- Opowiadanie: Michał Opara - EnVidrium

EnVidrium

Szanowni czytelnicy

Poniższe opowiadanie jest już nieaktualne. Zamieściłem jego poprawioną wersję, zatytułowaną EnVidrium - Bo tak trzeba. Dlatego proszę o zapoznawanie się z drugim tekstem. Życzę miłej lektury i pozdrawiam.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

EnVidrium

EnVidrium – Bo tak trzeba

 

Był późny wieczór. W gospodzie od dawna panowały już gwar, tłok i zamęt. Kelnerka i kelner uwijali się między gośćmi niczym pracowite pszczoły, służąc im informacją oraz przyjmując i realizując kolejne zamówienia. Zdarzało się bowiem, że odwiedzający pytali o miejsce na nocleg czy drogę do wychodka. Czasami uzupełniano im braki sprzedażą odpowiedniego fajkowego ziela lub specjalnych jednorazówek. Ale posiłki i napoje, zwłaszcza alkoholowe, serwowano nieustannie. Dlatego na brak zajęć nie mogła też narzekać obsługa kuchni, będącej źródłem rozmaitych i nad wyraz smakowitych zapachów. Oczywiście, obok konsumpcji, równą popularnością cieszyły się hazard, taniec w rytmie płynącej z głośników muzyki, przyglądanie się występom przyjezdnej pary aktorskiej, czy udział w bardziej męskich rozrywkach, jak obijanie sobie pysków. Wszystko to przeplatało się z nieodzownymi rozmowami o tematyce zarówno poważnej jak i zupełnie błahej. Natomiast nad właściwym przebiegiem całości osobiście czuwał gospodarz. Słowem dzień jak co dzień. No może poza aktorem i aktorką odwiedzającymi wioskę.

Co nie zmieniało faktu, że wydarzeń jakie zaszły w karczmie raczej nikt się nie spodziewał. A już na pewno nie w takiej formie. Przy czym należy tutaj zaznaczyć, że za ich niepospolity przebieg w głównej mierze odpowiadał jeden tylko człowiek.

Ciemnowłosy, krótko ostrzyżony i lekko zarośnięty humanit w średnim wieku, o dość mocnej budowie ciała i wzroście nie przekraczającym stu osiemdziesięciu centymetrów. Chodził on w czarnych, wysokich, klamrowanych butach na płaskim obcasie, do których wsunięte miał spodnie grafitowej barwy. Górną część jego ubioru stanowiły jasnoszara szata oraz długa, rozpięta, czarna kurtka. Nosił też pancerne ochraniacze na przedramionach i rękawiczki bez palców. Przymocowane do prawego uda i paska od spodni, kabura i pochwa dzierżyły kolejno rewolwer i nóż bojowy. Natomiast przepięty przez korpus, specjalny pas utrzymywał na plecach miecz, złożony łuk oraz płaski kołczan ze strzałami, a także niewielką torbę na lewym boku ciała. Lecz nic w wyglądzie mężczyzny nie charakteryzowało go tak jak dwie paskudne blizny. Jedna pozioma, widoczna na prawej stronie szyi. I druga, lekko ukośna, zaczynająca się nad lewym oczodołem, a kończąca tuż nad górną wargą.

Nieznajomy przekroczył progi gospody, rozejrzał się po lokalu i ruszył w kierunku szynkwasu. Krzątał się tam właściciel, zupełnie pochłonięty przygotowywaniem napitków. Spostrzegł on jednak zbliżającego się przybysza i wówczas, zaniepokojony momentalnie się wstrzymał, przerzucając całą uwagę na ów gościa.

– Witaj gospodarzu – rzekł nieznajomy, stanąwszy przy ladzie. Głos miał szorstki i nieprzyjemny.

– Witajcie panie – odparł niepewnie karczmarz. – Czym mogę wam służyć?

– Szukam zajęcia. Nie wiesz czy w okolicy nie znalazłaby się jakaś robota dla łowcy nagród?

– Wybaczcie panie ale nie wiem – oberżysta nie zwlekał z dopowiedzią. Mówił za to powoli, ostrożnie dobierając słowa. – U nas we wiosce spokój. Nigdym nie słyszał, co by kto takiej pomocy potrzebował.

– Bandyci, dzikie bestie? Potwory?

– Wybaczcie panie ale nie. Żadne paskudztwo się u nas nie zalęgło. Bandytów to prawie nie widujem. A, że stróże porządku pilnują, to i nasze ludziska nie rozrabiają.

– W takim razie chciałbym coś zjeść i wypić – skonstatował przybysz. – Przydałaby się też izba na nocleg.

Właścicielowi wyraźnie ulżyło. Choć zdecydowanie nie na tyle by wyzbyć się obaw czy zaniechać ostrożności.

– Oczywiście panie. Zechcecie spocząć? Zaraz podam kartę i wszystkim się zajmę.

Nieznajomy skinął lekko głową, obrócił się i oddalił w kierunku niezajętego stołu przy oknie. Na reakcję gospodarza nie trzeba było czekać. Od razu opuścił szynkwas i pośpiesznie udał się po wspomnianą kartę dań.

Tymczasem łowca nagród dotarł do wybranego miejsca. Zdjął i odłożył na stół pas z korpusu, ochraniacze i rękawiczki, natomiast przez oparcie krzesła przewiesił kurtkę. Po czym usiadł, przyjmując przy tym dość sztywną pozycję. Jednocześnie cały czas obserwował zachowanie i przysłuchiwał się rozmowom pozostałych, obecnych w zajeździe osób.

Szybko przerwał mu jednak powrót karczmarza.

– Proszę panie. – Oberżysta wręczył obcemu katalog średniego formatu.

Przybysz podziękował kolejnym skinieniem i zaczął przeglądać kartę. Co z perspektywy właściciela wyglądało to zarazem dziwacznie jak i zastanawiająco. Nieznajomy bowiem na każdą ze stron poświęcał tylko krótkie zerknięcie.

– Poproszę o podwójny stek, surówkę z kapstry, wodę i sok grenowy. – Łowca nagród złożył zamówienie oddając kartę.

Wtedy karczmarz przestał się dziwić. Ale nie zastanawiać.

– Tak panie. – Zanotował, ukłonił się i oddalił.

A obcy na powrót w pełni skupił się na nasłuchiwaniu i obserwacji. Lecz, gdy nie natrafił na nic co stanowiłoby potencjalne źródło zajęcia, zaniechał swych poszukiwań i skoncentrował się na osobie kelnerki.

Była ona młodą, około dwudziestoletnią kelionką. Miała śliczną, kwadratową twarz; długie, bujnie, ciemnofioletowe włosy; nieco jaśniejsze oczy i usta; skórę różowej barwy oraz równie atrakcyjne kształty. I już na wejściu wzbudziła jego zainteresowanie.

Dziewczyna była w trakcie przyjmowania kolejnego zamówienia, kiedy poczuła na sobie obcy, acz nienatrętny wzrok. I jak tylko skończyła zajmować się klientami sprawdziła do kogo należał.

Zwróciwszy kelnerkę ku sobie, nieznajomy uniesieniem ręki poprosił o obsługę. Dziewczyna zbliżyła się więc, zachowując przy tym swobodę i pewność siebie. A przybysz pozytywnie zaskoczył ją wstaniem z miejsca.

– Witajcie panie – zaczęła. – Czym mogę służyć?

– Witaj. Jeśli można, chciałbym zasięgnąć opinii.

– Oczywiście, słucham.

– Widzisz, odwiedziłem niedawno jedną karczmę, zastając w niej wszystko co nadaje takim miejscom ich wyjątkowy urok, a co za tym idzie pozwala bardzo miło i przyjemnie spędzić czas. Jednak mimo to byłaby to tylko kolejna, typowa oberża jakich wiele, gdyby nie jeden, wyróżniający ją ponad miarę i sprawiający, że nie chciało się wychodzić element. Jak sądzisz czy gdyby osobę tak zjawiskową jak ta, z którą właśnie rozmawiam – kelionka uśmiechnęła się – chciał poznać ktoś taki jak ja, zgodziłaby się?

– No nie wiem – odparła zalotnie kelnerka. – Taki groźny osobnik mógłby wzbudzać pewne obawy.

– Cóż mogę rzec: jeśli obawiasz się, że za chęcią poznania kryją się też wspólna kolacja, rozrywka i szeroko rozumiana przyjemność to masz zupełną słuszność.

Dziewczyna znów się uśmiechnęła.

– A co jeśli nie tego?

– To bardzo dobrze. Z mojej strony nic innego ci nie grozi, a ja mam większe szanse. Pytanie tylko: czy dasz się namówić?

– Wciąż nie wiem. Chyba nadal mam wątpliwości.

– Zdaję sobie sprawę, że oznacza to dla ciebie podjęcie pewnego ryzyka. Jednak nie zrobiwszy tego, nie można przekonać się czy było warto. No i jak to mówią: nie ma ryzyka, nie ma zabawy.

Na twarzy kelnerki zarysował się kolejny uśmiech.

– Po jutrze mam wolny wieczór.

– A może przyłączysz się teraz? Ja już zamówiłem, ty coś dobierzesz, poczekamy na obsługę i będziemy mogli zacząć kolację.

– Przecież jestem w pracy.

– Powiem karczmarzowi żeby dał ci wolne. Gwarantuję, że się zgodzi.

– Ty tak na poważnie?

– Owszem.

Dziewczyna wstrzymała się na moment.

– Dobra. Chcę to zobaczyć.

Tym razem to łowca nagród się uśmiechnął, tyle że prawie niezauważalnie. Po czym odsunął stojące naprzeciw swojego krzesło.

– Zapraszam.

Kelionka usiadła z gracją.

– Dziękuję.

– Opowiedz coś o sobie. – Nieznajomy również zajął miejsce.

– Hm… mam na imię Miri, urodziłam się i mieszkam we wiosce i jak widzisz jestem kelnerką. A ty kim jesteś?

– Łowcą nagród.

– Przybyłeś tu wykonać zlecenie?

– Przybyłem w poszukiwaniu zleceń. Ale z tego co widzę raczej nie będę tu potrzebny.

Wiedziała, że ma rację, więc przez grzeczność zmieniała temat.

– A tak właściwie to czym różni się łowca nagród od najemnika? Bo muszę przyznać, że gdy cię zobaczyłam obstawiałam, że możesz być też tym drugim.

– Przyjęło się, że najemnicy za określone pieniądze wynajmują się do pracy by wykonywać powierzane im zadania. My wynajmujemy się do konkretnych zleceń i to za nie bierzemy zapłatę. Przy czym nie jest to żadna reguła.

– Jak to wygląda w waszym przypadku? Jakich misji przychodzi wam się podejmować?

– To zależy komu i do czego jesteśmy potrzebni. Przykładowo raz będziemy ochraniać konwój, innym razem poszukiwać zaginionego dziecka.

– Zakładam, że zajęć wam nie brakuje.

– Dobrze zakładasz. A jak powodzi się tutejszej kelnerce?

– Dziękuję, nie narzekam. Goście i personel są bardzo mili. Podobnie zresztą jak nasz gospodarz. Z dochodami też jest nie najgorzej. Czasami nawet dostaję napiwki.

– Kiedy wcześniej mówiłaś o byciu kelnerką, słyszałem w twoim głosie wyrzut. Myliłem się?

– Lubię tą pracę, bardzo. Tylko że nie jest to, to coś co chciałabym w życiu robić.

– Czym w takim razie jest to coś?

– Chciałabym być przewodniczką górskich szlaków. Odłożyłam już na to trochę grosza, ale do końca jeszcze daleka droga.

– Jeśli właśnie tym pragniesz się zajmować, nigdy się nie poddawaj. Dąż do celu nie zważając na przeciwności, a na pewno osiągniesz sukces.

– Dziękuję – dziewczyna była wielce rada z usłyszanych słów.

Wtenczas zjawił się karczmarz, przynosząc przyszykowane zamówienie.

– Proszę panie. – Oberżysta postawił tacę na stole.

Nieznajomy skinął lekko głową. Po którym to geście gospodarz spiorunował kelnerkę wzrokiem.

– Daj jej wolne – wtrącił stanowczo łowca. – Do końca dnia. Pokryję wszystkie koszty gdy będę wybywał.

– Dobrze panie – właścicielowi nawet przez myśl nie przeszło by odmówić. – Mogę jeszcze czymś służyć?

Przybysz wskazał na kelionkę.

– Zjadłabym zupę muszelkową i napiła się wina.

– Dobrze. Czy to wszystko?

– Tak, dziękuję.

Karczmarz ukłonił się z lekka i oddalił.

– Ale miał minę – skomentowała po chwili i przez śmiech dziewczyna. – Czemu nie jesz?

– Nie wypada bym jadł sam.

– Wystygnie ci.

– To nic. Poczekam. Ale mam do ciebie prośbę.

Kelnerka spojrzała na niego pytająco.

– Nie odwracaj się i powiedz czy zaczepiało cię wcześniej czterech typów pod bronią.

W dziewczynie momentalnie zrodziły się niepokój i podejrzenia.

– Obserwowali nas odkąd się przysiadłaś, a teraz idą ku nam. Nie odwracaj się – powstrzymał jej ruch – ja to załatwię.

Podeszli, uzbrojeni i wyraźnie wrogo nastawieni. I w całej karczmie zrobiło się nagle bardzo cicho.

– O co chodzi? – zaczął łowca nagród.

– Mamy sprawę do tej dziwki – odparł przewodzący grupie łysy osiłek – nie do ciebie.

Zagrożenie ewidentnie zdominowało pozostałe odczucia kelnerki.

– Ta pani jest pod moją opieką. A ty właśnie bardzo ją obraziłeś. Przeproś, to zapomnimy o sprawie i rozstaniemy się w zgodzie.

– A co będzie jak nie przeproszę i nazwę ją kurwą?

Nieznajomy bez słowa i bardzo powoli wstał. Po czym tak samo zbliżył się do łysego.

– Posłuchajcie mnie teraz bardzo uważnie. Albo odejdziecie teraz, albo nie będziecie w stanie odejść.

– Brać ich! – warknął łysy, dobywając broni.

Wzniósł swój topór i uderzył, ale celu już nie trafił. Łowca nagród uchylił się, z pozoru słabym ciosem zmiażdżył przeciwnikowi krtań i odebrał mu broń. Przechodząc w półobrót rozrąbał lewy bok drugiego napastnika. Do trzeciego przeturlał się, unikając wystrzelonej w niego wiązki. Chwycił go za rękę trzymającą rewolwer, wpakował lufę pod gardło i rozbryzgał jego krew w powietrzu. Na koniec wychylił się zza opadającego ciała i posłał wiązkę prosto w palec wskazujący ostatniego wroga. Ten natychmiast zaryczał z bólu i upuścił trzymany w dłoni miecz.

Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. To co zrobił nieznajomy wyglądało jak jeden, niewiarygodnie płynny ruch. Zupełnie jakby zaplanowany i przećwiczony dziesiątki razy. Do tego łowca nagród poruszał się błyskawicznie, a sądząc po rzężącym łysym i tak łatwo obezwładnionym strzelcu, był też nienaturalnie silny.

Obcy doskoczył do czwartego typa i przyparł go do ściany.

– Kim jesteście i co tu robicie?

Mężczyzna spojrzał na zewłoki swoich towarzyszy. Osiłek, który jeszcze przed chwilą mógł jedynie pluć czerwoną farbą, teraz leżał na podłodze zakrwawiony. Podobnie było z pozostałymi.

– Jesteśmy najemnikami – w jego głosie była panika. – Pracujemy dla pana Devua. Mieliśmy się tu z nim spotkać.

– Kiedy?

– Dzisiaj wieczorem.

– Konkretniej.

– Nie wiem. Kazał nam czekać do swojego przybycia.

Nagle drzwi karczmy rozwarły się z hukiem. Łowca nagród zwrócił się ku nim, przytrzymując najemnika jedną ręką i zobaczył jak do środka wpadają dwie rudowłose kobiety o identycznych twarzach. Obie odziane w sznurowane kubraki, dzierżyły w dłoniach aktywne szable. Za nimi, znacznie wolniej i bardzo ostentacyjnie weszło jeszcze dwóch mężczyzn. Pierwszy w długiej kurtce, ogolony niemalże na łyso, wąsacz z kozią bródką, a także dwuręcznym miotaczem służącym mu za oręż. I drugi, wyróżniający się wypastowanymi butami, zdobionym wamsem, płaszczem z futrzanym kołnierzem czy chaperonem na głowie.

– Co się tutaj dzieje? – spytał elegant.

– Ty jesteś Devua? – łowca nie został mu dłużny.

– Tak to ja.

– Twoi najemnicy zaatakowali kelnerkę i mnie. Widzisz tego efekty. Nie szukam z wami zwady.

– Ratujcie panie..! – zaczął wrzeszczeć napastnik.

Nieznajomy nie dał mu dokończyć. Puścił tylko po to by rąbnąć go w pysk i tym samym obalić na ziemię, zamieniając wrzask w wypluwanie zębów i jęk bólu.

– To prawda? – Devua zwrócił się do najemnika.

A ten potwierdził ruchem głowy.

– Dzikusy.

Opinia, którą wyraził elegancki mężczyzna najwyraźniej była też poleceniem. Bo wąsaty momentalnie załadował miotacz i dobił napastnika.

Łowca nagród nawet nie drgnął. Cały czas pozostawał zupełnie spokojny, zimny.

– Ja również nie szukam zwady. – Devua ruszył w kierunku obcego, gestem nakazując swoim opuszczenie broni i pozostanie na miejscach. – I najmocniej przepraszam za te bydlęta. Zatrudniłem ich gdyż uznałem, że mogą okazać się przydatni. Byłem w błędzie i cieszę się, że ich zachowanie zostało ukarane. I jeśli mogę w jakiś sposób wynagrodzić wam sytuację, w jakiej was postawili z przyjemnością to uczynię.

– Zgoda w zupełności mnie satysfakcjonuje. Karczmarzu!

Oberżysta, który całemu zajściu przyglądał się z podłogi przejścia prowadzącego do kuchni, zerwał się z miejsca.

Nieznajomy podszedł do kelnerki.

– Wszystko w porządku?

– T..ak. Chyba… t..ak – dziewczyna niewątpliwie była w szoku.

– Macie tu jakiegoś medyka – spytał łowca karczmarza, jak tylko ten się zbliżył.

– Mamy.

– Sprowadź go. Niech ją zbada. Ktoś będzie musiał też tu posprzątać. No i raczej nie zatrzymywałbym gości ani personelu.

– Tak, oczywiście – pomimo przerażenia gospodarz potrafił zachować opanowanie. – Szanowni państwo…

– Sprzątaniem zajmą się moi ludzie – zadeklarował nieznajomemu Devua. – A później zapraszam na kolację. Chciałbym zaproponować ci pracę.

– Dobrze. Ale najpierw przeszukam zwłoki.

– Nie mam nic przeciwko.

Przy jednym stole siedzieli i jedli Devua, wąsaty strzelec, rude szermierki i łowca nagród. Natomiast nieopodal miejsca zajmowało jeszcze ośmiu najemników pod bronią.

– Czyli ścigacie złodziejkę – podsumował nieznajomy – która podczas twojej nieobecności okradła cię z oszczędności, zabijając przy tym sześciu strażników domu.

– Tak. – Devua popił wina. – I przyjdzie jej za to drogo zapłacić.

– Jedenastu przeciwko jednej? Piętnastu z tamtymi czterema.

– Lubię zapewniać sobie powodzenie i bezpieczeństwo. Nigdy nie wiadomo co się zdarzy.

– Nikt jej nie pomaga?

– Była sama w czasie napadu, a teraz sama przed nami ucieka.

– Czyli wie, że za nią podążacie?

– Wie.

– Więc może wciągać was w pułapkę. Ale to tylko hipoteza. Czego byś ode mnie oczekiwał?

– Udziału w pościgu, ochrony jeśli zajdzie taka potrzeba i pomocy w pojmaniu jej żywcem.

– Macie jakiś trop?

– Doprowadził nas do tej wioski. Ale dopiero co przybyliśmy i jeszcze o nią nie pytaliśmy.

– Jaką ma nad wami przewagę?

– Dzień.

– Pomogę wam za trzysta pięćdziesiąt talarów.

Devua uśmiechną się z lekka i zgodził bez wahania.

– Umowa stoi.

– Jak wygląda ta złodziejka?

– Długie do połowy szyi, czarne włosy; duże, zielone oczy i trójkątna twarz. Ostatnio widziano ją w męskich butach, spodniach i starych szmatach z kapturem.

– W takim razie pójdę porozmawiać z oberżystą. – Łowca nagród dopił wodę, wstał i zaczął zakładać swoje rzeczy.

– A tak właściwie to jak mamy się do ciebie zwracać?

– Jestem Rivgred. – Obrócił się i oddalił.

– Uważam, że nie powinieneś go wynajmować – oznajmił po chwili półgłosem wąsaty.

– Dlaczego?

– To zawodowiec, który zarąbał trzech najemników ich własną bronią. Zabiłby i czwartego gdyby tylko chciał. Ale nie to martwi mnie najbardziej. To imię, już je gdzieś słyszałem. Nie pamiętam gdzie, ale nie kojarzy mi się dobrze.

Devua przybliżył się do niego, kładąc mu rękę na ramieniu.

– A pamiętasz, że ona musi się nasycić? – spytał szeptem. – Po to go wynająłem.

– Widziałeś kogoś takiego? – kontynuował nieznajomy.

– Wybaczcie panie, ale nie.

– Nie kłam.

Zrozumiawszy, że nie uda mu się zwieść obcego, karczmarz aż cofnął się ze strachu. I poczuł jak jakaś niepohamowana siła rozwiązuje mu język.

– Wybaczcie panie. Jam tylko chciał pomóc tej biednej dziewczynie.

– Od początku.

– Pojawiła się tu wczoraj, mniej więcej o tej samej porze. Była skonana, a zamówiła tylko gulasz i sok. Dałem jej podwójną porcję i spytałem czy może czego nie potrzebuję. Odparła, że nie. Zjadła w mgnieniu oka i jak tylko zapłaciła, chciała wyjść. Ale była tak słaba, że nie miała siły wstać. Powiedziałem jej, że musi odpocząć bo inaczej padnie z wycieńczenia. A ona na to, że nie może bo jak ją dogonią to zamkną z powrotem w klatce.

– Co było dalej?

– Próbowałem dopytać się o co chodzi, zaproponowałem jej pomoc. Ale ona chciała tylko co bym zostawił ją w spokoju bo ściąga na wszystkich zły los. Zostawiłem. Siedziała tak aż w końcu usnęła. Nie dało rady jej dobudzić, więc zaprowadzili my ją do jednego z pokoi. Później, jak w gospodzie trochę opustoszało, zajrzałem do dziewczyny. Tym razem wstała. Znowu koniecznie chciała wyjść, ale wciąż nie wydołała. Wtedym przekonał ją do odpoczynku. Spytała czy jest w okolicy jakie opuszczone miejsce, gdzie mogłaby się na trochę zatrzymać. Odparłem, że przecie możemy ją ukryć tutaj, ale ona uparła się, że to musi być takie miejsce, do którego nikt nie zagląda.

– I?

– No… jam ją tam zabrał.

– Tam, czyli gdzie?

– Panie nie pomagajcie tym zbójom. Wyście porządni są, stanęliście w obronie kelnerki. A oni chcą skrzywdzić bezbronne dziecko.

– Nie mam zamiaru nikomu pomagać, tylko wykonać swoją pracę. A teraz mów co to za miejsce i gdzie ono jest.

Karczmarz bezradnie spuścił głowę.

– To ruiny starego szpitala dla obłąkanych, w głębi lasu.

– W takim razie pójdziesz teraz ze mną i wskażesz mi drogę.

Łowca nagród przekazał zleceniodawcy i najemnikom nieco inną, ustaloną wspólnie z oberżystą wersję wydarzeń. Według niej uciekinierka faktycznie odwiedziła gospodę wycieńczona oraz skonsumowała w niej kolację. Potem natomiast ona sama miała pytać właściciela o jakieś odludne schronienie, a on zabrać ją tam za opłatą.

– Wygląda na to, że rzeczywiście może wciągać nas w pułapkę – skomentował relację Devua.

Instynkt Rivgreda po raz kolejny ostrzegł go przed kłamstwem zleceniodawcy.

– Co w takim razie zamierzasz?

– Niezależnie od tego czy prawdą jest podstęp czy też zmęczenie naszej złodziejki, nie ma sensu się śpieszyć. Przenocujemy tutaj i wyruszymy o świcie.

Było jak chciał Devua. Droga, którą się przemieszczali, dawno przestała być drogą. Wszędzie dookoła rozciągała się dzika puszcza, pełna zarówno różnorodnej roślinności jak i rozmaitych stworzeń. Przewodził Rivgred. Za nim jechali kolejno wąsaty, dwie kobiety z Devua między nimi oraz pozostałych ośmiu najemników. Wszyscy, prócz łowcy, podróżowali na iwranach. Wielkich psach, cechujących się wysoką szybkością i zwrotnością, wyglądających jak te zaprzęgowe wilkowatego typu i powszechnie wykorzystywanych jako wierzchowce. Rivgred natomiast używał maszyny, czarnego śmigacza.

Brodacz popędził swego psa i zrównał się z łowcą nagród.

– Niezły sprzęt – zaopiniował.

Rivgred potwierdził ruchem głowy.

– Pewnie musiał sporo kosztować.

– Owszem.

– Do tego dochodzi utrzymanie. Powiedz, bo jestem ciekaw: czemu profesjonalista, którego w dodatku stać na takie cacko, tak ochoczo zgodził się wykonać tak pospolite zlecenie?

– Bo lepiej zarobić coś niż nic – nie dał się sprowokować.

– Trudno się nie zgodzić, tylko że po kimś takim spodziewałbym się raczej szukania wyzwań.

– Szukanie wyzwań ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo czy się na nie trafi.

– Więc bierzesz każdą robotę?

-Nie każdą. A teraz ty powiedz mi czemu tak się o to dopytujesz? Czyżbyś był aż tak pospolitym najemnikiem, że obce są ci podstawy naszego fachu?

Wąsaty poczuł narastającą w nim złość.

– Nie, po prostu lubię wiedzieć z kim pracuję – odparł, z trudem opierając się emocjom.

– Z zawodowcem, jak sam zauważyłeś. Który mówi ci, że czas najwyższy się zamknąć, bo do celu pozostało nam niewiele ponad sto metrów.

Rivgred zatrzymał się, co wraz z nim zrobili wszyscy pozostali. Potem dezaktywował maszynę, sadzając ją tym na ziemi i podszedł do Devua.

Kurwa, zaklął w myślach wąsaty.

– Dalej pójdę sam – oznajmił łowca.

– A to niby czemu? – wtrącił bez namysłu brodacz.

– Bo tak pracuję – wyjaśnił Devua Rivgred. – Sam albo wcale. Podkradnę się do tego szpitala, złapię i przyprowadzę ci twoją złodziejkę.

– A jeśli nie? – wąsatym powodowały podejrzliwość i nie tłumiony już gniew.

