Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– A więc w końcu tu dotarliśmy! Zamek lorda Gawena! – wykrzyknął triumfalnie
Nuorn, wjeżdżając swoim wierzchowcem na zwodzony most, czemu akompaniowały
skrzypienie i trzeszczenie drewnianych desek oraz głuche odgłosy podkutych końskich kopyt.
-Bylibyśmy tu wczoraj, gdybyś nie uparł się, by jechać „dobrze" Ci znaną drogą na
skróty– odparł kąśliwie Opillas – ja ciągle czuje w kościach wczorajszy nocleg.
– Przesadzasz. Wiem, że spanie w oborze nie może równać się z łożami, na jakich
sypiają księżniczki czy królowe, ale nieco niewygody jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
– Gadaj zdrów. Moim zdaniem, pomijając biegające po całej stodole szczury i myszy,
oraz unoszący się pył, kurz, zapach…
– Hej, to chyba posłaniec! – przerwał swemu przyjacielowi jego wywody młody
zbrojny– idzie w naszą stronę, a na tunice ma wyhaftowany herb lorda Gawena.
Obydwaj jeźdźcy obrócili swe konie przodem do nadchodzącej postaci. Pierwszy rzut
oka na ich postacie świadczył, że nie są to zwykli podróżnicy. Jeden z nich, który dostrzegł
służącego, nosił przepięknie haftowaną, białą tunikę z naszytym na piersi cudownym herbem,
pełnym przeróżnych postaci i symboli oraz haftowanymi na zielono roślinnymi wzorami.
Spod jednolitej tkaniny, u dołu i spod krótkich rękawów wystawały krańce kolczugi, na
przedramionach zaś nosił wyszywane srebrną nicią jasnobrązowe, skórzane karawasze. Jego
pięknej roboty siodło, jak i uzda, zdobiły wspaniałego rumaka kruczoczarnej maści, z białą
strzałką na pysku. Drugi z jeźdźców, nosił długą, ciemnogranatową, powłóczystą szatę,
przepasaną zdobionym kunsztownie pasem, z klamrą przedstawiającą dwa nawzajem
pożerające się smoki. W przeciwieństwie do pierwszego podróżnika, któremu u pasa zwisała
pochwa z długim na około półtorej stopy mieczem, podróżnik ten nie nosił broni. wprawny
obserwator mógł rozpoznać, iż ma się przed sobą paladyna z zakonu Martyrian oraz ucznia
czarodzieja, adepta sztuk dla wybrańców.
– Witajcie, szlachetni panowie!- zwrócił się w ich kierunku służący, będący
mężczyzna zarówno średniego wzrostu, jak i wieku. Na jego zielonej tunice widać było herb
przedstawiający gryfa na żółtym tle oraz biały nenufar. Służący, zbliżywszy się do
podróżnych wraz z młodym, poczochranym chłopakiem, pachnącym z daleka sianem i końska
sierścią, zwrócił się ponownie – Cieszymy się niepomiernie, ze przybyliście. Proszę z koni,
nasz chłopiec stajenny – tu wskazał chłopaka stojącego za nim – zajmie się waszymi
wierzchowcami. Czas nagli, więc jeśli pozwolicie, ruszymy niezwłocznie do chorego.
– Oczywiście, ruszajmy co żywiej – poparł go młody adept.
Służący poprowadził ich ku drewnianym drzwiom prowadzącym do części
mieszkalnej zamku, następnie poprzez plątaninę schodów i korytarzy zawiódł ich niemal na
sam szczyt budowli. Idąc korytarzami, Nuorn rozglądał się uważnie na boki, oglądając arrasy
i gobeliny zdobiące ściany. Niektóre hafty przedstawiały sceny polowań, inne herby, zaś na
jednym, szczególnie dużym, przedstawiona była walka konnego rycerza z olbrzymim gryfem.
– To tu – dał się słyszeć głos służącego, przystającego przy jednym z szeregu drzwi. –
Proszę, waszmościowie.
Mówiąc to, pchnął je lekko i powolnym, dostojnym krokiem wszedł do środka
pomieszczenia, w ślad za nim podążyło dwóch przybyszów. Oczom ich ukazała się
kwadratowa komnata, długości około dwudziestu pięciu stóp, rozświetlona słabo dzięki
światłu wpadającemu tu przez okno, wychodzące na lasy i równiny okalające posiadłość
lorda Gawena. Pod prawą ścianą, w półmroku znajdowało się olbrzymie, bogato zdobione
drewniane łoże z baldachimem. Wokół niego stłoczona stała grupka postaci. Na ścianach
porozwieszana była bron myśliwska oraz gobelin przedstawiający zamek na tle pól pszenicy.
Podłoga komnaty zaś, zrobiona z dębowych desek, zasłana była w dużej części pięknym,
wzorzystym dywanem.
– Panie, oto wielebny paladyn Nuorn i jego, druh, młody adept magii Opillas, którzy
przybyli tu, by ratować syna waszej miłości – zaanonsował przybyszów dworzanin.
Na te słowa, z grupy ludzi otaczających łoże, podniósł się wielki, brodaty mężczyzna,
z czarnym, lecz siwiejącym już zarostem i włosami spadającymi na kark. Ubrany był w
pięknie szyty kaftan, haftowany srebrnymi nićmi w kwiatowe ornamenty oraz w zielony
płaszcz, zwieszający się przez prawe ramię. Zarówno kunsztowny strój, jak i pierścienie
zdobiące jego palce, świadczyły o majątku i statusie. Kiedy podszedł do przybyłych, górował
nad nimi o pół głowy.
– Ach, nareszcie przybyliście! Myślałem już, że nie zdążycie na czas. Mój syn został
ranny podczas polowanie przez olbrzymiego dzika, toczącego pianę z pyska, więc zwierzę
prawdopodobnie miało wściekliznę. Rana nie chce się goić, i już od kilku tygodni leży
cierpiący w swym łożu, a jego stan ciągle się pogarsza. Moi medycy oraz okoliczni magowie
nie są w stanie już nic zrobić. Jesteśmy bezsilni!- wyrzucił z siebie chaotycznie jednym
tchem.
– Gdzie została zadana rana? – zaczął przepytywać rzeczowo Nuorn.
– W prawe udo.
– Kiedy miało miejsce to feralne polowanie?
– Jutro mija trzeci tydzień.
– Zobaczę, co da się zrobić – powiedział młody przybysz, po czym skierował się w
stronę chorego. Ludzie posłusznie, jak na zawołanie, odstąpili od leżącego księcia. Przybysz
podszedł do łoża, na którym ujrzał młodzieńca z bladą twarzą, podkrążonymi oczyma i
zsiniałymi wargami. Był półprzytomny i majaczył. Nagle, z pośród zebranych ludzi Nuorn
posłyszał szept: „To jakiś szarlatan, panie. Nie da się uzdrowić twego syna przy pomocy sił,
jakimi dysponuje paladyn, zwłaszcza tak młody. Pozwól, bym jeszcze raz spróbował".
„Dopiero, jak mu się nie powiedzie" – dała się słyszeć odpowiedź. Nie przejmując się tą
gadaniną, Nuorn obmacał ranę, po czym zabrał się do dzieła. Na początku nakreślił ręką w
powietrzu prosty znak, po czym wzniósł półgłosem krótką modlitwę. Następnie położył swoją
prawą dłoń na zranionym miejscu, po czym przesunął ją powoli w stronę serca. Tam
przytrzymał ją jeszcze chwilę, zdawało się, jakby się z czymś mocował. Po chwili jego twarz
pojaśniała i wstał od łoża.
– Panie – zwrócił się do Gawena – twój syn będzie zdrów, a już teraz może opuścić
swe łoże. Zawołajcie go, panie.
– Synu! – krzyknął do leżącego ojciec.
Pościel drgnęła, po czym powoli począł wygrzebywać się spode niej niedawny
umierający. Widząc to, cała gawiedź na moment zaniemówiła ze zdumienia, po czym nagle
huknęła okrzykami, wszyscy zaczęli krzyczeć i wiwatować.
– Proszę się rozstąpić – rozległ się podniesiony głos. Nuorn spojrzał w stronę, skąd ten
dźwięk się dobywał. Dojrzał tam starszego już człowieka, zupełnie łysego, odzianego w
długą, sięgającą ziemi tunikę. Zdobiły ją jakieś pogańskie symbole, jakich używali magowie,
którzy nie przyjęli nowej wiary i ciągle wierzyli w dawne bóstwa, bądź w jakieś inne,
tajemnicze siły. Twarz tego starca przecinała szeroka blizna, ciągnąca się przez lewy
policzek, na szyi zaś zwieszał się jakiś amulet, przedstawiający księżyc i dwie pięcioramienne
gwiazdy. Tajemniczy mag ( Nuorn nie wątpił, że owo indywiduum para się magią) pierwszy
zwrócił się do niego.
– Cóż, młody człowieku, widzę, że na przekór moim przewidywaniom udało ci się
uzdrowić królewicza, z czego jestem wielce rad. Mógłbyś mi powiedzieć, w jaki sposób
zdołałeś tego dokonać?
– Tego dokonać może jedynie człowiek, obdarzony specjalną łaską. mam ten zaszczyt,
ze ją posiadam – uprzejmie opowiedział mu paladyn.
– Dam ci 10 sztuk złota, za uchylenie mi rąbka tajemnicy – nie odpuszczał mag.
– Przykro mi, panie…..
– Elimas –dopowiedział szybko rozmówca– rozumiem, że może kwota 100 sztuk
byłaby odpowiedniejsza?
– Ale….
– A może tysiąc? To ci wystarczy na wszystko, czego taki młodzieniec jak ty może
sobie zażyczyć! – targował się dalej mag.
– Nie!- przerwał mu podenerwowany już tą rozmową Nuorn– Nie chcę twoich
pieniędzy! Ten dar można jedynie otrzymać, nie można go posiąść. Tylko rycerze zakonu są
w stanie nim władać. Wymaga to siły woli i skupienia, jakie osiąga się w zakonie po latach
praktyki i modlitw.
– Niechże tak będzie – oparł Elimas, a na jego twarzy zagościł chytry uśmieszek – Nie
będę napierał na samego sługę zakonu. Pamiętaj jednak, że łaska pańska na pstrym koniu
jeździ. To, co dane darmo, łatwo może zostać odebrane. Nie zdarzało ci się nigdy, byś miał
problemy z kontrolowaniem tej mocy?
– To nie twoja sprawa! – powiedział podniesionym głosem Nuorn, po czym obrócił się
pięcie w stronę lorda i skłonił mu się – Panie, wasz syn jest zdrów. Niestety, jestem w
wielkim pośpiechu i nie mogę dłużej tu zostać. Muszę zmierzać do Pięciowzgórza, gdzie
czeka na mnie kolejne zadanie.
– Zostańcie chociaż na noc. Już poczyna się zmierzchać, powinniście nieco wypocząć
przed ruszeniem w dalszą drogę.– zwrócił się do nich uprzejmie lord Gawen.
– Zgódź się– szepnął Opillas do przyjaciela, szturchając go lekko łokciem w żebra –
Nasze rumaki ledwo trzymają się na nogach, a poza tym dobrze wiem, że takie leczenie
bardzo męczy cię psychicznie i fizycznie.
– Masz rację– odszepnął mu Nuorn, po czym zwrócił się w stronę gospodarza – Panie,
z niekłamaną przyjemnością ostaniemy na dziś pod waszym dachem.
– Zatem zapraszam, osobiście pokażę wam moją gościnną komnatę – rzekł uradowany
lord.
*
Tej nocy, Nuorn długo nie mógł zasnąć. Czy to może klimat Krainy Lśniącego Jeziora
tak na niego działał, czy też może było to coś innego, tego nie wiedział. Całą noc myślał o
Elimasie. Było w tym człowieku coś, co napawało go zgrozą i niepokojem. Jego postać
spowijał jakiś nimb grozy, coś strasznego czaiło się za tym krzywym uśmieszkiem, jakaś
bezimienna groza wyzierała zza jego spojrzenia. Jakiś straszliwy mrok czaił się w jego głębi.
„ Kiedy on tu dotarł?". „ Dwa miesiące temu?". „I skąd się wziął?". „ Aż znad Księżycowego
Morza?". „ Hmm, kiedyś będę musiał się tej postaci przyjrzeć bliżej" – dumał młody paladyn
drzemiąc na swym posłaniu, gdy przypominał sobie wiadomości,, jakie zdobył od zamkowej
służby. Kiedy tak leżał, zaczął rozmyślać o innym dziwnym wydarzeniu, jakie miało miejsce
kilka dni temu, i które również niewątpliwie było zagadką godną rozwikłania. Począł
odtwarzać w swojej pamięci dokładny przebieg tamtego spotkania.
*
Tego wieczoru nie zdołali dotrzeć do żadnej osady ludzkiej. Zmierzch zaskoczył ich w
trakcie jazdy przez jeden z lasów, które co pewien czas przecinały trakt, którym podążali.
Postanowili więc zjechać nieco w bok, w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym można by
się było schronić. Szczęśliwym trafem, któremu dopomogli nieco swoim umiejętnościom,
znaleźli małą, otoczoną drzewami polankę, a w niewielkim od niej oddaleniu również małe,
leśne jeziorko, które dzięki bijącemu źródełku miało zdatną do picia wodę. Po wieczerzy,
kiedy ognisko poczęło już przygasać, Nuorn posłyszał nagle szelest liści w pobliskich
zaroślach. Jego dłoń automatycznym ruchem powędrowała na rękojeść miecza, tkwiącego w
pochwie przytroczonej u pasa.
-Uważaj!- szepnął w stronę robiącego zdumioną minę Opillas – W tych krzakach coś
jest!
Z twarzą, nie zdradzającą żadnego napięcia, Nuorn powoli podniósł się z ziemi, na
której dotychczas spoczywał, i zlustrował uważnym spojrzeniem pobliskie krzaki. Wtem tuż
za sobą posłyszał głos:
– Witajcie, szlachetny paladynie, i wy, młody adepcie sztuk tajemnych.
Nuorn otworzył szeroko oczy ze zdumienia, jednakże błyskawicznie obrócił się w
miejscu, jednocześnie wysuwając klingę z pochwy i celując czubkiem miecza w pierś stojącej
na wprost niego postaci.
– Kim jesteś!? – spytał na pozór spokojnym tonem, lecz w jego głowie kotłowały się i
kłębiły dziesiątki, jeśli nie setki pytań: jakim cudem nieznajomy zdołał go zajść od tyłu? Jak
znalazł się za nim, choć zaledwie sekundę temu był w krzakach na wprost niego? A może jest
ich dwóch? Albo więcej?
– Jestem tylko samotnym, strudzonym wędrowcem. – odparł spokojnie spod ciemnego
kaptura ciepły głos. – Chciałem posilić się i ogrzać przy waszym ognisku.
– Z całego serca witamy cię w naszej kompani.– odparł przyjacielskim tonem Nuorn,
zaś jego wątpliwości, pod wpływem miłej mowy przybysza, nieco stopniały. – Dla
strudzonego wędrowca zawsze znajdzie się miejsce przy ogniu.
– Wyście są rycerzem z zakonu Martyrian, zwanych przez lud paladynami, prawda? A
wasz przyjaciel wygląda mi na ucznia magów z Listrum, czyż nie?
– Dobrze żeście to wykoncypowali, przyjacielu. – odpowiedział mu Nuorn, w
duchu jednak głowił się: „ Skąd on może o tym tak dokładnie wiedzieć? Może po jakiś
szczegółach naszych ubiorów?" Zwrócił się do nieznajomego – A kim wy jesteście, panie?
Postać otulona łachmanami tak, iż tylko nos wyzierał spod kaptura, zawahała się przez
chwilę.
– Jam jest skromnym biedakiem z Balsory, miasta na południowych rubieżach Krainy
Lśniącego Jeziora, którą teraz przemierzacie. Wygnał mnie pan władający ziemiami na
południe stąd, gdy niesłusznie oskarżono mnie o zranienie nożem człowieka w bójce, która
miała miejsce w pewnej gospodzie, zmierzam więc teraz do zamku lorda Gawena. Może w
jego włościach znajdzie się nieco pracy dla mnie.
– Czym się trudnicie?
– Jestem wędrownym minstrelem, bardem, jak wy mnie nazywacie w południowych
krainach. Na dworze dobrzy artyście są zazwyczaj mile widziani, więc spróbuje tam
szczęścia. Służyłem też niegdyś jako stajenny, więc nieźle znam się na koniach.
– Biednyście człowieku – rzekł paladyn, zsuwając coś z palca – pojedźcie lepiej do
Listrum, do kwatery zakonu i tam przedstawcie ten pierścień zarządcy służby, on potrzebuje
ludzi do opieki nad końmi. Pamiętajcie, by powołać się przy tym na mnie. Nazywam się
Nuorn. – A czemuż mi tak ufasz, choć zaledwie chwilę temu ujrzałeś mnie po raz pierwszy w
życiu? – spytał na wpół zdziwionym, na współ rozbawionym tonem nieznajomy.
– Potrafię poznać uczciwych ludzi. Zresztą, wolę stracić jeden pierścień a pomóc w
razie czego biedakowi, niż mieć go nadal i nie pomóc. – powiedział stanowczo Nuorn.
Choć twarz wędrowca skrywał kaptur, to miał wrażenie, że tamten przypatruje mu się
usilnie i że uśmiecha się lekko.
– Prawego serca jesteście, panie – ozwał się biedaczyna. – W dzisiejszych czasach
człek człowiekowi wilkiem i nawet wśród pobożnych mężów ciężko znaleźć serce gorejące
współczuciem. Prędzej znaleźć można grudę zaschłej i wyziębionej lawy. Nie zapomnę wam
tej przysługi.
Nuorn uśmiechnął się. „Cóż za dziwny człowiek jest z tego przybysza!" – pomyślał.
pomimo, iż Nuorn był w miarę rosłym mężczyzną, nieznajomy przewyższał go o stopę
wzrostu. Ponadto, podobnie jak Nuorn, choć nie był masywny, to jego mięśnie wyglądały na
dobrze wyrobione.Po chwili zaczęli rozmawiać o jakiś bieżących wydarzeniach, w których
tamten znakomicie się orientował. Po jakimś czasie do rozmowy włączył się także mniej ufny
wobec obcych Opillas, nieznajomy zaś wyjął swoją lutnię i zaczął grać przepiękne stare
ballady, o zapomnianych, magicznych królestwach, o upadłych imperiach i o dzielnych
bohaterach chodzących onegdaj po ziemi. Rano, gdy wstało słońce, po nieznajomym
towarzyszu nie pozostał żaden ślad, za wyjątkiem wygniecionej trawy w miejscu, gdzie
wczoraj siedział.
*
Nazajutrz, obaj młodzi przyjaciele gotowali się do drogi powrotnej, gdyż chcieli jak
najszybciej dotrzeć do miejsc, gdzie wołały ich pilne sprawy i przygotowywali się do
opuszczenia Krainy Lśniącego Jeziora. Na pograniczu Krainy Wzgórz z Północnymi
Pustkowiami doszło w ostatnim czasie do zamieszek. Pokojowa ekspedycja,, która wyruszyła
tam w celu wynegocjowania z luźnymi plemionami orków pozwolenie na przeprowadzenie
przez ich terytoria szlaku handlowego z krasnoludami spod Kresowych Wzgórz została
napadnięta i bestialsko zamordowana. Była to iskra która upadła na beczkę prochu. Władca
Krainy wzgórz o napad oskarżył jedno z orkowych plemion i zarządził powszechną
mobilizację wojskowa. Ponadto zaczął werbować ochotników i oddziały najemne, które miały
mu pomóc w walce z orkami. Na pograniczu, na oczach wszystkich, wstawał świt nowej
wojny. lokalna siedziba zakonu w Pięciowzgórzu zaczęła zwoływać wszystkich
przebywających w okolicy rycerzy zakonu, którzy mieli pomóc w niedopuszczeniu do wojny
i stabilizacji sytuacji w tym rejonie. Opillas otrzymał pozwolenie, by wyruszyć wraz ze swym
przyjacielem i pomóc w ratowaniu pokoju. Wkrótce, na koniach obładowane jukami z
zapasem jedzenia i ekwipunku, żegnali się z panem zamku.
– Żegnajcie, szlachetny lordzie! – wykrzyknął w jego stronę Nuorn –obyście żyli dalej
w dobrym zdrowiu!
– Niech niebiosa otaczają was swoją opieką, dobry paladynie! – odwzajemnił życzenia
lord Gawen.
Nuorn, choć był dziś w dobrym humorze, zaniepokoił się, gdyż wśród żegnających nie
mógł dostrzec Elimasa. Byłby ucieszony tym faktem, gdyby nie to, iż obawiał się, że
zwiastuje to nadciągające kłopoty. Gdy przejeżdżał przez opuszczony most, kopyto konia
trafiło nagle na słabszą deskę, która pękła pod tak silnym naporem. Końska noga z impetem
wpadła w powstała dziurę. Paladyn na szczęście nie włożył jeszcze nóg w strzemiona,
błyskawicznym skokiem oderwał się z siodła i padł na deski mostu. Koń runął na most z
głośnym łomotem, rżąc i rycząc przeraźliwie. Patrzący ludzie w pierwszej chwili zamarli z
przerażenia, po czym rzucili się na pomoc biednemu zwierzęciu. Wspólnymi siłami zdołali
wyciągnąć jego zakleszczoną nogę z pułapki. Ktoś inny podbiegł do jeźdźca, który
szczęśliwym trafem wyszedł z opresji bez szwanku.
– Co z moim koniem? – spytał, oszołomiony lekko po upadku Nuorn – nic mu nie
jest?
– Niestety, zranił się w zakleszczoną nogę – oparł jeden z zebranych wokół konia – nie
będzie zdolny do jazdy przez co najmniej tydzień.
– Nie martwcie się tym. Pomogliście mi w biedzie, to teraz mam okazję choć trochę
spłacić mój dług – odezwał się lord Gawen – pozwólcie, bym użyczył wam jednego z moich
wierzchowców na czas, gdy koń mości Nuorna będzie pod opieką moich najlepszych
felczerzy.
– Doprawdy, nie wiem, jak wam dziękować lordzie – odrzekł paladyn – wybawiacie
mnie z nie lada opresji.
– Drobiazg. A teraz proszę za mną do stajni, dam ci mego najszybszego rumaka, od
razu za moim, ma się rozumieć.
Przepakowanie rzeczy na drugiego konia zajęło trochę czasu, na szczęście zwierzę
było posłuszne wobec nowego pana i nie sprawiało większych kłopotów. Po jakimś czasie,
gdy spokojnie kłusowali po porośniętym po obydwu stronach drzewami traktem wiodącym
pośród malowniczych pagórków, poprzecinanych siatką dojrzewających zbóż, Opillas
odezwał się nagle do swojego towarzysza:
– Nie podoba mi się ten twój wypadek z deską. Z tego, co widziałem, nie była ona ani
nadłamani, ani nadgniła, ani też przeżarta przez korniki.
– Coś sugerujesz? Myślisz, że to ktoś mógł za tym stać? Ale po co? – spytał zdziwiony
Nuorn swojego towarzysza.
– Nie mam pojęcia. Chodzi mi jedynie o to, że w tym wypadku było coś niezwykłego.
Coś, czego nie da się od tak łatwo wytłumaczyć.
– Masz rację – odpowiedział jego towarzysz i zasępiony pogrążył się w niewesołych
myślach. Cała ta sytuacja była dość niezwykła, co gorsza, miał przedziwne wrażenie, że to
dopiero początek czekającej go serii feralnych wydarzeń. Jak miała pokazać niedaleka
przyszłość, jego przewidywania nawet po części nie ogarniały ogromu tego, z czym przyszło
mu się zmierzyć.
*
Po trzech dniach jazdy obydwaj towarzysze zdali sobie sprawę, iż nie zdążą na czas
przybyć do miejsca swego przeznaczenia, gdzie wołały ich ważne sprawy. Po kilku dłuższych
naradach oraz niezliczonej liczbie krótszych, zdecydowali się jechać na skróty, przez owiany
złą sławą las Brokllon. Szara wstęga brukowanego gościńca wiła się niczym meandrująca
rzeka poprzez małe zagajniki i rozległe pola, omijając z daleka krawędź wielkiego lasu
czerniejącego na horyzoncie. Po półgodzinnej jeździe, podróżni dotarli do miejsca, gdzie od
głównego traktu odchodziła w bok mała, piaszczysta droga, dosyć jednak szeroka, by mógł
przejechać po niej wóz. Przy rozwidleniu, w cieniu rosnącego tam drzewa, dostrzegli
chowająca się pod drzewem przed niemiłosiernym skwarem grupkę podróżnych. Nieopodal
stał będący prawdopodobnie ich własnością wóź, zaś ciągnący go koń, chwilowo
rozkulbaczony, pasł się niedaleko.
-Patrz, machają do nas! – krzyknął Opillas. – Chyba powinniśmy się zatrzymać! –
Racja– odrzekł Nuorn, po czym razem zjechali w boczną drogę, na spotkanie podróżnym.
– Witajcie, dobrzy ludzie! – przywitał się uprzejmie Nuorn – Z jakiego to powodu
wstrzymujecie nas w drodze?
-Panie, doprawdy zjawiacie się w samą porę – rzekł jeden z nich, wychodząc im na
spotkanie i rozpościerając dłonie w geście powitania – jesteśmy bowiem w nie lada kłopocie.
Pozwólcie jednak, że się wpierw przedstawię. Jestem kupcem, a zowią mnie Marteus, ci zaś
ludzie to moi wierni pomocnicy – Artur, Tristan i Fortynbras.
– Ładne imiona – odrzekła paladyn – Ja zaś zowię się Nuorn, a to mój przyjaciel
Opillas. Cóż to za problem was trapi?
– Mój kontrahent za dwa dni już chce odebrać towar, tymczasem ja mam jeszcze
daleką drogę do przebycia. Chciałem pojechać na skróty przez las Brokllon do wsi Brzezina,
ale wśród miejscowych las ten cieszy się wyjątkowo złą sławą. Ponoć driady nie lubią
obcych i niekiedy szczują ich jakimiś leśnymi straszydłami, co by przegnały podróżnych
precz od ich siedzib.
– Rozumiem więc, że jesteśmy ci potrzebni w charakterze czegoś w rodzaju zbrojnej
eskorty, która ma ci zapewnić bezpieczeństwo podczas podróży przez las, czy tak? – zapytał
się go Opillas.
– Och, nie zrozumcie mnie źle, panie! – szybko pospieszył z odpowiedzią opasły
kupiec– myślałem jednak, że może zechcielibyście, za dobrą opłatą, ma się rozumieć, pomóc
mi w przeprawieniu się przez ten las.
– Przede wszystkim, nie chcę od ciebie tych pieniędzy – rzekł spokojnym tonem
Nuorn.
– Ale…..
– Po drugie, ja i mój przyjaciel i tak mieliśmy zamiar wyruszyć tą drogą. Ponieważ już
powieliśmy zamiar podróży tą trasą, nie widzę przeszkód, byście nie mogli wraz z nami nią
podróżować. Pamiętajcie jednak, że możemy nie być w stanie uratować was przed
czyhającym w puszczy zagrożeniem
– Więc sądzicie, że te opowieści o driadach i duchach lasu mogą być prawdziwe?! –
przeraził się nieco Marteus.
– Cóż, choć jestem taki młody, to widziałem już tyle niezwykłych, niesamowitych,
groźnych i przerażających rzeczy, że nie widzę powodu, dla którego lasu Brokllon nie
miałyby zamieszkiwać różne tajemnicze stworzenia, ceniące sobie wysoko swoją prywatność
– rzekł wesoło Nuorn. – Zatem, jeśli pozwolicie panie, rad byłbym, gdybyś wraz ze swoimi
pomocnikami niezwłocznie zebrał się do drogi, gdyż czas nas nagli.
– Tak jest, panie – rzekł posłusznie Marteus, po czym raźno zabrał się za pospieszanie
swych towarzyszy – Hej, Artur, kulbacz konia! Ty, Tristan, przytrocz dobrze ładunek!
– A ja? –spytał się potulnie Fortynbras.
– Ty…..ty…..ty możesz mi podać wino stojące o tam w rogu wozu. Muszę ugasić
pragnienie wywołane staniem w tym potwornym skwarze!- zadecydował satrapa, po czym
klapnął na trawę, patrząc, jak jego pomocnicy uwijają się niczym mróweczki wokół konia i
wozu.
– Nieco to zabawne, nie uważasz? – powiedział Opillas, wskazując na grubaska, który
siedząc po drzewem, pociągał co raz z bukłaka i pogryzał jakąś kiełbasę, gdy tymczasem jego
pomocnicy niezdarnie szykowali transport do drogi.
-Rzeczywiście, może to podróżująca incognito trupa cyrkowa – zażartował paladyn,
patrząc, jak malutki Tristan spuścił sobie na nogę wielką skrzynię i teraz podskakiwał
trzymając się za stopę, zaś wielki jak dąb Artur przewrócił się zaplątany w lejce.
Po chwili ich nowym towarzyszom udało przygotować się do drogi. Wszyscy czterej
zajęli wolne miejsca na wozie, po czym cała gromada ustawiła się w szyku, w jakim mieli
przemierzać las. Z przodu więc znalazł się Nuorn, tyły zaś, miał ubezpieczać Opillas. Ruszyli
kłusem w stronę lasu i po niecałej godzinie zanurzyli się w morze zielonej gęstwiny. Dróżka,
choć wyboista, pewnie wiodła przez las, nie skręcając po drodze. Prowadzący karawanę
paladyn uważnie rozglądał się na boki. Choć nic w lesie nie wyglądało nadzwyczajnie, to
jednak trzeba było przyznać, że był on wyjątkowo gęsty, tak, iż z trudem dałoby sie dostrzec
kogoś ukrytego ledwo cztery stopy od drogi. Podróż jednak mijała spokojnie, aż po kilku
godzinach jazdy zamajaczyło w końcu, daleko w oddali, wyjście z lasu, które w środku
czarnego boru wyglądało jak świetlista brama. „Ufff….. no i proszę, nic się nie stało" –
pomyślał rozluźniony Nuorn. Jednak w jego sercu zaczynał narastać niepokój. Powoli począł
się przekonywać, czemu wszyscy odradzali mu drogę przez Brokllon. W miarę, jak poczynało
się ściemniać, las wokół niego wydawał się nieprzyjazny, drzewa stwarzały wrażenie, jakby
się poruszały, szeleszczące liście zdawały się szeptać złowróżbne słowa, zaś słońce ledwo
przebijało się przez ich gęste korony. Droga, z początku dobra, poczęła zarastać i gubić się w
labiryncie drzew. Zaczął czuć się jak w pułapce. Nagle ujrzał coś, co niepomiernie go
zdziwiło. Otóż wydało mu się, że jeden z krzaków przesunął się nieco w bok. „ Niechybnie
mam zwidy"– pomyślał – „Ale czemu czuję narastający niepokój?". Nagle przeczucie kazało
mu odwrócić się za siebie. Ujrzał pędzące z wielką prędkością coś, co wyglądało jak gałąź w
kształcie ręki. Błyskawicznym ruchem pochylił tułów w przód unikając ciosu, po czym
wysunął nogi ze strzemion i skoczył na ziemię, lądując lekko na ziemi tuż koło swego
przeciwnika. Sięgnął lewą dłonią do pochwy po swój długi miecz, który wystrzelił z niej
niczym biały płomień, pędzący na spotkanie z lecącym w jego stronę konarem. Broń z
łatwością przecięła korowatą skórę stwora oraz znajdujące się głębiej drewno, po czym
zatoczyła łuk w lewo i posłuszna dzierżącej ją dłoni, cięła drugie ramię stwora. Rycząc
dziwacznym, niskim głosem stwór uskoczył w tył, a w powietrze pofrunęła druga kończyna,
w ślad za nią, niczym warkocz komety, podążył rój wiórów i drzazg.
-Za tobą! – krzyknął Opillas. Nie oglądając się za siebie, paladyn obrócił się w
miejscu, chwytając rękojeść swego miecza drugą dłonią i przejechał ostrzem po korowym
kadłubie, zostawiając w nim głęboką szczelinę z której strzeliła fontanna żółtawej żywicy.
Rozprawiwszy się z tym przeciwnikiem, pospieszył ku już nadbiegającym dwóm kolejnym.
Jednak zamiast użyć miecza upuścił go, następnie wyciągnął , wciąż biegnąc, lewą dłoń,
złapał ją w przegubie swoją prawą, po czym szepnął jakieś słowo. Natychmiast z jego dłoni
wystrzeliły dwie małe, ogniste kulki, które poczęły rosnąć i rosnąć, aż w momencie gdy
osiągnęły cel, eksplodowały z oszałamiającym hukiem, zamieniając monstra w dwie fontanny
kory i drzewa. Lewą dłonią, połyskującą wciąż jeszcze lekko pomarańczową aurą, chwycił
miecz, którego ostrze natychmiastowo spowiły płomienie. Odwrócił się w stronę, gdzie przed
chwilą gorzała potyczka, gotów do dalszej walki. Jakież było jego zdziwienie, gdy wszędzie
ujrzał spopielone kadłuby monstrów, a pomiędzy nimi walały się ludzkie trupy. Na jednej ze
spalonych kłód, dysząc ciężko, siedział Opillas.
– Co tu się stało? – krzyknął zrozpaczony Nuorn.
– A co miało się stać? Robiłem, co mogłem, ale magia bojowa nie jest moją
najmocniejszą stroną. Na szczęście, pamiętałem zaklęcie Solarnego Wybuchu. Może nie ma
mocy podobnej do tej, którą mają efekty osiągnięte użyciem Wiecznego Płomienia, ale
posiada wystarczającą, jak się okazało, moc. – odparł opanowanie Opillas.
– Choroba, to się nie mogło zdarzyć! Jeszcze pół godziny i przekroczylibyśmy granicę
tego przeklętego lasu!
– Lepiej z stąd uchodżmy. Z tego co wiem, w nocy robi się tu jeszcze niebezpieczniej.
Paladyni zaś, zwłaszcza tacy młodzi i niedoświadczeni jak ty szybko wyczerpują swój limit
korzystania z Warhranu.
– Ale co będzie z nimi? Musimy chociaż załadować ich na wóz i oddać im później
ostatnią przysługę!
– Nie mamy na to czasu, musimy użyć szybszego sposobu.
– Chyba nie myślisz, że…….
-Właśnie tak. Nie mamy innego wyjścia.
– A co, jeśli napadnie nas coś jeszcze?! Jak sam słusznie zauważyłeś, zbliżam się
powoli do granicy mojego dobowego limitu. Co, jeżeli napadnie nas jakaś inna kreatura?
– I tak jeżeli będziemy tu marnotrawić więcej czasu, nadciągnie noc, a my nie damy
rady całej hordzie leśnych stworów. Musimy stąd wiać, ale to już!
Słysząc argumenty przyjaciela, Nuorn zasępił się, odetchnął ciężko i spuścił swe
dłonie. Tak, nie ma innego wyjścia. Musi zostawić ich wraz z ich wozem tutaj. Także koniowi
kupców pozostała do przebycia już ostatnia droga. Powolnym, ciężkim krokiem wszedł w
środek kręgu ciał, po czym przykląkł na jedno kolano i zmówił krótką modlitwę za spokój
dusz towarzyszy podróży. Następnie, ciągle klęcząc, położył rozpostartą dłoń na ziemi i
wyszeptał cicho jedno słowo. W jednej chwili leżące na ziemi ciała zajęły się błękitnym
ogniem, który w okamgnieniu je pochłonął i zostawił po nich tylko popiół.
– Niesamowite, tej umiejętności w twoim wykonaniu jeszcze nie widziałem –
powiedział z podziwem w głosie Opillas – To intrygujące.
– Że co? – ze zdumieniem paladyn obrócił się w jego kierunku.
– To było imponujące – odparł spokojnie młody czarodziej, patrząc w dogasające już
płomienie.
– Chyba musimy poważnie porozmawiać! Ale w innym miejscu i w innym czasie.
Jednocześnie zaczął gorączkowo myśleć: „Co się z nim dzieje „ Czemu spotyka mnie już
drugie nieszczęście w tak krótkim czasie?" „ Jak znajdę rodziny zmarłych, by przekazać im
smutna wieść?"Setki pytań cisnęły mu się do głowy, czuł wyraźnie, że sytuacja w której
obecnie się znalazł jest jakaś dziwna. Wszystko to spowijał mrok, którego nie był w stanie
przeniknąć. Działo się coś bardzo złego. Z zamyślenia raptownie wyrwał go trzask łamanych
gałęzi i odgłos kroków depczących leśne runo.
– Wracają! – wrzasnął Opillas – Na koń! Uciekajmy!
Nuorn zareagował błyskawicznie. Wskoczył momentalnie na siodło, chwycił wodze i
ruszył galopem ścieżką wprost przed siebie, jego przyjaciel pomknął w ślad za nim. Gdy tak
pędzili paladyn miał wrażenie, że drzewa poruszają swymi gałęziami, usiłując zagrodzić mu
drogę, zagasić migającą w oddali świetlistą plamkę, wskazującą zbawienną furtkę na
wolność, wyprowadzającą z tej pułapki.
-Szybciej! – krzyknął, uderzając piętami konia w boki – Szybciej!
Koń mknął przed siebie jak oszalały, najwyraźniej leśne istoty także i w nim budziły
grozę. Z wielką prędkością mknęli w stronę krańca lasu, który po dwudziestu minutach
forsownej jazdy udało im się osiągnąć. Z pysków obydwu koni zaczęły spadać białe płaty
piany, jednak pomimo to popędzili je kłusem , chcąc oddalić się od tego przeklętego lasu. Po
dwóch godzinach spokojnej jazdy, gdy poczęło już zmierzchać, dostrzegli w oddali małą
wieś.
– To musi być Brzezina – stwierdził Opillas. Mam nadzieję, że w gospodzie są jeszcze
jakieś wolne pokoje gościnne.
Zjechali powoli w dół wzgórza, zatopionego w rubinowym blasku zachodzącego
słońca. Lekki zefir z północy przyjemnie chłodził spocone ciała. Wkrótce pośród zabudowań
wioski ujrzeli górujący nad innymi piętrowy budynek, kryty strzechą ,znajdujący się przy
placu leżącym w centrum wsi. Wieś podzielona była na dwie części przez szeroki,
piaszczysty gościniec. Szyld wiszący nad wejściem gospody, tytułujący oberże „ Grotą Króla
Gór" wyglądał wcale porządnie, tak jak i cały budynek. Za płotem odgradzającym
zabudowania wokół gospody od traktu, czernił się na tle coraz ciemniejszego nieba budynek
stajni.
– Wygląda obiecująco – rzekł Opillas – wchodzimy?
– Mhmm…. – mruknął zatopiony w myślach Nuorn.
*
Nuorn, zrezygnowany, ciężko zasiadł za stołem zbitym z dużych, źle oheblowanych
dębowych desek. Zmęczonym już nieco wzrokiem powiódł po całej sali, w której przebywał.
Była ona prostokątnego kształtu, we frontowej ścianie znajdowały się dwa okna, w prawej
jedno, zaś w lewej znajdowały się drzwi prowadzące na małe podwórze, na którym stała
studnia i stajnie dla zwierząt klientów gospody. Koło tychże drzwi znajdowały się schody
wiodące na piętro, mieszczące pokoje gościnne. Pod tylnią ścianą, na wprost wejścia, mieścił
się długi szynkwas, za nim zaś piętrzyły się półki z flaszkami i flaszeczkami, gdzieś obok
stała wsparta na rusztowaniu spora beczka trunku. Za szynkwasem Nuorn dostrzegł także
kotarę, która zapewne odgradzała kuchnię i zaplecze, wydobywały się za niej smakowite
zapachy potraw, nierzadko doprawione krzykami zirytowanego właściciela przybytku.
– Wcale przyjemny zajazd – powiedział Opillas, przerywając przyjacielowi
rozmyślania – choć nazwę ma fikuśną, to jednak w środku prezentuje się całkiem nieźle.
Paladyn raz jeszcze machinalnie zlustrował pomieszczenie.
– Masz sporo racji. Wybacz mi, ale jakoś chwilowo nie mogę się zrelaksować.
Za dużo nieszczęść mnie spotkało jak na dwa dni.
– Wydaje mi się, że może ciążyć nad tobą jakieś fatum. Może w jakiś sposób
ściągnąłeś na siebie czyjś gniew?
– Nie pleć głupstw – obruszył się Nuorn. –Nie uczyniłem nic złego, a to, co mnie teraz
spotyka, to ani kara, ani nagroda. Niezbadane są wyroki niebios, jednak wierzę, że są one
sprawiedliwe, nawet jeżeli nie jestem w stanie ich do końca pojąć.
– Twój optymizm wydaje mi się jednak nieco naiwny. Jednakże, rób jak uważasz. Ja
tam na twoim miejscu zastanowiłbym się, czy nie zostałem w jakiś sposób przeklęty.
– I co zrobiłbyś w takim przypadku? –zapytał nieco zdziwiony, lecz zarazem
zaintrygowany słowami przyjaciela.
– Ano, zwróciłbym się do kogoś biegłego w takich sprawach. Może się zdziwisz, ale
ten Elimas wygląda mi na kogoś, kto zna się na takich rzeczach.
– Skąd to niby wiesz? Rozmawiałeś z nim o tym?
– Nie, po prostu, w przeciwieństwie do niektórych ignorantów, jako adept czarodzieja,
staram się wnikliwie obserwować świat i wyciągać wnioski. A o ile moja percepcja jest warta
złamanego miedziaka, to idę o zakład, że Elimas wie co nieco o tych sprawach.
– Odpowiem ci szczerze –rzekł spokojnie, wyważonym głosem Nuorn –że mam w
nosie tego twojego Elimasa! – krzyknął gwałtownie.
-Nie chcesz przyjacielskiej porady, to nie. Nie mam zamiaru ci się narzucać. Pójdę
lepiej obejrzeć nasze konie. – mówiąc to, Opillas wstał od stołu, przyprasował kilkoma
ruchami dłoni swoje powłóczyste szaty, po czym skierował się w stronę drzwi prowadzących
na podwórze. Nuorn chciał ponownie popaść w rozmyślania, jednak do jego uszu dotarły
strzępki gwałtownie wykrzykiwanych zdań i słów, dobiegające od stolika przy przeciwległym
krańcu sali. Skierowawszy tam wzrok, dostrzegł grupę podróżnych, która wcześniej jakoś
umknęła jego uwadze. Żywo gestykulując, pewien opasły przybysz, w ubiorze wskazującym,
iż para się on handlem, kończył właśnie swoją wypowiedź:
– i tak dzień pogrzebu mistrza Iustusa z Gryfiej Skały został ustanowiony na koniec
tego tygodnia.
Usłyszawszy te słowa, Nuorn zacisnął palce w pieść tak mocno, że aż knykcie mu
zbielały. Podniósł się z krzesła i powoli skierował w stronę przybyszów. –
Przepraszam panie – zwrócił się w kierunku pulchnego kupca – rzekliście, że w tym tygodniu
ma odbyć się pogrzeb mistrza Iustusa?
– Niestety tak, drogi młodzieńcze. Wnioskując z twego stroju, widzę, że i ty jesteś
członkiem tego szlachetnego zakonu. Z żalem muszę cię zawiadomić, że mistrz Iustus
zakończył swój żywot, poległszy w zasadzce górskich goblinów w wąwozie zwanym Czarcią
Gardzielą.
– A cóż on tam robił? Miał być w tym miesiącu z wizytą u krasnoludów spod
Kresowych Wzgórz, na dalekiej północy.
– Twoje pytanie przekracza mą skromną wiedzę, zacny młodzieńcze. Jednakże mówię
to, co usłyszałem od kapłana w pobliskiej świątyni ,gdym był na nabożeństwie. Zresztą, wieść
ta rozprzestrzenia się szybko, niebawem dotrze zapewne także i tu. Los sprawił, iż to właśnie
ja mam do odegrania rolę posłańca przynoszącego złe wieści. Zaiste, dobry odszedł człek i
prawego serca, szlachetnego ducha i pełen męstwa. – powiedział smutnym głosem kupiec.
Nuorn zwiesił ciężko głowę na pierś, westchnął, mruknął „dziękuję" i powoli,
zataczając się, skierował swe kroki w stronę schodów na piętro. jego niebieskie oczy
wyrażały ogromny smutek. W połączeniu z poczochranymi kruczoczarnymi włosami
bezwładnie zakrywającymi twarz, jego wygląd wzbudzał politowanie. Trzymając się poręczy,
zdołał dotrzeć na górę, po czym wszedł do wynajętego przez siebie pokoju. Z głośnym
łoskotem zwalił się na łóżko. Był wyczerpany zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nie
potrafił dopuścić do swoich myśli tej okropnej wiadomości. mistrz Iustus, pod którego
czujnym okiem miał za kilka miesięcy zgłębiać swoje powołanie w służbie zakonu, nie żył.
Człowiek, który zawsze był mu przyjacielem, który zawsze ratował go w potrzebie, miał już
nigdy więcej tego nie zrobić. paladyn z całych sił starał się na zewnątrz wyglądać spokojnie i
opanowanie, jednak w środku tłumił rozpaczliwy okrzyk; „Dlaczego?". W tej chwili był zbyt
zmęczony, by zrobić cokolwiek. Leżąc tak, zaczął zastanawiać się, czym zasłużył sobie na
taki los. Czy naprawdę zrobił coś źle? Czy się gdzieś komuś lub czemuś naraził? Czemu los
jest dla niego tak okrutny? Tak bardzo chciał znać odpowiedź. Niestety, ta najwyraźniej była
znacznie trudniejsza do odnalezienia niż by tego chciał. Nagle usłyszał skrzypienie
otwieranych drzwi i zobaczył ,jak do pokoju wkracza Opillas.
– Słyszałem już wieści o mistrzu Iustusie. Współczuję – powiedział.
– I co – odparł Nuorn, patrząc tępo w sufit – i co to twoim zdaniem wszystko znaczy?
– Mówiłem ci już, że to moim zdaniem sprawa siły wyższej. Może niebiosa odstąpiły
od ciebie i wydały na pastwę wrogich ci sił.
– Nie wierzę! – odparł paladyn, ale w głębi serca czuł jakiś przejmujący żal, że oto
został sam w starciu z tymi wszystkimi przeciwnościami, które nawiedzały go z nieznanego
powodu. Czuł, że nawet jego najlepszy druh go nie rozumie. Zniechęcony i utrudzony, nawet
nie spostrzegł się, gdy zasnął kamiennym snem na niewygodnej pryczy, w szumie nocnego
deszczu.
*
Płomień. Wieczny Płomień. Warhran. Największy spośród darów Aeternitasa
udzielony ludzkości. to on pozwolił ludziom zwyciężyć z siłami Mroku w czasach wojny
nazwanej Zmierzchem Tytanów. To on po dziś dzień wspierał paladynów w ich świętej
posłudze. spośród darów jakimi Aeternitas obdarzył ludzi, istnieją te bardziej przeciętne, jak
talent do garncarstwa czy malarstwa, oraz te niezwykle rzadkie, jak dar magii, którym
obdarzeni są bardzo nieliczni. Jednak to nie dar dany czarodziejom, a wieczny Płomień jest
najbardziej niesamowitym darem. Jest to iska tego samego płomienia, z którego Aeternitas
kształtował świt, i przy pomocy którego tchnął w niego życie. Wyćwiczony paladyn umiał
swojego daru używać zarówno do wypełniania swego posłannictwa wśród cierpiących i
chorych, lecząc ich z przeróżnych chorób i powikłań, jak i do walki z nieprzyjaciółmi
odwiecznego i rasy ludzkiej. „Wieczny Płomień' –zadumał się raz jeszcze, majacząc przez
sen, Nuorn.
*
Ranek następnego dnia był pogodny i słoneczny. Promyki słońca wpadające przez
okno baraszkowały po podłodze i ścianach pokoju, a powietrze było rześkie po nocnym
deszczu. Gdzieś z daleka słychać było nawoływania wieśniaków, którzy skoro świat ruszyli
na pola. Nuorn wstał w nieco lepszym humorze, niż miał wczoraj, jednak wciąż był
przygnębiony ostatnimi wydarzeniami. Postanowił, iż dowie się, gdzie ma miejsce pogrzeb
Istusa i uda się na niego, a następnie spróbuje jakoś odszukać i poinformować rodziny
zmarłych towarzyszy drogi. W grobowym nastroju zjadł śniadanie, składające się z
przypalonej nieco jajecznicy i kawałka chleba. Do tego otrzymał kufel mleka prosto od
krowy, pokrytego jeszcze kożuszkiem.
– Musimy niebawem ruszać – odezwał się Opillas – trzeba postanowić, czy
rezygnujesz z podróży do Pięciowzgórza, i co zrobimy w takim wypadku.
– Zaiste, jeszcze przed chwilą miałem w głowie gotowy plan, ale teraz dochodzę do
wniosku, iż czekające mnie w Pięciowzgórzu zadanie ma najwyższy priorytet ze wszystkich
spraw jakie mam do zrobienia. – odpowiedział mu Nuorn. – Mam chyba pomysł, co robić
dalej. Muszę jednak najpierw dotrzeć do najbliższej siedziby zakonu, a jest to właśnie
Pięciowzgórze.
– Świetnie. W takim wypadku, nie traćmy czasu, tylko ruszajmy czym prędzej na
szlak. Nasze konie na pewno w nocy solidnie wypoczęły, możemy więc śmiało wznowić
podróż.
Mówiąc to, wstał od stolika, aby uregulować opłatę za nocleg i posiłek. Następnie
obydwaj udali się do stajni, gdzie osiodłali konie, po czym ruszyli w dalszą drogę. Po jakimś
czasie jazdy, na gościńcu, ze dwie mile przed nimi, ujrzeli wzbijający się wielki tuman kurzu
i pyłu. Z dużą prędkością zmierzał on w ich stronę.
– To chyba jakiś jeździec tak pędzi – powiedział Opillas.
– Najwyraźniej straszliwie mu się spieszy. Jedzie, jakby go sam czort gonił – odparł
mu Nuorn.
Po chwili obłok przybliżył się na tyle, że dało się rozpoznać czerniejącą w jego środku
postać konnego. Paladyn zdziwił się nieco, wydało mu się bowiem, iż herb wyhaftowany na
tunice jadącego jest herbem lorda Gawena, jednak kurz nie pozwalał mu tego rozpoznać. Po
chwili jeździec zaczął zwalniać i z kurzu wyłoniła się postać na czarnym koniu. Konny który
istotnie nosił barwy lorda Gawena. „ Czego on może chcieć?" – dumał Nuorn.
– Panie, co za szczęście, że was spotykam. – wysapał posłaniec. – Dwa dni już za
wami gonię.
– Co się stało, zacny człeku? –spytał nieco zdumiony Nuorn.
– Wkrótce po waszym odjeździe, panie – rzekł, ciągle dysząc jeździec – księciu nagle
się pogorszyło. Mój pan rozesłał dziesięciu posłańców na wszystkie strony, jednak
wnioskując z waszego zdumienia, muszę być pierwszym, którego spotykacie.
– Zaiste, tak jest. Twa wiadomość smuci mnie wielce – powiedział paladyn, po czym
obrócił się w stronę przyjaciela – Cóż, Opillasie, jednak los nie daje mi dojechać tam, gdzie
chciałem. Ruszaj więc sam do Pięciowzgórza i przekaż też tamtejszemu przełożonemu
zakonu, co mnie powstrzymało w drodze. Ja zaś spróbuję po raz wtóry pomóc księciu.
– Chyba masz rację –odrzekł mu Opillas – jednak kawałek możemy podjechać razem.
– Panie– rzekł posłaniec – jest jeszcze jedna zła wiadomość. Mój koń i ja jesteśmy już
zbyt zmęczeni, by dotrzymać wam kroku, a trzeba wam zmierzać do zamku co rychlej, każda
chwila jest droga. Nie wiem jednak, czy zdołacie sami dotrzeć stąd do zamku lorda.
– Ależ oczywiście, że da radę – odparł Opillas. – Dobrze znam tutejsze tereny,
bywałem już tu niegdyś. Wy tymczasem ruszcie w tamtą stronę – wskazał palcem kierunek, z
którego wraz z Nuornem właśnie przybyli –a za kilka godzin osiągniecie karczmę, gdzie
możecie wraz z koniem wypocząć. My tymczasem niezwłocznie wyruszamy w drogę.
– Dzięki wam panie. Obyście zdołali pomóc księciu na czas.
Nuorn wraz z Opillasem odjechali na kilka mil od posła, po czym młody mag zwrócił
się do przyjaciela:
– Wydaje mi się, że kiedy trafisz do zamku, powinieneś zasięgnąć rady Elimasa co do
swoich kłopotów. Może on będzie umiał ci pomóc bardziej niż ja.
– Nie wiem, czy mam ochotę prosić o radę tego diabła wcielonego. Instynktownie
czuję, że jest to bardzo zły człowiek.
– Może lepiej będzie, jeżeli to przemyślisz. Słuchaj, mam tu w okolicy jeszcze jedną
rzecz do załatwienia. Żebyś się jednak nie zgubił dam ci moją mapę tych okolic
.Paladyn na te słowa zdumiał się nieco, skąd nagle jego towarzysz ma mapę i czemu
wcześniej mu o niej nie mówił.
Spójrz – mówił dalej Opillas, pokazując jakiś punkt na mapie –ten dawny druidyczny
krąg jest znakomitym miejscem na nasze spotkanie. Tam przenocujemy, a następnego dnia
jeszcze kawałek drogi podjedziemy razem. Na pewno nie pomylisz go z niczym innym.
Zgadzasz się na mój plan?
– Niech ci będzie – rzekł zrezygnowany Nuorn. – Ja tymczasem zastanowię się
podczas drogi, co robić.
– Słuszna decyzja. No, to powodzenia – odrzekł Opillas, po czym spiął konia i
odjechał dróżką odbijającą od głównego traktu.
Nuorn z ciężkim sercem ruszył przed siebie. Choroba królewicza była kroplą, która
przelewała czarę nieszczęść. Z niewiadomych przyczyn, w ostatnim czasie raz po raz
przytrafiały mu się tragiczne przygody, a on czuł się bezsilny, widząc, że nie może zapobiec
nadciągającym klęskom. Wątpił, czy i teraz jest w stanie coś zrobić. Włożył w uleczenie
królewicza cały swój kunszt, całą swoją moc, i obecnie nie mógł już nic więcej dla niego
zrobić. Poczuł się pokonany i opuszczony. Chciał już wyciągnąć ręce do nieba i wyładować
całą swoją złość i rozgoryczenie, ale ostatkiem siły woli powstrzymywał się przed tym
ruchem Wiedział, że jego sytuacja jest beznadziejna. „ Trudno" –westchnął w duchu – „
Będzie, co ma być. Ja ze swojej strony staram się jak najlepiej zrobić to, co do mnie należy,
resztę zaś zostawię do osądzenia komu innemu. Wierzę, że ta historia ma jakiś sens" Po
chwili jednak dodał – „ Ale zupełnie nie wiem, jaki". W pewnej chwili wyczuł czyjąś
obecność. Obrócił się w siodle, ale nikogo za sobą nie dostrzegł. Obrócił się z powrotem i ze
zdumieniem spostrzegł, że na środku pustego jeszcze przed chwilą gościńca stoi, odziany tak
jak poprzednio od stóp do głów w obszerny płaszcz, spotkany niegdyś bard.
– Witaj, mój młody przyjacielu. Widzę po twojej twarzy, że ostanie czasy nie były dla
ciebie łaskawe.– odezwał się swoim odwiecznie uprzejmym tonem.
– W istocie, los ostatnio srogo się ze mną obszedł – przyznał Nuorn – mam nadzieję,
że wam poszczęściło się bardziej niż mnie.
– Zaprawdę, macie rację, młodzieńcze. Dobry los mi was wówczas zesłał. Rano,
kiedym się od was oddalił, napotkałem grupę przewodzoną przez kupca imieniem Marteus.
Na dźwięk tego imienia Nuorn westchnął głęboko. – Czy wiecie, co stało się z tym
kupcem, człowieku?
– Oczywiście. Przyłączyłem się do niego jako kompan podróży, a nie dalej jak dwa dni
temu, pomogłem mu odeprzeć atak zbójców, którzy napadli na jego powóz. Widzicie, znam
się wcale nieźle na fechtunku – wyjasnił, odchylając rąbek płaszcza, za którym znajdował się
przytroczony do pasa miecz. – Z wdzięczności za pomoc ów kupiec obdarował mię hojnym
wynagrodzeniem, tak iż nie muszę chwilowo martwić się o swe potrzeby. Ruszam teraz do
Pięciowzgórza. Ponoć każdy miecz jest tam teraz potrzebny, pójdę więc i ja. Do Listrum
udam się później.
-Zaprawdę, niesamowite rzeczy mi tu opowiadasz przyjacielu. Wiedz bowiem, iż ja
ostatnio także towarzyszyłem kupcowi Marteusowi, który poniósł śmierć z ręki leśnych
stworów w lesie Brokllon.
– Musiało się wam coś przyśnić panie. Zapewniam, że kupiec ów jest w najlepszym
zdrowiu. Przy okazji – powiedział, wyjmując coś z tobołka –chcę ci oddać twój pierścień.
Sądzę, że przyda ci się on teraz bardziej niż mnie.
-Ależ, to był mój dar. – rzekł zakłopotany i zdezorientowany tym wszystkim Nuorn.
– Nalegam, byś go wziął. On może ci uratować życie.
– Cooooo?
– Ach, i jeszcze jedno. Pamiętaj, że słabym punktem każdego niecnego człeka jest jego
chciwość i chęć jak najszybszego osiągnięcia celu. Zawsze pamiętaj o tym, że to ty jesteś
odpowiedzialny za to, co do ciebie należy. Pamiętaj, kim jesteś, i jakie są twoje zadania.
– Cóż to za zagadki, przyjacielu – odrzekł, szczerze już zdumiony gadaniną barda
Nuorn.
– Niejedną mądrość kryją stare ballady i powieści. Zawierają się w nich ważne morały
i życiowe drogowskazy. Ta opowieść, której jesteś uczestnikiem, także zawiera w sobie
utajoną głębię. Dlatego też mówię ci: kieruj się tym, czym powinieneś się kierować, a
odnajdziesz z powrotem właściwa drogę.
Paladyn, poruszony słowami wędrowca, starał się zrozumieć, czy aby na pewno
dobrze usłyszał, co tamten do niego mówił. Po chwili, gdy wyrwał się z zamyślenia,
spostrzegł, że z powrotem pozostał sam na gościńcu. Uszczypnął się, aby się upewnić, czy nie
był to sen. Nagle przypomniał sobie o zwróconym mu pierścieniu. Otworzył zaciśniętą dłoń i
ujrzał na niej swój stary pierścień. Przysunął go do oczu i dostrzegł zamazane już nico napisy,
które sam kazał tu niegdyś wygrawerować. Obracając migoczący w blasku południowego
słońca pierścień, powoli zaczął odcyfrowywać napis. Głosił on, iż "Wszystko, co mam,
otrzymuję od Aeternitasa.
Nuorn podrapał się w głowę. Czyżby o tym chciał mu powiedzieć tajemniczy bard? „
Czym ja powinienem się kierować…" – zastanawiał się. „ Jeżeli cała ta sytuacja jest zesłana
mi z góry, to ja ze swojej strony muszę stawić jej czoła, zamiast od niej uciekać. Muszę….
muszę robić to, co do mnie należy, nie zważając na nic. Jeśli to Aeternitas wprowadził mnie
w tą sytuację, to znaczy, że czegoś ode mnie oczekuje. Czego? Hmmm. Na pewno nie tego,
że będę uciekał, wątpił, lub krył się po kątach". Na chwilę skupił się, oparł głowę na pięści,
po czym nagle krzyknął:
– Mam! Nie wolno mi wypierać się nieszczęścia, gdy staje się moim udziałem, a
zadowalać się jedynie rzeczami dla mnie przyjemnymi. To powinno odróżniać paladynów od
większości ludzi – nie tylko szczęście, ale i cierpienie jest dla nich darem, ich
sprzymierzeńcem.
W momencie, gdy wypowiedział te słowa, poczuł, jak gdyby kurtyna, która do tej
pory zasłaniała mu umysł, nagle opadła. Odzyskał jasność widzenia i z przerażeniem
stwierdził, jak bliski był zbłądzenia i klęski. To nie z Opillasem wędrował przez ten niecały
tydzień. Teraz przypomniał sobie z przerażającą jasnością wszystkie te dziwne dialogi,
zachowania i sytuacje, które wcześniej umykały jego uwadze. Teraz nie miał już ani chwili do
stracenia. Spiął konia ostrogami i ruszył w stronę, druidycznego kręgu, na spotkanie ze swoim
przeznaczeniem.
*
Nastała już noc i niebo oświetlały swym nikłym światłem gwiazdy, wśród których
unosiła się blada tarcza księżyca. Pośród drzew, na polanie, znajdował się majestatyczny
kamienny okrąg, nadgryziony już zębem czasu i porośnięty omszałym mchem. Gdzie
niegdzie przysiadały na nim nocne ptaki. Wszędzie czuć było mocny zapach ziół, które w
obfitości zarastały polankę. Wśród przeróżnych nocnych cieni, jeden wyróżniał się. Była to
sylwetka postaci stojącej pośrodku kamiennego kręgu, sprawiająca wrażenie, iż na cos czeka.
W krzakach niedaleko niej pasł się koń, który z racji swojej ciemnej sierści wydawał się
plamą mroku na tle ciemnogranatowego nieba. Naglę, coś zakłóciło spokój mieszkańców
polany. Zewsząd dały się słyszeć dziesiątki szelestów, pospiesznie oddalające się od kręgu i
niknące dalej, wśród traw i drzew. Cała scenerię rozświetlała jedynie słabiutkim światłem
żagiew, włożona w otwór wydrążony w jednym z menhirów.
Po chwili w ciemnościach rozległ się tętent kopyt i po niecałej minucie dało się już
ujrzeć jeźdźca, który na spienionym koniu zajechał przed sam krąg, stając w migotliwym
świetle pochodni, ledwie rozjaśniającej jego postać. Młodzieniec dostrzegł stojącą w mroku
sylwetkę, którą najwyraźniej spodziewał się zobaczyć, po czym zeskoczył z gracją z konia i
ruszył w jej stronę.
– Oto i jestem, Elimasie! – rzekł w kierunku kryjącego się w mroku czarodzieja –
może w końcu wyjdziesz z cienia i pokażesz swą twarz? A może tak się mnie boisz, iż wolisz
się wciąż przede mną ukrywać?
– Doprawdy nie wiem, jak twój ograniczony umysł zdołał przeniknąć moją iluzję, ale
masz rację. To ja – rzekł wychodząc z cienia człowiek, który istotnie był Elimasem –
Chciałem się z tobą tu zobaczyć. Udało ci się wymknąć memu czarowi, i uniemożliwiłeś mi
odebranie tobie Wiecznego Płomienia podstępem. Gdybyś się złamał i odwrócił od
Aeternitasa, twój Warhran byłby całkowicie w moim ręku. Teraz chcę ci złożyć propozycję:
oddasz mi część Wiecznego Płomienia dobrowolnie, bez walki. Wystarczy, że przelejesz jego
mała cząsteczkę w to – wyciągnął z mieszka przy pasie mały klejnot, przypominający
diament, lecz lekko ciemnego odcienia.
– Cóż, po chwili zastanowienia się nad propozycją – rzekł pocierając palcem brodę
Nuorn –jednoznacznie ją odrzucam! – Po czym dobywając miecza, krzyknął – Broń się,
łajdaku!
Rzucił się z obnażonym mieczem w stronę Elimasa. Ten zareagował na to
błyskawicznie, kierując w stronę biegnącego zaciśniętą dłoń. W tym momencie nacierającego
wojownika uderzył potężny powiew powietrza, tak mocny, iż odrzucił go w tył. Mag, nie
tracąc czasu, zaczął szeptać kolejną intankacje. Nuorn, chcąc utrudnić mu rzucenie nowego
czaru, wyszarpnął z pochwy przy pasie swój sztylet i cisnął nim w majaczącą w mroku
sylwetkę. Elimas uchylił się, stracił jednak kontrolę nad swoim czarem i oślepiająca energia
buchnęła mu w twarz. Przyćmionym wzrokiem zdołał jednak dostrzec pędzącą ku niemu
postać. Z nienawistnym sykiem wciągnął zadymione powietrze i skierował w kierunku
przeciwnika wyciągnięty serdeczny palec. Paladyn, widząc co się święci, gwałtownie skoczył
w bok, tuż obok niego przecięła powietrze błękitna błyskawica. Zaparłwszy się nogami w
ziemię, ledwo zdążył skrzyżować przed sobą ramiona, kiedy kolejnym magiczny piorun
pomknął w jego stronę. Nastąpiło błyskawiczne zwarcie, podczas którego paladyna otoczył
oślepiający blask, następnie zewsząd sypnęły się iskry, a liście wzbiły się w powietrze przy
ogłuszającym grzmocie.
– Oddaj mi wreszcie cześć twego daru! – wrzasnął wściekle mag – albo prędzej czy
później usmażę cię jak prosię z rożna!
– Ach tak?!- odpowiedział mu Nuorn –Najpierw ja przetestuję twoją odporność na
ciosy mieczem!
Mówiąc to, błyskawicznym skokiem dopadł maga. Siłą impetu wyprowadził
pchnięcie, Elimas ledwo zdołał odskoczyć, miecz trafił na próżnię jednak końcówka ostrza
przejechała po ramieniu maga, rozcinając materiał i tworząc nacięcie na skórze.
– Teraz położę kres twoim szczenięcym wybrykom! – zaklął raniony przeciwnik, po
czym podniósł przed siebie otwartą dłoń, z której zaczęło emanować białe światło. Wyszeptał
błyskawicznie jakąś formułę, i w tej chwili z palców wystrzeliła fontanna sopli, śniegu i lodu.
Widząc pędzącą ku niemu masę, Nuorn błyskawicznym ruchem miecza w nią uderzył. Broń
w momencie zderzenia błysnęła szkarłatnym płomieniem. Oba antagonistyczne żywioły starły
się w śmiertelnym zwarciu. W powietrze wzbiła się ogromna ilość pary, która przysłoniła
obydwu walczącym niemalże cały widok. Jeden i drugi stali w bezruchu na wprost siebie,
dysząc ze zmęczenia po gwałtownym starciu. W miejscu starcia, trawa w promieniu pięciu
stóp od Elimasa była całkowicie wypalona, dookoła zaś Nuorna pokryta gruba warstwą
szronu. Paladyn spróbował uczynić ruch, jednak jego lewe podudzie wraz ze stopą przykute
było do gruntu bryłą szafirowego lodu.
– Masz ostatnią szansę!- krzyknął w jego kierunku Elimas – albo odstąpisz mi teraz
własnoręcznie część swojego Warhrana, albo ja wyruszę do zamku lorda Gawena i osobiście
się z nim rozprawię, a potem z tym Opillasem, jednak tym razem naprawdę. Ty zaś
pozostaniesz tu i będziesz mógł jedynie przeklinać siebie za to, że nie możesz im pomóc.
Zapał bojowy szybko wyparował z młodzieńca, gdy usłyszał te słowa. Spuścił swoim
zwyczajem na chwilę głowę, jakby się usilnie nad czymś zastanawiał, po czym podniósł ją i
patrząc magowi prosto w oczy rzekł:
– Dobrze, ale pod warunkiem, że sam dasz mi kryształ, abym mógł przelać w niego
część Płomienia.
– Bardzo dobrze – rzekł Elimas, zadowolony, że tak szybko go przekonał. Następnie
rzucił w jego kierunku kryształ świecący w mroku słabą aurą. – Tylko żadnych sztuczek!
Nuorn ujął kryształ obiema dłońmi, skoncentrował się, po czym powoli zaczął
wpuszczać w niego coś, co przez przeźroczyste ścianki kryształu wyglądało jak srebrny
płomień. Kryształ poczynał się coraz bardziej nim zapełniać, jednocześnie coraz mocniej
świecąc na tle nocnego nieba. Po chwili paladyn odrzucił kryształ Elimasowi, a ten chciwie
złapał go w swoje ręce.
– Nareszcie! – zawołał rozradowany niegodziwiec – teraz mam w rękach sam Wieczny
Płomień, który w połączeniu z moim darem, darem czarodzieja, uczyni mnie daleko
potężniejszym, niż jakikolwiek mag na wschód od Morza Pieśni!
Elimas z zachłanną chciwością wpatrywał się w swoją zdobycz, pożerając ją
wzrokiem. Stopniowo kryształ zaczynał świecić coraz mocniej i mocniej, na co mag
zareagował zadowolonym rechotem. Teraz nie było wątpliwości, kto jest tu triumfatorem.
Z wielkim zainteresowaniem i przyjemnością przeczytałam opowiadanie "Caducum". Oceniam je bardzo wysoko pod wieloma aspektami. Podoba mi się bogactwo języka piszącego- barwne opisy postaci, przyrody ( świadczące też o dużej wrażliwości) ale też umiejętność prowadzenia wartkiej akcji i ciekawych dialogów. Całość akcji jest dosyć skomplikowana co trzyma w napięciu. Z niecierpliwością przystępuję do poznania dalszych losów bohatera- umieszczonych jak się domyślam w "Caducum- zakończenie". Ciekawe jaka jest dalsza część tej historii. Polecam- poznajcie!
Bardzo mi przykro, ale odpadłam już przy dziku toczącym pianę z ust.
Twój tekst zawiera dużo potknięć językowych, drobnych nielogiczności, poza tym skupiasz się na niepotrzebnych elementach (opisy to istna inwentaryzacja!), podkreślasz oczywistości. Wtrącasz wyrażenia z epoki z rzadka i chaotycznie, warto by ujednolicić styl. Rada - ćwiczyć, ćwiczyć!
Poprawki wskazane, ale jest zamysł, jest akcja. Jestem, mimo wszystko, na tak.
Pozdrawiam.
Jeszcze nie rozszyfrowałam, co to jest, ale fajnie wygląda.