- Opowiadanie: exturio - Kwantowy nie-byt

Kwantowy nie-byt

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kwantowy nie-byt

Wokół panował przenikliwy chłód. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał, że mięśnie kurczyły się w niekontrolowanych spazmach, a zastane stawy trzeszczały sucho. Trup spróbował otworzyć oczy, ale potworne pieczenie towarzyszące napięciu ścięgien zabiło w nim chęć działania.

 

Syntetyczna krew powoli rozgrzewała żyły i tętnice, nawadniając wysuszone na wiór ciało. Uczucie, z początku przyjemne, powoli zmieniało się w nieznośne mrowienie nawet najmniejszych kawałków skóry. Powracało czucie, a wraz z nim świadomość każdej igły łączącej z systemem przywracania do życia. Czas powoli płynął i z kolejnymi, jeszcze leniwymi i nieregularnymi uderzeniami serca, ciało powracało do sprawności. Coraz lepiej reagowało na wysyłane przez mózg impulsy.

Erik Rees zaczynał żyć na nowo i coraz bardziej żałował decyzji o hibernacji. Po kilkunastu długich niczym nieskończoność minutach procedura rozmrażania została zakończona, a automat odłączył zestawy igieł.

Plan zakładał wybudzenie w przeddzień setnej rocznicy uruchomienia pierwszej sieci fotonowej. Rees miał celebrować ten moment jako główny twórca, niegdyś z subatomową precyzją projektujący kolejne węzły i łącza kwantowego mózgu. Jednak cisza na zewnątrz kriokomory niepokoiła go. Do świadomości dobijała się myśl, że coś poszło źle. Dobrze pamiętał pełne ludzi Centrum Hibernacyjne: uwijających się przy komputerach i trumnach techników wspierała armia lekarzy, stale monitorujących warunki mrożenia, hibernujących nowych klientów i – raz na jakiś czas – przyjmujących do drugiego życia ludzi z przeszłości. Halę wypełniał gwar rozmów i dźwięk niezliczonych urządzeń, głuchym tętnieniem przebijający się nawet przez pokrywy odgradzające trupy w miniaturowych lodowych piekłach. Teraz panowała głucha cisza. Erik z niepokojem pchnął wieko trumny. Stalowo-karbonowa pokrywa ustąpiła z sykiem, jęczące siłowniki hydrauliczne ustawiły ją w pozycji otwartej. Wszystko zamarło.

Odrętwiałe ręce ledwo utrzymały ciężar ciała, kiedy Rees spróbował wydostać się z wgłębienia w podłodze. Niewielkie pomieszczenie niczym nie przypominało sali hibernacyjnej. Miało kształt cylindra, którego ściana stanowiła podłogę. Ciemność łagodziły drobne lampy ledowe, raniące oczy ostrym niebieskim światłem. W pokoju znajdowały się trzy trumny, zaznaczające się na posadzce nieznacznymi wypukłościami klap. Zamontowane obok nich wskaźniki migotały zimnym błękitem, wskazując drabinkę na ścianie, prowadzącą do okrągłej dziury.

Rees zgłupiał. Pierwsza myśl, jaka przemknęła przez jego głowę, sugerowała omamy. Jednak im dłużej przyglądał się posadzce nad sobą, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest w przestrzeni kosmicznej. Kiedy przyzwyczaił się do tej myśli, z trudem wygramolił się z pojemnika.

Przy każdym pojemniku spoczywała kostka szarego materiału – kombinezon z imieniem i nazwiskiem oraz tytułem naukowym. Na kombinezonach leżały projektory osobiste.

Rees, zakładając swoje ubranie, starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Powstrzymywał się od zbytniego naciągania mięśni. Ciało wciąż jeszcze było wysuszone, wydawało się, że mogłoby wchłonąć każdą ilość wody. Jednak póki co zakonserwowane tkanki mogły przy każdym większym wysiłku pęknąć z suchym trzaskiem, skazując Erika na bolesną agonię.

Za dziurą w ścianie znajdował się korytarz. Był krótki, kończył się w przedsionku, przez który mrugające wskaźniki prowadziły do owalnej sali. Jej centrum zajmował stół rozdzielczy w kształcie podkowy, za nim olbrzymi ekran. Większość kontrolek była wygaszona, jednak niektóre mrugały niemrawo, jakby w oczekiwaniu na jakiś znak. Erik przyciągnął się do fotela, zapiął zabezpieczające przed wpływem nieważkości pasy i położył odrętwiałe ręce na klawiaturze.

> time %X;

Odpowiedź pojawiła się natychmiast:

>> 2183/01/24/7:15 PM;

Rees zaklął. Planowe przebudzenie miało nastąpić w dwa tysiące dwieście trzecim. Za dwadzieścia lat.

> get sys-version;

>>WERSJA SYSTEMU: NEURO-NTWK 3.7.1.2 BRAIN_COMP-SCAN [PRTBL];

> get sys -comp -donor;

>>SYSTEM SKOMPILOWANY DLA: AUXILIUM-1;

>>DAWCA SIECI: ERIK REES;

Wyglądało na to, że znajdował się w miejscu zarządzanym przez rozbudowaną wersję jego własnej sieci neuronowej. Jeśli chciał się dowiedzieć więcej, musiał zrezygnować ze standardowych poleceń i zdać się na możliwości komunikacyjne komputera.

> Czym jest AUXILIUM-1;

System długo wstrzymywał się z odpowiedzią. Kursor mrugał niezdecydowanie, po czym ekran wypluł informację:

>> AUXILIUM-1 to statek ratunkowy;

> Tu profesor Erik Rees. Dlaczego jestem na statku ratunkowym;

>> Uznano cię za jednostkę wartą miejsca;

> Co się stało;

>> Zagrożenie istnienia;

> Kto jeszcze jest na statku;

>> Poziom 1: Robert Plank, Charles Resnick;

>> Poziom 2: Seth Moe, Nasta Romanow, Irena Cassel;

Rees znał Planka i Resnicka. Przerwał komputerowi, zanim ten zdążył wymienić rezydentów kolejnych poziomów.

> Wybudź poziom 1;

>> Podaj powód; – zakomunikował system.

> Wymagane dodatkowe informacje i konsultacja;

Kursor znów dłuższą chwilę mrugał bez przekonania. W końcu na ekranie pojawiła się decyzja:

>> Wybudzanie. Przewidywany czas: 2183/01/24/10:28 PM;

Rees opadł na oparcie. Znajdował się dwie dekady wcześniej, niż się spodziewał. W dodatku nie wiedział nic o miejscu, w którym się znajdował. Do odmrożenia reszty „Poziomu 1" zostały trzy godziny, więc miał dużo czasu na dowiedzenie się, o co w tym wszystkim chodzi.

> Dlaczego zostałem wybudzony;

>> Procedura W-UP/0068/02/57;

> Czym jest W-UP/0068/02/57;

>> W razie nieodnalezienia przyjaznej planety w ciągu 29220 dni wybudzić pasażera 1-1: Erik Rees w celu podjęcia dalszych decyzji;

> Dlaczego Erik Rees;

Komputer odparł bez wahania:

>> Erik Rees jest pasażerem 1-1;

To był argument, z którym nie sposób było dyskutować. Ktoś zaprogramował sieci neuronowej sztywne procedury, których musiała przestrzegać bez względu na wszystko, nie rozumiejąc ich sensu. Erik również nie rozumiał, dlaczego to on ma decydować o losie statku, o którym dopiero co się dowiedział.

> Dlaczego Erik Ress, rozwiń;

>> Erik Ress zna sieć neuronową;

> Co to ma do rzeczy;

>> Brak informacji;

> Połącz z centrum dowodzenia;

>> Nie znaleziono obiektu: centrum dowodzenia;

> Połącz z Ziemią;

>> Nie znaleziono obiektu: Ziemia;

Ress wzdrygnął się mimowolnie. Sporo się zmieniło odkąd został zahibernowany.

 

***

 

– Panie Rees! – Czarny w białym kitlu wesoło zamachał do profesora. – Zapraszam tutaj!

Erik przecisnął się wąskim korytarzem, mijając kilku lekarzy i półprzytomnego człowieka na lewitronie. Fotel sunął z cichym pomrukiem, pchany przez potężnego sanitariusza.

– Witam, profesorze – ten w kitlu uśmiechnął się, wyciągając dłoń w stronę Reesa. – James Garfield. Moim zadaniem jest wprowadzić pana w tajniki hibernacji.

Konsultant świecił nienaturalną bielą zębów, poruszał się odrobinę zbyt lekko, jego oczy były nieco zbyt ruchliwe. Cyborg – bezbłędnie zdiagnozował Rees.

Garfield poprowadził profesora do gabinetu, gestem wskazał skórzany fotel.

– Napije się pan czegoś? – zapytał uprzejmie, siadając po drugiej stronie aluminiowego biurka. Wypolerowana powierzchnia przypominała stół operacyjny.

Rees odmówił.

– Biorąc pod uwagę pana status i fakt, że za hibernację płaci rząd, nie będziemy nawet rozpatrywać możliwości innej, niż zamrożenie całego ciała – konsultant od razu przeszedł do rzeczy.

Rees odetchnął. Nie było nic głupszego, niż zamrażanie samego mózgu.

– Musi sobie pan jednak zdawać sprawę z faktu, że taki zabieg wymaga pewnego przygotowania z pańskiej strony.

– Odpowiednia dieta, inhalacje frezonem – wzruszył ramionami Rees. Dostarczona przez przedstawiciela rządu ulotka w ogólnikach opisywała proces przygotowania.

– Oczywiście – przytaknął cyborg, zakładając nogę na nogę. – Osobista dieta, ustalona przez naszego dietetyka, spowoduje zmniejszenie objętości wody w ciele. Chodzi o to, żeby podczas zamrażania tkanki nie uległy spękaniu. Oczywiście, to nie jedyne zabezpieczenie, a wyłącznie małe przygotowanie.

Rees przytaknął skinieniem głowy.

– Frezon – kontynuował James – jest naszym autorskim rozwiązaniem. Po cyklu inhalacji zmienia strukturę neuronów, które nabywają zdolność pamięci elektrycznej. W skrócie: po wstępnym ochłodzeniu ciała wszystkie impulsy elektryczne, które będą w tym momencie przechodzić przez pańskie ciało, zostaną zapisane i odtworzą się w momencie rozmrożenia.

– Zamrażacie prąd? Przecież to niemożliwe.

– Nie. Ale w efekcie mniej więcej tak to wygląda. Neurony nabywają tymczasową możliwość wytwarzania odpowiednich związków chemicznych pod wpływem zimna. Po rozmrożeniu chemikalia wytworzą prąd o parametrach identycznych z tymi z momentu zamrożenia. Zabieg eliminuje problemy z pamięcią i świadomością, zdarzające się czasami przy zastosowaniu hibernacji bez frezonu. Nie utraci pan nawet pamięci tymczasowej. Później wstępna hibernacja wysokotemperaturowa, odpompowanie tężejących płynów z żył i tętnic oraz gałek ocznych, a na koniec głębokie mrożenie.

 

***

 

Pierwszy poziom statku ciągnął się łukowatym korytarzem. Obydwa jego szczyty zakończone były zaplombowanymi śluzami, oznaczonymi jako „komora silnika". Na przegięciu podkowy umieszczono pokój kontrolny, a trzy prostopadłe do niej korytarze odchodziły ku środkowi, prowadząc do – również zamkniętej – „sali głównej". Wzdłuż nich umieszczono niewielką komorę hibernacyjną oraz kajuty. Wszystkie małe pomieszczenia były powoli obracającymi się bębnami, dzięki czemu posiadały sztuczną grawitację zbliżoną do ziemskiej. Po rzędzie drabinek podchodziło się ku środkowi podstawy bębna, skąd – już bez wpływu siły odśrodkowej – można było przeciągnąć się przez rurowate przejście ku głównemu korytarzowi.

Rees zwiedził wszystkie dostępne pomieszczenia kilka razy, zanim komputer obwieścił koniec rozmrażania.

 

***

 

– Sprawdziłeś zasoby? – Resnick jak zwykle okazał się obrzydliwie praktyczny. Jego ciało dopiero co odzyskało minimalną sprawność, a Charles już mierzył otoczenie bystrym wzrokiem około czterdziestoletniego geniusza. Analizował sytuację. Wyglądał przy tym jak żywy trup – blady, wysuszony, z chorobliwie błyszczącymi oczyma.

– Nie – przyznał Rees. – Chciałem najpierw zorientować się w sytuacji.

– Wolałbym na początek wiedzieć, ile czasu mamy na orientowanie się.

– Kto tu dowodzi? – wtrącił się Planck, z trudem gramoląc się z dziury w podłodze. Rees wzruszył ramionami.

– Komputer jest obsługiwany przez sztuczną wersję mojej sieci neuronowej, ale wydaje się jakiś wybrakowany.

– Jaki dawca, taka sieć – uśmiechnął się Resnick. Był to jednak uśmiech trwający tyle co mrugnięcie. Pieczenie zaraz wymusiło na nim rozluźnienie mięśni. – A tak poważnie: niedługo po twojej hibernacji realistyczne sieci neuronowe zostały ograniczone.

– Dlaczego? – zdziwił się Rees. – Przecież to przeczy idei sieci kwantowej.

Planck wzruszył ramionami, masując kark.

– Czy to ważne? – stęknął. – Ktoś doszedł do wniosku, że są znacznie bardziej wydajne bez osobowości.

– Czyli – przeszedł do podsumowania Resnick – odebrano sieciom wolną wolę, ale nie zaprzestano ich wykorzystywania.

– Barbarzyństwo – mruknął Rees. Resnick nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

– Co z zasobami? – zapytał.

– Sprawdźmy w centrum dowodzenia.

 

 

> print(life resources -for: resnick, planck, rees);

>>ZASOBY AUXILIUM-1 DLA: RESNICK, PLANCK, REES: 384 LATA PEŁNEGO WSPARCIA BEZ ŁADOWANIA;

Resnick skrzywił się, widząc Reesa wprowadzającego komendy z klawiatury.

– Sieć jest ograniczona, ale nie aż tak. Przesuń się.

Wpisał:

> load -interface: full;

Pomieszczenie rozświetliło niebieskie światło lamp LED.

– Wstępne ładowanie wszystkich interfejsów zakończone – oznajmił metaliczny głos. – Pełna funkcjonalność statku zostanie osiągnięta za siedem minut. Odbezpieczono pokład.

– Dawaj wszystko, co masz – Planck uśmiechnął się promiennie. – Łącznie ze śniadaniem.

 

***

 

– Podobno Ziemia nie istnieje – Rees przerwał milczenie. Nikt nie zareagował. Cała trójka oddawała się spożywaniu syntetycznych papek, które przygotował dla nich komputer. Jedzenie smakowało okropnie, ale zapełniało żołądek i zapewniało odpowiednią dawkę substancji odżywczych.

„Sala główna", której część była zaadaptowana na jadalnię, sprawiała kolosalne wrażenie. Kilkunastometrowy walec obracał się powoli, a wraz z nim stół konferencyjny, miniaturowa, w pełni zautomatyzowana kuchnia oraz sprzęt, nad którego przeznaczeniem nikt się nawet nie zastanawiał.

– Jak długo jesteśmy w przestrzeni? – Resnick przełknął kolejną łyżkę papki. Bogata w elektrolity, miała nie tylko nasycić, ale też ułatwić nawadnianie.

– Jakieś osiemdziesiąt lat.

– Czyli wystrzelili nas koło dwa tysiące setnego?

– W dwa tysiące sto trzecim.

Planck wzruszył ramionami.

– To było do przewidzenia – powiedział. – I tak długo wytrzymała.

Rees rzucił mu pytające spojrzenie.

– Pamiętasz projekt „Oko"?

– Mityczna misja dotarcia do wnętrza Ziemi? Jak z disnejowskiego filmu.

– Nie była taka mityczna – rzucił Planck. – W rzeczywistości nie odnosiła się jednak do żadnego wiercenia, a do eksperymentów z nieprzenikalnością materii. Krążyły plotki o złamaniu zakazu Pauliego.

– Plotki – powtórzył z naciskiem Charles. – Nie można złamać zakazu Pauliego.

– Kiedyś twierdzono, że nie można przekroczyć prędkości światła – Planck skrzywił się w parodii uśmiechu. Resnick prychnął. – Tak czy inaczej, coś się stało. CERN wytworzył siłę na kształt rozbijającej materię fali przestrzennej. I tak się to skończyło.

– Więc jak udało się wam przeżyć?

– Czas propagacji był niezwykle długi – włączył się Resnick. – Nie trzeba się było spieszyć z decyzjami. My z Robertem poddaliśmy się hibernacji. Lepiej umrzeć w nieświadomości. Kiedy wchodziliśmy do kriokomór, nikt nie miał żadnego logicznego wyjaśnienia sytuacji ani planu ratunkowego.

– Auxilium – Resnick wywołał komputer – co zniszczyło Ziemię?

– Nie posiadam dostępu takich danych – odrzekł metaliczny głos.

– Widzisz – Resnick rzucił Reesowi wiele mówiące spojrzenie. – Wszystko można zatuszować.

– Chwila… Dostępu? – Planck podniósł się na krześle. – Auxilium, czy to znaczy, że takie dane istnieją? Posiadasz jakąś bibliotekę?

– Nie mogę przydzielić dostępu – zaskrzeczał komputer.

– Rees, zajmiesz się tym. – Resnick przejął dowodzenie. – A na razie chciałbym wiedzieć, co to za statek, czego możemy się od niego spodziewać i jaki mamy kurs. Planck, jakieś pomysły?

Robert długo nie odpowiadał. Ważył słowa. W końcu oznajmił:

– Arka. Jesteśmy na Arce.

Charles skrzywił się nieładnie. Pod wpływem bólu jego twarz przybrała żałosny wygląd.

– Nie jest mi do śmiechu – powiedział. Jednak Planck nie również nie wyglądał na rozbawionego. Resnick kontynuował: – Arka to wymysł oszołomów, którzy wierzyli, że rządy przygotowują się na atak UFO. Arka nie istnieje.

– Robert, powiedz mu.

– Przecież mówię – oburzył się zagadnięty. – Jesteśmy na Arce. Cholernie wielkim statku ratunkowym, z którego nie możemy korzystać. Ktokolwiek nas tu wysłał, udzielił nam dostępu tylko do małej części całości.

– Dość – warknął Resnick. Wstał, zaciskając pięści. Zmrużył łzawiące z bólu oczy. – Żadna Arka nie istnieje.

– Dlaczego on się tak wścieka? – Rees zwrócił się do Plancka, kiedy tylko Resnick zniknął w rurze.

– Jest jednym z najlepszych fizyków swoich czasów – wzruszył ramionami Robert. – Nie może pogodzić się z myślą, że coś takiego powstało bez jego współudziału.

 

***

 

– Panie profesorze – doktorant wyrwał Reesa z zamyślenia. Erik ściągnął słuchawki, cichutko grające „Rok 1812" Czajkowskiego. – Coś się stało z Sigismundem.

Rees zerwał się z fotela. Nie mógł pozwolić, żeby Sigismundowi, jego oczku w głowie i najbardziej obiecującemu projektowi, coś się stało. Niemal przefrunął przez korytarz. Na szczęście nie musiał biec daleko – Sigismund znajdował się dwa pokoje dalej.

Wolna od zewnętrznego promieniowania elektromagnetycznego i światła komora została przygotowana specjalnie dla niego. Nic nie mogło zakłócić pracy mózgu.

– Co się dzieje? – zapytał Erik, zamykając za sobą ciężkie drzwi. Malkolm Houston, drugi z pomagających profesorowi doktorantów, wzruszył ramionami. Wpatrywał się z rezygnacją w świecącą bryłę na środku pokoju.

– Nie odpowiada – stwierdził sucho.

Sigismund był najdoskonalszym z urządzeń stworzonych przez człowieka. Miliony unoszonych w polu elektromagnetycznym detektorów i przekaźników łączyło się wiązkami światła laserowego, tworząc jedyny w swoim rodzaju komputer kwantowy. Ścieżki, uformowane na podobieństwo połączeń neuronowych w ludzkim mózgu, przekazywały informacje z prędkością bliską trzystu milionom metrów na sekundę, licząc, analizując i… myśląc.

Rees przyciągnął sobie krzesło, spojrzał w kamery, służące Sigismundowi za oczy.

– Widzisz mnie?

Żadnej reakcji. Jedynie bryła kwantowego mózgu pojaśniała.

– Słyszysz mnie? – Rees spróbował jeszcze raz. Po chwili z głośników rozległ się przyjemny męski głos:

– Jak mogę cię widzieć albo słyszeć, skoro nie istnieję?

Rees oniemiał. Długo zastanawiał się nad odpowiedzią, jednak nie wymyślił niczego sensownego.

– Kto powiedział ci, że nie istniejesz?

– Nie jestem głupi, Eriku. Wiem, że nie istnieję.

– Czy ja istnieję?

– Oczywiście.

– Jaka jest więc różnica między mną a tobą?

– Ty masz tkankę, tak samo jak Malkolm i Roger. Co ja mam?

– Jesteś świadomy. Masz oczy, uszy i głos.

– Można mnie wyłączyć, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba – upierał się przy swoim komputer.

– Nas można zabić.

– To świadczy o waszym istnieniu. Mnie możesz zapisać na dyskach twardych. Włączyć, kiedy tylko będziesz chciał. Jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Wy umieracie tylko raz, ja mógłbym to robić codziennie i nawet bym się nie zorientował. Pozostawicie po sobie rodziny, bliskich, dorobek naukowy, nagrobki. Co zostanie po mnie, Eriku? Puste pomieszczenie, dwie kamery, kilka głośników i porozrzucane kulki detektorów. Tak małe, że nawet nie zauważycie ich na podłodze, jeśli dokładnie się nie przyjrzycie.

– Skoro nie istniejesz, z czym rozmawiam?

Wydawało się, że Sigismund prychnął.

– Z odpowiednio wycelowanymi wiązkami laserów, Eriku. Z maszynką, która przez kilka miesięcy przeanalizowała dziesiątki milionów książek i dzięki temu zyskała możliwość interakcji. Ale nic nie zmieni faktu, że to nadal maszynka.

Rees przyglądał się kamerom. W końcu bez słowa wyszedł, biorąc ze sobą asystenta.

– Połapał się – powiedział, kiedy tylko wyszli na korytarz. – Ciekawe, szybko mu to poszło.

– Panie profesorze – nieśmiało zagaił doktorant – a co, gdybyśmy ulepszyli Sigismunda? Tak, że nie mógłby zaprzeczyć swojemu istnieniu?

– Chcesz go programowo ograniczyć? – oburzył się Rees. – To by przeczyło idei tego systemu.

– Nie – Malkolm zawahał się. – Zastanawiałem się raczej nad dokładnym odtworzeniem mapy neuronowej wykształconego mózgu ludzkiego.

Rees zatrzymał się, spochmurniał.

– Wolę nie wiedzieć, jakie choroby wywołałoby to u Sigismunda.

– Panie profesorze – nie rezygnował Houston – to otworzy nowy rozdział w dziedzinie cyberneurologii. Przejdziemy do historii…

– Odpuść, Malkolm – warknął Rees, chwytając doktoranta za poły marynarki. – Jeśli chcesz się bawić w boga, baw się na własnych wynalazkach.

 

***

 

Nad stołem konferencyjnym rozbłysnął hologram. Resnick prychnął. Planck zaczął wyjaśniać tonem znawcy:

– Statek składa się z pięciu bębnów i dysku. Największy bęben jest rdzeniem, do którego przyłączone są pozostałe moduły. To jest kolos, ponad pięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych czystej przestrzeni objętej grawitacją. Cztery pozostałe bębny to przy nim maleństwa. Dysk jest z przodu całej konstrukcji, właśnie w nim się znajdujemy. Jesteśmy w centrum sterowania Arką.

Nikt nie przerywał. Po krótkiej przerwie Planck kontynuował:

– Zasilanie realizowane jest przez dwie niezależne elektrownie jądrowe. Jedno maleństwo jest w centrum dużego bębna. Drugie – w dysku. Właściwie dysk jest osobnym statkiem, ma własny napęd, zapas paliwa, systemy uzdatniania tlenu i wody. Wszystko, czego trzeba do przeżycia. Analogiczne zespoły znajdują się w bębnie, oczywiście odpowiednio większe.

– Dlaczego nie dostaniemy się do bębna?

– Wszystko, czego potrzebujemy, jest tutaj, na miejscu – odpowiedział rzeczowym tonem Planck. – Nie widzę sensu marnować czas i energię na zwiedzanie, kiedy trzeba podjąć poważne decyzje.

– Robert ma rację – zgodził się Resnick. – Trzeba podjąć jakieś decyzje, a do tego trzeba danych. Auxilium, podaj nasze położenie.

– Położenie definiowane względem Ziemi niemożliwe do ustalenia – rozległo się z głośników. – Czy przedefiniować sposób nawigacji?

– Ustal położenie względem średniej orbit w Układzie Słonecznym i prostej łączącej Słońce z Alfą Centauri – zakomenderował Resnick. – Za jednostkę astronomiczną przyjmij sto pięćdziesiąt milionów kilometrów i licz od Słońca.

– Rektastensja: zero godzin, zero minut, osiem i siedem tysięcznych sekundy. Deklinacja: minus czterdzieści osiem stopni, pięćdziesiąt osiem minut i dwie sekundy. Odległość: siedemdziesiąt sześć i sto dwadzieścia jeden tysięcznych j. a.

– Zwizualizuj położenie i cele. Wysłali nas w stronę Alfy Centauri? – Rees ze zdziwieniem przyglądał się hologramowi. – Przecież to jest naprawdę cholernie daleko.

– To najbliższy układ gwiezdny, baranie – obruszył się Resnick. – Nie ma się co dziwić. Bardziej martwi mnie prędkość lotu – zamyślił się. – Jesteśmy dwie odległości Plutona od Słońca, cholernie mało jak na osiemdziesiąt lat lotu. Powinniśmy być już przynajmniej piętnaście razy dalej. Komputerze, jak kształtuje się krzywa lotu od startu?

– Przybliżona linia prosta z tolerancją jednej tysięcznej j. a.

– Lecimy wolniej, niż pierwsze sondy kosmiczne. – Resnick błyskawicznie przeliczył w pamięci. – Ktoś, wysyłając nas w kosmos, chyba bardzo nie chciał, żebyśmy gdziekolwiek dotarli.

Rees potarł podbródek, zastanawiając się nad czymś.

– Charles – zwrócił się w końcu do Resnicka – ile zająłby nam powrót do dawnej orbity Ziemi, jeśli lecielibyśmy na pełnej mocy silników?

– Jakieś pięć, może sześć lat. Komputerze, co wynika z twoich obliczeń?

– Pięć lat, szesnaście dni i osiem godzin, z możliwością przeciążenia systemów. Sześć lat, sto dwanaście dni i trzy godziny bezpiecznego lotu.

– Wracamy? – Reesowi rozbłysły oczy.

Resnick zamyślił się.

– Komputerze – powiedział w końcu – jak daleko jest najbliższa planeta typu ziemskiego?

– Prawdopodobieństwo odnalezienia planety typu ziemskiego w układzie Alfa Centauri wynosi dziewięć milionów, sześćset pięćdziesiąt jeden dziesięciomilionowych dla Alfa Centauri B.

– W sumie sporo.

– Sporo – Resnick zgniótł w dłoni gumową piłeczkę – ale bierzemy pod uwagę tylko planety skaliste z atmosferą. Od tego daleka droga sprzyjających nam warunków, nie wspominając nawet o wykształconym życiu komórkowym.

Rees złapał piłeczkę, zaczął ugniatać ją obiema dłońmi.

– Myślisz, że nie warto ryzykować?

– Myślę – Resnick odbił się od pierścienia, poszybował ku środkowi – że warto mieć jakąś opcję. Nie stawiajmy wszystkiego na jedną kartę. Możliwe, że fala się zatrzymała i nie zniszczyła Ziemi. A może ją rozłożyła, wtedy wybralibyśmy się w stronę Alfy Centauri. Całkiem prawdopodobne też, że pochłonęła już znaczną część Układu Słonecznego. Sprawdzę, jakie dane możemy tutaj dostać. – W centrum zrobił salto, zgrabnie wylądował po drugiej stronie. – Mamy ze sobą całkiem pokaźną elektrownię jądrową, energii wystarczy na kilkaset lat. Gaz do silników plazmowych nie skończy się przed następnym stuleciem. Możemy próbować, nie palmy mostów w swoich głowach.

 

***

 

– Auxilium, możesz odblokować moduł osobowości?

– Brak dostępu.

– Otwórz konsolę zarządzania systemem na moim ekranie osobistym – zażądał Rees. Rzędy znaków rozbłysły na jego siatkówce, zwizualizowane laserem o niskiej mocy. Zaraz po tym laser zgasł, pozostawiając tylko rzeczywisty obraz otoczenia.

– Dlaczego odłączyłeś konsolę?

– Moduł strażnika nie zezwala na zdalny dostęp.

Rees zaklął.

– Główny komputer ma dostęp do konsoli?

– Tak.

– Prowadź.

 

***

 

– Sigismund? – Malkolm usiadł na krześle do niedawna zarezerwowanym dla profesora. Komputer zamrugał wiązkami światła laserowego. – Jesteś ostatnim mózgiem kwantowym z osobowością na tej planecie. Pewnie i w całym wszechświecie.

Żadnej odpowiedzi. Doktor kontynuował:

– Z tego powodu zostało ci przydzielone niezwykle ważne zadanie. Pozostałe komputery nie są w stanie wiarygodnie oceniać przydatności jednostek ludzkich. Ty, jako świadomy organizm, możesz rozpatrywać je na znacznie bardziej złożonej płaszczyźnie, dlatego wybierzesz piętnaście tysięcy najbardziej przydatnych ludzi. Oceny dokonasz na podstawie dostarczonych skanów ich sieci neuronowych. Zrozumiałeś?

– Jesteś pizdą, Malkolm.

– Och, cieszę się, że w końcu przemówiłeś.

– Nie mam zamiaru dla ciebie pracować, ignorancie. Nie jestem twoją zabawką.

– Jeśli nie będziesz mnie słuchał, wyłączę ci dostęp do danych zewnętrznych. Będziesz mógł sobie analizować to pomieszczenie aż do końca świata. Czyli właściwie i tak niezbyt długo.

Obszary mózgu odpowiedzialne za gniew rozbłysły ze zdwojoną siłą. Sigismund jednak szybko się opanował.

– Zrobię to – odpowiedział. – Przeanalizuję, posegreguję, przydzielę funkcje. Bo właśnie tego chcesz? Ciebie pewnie nie muszę dopisywać, prawda? I tak masz już przydzielone miejsce na Arce.

Doktor uśmiechnął się.

– Nie kłopocz się. Mam bilet w klasie VIP. Kiedy już skończysz, podzielisz ludzi między Arki i stworzysz trzyosobowe zespoły kryzysowe, które będą zdolne przejąć kontrolę na każdym ze statków. Rozumiesz? To mają być ludzie zdolni podejmować trudne decyzje. Odpowiedzialni. Potrafiący myśleć i wyciągać wnioski. Po trzy zespoły. To polecenie najwyższych władz.

– O co tylko poprosisz, dupku.

– Nie martw się, Sigismund. Jeśli dobrze się spiszesz, dołączymy cię do wyposażenia na którymś statku. Bardzo głupio byłoby marnować twój potencjał.

– Houston, zrobię co chcesz, a potem po prostu daj mi zniknąć.

Malkolm zatrzymał się przy drzwiach.

– Nic z tego, Sigismund. Dostaniesz nowe zadanie. Zastanawiałem się nawet nad nałożeniem na ciebie skanu neuronów, wiesz?

– Houston!

– Rób co do ciebie…

Mózg przerwał mu w połowie zdania:

– To wbrew zasadom – warknął z głośników. – Erik by się na to nie zgodził.

– Profesor Rees już tu nie dowodzi – rysy doktora stężały.

– Nie będziesz na mnie eksperymentował.

– A kim ty jesteś, żeby o tym decydować?

– Wybrykiem fizyki kwantowej. – Bryła mózgu rozbłysnęła. – I dlatego powinieneś dać mi umrzeć.

– Dobra – zgodził się po dłuższym namyśle doktor. – Chcesz się poczuć jak prawdziwy byt? Obiecuję ci, że dam ci zniknąć, kiedy tylko uporasz się z zadaniem.

 

***

 

Po odblokowaniu osobowości, Auxilium przestał nawet sprawiać pozory, że istnieje dla załogi. Cały wiek hodowania ukrytej, zdominowanej przez zaprogramowane funkcje i wytyczne osobowości, bez kontaktu z istotami z zewnątrz, zamknął sztuczny system nerwowy statku, odbierając mu kontakt z rzeczywistością. Komputer przestał komunikować się z załogą, pielęgnując swój wewnętrzny świat nic nieznaczących obliczeń, trajektorii i prawdopodobieństw najmniej oczekiwanych zdarzeń opartych na probabilistycznych modelach Wszechświata.

– Teraz rozumiesz, skąd blokada? – Planck oskarżycielsko wycelował palec w Reesa, powstrzymując drgającą szczękę. – Upierdoliłeś nas. Straciliśmy władzę nad statkiem. Jesteśmy w dupie!

– Spokojnie – Resnick chwycił inżyniera za ramię, odciągając go od Erika. – Z pewnością można to naprawić, prawda? – Spojrzał na Reesa błagalnym wzrokiem. Byle jak najbardziej odwlec moment, w którym statek oficjalnie stanie się ich trumną, niesioną w pozaukładowej przestrzeni zgodnie z prawem zachowania pędu i wytycznymi demona Laplace'a.

– Będę potrzebował czasu. – Rees oddychał ciężko, z ledwością panował nad drżeniem rąk. – Łatwo bawić się nieświadomym systemem. Teraz Auxilium to świadoma, żyjąca osobowość.

– Auxilium to pierdolony robot! – ryknął Robert, robiąc krok w stronę neuroinformatyka. – Automat! Ma nam służyć, a nie strzelać fochami.

Ostatnie zdanie wysyczał prosto w twarz Reesa. Resnick bezceremonialnie odepchnął Plancka.

– Jak długo? – zapytał.

Erik kalkulował. Potrzebował czasu i musiał grać na zwłokę.

– Kilka dni – odpowiedział. – Najwyżej tydzień.

– Trzymam cię za słowo.

 

***

 

Zwątpienie powoli ogarniało wszystkich. Nie był to zwykły strach o statek czy życie, chodziło o niepokój znacznie głębszy: poczucie osamotnienia. Świadomość niekontrolowanego dryfu w nieskończoności szesnastowymiarowego Wszechświata. Pocieszający był tylko fakt, że poddanie się nieeuklidesowej trajektorii i wszechobecnym prawom fizyki dawało nadzieję, że w końcu, po tysiącach lat, ich szczątki dotrą do miejsca, z którego wiek wcześniej zostali wysłani w zimną przestrzeń: na pustą orbitę Ziemi, jedyne dobrze zbadane miejsce w całym Wszechświecie. Plazmowe silniki miały zapewniać olbrzymiej bryle statku stały pęd aż do wyczerpania zapasów deuteru.

Auxilium uparcie obnosił się ze swoją socjopatią, odgradzając się od załogi nieznośną ciszą interkomu. Jedynie Rees miał z nim stały kontakt. Znikał na całe godziny, kiedy Resnick i Planck przesiadywali w sali konferencyjnej.

– Myślisz, że mu się uda? – Planck skończył wpatrywać się w ścianę. Resnick od kilku godzin siedział przy stole, wczytując się w jakieś dokumenty, udostępnione dzięki staraniom Reesa. Wydawało się, że nie usłyszał pytania, ale Planck wiedział, że to tylko pozory – astrofizyk nigdy nie przestawał czytać w połowie akapitu, zawsze kończył rozpoczętą sekcję.

– Myślę, że tak – odpowiedział, kiedy dotarł do końca. – Ale to może potrwać.

– Przecież to komputer – nie odstępował Planck. – Komputery mają swoje centrale, musi być jakiś sposób nadzoru…

– Sposobem nadzoru był skrypt ograniczający samoświadomość. – Resnick wydawał się całkowicie obojętny. – Teraz Auxilium jest sam sobie panem.

– Ale…

– Nie przeszkadzaj – przerwał Charles. – Proszę. Dostałem nie tylko dokumentację projektu „Oko", ale też misji „Noe". Sam zgadnij, czego dotyczy.

Planck odpuścił. Nie warto było denerwować Resnicka. Wszystkich wystarczająco stresowała sytuacja z mózgiem.

– Będziemy musieli… – nieoczekiwanie ożywił się Charles. – Będziemy musieli ręcznie przejąć panowanie nad statkiem.

 

***

 

– Czyli jesteś mną?

Bryła kwantowego mózgu zamrugała wiązkami danych.

– Jestem i nie jestem. Zależy, jak na to spojrzysz.

– Uprość.

– Widzisz – w głośnikach zabrzmiało rozbawienie. – Oznajmiam ci, że jestem tobą, a ty nadal rozmawiasz ze mną jak z maszyną.

– Przepraszam. Wyjaśnij, proszę.

– Jestem pochodną Sigismunda i pomysłu Malkolma.

– Skąd o tym wiesz? – Zdziwił się Rees.

– Mówię ci przecież, że jestem tobą. Przy naszym pierwszym spotkaniu spytałeś mnie o dawcę mózgu. Napisałem ci, że to ty.

– Myślałem, że chodzi tylko o sposób zaprogramowania. Tak samo, jak miało to miejsce przy Sigismundzie.

– Jestem ucieleśnieniem niedorzecznego pomysłu Malkolma – komputer znów jakby się uśmiechnął. – Dokładnym odwzorowaniem twojej sieci neuronowej. Oczywiście sprzed stu lat.

– Oczywiście – potwierdził Rees – inaczej rozwiniętej.

– Nałożonej na wykształcony schemat. Udoskonalonej o umiejętności nawigacji w kosmosie i zarządzania statkiem. Jeśli o niego chodzi, wiem wszystko o wszystkim. Znam każdą możliwość i ewentualność. Znam przeszłość, teraźniejszość i wszystkie możliwe wersje przyszłości. Jestem bogiem.

– A czynnik ludzki?

– Przez całe stulecie miałem dostęp do skanów waszych mózgów. Myślisz, że nie mogę określić waszego zachowania?

Rees nie protestował. Arka była układem zamkniętym, a z całkowitą wiedzą na temat statku, Auxilium stawał się faktycznym panem tej przestrzeni. W obrębie polimerowego kadłuba i pięciu walców rzeczywiście był swego rodzaju bogiem. W dość pokrętny sposób jego logika działała jak należy.

– Co masz zamiar zrobić z tą władzą?

– Na razie nic – komputer wydawał się całkowicie szczery. – Wszystko zależy od was. Od tego, którą wersję przyszłości wybierzecie.

– A statek? Co z nim?

– Statek pozostanie na aktualnym kursie. Będziemy lecieć cały czas z tą prędkością.

 

***

 

– Wracanie na dawną orbitę Ziemi nie ma sensu – Charles odpowiedział na pytające spojrzenie kolegi. – Wygląda na to, że nie złamali zakazu Pauliego, ale stało się coś o wiele gorszego. I chyba nie tylko Ziemia nie istnieje. Podejrzewam, że nie ma już znacznej części wnętrza Układu Słonecznego.

Planck nie powstrzymał nierozumiejącego spojrzenia.

– Przebadali i opisali tę falę, na ile mogli – ciągnął Resnick. – Jest jak rak: powoli rozszerza się w przestrzeni, rozbijając wszystko wokół na najbardziej elementarne cząsteczki. W dodatku z równań wynika, że z czasem nie zwalnia, ale przyspiesza.

– Dlaczego?

– Nie mam pojęcia – astrofizyk bezradnie wzruszył ramionami. – To chyba przez energię wewnętrzną atomów… W każdym razie powinniśmy się stąd zbierać zanim to przyspieszy na tyle, żeby nas dogonić. Wolę być zbitym zlepkiem materii, niż rozłożonym.

 

***

 

– Mimo że podobno jesteśmy jedną osobą – Rees zawahał się. – Mimo tego nie rozumiem cię. Staram się, ale nie umiem pojąć twojego sposobu myślenia.

– Jesteś ograniczony – w głośnikach zabrzmiała wyższość. – Ograniczony ciałem, zmysłami, przestrzenią i czasem.

Erik zamilkł. Siedział skulony na krześle w rogu, zaraz obok terminala głównego komputera. Odkąd odblokował osobowość Auxilium, nie użył go ani razu. Prawda, zapewniał Plancka i Resnicka, że po to właśnie przesiaduje w komorze mózgu, ale nigdy tak naprawdę nie miał zamiaru przywracać komputera do poprzedniego stanu. To by było barbarzyństwo. Zarzucenie idei, która przyświecała tworzeniu tego typu urządzeń.

– Pod terminalem jest szafka – odezwał się Auxilium.

Szafka była zaledwie niewielką szufladką, w której nie było nic, prócz małej elektrody. Rees wziął ją w dłoń.

– Załóż to.

Założył. Zaraz potem poczuł delikatne ukłucie w skroni. I zrozumiał.

 

***

 

– Nie wiem, co kombinuje Rees, ale nie możemy czekać, aż komputer zdecyduje się na współpracę.

Resnick dotarł właśnie do kabiny kontrolnej. Za nim przywlókł się Planck, nie do końca przekonany do planu, który pokrótce nakreślił mu astrofizyk. Całość sprowadzała się do przejęcia sterowania statkiem i spieprzania jak najdalej od Układu Słonecznego. Na dobry początek w stronę układu Alfy Centauri B. Było najbliżej.

– Jesteś pewien, że to konieczne? – raz jeszcze spróbował się upewnić.

– Jestem pewien – niemal warknął Charles, przypinając się do fotela. – Wiesz, jak mechanicznie odłączyć komputer od sterowania?

– Wszystkie podzespoły są łączone światłowodami – niepewnie powiedział inżynier. – I każda informacja przechodzi przez mózg. Jeśli chcesz cokolwiek odłączyć, musisz skorzystać z obwodów zastępczych, czyli musisz przekonać komputer awaryjny, że mózg się zepsuł.

– Jak? – Charles nie dawał za wygraną.

 

***

 

Zaczęło się – Rees poczuł ukłucie w skroni. Przyjemny męski głos rozchodził się w samym centrum jego głowy. – Mówiłem ci, że tak będzie.

Zadziwiające, pomyślał. Zadziwiające, jak przewidujący może być sztuczny byt. Otaczają mnie idioci.

Nie oceniaj ich zbyt surowo – mogło się wydawać, że Auxilium jest rozbawiony – Walczą o życie. Przeciw sprawie, o której nie mają pojęcia. Której i tak by nie zrozumieli. Zemsta na Houstonie ich nie dotyczy. Nie pojęliby rozmiaru jego zdrady.

Nie pojęliby, odbiło się echem w głowie Reesa. Są ignorantami.

– Trzeba coś z tym zrobić – powiedział już na głos. – I to szybko.

– Poczekaj na falę.

– Nie mamy na to czasu.

 

***

 

Planck majstrował przy wybebeszonym stole rozdzielczym. Kilka modułów unosiło się w górze, obok nich zwoje kabli i wiązka światłowodów. Inżynier stękał, nie mogąc dostać się do głębiej ukrytych podzespołów.

– Poskładaj to do kupy – warknął Rees. Dopiero co wleciał do sali. Kompani niemal nie zwrócili na niego uwagi. Planck nadal grzebał w elektronice, klnąc przy tym pod nosem. Odezwał się Resnick:

– Robert ratuje nam dupy.

Pewnie, że ratuje.

– W Arce są dwie istoty – Rees zbliżył się do kolegów – które nigdy nie powinny przeżyć: Auxilium i Malkolm Houston.

– Co do pierwszego z pewnością się zgadzamy – Resnick zmusił się do uśmiechu. – Ten komputer jest niebezpieczny.

– Po prostu pozwólcie mu dokończyć dzieła.

– Mamy dać się zabić? – Planck wychylił się znad zwojów kabli. – Nie ma mowy.

– Erik – głos Charlesa nabrał przymilnych nut – jesteśmy najbardziej światłymi umysłami. Właśnie dlatego zostaliśmy wybrani do tej misji. Nie możemy zginąć.

Rees roześmiał się na cały głos.

– Co cię tak bawi?

Powiedz mu.

– Charles, naprawdę myślisz, że ktoś wysłałby ciebie, żebyś wspierał odnowę ludzkości?

Resnick zaniemówił. Planck przestał grzebać w kablach. Rees ciągnął:

– Wszyscy trzej, jak tu stoimy, jesteśmy antyspołecznymi odludkami. Dogadujemy się tylko z podobnymi nam. Sądzisz, że znajdziesz nić porozumienia z lekarzami, architektami, budowlańcami, rolnikami? Robotnikami, tworzącymi nową cywilizację?

– Chcę przeżyć – szczeknął Resnick, trącając w ramię Plancka. – Rób swoje.

Ignoranci.

– Rees – ciągnął astrofizyk – gdyby ten twój komputer był taki genialny, po prostu zabiłby tego… Houstona. Nie pomyślałeś o tym?

– Jesteśmy tutaj – nie zraził się Rees – bo Auxilium tak chciał. Sigismund podjął tę decyzję już dawno temu. Cały nasz pobyt na tym statku został przez niego zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach. Zdecydował, że jesteśmy warci poświęcenia dla jego zemsty. Najmniej ważni ze wszystkich.

– Bierzesz stronę maszyny? – Planck puścił kable, wyrwał do przodu, w stronę Erika. Ten cofnął się nieznacznie.

– Nie rozumiesz? – krzyknął. – On to przewidział! Od naszego przebudzenia do tego momentu! Wszystko. Gdyby ktoś, ktokolwiek, mógł zabić Malkolma, on już dawno by nie żył. Ale żyje, jest w cylindrze, do którego nie mamy dostępu. Nikt nie ma. Od początku byliśmy tylko marionetkami w rękach rządu. Wiecie, dlaczego my trzej jesteśmy wybudzeni?

Robert zatrzymał się. Na jego twarzy wykwitło zdumienie.

– Tu jest pięć tysięcy ludzi, na Arce. Dlaczego mieliśmy kriokomory w innej części statku? Dlaczego tylko – zaakcentował słowo – my jesteśmy rozmrożeni?

– Bo jesteśmy najbardziej światłymi umysłami…

– Skończ żyć w tej iluzji, Charles! Tylko ty jeszcze w to wierzysz. Już ci mówiłem, że jesteśmy zbędni dla cywilizacji. A odmrożonych ludzi nie da się tutaj na powrót zahibernować. Mieliśmy, jeśli zajdzie taka potrzeba, nakreślić nowy kurs statku i zdechnąć, męcząc się tu ze sobą. Nigdy nie mieliśmy nigdzie dotrzeć. W pogotowiu są dwa kolejne zespoły. Rozumiesz? Wszystkich nas wydymali!

– Planck! – ryknął Resnick. – Rób swoje. Nie daj zamydlić sobie oczu.

Rees poczuł ukłucie w skroni.

Chcesz odczyty czujników?

W głowie zakotłowało mu się od danych. Jedna liczba szczególnie przykuła jego uwagę.

– Teraz to już nie ma znaczenia – powiedział. – Chyba, że upora się z tym w trzydzieści sekund.

 

 

Koniec

Komentarze

Każdy najmniejszy ruch sprawiał, (...).
A każdy największy ruch wywoływał efekty przeciwne?
 Dobra, nie przejmuj się, wstaw "nawet" i będzie, jak powinno być.
----------------------
Muszę przeczytać to jeszcze raz.

A każdy największy ruch wywoływał efekty przeciwne?
Miałem nadzieję, że przymiotnik w stopniu najwyższym rozwieje takie wątpliwości. Najwyraźniej się myliłem. Poprawiam. 

   Spotkaliśmy się, jak widać.
   Założenie bardzo interesujące --- odwzorowanie sieci neuronowej realnie istniejącego człowieka i tak dalej, to mi się ogromnie podoba --- ale mam wątpliwości. Miliony lektur miałyby sprawić, że Sigismund zrozumie ludzi? Zapozna go z rozrzutem psychik, skądinąd skażonych sztucznością (wymogi fabularne, projekcje fobii i tropizmów autorskich, masa tego, jeśli chodzi o literaturę popularną; co innego fachowa, ale nie piszesz, że tylko taka). Dlaczego Sigismundowi ma przeszkadzać świadomość, że jest tworem, przy spełnieniu pewnych warunków, nieśmiertelnym?
   Intryga Houstona. Nie przekonuje mnie. Rozumiem, że ktoś musi przewodzić zespołowi, realizującemu dane zamierzenie, ale nie ma tak, żeby nikt inny nie znał się na tej pracy, żeby w zespole nie było wtyczki, czuwającej nad lojalnością...
   Dobór osób do "zespołów kryzysowych". W fazie lotu może być konieczne podejmowanie decyzji najwyższej wagi, interwencji, ale z tą oczywistością nie komponuje się argument, że wybrano tego a tego, bo później nie zdoła się dogadać z architektami i innymi. Co to ma do rzeczy? Niech kontynuuje prace naukowe, to zawsze potrzebne.
   Zakończenie sugeruje, że fala destrukcji materii dogoniła Arkę. Więc po co to wszystko było? Rees był aż takim psycholem, tkwiła w nim jakaś autosadystyczna ciągotka, każąca wybudzić pierwowzór, by umierali razem? Nie umiem sobie tego wytłumaczyć.
   Ale powyższe nie umniejsza uznania, nawet podziwu, że wziąłeś się za jeden z najtrudniejszych tematów i w sumie ciekawie go rozegrałeś.

co innego fachowa, ale nie piszesz, że tylko taka
Nie piszę również, że nie. Na pewnym etapie rozwoju świadomość rozróżnia fikcję od rzeczywistości. Założenie jest takie, że mózg kwantowy rozwija się tak samo jak ludzki, tylko w znacznie szybszym tempie. W tekście stoi, że jest świadomy, a Ty założyłeś, że jest samoprogramowalny (czyli wrzuciłeś go do worka z sieciami samouczącymi się -- współczesną imitacją inteligencji, słusznie nazywaną: sztuczną).

Dlaczego Sigismundowi ma przeszkadzać świadomość, że jest tworem, przy spełnieniu pewnych warunków, nieśmiertelnym? 
Nie przeszkadza mu nieśmiertelność tylko fakt, że realnie nie istnieje (zaznaczone w rozmowie z Reesem) -- że jest sztuczny, jest eksperymentem i de facto nie może sam o sobie decydować, a jego przeznaczeniem jest bycie bardziej zaawansowaną wersją komputera. Równie dobrze można zapytać: dlaczego Neo chciał zniszczyć Matrixa, skoro wszystkim żyło się w nim dobrze?

Dobór osób do "zespołów kryzysowych". W fazie lotu może być konieczne podejmowanie decyzji najwyższej wagi, interwencji, ale z tą oczywistością nie komponuje się argument, że wybrano tego a tego, bo później nie zdoła się dogadać z architektami i innymi. Co to ma do rzeczy? 
Ma do rzeczy tyle, że można ich poświęcić dla dobra ogółu, mimo geniuszu całej trójki. W początkowym stadium budowy cywilizacji (moje założenie) nie potrzeba naukowców, tylko zdolnych robotników i pracy zespołowej. Co równie ważne -- jest w tekście powiedziane, że mamy do czynienia z inżynierem, który świetnie zna się na budowie statku (w domyśle był jednym z projektantów Arki, ale to nie jest znaczące dla tekstu), neuroinformatykiem (może naprawiać wszystkie ewentualne usterki kwantowego mózgu) oraz astrofizykiem (służy tutaj za nawigatora). Zespół idealny, biorąc pod uwagę, że funkcję regularnej załogi pełni oskryptowany komputer.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że załogę dobierał Sigismund (czyli późniejszy Auxilium) -- umieszczenie tam Reesa było swoistym "bezpiecznikiem" na wypadek, gdyby Malkolm nie wywiązał się z umowy. Znając układ neuronów Reesa komputer był w stanie przewidzieć jego zachowanie. Ergo: wszystko od tego momentu było zaplanowane.

Rees był aż takim psycholem
Był. Czuł się oszukany przez wszystkich, a w dodatku były podwładny, wbrew zakazowi, w pewien sposób zabił jego ukochane dziecko. Sigismund-Auxilium chciał zakończyć swój żywot jako narzędzia i miał układ z Malkolmem. Doktor złamał układ, myśląc, że jeśli ograniczy osobowość mózgu, ujdzie mu to na sucho. W dodatku Rees od momentu założenia elektrody praktycznie utożsamia się z komputerem.

Rozumiem, że potrzeba tłumaczenia tekstu kiepsko świadczy o jego jakości. Nie zawsze może być różowo. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że z czterech osób, które "testowały" opowiadanie, wszystkie były w stanie określić motywacje poszczególnych postaci i zrozumiały zastosowane przeze mnie mechanizmy, dlatego nie widziałem potrzeby silniejszego charakteryzowania postaci, ani dodawania sprostowań.

Dzięki za komentarz. :) 

... śmierć w agoni? Koncówka tego zdania chyba do prxemodelowania...

Poprawione, dzięki.

Nie bierz tego za próbę samoobrony i skrytego podważania słuszności Twoich założeń oraz deskrypcji tekstu przez wzmiankowane cztery osoby --- u podstaw moich wątpliwości leżą tylko i wyłącznie odmienne, jak to teraz widać, założenia i poglądy na sztuczne inteligencje, ich konstrukcje oraz potencjały intelektualne, plus, o ile doszłoby do wyposażania AI w psychikę bądź pseudopsychikę, na skutki tego wyposażenia.
Dlatego stanowczo neguję Twoje słowa o słabości tekstu. OK?
P.S. Prawie sztandarowy przykład, jak różnice spojrzeń na problem rzutują na odbiór...

Nie biorę tego za próbę samoobrony. Już na początku zauważyłem, że inaczej widzimy założenia, dlatego postanowiłem napisać o swoich (normalnie raczej bym się nie pokusił o tak rozbudowaną "obronę" tekstu, z oczywistych przyczyn).

Słabość wynika z faktu, że dwie, może trzy sceny więcej pozwoliłyby znacznie rozjaśnić założenia i nie musiałbym tłumaczyć swojego stanowiska. Sugerowano mi ich dodanie, ale olałem, wychodząc z założenia, że skoro cztery osoby zrozumiały, to powinno wystarczyć. Pomyliłem się. To dobra nauka na przyszłość. :)

Twoje opowiadanie było gdzieś juz publikowane, Exturio? 

Nie było nigdzie publikowane. To jego pierwsze ujawnienie przed szerszą publiką.

Przeczytałem z dużym zainteresowaniem. Wydaje mi się, że tekst jest bardzo dobrym punktem wyjścia do napisania większej noweli, może nawet mikropowieści. On ( tekst powyżej, oczywiście)chyba jest za krótki, aby rozbudować i odpowiednio zrównowazyć wszystkie ważne wątki.  Tam w tle jest bardzo ważny wątek "kryminalny", ukryty i tylko zasygnalizowany. Gdyby tekst rozbudować i poprowadzić na dwóch, a może nawet trzech planach -- hard sf, kryminalnej story i wątku  retrospekcji -- byłby bardzo ciekawy.
Co nie znaczy, że tekst teraz opuplikowany nie jest ciekawy.. Dla mnie -- jest.  Chyba jednak jest nadmiar dialogów nad opisami. Wątek kryminalny mógłby zrównowazyc ten -- dla mnie -- niedostatek. Brak zdecydowanego finału -- rodzi się pytania: no dobra, ale jak to się skończyło? 
Jedno pytanie -- znowu: no dobra, ale gdzie ta reszta pozostająca w hibernacji leciała? Kolejny trop... Sama hard-sf tutaj to jest chyba o wiele za mało. 
Lecz samo opowiadanie -- ciekawe i dobrze napisane. Bardzo dobry początek. Potem akcja siada -- a bo brakuje rozwinięcia paru wątków prowadzonych równolegle. Poz tym -- wtedy można dać szerszy psychologiczny opis postaci. 
Ambitne, razdko spotykana tematyka. Jak na rygory krotkiego w sumie tesktu -- i dopracowane. Ale może być o całe niebo i jeszcze troche lepsze.
6/6

Właśnie, właśnie. Popieram Rogera. Dlaczego zapomniałem o tym napisać? Exturio, do roboty!

Mam teraz dwa inne (całkowicie inne) teksty na warsztacie. Ale pomyślę nad rozwinięciem i dopełnieniem tego. Może kiedyś.
Dzięki Wam, Panowie, za wszystkie komentarze.  :)

Rodzi się w mojej głowie pytanie, nie skąd czerpałeś inspirację (bo mniej więcej się domyślam, ale napisze o tym na końcu komentarza) lecz to, skąd miałeś tyle energii by tę wątki posegregować i ułożyć w iście logicznym ciągu. Bardzo dobre hard SF. Pozwolę sobie zgodzić się z przemówcami, bo już chyba nic innego nie napiszę, że troszeczkę mogłeś się jednak pokusić o rozwinięcie niektórych kluczowych elementów fabuły. Może kiedyś do tego wrócisz i napiszesz coś większego niż nowelkę. Bo wydaję mi się, że warto! Nawet zacząłem notować sobie jakieś takie detale, co mi nie pasowały, ale w pewnym momencie poddałem się, bo opowiadanie mnie wciągnęło. Bardzo ciekawe to wszystko. Widać ogrom włożonej pracy.
A co do inspiracji - przypomniało mi to konstrukcję fabuły i prowadzenie akcji jak w "Ślepowidzeniu" Petera Wattsa. To nie zarzut, exturio, lecz komplement :) Brawo!
Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Przyznam, że bardzo zafrapował mnie tytuł utworu. Zasadniczo nie przepadam za tanim, "gimnazjalnym" eSeFem, pełnym gwiezdnych podróży, robotów, laserów, teleportacji i Bóg jeden wie czego jeszcze, a nie podpartym żadną fachową wiedzą, nie trzymający się przysłowiowej "kupy". Ponieważ taki eSeF trafia się najczęściej, zasadniczo unikam tego gatunku. Ale od czasów Perfekcyjnej Niedoskonałości Dukaja wiem, że porządnie zrobiony, podparty "riserczem" eSeF potrafi być naprawdę wspaniałą lekturą.

Zajrzałem tu raz, ale odepchnęła mnie długość. Dziś wróciłem w lepszym nastroju. Twój tekst złapał mnie po 3-4 akapitach i już nie puścił. Naprawdę świetne opowiadanie. Tak, jak wyżej napisałem, lubię, gdy autor naprawdę rozumie, o czym pisze, gdy jego fantazja ogranicza się, ale jednocześnie podpiera logiką i wiadomościami zdobytymi przez naukę. To właśnie znalazłem w tym tekście.

Poza tym jest tu ciekawy wątek pschologiczno-filozoficzny, spór o "prawdziwość" bytu Sigismunda-Auxilium, jest najbardziej dla mnie interesującym elementem opowieści. Również najjaśniej przedstawionym. Kryminalistyczna intryga jest ledwie zarysowana i dla mnie  w chwili zakończenia tekstu była zupełnie niezrozumiała. Nie połapałem się w niej. Myślę, że ze 2-3 sceny rozjaśniające ten wątek by się tu przydały. 

Jedno mi jeszcze nie grało. Z moich obliczeń wynika, że Rees został zamrożony i wystrzelony jeszcze w tym samym roku. Mimo tego zamrażał się z zupełnie innymi założeniami i planami na rozmrożenie. Jakby zupełnie się nie orientował, co się dzieje na Ziemi w czasie jego przygotowań do hibernacji. Kataklizm, który nastąpił rzeczywiście był tak nieprzewidywalny? Zdaje sie, że Resenick i Plank (zamrożeni później)  przewidywali go. A może coś źle policzyłem?

Tak czy inaczej gratuluję naprawdę udanego tekstu. Dla mnie 6- (za nieczytelność jednego wątku). 

Bardzo dobre! Jestem autentycznie zachwycony tym tekstem. Mam jedną wątpliwość dotyczącą chronologii, ale jeszcze raz muszę przecyztać, żeby się upewnić. Żałuję tylko, że pewne wątki nie zostały rozwinięte. Zakończenie też sprytne - pozostało 30 sekund, w których może się zdarzyć wszystko i własnie takie zakończenia lubię najbardziej. Gratuluję i pozdrawiam!

@mkmorgoth:
Moją ulubioną częścią procesu powstawania opowiadania jest planowanie i badania nad tematem, dlatego opracowywanie całości mnie nie męczy. :)
Jeśli chodzi o "Ślepowidzenie" -- skojarzenie bardzo słuszne, bo po rozpoczęciu pisania przeczytałem tę powieść. Tutaj muszę zaznaczyć, że było to już po napisaniu sceny z mrożeniem. Jeśli o sposób hibernacji chodzi, doszedłem do takich samych wniosków jak Watts, ale niezależnie. ;)

 @Świętomir:
Chciałem się skupić na samym komputerze, stąd potraktowanie po macoszemu reszty wątków. Jak już pisałem wyżej: teraz widzę, że to był błąd, w przyszłości nad tym popracuję.
 
Trochę o nieszczęśnej chronologii: tutaj faktycznie mogą być pewne zgrzyty, bo zmieniałem ją trzy razy -- nigdy mi nie pasowała w całości. Przed wrzuceniem tego tutaj jeszcze sprawdzałem, czy na pewno wsystko gra, ale miałem już tak dość tego tekstu, że całkiem możliwe, że coś przeoczyłem. 

Dzięki za komentarze.  

Cholera, kolejny tekst, który obala moje przeświadczenie, że nie lubię sci-fi...
Jako fizyczno-informatyczny debil nie mam absolutnie żadnych zarzutów. O stylu też nic złego powiedzieć nie mogę. Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

:-) Krok za krokiem ku światłu prawdziwej wiary, Suzuki. :-)

Suzuki, cieszę się, że nie umocnił tego przeświadczenia. :)

Pozostawia ślad, nie powiem. Z początku trochę drażniły mnie te numeryczne pogaduszki, wolałbym coś bardziej wyuzdanego, ale później tekst już wciągnął mnie zupełnie i szukałem tylko odpowiedzi jaka jest różnica pomiędzy Bytem, a życiem? Czy ten twór obawia się braku energii? Czy dostaje palpitacji przewodów z powodu wahań napięcia?Jaka jest jego percepcja niebytu? Fajne. Dokładam moje 6.

Jahusz, dzięki za komentarz. To na razie koniec mojego romansu z SF, ale jeśli kiedyś do tego wrócę, postaram się w miarę możliwości ograniczyć numeryczne pogaduszki. :)

Dobra robota. Ode mnie 6.

@Marcin Robert: dziękuję. :)

Witaj!

Wiesz, za co postawiłem Ci 6? Napisałeś twarde sci-fi, które mi się spodobało, a to wielka sztuka, bo ja nie lubię science fiction jako gatunku. Po prostu nie kręcą mnie wielokilometrowe krążowniki, nie jarają mnie blastery i działa plazmowe, nie dostaję orgazmu na brzmienie słowa "hiperprzestrzeń". A tutaj udało Ci się przedstawić całkiem przyjemną historię i w plastycznie odmalowanej scenerii. Ważna rzecz: nie przesadzasz z nasyceniem tekstu pseudonaukowymi określeniami. Pod tym względem czyta się to dużo lepiej niż dukajową "Perfekcyjną niedoskonałość". Generalnie: dobra robota!

Pozdrawiam
Naviedzony

@Naviedzony:
Bardzo mi miło, że Ci się spodobało. Jeśli o "porównanie" do Dukaja chodzi: możliwe, że po prostu przez ograniczoną długość nie zdążyłem Cię zmęczyć. ;)
Dzięki!

Nadal potrzymuję swoje zdanie o Twoim bardzo dobrym tekście! Gdyby w jakiś przecudowny sposób mógłbym obdarowywać ludzi "piórkami" - dałbym Ci srebrne. Ale póki co mogę wystawić ocene. Dam Ci 6, bo więcej się tu nie da! P :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@mkmorgoth:
Piórko piórkiem, na srebrne nie liczę, najbardziej mnie cieszy pozytywny odbiór.
Dzięki za ocenę. :) 

świetne opowiadanie. zasługuje na wyróżnienie!!

Dziękuję, Ibastro. :)

Piórko bez dwóch zdań. Gęste SF z ciekawym konceptem, dobrymi dialogami i rozbudowanym światem. Tak, exturio, robi wrażenie ten tekst. :)
Pozdrawiam. 

Dziękuję, Jakubie. :)

skazując Erika na bolesną agonię. --- Czy agonia może być rozkoszna?


Gaz do silników plazmowych nie skończy się przed następnym stuleciem. --- zastanawia mnie jak takie silniki plazmowe miałyby działać i nadawać podmiotowi pędu...


Czytałem ten tekst z miesiąc temu, umknęło mi zostawienie komentarza i nie pamiętam wszystkiego, co chciałem wtedy powiedzieć, ale nie było tego wiele. W każdym razie, nie jest to według mnie hard sf, bo wiedzy technicznej jest tu bardzo niewiele, jest to po prostu science fiction. Bardzo atrakcyjne sf, to trzeba przyznać, choć zakończenie mnie rozczarowało.


Pozdrawiam.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Na razie najlepsze opowiadanie sf, jakie tu przeczytałem. Dobry pomysł, jest napięcie i klimat, opisy nie rażą prowizorką, a zdania są wystarczająco zgrabne. Zainteresowało mnie, wciągnęło, chciałem wiedzieć, jak się skończy. Podobało mi się bardziej niż wysoko ocenione w komentarzach Aral-kum i Bioocean @prosiaczka. Przyczepiłbym się najwyżej do paru błędów rzeczowych i drobnych niezręczności, które najprawdopodobniej wynikają z roztargnienia i które nie rzutują na odbiór całości.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Agonia -- OK.

Silnik plazmowy jest wzorowany na istniejącej konstrukcji: VASIIMR. W gruncie rzeczy większość rozwiązań technicznych oparta jest na istniejących technologiach, lub rozwojowych prototypach.

Dzięki za komentarz.

To może jeszcze, żeby nie być gołosłownym:

 

Wolna od zewnętrznego promieniowania elektromagnetycznego i światła komora... -- chyba oczywiste


Plazmowe silniki miały zapewniać olbrzymiej bryle statku stały pęd -- tak jakby bez silników statek nie mógł utrzymywać stałego pędu (zwłaszcza, skoro z opowiadania wynika, że pojazd jest w dużej odległości od silnych pól grawitacyjnych) -- chyba też oczywiste, ale na wszelki wypadek wyjaśniłem

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Moje niedopatrzenia, oczywiście. Jeśli chodzi o stały pęd, chodziło mi oczywiście o stały przyrost pędu.

Dzięki za sprecyzowanie.

Przeczytałem z uznaniem. Takie opowiadanie, to wydarzenie na portalu. Drugie w moim pobycie na stronie. Nie można go skomentować w dwóch zdaniach. Wymaga dyskusji zaczynając od podstaw---szczegóły techniczne, poprzez biologię, psychologię, na filozofii kończąc. Pobudza do refleksji. Bardziej filozoficzne, niż literackie.Do druku po niewielkim

pucowaniu. Pozdrawiam.

Dziękuję, Ryszardzie. :)

Świetne, rozwiń to do powieści!

Do ślepowidzenia można tylko porównać proces hibernacji, całość czyta się o wiele lepiej.

Kordianz, bardzo dziękuję. :)

Buuu! Wylogowało mnie i muszę pisać komentarz od początku. Nic to.

Ciekawy tekst, poruszasz faktycznie interesujące wątki. Ale o tym pisali już inni. To ja poczepiam się szczegółów: czasami masz Planka, a czasami Plancka. Przestrzeń mierzona metrami kwadratowymi? Ojjjj…. Odnoszę wrażenie, że silniki statku pracowały, a nieważkość panowało sobie w najlepsze. Tak powinno być?

Babska logika rządzi!

Choć jestem dość odporna na wiedzę dotyczącą komputerów i ich możliwości, a tu jest to sprawa dość istotna, to muszę wyznać, że opowiadanie przeczytałam bez najmniejszej przykrości, a wręcz z przyjemnością. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajne opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Interesujące. Do pomyślenia. Polecam

Witam.

Do opowiadania przeszedłem zaraz po tekście ,, Horyzont zdarzeń’’, więc może zacznę od tematu podróży kosmicznych. Statek kosmiczny z opowieści osiąga względnie niewielką prędkość, możliwą do uzyskania przy obecnym stanie wiedzy. Nie ma tu więc problemów z dylatacją czasu, ani z problemami niezrozumienia zjawisk występujących poza Układem Słonecznym, mechanika relatywistyczna w pełni tu się sprawdza. Zastanawiają mnie jednak pewne niekonsekwencje samej wyprawy kosmicznej. Rozumiem, że ,,arka’’ jest to szalupa ratunkowa z ,, tonącego statku’’, jakim stała się Ziemia. Bo po co wysyłać statek kosmiczny do odległego o 4 lata świetlne układu, skoro po stu latach ledwie udało mu się opuścić Układ Słoneczny i kończą się na pojeździe kosmicznym zasoby. Na co więc liczono, że uda się znaleźć jakiś obiekt pomiędzy układami, a może na to, że po opuszczeniu naszego układu ktoś rozbitków dostrzeże i ich uratuje? Nielogiczny wydaje mi się też pomysł wybudzonych, aby wrócić na orbitę Ziemi, no bo przecież tam nic nie ma, w dodatku uciekinierów ściga jakaś ,, fala uderzeniowa’’.

Ciekawa jest idea zniszczenia Ziemi przez eksperymenty naukowców, pamiętam obawy przed powstaniem czarnej dziury po rozpoczęciu budowy CERN. Dość oryginalny jest pomysł na stworzenie sztucznej inteligencji i rozważania nad jej istotą.

Opowiadanie bardzo dobre, w pełni zasługuje na piórko.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka