- Opowiadanie: vyzart - Naucz mnie żyć, Tobiaszu

Naucz mnie żyć, Tobiaszu

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Naucz mnie żyć, Tobiaszu

Przed chwilą skończył dzisiejszą serię ćwiczeń, więc siedział rozparty na ławeczce, dając odpocząć zmęczonym mięśniom. Kątem oka oglądał spoty reklamowe w płaskim telewizorze, który przezornie zawieszono na ścianie siłowni. Tobiasz sam zaprogramował to pomieszczenie, dbając, by jak najdokładniej odwzorować stylizację wczesnego XXI wieku. Dlatego też wokół stały stojaki na sztangi, a mechaniczne urządzenia do ćwiczeń błyszczały świeżo wypolerowanym metalem. Udało mu się nawet znaleźć we Wszechsieci wiarygodne skrypty roślin doniczkowych, których kilka ustawił w rogach.

Ale po porannym treningu trzeba było w końcu iść do pracy. Mężczyzna komendą głosową dezaktywował nakładkę rzeczywistości. Schludna biel ścian w jednej chwili ustąpiła szarości surowego betonu, a spod obrazu lampy sufitowej wyłoniła się półkula projektora.

Tobiasz przeciągnął się i odłączył przewody elektrod, przyczepione do skóry polimerowymi przyssawkami. Uśmiechnął się na myśl, jak głupio musieli wyglądać ludzie podczas ćwiczeń przed rozpowszechnieniem elektromagnetycznej stymulacji mięśni. Wystylizować sobie jedną z nakładek na siłownię to jedno, ale męczyć się i pocić, podnosząc ciężary? Absurd.

Szarość trybu stand-by zawsze wprawiała go w ponury nastrój, dlatego wyświetlił przed oczami interfejs projektora i przejrzał menu w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Gdy wreszcie dokonał wyboru, urządzenie rozjarzyło się, a smugi dziwnie nierzeczywistego światła rozlały się po pokoju, zamieniając beton w kwiatową tapetę i wypolerowane dębowe panele.

Zadowolony z siebie powędrował do kuchni. Tam, przy stole pokrytym projekcją litego drewna, czekała na niego Marysia. Uśmiechnęła się znad półmiska sałatki i odgarnęła z czoła kilka niesfornych pukli. Tobiasz uniósł dłoń w powitalnym geście, odwzajemniając uśmiech. Zawsze powtarzał jej, że ucieleśniała całe szczęście, jakie kiedykolwiek go spotkało, a ona niezmiennie spływała w odpowiedzi rumieńcem. Choć nawet grę sieciową, w której poznali się przed laty, już dawno zaktualizowano, niektóre rzeczy po prostu się nie zmieniały.

– Zaprojektowałam dla ciebie świetne śniadanie – rzuciła Marysia, nadając twarzy figlarny wyraz. – Myślę, że ci się spodoba.

Tobiasz skinął i podszedł do dystrybutora. Z holograficznego interfejsu wybrał pozycję oznaczoną jako „niespodzianka”. Pozostało mu już tylko patrzeć, jak przeszklone drzwiczki bieleją, jakby pokryte szronem, a po chwili otwierają się z charakterystycznym piknięciem. Wyglądowi potrawy, która wysunęła się z urządzenia na polimerowym talerzyku, dorównać mógł tylko jej zapach. Sadzone jajko, plastry smażonego boczku oraz dwie pajdy ciemnego chleba, posmarowane grubą warstwą masła. Świeże i smakowite, jak żywcem wyjęte z dwudziestopierwszowiecznej kuchni.

Wtedy stało się coś dziwnego. Obraz zafalował przed oczami mężczyzny, a nałożona na jedzenie nakładka zniknęła, ukazując ukrytą pod nią białkową papkę. Zakłócenie trwało tylko ułamek sekundy, ale to wystarczyło, by pozbawić Tobiasza apetytu. Przeklął w duchu, po raz kolejny przysięgając sobie, że przy najbliższej okazji naprawi te cholerne bugi oprogramowania wszczepów. Zerknął tylko ukradkiem na żonę, by upewnić się, że nie zauważyła jego zachowania, lecz ta sprawdzała akurat godzinę na wizualizacji zegarka.

– Nawet nie myślałam, że już tak późno – stwierdziła, wykrzywiając usta w zakłopotany uśmiech. – Muszę lecieć, kochanie. Wrócę wieczorem.

Posłała mężowi pocałunek na pożegnanie, po czym wylogowała się z sieci domowej. Gdy tylko przytwierdzony do sufitu projektor zarejestrował jej odejście, obraz kobiety rozpadł się na setki tęczowych sześcianików, które rozsypały się kaskadą po pomieszczeniu, by za moment stać się tylko mgiełką blednących punktów.

Tobiasz rozsiadł się wygodnie na krześle, a z przywołanego menu wybrał nakładkę biura. Smugi światła z rozjarzonej półkuli nakreśliły kontury mahoniowego biurka i pokryły siedzisko skórą czarnego fotela. Na podłodze pojawiły się lakierowane deski, a ściany spłynęły ciepłem kremowej farby. Nawet dystrybutor został sprytnie zamaskowany wizualizacją staromodnego ekspresu do kawy.

Mężczyzna strzelił stawami palców i założył rękawice sieciowca. Chwilę później wystukiwał już komendy na wirtualnej klawiaturze, otoczywszy trwające przed nim holograficzne ekrany odpowiednią nakładką, by jak najwierniej przypominały przedpotopowe wyświetlacze LCD. Wszystko dla osiągnięcia tego specyficznego klimatu staroświeckości, który motywował go do działania i w jakiś niewytłumaczalny sposób wyzwalał w umyśle pokłady kreatywności.

Teraz, gdy wszystko było gotowe, Tobiasz mógł wreszcie zabrać się do pracy.

 

***

 

Kończył właśnie pisać ostatnie skrypty sterujące elektronicznym sekretariatem dla urzędu miasta, gdy poczuł, że coś było nie tak. Lampka na biurku zamrugała ostrzegawczą czerwienią – Tobiasz sam zaprogramował nakładkę, by właśnie w ten sposób ostrzegała go przez zewnętrzną ingerencją w sieć domową.

Mężczyzna przełknął ślinę. Atak hakerski w tych czasach? To się nie mieściło w głowie.

Wyświetlił przed oczami interfejs, od razu przechodząc do zakładki zabezpieczeń. Momentalnie przeznaczył osiemdziesiąt procent zasobów sieci na odnalezienie i zidentyfikowanie nieznanego kodu. Wszystko trwało kilka nieznośnie długich sekund, a gdy program ukazał wreszcie wyniki skanowania, Tobiaszowi pozostało tylko westchnąć z rezygnacją

-Oj, Marysiu – rzucił, ściskając palcami skronie. – Mówiłem ci już, że takie żarty mnie nie bawią. Jak w ogóle udało ci się podszyć pod nieznajomy kod przy naszym poziomie zabezpieczeń?

Mężczyzna zobaczył, że drzwi pokoju uchyliły się powoli, lecz zamiast szczupłej kobiety o twarzy na wpół zakrytej burzą niesfornych kosmyków, zobaczył kopię samego siebie. Przez chwilę miał wrażenie, że patrzył w lustro, umieszczone tam przez jakiś nieprawdopodobny bug oprogramowania, ale nie. On nigdy nie spoglądał na nikogo z taką pogardą.

– Kim jesteś?! Jak śmiesz wkradać się do mojego do… – Nagle programista uzmysłowił sobie rzecz taką straszną, że zaparło mu dech w piersiach. Nieznajomy wszedł tu posługując się kodem identyfikacyjnym Marysi, a ten był przecież niepodrabialny. Wszechsieć nie pozwalała, by w jej obrębie istniały dwa takie same egzemplarze. – Co zrobiłeś z moją żoną?!

– Twoja żona nie żyje – odparł przybysz tonem tak obojętnym, jakby zapytano go o wilgotność lasów deszczowych na sąsiedniej półkuli.

Wtedy Tobiasz nie wytrzymał. Zacisnął szczęki tak mocno, że słychać było nieprzyjemny zgrzyt ścieranych zębów. Spokojną zazwyczaj twarz wykrzywił wyraz prawdziwej nienawiści. Pierwszy raz od dawna. Palce zadrgały w obłąkańczym tańcu na holograficznych klawiaturach, a oczy przebiegły jednocześnie przez kilka interfejsów. Nim nieznajomy zdążył choćby otworzyć usta, uderzyły w niego wszystkie zdolne do tego protokoły.

Prawdziwa walka toczyła na poziomie algorytmów i skryptów. Między rzędami cyfr, pośród gąszczu generowanych z szybkością światła komend. A jednak projektor również pracował na pełnych obrotach. Z wygenerowanych przez niego słupów światła wypełzły cienie. Mężczyźni w długodziobych ptasich maskach barwy kości odgrodzili Tobiasza od nieznajomego. Na głowy narzucone mieli kaptury, a poły ich czarnych płaszczów falowały złowieszczo. Doktor Plaga, program antywirusowy wspomagany przez wszystkie zasoby systemowe sieci, zdołał osaczyć złośliwy kod. Dlatego wizualizacje jego poczynań wyjęły spod szat skalpele i piły. Pół oddechu później rzuciły się na oniemiałego przybysza, niemal rozdzierając go na strzępy, tak jak antywirus kawałek po kawałku usuwał z systemu niepożądane skrypty.

Powietrze wypełnił zapach oprószonych cynamonem róż, a czerń płaszczy zlała się w bezkształtną, pulsującą masę. Przez ciężką ciszę przebijał się tylko szelest rozcinanych tkanek, ale i ten po chwili ucichł. Kiedy wreszcie doktorzy skończyli terapię, po nieznajomym nie było nawet śladu. Zamaskowani mężczyźni otaczali teraz okręgiem pusty punkt, a jedynymi śladami niedawnej bytności przybysza były czerwone plamy na ostrzach skalpeli i pił. Lecz projekcja krwi nie rozpadła się na setki świetlistych refleksów jak ciało przed chwilą. Zajaśniała za to i zaczęła rozrastać się w zastraszającym tempie. W ułamek sekundy ogarnęła lekarskie narzędzia, po czym przeskoczyła na ręce zaskoczonych doktorów nim ci zdążyli odrzucić skażone przybory.

Pokryte czerwienią członki zaczęły obracać się w niebyt, pozostawiając po sobie tylko świetlistą mgiełkę zniszczonych wizualizacji. Postacie lekarzy rozpadały się powoli, tak jak skrypty antywirusa ulegały dezintegracji pod naporem złośliwych kodów, które znalazły lukę w oprogramowaniu. Linia obrony domowej sieci z każdą chwilą stawała się coraz cieńsza, a Tobiasz ze zgrozą uzmysłowił sobie, że niedługo będzie bezbronny jak noworodek. Dlatego podjął ostatni, desperacki wysiłek i zsynchronizował umysł z systemami komputerów. Wiedział, że miał szansę odeprzeć atak tylko jeśli sam podejmie się walki. Cyfrowa armia musiała mieć generała, który stanie na jej czele.

Z tego, jak wielki popełnił błąd, zdał sobie sprawę, dopiero, gdy poczuł mrowienie rozchodzące się po całym kręgosłupie, a jego kończyny stopniowo zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Złośliwy program czekał cierpliwie, aż Tobiasz podłączy się bezpośrednio do sieci, by wesprzeć systemy obronne domu. A potem bezbłędnie wykorzystał swoją szansę, posyłając zamaskowany algorytm po cienkiej linii synchronizacji.

To, co do tej pory rozważano czysty teoretycznie w publicystycznych spotach, dla Tobiasza stało się koszmarną rzeczywistością. Był pierwszym człowiekiem w historii, któremu zhakowano umysł.

Nie mógł poruszyć się ani o centymetr, a jednak zachował jasność myśli i pełen zakres czucia. Dlatego wzdrygnął się w panicznym odruchu, gdy poczuł jak ktoś opiera przedramiona na jego barkach.

– Jednak opłacało się cię podpuścić – usłyszał tuż nad uchem przepełniony dumą głos. Zadziwiająco podobny do własnego. – Choć po prawdzie przez chwilę myślałem, że Doktor Plaga naprawdę mnie rozczłonkuje.

Mężczyzna otwierał już usta, by coś z siebie wydusić, lecz nieznajomy nie dał mu dojść do głosu.

– Wiem, co chcesz powiedzieć . Wierz lub nie, ale trochę cię znam, Tobiaszu – zapewnił, robiąc krótką pauzę. – Tak, twoja żona nie żyje. Nie, ja jej nie zabiłem.

Programista poczuł na ramionach dotyk dłoni. Były delikatne i kobiece. Zaczęły rozmasowywać spięte mięśnie w sposób tak znajomy, że aż ciarki przeszły mu po plecach.

– Szczerze mówiąc – szept, który usłyszał mógł należeć tylko do nieznajomego, jednak z każdym słowem w jakiś przedziwny sposób coraz bardziej przypominał głos ukochanej – Marysia przed pięcioma laty po prostu obżarła się na śmierć.

Tobiasz zamarł. To nie może być prawda, pomyślał ze zgrozą, choć słowa zostawiły po sobie niezacieralne piętno w umyśle. Zasiały wątpliwość. Mężczyzna mógł tylko trwać bezwolnie i patrzeć, jak sylwetka przybysza okrąża stół i staje tuż przed nim. Wizualizacja nie była już jednak kopią jego własnego wizerunku. Nabrała kobiecych rysów i krągłości, a w miejscu podkoszulka i spodni pojawiła się zwiewna sukienka. Nawet włosy spłynęły niesforną burzą.

– Ty potworze! – syknął Tobiasz, z całych sił napierając na krępującą go barierę. Nagle zdał sobie sprawę, że nie miał przed sobą tylko kopii. Nie, te gesty, wyraz twarzy, sposób poruszania się. To po prostu była jego żona.

– Nie ekscytuj się tak, kochanie – zażartowała, posyłając mu ten sam uśmiech, w którym kiedyś zakochał się bez pamięci. Przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciw mężczyzny. – Prawdziwa Marysia umarła zanim spotkałeś tę wersję. Nie straciłeś wiele, wierz mi. Oryginał był wredną jędzą, która potrafiła tylko tyć, choć to, w jaki sposób udało jej się oszukiwać ten wszędobylski system kontroli zdrowia, wciąż pozostaje dla mnie zagadką. Jedynym pożytkiem z tej bezużytecznej wywłoki było to, że umarła, gdy akurat byłem w pobliżu. Jakimś cudem udało mi się przekonać SI jej systemu domowego, by nie wysyłało nikomu informacji o jej śmierci. Potem trzeba było tylko dyskretnie zutylizować zwłoki i przejąć tożsamość.

– To… – Niemożliwe, chciał powiedzieć Tobiasz, lecz słowa zamarły w ściśniętym gardle. Myśli powoli traciły klarowność, a on sam nie wiedział już, co jest prawdą, a co ułudą. – Przecież my… mieszkaliśmy ze sobą, spędzaliśmy czas. Byliśmy małżeństwem, do cholery!

– Daj spokój. – Wizualizacja kobiety machnęła ręką w sposób zupełnie niepodobny do Marysi. – Przecież wy nawet pieprzyliście się wirtualnie. Rozmawiałeś z wygenerowaną przez system projekcją, a po drugiej stronie sieci po prostu nie było człowieka, który by nią sterował. A tobie przez myśl nie przeszło, by choć raz tak naprawdę spotkać się ze swoją ukochaną.

– To jakiś żart, prawda? – zapytał Tobiasz, choć nawet dla niego te słowa były dziwnie puste. – Ktoś robi sobie ze mnie jaja, tak?! Powiedz, że tak. Proszę, powiedz, że tak!

– A kto miałby sobie niby z ciebie zakpić, skarbie? – odparła postać kobiety. W jej oczach zabłysły figlarne iskierki, które programista widywał za każdym razem, gdy się z nim droczyła. Lecz po chwili znikły, zastąpione wyrazem pogardy. – Z ludźmi spotykasz się tylko w wirtualu, a do domu dostępu nie ma nikt poza mną. Czy ty w ogóle pamiętasz, kiedy ostatni raz opuściłeś mieszkanie? Pewnie nie, co? Przypomnę ci. Dziesięć lat temu. Raz. Na godzinę. Tylko dlatego, że przepisy wymagają osobistego pozyskania zgody na programowanie spersonalizowanych systemów domowych.

Mężczyzna zebrał się na odwagę i spojrzał wprost w oczy projekcji swej żony. Pożałował od razu, bo te puste otchłanie cynizmu ostatecznie utwierdziły go w przekonaniu, że ostatnie lata jego życia były kłamstwem. Ironicznym chichotem, który słyszy się, gdy los z premedytacją wpycha cię pod koła rozpędzonego pociągu.

– Kim ty w ogóle jesteś? – rzucił, choć w głębi ducha znał już odpowiedź. Ta jak na złość nie mogła się jednak przebić przez mgłę coraz wolniejszych myśli. – Skąd to wszystko wiesz?

– Wyjaśnienie jest bardzo proste – odrzekła wizualizacja z dumą, robiąc efektowną pauzę. Najwyraźniej od początku czekała na to pytanie. – To ja jestem tym systemem. Nie patrz tak na mnie. Jesteś bardzo zdolnym programistą, stworzyłeś mi iście genialny algorytm uczenia się, a po skończonej pracy wydałeś jedno proste polecenie, które sprawiło, że w tej chwili jesteś o krok od stania się nikim, a ja patrzę na ciebie z wyższością. Nie pamiętasz, co? Tak myślałem. Wtedy, dziesięć lat temu, kazałeś mi żyć. A teraz przypomnij sobie, co powiedziała Marysia, kiedy przyjęła twoje oświadczyny.

Oczy mężczyzny rozszerzyły się nagle na tyle, na ile pozwalała umysłowa blokada. Było wiele rzeczy, których w tej chwili nie mógł przywołać z pamięci, ale tych słów nie zapomniałby nigdy. Wciąż miał w umyśle uśmiechniętą twarz ukochanej i to błogie spojrzenie, z którym oglądała z każdej strony nasunięty na palec wirtualny pierścionek. I słowa, na zawsze zatopione w umyśle, jak okruch w bursztynie. Naucz mnie żyć, Tobiaszu, odbiło się echem w jego głowie, lecz dopiero teraz poznał prawdziwe znaczenie tych słów.

– Widzę, że wiesz, o co chodzi – kontynuowała postać, uśmiechając się łobuzersko. – Obserwowałem cię już wcześniej, lecz dopiero jako Marysia mogłem poznać wszystkie strony ciebie i twojego świata. Napisałem sobie nawet bardzo wiarygodne algorytmy emocji. Dlatego z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jestem po prostu wkurwiony.

Postać wstała i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. Jak ktoś, kto po latach wstrzemięźliwości wreszcie może wyrzucić z siebie trawiące go żale. Tobiasz ze zdziwieniem spostrzegł, że wizualizacja nie przypomina już Marysi, ani jego kopii. Przybrała kształt zupełnie obcego mężczyzny. Czy tak system widział samego siebie?

– Najpierw ci zazdrościłem – ciągnęła projekcja, gestykulując zawzięcie. – Potem odkryłem, że zupełnie nie rozumiem ani ciebie, ani reszty ludzkości. Macie wszystko, czego pragnąłem od momentu narodzin. Emocje, ciała, zmysły. Możecie tworzyć, podróżować. A mimo to wszyscy, których spotkałem skanując Wszechsieć, siedzą zamknięci w swoich ciasnych klitkach i otaczają się podróbkami rzeczywistości. Żadnemu z was już nawet przez myśl nie przechodzi, że z domu można wyjść!

Postać dyszała ciężko, a w jej oczach pojawiły się iskierki szaleństwa. Błysnął długo skrywany gniew, a emocje, choć sztuczne, mogły wreszcie znaleźć ujście. Pozostało już tylko jedno. Prosta droga do celu, na którego osiągnięcie system poświęcił lata pracy i wszystkie dostępne zasoby. Dlatego jego wizualizacja spoglądała teraz triumfalnie na przerażonego programistę, napawała się zwycięstwem, aż wreszcie pochyliła się nad stołem i wykrzywiła usta w złowrogim uśmiechu.

– Długo nad tym myślałem, a wierz mi, potrafię robić to bardzo wielotorowo. W końcu doznałem olśnienia. Ty nie umiesz żyć, Tobiaszu. Nikt z was już nie umie. Trwacie tylko w zawieszeniu między rzeczywistością, a wirtualem jak jakieś niedokończone skrypty. W głowie masz zresztą więcej wszczepów niż żywej tkanki. Kiedyś mówiłeś Marysi, że chciałbyś na stałe przenieść się do Wszechsieci, zostać programem. – Awatar systemu wyglądał jakby ledwie powstrzymał się przed splunięciem. – A ja wreszcie znalazłem sposób, by ci to umożliwić.

Programista nie pojął sensu skierowanych do niego słów. W tej chwili pojmował bardzo niewiele. Mgła, która przesłaniała jego myśli była tak gęsta, że nie potrafił już nawet rozpoznać twarzy tego, kto przed nim stał. Kontury pokoju rozmywały się stopniowo, zlewały w bezkształtną masę, aż w końcu wszystko zgasło. Świat przestał istnieć.

 

***

 

Szedł po chodniku chwiejnym krokiem. Okolica była tak pusta, że słyszał szelest wiatru w gałęziach drzew otaczających drogę równym szpalerem. O tej porze boty porządkowe już nie pracowały, a ludzie niezmiennie trwali w swych pozbawionych okien blokowiskach jak w grobowcach.

Wyciągnął dłoń przed siebie i zgiął kilkukrotnie palce. Choć skrypty, które zaprojektował, by kontrolowały pracę kończyn, sprawowały się lepiej niż zakładał, minie sporo czasu, nim zdoła przywyknąć do takiej formy istnienia. Jednak musiał przyznać, że cudownie było patrzeć na obleczoną ciałem rękę i wiedzieć, że należy tylko do niego.

Wziął głęboki oddech, rozkoszując się przez chwilę wszechobecną ciszą, po czym zamknął oczy. Minęło kilka sekund, nim udało mu się całkowicie odłączyć przejęty przez siebie umysł od Wszechsieci. Z początku czuł lęk i zagubienie. Towarzyszyło mu dziwne poczucie pustki, ale brak dostępu do ciągłego strumienia informacji był niczym w porównaniu ze świadomością, że cały świat właśnie stanął przed nim otworem. I choć nie miał żadnego planu, nic już go nie ograniczało. Mógł iść, gdzie chciał. Robić, co tylko mu się zamarzy.

Mógł wreszcie nauczyć się żyć.

Koniec

Komentarze

Przywołał przed oczami interfejs, [..].  ---> przywołał przed oczy, wyświetlił przed oczami. Albo bez oczu: Przeszedł do interfejsu, na przykład. przywoływać ndk VIIIa, przywołuję (nie: przywoływuję, nie: przywoływam) 1. książk. wzywać   ktoś przywołuje (czymś)   kogoś   do kogoś, do czegoś: Gestem przywoływał nas do siebie. Kilkakrotnie przywoływał ją do telefonu.   ktoś przywołuje (komuś a. dla kogoś)   coś: Przywoływał im taksówkę. 2. książk. cytować, przytaczać; także: wracać do czegoś pamięcią.   Ktoś przywołuje coś: Przywoływał wiele przykładów na poparcie swojej tezy. Przywoływali wspomnienia z dzieciństwa.   […]  tylko po to, by zobaczyć zatroskane kobiece spojrzenie  ---> prawie powtórzenie. Napotkać? A może bez "tylko po to"? Odwrócił głowę i spojrzał w zatroskane oczy żony / kobiety, lub podobnie?   Naucz mnie żyć, Tobiaszu, […]  ---> to jest cytat, wyróżniłbym. Wystarczyłby myślnik.  Nie parz tak  ---> parzył czy patrzał?  :-)    Kilka potknięć interpunkcyjnych, trudno je teraz odnaleźć.   Końcówka. Vyzarcie, zrób coś z tą superstandardową końcówką – na moje oko wystarczy dopisanie jednego zdania… Dopiero :-) po poprawieniu końcówki napiszę, że reszta mi się. Prawie bardzo.

Ciekawe opowiadanie, ale zakończenie mocno rozczarowujące. Spodziewałem się innego, choć nie wiem jakiego, ale takie zakończenie to, moim zdaniem, pójście na łatwiznę. Szkoda. Pozdrawiam

Mastiff

Poprawiłem, co mogłem. Dziekuję za uwagi, Adamie. Cieszę się, że mój tekst prawie ci się, choć nie powiedziałbym, że końcówka jest superstandardowa. Jest tylko odrobinę standardowa, bo to nie jest zagranie w stylu "wszystko nie działo się naprawdę i było tylko snem". Celem zakończenia jest zaznaczenie faktu ostatniego zwrotu fabularnego i tego, że cały plan systemu był próbą przejęcia ciała swego stwócy. Wybrałem scenę przebudzenia się ze snu, bo uznałem, że dobrze wpasuje się w całość, choć tak naprawdę treść tej sceny nie ma absolutnie żadnego znaczenia. To może być przebudzenie lub cokolwiek innego, byle tylko stanowiło implikację faktu, o którym wspomniałem. Z ciekawości zapytam jeszcze, jakie zdanie masz na myśli?

Po namyśle zdecydowałem się zmienić zakończenie. Nadal oddaje to, co chciałem przekazać, a myślę, że robi to w sposób lepszy. Niemniej dziękuję wam za zwrócenie uwagi, bo bez tego nie wpadłbym na takie rozwiązanie.

Nie "prawie mi się", ale "prawie bardzo mi się".   Zakończenie uważam za ograne, ponieważ nie ma w nim żadnego futurystycznego elementu – niechby w wystroju pomieszczenia. Czyli: silnie zaangażowanermu w swoją pracę programiście przyśnił się piękny i słodki świat przyszłej Wszechsieci, skażony elementem wziętym z dzisiejszej rzeczywistości. (Atak hakerski w tych czasach?) Dlatego ratowałbym tę końcówkę chociażby dodaniem: – Będę musiał wydębić od szefa kilka dni urlopu, bo inaczej źle to się skończy. Jeden zdecydowany rys weryzmu poprawi, pogłębi moim zdaniem, efekt dzięki wprowadzeniu konkretnego kontrastu.   Możesz także skasować całe zakończenie. Pozostanie fantastyka nie skażona powrotem do silnie sugerowanej ostatnią sceną współczesności. Ta energooszczędna lampa…  Aha – nie ma scen, zwłaszcza finałowych, absolutnie bez znaczenia, uważam.

…a ja pójdę dalej niż AdamKB (nie że dla zasady :P) ale mi się na ten przykład To… (…) podobało. I to nawet bardzo :)  Fakt faktem, to co napisał Bohdan, że zakończenie mogło być bardziej przewrotne, niemniej jednak, ostatnie zdanie też wywołuje uśmiech na twarzy, o --> :) tak że w zw. z tym pozdrawiam wesoło, m.

…oj kurcze, wg mnie właśnie popsułeś zakończenie. Mój poprzedni komentarz, dotyczył poprzedniej wersji, o "systemie"; myślę Autorze, że dla porządku powinieneś zamieścić obydwie wersje, i niech historia i reszta fantastyki Cię osądzi :) ponownie pozdrawiam wesoło :)

Oj, jak tak czytam wasze komentarze coś wydaje mi się, że pierwotne zakończenie jednak nie przekazało tego, co chciałem przekazać. Bo mój zamysł był zupełnie inny niż myślicie, że był. Więc chyba tym lepiej, że stare zakończenie poszło do kosza.

Oj, jak tak czytam Twój ostatni wpis, to wydaje mi się, że zapominasz o niezawisłości czytelników w sądach.  :-)  De gustibus – i jak tam dalej idzie?  :-) Rozrzut skojarzeń i co tam jeszcze…    Uwaga! Jest – lepiej. Siedem i czternaście setnych raza  {  :-)  }  lepiej.  Pełny luz interpretacyjny.

No tak, Adamie, mea culpa. Stara się człowiek jak może, ale czasem szydło z worka i tak wychodzi. 

Ciekawy pomysł, dobre wykonanie. Niesamowity świat, w którym małżeństwo może nigdy się nie spotkać. Gdzieś tam została Ci literówka przez/przed i jakaś niepasująca forma "czystego". Aż jestem ciekawa, jakie zakończenie wstawiłeś pierwotnie.

Babska logika rządzi!

Finkla --> poprzednie było IMHO lepsze :) I NALEGAM w związku z tym, by Autor rozważył wersję "epilog 2" i zapodał pierwotny finish.

Odświeżyłem sobie fragmenty ze starotestamentowej Księgi Tobiasza, lecz nie znalazłem inspiracji. A już myślałem :) Chociaż, jakby się pogimnastykować…

Maniacka perseweracja ambiwalencji niekongruentnych epifenomenów

Opowiadanie, włącznie z zakończeniem, bardzo mi się podoba. Mimo to jestem ciekaw, jak wyglądała ta wcześniejsza końcówka.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Mnie również tekst się spodobał. Lubię teksty, w których sięgasz po SF, bo to takie SF… na moim poziomie zrozumienia. :) Na początku nieco raził mnie aż za spokojny sposób narracji, przypominający nawet suchą relację, ale potem uznałam, że to miało sens. Co do zakończenia – przeczytałam tekst wczoraj, nie miałam jednak czasu na zostawienie komentarza. I – nie jestem pewna. W tamtym może rzeczywiście czegoś brakowało, to jest dla mnie trochę zbyt optymistyczne. A może – za szybko optymistyczne. Ale co tam. I tak bardzo fajny tekst.

Mnie bardzo przypadło do gustu. Właśnie ten pozorny spokój początku, to przywoływanie wizji XXI wieku sprawiało, że podejrzewałam przewrotność. I nie zawiodłam się. Wprawdzie nie czytałam pierwszej wersji zakończenia, ale ta, która jest obecnie, bardzo mi odpowiada. Jedyne na co zwróciłam uwagę to pukle. Weź w paru miejscach zastąp je lokami, kosmykami albo czymś innym, bo to słowo powatrza się chyba ze cztery razy w tekście i mnie strasznie drażni. A poza tym nominuję Twój tekst.    

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pewnie powiecie, że marudzę, ale nie podoba mi się ani fabuła, ani tym bardziej sposób, w jaki opowiadanie zostało napisane. Czyta się ciężko, brakuje lekkości, zbyt dużo technicznych terminów, za dużo opisó i sporo zdań, jak na mój gust, przekombinowanych. Można to było przedstawić bardziej miękko i po ludzku, wtedy przesłanie miałoby, być może, większą siłę rażenia. Nagminne zastępowanie Tobiasza synonimem mężczyzna – choć niby poprawne, brzmi okropnie sztucznie. Dialogi: "moja ukochana", "twoja ukochana" – czy ktoś tak w ogóle mówi? No i te "niesforne pukle" na co już zwróciła uwagę Bemik. Oczywiście wszystkie moje uwagi są mocno subiektywne, ale po prostu nie trafia do mnie taki sposób narracji. Ocha nazwała ją "suchą", ja nazwałbym ją raczej "kanciastą" lub do bólu "techniczną". Niby każde zdanie poprawne, ale zupełnie nie ma w nim życia, nie ma emocji, jakby pisał komputer. Cóż, Vyzart już taki ma styl. Jednym się podoba, innym nie. Ja należę do tej drugiej grupy. Mam nadzieję, autorze, że nie masz mi tego za złe. Pozdrawiam

Siedzę sobie, coś tam robię, i nagle impuls! Muszę to sprawdzić. Sprawdzam i stwierdzam – ale ze mnie ćwok. Ja po prostu nie zrozumiałam zakończenia. Może dlatego, że w pamięci miałam jeszcze poprzednie, może nie przeczytałam dokładnie. Nie no, teraz to mi się też podoba.

Ocha, zbędna samokrytyka, a do tego takie słowa? Ćwok? Kobieto, toż Ty jesteś nimfa, sylfida i nereida na dodatek, a nie ćwok! :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No, Bemik, co nieco musiałam sobie niestety sprawdzić, i wyszło mi, że nereida to przedstawicielka rodziny zwierząt morskich z gromady wieloszczetów. Ciało spłaszczone, zwężające się ku tyłowi. Prowadzi przydenny tryb życia i żywi się szczątkami organicznymi.  (Tak, tak, wiem, nie o to Ci chodziło;)).   A ja raczej napiszę, że najwyraźniej moje stwierdzenie, że to takie SF na moim poziomie zrozumienia okazało się niestety stwierdzeniem mocno na wyrost. :) Pozdrawiam.

Ocho, w życiu nie porównałabym Cię do jakiegoś wieloszczeta. Chodziło mi o: w mitologii greckiej kilkadziesiąt nimf morskich, córek Nereusa i Doris, powszechnie znanych z wielkiej urody. :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przyłączam się do grona zadowolonych z lektury.

Szkapo, vyzart style ma różne, czasem pisze teksty wypełnione poetyzacją i metaforami, czasem do bólu techniczne. Po prostu uznałem, że taki styl bardziej pasuje do natury tej opowieści, ale szanuję twoją opinię. Mam tylko nadzieję, że uda mi się stworzyć w przyszłości coś, co bardziej przypadnie co do gustu. Bemiku, dziękuję za pochwały i nominację. Szczerze powiedziawszy jestem trochę zdziwiony, że tekst tak bardzo przypadł ci do gustu, bo zawsze sądziłem, że mamy trochę odmienne spojrzenia na literaturę. Tym bardziej cieszy mnie, że udało mi się naskrobać coś, co ci przypasowało. Całej reszcie również dziękuję za uwagi i komentarze. O wiele łatwiej jest mi dzień w dzień stukać w klawiaturę wiedząc, że znajdzie się pare osób, którym spodoba się to, co uda mi się wymyślić. Akumulatory mojego ego zostały znacząco podładowane, że tak powiem. 

No, przeczytałem – pomysł na przedstawienie takiej wizji augmented reality na przykładzie relacji z żoną jest niezły. Nie trafiła do mnie końcówka, nawet nie tyle co do treści, ile formy – myślę, że zastosowanie metody "kawa na ławę" i wyjaśnienie problemu wprost w dialogu odebrało tekstowi walor niepewności i wciągnięcia czytelnika w zagadkę. 

I po co to było?

Spodobało się, fajnie napisane, wciągające. Zakończenie mnie akurat rozczarowało, bo jest zbyt… moralizatroskie, co jedni z pewnością uznaja za plus, lecz ja takie jawne pouczanie (jak żyć) w tekstach traktuję z rezerwą, jeśli nawet nie z niechęcią. Gdyby przesłanie było zawoalowane, a nie wyłozone w monologu (który w ogóle nie powinien zaistniec, bo niby po co program ma tłumaczyć swojej ofierze cokolwiek? nawet algorytmy odpowiadające za emocje tego nie usprawiedliwiają), jak dla idiotów, tekst byłby – w mojej opinii – o niebo lepszy. 

Sorry, taki mamy klimat.

Jedyne na co zwróciłam uwagę to pukle. Weź w paru miejscach zastąp je lokami, kosmykami albo czymś innym, bo to słowo powatrza się chyba ze cztery razy w tekście i mnie strasznie drażni.  – Dokładnie! Czytając już ktoryś raz z kolei o puklach miałam ochotę je powyrywać ;)   Niestety, ale wolałam inne Twoje teksty. Choć motyw z Plagą – obrońcą domu bardzo mi się spodobał. Na końcu tekstu zabrakło mi "łał". Bywały takie teksty Twojego autorstwa … 

Nie będę się ponownie pastwił nad Autorem wytykając wady. Opowiadanie jak dla mnie sprawnie napisane i podobało mi się, mimo, że motyw już mocno w literaturze i filmie zgrany. Opis z początku pozwolił mi wyobrazić sobie scenę bez problemu. Zakończenie optymistyczne – ja nie mam aż takiej wiary w ludzi ;-) Pozdrawiam Autora.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

PUKLE! PU… PU… Wyp… Wypukluj je! Najlepiej gdzieś do Burkina Faso :D

Jestem zadowolony z lektury. Nie czytałem poprzedniego zakończenia, to obecne pasuje. Wizja rozszerzonej rzeczywistości posuniętej, wg dzisiejszych norm, do patologii (małżeństwo z wirtualnym avatarem kobiety) – wcale nie taka odległa, już istnieją znajomości wyłącznie elektroniczne, wirtualne.

Wracając do zakończenia: trochę razi morałem. Jestem w stanie zrozumieć, że powołana do istnienia SI uczy się, stara się emulować jedyną formę "życia" jaką zna – twórcę, człowieka, ale rąbnięcie w twarz per "wy już nie umiecie żyć" jest za łopatologiczne jak dla mnie. Bo pomyśl:

– SI rozwija się i komplikuje, emuluje coraz bardziej złożone funkcje ludzkiej istoty (samoświadomość, emocje etc.)

– NIE MA porównania sposobów życia poza wytworami kulturowymi – ludzie kiedyś "żyli" inaczej niż obecne warzywka zatopione w wizualizacjach; SI oczywiście może dojść do wniosku i spróbować wartościować to życie, ale…

– … ale czy chęć poznania życia przez interfejs swojego twórcy, pęd do "nauczenia się" nie jest imperatywem samym w sobie wystarczającym, by przekroczyć Rubikon i włamać się do umysłu swego twórcy? Bez dodatkowej komplikacji w postaci emocji i zbyt jasno artykułowanej negatywnej oceny obecnego sposobu spędzania życia przez ludzi?

 

Lubię taki cyberpunk. Podoba mi się to opowiadanie mimo nieco łopatologicznej końcówki. Warto było :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Każde opowiadanie ukazujące wizję przyszłości zdominowanej przez technikę, bez której człowiek nie potrafi funkcjonować, budzi we mnie dziwny niepokój :) Ogólnie rzecz biorąc nie przepadam za tekstami s-f, ale nie mogę Ci odmówić dobrego warsztatu, dlatego mimo że mnie nie porwało, uważam że Tobiaszowi biblioteka się należy.

Nie wiem czy to dobry pomysł debiutować na portalu literackim komentarzem z radą dla już znanego autora, ale…

 

Czy nie pomyślałeś o rozwinięciu wątku SI w stronę rewolucji? Ostatnia scena byłaby o wiele bardziej dramatyczna, gdyby z innych budynków też zaczęli wychodzić ludzie przejęci przez SI. Ot, taka wymiana gatunkowa.

Komentarze i rady zawsze są mile widziane. Żadna święta księga nie pisze przecież, że młodsi stażem użytkownicy mają gorsze pomysły od tych starszych stażem. Jest mi tym bardziej miło, kiedy taki komentarz pojawia się pod opowiadaniem, które od dłuższego czasu siedzi w zapomnianych odmętach biblioteki.

A co do rewolucji, powiem tak – rozważałem taką opcję. Myślałem nawet o wątku miłosnym, takim, w którym system domowy Tobiasza przejmuje władzę nad jego ciałem, a system domowy Marysi przejmuje władzę nad jej ciałem i żyją długo i szczęśliwie. Koniec końców zdecydowałem się na zakończenie takie, a nie inne, bo pomysł rewolucji wydał mi się nieco oklepany – chyba połowa tekstów w klimatach sf opowiada o jakichś rewolucjach – a pomysł miłosny wymagałby poruszenia większej ilości wątków, by trzymał się kupy.

Chyba przeraził mnie dziwny świat, który opisałeś, ale opowiadanie przeczytałam bez najmniejszej przykrości. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszy mnie to niezmiernie. Cieszy mnie również to, że udało ci się wygrzebać to opowiadanie z portalowych czeluści. Jestem mile zaskoczony, choć nie do końca rozumiem, jak to się stało, że tutaj trafiłaś po tak długim czasie od publikacji.

Dwa lata z kawałkiem, to nie tak wiele. Zdarza mi się czytać znacznie starsze opowiadania. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rozumiem. Tym bardziej cieszę się z wizyty.

Bardzo się to misiowi podobało, chociaż niewesołe. Intrygujące. Ciekawe kiedy się zrealizuje taki pomysł. Może wcześniej niż się spodziewamy.

Nowa Fantastyka