Mówią, że przed śmiercią człowiek widzi całe swoje życie. To prawda.
Krzysztof widział siebie, jak znów był małym chłopcem. Sześcioletnim blondaskiem o niebieskich oczach. Z nożem kuchennym w ręce. Kota złapał dwa dni wcześniej. Bawił się nim od rana do wieczora. Trzymał w prowizorycznej, metalowej klatce. Teraz nadeszła pora na numer popisowy. Krzysio ostrzył nóż przez pół godziny…
Kolejna scena – po krótkiej bójce usłyszał drewniany odgłos łamanej kości. Jego ofiara, chłopak z klasy wyżej, już nie mógł go uderzyć bezwładnie zwisającą ręką. Krzysztof znów udowodnił swoją wyższość. A był dopiero w trzeciej klasie podstawówki. W piątej kurator stwierdził, że chłopak to wyjątkowo trudny przypadek. Sąd rodzinny, pakowanie i zakwaterowanie w poprawczaku były tylko formalnościami…
Znów przeskok – widział Monikę – poznał ją godzinę temu na dyskotece. Nie miała gdzie uciec. Krzysztof stał na jedynej drodze ewakuacji. Jeszcze kilka chwil i zaspokoi swoje samcze żądze. Jemu będzie dobrze, ona prawdopodobnie nie otrząśnie się z tej traumy do końca życia. Być może niedługiego już życia. Nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy raz…
Przeniósł się kilka lat później – pamiętał, jak właściciel restauracji piszczał niczym zarzynane prosię. Niewiele się w sumie od niego różnił. Niski grubas, z nożem w brzuchu, wiercił się pod ciężarem ciała napierającego Krzysztofa – ale nic już nie mógł zrobić – rana była zbyt głęboka. Gdyby oddał te pieniądze wcześniej, pewnie nie doszłoby do tego. Ale nie zebrał wymaganej kwoty – opłaty za „ochronę". Więc w gratisie dostał kosę. „Niech inni mają nauczkę" – to były ostatnie słowa, które usłyszał przed śmiercią z ust swojego nastoletniego, uśmiechającego się mordercy…
Znów nastała ciemność… i znalazł się w Gdyni. Pamiętał ten dzień bardzo dobrze – pierwsza, wielka akcja. O tym napadzie na jeden z trójmiejskich banków było głośno przez kilka tygodni. Prawie nowiutki karabin M16, dostarczony przez „przyjaciół" z Bliskiego Wschodu, jeden z wielu zdobytych podczas walk w Iraku. Broń wesoło zatańczyła mu w rękach. Krótka seria – i krzyki ucichły. Nikt nie zdążył włączyć alarmu. Smużka dymu i zapach prochu unosiły się w powietrzu. Nie musiał tego robić, ale chciał wypróbować nową zabawkę. W końcu to jego dwudzieste piąte urodziny. Dziesięć osób w trzy sekundy – całkiem nieźle…
Wszystko się rozmyło – i płynnie ułożyło w obraz ciemnej piwniczki w jego dziupli na przedmieściach Warszawy. Musiał poznać te dane! Ta pieprzona menda wie, gdzie i kiedy będzie znajdował się konwój. A w nim broń i ekwipunek, konieczne do wygrania wojny z Wołominem. Musi tylko wydusić z policyjnej agentki datę i miejsce. Krzysztof ma czas – przed nimi cała noc. Ma narzędzia – pożyczył je od Doktora. Ma też swoje metody – jej synek ogląda właśnie kreskówki w pokoju na pierwszym piętrze. I co najważniejsze – ma na to ochotę – ta bura, policyjna suka nie wyjdzie stąd, dopóki nie zdradzi swoich niebieskich kumpli…
***
To była zima stulecia. W wiadomościach trąbili o tirach, zakopanych w śniegu, oczekujących dwadzieścia godzin w kilkunastokilometrowych korkach.
Krzysztof miał to wszystko w dupie. Leciał bezwładnie. Spadał, niczym wypędzony z niebios mroczny anioł. Pęd wiatru nie pozwalał zaczerpnąć tchu, oczy łzawiły, w uszach huczało.
To prawda, że tuż przed śmiercią człowiek widzi całe swoje dotychczasowe życie. Gdy Krzysztof był na wysokości dziesiątego piętra – jego prywatny seans dobiegał końca. To było krótkie i bardzo brutalne – głównie dla innych – życie. Które potrwa jeszcze jakieś siedem sekund. Dopiero teraz skupił się na swoim odbiciu w szklanej fasadzie wieżowca, z którego spadał. To ciekawe, na jakie rzeczy zwraca uwagę człowiek tuż przed śmiercią. Krzysztof widział swoje kręcone, potargane włosy. Nienagannie skrojony na miarę garnitur Louis Vuitton. Koszulę, poplamioną czerwienią wokół dziury wlotowej po kuli. I poły wełnianego płaszcza, powiewające jak połamane skrzydła. Mijał kolejne piętra – piąte, czwarte… Do końca życia pozostały mu dwie sekundy, a on widział siebie, spadającego głową w dół, ku nieuchronnemu końcowi wszystkiego. „Życie po śmierci nie istnieje. Szkoda." – pomyślał.
W tym momencie czas zwolnił. Płatki padającego śniegu praktycznie zatrzymały się w miejscu. Otaczający go biały, zimowy, mroźny świat zaczął nabierać żywszych barw. Umysł Krzysztofa zaczął pracować na maksymalnie przyspieszonych obrotach. To pewnie efekt działania ostatniego, największego w życiu, wyrzutu adrenaliny do krwi. Wyraźnie widział jak – zielone do tej pory – szyby wieżowca przybrały kolor ognia. Stalowe rusztowanie ekipy remontowej, które mijał od ósmego piętra, rozjarzyło się niczym energooszczędne świetlówki. Spojrzał w dół – w miejsce końca tej wędrówki. Chodnik wyłożony kostką brukową zdawał się falować. Był półprzeźroczysty – pod nim wyraźnie widać było jasną pustkę. Jakby światło – ciepłe, przytulne, spokojne. Zapragnął za wszelką cenę zanurzyć się w nim, wejść, scalić się, być szczęśliwym, nie martwić się już więcej, nie uciekać i nie gonić. Cisza, spokój i szczęście – już na zawsze.
Uderzył z impetem w falującą powierzchnię. To, co się wtedy stało, nie mogło być rzeczywiste – jego umysł rozpadł się na miliardy kawałków, a jednak nadal tworzył całość. Widział cały Świat. Widział przeszłość, widział przyszłość, widział każdy moment jego trwania.
Ocknął się – uderzony odorem istoty tak złej, że otaczający ją mrok odbierał Krzysztofowi resztki jakiejkolwiek odwagi. Wszechogarniająca beznadzieja trawiła go na wylot. Demon ryknął z siłą miliona potępionych światów: „Ty, który nigdy nie liczyłeś się z innymi, należysz do mojego Pana! Ty, który czerpałeś przyjemność z rozpaczy innych – poczujesz jej smak po tysiąckroć! A lament twój nie będzie wysłuchany, gdyż zostałeś potępiony! Cierpienie nie opuści cię przez wieczność! Do końca, który nie nadejdzie, kruszyć się będzie dusza twoja! Bo jam jest Gehenna – dla ciebie i całego świata! I służę Panu mojemu, a imię jego Legion!"
***
Krzysztof leżał skulony w prowizorycznej klatce. Bezradnie czekał na to, co stanie się zaraz – przeżywał to już tysiące razy. Spojrzał w górę, zobaczył siebie, pochylającego się nad metalowym więzieniem. Gigantyczny Krzysztof był sześcioletnim blondaskiem o niebieskich oczach. Z nożem kuchennym w ręce. To będzie jego popisowy numer.