– Jeśli nie wrócę za czterdzieści pięć minut, zrobisz co będziesz uważał za stosowne – łowca nagród dalej ignorował najemnika. – Nie wziąłem zaliczki, więc nie będziesz stratny.

Samodzielność Rivgreda całkiem pokrzyżowała plany Devua. Nie miał jednak innego wyjścia jak tylko przystać na warunki.

– Zgoda. Tylko pamiętaj, że to może być zasadzka.

Wąsaty zeskoczył z wierzchowca.

– Pójdę z nim.

– Nie pójdziesz – warknął na najemnika pracodawca. – I przestaniesz się wtrącać.

Pomimo ogromnej już złości, brodacz zastosował się do poleceń bez szemrania. A Rivgred, nie zwlekając przybrał pochyloną pozę i ruszył w kierunku widocznego w oddali spadu.

Wąsaty najemnik poczekał aż oddali się na odległość uniemożliwiającą podsłuchiwanie i zwrócił się do Devua.

– Dlaczego puściłeś go samego?

– A co miałem zrobić? Nagle zrezygnować z usług, o które zabiegałem?

– Mówiłem, że nie należy go w to wciągać.

– Może miałeś słuszność. Wkrótce się przekonamy.

Łowca nagród podczołgał się do krawędzi, po czym bardzo dokładnie sprawdził teren poniżej. Zobaczył tam ruiny tak stare, że nie wiadomo czego stanowiące pozostałość. A wśród nich jeden tylko lepiej zachowany element: schody, prowadzące na niższy poziom.

Bezszelestnie zsunął się na dół i prześlizgując się między gruzami dotarł do zejścia.

Wewnątrz panowały grobowe ciemności i taka sama cisza. Żaden zwykły człowiek nie byłby w stanie przemieszczać się plątaniną korytarzy bez wspomagania się źródłem światła. Ale Rivgredowi daleko było do zwyczajności.

Z jednej z opuszczonych sal wydobywały się blask lampy oraz szmer bardzo niespokojnego oddechu. Łowca ostrożnie zajrzał do środka. Na zniszczonej pryczy spała skulona, okryta kocami, młodziutka dziewczyna, pasująca do opisu ściganej złodziejki. Obok, na podłodze leżały pozostałości jedzenia, odkręcona manierka i niewielka, wypchana czymś torba. Rivgred przestąpił próg, chcąc podejść do dziewczyny i natychmiast się wstrzymał. Bowiem poczuł coś co było jak nagły podmuch silnego wiatru. Tyle że to coś było nienaturalne. Było obce i wrogie. I magiczne.

– Dziewczyno – zawołał.

Brak reakcji.

– Dziewczyno!

Zerwała się, stając na równe nogi. W dłoni trzymała kuchenny nóż.

– Nie zbliżaj się! – wrzasnęła.

– Nie zamierzam.

Uciekinierka nieco się zmieszała.

– Kim jesteś?

– Rivgred.

– Lilith. Mogę spytać co tu robisz?

– Ścigam złodziejkę i zabójczynię, którą podobno jesteś ty. Jesteś?

– To Devua cię wysłał, prawda? – w jej głosie brzmiał paniczny wręcz lęk.

– Tak, ale to nie ma żadnego znaczenia. Odpowiedz.

– Nie jestem.

– Wierzę. – Łowca nagród usiadł, krzyżując nogi. – Ponieważ jednak chciałbym mieć pewność, proszę byś mi o sobie opowiedziała.

Dziewczyna zmieszała się jeszcze bardziej.

– Co chciałbyś wiedzieć?

– Zacznij od klątwy, która na tobie ciąży.

Mocno się zdziwiła.

– On ci o niej powiedział?

– Nie. Mów.

– To okropne. Jak tylko ktoś się do mnie zbliży dzieje się z nim coś potwornego. Jakbym wysysała życie.

Z oczu pociekły jej łzy. Usiadła.

– Tak jest zawsze?

Pokręciła głową.

– Nie. To coś we mnie musi się co jakiś czas nasycić.

– Jak często?

– Różnie, ale wiem kiedy jest głodne.

– A teraz?

Przytaknęła.

– Dlaczego Devua cię ściga?

– Pewnie chce mnie dalej wykorzystywać.

– Jako broń? Do zastraszania i zabijania?

– Tak. – Płacz przybrał na sile. – On mnie zmuszał. Wielokrotnie.

– Jak trafiłaś w jego ręce?

– Mieszkałyśmy z mamą w osadzie, którą rządził. Mama ciężko harowała na nasze utrzymanie. Ja uczyłam się najlepiej jak mogłam żeby zdobyć wykształcenie. Od czasu do czasu dorabiałam też sprzątaniem. Nie było nam łatwo, ale radziłyśmy sobie. Aż pewnego razu mama straciła pracę. Długo nie mogła znaleźć innej i pod koniec miesiąca nie było nas stać ani na zwykłe wydatki, ani na haracz dla Devua.

Przerwała.

– Mama była piękna, więc zaproponował jej żeby zapłaciła inaczej. Zgodziła się. Ale po wszystkim jemu było mało. Chciał też mnie. Na to mama się nie zgodziła. Wywołała awanturę i kopnęła go w krocze. Chciała umożliwić nam ucieczkę, ale jeden z tamtych zbirów uderzył ją bronią w głowę i pozbawił przytomności. Devua był wściekły. Rozkazał swoim najemnikom gwałcić mnie po kolei, a mamę ocucił i zmusił żeby na to patrzyła. Wtedy to stało się po raz pierwszy. Kiedy jeden z nich zaczął się do mnie dobierać…

Przerwała znowu.

– To wyglądało tak jakby momentalnie się zestarzał i zmarł. Cierpiał. Bardzo. Ale ja tego nie chciałam. Nie chciałam.

Odłożyła nóż i skryła załkaną twarz w dłoniach. Długo milczała.

– Myślę, że to była kara. Za moje zachowanie. Bałam mu się oddać. Nie chciałam. Może gdybym to zrobiła, może gdybym powstrzymała mamę, nie doszło by do tego wszystkiego. Może mama i pozostali wciąż by żyli.

Nie umiałby jej pocieszyć czy dodać otuchy. Dlatego tylko pytał dalej.

– Co stało się potem?

– Potem? Wszyscy się przerazili, a najbardziej ja i mama. Devua i jego najemnicy podejrzewali mnie o czary lub jakąś mutację. Ale ani ja ani mama nie miałyśmy pojęcia co się stało. Uwierzyli i uwięzili nas w naszym domu. Devua chciał wiedzieć. Tak bardzo, że ściągnął jakiegoś szamana by zbadał sprawę. Wtedy dowiedziałam się o klątwie i wtedy Devua postanowił mnie wykorzystać. Zamordował mamę i tego maga. A ze mnie zrobił swoje narzędzie zbrodni. Cztery lata, tyle to trwało. Cztery lata odbierałam życie bo bałam się stracić swoje.

W jej słowach były żal i samopotępienie.

– Ale już się nie boję. – Zerwała się, chwyciła nóż. – Nigdy do niego wrócę!

– Nie zamierzam cię do niego zabierać – przerwał jej błyskawicznie ale nawet w najmniejszym stopniu nie tracąc spokoju. – Zamierzam go powstrzymać.

– Dlaczego?

– Bo tak należy.

– Mam ci zaufać?

– Nie pozwolę mu cię skrzywdzić. A jak już będzie po wszystkim, spróbuję zdjąć klątwę.

– To możliwe?

– Myślę, że tak.

Dziewczyna powoli opuściła nóż.

– Jak chcesz mi pomóc?

– Do przybycia Devua i jego najemników zostało jeszcze trochę czasu. Poczekam. Potem zrobię to co konieczne i wrócę po ciebie. Zgoda?

– Dobrze.

Zjawili się równo po trzech kwadransach.

– Szukajcie śladów dziewczyny – rozkazał Devua. – Tylko ostrożnie. Nie wiemy jaki los spotkał naszego łowcę nagród.

Rude najemniczki od razu wzięły się do pracy. Ale wąsaty już nie.

– Myślę, że on żyje. I czeka tu gdzieś na nas.

– Nawet jeśli, mamy przewagę – optymizm zdawał się nie opuszczać Devua. – Jedenastu to nie czterech. Poza tym tamci byli zwykłymi obwiesiami, wy nie jesteście.

– Nie mogę sobie przypomnieć skąd znam jego imię, ale jestem pewien, że należy do kogoś z kim nie chcielibyśmy mieć do czynienia.

– Pomóż dziewczynom.

Brodacz najwyraźniej uznał, że dalsze przepychanki słowne nie mają większego sensu, bo choć wciąż nie podzielał nastawienia pracodawcy, zsiadł z wierzchowca i dołączył do kobiet. I jak tylko zaczął rozglądać się za tropem, zobaczył jego.

Rivgred wyszedł na powierzchnię i stając wśród ruin, zwrócił się ku nim. I zaczęło się długie, głuche, wzajemne wyczekiwanie.

– Co się stało łowco? – nie wytrzymał Devua. – Nie znalazłeś jej?

– Znalazłem.

– Żyje?

– Żyje.

– Więc gdzie jest?

– To już jest bez znaczenia.

– Jak to? – udał niezrozumienie.

A wąsaty zaczął bardzo dyskretnie odciągać dźwignię załadowującą miotacz. Rivgred widział to, ale nie zamierzał mu przerywać. To co miało się stać było już nieuniknione.

– Ponieważ wszyscy zginiecie.

Niewiadomo kiedy łowca nagród dobył czarno-srebrnego rewolweru i schodząc w lewy bok, posłał w nich trzy zielone wiązki energetyczne. Wszystkie cele trafił dokładnie tam gdzie chciał. Dwóch najemników padło na ziemię z przestrzelonymi czołami, a Devua przylgnął do karku wierzchowca z dziurą w prawym udzie i jękami bólu na ustach.

Zdumieli się. Nie tylko szybkością, zręcznością czy precyzją łowcy, ale przede wszystkim działaniem jego broni. Wiedzieli bowiem doskonale, że każdy miotacz wymaga każdorazowego załadowania do strzału. Rewolwer Rivgreda wystarczyło załadować raz, a potem już tylko pociągać za spust.

I nagle brodacz wiedział kim był ich przeciwnik. Nagle w głowie miał tylko jedną, przerażającą myśl: syrasyn.

– Z siodeł! – wrzasnął, odpowiadając na atak. – Rozproszyć się!

Łowca nagród wbiegł za ściankę, wychylił się z drugiej strony i położył trupem kolejnych dwóch. Rozproszyli się. Strzelcy zaczęli miotać wiązkami, a Rivgred cofnął się za inną osłonę. Wąsacz gestami rozkazał najemnikom go okrążyć, ale przeciwnik nie dał im na to czasu. Zawirował w powietrzu, wyskakując zza ściany i posłał w nich dwie następne wiązki. Jeden ze strzelców dostał prosto w mostek. Szermierz, będący drugim celem, zasłonił się mieczem. Ale zaraz potem dał się zmylić wymierzeniem broni w nogę i padł z rozprutym gardłem. Rivgred już szarżował na pozostałych. Unikając ostrzału, schował rewolwer, sięgnął po czarno-srebrną rękojeść i obnażył eleganckie ostrze miecza. To, jak tylko aktywował oręż, zaczęło przewodzić drobne wyładowania energetyczne tej samej barwy co w przypadku miotacza.

Łowca nagród zasłonił się przed jednym z kolejnych strzałów. Tyle że wyładowania jego broni nie zablokowały obcej wiązki, a odbiły w tego, który ją posłał. Następny najemnik zdążył jedynie wznieść topór, bo wówczas Rivgred przeszedł w półpiruet i rozrąbał mu całą lewą stronę szyi. I tak zostali już tylko wąsacz i dwie rude szermierki. Łowca nagród przeturlał się do nich, unikając wiązki brodacza i znalazł między nimi. I zaszczękał metal i zaskrzyła się energia ostrzy. Rivgred zaatakował jedną najemniczkę, jednocześnie schodząc z lini cięcia drugiej. Wykręcił się, unikając spadających na jego plecy szabli i uderzył w brzuch. Trafił, głęboko i śmiertelnie. Pierwsza, już obrócona, naparła nań wściekle. Sparował ataki na obojczyk, prawy bok i lewe udo. Za to przy pchnięciu pod szyję, ustąpił jej pola i uderzeniem miecza wytrącił szablę z dłoni. Straciła równowagę i głowę. Nie zatrzymując się i odbijając wiązkę tuż obok głowy wąsacza, łowca ruszył na niego. Kolejny i ostatni strzał też odesłał nieopodal celu. Natomiast znalazłszy się przed najemnikiem, przeskoczył go przelatując nad nim z nogami w górze, a głową w dole. I jeszcze w powietrzu poderżnął mu gardło.

Jak tylko Rivgred opadł na ziemię, ruszył w kierunku Devua. Ranny i świadomy sytuacji mężczyzna, nawet nie próbował uciekać. Łowca nagród zbliżył się, nie uświadczając żadnego oporu ze strony iwranów. Stało się tak z dwóch powodów. Pierwszym był brak przywiązania zwierząt do swoich właścicieli, wynikający z traktowania ich wyłącznie jako środka transportu. Natomiast drugim był sam Rivgred, który w nocy gdy wszyscy spali, zaprzyjaźnił się z psami zabawą, pieszczotami i mięsnymi smakołykami. Już wtedy przewidywał bowiem możliwość takiego rozwoju wypadków, a zwierząt byłoby mu zwyczajnie szkoda.

– Złaź – rozkazał głaszcząc iwrana.

Devua zsiadł nader ostrożnie.

– Proszę, okaż łaskę – łamał mu się głos.

– Dam ci teraz chwilę na zastanowienie – Rivgred zupełnie go zignorował – a ty powiesz mi czy w twoim życiu wydarzyło się coś, co mogło sprowadzić klątwę na tą dziewczynę.

– Ale ja nie wiem.

– Zastanów się dobrze. I nie próbuj kłamać.

Devua myślał bardzo, bardzo długo.

– Nie wiem – jęknął.

Dawno temu, podczas wymuszania haraczu od pewnej świątyni, Devua upodobał sobie jedną z tamtejszych kapłanek. A ta, gdy rozłożył jej nogi na obrzędowym stole, przeklęła go w myślach, życząc mu śmierci w objęciach potworzycy. Łowca nagród nie mógł o tym wiedzieć, ale i tak przebił łeb Devua mieczem.

Dlaczego to zrobił? Dlaczego zabił ich wszystkich? By pomścić krzywdę dziewczyny? Nie. Bo osądził ich czyny i uznał, że zasługują na śmierć? Nie. Zrobił to by chronić wszystkie ich potencjalne ofiary. Bo tak było trzeba.

Wrócił po Lilith. Ponownie zastał ją śpiącą na pryczy. Tyle że tym razem całkiem inną. Nie emanowała już wrogą magią, ani strachem. Była wolna. Lecz nie za sprawą działań łowcy i nie tylko od klątwy czy Devua i jego popleczników. Ponieważ sen, w który zapadła był tym wiecznym.

Istniała możliwość, że dziewczyna usłyszała odgłosy walki i spanikowała. Jednak Rivgred wolał myśleć, że podczas ich rozmowy zawiódł go instynkt, a ona wcale mu nie uwierzyła i już wtedy zamierzała otworzyć sobie żyły. W takich sytuacjach wolał winić siebie i wyciągać wnioski z popełnionych błędów.

Łowca nagród tylko na nią patrzył. Wiedział aż nazbyt dobrze, że nie miała szans na ratunek. Że zadbała o to by ich nie mieć. Wiedział też, że bez trudu odesłał w zaświaty tuzin dusz, a nie potrafił zachować jednej. Rozmyślał tak kilka chwil, po czym zrobił jedyne co jeszcze mógł.

Zapewniwszy dziewczynie należyty pochówek, Rivgred wykonał swój regularny trening i wieczorem raz jeszcze wstąpił do karczmy. Zajął to samo miejsce pod oknem i zarówno gospodarz jak i kelnerka od razu go spostrzegli. Ale to oberżysta podszedł do niego pierwszy.

– Witajcie panie – rzekł, z jakby nadzieją w glosie. – Czym mogę służyć?

– Wszystkim tym samym co wczoraj. Pamiętasz?

– Tak panie. Czy tylko tego sobie życzycie?

Łowca przytaknął.

– Dobrze. Już się za to biorę.

Normalnie karczmarz ukłoniłby się, obrócił i oddalił, lecz tym razem dręczyła go jedna, niedokończona sprawa.

– Wybaczcie panie, ale czy mogę wiedzieć jaki los spotkał dziewczynę?

– Jest bezpieczna. Nikt i nic już jej nie zagraża.

Gospodarz wielce się uradował.

– Dziękuję wam panie. Wiedziałem, żeście porządny człek.

Opinia, którą usłyszał łowca nagród była mu zupełnie obojętna.

Właściciel nie mógł tego nie zauważyć i nie chcąc przeciągać, zerwał się do pracy.

– Lecę wszystko przygotować.

Nieco później, w trakcie oczekiwania na zamówienie, w pewnym momencie do Rivgreda przysiadła się kelnerka.

– Witaj.

– Witaj.

– Wczoraj nam przerwano.

– Wybacz, że tak się to skończyło.

– Nie mam czego. Stanąłeś w mojej obronie, a ja nawet ci nie podziękowałam.

– Byłaś w szoku. To zupełnie naturalna reakcja ludzkiego organizmu.

– Ale teraz nie jestem i chciałabym zrobić to należycie.

Nachyliła się, ruchem palca sygnalizując by uczynił to samo.

– Mamy tu zaplecze – szepnęła mu do ucha – a na zapleczu dużo miejsca, wiele ciekawych mebli i jeśli wolisz mięciutkie łóżko. Gdy gospoda się opróżnia, jest tam bardzo dyskretnie.

Odsunęli się od siebie. Ona z bardzo zalotnym uśmiechem na ustach, on z tym swoim, prawie niezauważalnym. Łowca pokręcił głową.

– Nie dla nagrody stanąłem w twojej obronie.

– Wiem. Ale chyba nie zaprzeczysz, że gdy wczoraj namawiałeś mnie do wspólnego poznania, liczyłeś na takie właśnie jego zwieńczenie.

– Nie zaprzeczę. Tylko że wczoraj było wczoraj.

Na twarzy kelnerki zarysowało się niezrozumienie. A Rivgred sięgnął tylko do kieszeni kurtki i wydobył sakiewkę.

– Chciałem ci to dać.

Dziewczyna rozwiązała sznurek, zajrzała do środka i oniemiała.

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała w końcu, przegrzebując woreczek pełen wysoko nominalnych talarów.

– Możesz. Zbierasz na wyjazd i kurs szkoleniowy.

– Przecież to kupa pieniędzy.

Z trupów Devua i jego najemników łowca nagród uzbierał prawie osiem tysięcy. Jej wręczył trzy.

– Więc powinnaś się cieszyć.

– Tak, oczywiście. Ale tak być nie może. Najpierw mnie bronisz, a teraz jeszcze dajesz mi to. I odmawiasz podziękowań. Ale ja muszę ci podziękować i chcę to zrobić właśnie tak. Więc albo się zgódź, albo wytłumacz mi co się zmieniło i powiedz jak mam zrobić to inaczej.

– Nic się nie zmieniło. Powiedz dziękuję.

Kelnerka uśmiechnęła się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wstała, wzięła sakiewkę i podeszła do łowcy.

– Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty. I jestem bardzo rada z naszego poznania.

Pocałowała go. Robiła to długo i namiętnie, a on ani myślał się przed tym opierać.

– Dziękuję. – Oddaliła się, nie przestając go zachęcać.

Sposób w jaki się poruszała kusił równie mocno co pocałunek, jednak Rivgred ponownie tylko się do niej uśmiechnął. Natomiast potem, gdy już zjadł kolację, udał się na spoczynek i wczesnym rankiem wyruszył w dalszą drogę.

 

KONIEC

 

 

EnVidrium – Leksykon Podstawowy

 

EnVidrium

– Świat istniejący

– Przestrzeń kosmiczna rozmiarów typowej galaktyki

– Dzieli się kolejno na gromady, układy słoneczne oraz planety

 

Rasy człowieka i cechy je wyróżniające:

1) Humanici

– Nasze cechy

2)Dwerowie

– Gruba, twarda skóra

– Duży, płaski nos

– Duże, często odstające uszy

– Znaczne owłosienie ciała

– Kolor skóry: szary, brązowy

– Kolor włosów: czarny, brązowy, szary, biały

– Kolor oczu: brązowy, czarny, żółty, czerwony, zielony

3) Farodianie

– wysoko umiejscowione, bardzo szpiczaste uszy

– Szpiczaste palce i paznokcie

– Kolor skóry: beżowy

– Kolor oczu: żółty, pomarańczowy, czerwony, filetowy

4) Zinaści

– Duże, okrągłe oczy

– Duże źrenice i tęczówki

– Przyrośnięta małżowina uszna

– Wąski, ostro zakończony nos

– Kolor skóry: biały, szary

– Kolor włosów: biały, szary

– Kolor oczu: żółty

5) Sihivari

– Wysoko umiejscowione, szpiczaste uszy

– Kolor skóry: jasny różnych odcieni, niebieski

– Kolor włosów: biały, czarny, brązowy, blond

– Kolor oczu: żółty, zielony, niebieski, brązowy,

6) Elfy

– Szpiczaste uszy

– Kolor skóry: jasny różnych odcieni

– Kolor włosów: biały, czarny, brązowy, blond, czerwony, fioletowy, zielony

– Kolor oczu: fioletowy, niebieski, zielony, brązowy, szary

7) Keliończycy

– Kolor skóry: różowy, czerwony

– Kolor włosów: czarny, brązowy, niebieski, fioletowy

– Kolor ust: różowy, czerwony, niebieski, fioletowy

– Kolor oczu: różowy, niebieski, fioletowy

 

Koniec

Komentarze

Sposób, w jaki napisany jest powyższy tekst, przyprawia mnie o ból głowy. Nie jest to jeszcze totalna katastrofa, ale niebezpiecznie się do niej zbliża.

Skapitulowałem. Wiem, że Autorowi sprawiam przykrość, ale kłamać nie chcę – nie dałem rady. Już po "Leksykonie podstawowym" miałem złe przeczucia, po czterech ekranach przeszedłem w tryb skanowania – i odpadłem.

Bardzo dziękuję za szczere komentarze. 

No tak bywa na początku… Wiemy, chciałeś dobrze, ale nie wyszło, jak to się mówi.    Nadaj tekstowi większą płynność. Przykład: opis postaci wchodzącego do karczmy porozbijałes na kilka akapitów. Zrób z tego jeden, nieco skracając, kondensując ten opis – prawda, że przyglądając się komuś od spojrzenia ogólnego przechodzimy do przyglądania się temu, co zwraca naszą uwagę – jakieś detale ubioru i tak dalej – ale nie czynimy tego tak "skokowo", jak sugeruje opis w Twoim wykonaniu. Robimy to sekwencyjnie, ale w trakcie jednego procesu – i taki powinien być opis, jednolity, ciągły pomimo podawania kolejnych cech.    Tak zupełnie ogólnie to nie jest źle, po prostu wypracuj inny styl, bardziej potoczysty.

Bardzo dziękuję za sugestię. Faktycznie jest to mój debiut i być może zbyt dużą wagę przywiązałem do samej treści, a zbyt małą do jej wartości artystycznej. W każdym razie bardzo dziękuję za komentarz, który jednak daje jakąś nadzieję na lepszą przyszłość. A co do leksykonu, to uznałem, że powinienem go tam umieścić by już na początku pokazać czytelnikowi w jakim świecie będzie rozgrywać się akcja i oraz by nadać samemu tekstowi nieco jasności. Może pomysł był zły, a może komuś się spodoba. W każdym razie jeszcze raz dziękuję za komentarz i biorę się za poprawki. Pozdrawiam.

Poruszyłeś kwestię Leksykonu.    Każdy medal ma dwie strony.   Jasna strona: bardzo dobrze, iż stworzyłeś – w pierwszym rzędzie na swoje potrzeby – tę pewnego rodzaju ściągę dla pamięci. Dzięki temu nie zamienisz nagle znaczenia słowa, przeznaczenia przedmiotu, jego wyglądu.    Ciemniejsza strona: duża grupa czytelników nie lubi tego typu "załączników", szczególnie gdy umieszczone są na początku. Uznają zasadę, że tego typu informacje należy podawać w tekście, wplatając w opisy, w narrację, w wypowiedzi postaci. Gwoli ścisłości: mnie Leksykon jako taki nie przeszkadza, przypisy czy też inne addenda traktuję jako wyraz dobrej woli autorów – poszło o to, że na wstępie oraz o proporcję ilości haseł do objętości tekstu.  Co z tym fantem zrobić? Na pewno przenieść poza tekst, jako przypisy końcowe (w książce można dawać przypisy dolne, ale to jest strona internetowa, pozostają tylko końcowe), i na ile się uda, zostawić tylko to, czego naprawdę nie da się objaśnić w tekście, Ale, radzę, nie metodą wstawek w nawiasach. One potrafią "zgrzytnąć", "przełamać" tekst. Lepiej popracować minutę dłużej nad taką konstrukcją zdania czy kilku zdań, by wstawka informacyjna "rozpłynęła się" w tekście, nadal przekazując czytelnikowi pożądaną treść.

Rozumiem pańskie zdanie i zgadzam się, że taka wstawka może drażnić. Poprawię to, przenosząc ją pod tekst. Postaram się też by stała się mniej rażąca.

Na razie podjąlem próbę poprawy kestii akapitów oraz wprowadziłem drobne usprawnienia. Mam nadzieję, że teraz jest choć trochę lepiej. Jak tylko wrócę ze spaceru z psem popracuję też nad ogólną stylistyką. Pozdrawiam.

Przeczytałem z niewielkim zainteresowaniem. Tekst dla dwunastolatków, zafascynowanych modną teraz fantastyką. Dwie rude kobiety żywcem ściągnięte z wiedźmina. Bohater tak łatwo zabija przeciwników, jakby wygniatał mrówki. Tekst dla specyficznego targetu, który wybaczy wszystkie nonsensy, aby tylko się działo. Autor wydaje mi się mało ambitny, dodając ten bezrefleksyjny tekst, gdzie krew leje się strumieniami jak w tandetnym filmie. Opowiadanie zalatuje parasapkowską tandetą. Pozdrawiam.

Do ryszard Dziękuję za komentarz i cieszę się z niego. Ponieważ dla mnie jakiekolwiek porównanie do mistrza fantasy Andrzeja Sapkowskiego to wielki komplement. Ale oczywiście rozumiem, że panu mogło się nie podobać. Jednak tekstu raczej do dwunastolatków nie kierowałem. Pozdrawiam

Pogubiłam się – to jest w końcu aktualna wersja tekstu, z podtytułem “Bo tak trzeba” (jak sugeruje pierwsza linijka), czy też znajduje się ona gdzieś indziej (jak mówi przedmowa)?

Babska logika rządzi!

Przyjęłam, zgodnie z sugestią Autora, że to jest właściwe opowiadanie i przeczytałam je. No cóż, po lekturze mogę stwierdzić, że powyższy tekst, niestety, raczej niespecjalnie nadaje się do czytania. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka