- Opowiadanie: cyphrae - MESJASZ

MESJASZ

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

MESJASZ

 

Tym razem coś nowszego. Taka dosyć prosta opowieść o człowieku korporacji, który pod wpływem innych zaczyna dopiero przechodzić przemianę i od razu daje sobie wmówić, że może coś zmienić…

 

 

 

CZWARTEK, 6.00 AM; SILENT PROFILE; SOCIAL:ON; INTIMACY: OFF.

 

Budzik brzęczał nieznośnie. Anzelm Zabłocki nie pamiętał już dnia, w którym po przebudzeniu mógł stwierdzić, że jest wyspany. Cóż…, trzy, cztery, w najlepszym razie pięć godzin snu, to za mało. Uważał jednak, że senność, to niska cena za możliwość czynnego uczestniczenia w życiu. Klepnął zegarek, a ten zamilkł. Z pojemniczków wypełnionych płynem odbiałczającym wyjął soczewki i umieścił je w oczach. Natychmiast skomunikowały się z chipem serii AUGMENTED REALITY 7.01 zaszytym gdzieś głęboko w jego mózgu.

 

Z uwagi na godzinę, system deafultowo wskoczył na OGÓLNY. Nie zmienił ustawienia. Przeglądając newsy i socjale poszedł do łazienki. Załatwił się (zupełnie jak HOMO SAPIENS 1.0 – HS 1.0 – od tego nie da się uciec…) i wziął szybki prysznic.

 

Idąc do staromodnego ekspresu ciśnieniowego wiedział już, że GENERAL ECONOMICS (GE), wywaliło z pracy premiera. Zresztą, ciężko było się temu dziwić. Korporacja dała mu stanowisko i uwolniła od wiecznych wczasów, wymagając jedynie wykonywania poleceń. Ten jednak kilka dni temu, pod wpływem brodatych kontestatorów, uznał, że prawie wszyscy nie mogą wypoczywać i rzucił pomysł stworzenia na nowo stanowisk pracy. Musiał wylecieć. Jakby GE chciała, by społeczeństwo pracowało, dawno wyłączyłaby maszyny. Po co komu pracownicy? To tylko wydatki i kłopot. Lepiej dać im na tyle dobry socjal, by siedzieli sobie na nieustających urlopach. Ale nie! Kilku hipisów twierdzi, że tak być nie powinno!

 

Zmielił kawę, ubił ją i włączył ekspres. Przerzucał zaprenumerowane infa. Wszystkie socjale od kilku dni huczały o jakimś proroku, który po raz kolejny miał odkupić ludzkość – bzdety!

 

W międzyczasie filiżanka wypełniła się ciemnym napojem. Dosypał dwie łyżeczki cukru trzcinowego i z naczyniem w ręce poczłapał w stronę fotela. Usiadł ciężko – zmęczenie.

 

Ktoś dobijał się na PRIVA. Anna. Zrzucił ją kilka razy, ale nie dawała za wygraną. Przyjął połączenie.

 

– Czego? – Powiedział oschle.

 

– Włączasz ty czasem INTIMACY?

 

– Rzadko.

 

– Nigdy?

 

– Nigdy! Prawie nigdy!

 

– Jesteś jak jeż. Cały w kolcach. Nie można się do ciebie zbliżyć.

 

– Czego ty chcesz? Odebrałem przecież!

 

– REALU!

 

– Nie mam czasu na pierdoły!

 

– Czytaj!

 

To powiedziawszy wrzuciła mu na skrzynkę linka. Otworzył. To, co ujrzał na przeziernych ekranach soczewek wprawiło go w osłupienie.

 

„Instytut Filmowy Unii Zachodniego Atlantyku przyznał coroczne nagrody filmowe”

 

– Jak to przyznał? Gala będzie dopiero dziś w nocy. – Nie rozumiał.

 

– Nie bądź durniem! – Anna uniosła głos. – Ty możesz sprzedać jutrzejszą pogodę, ja mogę takie rzeczy. Czytaj dalej!

 

„Zdecydowaną większością głosów członkowie Akademii wyróżnili obraz Świętego Zjednoczenia Republik Polski i Watykanu…”

 

– …„Słońce nad Tiranią”! – Anzelm dokończył na głos. – Nie mam czasu na filmy…

 

– To obraz o poszukiwaniu i odkryciu ropy w Albanii. Wiem, co to może dla ciebie oznaczać. – Powiedziała Anna. – Zróbmy deal.

 

– Jaki?

 

– Dam tytuł: „Czy ta opowieść ma w sobie ziarno prawdy?” Pójdzie tak wszędzie…

 

– Co chcesz w zamian? – Zabłockiemu drżał głos.

 

– REAL!

 

– Hmmmm….

 

– Daj spokój, weźmiesz jeden dzień wolnego. Jesteśmy ze sobą już sto czterdzieści siedem dni. Można by się w końcu spotkać.

 

– Stoi! – Odparł Anzelm.

 

– Hi, hi, hi! Ale to podniecające! – Piszczała. – Aha! – Dodała po chwili. – INTIMACY: ON! OK.?

 

– OK.

 

– Paaa, buziaczki! – To mówiąc rozłączyła się.

 

 

 

 

 

CZWARTEK, 5.30 PM; BUSINESS PROFILE; SOCIAL:ON; INTIMACY: OFF.

 

Anzelm od samego rana skupował swój najlepszy instrument. Albańska ropa – TIRANA OIL. Cena aktualna 4.0013 dolara za baryłkę. Bardzo atrakcyjnie, biorąc pod uwagę, że „tradycyjna” ropa chodzi właśnie po 743.1008. Że Albania nie ma ropy? Kogo to obchodzi. Za to jaka (ewentualna) premia za ryzyko. Powoli zbliżał się do wyczerpania limitu. Dwa biliony dolców dziennie – największy indywidualny limit w GE.

 

– Cześć! – Prezes wszedł na szyfrowaną.

 

– Cześć Janek! – Odpowiedział.

 

– Co ty odp… – Ugryzł się w język. – Co ty wyprawiasz?

 

– Co?

 

– Przyjdź do mnie! – Janek naprawdę miał coś do niego.

 

– Nie możesz jechać dalej na szyfrowanej? Zajęty jestem.

 

– Właśnie widzę. – Prezes GE ma podgląd na każdą transakcję. – Przyjdź tu natychmiast!

 

– Jasne! – Bycie po imieniu to jedno, a polecenia, to drugie. Skoro Janek usuwa premiera, to raczej nie będzie rozczulał się nad traderem, nawet najlepszym.

 

Poszedł do windy. Był na BIZNESOWYM, nie musiał więc nawet podawać piętra. System sczytał to z rozmowy i parę chwil później Zabłocki wysiadał na 186 piętrze.

 

Plakietka na gabinecie głosiła: „Jan Józef Grzyb – Prezes Zarządu”. I tyle. A za drzwiami siedział najpotężniejszy człowiek świata.

 

– Proszę wejść. – Sekretarka nie spojrzała nawet na niego. Pewnie zajęta była flirtem na PRIVIE.

 

Wszedł do środka. Janek siedział za ogromnym staromodnym biurkiem.

 

– Siadaj. – Powiedział wskazując krzesło po przeciwnej stronie gigantycznego mebla.

 

Było ono nieco niższe, niż to zajmowane przez Prezesa, tak aby każda przychodząca tu osoba czuła natychmiast, gdzie jest jej miejsce.

 

– No więc, co ty cały dzień tworzysz? – Janek bez zbędnych grzeczności przeszedł do sedna.

 

W tym samym momencie wrzucił Anzelmowi historię dzisiejszych transakcji, aby ten miał jasność, co do celu spotkania.

 

– Kupuję.

 

– Widzę, że kupujesz! Ale po co nam TIRANA OIL?

 

– Zarobimy na niej.

 

– Ile? Pięć procent? Przy takim zaangażowaniu podbijesz cenę. Wychodząc wszystko zwalisz!

 

– Nie, nie. Jednej rzeczy nie wiesz.

 

To mówiąc przekopiował mu poranną rozmowę z Anną. Janek uśmiechnął się.

 

– Jak to pójdzie, to ktoś urwie ci jaja! – Powiedział.

 

– Wiem. – Anzelm odetchnął z ulgą. Pożar ugaszony.

 

– Zresztą… Jak nie pójdzie, to ja ci urwę.

 

– Wiem…

 

– Żebyś miał jasność: jak się nie uda, to jedziesz na wczasy. Bez powrotu.

 

– Wiem…

 

– To skoro wiesz, dlaczego ryzykujesz?

 

– Tego nie wiem… – Anzelm właśnie uświadomił to sobie.

 

– Dupy ci się zachciało w REALU? – Pytał Janek. – Nie… Broniłeś się przed tym. To coś innego.

 

– Ale co?

 

– Nie mam pojęcia. Nie jestem jakąś cholerną wróżką! Idź już! – Pożegnał Zabłockiego.

 

Winda dostarczyła go z powrotem na właściwy poziom. Kupował i kupował. Na koniec postawił TAKE PROFIT na 600.0000 dolarów.

 

Spojrzał na zegarek.

 

Pora spać!

 

 

 

 

 

CZWARTEK, 11.55 PM; GENERAL PROFILE; SOCIAL: ON; INTIMACY: OFF.

 

Leżał już w łóżku i miał wyjmować soczewki, gdy Anna zaczęła domagać się PRIVA.

 

– Prawie śpię. – Powiedział przyjmując zaproszenie.

 

– A ja nie mogę spać! Nie mogę się już doczekać tej soboty!

 

– Zachowujesz się jak nastolatka z minionej epoki. – Zauważył.

 

– Bo tak się właśnie czuję! Paaaa.

 

– Pa. – odpowiedział.

 

Wyją soczewki i wrzucił je do pojemnika, a te automatycznie wylogowały się z sieci pozostawiając innym info:

 

SILENT PROFILE; ALL SERVICESS: OFF.

 

 

 

 

 

PIĄTEK, 6.00 AM; GENERAL PROFILE; SOCIAL: ON; INTIMACY: OFF.

 

Soczewki zalogowały go na OGÓLNY. Poszedł zrobić kawę. Nim doszedł do ekspresu wysłał do Anny zaproszenie na PRIV. Weszła natychmiast. Nie zdążył jej nic powiedzieć, Anka była szybsza:

 

– Tak sobie pomyślałam, że byłby niezły numer, gdybym nie zrobiła infa tak, jak ci obiecałam.

 

Anzelm zbladł. To byłby jego koniec. Bez tego TIRANA OIL nie ma żadnej wartości.

 

– Nie, nie zrobiłam, hi, hi. Chciałam tylko usłyszeć, jak ci się głos załamie.

 

Gdy to mówiła zdążył już przejrzeć nagłówki i wiedział, że wszystko jest OK.

 

– Nie taki z ciebie jeż! – Zauważyła. – Są w tobie jednak jakieś emocje.

 

– Oczywiście, w kocu jestem człowiekiem.

 

– Jesteś AR.

 

– AUGMENTED REALITY nie zabiera mi nic z człowieczeństwa.

 

– Akurat! Technicznie może i nie, ale wszyscy AR są nieco bardziej zabiegani.

 

– To spotykaj się z HS 1.0. – Zaproponował Zabłocki.

 

– A myślisz, że z kim chodzę na piwo?

 

– Masz czas na piwo?

 

– Rzadko.

 

– Ja nie mam w ogóle…

 

– Masz. Przecież jutro idziesz ze mną.

 

– Racja. Ale nie pamiętam, kiedy poprzednio…

 

– Twój problem. Spadam do roboty. Pa! – Zakończyła.

 

– Pa! – Odpowiedział, ale Anna już go nie słyszała.

 

Odruchowo chciał przelogować się na BIZNESOWY. Nie mógł. Zapomniał, że zabezpieczenia nie pozwalały mu dokonać tego w domu.

 

Spojrzał na ekspres. Uznał, że szkoda dziś czasu na poranne ceregiele. Chciał jak najszybciej być w biurze. Ubrał się szybko i nie korzystając z windy pobiegł do podziemnego garażu, gdzie trzymał ulubiony zabytek ze swojej motoryzacyjnej kolekcji. Postanowił wyjątkowo nie korzystać z PT (PUBLIC TRAFFIC).

 

Wskoczył do Bugatti Veyron i z rykiem tysiąca koni wyleciał na ulicę. Zmienił pas na lewy – jak zawsze pusty. Całe poprawne politycznie (i ekologicznie) społeczeństwo jeździło PT. Złamał wszystkie ograniczenia i po dwudziestu minutach był już w garażu biurowca.

 

Nim zgasił silnik zalogowało go na BIZNESOWY. Sprawdził szybko sumę mandatów, które dostał jadąc jak wariat: 17 200 dolarów. Natychmiast dokonał przelewu i poszedł w stronę windy.

 

 

 

 

 

PIĄTEK, 6.45 AM; BUSINESS PROFILE; SOCIAL: ON; INTIMACY: OFF.

 

Sprawdził natychmiast swój rachunek. TAKE PROFIT odpalił się zgodnie z przewidywaniem. Zrobił więc największy (chyba) jednorazowy deal w historii GE. Jego serce waliło jak oszalałe. Zrozumiał, że nigdy tak się nie zachowywał. Nawet ryzykowne transakcje, robione jednak według wypracowanych procedur, nie były tak naprawdę niebezpieczne, dlatego też nigdy nie budziły podniecenia. Poczuł, że podoba mu się takie uderzenie adrenaliny.

 

„Żeby tylko nikt tego nie zauważył” – Pomyślał.

 

Poszedł do łazienki i umył twarz zimną wodą.

 

„Tylko spokojnie, nie jesteś brodatym hipisem. Zachowuj się.”

 

Wrócił do pokoju i zaczął klepać standardowe, codzienne transakcje – nuda. Jednak ta monotonia uspokoiła go w końcu. Kontrakty na pogodę, na zafalowanie akwenów, na plamy słoneczne i tym podobne „pewniaki” sprowadziły go na ziemię.

 

Tego typu zakłady są fajne, dopóki nie trafisz na pokerzystę, który powie „sprawdzam”.

 

„Sprawdzam!” – to słowo sprawiło, że krew znowu szybciej popłynęła w jego żyłach.

 

Nie myśląc długo wysłał na sekretariat Janka prośbę o spotkanie. Potem znowu przemył twarz zimną wodą.

 

 

 

 

 

PIĄTEK, 1.00 PM; BUSINESS PROFILE; SOCIAL: ON; INTIMACY OFF.

 

W czasie pracy przejrzał socjale. Temat wiodący (wciąż), to nadejście kolejnego mesjasza. Nie miał pojęcia, kto wypisuje te brednie. Chyba tylko HS 1.0 mają czas na takie bzdety. Albo prorok, albo rewolucja, albo (najlepiej) jedno i drugie na raz…

 

Nadeszło zaproszenie na spotkanie. Czas: AS QUICKLY AS POSSIBLE. Natychmiast udał się na 186 piętro. Minął sekretarkę, która niemal niezauważalnym skinieniem głowy poinformowała go, że Prezes czeka.

 

– Co cię sprowadza, mój ty geniuszu? Kawy? – Janek był w doskonałym humorze.

 

– Wiem jak podwoić to, co zarobiliśmy. – Zabłocki bez zbędnych wstępów przedstawił cel swojej wizyty.

 

Janek poprosił o kawę. Cały czas patrzył na Anzelma z lekkim uśmiechem.

 

– Czy ta cała historia nie “niesie” cię za bardzo?

 

– Nieee… – Zabłocki trochę się przestraszył. – Ja to tak…, na chłodno.

 

– Nieprawda. – Stwierdził Prezes. Miał rację. – Jednak nie bój się. Po tym, co zrobiłeś wskakujesz na wyższy level. Dodatkowo, twoje dotychczasowe stanowisko zasejwujemy jako najniższy poziom degradacji, więc czego byś nie zrobił nie spadasz niżej, niż jesteś aktualnie.

 

– Naprawdę?

 

– A co? Myślisz, że każdemu proponuję wypicie ze mną kawy?

 

W tym momencie dział HR przesłał Anzelmowi zaktualizowaną teczkę akt osobowych. Autoryzował zmiany stając się Dyrektorem Biura Portfeli Niestandardowych.

 

– Spokojniejszy?

 

– Tak, zdecydowanie.

 

Sekretarka postawiła przed każdym z nich kawę i oddaliła się.

 

– No to mów!

 

– Można zagrać pokerowo. Postawimy to co zarobiliśmy na SELL…

 

– …ale rynek kupuje…

 

– …jednocześnie poprosimy o dostawę towaru.

 

– O rzeczywistą dostawę?

 

– Właśnie!

 

– Wiesz, co się wtedy stanie? – Janek zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.

 

– Okaże się, że towar nie istnieje i rynek runie na łeb!

 

– GE stanie się jeszcze potężniejsze, choć trudno to sobie wyobrazić…

 

– Dokładnie!

 

– Ale stanie się coś jeszcze… – Zauważył prezes.

 

– Tak?

 

– Wielu traderów, zacznie robić, to co my. Firmy zdejmą im kagańce. Świat przestanie być taki spokojny i poukładany.

 

– O tym nie pomyślałem… – Anzelm posmutniał. Poczuł, że nie dostanie zielonego światła.

 

– A potem… – Kontynuował Janek. – …potem zauważą to hipisi. Stwierdzą, że skoro my się dobrze bawimy, to oni też tak chcą. Może ruszą w końcu z miejsca tą swoją wymarzoną rewolucję. Już wypisują o jakimś mesjaszu, który ma ich poprowadzić ku nowemu światu…

 

– O tym nie pomyślałem… – powtórzył Zabłocki.

 

– Ale to tylko jedna z możliwości. Druga jest taka, że nic wielkiego się nie stanie. Poza tym, oczywiście, że zarobimy kupę kasy.

 

– To chyba gra nie warta świeczki.

 

– Czyżby? Nie uważasz tak! Nie sądzisz, że ten świat, to nuda? Kilka osób pracuje i płaci reszcie za to, by ta nic nie robiła. Ludzie degenerują się. Człowiek musi coś robić!

 

– Nie wierzę, że mówisz takie rzeczy. Premiera zwolniłeś…

 

– Wiem, wiem. Ale on chciał systemowo. To nigdy się nie sprawdza. A tak samo z siebie, od dołu… To co innego. Że ja to mówię? Tak, mówię to! Bo znudziło mi się. Tak po prostu. Myślisz, że dlaczego pozwoliłem ci wczoraj na ten deal? Byłem ciekaw, co się stanie. Mówisz: pójdźmy o krok dalej! Ja mówię: OK! Sprawdźmy to! Zobaczmy, czy coś się wogóle stanie?!

 

– Naprawdę?

 

– Naprawdę! Pożyjmy choć przez chwilę naprawdę! Działaj! A potem weź kilka dni wolnego.

 

 

 

 

 

PIĄTEK, 2.00 PM; BUSINESS PROFILE; SOCJAL: ON; INTIMACY: OFF.

 

Drżąc z podniecenia Anzelm postawił wszystko co zarobił na SELL. Parę dolarów postawił też na BUY, by móc zarządać dostawy fizycznej TIRANA OIL. Zarządał. Później czekał. Rynek na kilka minut zamarł, a potem wszystko runęło. To była najdłuższa świeca spadkowa jaką widział. Od 634.1023 dolarów za baryłkę do (kilka minut później) zera. Anzelm wziął TAKE PROFIT na 4.0000 dolara.

 

O 15.00 miał już wyjść do domu, ale postanowił jeszcze chwilę popatrzeć na rynki. W ciągu tej jednej godziny korporacje zdjęły ze swoich traderów ograniczenia bezpieczeństwa i zaczęło się. Zabawa na całego, jak kilkadziesiąt lat temu, jak w czasach gdy świat dzieliły państwa – nie przedsiębiorstwa. Totalny bajzel!

 

Zjechał windą do garażu i wsiadł do Bugatti.

 

– Patrz coś narobił! – Janek wrzucił mu na PRIVA.

 

– Narobiliśmy. – Sprostował Zabłocki.

 

– Narobiliśmy. Ha, ha! Jak coś runie, to będzie co odbudowywać!

 

 

 

 

 

PIĄTEK, 4.15 PM; GENERAL PROFILE; SOCJAL: ON; INTIMACY: OFF.

 

– Dawaj na PRIV! – Domagała się Anna.

 

– Jestem.

 

– Zaszalałeś!

 

– Ano…

 

– Jak ci z tym?

 

– O dziwo dobrze.-– Uśmiechnął się w tym momencie.

 

– Co będziesz robił wieczorem?

 

– Wyśpię się w końcu.

 

– Pamiętaj o jutrze! – Przypomniała.

 

– Pamiętam.

 

– No! Śpij dobrze. Jutro ustalimy miejsce i czas, hi, hi.

 

– Co cię tak cieszy?

 

– REAL! W końcu! INTIMACY: ON!

 

– To też pamiętam.

 

– Pa, pa, pa! Buziaki!

 

– Cześć! – Zakończył.

 

Od kilku lat nie miał okazji położyć się o tak wczesnej porze. Rzucił się na łóżko. Wyjął soczewki wylogowując się: SILENT PROFILE; ALL SERVICESS: OFF.

 

 

 

 

 

SOBOTA, 6.00 AM; SILENT PROFILE; ALL SERVICESS: OFF.

 

Anzelm, jak co dzień, w pierwszym odruchu po obudzeniu sięgnął po soczewki. Zatrzymał jednak rękę w połowie drogi i postanowił zrobić coś, czego nie robił od lat. Wstał z łóżka i postanowił pożyć choć kilka chwil życiem zwykłego HS 1.0.

 

Jak co rano poszedł do łazienki. Jak co rano włączył po drodze ekspres. Nie był jednak w tym czasie atakowany milionami informacji oferowanych przez sieć.

 

Czuł wyjątkowy spokój. Odkręcił wodę i skupił się na tym, jak spływa po nim. Dziwnie się z tym poczuł. Choć robił to każdego ranka, to miał wrażenie, że w ogóle tego nie doświadczał. I jeszcze ten zapach żelu do kąpieli…

 

Wytarł się i poszedł w stronę ekspresu. Wziął gotową już filiżankę kawy i usiadł z nią na fotelu stojącym naprzeciwko okna. Wstał jeszcze na chwilę, otworzył okno i wrócił na fotel. Popijał kawę małymi łykami patrząc na słońce tańczące pomiędzy drgającymi liśćmi drzew i słuchając treli ptaków. Chłodne powietrze poranka wypełniło pokój. Siedział w samych bokserkach i było mu zimno. Nie zamierzał jednak ubrać się. Coś wreszcie czuł. Chłód, śpiew ptaków, roztańczone błyski światła i smak wyśmienitej kawy na języku. Żył! Nareszcie, po czterdziestu latach trwania, ożył. Obudził się z letargu i dotknął rzeczywistości.

 

Zrobił sobie kolejną kawę. Tym razem dodał do niej cukru i mleka. Położył się na zimnej podłodze i patrzył w sufit. Chciał czegoś jeszcze… Czuł, że do pełni szczęścia brakuje mu jakiegoś drobiazgu.

 

Muzyka! Od kilkunastu lat nie przesłuchał żadnej płyty. Tylko wstawał, logował się do świata, pił kawę, brał prysznic, pracował do nocy i kładł się spać. I do tego cały ten czas spędził w strachu przed utratą tego stylu życia. Życia, którego i tak nie miał czasu zauważać, które płynęło obok. Ale teraz odrodził się, zmartwychwstał. Tego ranka nie okłamywał siebie, bo kiedy człowiek kłamie…

 

Bo kiedy człowiek kłamie…

 

Bo kiedy człowiek kłamie…

 

Bo kiedy człowiek kłamie…

 

Bo kiedy człowiek kłamie…

 

When a man lies….

 

„Co to za słowa, co to było? – Nie mógł sobie przypomnieć.

 

Zdecydował się na „Blody Kisses” Type’O Negative – staroć, ale z kopem. Czegoś takiego potrzebował.

 

Choć dobrze mu było bez soczewek, to jednak musiał je w końcu włożyć, bo Anna nie mogłaby skontaktować się z nim, a nagle zapragnął tego spotkania.

 

 

 

 

 

SOBOTA, 9.15 AM; GENERAL PROFILE; SOCJAL: ON; INTIMACY: ON.

 

„Wszędzie cholerny język angielski. – Pomyślał. – Już nawet nie tłumaczą programów na lokalne. Język korporacji…. Język całego świata… Nie rozumiesz – nie istniejesz!”

 

Ledwo zdążył wejść do sieci usłyszał Annę:

 

– No! Nareszcie! Późno, jak na ciebie.

 

– Spałem, słuchałem muzyki…

 

– Nie wyskoczyłeś do pracy?

 

– Nie, wziąłem urlop.

 

– O proszę! To jakaś nowość…

 

– Rzeczywiście.

 

– I co? Jak się czujesz na wolnym?

 

– Wyśmienicie! O Której się spotkamy?

 

– Może o 20.00, na Bankowym? – Zaproponowała.

 

– OK.

 

– Pojedziemy PT.

 

– W porządku.

 

– Nie mogę się doczekać…

 

– Ja też… – wymknęło się Zabłockiemu.

 

– Hi, hi, hi. Paaaa

 

– Pa.

 

Skoro już wszedł do sieci, to postanowił poczytać o tym mesjaszu, co to ma niebawem przyjść i odmienić świat. Przerzucał fejsa i inne społecznościówki.

 

…mesjasz… stworzony przez kobietę… z nieoczekiwanej strony… martwy… zdradzony… rewolucja… nowy świat… nowy ład… oczekiwanie… rewolucja… – Tyle udało mu się dowiedzieć. Same slogany, żadnych faktów. Wiedział, że GE może moderować całą tą historię. Oni lubią takie zabawy.

 

Nie mogąc znaleźć nic, co można by było uznać za konkret, postanowił jeszcze trochę pospać.

 

Wyjął soczewki: SILENT PROFILE; ALL SERVICESS: OFF.

 

Położył się, ale nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok. Miał w sobie zbyt wiele energii, zbyt wiele chęci. Odwykł już od tego.

 

Po kilkunastu minutach wstał. Nie założył szkieł. Podszedł do szafy z ubraniami i gdzieś na samym dnie znalazł buty do biegania, koszulkę i spodenki. Wszystko było nowe, nieużywane. Założył strój sportowy i kilka chwil później był już przed apartamentowcem. Ruszył lekkim truchtem przed siebie. Natychmiast poczuł, że nie na wiele będzie mógł sobie pozwolić. Jedynym ruchem jaki wykonywał przez lata, było te kilka kroków z mieszkania do windy, potem kilkadziesiąt do przystanku PT. W pracy tak samo. No, zdarzało się też czasem kilkadziesiąt kroków w jakiejś galerii handlowej. Mimo wszystko był jednak szczupły, więc przynajmniej stawy nie dawały o sobie znać. Po kilkuset metrach miał już zadyszkę, ale nie przestawał biec. Zaczynał czuć zmęczenie w mięśniach nóg. Gardło nienawykłe do pompowania takich ilości powietrza zaczęło niebawem boleć, a w uszach huczała płynąca szybciej krew. I choć całe to zdarzenie było raczej niekomfortowe (a wręcz bolesne), to właśnie poczuł, że nie tylko jego umysł, ale także ciało żyje. I choć był w stanie obiec jedynie niewielki park, to i tak wrócił do domu zadowolony z siebie.

 

Nie rozbierając się z przepoconych ubrań usiadł wygodnie na kanapie, zmrużył oczy i wsłuchiwał się w swój organizm. Jeszcze dwa dni temu nie pozwoliłby sobie na to. Bałby się, że każda chwila spędzona, niepotrzebnie zapewne, na zajmowaniu się sobą może być tą chwilą, która wyrzuci go poza nawias społeczeństwa korporacyjnego. Ale teraz nie było w nim strachu. Ożył. Wystarczyło tylko dwa razy podniecić się czymś.

 

Poszedł pod prysznic. Zmył z siebie pot. Wziął z półki książkę. Pierwszą z brzegu. Czując, że cały jego organizm nadal pulsuje, położył się i zaczął czytać. Wiedział, że może niespodziewanie zasnąć, dlatego odłożywszy na chwilę książkę ustawił budzik na godzinę 19.00. Jego przeczucie okazało się słuszne i rzeczywiście, po kilku zaledwie chwilach spał.

 

 

 

 

 

SOBOTA, 7.00 PM; GENERAL PROFILE; SOCJAL: ON; INTIMACY: ON

 

Budzik zadzwonił o właściwej porze. Anzelm czuł się wspaniale. Założył soczewki. Był z Anną już niemal pół roku, a znał ją tylko ze zdjęć i z projekcji 3D. Cóż, tak wyglądają związki w świecie AR.

 

Szedł w stronę szafy, gdy uświadomił sobie, że od wielu lat nie zakładał na siebie nic innego, niż garnitur. Nie wiedział nawet za bardzo, co się teraz nosi.

 

Były tam jakieś dżinsy – założył je. Czarne 501 zawsze dają radę. Znalazł też koszulkę i trampki. Wziął jeszcze skórzaną kurtkę. Zasunął lustrzane drzwi szafy. Zdziwił się, że dobrze wygląda. Znacznie młodziej, niż zwykle. A może po prostu po raz pierwszy był wyspany i jego samoocena stała się nieco mniej krytyczna?

 

PT dojechał na Plac Bankowy. Stał naprzeciwko wieżowca, który (pamiętał) w czasach jego dzieciństwa nazywano błękitnym. Później jego miejsce zajął najwyższy budynek świata – śnieżnobiała siedziba GE. Tu pracował. Tu zapadały najważniejsze decyzje na ziemi. Tu powoływano premierów i tworzono nowe państwa. Anzelm był jedynie trybikiem tej perfekcyjnej maszyny zapewniającej światu spokój, dobrobyt i…. niewysłowioną nudę!

 

– Cześć przystojniaku!

 

– Cześć.

 

Była wysoką blondynką o słowiańskiej urodzie. Wyglądała jak zbuntowana nastolatka. Miała glany, dżinsowe dzwony i białą koszulkę z krótkim rękawem z nadrukowanym czerwonym znaczkiem anarchii. Włosy zaczesała gładko do tyłu i związała je w kucyk. Całą jej lewą rękę zdobiły tatuaże.

 

Wyglądała dużo delikatniej, niż jej wizerunek, z którym dotychczas obcował. Może do pracy malowała się mocniej?

 

Nie wiedząc jak się zabrać za to spotkanie zaproponował jej wypad do modnej knajpki na Mokotowie.

 

– Znam lepszy adres. – Powiedziała Anna.

 

W tym momencie podjechał PT kierujący się na Ursynów.

 

– Wsiadamy. – Zarządziła.

 

Siedzieli naprzeciwko siebie. Nic nie mówili. Zabłocki czuł się skrępowany jak mały chłopiec. Nie mógł nic z siebie wydusić, a Annę bawiła ta jego nieudolność, dlatego nie ułatwiała mu sprawy. Patrzyła nań z uśmiechem.

 

Dojechali na miejsce. Ursynów od wielu już lat był siedliskiem wczasowiczów. Tu mieszkali ludzie bez pracy. Opuściły to miejsce wszystkie firmy. Było to królestwo betonu i pomocy socjalnej. Niektóre bloki skończyły już sto lat, jednak dzięki staraniom GE ciągle służyły ludziom.

 

Wysiedli na znanym Annie przystanku o nazwie „Wyścigi” i przez szeroką, pustą ulicę poszli w stronę bloków.

 

– Co tu robimy? – Zapytał Anzelm.

 

– Tu są najlepsze knajpy, zobaczysz.

 

Czuł się nieco dziwnie wiedząc, że zapewne spotka wyłącznie HS 1.0, ale w końcu Anna również była AR, a najwyraźniej dobrze się tu czuła.

 

Doszli do przybudówki przy którymś z kolei bloku. Zewnętrznymi schodami zeszli do poziomu piwnic. Przez zamknięte drzwi słyszeli muzykę.

 

Anna nacisnęła klamkę i przekroczyli próg lokalu. Panowały w nim hałas i ciemność. Pomieszczenie było zadymione, bo nikt na Ursynowie nie przejmował się zakazem palenia w miejscach publicznych. Po kilku chwilach oczy przyzwyczaiły się do tych warunków i Anzelm mógł się rozejrzeć.

 

Nie dostrzegł żadnego wolnego stolika. Już zdążył pomyśleć, że będą musieli wyjść (nie zmartwiło go to bynajmniej), gdy ujrzał grubego brodacza machającego w ich stronę. Anna najwidoczniej znała tego typa, bo również mu kiwnęła. Chwyciła Zabłockiego za rękę i pociągnęła w głąb pomieszczenia.

 

Usiedli przy dużym stole, który już okupowało około dziesięciu osób. Podał wszystkim po kolei rękę, a oni wymienili swoje imiona. Musiał wrzucić zapis tej chwili. Bez tego nie zapamiętałby wszystkich – zawsze miał z tym problem.

 

– Roszerzony? – zapytał Jarek.

 

– Słucham? – Zabłocki nie wiedział o co chodzi.

 

– Tak, tak, rozszerzony. – Odpowiedziała za niego Anna. I powiedziała już tylko do Anzelma: – To znaczy, że jesteś AR. Niektórzy z nich też są.

 

Przyniesiono im piwo. Pili i rozmawiali. Pili coraz więcej. Anna tuliła się do niego, on ją obejmował. W końcu zaczęli się całować. Później znowu pili i rozmawiali.

 

– Gdzie poznałaś Anzelma? – Zapytał ktoś.

 

Anna opowiedziała całą historię (niezbyt długą i niezbyt ciekawą) kładąc nacisk na dwa ostatnie dni ich znajomości. Opowiadała, a wokół robiło się coraz ciszej. W końcu nawet Anna to zauważyła.

 

– To brzmi jak przepowiednia o nadejściu mesjasza. – Zauważył ktoś z obecnych.

 

– Co? – Anzelm roześmiał się.

 

– No tak… – Powiedział Adam (wielki chłop z mnóstwem tatuaży, długimi włosami i imponującą brodą) – …nadchodzisz z miejsca, w którym nikt by się nie spodziewał spontaniczności, z GE, zostałeś stworzony przez kobietę – to Anna pchnęła cię ku nowemu życiu….

 

– Cha, cha! Ale ja nie widzę i nie czuję w sobie mesjasza, odkupiciela i takich tam. – Zauważył Anzelm.

 

Adam nic nie odpowiedział. Wyglądał tak, jakby się zawiesił. Prawdopodobnie też był AR i właśnie szukał czegoś w sieci.

 

– Pomyśl. – Powiedział po chwili. – W samej Warszawie poszłoby za tobą dwa, może trzy miliony osób….

 

– Ale ja nawet nie umiałbym być wodzem tej waszej rewolucji….

 

– Pomogłabym ci. – Zaoferowała się Anna, po czym krzyknęła: – Revolution, thats my name!

 

– Dajcie spokój! – Anzelm chciał zakończyć temat.

 

Choć nie widział w sobie zbawiciela i przywódcy, to jednak nie mógł przestać myśleć o tym, o czym właśnie rozmawiali. Nie mógł, bo przypomniał sobie słowa Janka, który podobnie jak ci tutaj, też już miał chyba dosyć tego wszystkiego.

 

– Może ktoś poczęstować mnie papierosem? – Zapytał.

 

– Jasne, weź sobie. – Ewa wskazała otwarte paczki leżące na stole.

 

Nie palił już prawie dwadzieścia lat, ale teraz go naszło.

 

– Wyjdę zapalić na zewnątrz. – Zakomunikował.

 

Nikt nie zwrócił na to uwagi, więc wziął papierosa, zapalniczkę i wyszedł na dwór. Zaciągnął się dymem. Zaczął kaszleć, ale zaciągnął się ponownie. Po kilku razach zakręciło mu się w głowie tak mocno, że musiał usiąść na schodach. Ktoś dobijał się na PRIVA. O tej porze? Zezwolił. To był Janek… Zdziwił się bardzo.

 

– Zostałeś gwiazdą socjali. I to w kilkanaście minut. Gratuluję. – Powiedział Prezes.

 

– Słucham? Zupełnie nie wiem, o czym mówisz.

 

– Czytaj.

 

Przed jego oczami zaczęły otwierać się kolejne strony. Widział swoje zdjęcie. Ktoś (jakiś AR) musiał je wrzucić w ciągu ostatniej godziny. Adam! Do tego opowieść Anny… Według sieci był już mesjaszem. Przeraził się.

 

– Janek…. Przecież GE może to wymoderować… Mógłbyś to dla mnie zrobić?

 

– Nie!

 

– Ja cię przepraszam, ja nie mam z tym nic wspólnego… Zaraz się stąd wyniosę, schowam się w domu. To szybko przycichnie. Przeprasz….

 

– Daj spokój! – Janek przerwał to przepraszanie. – Pomyśl! Rozmawialiśmy wczoraj o tym. Możesz ich poprowadzić! Ja powstrzymam policję. Możemy zmienić ten świat!

 

– Ale…

 

– Dojdziecie pod siedzibę GE. – Kontynuował Prezes. – Wpuszczę cię do środka i niby ukorzę się przed tobą. Do południa świat będzie inny!

 

– Ale ja nawet nie wiem o co im chodzi. Przecież mają pieniądze…

 

– Chcą coś robić! Ludzie tacy są. Bez wyzwań degenerują się. Skorzystaj z szansy!

 

– Naprawdę tego chcesz? – Anzelm nie dowierzał.

 

– Jak spędziłeś ostatnie dni? Lepiej niż całe dotychczasowe życie?

 

– Tak!

 

– No widzisz! Świat może być właśnie taki! Zrobisz z tym coś?

 

– Tak…

 

– Na pewno?

 

– Tak!

 

– To działaj!

 

– TAAAAK!!! – Właśnie się zdecydował.

 

– Jestem z tobą, pamiętaj. – Dodał na zakończenie Prezes.

 

Chociaż nigdy nie uważał się za przywódcę (tym bardziej za proroka), to jednak mile łechtało go to, że GE chce właśnie jego namaścić. Wyznaczono go do zrobienia czegoś ważnego. Zrozumiał, że jakimś dziwnym trafem to właśnie on miał stać się kimś wyjątkowym, a przecież (jak chyba każdy człowiek) miał gdzieś głęboko w sobie poczucie swojej niepowtarzalności i wspaniałości. Przez lata nie zaprzątał sobie tym głowy, ale pamiętał jak w dzieciństwie myślał, że zdobędzie i zmieni cały świat. Każdy tak ma, nim życie pokaże, że jesteśmy tylko jednym ziarenkiem piasku na ogromnej plaży…

 

Janek zakończył połączenie i Zabłocki wrócił do knajpy. Podszedł do stolika i powiedział:

 

– Macie rację! Czas coś zrobić!

 

Zamilkli. Anna spojrzała na niego z niedowierzaniem.

 

– Co się stało? – Zapytała.

 

– Nie wiem. Po prostu to poczułem.

 

– To działam. – Powiedziała i zanurzyła się w sieci.

 

 

 

 

 

NIEDZIELA, 6.00 AM; GENERAL PROFILE; SOCJAL: ON; INTIMACY: ON.

 

Stali na Bankowym i patrzyli na siedzibę główną GE – symbol wszelkiego zła. Prawie cała Warszawa ruszyła zmieniać świat. Panował ogromny hałas. Miliony głosów, miliony ludzi, miliony pragnień. Anzelm nie mógł uwierzyć w to wszystko, co stało się w ciągu kilku ostatnich godzin. Nie atakowali budynku. Wiedzieli, że to twierdza.

 

– Sam to załatwię! – Powiedział Anzelm.

 

Podszedł pod główne wejście. Ochroniarz otworzył drzwi i wpuścił go do środka. Po kilku krokach wewnątrz wylogowało go ze wszystkich profili: ALL SERVICES: OFF.

 

Po krótkiej podróży windą był już w gabinecie Janka.

 

– Kawy? – Zapytał Prezes jak gdyby nigdy nic. – Siadaj, pogadamy, a reszta niech myśli, że coś ważnego się tu dzieje.

 

– Dobrze…

 

– Aha! Wyjrzyj może przez okno, pomachaj im, niech wiedzą, że wszystko jest OK. Zerwałem twoje połączenie. Tłum na dole nie musi wszystkiego widzieć.

 

Anzelm podszedł do okna, otworzył je i pomachał do ludzi na dole. Ci odpowiedzieli mu radosnym krzykiem.

 

– Fajnie, co? – zapytał Janek stawiając przed nim kawę.

 

– Sam nie wiem… To chyba potoczyło się trochę za szybko, jak dla mnie.

 

– No i dobrze. Nie ma na co czekać!

 

– Nie mogę tylko zrozumieć po co tobie to zamieszanie?

 

– Żeby nie dożywać swych dni w nudzie, zawsze to coś nowego.

 

– Nie boisz się, że ten tłum cię zabije?

 

– Nie. Pamiętaj, że to ja rządzę siecią. Przedstawię się we właściwym świetle. Anna mi pomoże.

 

– Znasz Annę?

 

– Jeszcze nie, ale zaraz poznam.

 

– Możesz się z nią nie dogadać… To urodzona rewolucjonistka…

 

– Ale ma głowę na karku. Pewnie już wiesz, że to ona wszystko to nakręcała. Ten mesjasz w sieci, to dotarcie do ciebie…

 

– Ale po co?

 

– Sam powiedziałeś, że to urodzona rewolucjonistka. – Zauważył Prezes.

 

– A jeśli Anna nie będzie chciała dogadać się? Tłum w końcu tu wejdzie i prawdopodobnie zginiesz.

 

Janek uśmiechnął się, wstał z fotela i podszedł do okna. Kiwnął głową, by Anzelm zrobił to samo.

 

– Popatrz. – Mówiąc to udostępnił jednocześnie Zabłockiemu obraz z kamer monitoringu. – Tłum na dole, to nie są tacy sami rewolucjoniści, jak ci z początków dwudziestego wieku. Tamci mieli lepszą motywację. Chcieli więcej pieniędzy. Wiedzieli, że jeśli nie zmienią świata, to ich rodziny umrą z głodu, albo zamarzną na śmierć. A ci, tu na dole? Im nic nie dolega. Są najedzeni, mieszkają w cieple. Jasne, niektórzy są ambitni i chcieliby jakoś inaczej pokierować swoim życiem, ale to nie jest większość. Gdyby przytrzymać ich tu trochę, dać może coś do jedzenia i picia, to postoją, pokrzyczą i pójdą do domów.

 

– A jeśli jednak ta część ambitnych z Anną na czele pociągnie ich do ataku na GE?

 

– Nie zdobędą tego budynku, jeśli im na to nie pozwolę. Wejdą może do holu… Tam kilkuset, może kilka tysięcy tych najwartościowszych zginie. Reszta tym chętniej zrezygnuje z rewolucji.

 

Anzelm zrozumiał nagle, że ktoś jeszcze słyszy tą rozmowę. Janek zrobił trzyosobową konferencję. Dodatkową osobą była Anna, która jak do tej pory nic nie mówiła.

 

„Po co Prezes podpuszczał mnie na całą tą rewolucję, skoro teraz twierdzi, że ona za chwilę upadnie?” – Zastanawiał się.

 

– Rewolucja potrzebuje krwi, potrzebuje symboli! – Janek przerwał milczenie. – I ja zamierzam tej rewolucji dać symbol.

 

– Jaki? – Zapytała Anna.

 

– Zobaczy pani, ale najpierw omówimy inne sprawy, dobrze?

 

– Nic nie rozumiem… Anzelm, ty coś łapiesz?

 

– Ani trochę…

 

Prezes wysłuchał tej wymiany wątpliwości i odezwał się ponownie:

 

– Zaraz wszystko będzie jasne, spokojnie, przechodzę do rzeczy. Ja załatwię tej rewolcie symbol. To będzie coś nośnego, dobrze znanego i krwawego. To powinno wystarczyć, by już dziś wieczorem świat był całkiem inny. Jednak, to chyba oczywiste, oczekuję czegoś w zamian. Wbrew pozorom nie chcę dużo.

 

– Co to ma być? – Zapytała Anna. Była gotowa zapłacić naprawdę sporo za to powstanie.

 

– Chciałbym uczestniczyć w tworzeniu tego nowego ładu. Musiałbym zostać pani doradcą… Może ministrem? Proponuję następujące rozwiązanie: przekona pani swoich, że byłem po waszej stronie. Ja oddam powiedzmy pół swojego majątku – dla potwierdzenia mej dobrej woli. Co pani na to?

 

– Jeśli się zgodzę, to jaką ma pan gwarancję, że dotrzymam słowa?

 

– Poznałem już panią trochę. Pani słowo mi wystarczy. Jest jeszcze coś… Na świecie żyje prawie piętnaście miliardów ludzi. Surowce są cholernie drogie, a ja umiem to wszystko łączyć i składać do kupy. Potrzebuje pani kogoś takiego jak ja.

 

– Być może…

 

– Poza tym jest jeszcze sieć, którą w większości zarządzają różne spółki zależne od GE, czyli ode mnie. Jednym rozkazem mogę zafundować światu chaos. Ale nie chcę tego robić, wolę pomóc. Więc jak? Daje pani słowo?

 

– Słowo! – Powiedziała Anna. – A Anzelm? Nie z nim powinien się pan układać?

 

– Anzelm! – Janek przypomniał sobie o obecności Zabłockiego. – Anzelm…, wprawdzie to ty zostałeś uznany za mesjasza, ale to jednak Anna dowodzi, prawda?

 

– Prawda… – Anzelm przyznał niechętnie.

 

– I tu przechodzimy do przykrego punktu naszej rozmowy… – Janek wyglądał, jakby naprawdę było mu przykro. – Mesjasz… Myślę, że prawdziwą wartość uzyskuje dopiero martwy prorok. Najlepiej zamęczony przez niewiernych.

 

– Nie rozumiem! – Zabłockiemu przestawało się to wszystko podobać.

 

– Otóż rzecz jest prosta. – Ciągnął Prezes. – Nasz mesjasz musi umrzeć. Wszyscy znają jego wizerunek, to powinno ich rozwścieczyć. Musi też zginąć jakoś symbolicznie… Nie mamy czasu na tworzenie nowych znaków. Musimy skorzystać z czegoś, co jest wszystkim doskonale znane. Jakiś czas temu zleciłem badania, przeprowadziłem symulacje i wiem, co zadziała. Tylko potrzebuję pani akceptacji.

 

– Ja się nie zgadzam! – Krzyknął Anzelm.

 

Janek spojrzał na niego karcąco, jak na dziecko w przedszkolu. Czekał na decyzję Anny, a ona milczała. W tym czasie do biura weszło czterech ochroniarzy i stanęli wokół Anzelma.

 

Cisza trwała nieznośnie długo. Zabłocki nie bał się jakoś szczególnie. Po pierwsze cała ta sytuacja stała się groteskowa, zaczął myśleć, że to wszystko, to żart. Po drugie nie wierzył, by Anna posłała go ot tak na śmierć. Przełączył się pomiędzy kamerami. Widział ją teraz stojącą w pierwszym szeregu. Spuściła głowę i cała jakby skuliła się w sobie. Trwało to może minutę, może dwie. Później wyprostowała się. Jej twarz była wilgotna od łez, ale już nie płakała.

 

– Zgoda! – Powiedziała i zerwała połączenie.

 

Ochroniarze złapali Anzelma i zanim ten zdążył wykonać jakiś ruch dali mu zastrzyk, po czym już zwiotczałego, posadzili na krześle. Janek przystawił drugie krzesło. Usiadł i rzekł:

 

– Nie pocieszy cię to, co powiem, ale osobiście nic do ciebie nie mam. Nawet trochę cię lubię. Dlatego dostałeś środek, po którym nic nie będziesz czuł, umrzesz bezboleśnie. Rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci….

 

– Nie chcę umierać…

 

– Wiem, ale to już postanowione. Żegnaj!

 

Wstał z krzesła. Zwrócił się teraz do ochroniarzy:

 

– Wiecie , co macie robić. Ja wynoszę się stąd. Jak zrobicie swoje, też znikajcie.

 

 

 

 

 

NIEDZIELA, 8.30 AM; GENERAL PROFILE; SOCJAL: ON; INTIMACY: ON.

 

Tłum zgromadzony na Placu Bankowym ujrzał otwarte okno na dziesiątym piętrze głównej siedziby GE. Chwilę później wywieszono przez nie krzyż. Anzelm słyszał narastający krzyk. Krew płynąca z czoła poranionego cierniami zalewała mu oczy. Widział też krew sączącą się z przebitego boku. Zgodnie z obietnicą Prezesa nie czuł bólu. Nie bolało go nawet, gdy ręce i nogi przebito mu dziewięciocalowymi gwoździami. Mesjasz umierał.

 

Obraz w soczewkach migotał, bo mózg nie dostarczał już wystarczającej ilości energii do procesora AR.

 

Widział jeszcze, jak tłum zerwał się i ruszył szturmować budynek. Chyba nawet gdzieś na jego czele zauważył Annę…

 

Wtedy przypomniał sobie słowa Cliffa Burtona, te których wczoraj szukał (i nie znalazł) w zakamarkach swojej pamięci:

„WHEN A MAN LIES HE MURDERS

SOME PART OF THE WORLD.

THESE ARE THE PALE DEATHS WHICH

MEN MISCALL THEIR LIVES.

ALL THIS I CANNOT BEAR

TO WITNESS ANY LONGER,

CANNOT THE KINGDOM OF SALVATION

TAKE ME HOME?”

 

Królestwo już czekało, by spełnić jego prośbę.

 

 

 

 

 

NIEDZIELA, 9.00 AM; SILENT PROFILE; ALL SERVICES: OFF

 

ALL SERVICES: OFF

 

ALL SERVICES: OFF

 

ALL SERVICES: OFF

 

ALL SERVICES: OFF

 

ALL SERVICES: OFF…

 

luty – marzec 2012 r.

 

Koniec

Komentarze

Ktoś tu oglądał Chciwość :)  

Podoba mi się, zwłaszcza puenta, która jast moim zdaniem w 100%  prawdziwa.

Hmmm, nie oglądałem chciwości... W ogóle, to nie wiele w życiu oglądałem, bo (aż strach się przyznać...) nie jestem wielkim fanem sztuki filmowej. Wolę czytać. W tej sytuacji trzeba chyba jednak będzie ten film obejrzeć :-) Dzięki.

Kombinacje finansowe są takie jak w filmie Chciwość, zgrubsza biorąc. Film w dość czytelny sposób pokazuje mechanizm powstania kryzysu  finansowego  w Stanach i na świecie  - warto obejrzeć.

Mnie też się podoba.

Dnia trzeciego - ALL SERVICES: ON

Sorry, żart pewnie kiepski, ale nie mogłem się powstrzymać ;)

Pozdrawiam

He, he - dobry :-)

Przykro mi --- odpadłem niemal na początku. Finał, na który zerknąłem, nie poruszył mnie do stopnia, każącego brnąć przez te różne takie NIEDZIELA, 6.00 AM; GENERAL PROFILE; SOCJAL: ON; INTIMACY: ON.  

Może dlatego, że jestem, jak chyba niemal wszyscy, w***y na genialnych idiotów od ekonomii i finansów.

To tym bardziej powinieneś przebrnąć, bo to pokazuje właśnie tą głupotę. Handlują tam czymś, czego nie ma i nie będzie. Handlują złudzeniami.

Żadna nowość...

Z całą pewnością MESJASZ nie zostanie moim ulubionym opowiadaniem – mam na myśli Twoją twórczość. Z trudem przebrnęłam przez tekst nafaszerowany niezrozumiałymi dla mnie terminami, a i treść mnie nie porwała. Mimo, że byłam krytycznie nastawiona do dialogów w Twoich poprzednich opowiadaniach, w Mesjaszu część z nich jestem skłonna zaakceptować, albowiem swoją zwięzłością przywodzą mi na myśl nie rozmowę, a składnie raportu.

 

…wyjął soczewki i umieścił je w oczach. – W oczach, czy na gałkach ocznych? 

 

Oczywiście, w kocu jestem człowiekiem. – Literówka: Oczywiście, w końcu jestem człowiekiem.

 

Chciał jak najszybciej być w biurze. Ubrał się szybko – Powtórzenie. Może: Chciał jak najszybciej być w biurze. Ubrał się błyskawicznie…

 

…by móc zarządać dostawy fizycznej TIRANA OIL. Zarządał. – …zażądać… i Zażądał.

 

Nie był jednak w tym czasie atakowany milionami informacji oferowanych przez sieć. – …milionami informacji oferowanymi przez sieć.

 

I choć całe to zdarzenie było raczej niekomfortowe (a wręcz bolesne)… – Ja nie użyłabym nawiasów: …raczej niekomfortowe, a wręcz bolesne…

 

…że każda chwila spędzona, niepotrzebnie zapewne, na zajmowaniu się sobą może być tą chwilą, która wyrzuci go poza nawias społeczeństwa korporacyjnego. – Powtórzenie.  Uważam, że druga chwila jest zupełnie zbędna.

 

Stał naprzeciwko wieżowca, który (pamiętał) w czasach jego dzieciństwa nazywano błękitnym. – Tu, moim zdaniem, także niepotrzebne nawiasy. Proponuję: Stał naprzeciwko wieżowca, który, pamiętał to z dzieciństwa, nazywano błękitnym.

 

…i białą koszulkę z krótkim rękawem z nadrukowanym czerwonym znaczkiem anarchii. – To zdanie skonstruowałeś tak, że widzę białą koszulkę z jednym rękawem, na którym jest nadrukowany jakiś znaczek. Może: …i białą koszulkę z krótkimi rękawami, na której nadrukowano czerwony znaczek anarchii. 

 

– No tak… – Powiedział Adam (wielki chłop z mnóstwem tatuaży, długimi włosami i imponującą brodą) – Tu też, moim zdaniem, zamiast nawiasów, wystarczy przecinek po Adam. Ponadto – powiedział piszemy małą literą. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja mam mieszane uczucia. Treść i idea jest nawet fajna, ale wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Przede wszystkim język - bardzo kolokwialny, miejscami toporny, najeżony neologizmami i zapożyczeniami, zupełnie niepotrzebnymi. Ze skrótami też bym tak nie przesadzał. Nie są (przynajmniej przeze mnie) dobrze widziane w literaturze apirującej do miana pięknej.


Dialogi są rzeczywiście niezłe, ale narracja mocno kuleje, miejcami w ogóle jej brak. Zwłaszcza rzuca się w oczy w brze, gdzie mamyt do czynienia z różnokolorowym tłumem ideowców i anarchistów, którego narratorowi nie chciało się w ogóle opisać. Poza jednym człowiekiem, którego opis był naprawdę konieczny, a i ten jest podany tylko chyłkiem w nawiasie. Tych nawiasów, nawiasem mówiąc, też za dużo. To nie prasówka. Lenistwo autora, czy brak pomysłu?


Wreszcie pod koniec akcja robi się kompletnie niewiarygodna, coraz bardziej zaczyna wyglądać jak kiepski żart. Ten krzyż zwłaszcza. Kompletny bezsens. Że co niby GE chciało pokazać przez tą symbolikę? "Hurra, jesteśmy z wami"? Bez sensu. Również śmierć bohatera jest zupełnie zbędna. Jej upozorowanie nie byłoby chyba wielkim problemem? Zwłaszcza że decydenci, zdaje się, go lubili i szanowali. No i wreszcie intryga Anny jest już kompletnie bezsensowna; opiera się na ciągu wydarzeń kompletnie nie do przewidzenia i zresztą mało realnych.


Podsumowując: dobry pomysł, ale jeśli o warsztat chodzi, mnóstwo pracy jeszcze przed Tobą. Poniżej trochę szczegółowej łapanki.

W tekście literackim liczby zapisujemy słownie. W nagłówkach ewentualnie mogę zostać godziny zapisane cyframi dla stylizacji dziennikowej, ale to wszystko. Pomijając, co to jest za zapis: 600.0000

deafultowo - nie znam takiego słowa. I gwarantuję Ci, że żaden słownik języka polskiego również go nie zna.

deal - j.w. O ile takie rzeczy w dialogach jeszcze uchodzą - co poradzić, kiedy bohaterowie tak mówą - o tyle w narracji nie pisz w ten sposób. Jakby nie było polskich słów.

GENERAL ECONOMICS (GE) - to jest artykuł prasowy, czy opowiadanie?

bzdety - kolokwializm.

Wyją soczewki - to Ci dopiero...

- To spotykaj się z HS 1.0 - zaproponował Zabłocki. - połącz to w jedno zdanie. Lepiej wygląda.

AS QUICKLY AS POSSIBLE - as soon as possible, jeśli już. Jak musisz używać obcego języka, to chociaż rób to poprawnie.

Gardło nienawykłe do pompowania takich ilości powietrza  - to Ty oddychsz przez gardło? Bo ja to przez tchawicę...

Regulatorzy - jak zwykle dzięki za uwagi. Niestety wyjechałem na weekend i nie mogłem poprawić, więc skorzystam z uwag i poprawię to chociaż u siebie na komputerze.

Świętomir - niewątpliwie najcenniejszą uwagą jest dla mnie to, że bohaterowie mogą mówić niemal co chcą (bo w końcu to taki człowiem), ale narrator nie powinien posługiwać się ich językiem.

Co do zapisu np. 600.0000 - to często podaje się pewne ceny do czwartego miejsca po przecinku. Wynika to wielkości transakcyjnych. Przy dużych ilościach ma to znaczenie.

narrator nie powinien posługiwać się ich językiem

to też nie jest bezwzględna reguła. Zwłaszcza w narracji pierwszoosobowej, gdy narrator jest jednocześnie bohaterem niekoniecznie musi to mieć zastosowanie. Tym niemniej warto odróżniać język narracji od języków bohaterów (tych też w obrębie jednego utworu może być wiele) dbać o to, by język używany przez daną osobę zawsze do niej pasował.

 

Co do zapisu np. 600.0000 - to często podaje się pewne ceny do czwartego miejsca po przecinku. Wynika to wielkości transakcyjnych. Przy dużych ilościach ma to znaczenie.

Nie jestem ekonomistą. Mnie na matematyce uczyli, że końcowe zera po przecinku nie mają znaczenia i można je pomijać. Robę to więc z dbałości o czytelność zapisu. Zwłaszcza, że Polska jest takim dziwnym krajem, gdzie część dziesiętną oddziela się przecinkiem, a nie kropką. Tej ostatniej natomiast używa się niekiedy do oddzielania setek od tysięcy, setek tysięcy od milionów itd. Powoduje to niemało zamieszania i nie inaczej było w tym przypadku. ;)

Dziwny nie dziwny, ale nasz.  :-)  

Dwa sposoby zapisu wielkich liczb:  

123.456.789.000.000   ---> to jest jakby mniej czytelne od:  

123 456 789 000 000   ---> spacja powinna być mniejsza, ale kto dzisiaj jeszcze wie, co to jest firet... Dodatkowo w tym systemie zapisu kropki nie mylą się z przecinkami.

Idea ciekawa, interesujące spojrzenie na mesjasza-marionetkę. Gorzej z wykonaniem.

Błędy te, co poprzednio. Oprócz tego koniecznie zmień te kropki w liczbach. W Polsce do tego celu służy przecinek i cały czas byłam święcie przekonana, że masz na myśli wartości o wiele większe, tylko, nie wiedzieć czemu, nie stawiasz tej kropki co trzy miejsca.

Parę dolarów postawił też na BUY, by móc zarządać dostawy fizycznej TIRANA OIL. Zarządał.

Ojjj. Paskudny ortograf. I to konsekwentnie powtórzony.

Aha, przedmowy w swoich tekstach możesz przenieść we właściwe miejsce.

Babska logika rządzi!

Chyba nie zrozumiałam :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka