- Opowiadanie: homar - Konsekwencje

Konsekwencje

To mój pierwszy tekst napisany od czasów szkoły, czyli od ładnych paru lat. Pierwsze koty za płoty :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Konsekwencje

 

Zmrok zapadał bardzo szybko. Błąkałem się w dzielnicy zrujnowanej przez bombardowanie, szukając schronienia na kolejną noc. Ostatni miesiąc mieszkałem w przytułku dla bezdomnych. Było brudno ale przynajmniej ciepło i można coś zjeść. Jednak wywalili mnie stamtąd, bo przyczaiłem się przy umierającym Starym Łukaszu. Chciałem drapnąć jego portfel schowany w poduszce. Pilnował go i udawał, że nic nie ma, ale wszyscy cichcem opowiadali, że portfel był wypchany forsą. Stary nic z tego nie chciał wydać, taki był chciwy. Wolał żebrać i żyć jak ostatni łach. Czasem coś smęcił o córce, dla której zbiera posag, ale wszyscy wiedzieli, że nie ma żadnej rodziny.

Ostatnie dni spędził w gorączce, cały czas trzymając kurczowo poduszkę. Czekałem przyczajony i gdy już choroba wyssała z niego ostatnie tchnienie, cichcem spróbowałem zabrać portfel i dać dyla z noclegowni. Niestety nie tylko ja miałem taki plan, ale akurat mi prawie się udało. Niestety prawie stanowi dużą różnicę. Złapali mnie, pobili i zabrali portfel, a jego zawartość, niby miała przejść na stan przytułku. Tak czy siak nie miałem tam powrotu.

Do miasta też nie mogłem wrócić. Szukali mnie wierzyciele. Grozili połamaniem rąk i nóg, jeżeli nie oddam kasy. A ja niestety jej nie posiadałem. Tak to bywa, gdy pożycza się pieniądze od nieodpowiednich osób i powierza je jeszcze bardziej nieodpowiednim. W moim przypadku kasę przejęła ukochana małżonka z kochankiem. Mnie wyśmigali z interesu i obwinili o defraudacje. Szkoda słów na ich machloje. Tylko ciśnienie mi skacze jak o tym myślę. Jakbym ich spotkał to chyba sukę bym zatłukł, a fagasa powiesił za… Kilka lat robili mnie w konia, rujnując firmę. Przez nich zostałem nędzarzem. Dałbym wszystko za możliwość zemsty.

Ruiny skutecznie wszystkich odstraszały. Krążyły legendy o morderstwach i napadach, jakie miały się tu dokonywać. Ja wiedziałem od mieszkańców noclegowni, że od czasu bombardowania mało kto tu przychodził. Dobrzy ludzie się bali, skutkiem czego źli nie mieli po co. W początkowym okresie bandy poszukiwaczy złomu przeczesywały ruiny, ale teraz już nic nie pozostało do wyniesienia. Resztki domów pozostawione same sobie, straszyły pustymi dziurami po oknach. Władze miasta z roku na rok odkładały oczyszczenie terenu. Początkowo nie miał kto, teraz nie ma za co. Pieniędzy brakowało na wszystko. Nawet pies z kulawą nogą nie interesował się zgliszczami.

Głodny, poobijany i zmarznięty przemykałem przez ruiny w poszukiwaniu kryjówki na noc. Właściwie to chyba bardziej grobu niż kryjówki. Zalegnę gdzieś, zasnę i umrę

z wycieńczenia, głodu, zimna… Wszystko bym dał i wszystko bym zrobił, byle tylko los się odmienił na lepsze.

Jakiś hałas dobiegł do mnie z drugiej stronie ulicy. Może łazi tam pies albo kot. Wskoczyłem do najbliższej bramy i z ukrycia obserwowałem ulice. Po chwili zauważyłem starca, który podobnie jak ja przemykał przez ruiny. Wglądał na nieszkodliwego

i zagubionego. Nerwowo rozglądał się dookoła i mocno ściskał pod pachą teczkę, drugą ręką poprawiał ją co chwilę.

Obserwowałem starca, a ten skręcił w moją stronę i szybko zbliżał się do bramy, w której byłem ukryty. Gdy już podszedł, wyszedłem z cienia z uśmiechem zagaiłem:

– Dzień dobry.

Stary gwałtownie się zatrzymał. Wlepił we mnie przestraszone oczy i powoli zrobił kilka kroków w tył, niezdarnie chowając teczkę za siebie.

– Niech się pan nie boi. – Próbowałem go uspokoić. – Nic panu nie zrobię.

Zacząłem iść w jego stronę myśląc o tym, co może być w teczce. Jedzenie? Pamiątki rodzinne cudem wygrzebane z ruin?

– Spokojnie – powiedziałem z uśmiechem – pogadajmy chwilę.

Cofnął się jeszcze bardziej.

– Czego chcesz? – W jego głosie pobrzmiewał starach

– Niczego – powiedziałem cicho. – Pomogę panu znaleźć drogę.

– Czekałeś tu na mnie. – Raczej stwierdził niż spytał.

– Nie. – Postanowiłem być z nim szczery – Ukrywam się przed wierzycielami.

– Nie wierzę ci. Czekałeś na mnie. Nikt tu nie przychodzi a ja akurat dziś spotykam ciebie. – Uśmiechnął się szyderczo – Nic z tego. Nic ci nie dam.

Zaczęła mi świtać myśl: Jeżeli ktoś tak bardzo zestrachany przychodzi na całkowite odludzie, to na pewno chce coś schować.

– Widzę, że panu bardzo ciężko. Chętnie pomogę – Wyciągnąłem do niego rękę.

– Spieprzaj obszczymurze! – warknął i zaczął uciekać.

Błyskawicznie dobiegłem do niego i popchnąłem z całej siły. Stary upadł na gruz. Leżał bez ruchu. Pochyliłem się i obróciłem go na plecy. Ze skroni płynął mały strumyczek krwi. Upadając uderzył w sterczący pręt zbrojeniowy.

Zacząłem nasłuchiwać oddechu. Cisza. Sprawdziłem puls na szyi. Nic nie wyczułem. No nie, bez jaj, od takiego popchnięcia się nie umiera. Jeszcze raz sprawdziłem puls. Na szyi nic, na nadgarstku też nic. Przypomniałem sobie o reakcji oka. Odchyliłem powiekę. Źrenica nie zareagowała. Gwałtownie wstałem i odruchowo wytarłem ręce w spodnie. Przerażony patrzyłem na trupa. Co ja zrobiłem? Dlaczego tak wyszło?

Załamany usiadłem na kamieniu. No tego mi jeszcze brakowało. Popatrzyłem dookoła. Nikogo nie było. Chociaż tyle, nikt mnie nie widział. Ale co z ciałem? Mimo wszystko ktoś może przyjść i znaleźć starego. Trzeba go czymś przykryć, może kamieniami? Kopczyk za murem nie będzie się rzucać w oczy. Zacząłem zbierać kamienie i wtedy przypomniałem sobie o teczce. Podszedłem do trupa. Teczka leżała pod nim. Z obrzydzeniem przesunąłem starego i wyciągnąłem teczkę. Była to stara, skórzana aktówka zamykana na zatrzask z zamkiem na kluczyk. Oczywiście zamknięta. Zacząłem z całej siły szarpać zamek i o dziwo dosyć łatwo puścił. Otworzyłem teczkę, zajrzałem do środka i z wrażenia szczęka mi opadła.

 

****

– Szefie za pół godziny zacznie się feta. Schodzimy już na dół? – Bil, jak zwykle uśmiechnięty, czekał na mnie w drzwiach.

– Ty już idź i dopilnuj wszystkiego. Ja jeszcze trochę tu posiedzę.

Mój asystent skinął głową i wyszedł. Podszedłem do barku i nalałem sobie whisky. Rozsiadłem się w wielkim skórzanym fotelu. Zakręciłem szklanką i wpatrzyłem w spływające łezki. Aromatem 30 letniego Ballentine’sa zakręcił mi w głowie. Wzniosłem toast do swojego odbicia w szkle biblioteczki.

– Za 10 lat ciężkiej pracy!

Dziesięć lat mija od czasu, gdy wystartowałem z samego dna. Dzisiaj moja partia sięgnęła po władzę zdobywając w wyborach większość gwarantującą samodzielne rządzenie. Kto by pomyślał, że można czegoś takiego dokonać? Zawartość znalezionej teczki pozwoliła mi spłacić mafię z wysokim procentem i jeszcze wyższym napiwkiem. Oni odwdzięczyli się za napiwek dostarczając mi moją byłą i jej gacha w bagażniku. Byłem tak wspaniałomyślny, że suki nie zatłukłem. Wybrałem łagodniejszy wariant nawiązujący do mafijnej tradycji. Podarowałem jej betonowe kozaczki. Pogrążyła się w wodach zalewu na oczach swojego kochasia. Nie powiesiłem go za jaja, bo mu je obciąłem. Potem dołączył do wybranki swojego serca. Może im tam razem jest dobrze.

Od tego dnia interesy szły coraz lepiej. Moi dotychczasowi wierzyciele zostali cichymi wspólnikami. Efektem współpracy było dzisiejsze zwycięstwo. Świat jest piękny i stoi przede mną otworem. Rozkoszowałem się zwycięstwem. Podszedłem do okna. Gabinet był umiejscowiony na dziesiątym piętrze ekskluzywnego hotelu. Całe piętro było nasze, reszta hotelu zresztą też, a co, stać mnie.

Ktoś otworzył drzwi i wszedł do środka.

– Za pięć minut idę – powiedziałem nie odwracając się.

– Myślę, że zajmę panu trochę więcej czasu, no chyba, że panu spieszno. – Usłyszałem czyjś głos.

Odwróciłem się. W drzwiach stał elegancki starszy pan, wyglądający jak członek ekskluzywnego londyńskiego klubu gentelmanów.

– Kim pan jest i co pan robi w moim gabinecie? – spytałem.

Nacisnąłem przycisk interkomu i powiedziałem:

– Pani Basiu, proszę wezwać ochronę.

– Zbędny trud. Wszyscy są na dole i świętują. Pani Basia też. – Facet coraz mniej mi się podobał

– No dobra. O co chodzi?

– Przyszedłem po zwrot pożyczki, no i oczywiście stosowne odsetki – powiedział spokojnie.

– Jakiej pożyczki? – spytałem zdziwiony. – Cokolwiek pożyczałem dawno zostało zwrócone i to z nawiązką.

– Tak, tak wiem długi mafijne są spłacone. – Uśmiechnął się. – Ja mówię raczej o zawartości teczki.

– Jakiej teczki ? – Strużka potu ciekła mi po skroni.

– Dobrze pan wie. Tej sprzed dziesięciu lat.

– Nic nie pożyczyłem! – krzyknąłem – znalazłem teczkę w ruinach była niczyja!

– Pan pozwoli, że się poczęstuję.

Gość z uśmiechem podszedł do barku nalał sobie whisky i usiadł w moim fotelu. Patrzyłem na niego zdumiony. Nerwy złapały mnie za gardło i nie pozwoliły mi nic powiedzieć

– Psychologia nazywa to wyparciem – powiedział po chwili.

– Co nazywa wyparciem ?

– W tym wypadku zabójstwo z premedytacją. – Spojrzał mi prosto w oczy.

– Jakie zabójstwo? Człowieku nie wiem, o czym mówisz! – wrzeszczałem na niego.

– Dobra.– Machnął ręką i zmienił ton. – Miejmy to przekomarzanie za sobą. Zanim cokolwiek powiesz posłuchaj mnie przez chwilę. Ja i moi przyjaciele dobrze wiemy jak wszedłeś w posiadanie teczki. Pamiętasz ruiny i tego starszego człowieka? Skórzana teczka z zachwycającą zawartością. Jeżeli będzie taka potrzeba to całą sprawę nagłośnimy. Mamy naprawdę twarde dowody. Zgnijesz w więzieniu. Mafia ci nie pomoże. Bossowie chodzą na naszej smyczy i nam nie podskoczą. Teraz chcemy założyć smycz tobie. To znaczy… smycz założyliśmy już dawno teraz tylko ją skracamy. Jeżeli będziesz współpracował to zapomnimy o sprawie. Masz robić to, co ci każemy i dbać o nasze interesy w tym śmiesznym kraju. Będziesz sobie rządził, ale tak jak my chcemy. Oczywiście możesz się nie zgodzić i wybrać wyjście honorowe, to w twoim wypadku oznacza dziesięciopiętrowy lot. Zawsze to jakieś nowe przeżycie. No może nie przeżycie, ale doznanie. Nie będę prowadził z tobą dyskusji na temat: „zabiłem czy nie”. Oboje wiemy jak to było. Poza tym jest jeszcze sprawa żony i jej kochanka… Wychodzę i zostawiam ci wizytówkę. – Z uśmiechem położył ją na stole. – Masz jakieś 10 minut zanim zaczną cię szukać. Jeżeli będziesz współpracował to zadzwoń. Jeżeli nie to proponuję ci dziesięciopiętrowy skok, będzie to lepsze od tego, co cię spotka po nagłośnieniu sprawy. Masz do namysłu kilka minut.

Wstał i podszedł do drzwi. Odwrócił się jeszcze i powiedział:

– Popatrz na mnie. Nikogo ci nie przypominam?

Dopiero teraz go poznałem. To był on. Ten stary, który umarł na kupie gruzu.

– Ty…. nie żyjesz – wychrypiałem przez zaschnięte gardło.

– Ha ha ha! To była podpucha. – Wyglądał na bardzo rozbawionego. – Pamiętasz, co pomyślałeś tuż przed naszym poprzednim spotkaniem? Przypomnę ci: „Wszystko bym dał i wszystko bym zrobił, byle tylko los się odmienił na lepsze.” No i zrobiłeś a teraz jesteś narzędziem w moim ręku. Masz kilka minut. I telefon albo skok. Tak czy siak jesteś mój ha, ha, ha. – Ze śmiechem wyszedł z gabinetu

Co robić? Może to tylko jakaś mistyfikacja. Nic na mnie nie mają, ale skąd wiedział, co myślałem. Roztrzęsionymi rękoma nalałem sobie whisky i wypiłem kilkoma łykami. Ale jakoś przestała mi smakować. Podszedłem do okna spojrzałem w dół. Może to lepsze niż gnicie w więzieniu. Odwróciłem się i zauważyłem lezącą na stoliku wizytówkę. Właściwie, czemu nie zadzwonić. Co mi zależy, skoczyć zawsze zdążę. Wejdę z nimi w układ i spróbuję wyczuć. Jeżeli to jacyś słabiacy to przecież władzę teraz będę miał ja. Wykończę ich i tyle. Tak właśnie zrobię. Wykończę ich. Nie będzie mi tu jakiś staruch podskakiwał. Całkowicie zdecydowany wziąłem wizytówkę w rękę i wykręciłem widniejący na niej numer.

Koniec

Komentarze

Słaby technicznie tekst, puenta też nie bardzo zachwycająca.

Fabuła schemtyczna i obrabiana już setki, tysiące razy. Bohater wpada w pułapkę jakiejś istoty (szatana, demona itp.), który zmusza go do posłuszeństwa.

 

Jednego nie rozumiem. Piszesz, że bohater uciekał przed dłużnikami. Czyli co, przed ludźmi którzy byli mu winni pieniądze? Bez sensu kompletnie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki.

Dłużnik - oczywista oczywistość, a jednak przeoczyłem. Już poprawione :)

Dalsze "miłe" komentarze szczerze oczekiwane. Fabuła oczywiście przerabiana milion razy i przez to tym bardziej godne pożałowania, że cały czas aktualna.

Podobnie jak wszystkie na świecie kryminały i romanse.

Homar, mój komentarz nie jest "miły", czy "niemiły".

Stwierdza po prostu jaki jest ten tekst. Schematyczny i słaby technicznie. I odnosi się TYLKO do tekstu, broń Boże do Autora.

Jesli spodziewałeś się samych pochwał, to nie ten portal...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti oczywiście że nie odnoszę tego do siebie. Jest to mój prawie absolutny debiut i ja na prawdę czekam na szczere i konstruktywne komentarze i właśnie z tą myślą zarejestrowałem się na tym portalu. Pochwały mogę uzyskać od znajomych, a ja chcę prawdy a nie pochlebstw. Mam abicje pisać coraz lepiej. Nie będzie to możliwe bez szczerej krytyki.

I co, to całe opowiadanie? Bo wygląda jak fragment. O co w nim chodzi? Pointa oznacza co? Gdzie tu akcja, gdzie intryga, gdzie fabuła?

Nie jest najgorzej, jeśli chodzi o warsztat, ale popracuj nad jego "odchwaszczeniem". Zapis dialogów nie wszędzie jest prawidłowy. Interpunkcja miejscami mocno kuleje. Kropka na końcu zdania to ważna rzecz. Zdarzają się literówki i powtórzenia. Miejscami brakuje spacji lub jest ich za dużo (przed "?"). Liczby w tekście literackim zapisujemy słownie (dziesięć, a nie 10). No i nie wykasowałeś jednych "dłużników".

Potknięcia warsztatowe to jednak pikuś, bo warsztat zawsze można poprawić. Ale opowiadanie musi przekazywac jakąś historię. Tu nie dzieje się nic.

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Warsztat jest nienaganny, ale dobrego jeszcze bardzo mu daleko. Język, narracja, dialogi, wszystko to jakieś takie bez polotu. Do tego fabuła niemożliwie wręcz schematyczna. Zaryzykuję wręcz tezę, że w tym tekście nic nie pochodzi od Autora: ani świat, ani bohater, ani fabuła, ani nic. Wszystko to gdzieś tam przeczytane lub obejrzane i żywcem wrzucone tutaj. Gdybyś choć spróbował jakoś wypełnić te dziesięć lat, może coś by z tego, było. A tak jest słabo. Może nie bardzo, ale jednak słabo.

Byłam, przeczytałam.

Dziękuję wszystkim za uwagi będę się do nich stosował w przyszłości.

Co do braku acji - opowiadanie ma na celu zwrócenie uwagi na postępujący relatywizm moralny w naszych tak zwanych "elitach" oraz na moment kiedy coś takiego rodzi się w człowieku.

No, zgodzę się z przedpiścami – szału nie ma.

Liczby słownie, ale tego pewnie już się zdążyłeś dowiedzieć. ;-) Zostało Ci parę bezsensownych enterów w środku zdania.

Mafia ci nie pomorze.

Ojjjj.

Babska logika rządzi!

Ot, taka sobie opowiastka, którą można by zatytułować Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.

Przeczytałam, nie doznając szczególnych wrażeń. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało mi się dobrze, tylko zakończenie urwane…

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka