- Opowiadanie: aaagaaa - Jedziemy do Disneylandu? [Atak morderczych kartonów]

Jedziemy do Disneylandu? [Atak morderczych kartonów]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jedziemy do Disneylandu? [Atak morderczych kartonów]

-Ty! Cho tu szybko i pacz co w pudle mówio! – wykrzyczał Zdzichu w kierunku kuchni, gdzie krzątała się jego żona. Anka tylko westchnęła ciężko i wróciła do obierania ziemniaków.

– No cho tu szybko! I piwo mi przynieś. Tylko zimne ma być! – Wydarł się tak głośno, że dwa psy drzemiące obok kanapy podniosły się i zaczęły cicho warczeć. Kobieta nie miała ochoty oglądać telewizji, a tym bardziej nosić mężowi któreś piwo z kolei, więc w dalszym ciągu nie reagowała.

Opróżnił butelkę. Nie do końca świadomie wpatrywał się w etykietę, jednocześnie oglądając wiadomości.

– No żesz kur… – Zirytowany wstał z kanapy, zachwiał się i usiadł z powrotem. Psy wrogo na niego spoglądały. Nie lubiły go. Szczególnie gdy był pijany. Gdy był trzeźwy w sumie też. A najbardziej go nie lubiły gdy oglądał telewizję lub siedział na kanapie. Jak leżał również. A tymbardziej gdy przemieszczał się z miejsca na miejsce. Czyli na dobrą sprawę, nie lubiły go w ogóle.

 

Był zbyt pijany by wstać i iść do kuchni. Ale na tyle trzeźwy, by wiedzieć, że samym krzykiem, nie przyciągnie tu ukochanej butelki. Tzn. ukochanej kobiety

z butelką. Pełną butelką. Pełną pysznego złocistego napoju. Na początku chciał być miły – to dobra taktyka, prawie zawsze działała. Ale teraz mógł wykorzystać co innego. Zaciekawić ją, opowiadając o tym, co mówią w telewizji. Uznał, że to świetny plan i postanowił wprowadzić go w życie. Jednak psy były coraz bardziej poirytowane. Warczały głośniej i głośniej.

– Anka! W pudle mówio, że pudła som w pudle! Zamknijcie się gupie pudle!!! – Zdenerwowany hałasującymi zwierzakami, zamachnął się i rzucił z całej siły pustą butlą. Oczywiście nie trafił. Tak zwana „twarda waluta" poleciała w kierunku starego telewizora rozbijając kineskop. Zabrzęczało, zabłysło, mrugnęło. W każdym bądź razie, po chwili zarówno z butelki jak i z telewizora nie było żadnego pożytku. Pudle uciekły przestraszone. Kobieta natomiast przybiegła do salonu, zobaczyć co się stało.

– O, jesteś wreszcie! – Uradowany, wyciągnął rękę po piwo.

Piwa nie dostał. Za to dostał mokra szmatą po twarzy.

– Coś Ty zrobił menelu?

– Ja? – rozejrzał się na wpół przytomnie – No wołałem Cię! Słuchaj! Pudła som

w pudle! Tak w pudle mówili! Ale przyszły te Twoje gupie pudle…

– Tak, i moje pieski rozbiły telewizor. Idź spać, nie mogę na Ciebie patrzeć.

– Ale naprawdę, te pudła… – spojrzała na niego w taki sposób, że postanowił jednak, że pójdzie się położyć. Ania wróciła do kuchni. Gdy zasypiał słyszał jakieś szmery i szepty. Wydawało mu się, że ktoś wszedł do mieszkania. Miał wrażenie, że Anka z kimś rozmawia. Jednak był już zbyt zmęczony, by to sprawdzić. Zasnął.

 

W środku nocy, gdy oboje już spali, Zdzichu obudził się. Podniósł się gwałtownie i mamrotał coś pod nosem.

– O nie, o nie, nie, nie… – Wybiegł z sypialni i udał się do kuchni. Otworzył okno

i zaczął wyrzucać przez nie wszystkie kartony jakie znalazł w mieszkaniu. Z mlekiem, sokiem, kartony od kremów, pasty do zębów. Wszystko po kolei, co tylko zobaczył. Narobił takiego hałasu, że obudził Ankę. Wściekła, ale i zaspana, poszła zobaczyć, co tym razem wymyślił jej małżonek.

– Zabiją nas, zamordują! Pomóż mi, pomóż, szybko! – wykrzykiwał, wciąż opróżniając szafki.

Myślała, że wciąż śpi, bo tak idiotycznego zachowania, nie spodziewałaby się nawet po swym mężu. Położyła się z powrotem. Po chwili, gdy już niemal zasnęła, przyszedł, by zadać jej pytanie:

– Kochanie… Czy pudle, to też pudła?

– Tak, tak… – wybełkotała zaspana

– Ale jesteś pewna?

– Tak, oczywiście, że tak. Idź już.

– Ehm, no dobrze… To przepraszam. – Wrócił do kuchni, gdzie siedziały wyrwane ze snu jej ukochane pupile. Złapał jednego za kark i energicznym ruchem, wyrzucił go przez okno. Psiak piszczał, szczekał, wił się. Ale w momencie zetknięcia z betonem znajdującym się pod blokiem, zamilkł na zawsze. Anka wbiegła do kuchni gdy usłyszała skowyt drugiego zwierzaka. Zdążyła tylko krzyknąć w momencie, gdy i on leciał piszcząc z 8 piętra. Plask. Cisza.

– Przykro mi kochanie. Ale teraz, jesteśmy bezpieczni.

Ania zaniemówiła. Miała łzy w oczach. Nie wiadomo czy z rozpaczy, czy

z wściekłości. W każdym bądź razie na pewno nie były to łzy szczęścia.

– Wyjdź stąd. Wyjdź i nigdy więcej nie wracaj! Masz pięć sekund na zabranie swoich rzeczy.

– Ale skarbie… Ja uratowałem nas! Uratowałem nas przed plagą kartonów! One będą się mścić, zabijać. Zawładną światem!

– Wynoś się!!! – Wydarła się na całe gardło. Chwyciła patelnię i zaczęła go nią okładać, kierując się w stronę drzwi. Otworzyła je i wypchnęła go na zewnątrz. Zamknęła wszystkie możliwe zamki, usiadła i zaczęła głośno płakać. Na początku pukał, dobijał się, tłumaczył. Słyszał jej szlochanie, jednak nie zamierzała go wpuścić

z powrotem. W końcu się poddał i niepewnym krokiem zjechał windą na parter. Wyszedł z bloku i szybkim krokiem udał się na dworzec. Wyglądał trochę dziwnie, biegając boso, w samej pidżamce w kratkę, jednak nie obchodziło go to. Nie obchodziło go nic, poza tym, by wsiąść do pociągu i wyjechać jak najdalej jest to możliwe. Z dala od swojego bloku. Z dala od miejsca zbrodni. Bał się kartonowej zemsty. Odjechał i postanowił, że już nigdy nie wróci.

 

Odczekała jeszcze chwilę, by mieć pewność, że odszedł na dobre. Otworzyła garderobę z której wyskoczyła Hanka.

– Jesteś świetną aktorką! W życiu nie myślałam, że tak łatwo będzie się go pozbyć. Kocham Cię! – Objęła ją i obdarowała długim pocałunkiem.

– No, ale nie udałoby mi się gdyby nie Ty Haniu. To był genialny pomysł. Jak słyszałam co on sobie wkręcił o jakichś morderczych kartonach, wiedziałam, że musimy to wykorzystać, że to jedyny sposób, aby pozbyć się tego obszczymura! Wreszcie możemy być razem. Już na zawsze!

– Ale przykro mi, że zabił Alika i Kaczorka. Przecież to były Twoje ukochane psy… – Hanka posmutniała. Czuła się winna z powodu ich śmierci.

– Żartujesz?! W życiu bym do tego nie dopuściła! Psiaki są u sąsiadki, nic im nie jest!

– Ale jak to? Przecież… Sama słyszałam… I te plamy krwi, i to wszystko…

– To nie psy, to dzieci! Kupiłam im takie ładne puchate stroje i powiedziałam, że jeśli przez całą noc będą udawać, że są pudlami, to pojedziemy do Disneylandu. No, ale – spojrzała na czerwone plamy za oknem – chyba już nie pojadą.

– Nie wierzę… Zabiłaś swoje dzieci. Pozwoliłaś zamordować swoje dzieci… Zrobiłaś to… – Nigdy nie lubiła dzieci. Jednak w jej oczach pojawiły się łzy. Słone krople dość szybko spływały po policzkach. – Zrobiłaś do dla mnie?

– Oczywiście, że tak. Przecież mówiłam Ci, że Ty jesteś dla mnie najważniejsza.

– Tak bardzo Cię kocham… – uśmiechnęła się szeroko. Teraz już nic, naprawdę nic nie stało na drodze ku ich szczęściu. – Szkoda tylko, że już nie ma szans na alimenty za bachory… Ale wiesz co… Strasznie nie lubię, jak nie dotrzymujesz słowa, wiesz o tym. Obietnica, to obietnica!

– O co Ci teraz chodzi?

Hanka wskazała skinieniem głowy, dwa małe trupki leżące kilka pięter niżej.

– Może sprawdź, czy nie dostaną jakiejś zniżki w Disneylandzie, co? – obie buchnęły głośnym śmiechem.

 

Wciąż żartując i ciesząc się swoją obecnością, powoli sączyły wino. Były dumne ze zrealizowanego planu i z tego, jak pięknie pozbyły się Zdziśka. Gdy pił, często wymyślał niestworzone historie. Wreszcie natrafiła się taka, którą można było wykorzystać przeciw niemu. Jednak nie wiedziały, że opowieść o pudłach była prawdą. Kartony, które miały dość tego, że gdy zostanie wykorzystana ich drogocenna zawartość, są wyrzucane, zaczęły się buntować. Protestowały, ponieważ czuły się traktowane, jak zwykłe śmieci. Podczas manifestacji doszło do kilku brutalnych morderstw. Swymi ostrymi kantami podcinały ludziom żyły. Inne rozkładając się by zyskać jak największą powierzchnię, dusiły swych oprawców. Kolejne obżerały się kamieniami tylko po to, by być ciężkie i miażdżyć przeciwników. Wielu niewinnych obywateli zginęło podczas zamieszek. Wiele kartonów spłonęło. Te które zostały schwytane, odsiadują teraz wyrok. Niby jest już bezpiecznie, jednak wciąż istnieje zagrożenie, że te, które przetrwały, znów postanowią walczyć o swoje prawa. Kartony z całego świata będą chciały pomścić śmierć swych przyjaciół.

 

Skończyło się wino. Od najbliższego nocnego sklepu dzieliły je tylko dwa kilometry, ale nie chciało im się iść na piechotę. Hanka, jako, że wydawała się być bardziej trzeźwa, usiadła za kierownicą swojego samochodu. Ania zajęła miejsce pasażera. W tylnym lusterku zobaczyły poruszające się kartony. To pewnie wiatr – stwierdziły jednogłośnie. Jednak kartony zaczęły się zbliżać. Nawet mówiły. Krzyczały do siebie, że te dwie, co wsiadły do auta, są odpowiedzialne za śmierć ich przyjaciół, leżących tuż obok. Pudła, które przeżyły upadek i były w stanie, podniosły się i zaczęły biec w stronę samochodu. Hanka odpaliła silnik i ruszyła z piskiem opon. Na drodze pojawiało się coraz więcej kartonów. Wybiegały ze śmietników. Wyskakiwały przez okna. Krzyczały. Przeklinały. Groziły. Każdy wyglądał inaczej. Każdy miał inną zawartość. Każdy posiadał innego właściciela. Jednak wszystkie miały jeden wspólny cel: pomścić śmierć swych tekturowych braci i sióstr.

 

 

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie, to ten tekst jest śmieszny i absurdalny, ale ma kilka wad.
Po pierwsze konsrukcja psychologiczna bohaterów. Najpierw piszesz, że Zdzisiek stosował wobec żony przemoc. A tu się okazuje, że to ona sprała go po gębie mokrą szmatą i wyrzuciła z mieszkania.
Hanka siedząca w szafie też nie ma zbyt wielkiego uzasadnienia, takie Deus ex Machina.
Te dzieci przebrane za pudle też ni w pizde ni w oko, ale sie przynajmniej pośmiałem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Czytam, czytam i jakiś dyskomfort czuję niesprecyzowany. Na koniec zobaczyłem komentarz Fasolettiego. Zrozumiałem. Konstrukcja psychologiczna bohaterów. Tak szwankuje, że hej. Kupy się nie trzyma.
Poza tym, te żywe pudła, pasują do reszty jak... nijak.
Ale moje zdanie, jako konkurenta w konkursie, się nie liczy :-)

Dzięki za komentarze.

Jeśli chodzi o Zdzicha, który obrywa szmatą od swojej rzekomej ofiary, to możnaby powiedzieć, że akcja rozgrywa się w tzw. fazie "miesiąca miodowego", dlatego nie leje on żony. A, że szmatą oberwał, no to cóż, każdy widział chyba poirytowaną (bo wściekła tu jeszcze nie była) kobietę. Poza tym nie zapominajmy, że Anka była świetną aktorką! ;)
A Hanka do szafy mogła wejść gdy Zdzichu spał. Po to została tam nie określona czasowo "dziura", podczas której rzeczy mogły się po prostu dziać.
I tak na dobrą sprawę, do wszystkiego można wymyślić mniej, lub bardziej wiarygodne wytłumaczenia, bo to żaden problem. Ale prawda jest taka, że faktycznie konstrukcja psychologiczna leży i kwiczy. Bo z lenistwa i braku czasu, nie zrobiłam tego co zawsze robię. Nie przeczytałam krytycznie tego bełkotu po dłuższym czasie, więc opowiadanie jest na wpół surowe ;) Dlatego tymbardziej dziękuję za uwagi, Fasoletti i TomaszMaj. Delikatnie poprawiłam te dwa, rażące błędy w tekście.

Jeśli chodzi o dzieci-pudle, o to właśnie chodziło by się z nich śmiać. W sumie całość z założenia miała być idiotyczna i absurdalna, więc mam nadzieję, że chociaż trochę się to udało.

Btw. Pierwszy raz postanowiłam się tu ujawnić z jakimś tekstem, czy w ogóle odezwać, więc witam wszystkich. I bardzo proszę, krytkować ten bełkot tak dużo i ostro, jak tylko dacie radę ;]

 

Jesli te pudle miały być absurdalne, to faktycznie są :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ja chyba jakiś inny jestem, ale jak czytam o dzieciach, które własna matka przebrała za pudle i pozwoliła, żeby ojciec wyrzucił je przez okno z ósmego piętra, nie jest mi ani trochę do śmiechu. Dla mnie to nie jest humor absurdalny, ale wypaczony. Patologiczny jakby.
Ale cóż- mąż pijak, to i matka może być wyrodna.

Absurd swoją drogą, niesmak swoją. Po co rodziła? Żeby zabić? Przykro mi, nie akceptuję takich zagrań. Nie śmieszą, bo i czym bawić miałyby...
Dla odmiany uważam, że prymitywizm Zdzicha oddałaś dobrze. Anka trochę nie wiadomo jaka Tobie wyszła...

No to już jest akurat kwestia tego, co kogo śmieszy, a co nie. Mnie takie rzeczy bawią, Fasoletti też się pośmiał. TomaszMaj i AdamKB czują niesmak. I tak dobrze, i tak dobrze. Każdy ma prawo do własnych odczuć, nie ma dobrych, ani złych. I do póki jakakolwiek "twórczość", wywołuje u odbiorcy jakiekolwiek emocje, to jak dla mnie, jest ok. Nie musi się podobać, ale coś jednak robi w głowach, że decydujecie się doczytać do końca i skomentować. Nawet jeśli spowodowane jest to oburzeniem.

"Po co rodziła? Żeby zabić? " - tu mogłabym podać teraz mnóstwo hipotetycznych powodów, ale odpuszczę lepiej.

I przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie Wasza reakcja. Nie mówię, że macie się cieszyć, że dzieciaki nie żyją. Ale jednak to jest forum fantastyki, gdzie bez przerwy ktoś ginie w ten, czy inny sposób. A jeśli chodzi o dzieci, to nagle wszyscy robią się wrażliwi. Proszę, nie zapominajcie, że to fikcja, a nie literatura faktu. Dobrze, że pudelki przeżyły, bo jeszcze obrońcy zwierząt zaczęli by mnie ścigać :P

Zostawiając już kwestię mojego patologicznego humoru, nie przechodząc do rozważań nad moją moralnością, na prawdę ucieszyłabym się, jakby ktoś dla odmiany pojeździł trochę po tym jak piszę, a nie o czym. To byłyby dla mnie zdecydowanie cenniejsze uwagi i ewentualnie rady ;)

I za wszystkie komentarze, za równo te, które już były, i te, które być może kiedyś się pojawią - dziękuję ;] 

Jak piszesz? Średnio.
Błysnął Ci pomysł, więc przelałaś go na ekran --- bez zwłoki chyba, bez namysłu z całą pewnością. Ani jednego tropu, dlaczego Anka wyszła za Zdzicha, dlaczego jej się potem "odmieniło" na Hankę, dlaczego pudle były dla niej cenniejsze od dzieci. Dlatego Anka jest niewiarygodna jako postać.
Że fantastyka, że groteska, że cokolwiek jeszcze? Nic z takich tłumaczeń. Zmiany w mentalności postaci muszą mieć jakieś uzasadnienie, najlepiej logiczne, i te uzasadnienia trzeba podać. Niekoniecznie wprost, ale czytelnik powinien otrzymać sygnały typu: myśl o tym i o tym, to zrozumiesz, co się stało z Anką... Dwa prościutkie zdania: Mniej więcej pół roku temu w osiedlowym sklepie pokłóciła się z blokującą kolejkę do kasy blondynką. Nie spodziewała się, że kilka wzajemnych nieprzyjaznych spojrzeń w oczy pociągnie za sobą aż tyle aż takich zmian... Szczegóły zbędne, resztę sobie dośpiewam.
Poza tym za mało uwagi zwracasz na te bestie przecinki, na budowę zdań. Ale to rzeczy do opanowania.

Ja #$^#%&^... Masakra. Ten tekst jest po prostu żałosny i tyle mam do powiedzenia na temat fabuły.

Za to warsztat ma zadatki na stanie się całkiem sensownym. Są tu jakieś zaczątki własnego, całkiem dynamicznego stylu, tylko żebyś nastepnym razem coś z sensem napisała...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Faktycznie, tak było z owym "pomysłem". Na dobrą sprawę, to ewoluował straszliwie, podczas pisania - co widać.

Dzięki bardzo. Wiem teraz na co zwracać uwagę w przyszłości. Mam nadzieję, że będzie lepiej. Albo przynajmniej z sensem ;)

Nowa Fantastyka