdolnionym, niestety nie posiada pewnych… cech charakteru, dzięki którym wiedziałby, że pewnych granic nie powinno się przekraczać. Nie zna pojęcia efektów ubocznych, interesuje go tylko postęp. Bez względu na cenę.

Odwrócił się i podszedł do niej. Spięty, wyglądający jak dzikus mężczyzna. Z czołem zroszonym kropelkami potu i kryjącym się szaleństwie w oczach, przerażał Aidę. Słowa, które padły ze spękanych ust, długo jeszcze odbijały się w jej głowie echem.

– Musi mu pani przeszkodzić.

 

 

 

***

 

 

 

Doktor Jerłob był dziś w doskonałym nastroju. Nie mógł tego zmienić ani koszmar ze Stevem Braunem w roli głównej, ani skrajne zmęczenie spowodowane nieustającymi badaniami epigenetycznymi. W OSKE wyczuwało się napięcie związane z wydarzeniem, na które wiele osób czekało od dawna. Jerłoba motywował pozytywny stres, wydzielany przez korę nadnerczy kortyzol oraz syntetyzowana w tarczycy adrenalina. Czy uda mu się przekonać do swoich racji przybyszy, światowej sławy wybitne umysły dwudziestego drugiego wieku? Nie miał pojęcia, ale to okaże się już niedługo, być może zaraz po multisensorycznej prezentacji, która właśnie się zaczynała. Enigmatyczność, aura tajemniczości, znaki zapytania rozwiewane przeskakującymi obrazami okraszonymi odpowiednią muzyką.

Aida Eshart, czarnowłosa piękność o ogorzałej karnacji, siedziała z ramionami złożonymi na piersiach; wspaniały mózg skupiony na odbiorze, integracji i analizie bodźców zmysłowych. Obok niej znajdował się Lupus Moroz, jeden z największych ekstrapolatorów nauk biologicznych, wybitny filozof. Gładził palcami szczękę, jakby chciał powiedzieć „Zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie nie ma się czym ekscytować”.

Zaczęło się! Wstęp zakończony, czas na gwóźdź programu. Właściwa część prezentacji ukazała przed nimi najwyższą formę upakowania genetycznego, chromosom, tysiąc czterysta nanometrów średnicy. I nagle jedna z jego nóżek – koniec chromatydy siostrzanej – zaczęła się rozwijać, jakby chciała pomóc widzom w zrozumieniu tego, jak wielkim jest cudem natury. Wirtualna kamera o bezgranicznym zoomie bezbłędnie łapała w kadr coraz drobniejsze elementy. Grube włókna chromatynowe rozplątały się, tak samo jak selenoid, z którego objawiła się wreszcie najczystsza forma cząsteczki DNA.

– Pierwszy kod. – Jerłob włączył pauzę. – Niegdyś uważany za klucz do wszystkiego. Remedium na setki chorób. Historia jednak surowo zweryfikowała marzenia naukowców. I wtedy przekierowano cały wysiłek na badania nad czymś, co wiele lat ignorowano. – Odchrząknął, nerwowo poprawił okulary. – Zupełnie jakby – pstryknął palcami – nagle ich oświeciło. Jakby zrozumieli, że lekceważenie epigenetyki było błędem, który trzeba jak najszybciej naprawić.

Lupus Moroz poruszył się na krześle, westchnął, spojrzał gdzieś w bok. Ostentacyjnie, zbyt ostentacyjnie, pomyślał Jerłob. Aida Eshart przynajmniej dobrze maskowała znużenie.

– Dla większości to lekcja historii. – Podniósł głos. – Przejdźmy więc do wydarzeń świeższych.

Prezentacja ruszyła dalej. Wirtualna kamera przesuwała się wzdłuż cząsteczki, aż dotarła do miejsca, gdzie DNA oplatało nukleosom – zestaw ośmiu białek. Niektóre z tych maleńkich protein, nazywanych histonami, posiadały ogonki, upodabniające je do plemników.

– Sądzę, że wszyscy znamy podstawy epigenetyki – odezwał się Lupus Moroz, widocznie uważając, że w ten sposób wyrwie audytorium z marazmu. – Nie widzę nic nadzwyczajnego w tym, że pewne cząsteczki potrafią wyciszać lub aktywować poszczególne geny.

– Wie pan wszystko o mikroRNA, kodzie histonowym, i o grupach metylowych? – zapytał Jerłob, znów pauzując prezentację. – To ciekawe. – Wzruszył beztrosko ramionami i zwrócił się do Eshart. – Proszę mi powiedzieć, doktor Aido, czym jest według pani ewolucja?

– Nieprzypadkowym przeżywaniem przypadkowo zmienionych organizmów – odpowiedziała bez namysłu.

– To nie są pani słowa.

– Nie. Ale to najpiękniejsza definicja, z jaką się kiedykolwiek spotkałam.

– Podoba mi się. Niezwykle wymowna i zarazem zwięzła ta definicja. Proszę teraz powiedzieć, profesorze Moroz, jak się ma do niej idea replikatorów?

– Nie rozumiem pytania.

– To może ktoś inny?

Mimo że wszyscy bardzo się ożywili, w sali zapanowała kompletna cisza.

– Naszym replikatorem jest DNA. – Przerwał ją Jerłob, budując podpowiedź. – Podziały tej cząsteczki są…

– Semikonserwatywne! – wyrwał się młody chłopak, jeden z najlepszych uczniów Jerłoba. – Chyba znam odpowiedź, panie doktorze. DNA dzieli się na dwa łańcuchy, i do każdego z nich dobudowywana jest komplementarna nić. Dzięki temu materiał genetyczny pozostaje bez zmian. To znaczy, w teorii, ponieważ istnieją jeszcze mutacje. I kombinacje tych korzystnych zapisują się w genotypie na stałe. Banalne.

– Doskonale – uśmiechnął się Jerłob, z ekscytacji aż stając na chwilę na palcach. – Mów dalej, Sahin.

– W związku z tym można powiedzieć, że nasze replikatory robią wszystko, co tylko mogą, aby powstrzymać ewolucję.

– Zgadza się. Innymi słowy, im lepiej cząsteczki DNA potrafią naprawiać przypadkowe uszkodzenia, tym skuteczniej mogą spowalniać ewolucję.

– Bzdura – obruszył się Moroz. – Nie wziął pan pod uwagę mutacji, które pojawiają się jako odpowiedź na zmienne warunki środowiska.

– Tak, ciekawe spostrzeżenie. Na własny użytek nazwałem to paradoksem nieomylnego replikatora.

Profesor Moroz nie był zadowolony.

– Proszę pokazać mi sens takiej niedoskonałej doskonałości.

Jerłob uśmiechnął się.

– Ewolucja nie ma sensu – powiedział trochę zbyt protekcjonalnie. – Jak to się mówi? A! Że jest ona bezdusznym procesem. Z naszej perspektywy…

– Niech pan nie robi ze mnie idioty – rzucił wprost Moroz. – Z pewnością, działania ochronne służą temu, żeby nie powstawały oczywiste błędy. Ale skoro proces ewolucji charakteryzuje powstawanie zmian służących lepszej adaptacji do środowiska, to jakim cudem bliski perfekcji system naprawczy mógłby ją hamować? To wynika per se, że taka logika nie ma racji bytu.

Salę wypełniły szmery. Doktor Jerłob splótł ręce za plecami. Nie spuszczał wzroku z Moroza. Gdy się odezwał, ledwo panował nad głosem. Wszyscy zamilkli, myśląc że jest strasznie zdenerwowany, a naprawdę nie mógł zapanować nad oddechem podczas wypowiedzi, ponieważ dzięki tej ożywionej dyskusji szybciej będzie mógł przejść do konkluzji.

– Jak już wspomniałem, geny można wyciszać i aktywować.

– Co to za argument? – spytał ktoś z tłumu.

Jerłob go zignorował. Czas na gwiazdę wieczoru, pięć minut aktorów drugoplanowych właśnie dobiegło końca.

– Teraz proszę sobie wyobrazić, że w kodzie genetycznym znajdują się miejsca, które odpowiadają za powstawanie mutacji. To znaczy, oczywiście, nie specjalnie. Są jakby najsłabszymi ogniwami łańcucha, potencjalnymi katastrofami lub ocaleniami. – Zamilkł, przesuwając wzrokiem po całej sali. To była jego chwila, katharsis, która miała uwolnić wielkie umysły od przesadnego sceptycyzmu. – Proszę sobie wyobrazić, że odkryłem je wszystkie.

Zadziałało. Kilka sekund ciszy, a potem rozgorzała frenetyczna dyskusja. Mieszanina niedowierzania, oburzenia, ale i nadziei na lepsze jutro. Aida Eshart rozmawiała z Lupusem Morozem. Jerłob słyszał, jak prześcigają się w wymyślaniu implikacji tego odkrycia. Świat bakterii, tyle chorób, nie nadążająca za mutacjami medycyna… Pomyślał o Stevie Braunie. Kłap!

Gdy poczuł, że od emocji jakie wywołał robi mu się słabo, puścił prezentację dalej.

 

 

 

***

 

 

 

W teorii wystarczyło permanentnie wyciszyć kilkadziesiąt genów oraz przeprogramować parę krótkich odcinków kodu, żeby powstrzymać proces ewolucji. Tylko lub aż tyle. Mimo wszystko odnosiło się to do bakterii, w dodatku prawdopodobnie jedynie do tych, na których Jerłob prowadził eksperymenty. Ale, myślała Aida, to i tak ogromne osiągnięcie. Przełom!

Nie mogła spokojnie leżeć, nie mówiąc już o zaśnięciu. Wierciła się, przekręcała z boku na bok, aż w końcu wstała, podekscytowana jak mała dziewczynka.

Przemknęła korytarzami do wielkiego tarasu OSKE. Lupus Moroz stał ze splecionymi na piersi ramionami, badawczo przyglądając się Jezioru Północnoaralskiemu.

– Pan też nie może przestać o tym myśleć – stwierdziła.

– Nie mogę. Rozumiem, że nie chodzi pani o wielkie odkrycie doktora Jerłoba? Nie chciałbym ujmować jego osiągnięciu, ale…

Stanęła obok, zachowując jednak pewien dystans. Doskonale rozumiała jego obawy.

– Dziwne, że inni uważają to za normalne.

Lupus wydął wargę. Wzrok miał mętny, zamyślony.

– Przeszli nad tym do porządku – powiedział z jakąś niezidentyfikowaną goryczą w głosie.

– Czyli uważa pan, że personel wie.

– I to od dawna. Zmowa milczenia.

– To znaczy?

Lupus prychnął.

– To miejsce nie jest normalne. Nie wyczuwa pani tego?

Aida zawahała się, ale wreszcie powiedziała:

– Widziałam martwą sarnę. A właściwie coś, co przypominało sarnę. Skąd to zwierzę mogłoby się tu znaleźć?

– Właśnie. Skąd? – Spojrzał na nią tak przenikliwie, że aż się zawstydziła. – Powiem pani coś. Wiem, dlaczego nas tu sprowadzono. Eko Industry, firma, która finansuje badania, chce odsunąć doktora Jerłoba od prowadzenia OSKE. A my mamy pomóc ich przekonać, żeby tego nie robili. Niedługo przyjedzie przedstawiciel EI, niejaki Steve Braun.

– Skąd pan to wie?

– Usłyszałem rozmowę doktora Jerłoba. – Dotknął palcem ucha, gdzie najwyraźniej miał mikroanalizator mowy.

Momentalnie Aida zrozumiała sceptycyzm Lupusa. Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę z Nużranem. Na samo przypuszczenie, że tak brzemienne w skutkach odkrycia mogłyby być dziełem człowieka tak bardzo nieodpowiedzialnego, zrobiło jej się słabo.

– Dobrze się pani czuje?

– Muszę porozmawiać z Jerłobem.

 

 

 

***

 

 

 

Doszło do tego szybciej, niż się spodziewała. Jeszcze tej samej nocy. W pokoju socjalnym. Szepty i syknięcia przeszły w podniesione głosy. Wystarczyło że Aida stanęła obok i włączyła własny mikroanalizator mowy.

– Ciszej! Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć.

– Nie możemy bezczynnie czekać! – Nużran się wściekał, wymachując ręką, w której trzymał zakrwawioną chusteczkę.

– Wrócą – mówił Jerłob – Posłuchaj…

– Dość! To ty posłuchaj, bracie. Wiesz, dlaczego nie wysłałeś Sahina? Bo bałeś się. Dziecka, które sam spłodziłeś. Które może pozbawić cię tego wszystkiego.

– Zarina i Josef zgłosili się na ochotników.

– I od piętnastu godzin nie dają znaku życia.

Aida bała się, że górujący nad Jerłobem Nużran rzuci się na brata z pięściami. Metr dziewięćdziesiąt czystej furii wprawiało ją w przerażenie.

– Albo zorganizujesz wyprawę, albo sam to zrobię.

– Mówiłem, że musimy poczekać. Steve Braun, priorytety…

– Ty naprawdę oszalałeś. – Nużran złapał się za głowę. – Bogowie.

– Zarinie i Josefowie nic nie będzie. Pewnie stracili łączność. Uspokój się, bracie. – Jerłob podszedł i chciał położyć dłoń na ramieniu wielkoluda, ale ten odsunął się jak oparzony. – Nie bądźmy dziećmi.

Nużran uniósł ramiona w geście kapitulacji. Kręcił głową, jakby nie dopuszczając do siebie myśli o tym, co mogło się stać Zarinie. Złapał go kaszel, spazmy wstrząsnęły jego ciałem. Zakrył usta chusteczkę, odwrócił się i nerwowym krokiem skierował do wyjścia. Aida wiedziała, co powinna teraz zrobić. Zamiast słuchać wyjaśnień przerażonego Jerłoba, ruszyła za Nużranem. W korytarzu powiedziała mu, żeby poczekał. Pobiegła do swojego pokoju, zabrała kartę do samochodu oraz thintopa, na którym miała wszystkie klucze aktywacyjne.

Czekała ich podróż w głąb osobliwego ekosystemu.

 

 

 

***

 

 

 

Niedługo przyjdzie czas na pytania. Oraz na odpowiedzi, które powinna poznać już pierwszego dnia, kiedy przybyła do OSKE. Nużran siedział obok, wpatrzony w gęstniejące za szybą podszycie. Pracująca energicznie żuchwa, kreska zamiast ust, uderzające o kolana zaciśnięte pięści. Samochód doskonale wyczuł napiętą atmosferę, każdy zbyt silnie skurczony mięsień, dlatego włączył delikatny masaż. Na progu słyszalności puścił relaksacyjną melodię.

Słońce dopiero wstawało. Krzewy i podrosty otaczały ich z każdej strony. Ale iluzoryczna dżungla wprawiała w niepokój nie tylko Aidę i Nużrana. Auto, jakby bojąc się choćby musnąć soczyście zielone tkanki kwitnącej flory, jechało tak, żeby ograniczyć kontakt z nimi do minimum. Najróżniejszych kolorów kwiaty – soczysty karmin, dziecięcy róż, morski błękit, hipnotyzujący amarant – wprawiała w melancholijny ruch jakaś tajemnicza siła; ze wskaźników w samochodzie wynikało, że na zewnątrz powietrze całkowicie ustało. Z każdą minutą roślinność gęstniała. Podrosty musiały walczyć o powierzchnię z drzewami. Życie tu kwitło, ale przynajmniej równie często umierało. Było jak częściowo zgniła tkanka.

– Mam nadzieję, że ją znajdziemy – przerwał ciszę Nużran.

Aida przeklęła Kazacha w myślach. Miał powiedzieć o Aral-kum, a nie o Zarinie. Z drugiej jednak strony świadomość, że pewnych rzeczy nie przeskoczy, pomogła jej zdusić irytację w zarodku.

– Przykro mi – włożyła we frazes tyle empatii, ile tylko zdołała. Wyszło niezwykle sztucznie.

– Nie mogłem nic zrobić. Brat wysłał ją bez mojej zgody.

– Wydaje mi się, że twój brat często podejmuje decyzje na własną odpowiedzialność – chytrze go podpuściła.

Nużran prychnął.

– On nie wie, co to odpowiedzialność. Konsekwencje czynów rozpatruje w kontekście naukowych odkryć. Nic innego go nie interesuje. Powinienem coś z tym zrobić. A teraz jest za późno. – Wyjął sztylet, który miał schowany za pasem, i zaczął obracać nim między sękatymi palcami. – Skoro człowiek nie jest pewny własnych reakcji, to jak może przewidywać zachowania innych?

Aida nie wytrzymała.

– Obwiniasz go, a ja nadal nie wiem za co.

Nużran nagle wyprostował się w fotelu, otworzył szeroko oczy.

– Patrz!

Gdy podjechali bliżej, Nużran pchnął drzwi i jak strzała wyskoczył na zewnątrz. Aida chciała krzyknąć, lecz szok i odbijająca się niczym echo w studni przestroga Jerłoba odebrały jej mowę. Odzyskawszy trzeźwość myślenia, prędko zamknęła drzwi i przysunęła twarz do bocznej szyby, każąc pokładowej inteligencji zwiększyć przejrzystość. Zieleń, wszędzie zieleń! Gdzie on jest? Cholerny dureń… Tam! Kazach krążył wokół grubego na ponad metr pnia. Czego szukał? Z tej odległości nie mogła nic więcej dostrzec.

– Sprawdź, czy mogę wyjść – poleciła.

Detektory szybko zbadały skład powietrza. Drzwi samochodu otworzyły się. To musi wystarczyć, pomyślała Aida, w istocie próbując zwalczyć dysonans poznawczy. Opuściła nogi na chromowany stopień, wzięła głęboki wdech i odwróciła się w stronę wnętrza – kuszących bezpieczeństwem skórzanych foteli, subtelnie mrugającej elektroniki i matowo błyszczącego drewna. Od zaciskania na poręczach pobielały jej knykcie. Podjęła decyzję. Zeszła… i znalazła się w czymś sięgającym niemal po same kolana. Serce jej zamarło. Spodziewała się ujrzeć bagno, nawet jakąś niezbadaną do tej pory pochodną ruchomych piasków, ale na pewno nie rozrośnięty do niebotycznych rozmiarów mech. Wróciła do auta i wyszła z drugiej strony. Z klimatyzowanego wnętrza wprost w parzącą wilgoć.

Szybko okazało się, że las miał więcej niespodzianek. Uwagę Aidy przykuły gigantyczne żywiczne łzy, puszczające refleksy z wyższych miejsc kory drzewnej. Dostrzegła też wielkie liście, takie jak u bananowców. Tylko że to nie mogły być bananowce. Im dłużej Aida stała, chłonąc zmysłami ducha tego miejsca, tym lepiej zdawała sobie sprawę z dziesiątek, setek, tysięcy dziwaczności miejscowego ekosystemu. Nie negowała ich przynależności do pewnych określonych i opisanych klas, ale też nie dawała nabrać się na paprocie, trawy, krzewy, kwiaty i owoce. Doznała oświecenia tylko na granicy świadomości, lecz to wystarczyło, aby dojść do wniosku, że cała tutejsza flora jest czymś bezprecedensowym w kontekście dotychczasowych odkryć biologicznych. Aida zezłościła się, że nie kazała systemowi zbadać kilku tkanek, kiedy jechała do OSKE. Ale mogła zrobić to równie dobrze teraz.

I wtedy głuszę przeszył rozdzierający krzyk Nużrana.

U podnóża wielkiego drzewa, bujnie obrośniętego pnączami i liśćmi, znajdowało się coś nie pasującego do otoczenia. Kazach wyciągał ręce przed siebie. Chyba coś mamrotał. Aida, obawiając się, że mężczyzna oszalał, ruszyła do niego. Minąwszy po drodze aberrację ostrokrzewu, przyspieszyła. To, co zobaczyła dalej, zmroziło jej krew w żyłach. Koło ze spuszczonym powietrzem opierało się o wystające korzenie; urwane drzwi z powgniataną blachą i odpryskami lakieru, wbite na sztorc w glebę; porozsypywane wszędzie fragmenciki hartowanego szkła. A na drzewie owinięty metal – w syntetyczno-organicznych kleszczach utkwiła cała reszta. Z otworu, który wcześniej prawdopodobnie był oknem, wychodził zmiażdżony fotel, zagłówek leżał na soczyście zielonej trawie, przysypany pozostałościami po szybie.

Aida chciała podejść i pocieszyć Nużrana, ale zatrzymał ją obrzydliwy zapach. Ścisk blachy skrywał coś więcej niż części samochodu. W środku uwięziona była kobieta. Ledwie przypominała człowieka, wyglądała jak wnętrzności stalowej bestii. Tylko długie włosy pozwalały mieć pewność, że to Zarina. Aida nie chciała patrzeć, lecz nie mogła skierować wzroku gdzie indziej. Odwróciła się i zwymiotowała.

To zbyt wiele. Nic nie rozumiała. Kulminacja szokujących informacji była tak potężna, że Aida nie była w stanie racjonalnie myśleć. Jej umysł został porażony, sparaliżowany. Miała przed oczami zdeformowane oblicze Zariny. W tle słyszała łkanie Nużrana.

– Chodź – powiedziała po chwili, sterowana strachem, pierwotnymi odruchami przetrwania.

Podeszła chwiejnym krokiem i chwyciła go za koszulę. Nic. Poczuła impuls, a ten szybko przerodził się w gniew.

Miała ochotę nakrzyczeć na tego durnia. Za to, że ją tu ściągnął. Za to, że w porę dostrzegł to pieprzone drzewo. Wreszcie za zmuszanie jej do pozostawania w tym miejscu dłużej, niż mogła wytrzymać. Była tak wściekła, że nie zwróciła uwagi na szelest liści. Ani na niskie, basowe prychanie.

– Nużran!

Dopiero kiedy zwierzę rzuciło się w ich kierunku z dzikim rykiem, poderwała oszołomionego Kazacha z ziemi. Zdążyli odsunąć się w ostatniej chwili. Kilkutonowa bestia z potworną siłą uderzyła w miejsce, gdzie zakleszczone było ciało Zariny. W akompaniamencie miażdżonych tkanek, sztucznych i tych należących do martwej dziewczyny, spadły żywiczne łzy i posypały się liście, kawałki plastików oraz kory odprysły na boki. Drzewo jęknęło, jakby miało za chwilę się przewrócić.

Adrenalina zalała ich ciała w czasie krótszym niż mrugnięcie oka. Rzucili się biegiem w stronę samochodu. Z tyłu usłyszeli kolejny ryk zwierzęcia, pełen wściekłości i zawodu, informującego inne organizmy, że do lasu dostali się intruzi. Aida wskoczyła do auta od swojej strony, nie zważając na wysoki mech. Silnik zmienił tryb pracy z wyciszonego na normalny. Elektronika dała znać, że działa, rozświetlając panel deski rozdzielczej błękitem. Rozległa się muzyka relaksacyjna. Kurwa! Nużran tuż przy drzwiach zatrzymał się i obejrzał.

– Wsiadaj! – wywrzeszczała Aida.

Zwierz nabierał prędkości.

Na szczęście nie musiała więcej Nużranowi powtarzać.

– Ruszaj! – wydała polecenia pokładowej inteligencji.

Światełka zabłysły. Coś piknęło.

– Jedź! Do OSKE!

Potwór pędził prosto na maskę. Źrenice powiększyły się Aidzie do niebotycznych rozmiarów. Cera zbladła. Lekko uchylone usta układały się w ostatnią modlitwę przed śmiercią. Język zastygł w bezruchu.

Auto zerwało się do jazdy, zamykając drzwi i oplatając ich pasami bezpieczeństwa. Silnik zbyt szybko wskoczył na wysokie obroty i opony straciły przyczepność. Zarzuciło tyłem. Bestia w mgnieniu oka urosła w bocznej szybie. Rozległ się okropny huk i trzask. A potem obraz zawirował, rozmazał się i znów zawirował, zalewając ich zwiastującą śmierć kakofonią i deszczem szkła. Thintop uderzył ją w głowę. Wylądowali na dachu, co się szybko zmieniło, ponieważ potwór postanowił się nad nimi poznęcać; atawistyczna żądza okrucieństwa roślinożernego kolosa. Popychał samochód swoim potężnym kostnym łamaczem, na zmianę prychając i wydając triumfalne dźwięki.

Aida spojrzała na nieprzytomnego Kazacha. Drzwi od jego strony były wgniecione. Chciała mu pomóc, ale pasy się zacięły. Peryferycznie widziała potężny łeb niby-nosorożca. Raz normalnie, raz z dołu. Zupełnie jakby przekręcanie samochodu stało się dla bestii rytuałem. Gdy znów stanął na kołach, Aida wydała głosowe polecenie jazdy. Nic. Wcisnęła roztrzęsioną dłonią przycisk autopilota. Coś pisnęło i… wylądowała na dachu. Bestia powoli zaczynała się nudzić ofiarą, widocznie uznawszy, że blaszany intruz nie żyje.

Pozostało jej tylko jedno. Zanim niby-nosorożec się oddalił, Aida sięgnęła do Nużrana i chwyciła nóż. Wymierzyła w grubą jak pień nogę i rzuciła nim. Broń nie przebiła się przez grubą skórę, ale zwierzę ryknęło.

Kiedy tylko samochód znowu znalazł się na kołach, Aida wcisnęła gaz do oporu. Silnik zawył, napęd na cztery koła szybko pozwolił na odzyskanie sterowności. Samochód wyrwał do przodu.

W lusterku bestia malała, przeszywający głuszę dźwięk zawodu cichł. Aida omijała tylko większe drzewa, wszystko inne niszcząc, łamiąc, gruchocząc. Zerkała co chwilę na mapę z wytyczoną drogą do OSKE. Na zmodyfikowane DNA śluzorośli, ratujące jej życie przed naturą. Parsknęła – reakcja obronna na ogromny stres – ale szybko spoważniała, widząc na miejscu pasażera bezwładne ciało Nużrana.

 

 

 

***

 

 

 

W korytarzu zebrała się spora grupka ciekawych ludzi.

– Co wy, kurwa, chcecie mi wmówić? – Aida była wcieleniem furii. – Że sama rozwaliłam drzwi? Niby jak? Głową?

Swojego mentora, doktora Jerłoba, bronił Sahin. Mały, chudy chłopak z meszkiem pod nosem, w dużo za luźnym kitlu.

– Niech się pani uspokoi. Proszę powiedzieć jeszcze raz, co pani widziała.

– Niech ten gówniarz jeszcze raz się do mnie odezwie, a wydłubię mu oczy!

– Dobrze, już dobrze – powiedział Jerłob, siląc się na spokojny ton. – Jest pani w szoku. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, co zaszło. Mimo wszystko musi istnieć logiczne wytłumaczenie uszkodzenia samochodu. Czy na pewno nie miała pani wypadku? Uderzenie w drzewo…

– Logicznym wytłumaczeniem jest przypominający nosorożca wybryk natury! Spytajcie Nużrana!

– Pani doktor, obydwoje jesteśmy ludźmi nauki. Mój brat leży na obserwacji. Nie wiem nawet, w jakim stanie. Proszę to uszanować.

Liczyła na pomoc, a spotkał ją tylko brak zrozumienia. Oczy zaszły jej łzami. Obraz stracił na ostrości. Szloch, który wydobył się z piersi, zagłuszył słowa Jerłoba. Nie mogła powstrzymać emocji.

Poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się. Moroz stanął obok i podał jej chusteczkę. Ekstrapolator nauk biologicznych, wielki filozof, patrzył na starego Kazacha, czekając na wyjaśnienia.

Jerłob przewrócił oczami.

– Przecież pana tam nie było.

– Ale wierzę doktor Aidzie. Wiem, że to miejsce jest nienaturalne.

– Nonsens…

– Wiem też, że potrzebuje pan naszej pomocy – metodycznie perswadował Lupus Moroz. – Ale najpierw, doktorze, musi pan nas przekonać.

– Co powinienem zrobić? – Jerłob zatroskał się, ale Aida nawet przez łzy widziała, że trochę zbyt emfatycznie. – Mam jeszcze raz zaprezentować swoje odkrycia? Udowodnić, że moja praca jest potrzebna? Bronić wyników, które inni uznaliby za przełomowe? Co powinienem zrobić?

Moroz nie dał się zbić z tropu.

– Powiedzieć nam, co to za miejsce. I wyjaśnić, czemu niejaki Steve Braun chce przejąć kontrolę nad OSKE.

 

 

 

***

 

 

 

Jerłob chodził jak niedźwiedź zamknięty w klatce. Zaraz po ostrej wymianie zdań uciekł na trzecie piętro do pokoju, uprzednio każąc pracownikom nie wpuszczać do siebie Aidy i Moroza. Przecież dalsza konfrontacja nie wchodziła w grę, wywołałaby tylko kolejne negatywne emocje. Jerłob kręciłby jak polityk przepytywany przez dociekliwego dziennikarza, mijając się z prawdą ze zręcznością większą niż patologiczny kłamca. Bo niby jakie miał inne wyjście? Powiedzieć, co się stało z Aral-kum? Przyznać się do czegoś, co inni błędnie uznaliby za szaleństwo?

Podskoczył, gdy w pokoju rozległ się dźwięk komórki. Nie odbierał. Po kilkunastu sygnałach znów nastała cisza. Odetchnął z ulgą.

Najbardziej bał się Nużrana. Gdyby jeszcze dwa dni temu ktoś mu powiedział, że niedługo na samą myśl o rodzonym bracie będzie trząsł się ze strachu, oplułby się ze śmiechu. Niepotrzebnie wysyłał Zarinę. To była największa pomyłka jego życia. Wystarczyłby sam Josef. Ale Zarina upierała się, że koniecznie musi tam jechać, że jeśli jej nie pozwoli, to będzie go codziennie męczyła za dyskryminację. A ten jej kobiecy bełkot strasznie go denerwował.

Dźwięk komórki. Jerłob podszedł i zamaszystym ruchem chwycił ją w dłoń. Widząc świecące się na czerwono inicjały SB – taki kolor czcionki wybrał dla tego zachodniego psa – poczuł mdłości. Odebrał.

– Wylądowaliśmy w Atyrau – oznajmił chłodny głos. – Proszę być gotowym. Będziemy rano.

Za oknem panowała noc, okrywająca ochronnym całunem OSKE. Ale za parę godzin przyjdzie brzask, przynosząc ze sobą Steve’a Brauna, wysłańca Eko Industries. A Aida Eshart, kobieta, na którą tak bardzo liczył, obudzi się. Musiał zrobić coś, żeby ją przekonać. Inaczej… Ale wiedział, że to bardzo mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe, dlatego postanowił przygotować plan awaryjny. Nie da sobie odebrać Aral-kum.

 

 

 

***

 

 

 

Aida nie spała tej nocy. Nie mogła zmrużyć oczu. Kręciła się po pokoju, czekając aż wszyscy położą się do łóżek. Miała nadzieję, że nikt nie będzie go pilnował. Inaczej niczego się nie dowie.

Spojrzała na zegarek. Druga w nocy. Uchyliła drzwi i rozejrzała się po tonącym w bladym świetle korytarzu. Wyszła w piżamie, boso, żeby nie tracić więcej czasu i poruszać się możliwie bezgłośnie.

Nużran leżał pod cienkim kocem, z bandażem na głowie. Przy łóżku wisiał obraz, portret zamyślonego Darwina. Aida usiadła na krawędzi, obok unoszącej się klatki piersiowej.

Oddech świadczący o przebudzeniu, szelest pościeli, nieśmiały gest dłonią. Mężczyzna wyszeptał coś. Aida nachyliła się.

– Zarina. – Ciepłe powietrze połaskotało jej policzek.

– Co twój brat zrobił? Na wszystko, co dla ciebie święte, pomóż mi, Nużran. Słyszysz? Pomóż mi go powstrzymać.

Nużran zaczął się krztusić. Poderwał się z łóżka i zakrył dłonią usta. Na wargach miał krew. Aida przelotnie pomyślała, że rak to okropna choroba.

Wszystko wskazywało na to, że nie doczeka się odpowiedzi. Chciała naciskać dalej, ale wtedy Nużran chwycił ją za przegub i bardzo, bardzo mocno ścisnął. Początkowo wydawało się, że bełkocze, ale Aida dostroiła się do jego cichego i niewyraźnego głosu i zaczęła rozumieć. Słuchała, ignorując ból ręki, zrywając zębami coraz więcej naskórka z ust.

Sprowadzali do OSKE zwierzęta i rośliny i przeprowadzali na nich epigenetyczne eksperymenty, coraz bardziej ingerujące w dalszy rozwój organizmów. Sumiennie przesuwając granice moralności, Jerłobowi udało się coś nadzwyczajnego. Oczywiście nie wspomniał o tym podczas prezentacji. Nie mógłby. Obwieszczenie, że manipulując genotypem za pomocą niemal nieograniczonych możliwości mikroRNA i histonów przyspieszył ewolucję, wywołałoby falę sprzeciwu.

Aida nie mogła w to uwierzyć. Jerłob, ten piekielny szarlatan, wcielenie diabła, skazał wszystkie zwierzęta na niewyobrażalne cierpienie. Skrócił przeciętną długość życia oraz zmienił okres prokreacji tylko po to, żeby mutacje mogły zachodzić miliony razy szybciej.

– Nie wiedziałem. Nie chciałem…

Przypomniała sobie szarżującego niby-nosorożca i konającą ze starości niby-sarnę.

Nużran opadł z powrotem na łóżko. Głos miał zachrypnięty, dzięki czemu mówił wyraźniej.

– Miałem zamiar powiedzieć pani wcześniej. Nie byłem jednak pewny. Zarina i Josef… być może pojechali to sprawdzić. Dowiedzieć się, co dzieje się z Aral-kum. Sam miałem tylko przypuszczenia. Wie pani, mój brat nie musiał wszystkiego wiedzieć. Pobrałem próbki roślin znajdujących się najbliżej zakładu. Były normalne. Ale kiedy pojechałem dalej, niemal do samego serca tego wynaturzonego miejsca, i zabrałem ze sobą nowe materiały… Prowadziłem badania na własną rękę. Bez zgody Jerłoba. Tylko że mój brat jest znacznie bystrzejszy ode mnie. Nie potrafiłem zrozumieć, co jest nie tak. Widziałem tylko liczne zmiany, lecz nie umiałem ich ze sobą powiązać.

Gdy skończył spowiedź, głosem wypranym z życia niczym sucha studnia, Aida jeszcze długo przy nim siedziała.

 

 

 

***

 

 

 

Dzięki kamerom z superczułymi mikrofonami kierunkowymi, Jerłob miał uszy i oczy w całym ośrodku.

O ósmej rano w OSKE wylądowały dwa helikoptery. Chwilę później korytarzami przelała się fala ludzi. Badacze, nie mając pojęcia co robić w takich sytuacjach, pochowali się we własnych gabinetach. Niski mężczyzna, z krótko podstrzyżonymi włosami i siwym zarostem, szedł przed siebie pewnym krokiem, jakby doskonale znał topografię ośrodka. Miał ze sobą czterech uzbrojonych ludzi.

Skręciwszy w następny korytarz, ujrzeli młodego, chudego chłopaka.

– Gdzie jest Jerłob? – spytał Steve Braun.

– Doktor jest zajęty – odparł Sahin. – Co państwo tu robią? Nic nie rozumiem…

– Och, doktor nic ci nie powiedział? To bardzo w jego stylu. To gdzie on jest?

– Najpierw chciałbym…

– Chłopcze – przerwał mu Braun przerażająco miłym głosem. – Przejmujemy kontrolę nad OSKE. Jeśli nadal chcesz tu pracować, powiedz mi, gdzie jest Jerłob.

Sahin wskazał ręką i powiedział.

– Ooo, wreszcie przyjechaliście – odezwał się ktoś z rozgłośni. – Panie Steve, doskonale pana widzę na kamerach. I słyszę, że nie chce pan nawet porozmawiać. A ty, Sahin, nie powinieneś tego robić. Naprawdę, jestem zawiedziony.

Zachodni pies ruszył do drzwi, ale okazało się, że są zamknięte.

– Dalej nie przejdziecie – powiedział Jerłob. – Przynajmniej dopóki nie porozmawiamy.

– Dobrze, ale najpierw wpuść mnie do siebie.

Z głośników rozległ się chrapliwy śmiech.

– Naprawdę sądzisz, że jestem taki głupi?

– Jerłob, otwórz drzwi.

– Steve, marny z ciebie negocjator.

Braun chwycił Sahina i pchnął go na ścianę. Młody Kazach jęknął i upadł na podłogę. Gdy się podniósł, Braun wyjął broń i przystawił ją chłopakowi do czoła.

– Strzeliłeś sobie w stopę – rzucił Jerłob. – Trzeba było tego nie robić. Zbyt łatwo ponoszą cię emocje.

– Otwórz drzwi – warknął Braun.

– Dobrze. Ale zanim to zrobię, chciałbym ci coś powiedzieć. – Włączyły się wentylatory. – Posiadam pewien rodzaj bakterii, który w ciągu paru miesięcy zabija człowieka. Odpowiednio zmodyfikowany, gdy szybko mutuje, potrafi uśmiercić w ciągu godzin. Całe szczęście, że się zaszczepiłem. Szkoda tylko, że mój brat…

– Ty jesteś kompletnie nienormalny.

– Testy psychologiczne Eko Industries tego nie wykryły. Posłuchaj, albo zostawisz OSKE w spokoju, albo tu umrzesz.

– To nasz projekt! – krzyknął Braun. – Daliśmy wam pieniądze, daliśmy niemal pełną swobodę działania! Porozmawiajmy.

– Geniusza nie można kupić.

– Słyszysz?! Porozmawiajmy.

– Nie wiem, czy byłbym w stanie wam pomóc.

– Ty pojebany terrorysto!

Braun odbezpieczył broń i strzelił.

 

 

***

 

 

 

Wyjeżdżając z dżungli na jałową pustynię, Aida poczuła ulgę. Jeszcze długo nie będzie mogła zapomnieć niby-nosorożca, szalonego geniusza i potwornego dźwięku strzałów w OSKE. Nigdy nie pragnęła żyć tak bardzo jak teraz. Samochód pędził, mimo lekko skrzywionej osi i pogniecionej karoserii. Pokładowa inteligencja nie pozwalała wyłączyć relaksacyjnej muzyki i masażu foteli. Obok siedział Nużran, z brodą, ustami i nosem we krwi. Aida miała nadzieję, że uda się go uratować. W końcu rak nie zawsze stanowi koniec. Poza tym, nawet jeśli nowotworu nie zwalczą, Nużran przynajmniej dostanie szansę na dłuższe życie. W obecnych czasach medycyna nie miała z tym problemów.

– Trzeba zgłosić to odpowiednim organizacjom – powiedział Nużran.

– Najpierw zostawię cię w szpitalu.

Odkrztusiła coś z gardła.

– Też powinnaś się przebadać. – Spojrzał na nią zaniepokojony.

– Rak nie jest zaraźliwy. – Uśmiechnęła się i dotknęła panelu deski rozdzielczej. Chciała zapomnieć o Lupusie, którego nie zdążyli ze sobą zabrać. – Pokażę ci coś. To FF, baza ziemskiej flory i fauny…

Na wydmach musiała zmniejszyć prędkość zwolnić.

Sęp dostrzegł sunącego w dole kolosa, więc wzbił się wyżej i zmienił kurs lotu. Bacznie go obserwował. Porównując drapieżcę-wtedy i drapieżcę-teraz, ptak przeczuwał, że niedługo czeka go uczta.

Koniec

Komentarze

Drogi prosiaczku. Przeczytałem starannie. Znam dziesiątki powieści s. f. To opowiadanie bije na kilka długości to, co tu wcześniej przeczytałem. Po drobnych poprawkach moim zdaniem nadaje się do druku. Trochę ryzykownych metafor. Intryga jasna i zrozumiała. Motyw sztucznego przyśpieszania ewolucji znany, ale to niczemu nie przeszkadza. Trochę uprościł bym żargon mikrobiologiczno-genetyczny, aby nie odstraszać mniej wyrobionych czytelników. Szczerze gratuluję ci tego tekstu. Trochę przypomina mi powieści Robina Cooka. Pozdrawia cię usatysfakcjonowany czytelnik.

Ty natychmiast kasuj ten tekst, a potem rozważ propozycję wspólnego (to znaczy ja powybrzydzam, a Ty albo uwzględnisz, albo nie) popracowania nad jego dopucowaniem do połysku. To się tu zmarnuje.

No nie, Prosiaczku, ja Cię kiedyś trzepnę przez łeb! A mówiłam, że do druku?

Mówiłaś Mu wcześniej, i nie posłuchał? Przytrzymam, gdy będziesz Go trzepała przez łeb...

Mówiłam mu wczoraj i przedwczoraj, ale to uparciuch!

:-) To z powodu kierunku studiów. Trzeba wybaczać skutki...   :-)

Może trzepnięcie przez łeb coś zdziała na przyszłość :)

predestynacja

predestynacja

występowanie:

Wielki słownik ortograficzny - wyd. PWN 2003, 2006, 2008 - E. Polański

odmiennoœć:

tak

A

predestynacje

M

predestynacjš, predestynację, predestynacji, predestynacjo

N

predestynacjach, predestynacjami, predestynacjom

n

predestynacyj

aktualizacja:

tevex, 2010-09-01

znaczenie:  edytuj (1)

1. los, przeznaczenie
2. w wielu religiach (głównie w kalwinizmie): poglšd, że to Bóg z góry wyznacza poœmiertny los człowieka

    Zdaje sie, że Autorowi predestynacja pomyliła się z peregrynacją... A to jest brzydki wyraz -- lepiej używać  czasownika "peregrynowac". Tekst rzeczywiśie, jak widać, wymaga sprawdzenia i dopracowania.

Ryszardzie, dziękuję, że przeczytałeś. Cieszę się, że Ci się podobało. Zacząłem czytać Twoją powieść, ale ostatnio niestety nie mam zbyt wiele czasu. Ale nadrobię, bo mnie zaciekawiło. Tylko muszę to wydrukować. A nie myślałeś, żeby napisać/wstawić po prostu dłuższe opowiadanie sci-fi? Chętnie bym przeczytał. :)

Lucka, dzięki. :)

Adamie, może w przyszłości - jeśli uznasz, że kolejny mój tekst warto dopracować i gdzieś wysłać, chętnie skorzystam z Twojej pomocy. Ale teraz, dla mnie, to nie jest dobry czas na takie prace. Czego żałuję. Zobaczymy, jak inni odbiorą "Aral-kum", może tak całkiem nie przepadnie. ;)

Roger, dzięki, masz rację. Wiem, co to peregrynacja, ale nie użyję tego wyrazu. Będzie po prostu przeznaczenie. :)

Wyszło inaczej, ale poprawione. :)

Gdybyś jeszcze obdarzył zmutowane rośliny pewną możliwością agresji - jak w "Dniu tryfidów" albo w "Przełęczy" Kiryła Bułyczowa, to mógłby powstać niezły scenariusz filmowy z effektami specjalnymi. Pozdrawiam.

"Dzień tryfidów" jest do kupienia na merlinie wraz z inną powieścią. Zainteresowało mnie, więc muszę książkę zaliczyć. Ryszardzie, też przeczytałem wiele sci-fi, ale widzę, że Ty chyba więcej. Napisałbyś na mój e-mail?

Jestem po prostu starszy. Nabrałeś mnie z tym "końcem wieczności" Myślałem, że jesteś starszy. Na pierwszą publikację czekałem osiem lat. Ciernista droga. Na tym portalu, jeżeli napiszesz o kocie na trzech łapach, to masz trzydzieści komentarzy. A jak napiszesz porządny, nietuzinkowy tekst, to komentarzy nie ma. Pomyślałem o scenariuszu filmowym, bo objętość i wyrazista intryga, szybka akcja, to atuty tekstu. Dobrze że wpisałeś to na portal, zabezpieczyłeś się przed plagiatem, nie tak jak Adam Wiśniewski, który aż popełnił samobójstwo, bo ukradli mu pomysł. Film, to droga na skróty, ale ostrzegam, jeżeli nie zdobędziesz sponsora, reklamy, to będzie trudno. Nie wiem, o czym miałbym ci napisać. Każdy autor musi walczyć samotnie i koniec. Pozdrawiam.

Ryszardzie, to są oczywistości. Ja się nawet nie łudzę, że kiedyś coś... ;)

A na mailu chciałem się powymieniać propozycjami książek sci-fiction. Tzn. zobaczyć, co tam jeszcze mi umknęło.

Podoba mi się ten surowy, mechanistyczny obraz świata zawarty zarówno w tym, jak i w Twoim poprzednim przeczytanym przeze mnie opowiadaniu. Kiedy naukowe opisy zamiast nużyć, przebudowują percepcję, tak że zagłębianie się w mikroświat przedstawiony przynosi więcej czytelniczych słodyczy niż śledzenie akcji w skali makro, świadczy to o dwóch rzeczach. Po pierwsze doskonale wykorzystujesz materiał naukowy artystycznie; chapeau bas! I po drugie, niestety, zbudowałeś intrygę w sposób dość przewidywalny i w moim odczuciu średnio ciekawy.

 

Pozdrawiam :-)

 

PS. Przy tym fragmencie o Trierze zakrztusiłem się napojem :-)

Ciekawe ciekawe, intryga jest, ofiary w ludności też, tyle że długie. Ja lubię teksty krótkie, ale mimo wszystko całkiem niezłe.

Dzięki za komentarze.

Julius - Trier nie byłby zadowolony. ;)

Poprzednie Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało (nominowałem je do piórka, ale - czego nie rozumiem - przepadło w głosowaniu), a to podoba mi się jeszcze bardziej. Przeczytałem z zainteresowaniem i dużą przyjemnością.

Pozdrawiam

Mastiff

To ja powiem tylko, że byłam i przeczytałam. Niestety, nie moje klimaty ; )

 

Czemu na początku "Sęp" wielką literą?

W pierwszym dialogu po kolei mówią Nurżan, Nurżan i Nurżan - ten środkowy winien być Jerłobem.

Co to jest "immersja chwili"?

"Zakrył usta chusteczkę" - literówka: chusteczką

Niektóre opisy zawierające fachowe określenia mnie nużyły i powodowały, że odruchowo przeskakiwałam wzrokiem dalej. Również niezbyt plastyczna i czytelna jest dla mnie scena ataku niby-nosorożca na samochód.

 

Ogólnie rzecz biorąc niestety nie zapiszę się do Twojego fanklubu, ale fanów masz już tylu, że chyba beze mnie się obejdziesz ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bohdan, dzięki. Bardzo mi miło.

Joseheim, po prostu nie jesteś moim targetem.

Zdarzyło mi się przeczytać kilka opowiadań o podobnej tematyce. Drukowanych. Twój nie odbiega od nich poziomem. Szkoda, że tak lekko traktujesz swoje teksty. 

Przeczytałem i mam dość mieszane uczucia. Pomysł jest fajny, intryga na początku interesująca. Natomiast zupełnie do mnie nie przemawiają postaci oraz zakończenie.
pozdrawiam

I po co to było?

Prokris, dzięki. Cieszę się, że tak Ci się spodobało. :) Lekko nie lekko, wiem, jakie są realia. Jak tu nie mogę się przebić, to co dopiero w jakimś czasopiśmie. ;)

Syf. - mówi się trudno.

Świetny tekst. Spodobał mi się bardziej, niż Twoje najnowsze. Mam nadzieję, że to oznaka mojego dziwnego gustu, a nie jakiegoś regresu.

Babska logika rządzi!

Dzięki za wizytę. Też mam taką nadzieję ;-) To raczej oznaka mojego dziwnego gustu - lubię takie dziwadła jak powieści Johna M Harrisona :-)

Edycja tekstu…

Czytałam Aral-kum dawno, w czasach kiedy komentowałam jeszcze bardzo nieśmiało i nie pamiętam zbyt dobrze moich ówczesny wrażeń, ale ponowna lektura okazała się prawdziwą i dużą przyjemnością. Nie przeszkadzały mi nawet dość licznie pojawiające się naukowe terminy, żałuję tylko że zakończenie, mimo iż spodziewane, nastąpiło dość gwałtownie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdy skończył spowiedź, głosemwypranym z życia niczym sucha studnia, Aida jeszcze długo przy nim siedziała.

Znam ten tekst, dzisiaj przeczytałam go – ponownie – z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, poprawione. :-)

 

No, kolejny stary tekst. ^^

Miś przeczytał ‘jednym tchem’. Pięknie opakowany stale aktualny problem odpowiedzialności naukowców. Warto było odkurzyć.

Dziękuję za opinię.

Nowa Fantastyka