- Opowiadanie: uthModar - Artefakt

Artefakt

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Artefakt

Widzę, że pojawiły się tu teksty konkurencji z pewnego Turnieju, więc też wrzucę swoje twory. Narzucony temat, limit znaków i coś takiego wyszło. Miłej lektury.

 

 

***

 

Artefakt

 

Poszedłem za nim, bo co miałem do stracenia? Człowiek, który próbuje popełnić samobójstwo, nie bierze pod uwagę, że nagle jak spod ziemi wyrośnie dziwaczny obdartus i położy dłoń na jego ramieniu akurat wtedy, kiedy miał wykonać decydujący krok i roztrzaskać czaszkę na betonowej płycie. Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Nie miałem wytycznych co do odgrywania kolejnego odcinka „Beznadziejnej egzystencji”, więc zgodziłem się ruszyć za mężczyzną.

 

Zrobiłem to, bo nie zamęczał mnie pretensjonalnymi sloganami „Nie warto umierać. Życie jest piękne. Będzie lepiej”. Puste słowa zapewne wywołałyby we mnie mdłości i wyszłoby na to, że po krótkim locie zakończonym śmiertelnym upadkiem, na ulicy, oprócz śladów krwi, policyjni technicy odnaleźliby także plamy wymiocin. Nie, po prostu powiedział „Możesz to zakończyć w inny sposób. Przydasz się”.

 

Na mieście mówiło się na takich jak on „beje”. Brudni, zawszeni, ukryci w ciemnych zaułkach pod równie brudnymi i zawszonymi kocami, stłoczeni wokół kradzionych koksowników czy prowadzący regularne wojny o opuszczone garaże. W zależności od stosowanych metod wyciągali dłonie proszalnie bądź też chciwie w stronę potencjalnych darczyńców, przepitymi głosami prosząc o parę groszy na chleb, który dziwnym zbiegiem okoliczności zamieniał się potem w butelkę podłego alkoholu.

 

Mój wybawca, choć ewidentnie wywodził się z wielkiej rodziny bejów, głos miał potężny i melodyjny niczym telewizyjny lektor. Kiedy rzucił krótkie „Chodź”, miałem wrażenie, że zaraz doda „Dziś wieczorem w Jedynce”. Nie powiem, byłem zaciekawiony, więc posłusznie odszedłem od krawędzi i ruszyłem za zarośniętym mężczyzną. Co za różnica, czy zginę jako skoczek czy ofiara pijaczyny? Jeśli bej dokopie się do banknotu ukrytego pomiędzy prawem jazdy a dowodem osobistym, może nawet wypije za moją udręczoną duszę.

 

Prowadził mnie przez obskurne uliczki, pełne zalegających wszędzie śmieci i organicznych odpadków. Resztki jedzenia odrzucały nawet bezdomnych, którzy podnosili umorusane twarze znad kartonów i spozierali na naszą dwójkę mętnym wzrokiem. Brodziłem wśród błota (kto wie, czy tylko błota), starych gazet i postrzępionych szmat, trzymając ręce w kieszeniach i wpatrując się w przedwojenny prochowiec menela. Blask latarni prawie nie docierał do zapomnianych przez Boga miejsc, które pokonywałem regularnym, marszowym krokiem.

 

W końcu znaleźliśmy się na obrzeżach miasta. Od pewnego czasu podejrzewałem, dokąd zmierza bej-przewodnik, ale daleko mi było do paniki czy nawet lekkiego zaniepokojenia. Kiedy twardo postanawiasz odebrać sobie życie, wszystko pomiędzy momentem podjęcia decyzji a jej realizacją staje się tylko etapem przejściowym, przyrodniczą ciekawostką. Czymś, co możesz zbyć zwykłym wzruszeniem ramion.

 

– No i jesteśmy.

 

Menel odezwał się po raz pierwszy od chwili spotkania na dachu. Zdążyłem już zapomnieć, jaka niesamowita tonacja dobywa się z jego gardła. Mógłby zrobić karierę w radiu.

 

– Wejdź.

 

Staliśmy przed bramą wysypiska.

 

 

Gigantyczne sterty rupieci, ułożone obok siebie w nieregularnych odstępach, przypominały łańcuchy górskie rodem z postapokaliptycznego świata. Wzniesienia zbudowane z zużytych opon, zardzewiałych lodówek i napęczniałych błękitnych worków dumnie wzbijały się w niebo, a ich szczyty niknęły w mroku nocy. U podnóża gór rozciągały się pola tysięcy reklamówek i zgniecionych kartonów. Wątłe światła lamp, rozstawionych gdzieniegdzie po całej powierzchni wysypiska, ułatwiały wychwycenie szczegółów. Potłuczone butelki, splątane kable, setki rodzajów puszek, rozsypujące się meble, przedziurawione garnki. Skarbiec rozmaitości, na który nie połasiłby się żaden złodziej.

 

– Opiekuję się tym miejscem. – Bej zatoczył ręką łuk, jak pan dokonujący demonstracji włości. – Jestem kapłanem. Szukam cennych artefaktów i składam je u stóp Melena.

 

Westchnąłem w duchu. Perspektywa noża wbitego pod żebra została zastąpiona, nie bez żalu, przez wizję śmierci z nudów podczas wysłuchiwania pseudoreligijnego bajdurzenia. A wystarczył jeden mały krok…

 

Bej schylił się i zaczął rozgrzebywać kupkę śmieci. Postanowiłem trochę poczekać, zanim wdrapię się na dach kolejnego wieżowca. Głupio było by przejść taki kawał i odejść zaraz po krótkim wprowadzeniu do „Sztuki Obłędu”. Postaram się dotrwać przynajmniej do końca pierwszego aktu.

 

Wreszcie podniósł się z klęczek i obdarzył mnie radosnym uśmiechem, prezentując tym samym poważne ubytki w uzębieniu, zaawansowany szkorbut i kilka innych chorób jamy ustnej, których nie potrafiłem nazwać.

 

– Spójrz. – Przysunął mi do twarzy niemiłosiernie sfatygowaną zabawkę. Pluszowy miś, któremu brakowało łapki i jednego guziczka imitującego oko, śmiało mógł grać kreskówkowego weterana niedźwiedziej wojny w Wietnamie. – Mały misio, prawda?

 

– Mały misio – powtórzyłem głupio za bejem. Dotąd nie miałem sposobności prowadzić dyskusji z żadnym wariatem, więc nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. Rzucać przypadkowe hasła w stylu „Orzeł wylądował”? Czy tylko uśmiechać się i potakiwać?

 

– To coś więcej. To jednocześnie pożądanie, poczucie winy i nieopisana nienawiść.

 

Pogładził okaleczoną dłoń zabawki i spojrzał na mnie, jakby sprawdzał, czy rozumiem.

 

– Czemu tak uważasz? – Postanowiłem wziąć udział w tej błazenadzie. Co innego miałem do roboty? Znajomość z opętanym bejem będzie doskonałym domknięciem marnego życia.

 

– Potrafię wniknąć w prawdziwą naturę rzeczy. Melen obdarzył mnie łaską, bym łatwiej dostrzegał artefakty, które dają Mu siłę. Weźmy tego misia. Po co ludzie kupują zabawki?

 

– Żeby sprawić radość dzieciom? – odpowiedziałem zgodnie z własnym doświadczeniem.

 

– Głównie tak, ale nie w tym przypadku. Misia nabył pewien mężczyzna zaraz po tym, kiedy pierwszy raz wykorzystał swoją córeczkę. Był chorym człowiekiem, niewolnikiem obrzydliwej żądzy. Chciał uśpić wyrzuty sumienia tanim prezentem. Wychodził z założenia, że tym zrekompensuje dziewczynce krzywdę wyrządzoną poprzedniej nocy i każde następne upokorzenie, które planował już w momencie zakupu pluszaka.

 

Patrzyłem na beja szeroko otwartymi oczami. Był wariatem, ale wygadanym wariatem. Z takim głosem i smykałką do niesamowitych opowieści sprawdziłby się świetnie jako gospodarz Strefy 11.

 

– Dziewczynka nienawidziła misia. Kojarzył się jej wyłącznie z nocnymi odwiedzinami taty i przejmującym bólem. Codziennie biła zabawkę małą piąstką, ciągnęła ją za nogi, przypalała uszy. W końcu odcięła łapkę nożyczkami i wydłubała oko kuchennym nożem. Gdy dorosła i dawno przestała mieszkać z rodzicami, znalazła pluszaka podczas porządkowania strychu. Bez słowa wyrzuciła go do kosza i tym sposobem mały misio znalazł się tutaj. Esencja winy i nienawiści. Prawdziwy artefakt.

 

Odezwałem się dopiero po dłuższej chwili.

 

– Więc wyszukujesz te artefakty i zanosisz Melenowi?

 

– Owszem. Melen potrzebuje zużytych emocji. Żywi się nimi. Kiedyś będzie na tyle silny, by wrócić tam, skąd został wygnany. Strąci w ogień swoich wrogów i zasiądzie na Przedwiecznym Tronie.

 

Nie interesowały mnie religijne dogmaty, więc postanowiłem przenieść rozmowę na inne tory.

 

– Jakie artefakty jeszcze znajdujesz?

 

– Najróżniejsze, uwierz mi, najróżniejsze. – Podrapał się po skołtunionych włosach. – Na przykład butelki. Kryją w sobie tysiące historii – namiętność spotęgowaną drogim winem czy determinację i słomiany zapał przy wyrzucaniu „ostatniej” flaszki wódki. Na dnie Luksusowej dostrzegam smutek bitych dzieci, żal z powodu zmarnowania ostatnich pieniędzy na alkohol bądź niespodziewane rozczarowanie – „Przecież był takim dobrym kandydatem na męża!”. – Świetnie wychodziło mu modulowanie głosu, kiedy udawał zrozpaczoną małżonkę.

 

Rozejrzałem się po wysypisku. Nie zastanawiając się długo, podszedłem do najbliższej sterty śmieci. Przerzuciłem kilka niebieskich worków, aż w końcu znalazłem coś interesującego.

 

– Czy to też jest artefakt? – Podałem kapłanowi czarnego adidasa z rozklekotaną podeszwą.

 

Przymknął powieki i brudnymi paznokciami przesuwał po czubku buta.

 

– Złość. Właściciel chciał zrzucić kilka kilo. Sprawił sobie sportowe buty specjalnie po to, żeby codziennie wieczorem poświęcić dwie godziny na bieganie. Po tygodniu odechciało mu się nocnych maratonów, ale winą obarczył niewygodne obuwie. Typowy przykład przerzucania własnej słabości na martwe przedmioty. – Otworzył oczy. – Tak, to artefakt.

 

– Melen ma tu więc z czego wybierać. Wygląda na to, że prawie ze wszystkim wiąże się jakaś historia.

 

– Owszem, ale niektóre artefakty są mocniejsze od innych. Promieniują emocjami. – Świdrował mnie wzrokiem. – Są nimi.

 

Drgnąłem.

 

– Dlatego chciałeś, żebym tu przyszedł?

 

Ledwo zauważalnie kiwnął głową.

 

– Zaprowadzisz mnie do Melena?

 

Jak ciągle podkreślam – co miałem do stracenia?

 

 

Melen był obrazem, reprodukcją słynnej „Melancholii” Dürera. Płótno wyblakło, wiele szczegółów straciło na wyrazistości, a z napisu MELENCOLIA I zostało tylko pięć pierwszych liter. Zagadka tożsamości boga się rozwiązała.

 

Kapłan urządził na tym skrawku wysypiska coś na kształt świątyni. Wokół obrazu ułożył różne przedmioty – potłuczone talerze, sporo butelek i puszek, kołpaki, znoszone ubrania, uszkodzone ramki z pożółkłymi zdjęciami. Przytargał tu nawet telewizor. Domyślałem się, że przy ołtarzu zgromadzono najpotężniejsze artefakty.

 

– Twoja ofiara nie przywróci Mu pełni sił, ale na pewno będzie dużym krokiem naprzód. – Stał za moimi plecami. Szeptał tak, jakbyśmy znajdowali się w kościele. – Musisz samemu podjąć decyzję. Wcześniej zabijałem innych, ale to nie przynosiło zamierzonego efektu. Kiedy podrzynałem im gardła, emocje blakły, szybko zastępowane przez strach. Strach jest powszedni, nie ma w nim krzty smaku. Melen uważa go za „kwaśny”.

 

Nie słuchałem uważnie. Całą uwagę absorbowała „Melancholia”. Obraz zdawał się falować. Mógłbym przysiąc, że widzę dym deformujący skrzydlatą postać w centrum, widzę obrzydliwy ozór wysuwający się z jej ust…

 

– Pomyśl o swoim życiu i zrób to. Staniesz się częścią czegoś wielkiego. Nakarmisz Boga. – Poczułem, jak do dłoni wślizguje mi się jakiś przedmiot. – Oto klucz. Teraz otwórz artefakt.

 

Zacząłem wspominać, nie odrywając oczu od „Melancholii”. Wymizerniały pies z płótna zwymiotował krwią i skonał; tłuste muchy zaczęły krążyć nad jego truchłem. Smutek uderzył z podwójną siłą. Popłynęły łzy. Śmierć synka, utrata pracy, zdrada żony…

 

Nawet jeżeli biorę udział w szaleństwie, nie ma to żadnego znaczenia.

 

Zacisnąłem dłoń na trzonku noża i przyłożyłem ostrze do serca.

 

Smacznego, Melen.

Koniec

Komentarze

Bardzo fajny, klimatyczny tekst. Czuć było ten fanatyzm płynący z ust lumpa. Szkoda, że opowiadanie takie krótkie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Witaj!

 

Mi także się podobało. Sprawny warsztat. Ja nie żałuję, że opowiadanie jest takie krótkie. Długie teksty męczą wzrok na ekranie komputera, a poza tym wydaje mi się, że forma została dobrana doskonale do treści. Wydaje mi się, że to opowiadanie nie powinno być ani o literkę krótsze lub dłuższe. Jest bardzo dobre takie, jakim je napisałeś.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Super. Bardzo mi się podobało. Doskonałe, nastrojowe i mające głębszą, refleksyną treść. Pozdr.

Dzięki serdeczne za miłe komentarze! Cieszę się, że tekst się spodobał.

Naprawdę udane opowiadanie. Masz bardzo dobry styl, dzięki czemu tekst czyta się z lekkością i zadowoleniem. Z opowiadania bije aura smutku, która może się udzielić. Trudno stwierdzić czy tak naprawdę jest tu fantastyka, chyba to już zależy od czytelnika - ale to wcale nie przeszkadza. Może nie do końca przekonało mnie samo zakończenie - nie było złe, jednak dość oczywiste i myślę, że można byłoby się pokusić o coś innego. Ale to już tylko takie moje odczucie. Generalnie jest naprawdę dobrze.

Pozdrawiam:)

Czekam na ciąg dalszy ;)

Skąd wiesz, że jakikolwiek będzie?

A dla mnie tekst jest wyrwany z kontekstu. Rozumiem, że rzeczywistość świata, w którym dzieje się akcja, mnie ominęla szerokim łukiem? A może jeszcze coś innego... Sprawnie, ale nie wciągnęło mnie. Nie oceniam zatem, zaznaczam bytność.

Tekst sprawnie napisany, bardzo dobrze się czyta. Pomysł z przedmiotami przechowującymi emocje niezbyt oryginalny, ale cała historia wypada nieźle

Smutna kobieta z ogórkiem.

Mam mieszane uczucia. Wykonanie dobre, pomysł na powstawanie artefaktów też dobry, ale w całości nie przemawia do mnie. Byłem, czytałem, niczym się nie wzruszyłem. Daruj, Autorze, to bezemocjonalne przyjęcie...

Hm... jak często bywa, znów muszę napisać: zgadzam się z Adamem. Przeczytałam szybko, bo czyta się dobrze i płynnie, ale fabuła nie poruszyła we mnie ani jednej struny, ani jednej emocji.

 

Do zobaczenia pod następnymi tekstami.

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem i mi się podobało.

pozdrawiam

I po co to było?

Przeczytałem i bardzo mi się podobało.

Nic dodać, nic ująć.

pozdrawiam

Tematyka i nastrój bardzo nie moje, ale muszę przyznać, że wycisnąłeś z tego wysypiska, ile się tylko dało.

Po co Ci odstępy między akapitami?

Babska logika rządzi!

Fajne

Przynoszę radość :)

Przeczytałam bez najmniejszej przykrości, ale i bez entuzjazmu, który cechuje komentarze pierwszych czytelników.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka