- Opowiadanie: Suzuki M. - Helena Chaos chce kontaktu z ludźmi

Helena Chaos chce kontaktu z ludźmi

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Helena Chaos chce kontaktu z ludźmi

 

 

Helena siedziała sama w ciemnym pokoju. No, nie całkiem sama, bo z dwoma kotami i nie całkiem ciemnym, bo od ustawionej na okrągłym stoliku szklanej kuli bił srebrzysty blask, oświetlający siedzącą i jej zwierzynę domową. Więc, tak właściwie to Helena siedziała ze swoimi dwoma kotami w pokoju, którego ciemności rozświetlał bijący od szklanej kuli blask. Co jakiś czas długimi, chudymi palcami dotykała gładkiej powierzchni, a wewnątrz budził się Chaos, strzelały iskry, ewentualnie zakwitały kwiatki.

 

Spowita mrokiem równie mroczna postać Heleny coraz bardziej tonęła w ogromnym, czerwonym fotelu. Coraz bardziej też opadał jej entuzjazm. W końcu, z gardła już na wpół leżącej wyrwał się przerażający i zdesperowany jęk.

Po chwili, gdzieś na zewnątrz, zabrzmiało powolne człapanie i w ścianie pokoju powstała jasna szczelina, w której w kapciach i z kubkiem kakao w ręce stanął całkowicie niemroczny mąż Heleny.

– Coś się stało? – zagadnął znudzony.

– Nudzi mi się – odpowiedział mu jęk.

– Dramat…

Kolejny jęk.

– To może wywołaj jakąś wojnę, podpal coś, daj komuś prztyczka w nos…

– To już nie wystarczy – odpowiedziała całkiem już rozłożona w fotelu Helena. – Potrzebuję czegoś innego, czegoś nowego. Potrzebuję kontaktu z ludźmi…

Kubek z kakałkiem wypadł z ręki niemrocznego męża i z trzaskiem rozbił się o podłogę, a gorący napój ochlapał rozczłapane papucie.

– Kontaktu z ludźmi? – powtórzył zdumiony do granic możliwości. – Ale jak? Po co? Gdzie? To znaczy, że zaczniesz wychodzić na zewnątrz?

Rozmarzona mina Heleny zrzedła… Na zewnątrz? Przecież tam słońce, beton i komunikacja miejska. – Wydawało się, że w swoim pluszowym fotelu już bardziej nie może klapnąć, a jednak dała radę jeszcze ociupinkę. Mąż odetchnął z ulgą.

Nagle, ze stołu zabrzmiało znudzone:

– Mrrrmiau…

Oczy Heleny błysnęły złowieszczo, na ustach pojawił się zły uśmiech, a na bladych policzkach wykwitły rumieńce.

– Genialny pomysł, kiciu kiciu! – krzyknęła. – Zaprosimy ludzi do nas! Dobra kicia, mądra kicia! – dodała, smyrając srebrzystą kotkę majestatycznie rozłożoną na czerwonym obrusie.

– Po moim trupie! – zaprotestował mąż. – Nie będzie mi się żaden obcy po włościach szwendał!

– Zrobimy sobie salonik…

– Nie!

– Odremontujemy go i będziemy urządzać herbatki towarzyskie! – kontynuowała, nic sobie nie robiąc ze sprzeciwu małżonka.

– Będą deptać podłogę i robić burdy! – spróbował ostatni raz, ale Helena już utonęła w świecie swoich fantazji.

– Będą dyskusje i zabawy i gry! I przyjdą panie i panowie…

– Panowie?

– I będziemy się śmiać i cieszyć…

– A ty będziesz rozsiewać Chaos…

– Tak! – Helena aż pisnęła z radości, wyskoczyła z fotela i rzuciła się mężowi na szyję. – Och, będzie cudownie!

Kiedy już go obskakała, przy okazji uwalając grube, puchate i bardzo mroczne skarpetki w resztkach kubka z kakałkiem, odsunęła się o krok, wyprostowała, wyciągnęła palec wskazujący i rozkazującym tonem rzekła:

– Małżu…

– Mężu.

– Mężu, sprowadź mi natychmiast Wielkiego Kreatora!

Mąż odwrócił się i podreptał w głąb oświetlonego pomieszczenia. Po chwili wrócił i bez cienia entuzjazmu podał Helenie telefon.

– Jest trzecia w nocy. Powodzenia.

 

 

***

 

 

 

Nawet Helena wiedziała, że zaspany Kreator to żaden Kreator, toteż poczekała do rana.

Wielki Kreator zjawił się niezwłocznie po otrzymanym telefonie, czyli tydzień później. Bez pukania i bez zbędnych uprzejmości zasiadł przy stoliku Heleny, majestatycznie zawinął swoją białą togą, skrzyżował ręce na piersiach i unosząc podbródek, tubalnym głosem rzekł:

– Czego chcesz, siora?

– Zbuduj mi salonik – powiedziała Helena, składając łapki w proszalnym geście.

– A co ja z tego będę miał?

– Dam ci ciastko…

Propozycja Heleny wydawała się nie do odrzucenia, a jednak w pokoju zapadła niepokojąca cisza. Napięcie rosło z sekundy na sekundę, wkrótce nawet sierść rozłożonych na stoliku kocic naelektryzowała się i zaczęła krzesać iskry.

– I kanapkę – Kreator podbił ofertę. – Z jagódkami.

– Umowa stoi! – pisnęła rozradowana Helena.

Uścisnęli sobie ręce.

 

 

***

 

 

 

Stary salon zdecydowanie nie prezentował się imponująco. Już sama ilość pajęczyn skutecznie powstrzymywała Helenę od przekroczenia progu. Do tego zastane powietrze cuchnęło grobem, a z dalszych obszarów dochodziło popiskiwanie jakichś bliżej nieokreślonych stworzeń. Kreator rzucił okiem do środka.

Po kilku minutach oko wróciło z obchodu i właściciel umiejscowił je z powrotem w oczodole.

– Masz jakieś konkretne wizje? – zapytał.

– No oczywiście! Chciałabym, żeby było przytulnie, ale przestronnie, żeby było stylowo, ale domowo, a tam by można trochę foteli poustawiać, takich że wiesz… A tam szuflady, ale różne i żeby stół był duży, a tam kredens, albo tam, albo dwa kredensy tam i tam i wiesz… I teges tam tak malutki na wszelki wypadek…

Szczebiotała jeszcze pół godziny, zamaszyście wymachując przy tym rączkami, aż dostała zadyszki. Kiedy skończyła, Wielki Kreator, który wyłączył się po "oczywiście", spojrzał na nią z góry:

– Czyli ma być mrok i chaos?

– Tak! – odpisnęła rozradowana Bogini Chaosu, podskakując jak piłeczka, na chwilę przed tym, jak Wielki Kreator zatrzasnął jej drzwi saloniku przed nosem.

 

 

***

 

 

 

Przez następnych kilka tygodni zza zamkniętych drzwi saloniku dobywała się jedynie kakofonia niepokojących dźwięków. Skrobanie, szuranie, huki, łomoty… A Helena mogła tylko niecierpliwie dreptać w tę i z powrotem, od czasu do czasu robiąc przerwę na baczniejsze przysłuchiwanie. Raz nawet spróbowała podejrzeć przez dziurkę od klucza, ale w efekcie jedynie dostała farbą po oku.

Aż w końcu nadszedł ten dzień. Drzwi saloniku otworzyły się z hukiem. Wielki Kreator przedefilował przez nie, niczym przez łuk tryumfalny, strzepał pył z rąk i gestem zaprosił oszołomionych lokatorów do środka.

Weszli.

Helena stanęła jak porażona.

– To jest… piękne!

W niemym zachwycie przycisnęła złożone rączki do piersi i podziwiała finezyjne czarne draperie, idealnie kontrastujące ze śnieżnobiałymi ścianami, nadającymi pomieszczeniu wprost lodowatego chłodu, pięknie rzeźbione meble, puszyste, a jednocześnie porażające mrokiem czarne dywany i wielkie łoże w kolorze czerwonym.

– Cudowne, idealne, boskie – rozpływała się w zachwytach Helena. – Nieziemskie, diaboliczne i takie… mroczne…

– Taaak – niezbyt entuzjastycznie potwierdził mąż. – Tylko, że to jest sypialnia.

– A co miało być? – zapytał nagle wyrwany z pławienia się w glorii chwały Kreator.

– No, salon…

– No, to trzeba przerobić… Wypad!

 

 

***

 

 

 

I znowu zaczęły się szurania, huki, łomoty i warowanie pod drzwiami. Do czasu, kiedy we wszystkim tym nie zaczął uparcie brzęczeć dzwonek telefonu. Przez chwilę słychać było niewyraźny głos Kreatora, po czym drzwi znów otworzyły się z hukiem.

– Przerwka! – oznajmił. – Mam pilną robotę gdzie indziej. Wrócę, kiedy wrócę.

I wyszedł. Zostawiając za sobą otwarte drzwi saloniku.

Helena odczekała chwilę, po czym skradając się na paluszkach, zerknęła nieśmiało w głąb pomieszczania. Za nią podreptał niemroczny mąż.

– Ciemność widzę – trafnie podsumował widok.

Faktycznie, choć w słabej smudze światła z otwartych drzwi można było dostrzec parkiet i fragment czegoś, co prawdopodobnie było stołem, większa część pomieszczenia zalana była nieprzeniknionym mrokiem. Helena nieśmiało przełożyła ramię poza framugę i zaczęła po omacku szukać włącznika światła, ale takowego nie znalazła. Przełknęła ślinę i zrobiła pierwszy, przestraszony krok w ciemność. Nic nie zaatakowało jej stopy, więc dołączyła do niej druga, ciągnąc za sobą resztę ciała. Rytuał gorączkowego czekania na nagły atak został powtórzony i… tym razem też nic się nie stało. Lekko pewniejszym krokiem ruszyła w głąb pomieszczenia. Niemroczny mąż westchnął i odszedł w przeciwnym kierunku.

– Jest stół! I fotel! – dochodziły do niego lekko przytłumione, ale mocno podekscytowane krzyki żony. – Nawet dwa!

Po chwili coś łupnęło i jęknęło.

– I chyba nawet jakieś pufy są. – Krzyk był zdecydowanie mniej podekscytowany, a zdecydowanie bardziej obolały.

Kiedy wrócił z latarką, Helena już prawie stała na nogach. Wątłe światełko potwierdziło obecność stołu, dwóch foteli oraz pufy, a nawet dwóch. Potwierdziło także wymyślny kredens, pokrytą ornamentami tapetę, puchaty dywan, kominek, oraz brak okien i lamp.

– Trochę zbyt ciemno… – powiedziała Helena, drapiąc się po głowie.

– Chciałaś mrok, to masz mrok.

– Poprawi się… – rzuciła i już po chwili siedziała z zamkniętymi oczami w jednym z foteli, wyobrażając sobie te herbatki, te bale, te dżamprezy…

 

 

***

 

 

 

Tygodnie mijały, salonik dalej zionął mrokiem, a Wielki Kreator się nie pojawiał. Helena robiła, co mogła, by zabić czas: leżała, siedziała, przebierała palcami u stóp, czasem nawet pospacerowała do saloniku i z powrotem. W końcu jej cierpliwość sięgnęła granic.

– Małżu…

– Mężu – mruknął cicho zatopiony w lekturze mąż.

– Mężu, telefon! – rozkazała i wyciągnęła rękę.

– Na parapecie leży – odmruknął nieporuszony.

Chcąc nie chcąć, podniosła się z kanapy i ruszyła po telefon. Wybrała numer.

– Halo?! Siooooooora! – wybrzmiało niewyraźnie w słuchawce, a zaraz potem w ucho Heleny uderzyła kakofonia godna samej Przedwiecznej Hałaśliwej. – Aśnaebaem!!!

Oho, to mogło oznaczać tylko jedno: Wielki Kreator był tymczasowo nieczynny…

Nie było innego wyboru. Tupnęła nóżką, zacisnęła piąstki i stwierdziła na głos:

– Sama to zrobię!

– Jasne – przytaknął nadal z nosem w książce mąż.

– A żebyś wiedział, że jasne! Ja też umiem czary!

– Ale ty umiesz inne…

– Zobaczysz, że zrobię!

Bez ociągania chwyciła świecę, zapaliła ją i żwawo weszła do saloniku, tylko raz potykając się o dywan. Światło co prawda było nikłe, ale musiało wystarczyć.

Wyprostowała się, wzięła głęboki oddech. Przez chwilę powtarzała w głowie stare formułki zaklęć, po czym wyciągnęła przed siebie dłoń, pstryknęła palcami i… wszystkie meble w trymiga ruszyły na sufit. Lewe oko Heleny mimowolnie zamrugało. Kilka razy. Po chwili jego właścicielka zdmuchnęła świecę i na palcach wycofała się z saloniku, zamykając za sobą drzwi.

 

 

***

 

 

 

Wiele wody upłynęło, zanim otrząsnęła się z porażki. Nadszedł jednak ten dzień, kiedy wstała, znowu tupnęła nóżką, znowu zacisnęła piąstki i podążyła do swojej biblioteczki, poszukiwać odpowiednich ksiąg z zaklęciami.

Przykurzone woluminy powitały ją z prawdziwą radością. Łasiły się do rąk i cichutko podszeptywały "weź mnie, weź mnie". Bez zbędnych ceregieli wzięła więc wszystkie i wygodnie umościła się z nimi na łóżku.

Godziny mijały, księżyc wędrował po niebie, małż… mąż pił kakałko za kakałkiem, a Helena wciąż dopieszczała spragnione uwagi okładki, gładziła niecierpliwe kartki, od czasu do czasu podrapała czule za zakładką, aż w końcu tuż przed wschodem słońca usnęła snem sprawiedliwych, pozostawiając mężowi jedynie malutki skraweczek mrocznej pościeli, który po chwili i tak zajęły koty.

Rano, a tak właściwie pod wieczór, obudziła się świeża, wypoczęta i pełna siły. Raźnym krokiem ruszyła do saloniku. Odprowadzał ją sceptyczny wzrok współmałżonka.

I znów stała w centrum (prawdopodobnie) całkowitej ciemności. Wzięła głęboki oddech, powtórzyła w głowie zaklęcia, wyciągnęła przed siebie prawą rękę i pstryknęła palcami. Po chwili po jej lewej stronie wykwitły trzy wielkie okna, a za nimi piękny widok na kuchnię. Helena drgnęła, pacnęła się ręką w twarz, ale nie spanikowała. Oskarżycielsko wycelowała w okna palec, zrobiła groźną minę i po chwili, pełne skruchy i skrzypiąc przepraszająco, przeniosły się na przeciwległą ścianę.

Prawe wychodziło na wiejskie podwórko, z płotem porośniętym pachnącym groszkiem, ławką zbitą niedbale z dwóch brzozowych pniaków i nieheblowanej deski oraz rzucającą przyjemny cień wielką, rozłożystą lipą, w której koronę co chwilę nurkował jakiś ptak. Widok ze środkowego prawie całkowicie zasłaniały zielone gałęzie drzew, dopiero po dłuższym wpatrywaniu się, w prześwitach można było dostrzec stare, odrapane, ale nadal pełne uroku kamienice i brukowaną uliczkę. Tuż nad górną ramą okna, na gałęzi delikatnie bujało się ptasie gniazdo. Za trzecim widniała hałaśliwa panorama Londynu. Całkiem niedaleko dostrzec można było kolorowe kamieniczki Camden Street i przycupnięte na nich smoki, skorpiony i trupie czaszki. Po ulicy bezustannie przetaczał się kolorowy tłum.

Helena spojrzała na swoje dzieło i uśmiechnęła się delikatnie. Rozjaśniony salonik w końcu można było podziwiać w pełnej krasie. Wszędobylska ciemnoszmaragdowa zieleń była zdecydowanie w guście gospodyni, ale jednak to nie było to. Może i jako miejsce wampirycznych orgii i przerażających seansów wypadłoby świetnie, ale salonik musiał wyglądać inaczej. Cieplej (ach, jakby teraz napiła się cafe latte), dostojniej (i jakąś pralinką by nie pogardziła) i przytulniej (albo chociaż herbaty z mlekiem…). Zamknęła oczy i już widziała wszystkie te słodkości, to znaczy całe to ciepło i elegancję i ten smak i konsystencję, to znaczy te barwy i faktury…

Potrząsnęła głową, żeby zrzucić z niej bezładnie przemieszane wizje, po czym otworzyła oczy. W samą porę, bo zobaczyć, jak po podłodze powoli pnie się ciemnoczekoladowy cień, tekstylia przybierają odcienie tiramisu i nawet tapeta ledwo zauważalnie zmienia tonację na ciepłą. I wszystko byłoby idealnie, gdyby tylko nie te meble na suficie…

 

 

***

 

 

 

Nie było pukania, nie zadzwonił dzwonek, żadnego ostrzeżenia. Drzwi wejściowe po prostu otworzyły się z hukiem i Wielki Kreator przemaszerował przez pomieszczenia prosto do saloniku. Huknął kolejnymi drzwiami, wziął głęboki oddech, wyciągnął przed siebie dłoń i… skamieniał. Czyżby pomylił mieszkania? Nie taki salonik tu zostawił.

Helena nieśmiało zerkała zza progu, chichocząc niczym goblin. Kreator odwrócił się i spojrzał na nią na początku z niedowierzaniem, a potem z uznaniem.

– Widzisz, też umiem czary – zachichotała jeszcze raz. – Tylko, nie do końca – dodała, zerkając nieśmiało w stronę porozstawianych na suficie mebli.

Wielki Kreator pstryknął palcami i wszystkie meble majestatycznie spłynęły na dół. Za wyjątkiem jednej poduszki, która z niewiadomych przyczyn agresywnie zaatakowała głowę Heleny, by po chwili, jakby nigdy nic, spocząć na jednej z kozetek.

Wkrótce cała trójka, plus dwa koty, siedziała na salonikowych fotelach i popijała relaksującą herbatkę.

– No to co, skończone? – zagaił mąż.

– Na to wygląda. Nic, tylko rozsyłać zaproszenia – przytaknął Kreator.

Helena milczała. Zamyślona, wpatrywała się w pustą ścianę naprzeciwko drzwi wejściowych. Czegoś brakowało. Tylko czego?

Nagle zerwała się, prawie przewracając kolanem stolik z herbatą. Podniosła palec wysoko, potem wycelowała go w męża:

– Mał…ężu, wezwij Alice Rossi!

Mał…ąż jakby tylko na to czekał. Jeszcze zanim odłożył słuchawkę, zabrzęczał dzwonek do drzwi, a zawtórowało mu żywiołowe:

– BUHAHAHAHAHAHA!!!

Helena bez zwłoki podążyła do drzwi.

Za progiem stała dosyć drobnej postury blondynka (na pewno drobniejszej, niż wskazywał na to jej powitalny śmiech), ubrana w czerwoną, strojną suknię i takiż kapelusik. Przez ramię przerzucony miała parasol, utkany z nocnego nieba, a przed nią stał niepozorny, czarny kuferek.

– Heleno… – przywitała się po przekroczeniu progu. – Wujku… – skinęła głową w kierunku męża, po czym zmuszona była zasłonić się szpicem parasola, bo w jej stronę już pędził Wielki Kreator, w celu wykonania rytualnego powitania, zwanego tajemniczo "misio, mój misio".

Kiedy już gonitwa po mieszkaniu była skończona, a zmaltretowana Alice ciężko zasiadła nad filiżanką herbaty, Helena zaczęła wyjaśniać swój problem.

– Widzisz tamtą pustą ścianę?

– To nie pusta ściana, to wyzwanie! – rzekła Alice, a jej oczy błysnęły gorączkowo.

– Nie, nie, nie – pospieszyła z wyjaśnieniami gospodyni. – Chciałabym, żeby tam wisiał mój portret…

Na twarzy Alice wykwitł wielki uśmiech, zarazem radosny i przerażający. Zerwała się z fotela, jakby przed chwilą wcale nie miażdżyły jej niedźwiedzie łapska i podskoczyła do stojącego na podłodze kuferka.

Chwilę mocowała się z kłódką, a potem wyciągnęła z niego farby, pędzle, kredki, mazaki, lakiery do paznokci, parę szpilek, ołówki, sztalugi, jakieś lateksowe łaszki, kozę i naciągnięte na ramę płótno.

Stanęła kilka kroków od Heleny, zmierzyła ją wzrokiem i przystąpiła do dzieła. Farba pryskała na wszystkie strony, włosy Alice falowały poruszane niewidzialnym wiatrem, jej dłonie śmigały szybciej niż szybkośmigacze…

– Tylko zrób, żebym wyglądała poważnie – wtrąciła pozująca Helena. – I trochę groźnie…

– I chudo – mruknął znad swojej filiżanki mąż.

Helena spiorunowała go wzrokiem.

– I chudo – powtórzyła ciut ciszej.

A Alice jakby straciła kontakt ze światem zewnętrznym. Teraz liczyła się tylko ona i jej wizja, jej płótno, jej pędzel, jej farby i jej koza, podgryzająca rąbek jej sukni. Powietrze w saloniku iskrzyło, nieba za oknami pokryły się chmurami i w uszy zgromadzonych uderzył potężny grzmot. Alice znieruchomiała… Po chwili jej zwrócona w stronę obrazu głowa powoli zaczęła się przekręcać do tyłu, aż rozgorączkowane oczy dojrzały stojącego dokładnie za nią męża, a z ust rozbrzmiał niski, chropowaty i stawiający włosy dęba głos:

– Zrób mi bułkę z serem!

Po chwili, jakby nigdy nic, malowała dalej.

 

 

***

 

 

 

Helena z mężem siedzieli wygodnie w fotelach, popijając herbatę i wpatrując się w pięknie oprawiony portret.

– Niepotrzebnie powtarzałaś o tym odchudzaniu – zaczął w końcu mąż. – Wyszczupliła cię podwójnie i teraz nikt cię nie pozna.

– Czekaj ty, czekaj… Też przyjdę, jak będzie twój portret malowała…

Mąż tylko się roześmiał.

– I co teraz? – zapytał. – Będziesz tu spraszać gości?

– No oczywiście.

– A jak będą rozrabiać?

– To ich poustawiam.

– A jak przyjdzie dużo małoletnich dziewczynek?

Lewe oko Heleny zaczęło mrugać w niekontrolowany sposób. Chwilę trwali w ciszy, po czym Bogini Chaosu, opanowując mruganie, wstała i opuściła salonik.

 

 

***

 

 

 

Szczęk giętej i obstukiwanej blachy dochodził zza drzwi saloniku już od jakiś dwóch godzin. Przez ten czas mąż zdążył się zdrzemnąć i zrobić kolejną herbatę, po czym wrócił na fotel i krzyknął w stronę niepokojących odgłosów:

– Może jednak ci pomóc?

– Nie, ja sama! – odkrzyknął mu zadyszany damski głos.

Po kolejnych dwóch godzinach, kolejnej drzemce i kolejnym kubku herbaty, blaszane dźwięki w końcu zawitały na próg saloniku. Tak właściwe, to najpierw pojawiły się stopy Heleny, ubrane w puchate czarne papucie, umorusane bliżej niezidentyfikowanym pyłem. Potem stopniowo pojawiała się, równie umorusana, reszta Heleny, łącznie z głową zwieńczoną pajęczynowym welonem (ah, gdyby tylko o tym wiedziała!). Pozycja, w jakiej Helena przekroczyła próg dobitnie świadczyła o tym, że gospodyni coś ciągnie. Cos dużego i ciężkiego.

Najpierw pokazała się blaszana stopa, potem blaszana łydka, potem blaszane kolano… Po pół godziny cała zbroja była już przeciągnięta przez próg.

– Co to jest?! – ożywił się mąż.

– Rycerz! Będzie ustawiał małoletnie dziewczynki, one lubią rycerzy.

– No przecież jak byś mnie poprosiła, to ja bym je ustawiał! – powiedział z wyrzutem.

– Oj, daj spokój… Pomyśl tylko: rozpowiemy, że mamy rycerza z koniem. Wiesz, jaki to chwyt reklamowy?

– To jeszcze konia tam masz?! – złapał się za głowę.

– Nie ja, rycerz…

– A gdzie on ma tego konia?

– No kto, jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, gdzie rycerz może mieć konia…

Mąż zrobił naburmuszoną minę i już nie proponował Helenie pomocy, gdy ta przez następne kilka godzin usiłowała ustawić śpiącego rycerza w kącie saloniku, a potem ochoczo zabrała się do polerowania jego zbroi.

 

 

***

 

 

Zza otwartego na oścież prawego okna dobiegał śpiew słowików. Helena siedziała przy małej lampce i koślawym pismem wypisywała zaproszenia. Nagle zadrżała jej ręka. Zamyśliła się. A co jeśli…

– …jeśli im się tu nie spodoba?

Mąż spojrzał na nią znad szkieł okularów.

– Jak będzie miło, to się spodoba.

– Jak będzie miło… – powtórzyła mechanicznie. – Co zrobić, żeby było miło?

– Może zacznij od tego, że ty będziesz miła.

Helena spojrzała na niego oburzona.

– Ja tu mam poważny problem, a ty sobie żarty stroisz!

Znowu utonęła w myślach, podgryzając przy okazji pióro, aż na kolejne zaproszenie padł sporych rozmiarów kleks w kształcie…

– Wiem! – krzyknęła tak nagle i tak głośno, że mąż aż podskoczył. – Zwierzęta są miłe, potrzebujemy zwierząt!

– Przecież mamy koty.

Helena spojrzała na srebrno-czarną futrzaną kulę, która w otoczce dzikich pisków i pofukiwań oraz latających wszędzie kłaków tarzała się po podłodze…

– Nie takie zwierzęta… – powiedziała niepewnie. – Potrzebujemy takich miłych, puchatych, które można pomiziać i poprzytulać…

– I gdzie ty niby takie znajdziesz?

Uśmiechnęła się złowieszczo. Zamknęła słowikowe okno, otworzyła środkowe i przeciągle gwizdnęła. A potem usiadła na parapecie i cierpliwie czekała.

Tuż przed świtem zbudziło ją chropowate:

– Czego? – dobiegające gdzieś z dołu.

– Sprawę mam, wejdź na górę.

– Jeszcze tego brakowało…

– Whisky mam.

– Schłodzoną?

– No ba!

– Zaraz będę.

Helena czekała w otwartych drzwiach i wkrótce przegramoliło się przez nie wielkie, bure wilczysko.

– Dawaj whisky i gadaj, byle szybko.

– Chcę, żebyś został maskotką salonu! – rzuciła na jednym oddechu.

Wilk aż zachłysnął się chłeptanym z dzbana alkoholem.

– No chyba ocipiałaś!

– Dam ci więcej whisky!

Zero reakcji.

– Będzie tu dużo, dużo pięknych pań… – Wilk mimowolnie lekko nadstawił uszu. – I będzie mięso, duuuużo mięsa!

Z lekko posiwiałego pyska poleciała strużka śliny.

– I że co niby miałbym tu robić?

– Leżeć, pięknie wyglądać i pozwalać, żeby wszyscy się tobą zachwycali.

– No dobra, na to ewentualnie się mogę zgodzić. Ale ma być dużo mięsa, dużo whisky i dużo pięknych dupeczek. Kiedy mam zacząć?

Po ustaleniu terminów wilk odwrócił się, na pożegnanie, niby przypadkiem trzasnął Helenę ogonem w twarz i już po kilku chwilach jego wycie słychać było daleko za oknem.

– Naprawdę dasz mu mięso? – zapytał z niedowierzaniem mąż.

– Tak – odpowiedziała hardo Helena. – Sojowe.

Po saloniku poniósł się goblinowy śmiech…

 

 

***

 

 

 

Nie mogła usiedzieć na miejscu. Co chwilę coś poprawiała, coś naprawiała, coś psuła i naprawiała znowu. Przebierała się sto razy i sto razy zmieniała makijaż. Bo dzisiaj był ten dzień.

Zaproszenia były wysłane, salonik uprzątnięty, gospodyni wystrojona, herbata zaparzona…

– Grubciu, a jaką herbatę przygotowałaś? – zapytał niby beztrosko całkowicie wyluzowany mąż.

– Taką jak zwykle.

– To ja zrobię jeszcze jakąś inną…

– Ale dlaczego? – zapytała, węsząc jakiś podstęp.

– Bo mogą przyjść goście, którzy nie lubią grzybowej.

Dziesięć minut przed godziną zero wszystko było już gotowe. Gospodarze usiedli w fotelach i korzystali z ostatniej chwili wytchnienia. Nagle zadzwonił dzwonek…

– Wlaz… – odruchowo krzyknęła Helena, ale zdążyła w porę poprawić. – Otwarte!

 

 

Wchodzisz?

 

 

Koniec

Komentarze

Jakby co, mam pozwolenie dj'a :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie czytałem jeszcze, ale zapytam: reklama? ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zaproszenie ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Rozumiem, że małż-mąż to taki stereotypiczny rozmiękczony malżonek. Ciepłe kluchy, albo ciepłe gacie. Jak kto woli! Gdybym kręcil film na podstawie, w roli Heleny obsadziłbym Krystynę Jandę. Ten sam manieryczno, choleryczny charakterek. Kwintesencja kobiecego chaosu. Tyle samo energii co niezdecydowania. Swoją drogą w tym związku się niesamowicie dużo dzieje. Potwierdza to tylko regułę, że świat kręci się wokół kobiet, albo dzięki nim. Gdyby nie żony to pewnie zgnuśnielibyśmy w swoich miękkich, wytartych fotelach. A pilot, jak i trzymająca go ręka, niechybnie, jak nic obrosłyby pajęczyną. Pozdrawiam

No to trochę mi z tym mężem nie wyszło :) Miał być wlaśnie kwintesencją dystansu, spokoju i zdrowego rozsądku. Takie przeciwieństwo Heleny :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Ależ wyszło! Wyszło! Mąż jest idealny. Ucielesnienie marzeń każdej pani domu. Z jednej strony małż- mąż potulnie i pokornie reagujący na zachcianki połowicy. (nie przeczę, zapewne po to, aby mieć święty spokój przed telewizorkiem) Z drugiej strony faktycznie kwintesencja dystansu i spokoju. Na pewno nie zawiedzie, kiedy usłyszy wyświechtane "No zrób coś! Badź mężczyzną!" Charaktery postaci idealnie nadają się do komedii małżeńskiej.   

Jakoś tak jest, że przeciwieństwa się przyciągają :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nadentuzjazm bohaterki aż się udziela ;)

Bohaterka jest rozentuzjazmowana do granic możliwości, musi zarażać ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Ja od czepiania zacznę, bo inaczej nie byłabym sobą. Drobiazgi same, oczywiście...

 

„Przecież tam słońce, beton i komunikacja miejska - Wydawało się, że w swoim pluszowym fotelu już bardziej nie może klapnąć, a jednak dała radę jeszcze ociupinkę.” - albo po „miejska” kropka, albo „wydawało” małą literą.

 

„- Genialny pomysł, kiciu kiciu! - krzyknęła. -Zaprosimy ludzi do nas!” - brak spacji po myślniku.

 

Jakoś mi zgrzyta, że „światełko potwierdziło kredens” i całą resztę.

 

„Bez ociągania chwyciła świecę, zapaliła i żwawo weszła do saloniku” - brakuje mi „ją”, bo „zapaliła” kojarzy się z tym, że zapaliła papierosa.

 

„...aż w końcu tuż przed wschodem słońca usneła snem sprawiedliwych...” - literówka: usnęła.

 

„- No to co, skończone? - podjął rozmowę mąż.” - „Podjęcie” kojarzy mi się z sytuacją, w której wraca się do przerwanej rozmowy, ta konkretna zaś dopiero się zaczęła?

 

„Podniosła palec do góry...” - ta dyskusja miała już na forum miejsce, ale: czy mogła podnieść palec w dół?

 

„-BUHAHAHAHAHAHA!!!” - brak spacji po myślniku.

 

 Zaiste opowiadanko reklamowe, widać, że napisane "w celu", prowadzi do linku, a nie do pointy, ale sympatyczne. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

... zgodnie z zasadą zachowania entuzjazmu. Otóż to :)

Nie może być pointy przy czymś, co dopiero się zaczyna :)

 

Tekst napisany nie tyle "w celu" co "przy okazji" i po prawdzie w cyklu jest ich już chyba cztery i pół (bo jedno to epilog do tego powyżej), napisanych przez trzech różnych autorów, przy czym każde stanowi niezależną historię.

 

Poprawki zaraz wprowadzam, a tymczasem... serdecznie zapraszam na herbatkę ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Wszędzie Ciebie pełno!:)

Mastiff

Uważaj, jak będziesz szafę otwierał ;P

www.portal.herbatkauheleny.pl

Chyba pancerną : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No musiał, no ;P

www.portal.herbatkauheleny.pl

:)

Mastiff

Czy ja tego gdzieś już nie czytałem?  Hmm. Początki sklerozy w tym wieku? Hm.

Bardzo ładna rozbudowana rekllama. Mam nadzieję, że bez przekazu podprogowego.

4/6

No oczywiście, że z :) Teraz salonik będzie Ci się tak długo śnił po nocach, aż się zarejestrujesz ;) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Już tam byłem. Z rejestracją poczekam :)

Sympatyczna opowiastka familijna.

Tak perfidnie na zachętę: promocja. ;) Bo co się będę rozpisywać, że jest fajnie, miło, i każdy tekst dostaje co najmniej trzy komentarze ;) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Cóż za bezpruderyjna reklama! ; ) Siejesz zgorszenie takimi linkami. I wiem co mówię, widziałem Waszą galerię.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

He he, no jest tam na co popatrzeć :D

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dopiero teraz zajarzyłem o co chodzi z ta reklamą. Korzystając z zaproszenia "wszedłem" no i pooglądałem to i owo. Jak będę przejazdem, to na pewno wpadnę na herbatkę.

Zapraszam serdecznie ;) Parę znajomych osób już herbatkę popija ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

niemroczny mąż nazywa się Felicjan Dulski?

Łojezu, aż tak źle to wygląda? :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

No może nie do końca. Fajny ten niemroczny mąż. Ale jednak skojarzenie było... silne. Mam nadzieję, (bo mam wrażenie) że oryginał się nie obraził.

Mało co jest w stanie obrazić oryginał ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

A mnie się wilk podobał. I upiorna wizja kotletów sojowych;). Bardzo klimatyczne.

Ładnie napisane, lekkim stylem. Małżomąż faktycznie ciekawy.

Grzybowa herbata… Hmmm.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam baner reklamowy sprzed niemal sześciu lat i cóż, wypada mi tylko pogratulować, że salonik trwa, a Helena nadal wydaje herbatki i przyjmuje gości. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka