- Opowiadanie: cyphrae - Manuskrypt

Manuskrypt

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Manuskrypt

 

 

 

1. Brakujące strony

 

Hrabia Konrad wpatrywał się w kieliszek lewitujący na wysokości jego twarzy. Uniósł rękę i delikatnym ruchem potarł jego czaszę wprawiając puchar w ruch obrotowy. Czynność ta nie została wykonana perfekcyjnie, więc kielich przechylał się lekko na boki, co spowodowało lekkie falowanie najprzedniejszego wina znajdującego się wewnątrz.

 

Wstał z fotela i zaczął przechadzać się po bibliotece. Kieliszek podążał za nim. Hrabia stąpał wolno, starając się zachowywać świadomość każdego kroku. W pełni przeżywał każdy oddech. Chodził boso, by móc kontemplować miękkość dywanu. Zatrzymał się, upił nieco wina i uśmiechnął się doceniając jakość trunku.

 

Wrócił do fotela i ciężko opadł na siedzisko. Spojrzał w lewo, w stronę rzeźbionego pulpitu, na którym spoczywała gruba księga. Nagłą myślą kazał manuskryptowi znaleźć się na jego kolanach. Reakcja dzieła była adekwatna do gwałtowności rozkazu. Kieliszek ledwie zdążył usunąć się z drogi, unikając tym samym pchnięcia na regały pełne książek.

 

Konrad zaczął beznamiętnie wertować tomisko, które znał na pamięć. Dotarł do miejsca, które zawsze przyprawiało go o złość. Brakowało tu kilku stron. Zatrzasnął księgę z hukiem i odesłał na miejsce.

 

Podszedł do okna. Z parapetu wziął lunetę. Rozłożył ją i poprzez gąszcz masztów spojrzał na otwarte morze. Nie ujrzawszy jednak wyczekiwanego statku złożył teleskop. Dopił wino i wyszedł z biblioteki, sprawdzając uprzednio, czy nie pozostawił nic, co mogłoby wskazywać na jego moce.

 

Poinformował majordomusa, że wybiera się na kolację do księcia Bolesława. Odmówił podstawienia powozu. Zdecydował się na przechadzkę. Musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Nie mógł doczekać się przesyłki zza morza. Zaprzątała ona całkowicie jego myśli. Wiedział, że te kilka brakujących stron manuskryptu odmieni jego życie. Ba! Te kartki mogły odmienić cały świat, choć on sam nie był przekonany, że jest tym kimś, kto powinien stać się demiurgiem przemian.

 

Książę Bolesław po raz kolejny sygnalizował chęć wydania za mąż swej córki. Konrad podejrzewał, że mógł być brany pod uwagę jako ewentualny kandydat, ale jak zwykle wykpił się brakiem czasu, interesami i wyjazdami. Nie chciał się teraz rozpraszać takimi błahostkami. Odkąd posiadł manuskrypt zwany Starą Księgą nie odnajdował się już w codzienności. Wiedział że posiada klucz do wszelkich zagadek wszechświata. Tyle tylko, że ten klucz miał wyłamane ząbki. To brakujące strony nadać miały księdze pełną moc. Owszem, nawet bez nich było to potężne narzędzie. Mógł zostać bogaczem, mógł być wiecznie młody, kieliszki mogły latać… On jednak chciał więcej. Bynajmniej nie pragnął bogactw i sławy, bo te mógł zdobyć bez tych nieszczęsnych, zagubionych stron. Chciał wejrzeć w pierwotny zamysł Boga. Zżerała go ciekawość świata.

 

Tak więc kolacji u księcia w zasadzie nie zapamiętał, bo jak skupić uwagę na jedzeniu, gdy człowiek myśli o sprawach fundamentalnych?

 

Wróciwszy do domu zamknął się ponownie w bibliotece. Zasiadł w swym fotelu i zasnął. Obudziło go stukanie do drzwi.

 

– O co chodzi? – krzyknął.

 

– Ma pan gościa – powiedział służący.

 

– Borys?

 

– Tak, to pan Borys – poinformowano go zza drzwi.

 

Wstał z fotela, podszedł do drzwi, przekręcił klucz i wpuścił przybysza do środka.

 

Rozkazał jeszcze przynieść dwa kielichy wina i nic nie mówiąc wyciągnął rękę po skrzynkę, którą trzymał gość. Ten zaś nie kwapił się, by oddać kuferek.

 

– Zapłacę. Nie bój się – powiedział hrabia.

 

Borys oddał pudełko i usiadł na sofie. Hrabia Konrad postawił przesyłkę na stole i spojrzał na zamek składający się z dziesięciu obręczy pokrytych dziwnymi hieroglifami.

 

– Otwierałeś? – zapytał przybyłego gościa.

 

– Nie. To chyba nie możliwe gdy nie zna się kombinacji dziesięciu znaków. Można co najwyżej rozbić skrzynkę.

 

– Jeśli byś ją uszkodził, wówczas zawartość spłonie. Trzeba znać szyfr.

 

– Pan zna?

 

– Znam.

 

Rzeczywiście znał. A przynajmniej myślał, że zna. Był ukryty w pozostałej części księgi.

 

Służący przyniósł wino. Hrabia wzniósł kielich. Borys zrobił to samo.

 

– Za transakcję!

 

Hrabia Konrad delikatnie ustawił wszystkie dziesięć bębnów i bez trudu otworzył wieko. Ze środka wyjął płaskie zawiniątko. Wewnątrz było kilkanaście kartek. Podszedł do pulpitu i dopasował je do właściwego miejsca w manuskrypcie. Przejrzał je i zorientował się, że kilku wciąż brakuje. Spojrzał na przyjezdnego. Czyżby je ukradł? Niemożliwe. Lata zajęłoby mu znalezienie szyfru. Zresztą… Nie mógłby nawet próbować. Jedna pomyłka i koniec zabawy.

 

Podszedł do półki, z której wziął woreczek pełen złotych monet i usiadł na sofie obok przybysza.

 

– Zapłata – poinformował.

 

Przybysz uniósł trzos ważąc w dłoniach kruszec.

 

– Zgadza się – powiedział.

 

– Możesz już iść.

 

Konrad tłumił w sobie wściekłość. Tyle lat szukał tych brakujących stronic, a gdy już je odnalazł, okazało się, że nadal nie ma kompletu. Dostęp do największych tajemnic wciąż nie był dla niego. Był wściekły i smutny zarazem.

 

– Panie hrabio… – wydusił z siebie Borys.

 

– Tak?

 

– Jest coś jeszcze.

 

– Co?

 

– Czy w kuferku było wszystko, czego pan poszukiwał?

 

– Nie, skąd to pytanie? Coś wiesz? – Hrabia spojrzał na niego z narastającą złością.

 

– Niewiele, proszę pana.

 

– Mów! – rozkazał.

 

– Gdy zacumowaliśmy i zszedłem na ląd czekał tam już książę Bolesław. Miałem pod pachą tą skrzynkę. Spojrzał na nią i zapytał, czy niosę ją dla hrabiego Konrada. Gdy potwierdziłem, kazał mi powiedzieć, że jeśli pan hrabia nie znajdzie w niej wszystkiego, czego szukał, to żeby przyszedł do niego i że może uda się coś w tej sprawie zrobić.

 

– To wszystko?

 

– Wszystko…

 

– Idź już! – rozkazał.

 

– Gdyby pan znowu mnie potrzebował, to…

 

– …oczywiście… – Konrad przerwał mu – znajdę cię.

 

– Do widzenia.

 

– Do widzenia… – wyszeptał hrabia, ale nikt już go nie słyszał.

 

 

 

2. Książę Bolesław

 

Cóż było robić? Chciał – nie chciał, musiał ponownie udać się do zamku Bolesława. Jednak nie mógł pójść tam od razu, w środku nocy. Każdy inny człowiek miałby problem z zaśnięciem, Konrad jednak oparł dłoń na księdze, skupił się i już po chwili spał.

 

Siedem godzin później obudził się wypoczęty i w znacznie lepszym nastroju. Umył się i ubrał. Nie tracąc czasu na zjedzenie śniadania ruszył piechotą do pałacu księcia Bolesława.

 

Szedł i myślał, co też go tam spotka. Skąd w ogóle książę wiedział, że hrabia oczekuje Borysa? Dlaczego kazał przekazać mu tą wiadomość? No i czemu był przekonany, że przesyłka jest niekompletna?

 

Nic nie wymyślił. Jedyny skutek jaki odniósł, to ten, że cała droga i wszystko co działo się wokół umknęło jego uwadze. To jeszcze bardziej go zezłościło. Nie lubił, gdy życie przemykało obok. Poświęcił czas na zastanawianie się nad kwestiami, które były poza nim i siłą rzeczy nie mógł znać odpowiedzi. Przystanął na chwilę pod drzwiami pałacu i spróbował sprowadzić się do teraźniejszości. Gdy już poczuł, że powrócił i że jest obecny, ujął prawą dłonią chłodną kołatkę i energicznie zastukał do drzwi.

 

Otworzył służący i nie okazując najmniejszego zaskoczenia powiedział:

 

– Książę wspominał, że zjawi się pan na śniadaniu. Oczekuje pana hrabiego w jadalni.

 

Wypowiedziawszy kwestię chciał ręką wskazać kierunek, jednak nim wykonał ruch usłyszał:

 

– Znam drogę.

 

Hrabia minął go i udał się do właściwej komnaty.

 

Książę Bolesław siedział u szczytu niezbyt długiego, obficie zastawionego stołu. Wstał, podszedł do Konrada, uścisnął jego dłoń i przyjaznym gestem wskazał mu krzesło na drugim końcu.

 

Usiedli. Książę zaczął nakładać sobie najróżniejsze wiktuały. Hrabia nalał sobie tylko solidny puchar czerwonego wina. Wziął kilka łyków czekając, aż książę usiądzie. W komnacie, dopiero teraz uświadomił to sobie, nie było żadnego służącego. Sami musieli o siebie zadbać.

 

– Cóż więc sprowadza cię do mnie o tak wczesnej porze? – zagaił Bolesław.

 

– Dobrze wiesz, nawet uprzedziłeś służbę o moim przybyciu.

 

– Owszem, owszem… Nie zjesz nic? – to mówiąc zrobił smutną minę, zupełnie jakby był jakoś szczególnie zmartwiony faktem, że tyle dobra zgromadzonego pomiędzy nimi nie doczeka się należnego mu uznania.

 

– Dziękuję, nie mam apetytu – odpowiedział Konrad i pociągnął łyk wyśmienitego trunku.

 

Książę Bolesław najwyraźniej nie narzekał na apetyt i pochłaniał imponujące ilości pożywienia.

 

– Wiesz – powiedział – mój medyk zawsze powtarza, że to bardzo ważne, by zjeść obfite śniadanie. Podobno człowiek jest wówczas pełen wigoru przez cały dzień…

 

– Uhm! – kwestie zdrowego odżywiania były ostatnią rzeczą, jaka mogłaby w tej chwili zaciekawić Konrada.

 

Książę dokończył śniadanie. Podniósł się z krzesła. Wziął karafkę z winem, napełnił puchary dla nich obu i rzekł:

 

– Chodźmy do biblioteki.

 

Zasiedli w głębokich fotelach. Bolesław sięgnął do półki pod stołem, na którym postawili kielichy i wyjął…

 

– Stara Księga! – krzyknął Konrad.

 

– A owszem! Nie wiedziałeś, że istnieje więcej niż jeden egzemplarz?

 

– Nie… Ile ich jest?

 

– Dokładnie nie wiem, ale wydaje mi się, że więcej niż te dwa, które posiadamy. Nie ma ich znowu jakoś szczególnie dużo. Czy ja wiem…? Pięć, może dziesięć… Nie więcej.

 

– To i tak sporo – hrabia kartkował tomisko.

 

– I co? Taka sama?

 

– Owszem. Tak samo niekompletna. Nie ma w niej również tych kart, które ja właśnie zdobyłem.

 

– Były. Ale odesłałem je do miejsca, z którego ty sprowadziłeś je teraz ponownie.

 

– Dlaczego?

 

– Bo są bez znaczenia, a wydaje m i się, że ich poszukiwanie i rozczarowanie towarzyszące odnajdywaniu są z jakiegoś powodu ważne…

 

– Tak przypuszczałem. Obejrzałem je, ale wydały mi się nieistotne. Nie ma w nich nic wartościowego. Zastanawiałem się jedynie nad tym, że skoro stanowią treść tak ważnej księgi, to może jest w nich coś zaszyfrowane…? Nie dopuszczałem myśli, że w woluminie, który jest zbiorem całej boskiej wiedzy istnieje fragment bez znaczenia, całkiem jałowy. Czy to żart autora?

 

– Nie, to nie jest dowcip. Tak naprawdę te strony mają krótkie i jasne przesłanie.

 

– Jakie?

 

– Sam nie wiem, czy powinienem ci o tym powiedzieć, czy może każdy powinien dotrzeć do niego samodzielnie… – książę zastanawiał się głośno.

 

– Cholera! – uniósł się Konrad – Czekałeś na Borysa w porcie, wiedziałeś co i dla kogo wiezie, przekazałeś mi informację! Wszystko po to, żeby teraz droczyć się ze mną? Czy może mam cię błagać?

 

– No już dobrze… Już dobrze… Ale powiedz sam, jak myślisz po co są te strony? Na pewno masz jakiś pomysł.

 

– Owszem. W zasadzie wcześniej na to nie wpadłem, ale teraz, gdy wiem, że ksiąg jest kilka…

 

– No…?

 

– Myślę, że twórca tego dzieła chciał niejako odsiać ziarno od plew, to znaczy miał nadzieję, że większość poszukiwaczy podda się w tym momencie i nie będzie szukało tych ostatnich stron.

 

– Też tak uważam. Odeślij je może na miejsce, jak i ja kiedyś zrobiłem. Niech i inni mają szansę zmierzyć się z tą zagadką – zaproponował Bolesław.

 

– Tak zrobię. Polecę tylko skrybie zrobić dokładną kopię wszystkich zapisów. Może coś w nich jednak jest?

 

– Coś jest… Tak przynajmniej uważam.

 

– Co?

 

– Zaproszenie do poszukiwań. I wskazanie ich kierunku.

 

– Wyspa Ila! Mam rację?

 

– Tak.

 

– To ostatnie miejsce, w którym spodziewałbym się coś znaleźć – stwierdził hrabia.

 

– Ja też, jednak to ją właśnie wskazuje Księga.

 

– Zapewne byłeś już tam?

 

– Nie.

 

– Dlaczego? Nie korciło cię by twa wiedza stała się kompletna?

 

– I tak wydaje mi się kompletna – stwierdził książę.

 

– Jednak nie znamy tych kilku, czy kilkunastu stron. Nie może być kompletna!

 

– Może tak, może nie… Wiedziałem od dawna, że ta sprawa stanie się naszym wspólnym dążeniem. Proponuję więc wspólną wyprawę.

 

– Kiedy? – zapytał hrabia.

 

– Choćby nawet jutro. Przygotowany statek stoi w porcie. Możesz wziąć ze sobą kogo tylko chcesz. Ja też wezmę kilku służących. Co do załogi, to jest kompletna.

 

– Jesteś przygotowany.

 

– Owszem – książę uśmiechnął się.

 

Hrabia poszedł do domu, gdzie polecił służbie przygotować kufry oraz poinformował kilku z nich o tym, że jutro wyruszają z nim na wyprawę. Skrybie kazał sporządzić kopię stron, które otrzymał dzień wcześniej. Kazał też odnaleźć Borysa i wysłać go do miejsca, z którego właśnie powrócił. Przydzielił mu na tą wyprawę swojego człowieka – chciał być pewien, że kartki wrócą na miejsce, a nie spoczną na wieki gdzieś na dnie oceanu.

 

 

 

3. Rejs

 

– Piękne, prawda? – powiedział książę Bolesław wskazując ruchem głowy fale rozbijające się poniżej galionu.

 

– Taaak – potwierdził hrabia.

 

– Zbliżamy się do terytoriów lodowych. Ciekawe kogo przyjdzie nam spotkać?

 

– To akurat wiadomo. Soplaka, który strzeże drogi do Ila.

 

– Boisz się? Straszne krążą o nim opowieści – zauważył książę.

 

– Nie. Chyba nie. Opisują go wprawdzie jako przerażającego, ale nie słyszałem wszak, by kogoś skrzywdził. Przestraszył, to owszem…

 

– Myślisz o tym, co mogą zawierać brakujące karty?

 

– Nieustannie – przyznał Konrad.

 

– Mnie też to nie daje spokoju, bo niby znamy już równania na wszystko. Cóż jeszcze może tam być? – – Może jednak nie na wszystko. Przypuszczalnie wiemy tak mało, że nawet nie umiemy sobie wyobrazić, czego jeszcze nie wiemy? Mnie ciekawi również, kto napisał tą Księgę…

 

– Bogowie chyba… – z zadumą w głosie zauważył książę.

 

– Są zatem matematykami, nieprawdaż? Cały świat zawiera się w równaniach. Na wszystko jest algorytm. Większości nie umiemy napisać, ale drogę do nich możemy odkryć dzięki Księdze. To zadziwiające, że cały ten świat, tę rozpryskującą się wodę i załamania światła na soplach lodu możemy opisywać równaniami.

 

– Chyba, że wcale nie możemy….

 

– Jak to? – zdziwił się hrabia.

 

– Może to wszystko po prostu jest równaniem i dlatego siłą rzeczy daje się opisać matematyką? Może to wszystko, to po prostu emanacja matematyki?

 

– Może… – w głosie Konrada pobrzmiewała głęboka zaduma – A ty? Czego właściwie oczekujesz po znalezieniu tych stron?

 

– Ja chyba na nic właściwie nie liczę. Jestem zadowolony, spełniony. Nie mam wielkich pragnień, a raczej tęsknotę za przygodą. Dla niej jedynie popłynąłem. No, może nie tylko dla niej. Jeszcze dla córki. Ona też pasjonuje się księgą.

 

– Mnie zdziwiło, że nie ma równań na człowieczeństwo, na miłość, radość, smutek i wszystko, co czyni z nas istoty odczuwające. Tych algorytmów szukam.

 

– A może są, tylko nie potrafiliśmy ich napisać? – dopytywał książę.

 

– Może… – odparł hrabia nie zwróciwszy uwagi na to, że pytanie miało być retoryczne.

 

Książę oddalił się do swojej kajuty, a hrabia stał jeszcze jakiś czas na dziobie przypatrując się pianie tworzonej przy każdorazowym uderzeniu dziobu w falę. Obraz stawał się jednak coraz mniej wyraźny. Zapadała noc. Ruszył w stronę zejściówki. Zszedł pod pokład i pomaszerował w stronę swojego pokoju. Jedne z drzwi otworzyły się tuż przed nim. Nie zdążył stanąć i zderzył się z ich krawędzią. Uderzenie nie było zbyt bolesne.

 

– Przepraszam, najmocniej przepraszam! – Klara była najwyraźniej zdenerwowana.

 

– Nic się nie stało, naprawdę nie ma o czym mówić – odpowiedział i ruszył do siebie.

 

 

4. Klara

 

Uszedł ledwie kilka kroków, gdy usłyszał:

 

– Panie hrabio… Czy może mi pan poświęcić kilka chwil? – zapytała Klara.

 

– Oczywiście, o co chodzi?

 

– Wejdźmy może do środka. Nie będziemy stać przecież tutaj…

 

– Ale to chyba nie wypada… Młoda dama i samotny mężczyzna…

 

– Zostawimy otwarte drzwi. Będziemy mogli usiąść, a nikt nie będzie miał podejrzeń.

 

– No chyba, że tak… – powiedział Konrad – Nie chciałbym, by książę miał jakieś podejrzenia…

 

– Rozumiem – powiedziała i gestem ręki zaprosiła go do środka.

 

– Panie przodem .

 

Weszli do kajuty zostawiając, jak ustalili, otwarte drzwi. Księżniczka napełniła dwa kieliszki winem. Usiedli przy stole.

 

– Chciałam porozmawiać o manuskrypcie.

 

– Uhm…

 

– Interesuję się nim, podobnie jak mój ojciec. Chociaż on znacznie mniej…

 

– Uhm…

 

– Zastanawiam się – kontynuowała Klara – cóż takiego może być na brakujących stronach? Wszak w tym, co mamy jest w zasadzie wszystko. Matematyka wszystkiego, że tak się wyrażę.

 

– To prawda. Tekst pozwala zmieniać świat. Wystarczy znać równanie… Jednak nie wyjaśnia skąd te możliwości pochodzą, skąd wywodzi się cały zapis istnienia…

 

– To jest zadziwiające, że wszystko można tak pięknie opisać liczbami, nieprawdaż? To zachwycające, że wszystko tak pięknie poddaje się opisowi!

 

– Też o tym myślałem. Być może wcale się nie poddaje… – hrabia zadumał się.

 

– Jak to?

 

– Bo może to wcale nie jest tak, że poprzez cyfry mamy władzę nad wszystkim, co materialne. Możliwe, że to wszystko jest po prostu algorytmem, a my go tylko odkrywamy?

 

– Czyli, że wszystko jest matematyką, która się zmaterializowała? – zdziwiła się Klara.

 

– Może…

 

– Jak?

 

– Tego nie wiem.

 

– Może zatem to właśnie jest na brakujących stronach? Akt stworzenia? Zamysł bogów? – księżniczka była zachwycona pomysłem.

 

– Prawdę mówiąc nie sądzę, by tak mogło być. Nie chce mi się wierzyć, by człowiek, istota tak bardzo ułomna miała otrzymać możliwość stania się demiurgiem nowych światów…

 

-…lub co gorsza, niszczycielem tego już istniejącego – dokończyła dziewczyna.

 

– Właśnie!

 

– Myślę, że ta księga może wybierać, do kogo ma trafić…

 

– Dlaczego? – zdziwił się hrabia.

 

– Bo przecież nikt z nas trojga nie skorzystał z niej w sposób nadmierny. Nikt nie został panem świata, ani nawet krezusem…

 

– O! Ja dodałem sobie nieco bogactwa – zauważył Konrad.

 

– No tak… Ale ile? Tyle tylko, by żyć wygodnie i spokojnie. Można powiedzieć, że to nic w porównaniu z tym, co można by było zdobyć. Nawet teraz… Płyniemy statkiem zamiast napisać równanie i natychmiast znaleźć się na miejscu.

 

– No tak… Jednak mając taką władzę człowiek dostrzega jak wspaniale jest nie korzystać z pewnych jej aspektów. Poza tym, w podróżach jest jakaś magia…

 

Dopił wino i wstał od stołu.

 

– Pójdę już. Późno.

 

Zamykał drzwi, gdy jeszcze coś przyszło mu do głowy.

 

– Ja szukam czegoś innego. Tak naprawdę myślę, że na stronach, których szukamy jest coś o rzeczach niematerialnych. Wszak w księdze nie ma nic o uczuciach, emocjach… Marzę sobie, że znajdziemy tam coś, co pomoże bardziej dotrzeć nam do istoty człowieczeństwa.

 

– Możliwe – uśmiechnęła się Klara.

 

– Dobrej nocy – powiedział i poszedł do swojej kajuty.

 

 

 

5. Soplak

 

Podróż mijała spokojnie, a dni były podobne do siebie. Jadali w tych samych porach i sporo rozmawiali o tym, co może przynieść odnalezienie brakujących stronic. W końcu cel podróży nie był już zbyt odległy.

 

Kajuta Księcia Bolesława była największa i urządzona ze sporym przepychem. Książę i hrabia siedzieli przy stole i czekali aż służba poda śniadanie. Mogliby wprawdzie zapisać jakieś równanie i stół natychmiast byłby zastawiony najprzedniejszymi daniami, ale nie lubili popisywać się. Nie chcieli uchodzić za magów, czy cudotwórców. Pozwolili sobie jedynie na to, by pojawiły się przed nimi napełnione kielichy wina. Klary jeszcze nie było. Zapewne, jak to z młodymi kobietami bywa, przygotowania zajęły jej nieco więcej czasu, niż planowała.

 

– Jak wieczór z moją córką? – zapytał książę.

 

Hrabia w pierwszej chwili zmieszał się. Starał się wszak nie urazić gospodarza i nie tworzyć dwuznacznych sytuacji. Natychmiast przypomniał sobie, że drzwi pozostały przez cały czas otwarte, odpowiedział więc spokojnie i zgodnie z prawdą:

 

– Spędziliśmy go na niezwykle ciekawej rozmowie.

 

– Wiem, wiem. Przechodziłem obok i zajrzałem do środka.

 

– Trzeba było dołączyć do nas.

 

– Nie chciałem wam przeszkadzać – powiedział książę, który wciąż miał nadzieję, że może jednak coś „popchnie” w końcu Konrada ku jego córce.

 

– Tylko rozmawialiśmy… – dodał hrabia z nutą usprawiedliwienia w głosie.

 

Służący przynieśli potrawy. Pojawiła się też Klara. Gdy zaczęli jeść nadszedł też kapitan, który powiedział:

 

– Przepraszam za spóźnienie, ale nanosiłem naszą pozycję na mapy.

 

– I jak daleko jesteśmy od celu naszej podróży? – zapytał książę Bolesław.

 

– Całkiem blisko, pływamy już po wodach Soplaka… – kapitan najwyraźniej bał się tych okolic.

 

– Jedzmy, jedzmy! – zarządził książę, któremu unoszące się zapachy najwyraźniej pobudziły apetyt.

 

– Ja dziękuję… Napiję się tylko wina. Nie jestem głodny – powiedział dowódca statku.

 

Konrad i Bogusław wymienili dyskretne uśmiechy. Klaudia natomiast nie była tak dyskretna:

 

– Czegóż to się pan tak boi, kapitanie?

 

– Nie boję się!

 

– Oj! Wyczuwam jednak pewną obawę.

 

– Jestem po prostu czujny. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć w tych okolicach. Mało kto się tu zapuszcza…

 

– Jednak, – kontynuowała dziewczyna ku dyskretnej uciesze księcia i hrabiego – w opowieściach nie doszukałam się żadnych wzmianek o tym, żeby jakiegoś marynarza spotkało coś złego na tych wodach. W każdym razie nie ze strony Soplaka. Sztormy, owszem, mogły zatopić jakiś statek…

 

– Nigdy nie wiadomo! – obruszył się kapitan – Lepiej dmuchać na zimne!

 

– A jak w ogóle wygląda ten Soplak, bo ja czytałam, że jak zwykły człowiek.

 

– Różnie opowiadają. Niektórzy mówią, że to po prostu człowiek. Mówią, że pływa tu na swoim okręcie i tyle… Ale inni też powiadają, że nagle woda piętrzy się przed dziobem statku, wznosi wyżej, niż maszty i zamarza na kształt jakiegoś potwora! Ten potwór gada ludzką mową, a jest tak ogromny, że gdyby zwalił się na statek, to nikt by z życiem nie uszedł!

 

– Ale nigdy chyba się nie zwalił – spokojnie zwrócił uwagę hrabia Konrad.

 

– No nigdy… W każdym razie nie słyszałem o czymś takim – przyznał kapitan.

 

– To może nie ma co czekać na nieszczęście, tylko trzeba zjeść śniadanie?

 

– Ech! – machnął ręką kapitan – Nie ma co marnować czasu! Lepiej pójdę zająć się statkiem, ludzi trzeba przypilnować!

 

To powiedziawszy kiwnął lekko głową na pożegnanie i wyszedł. Książę, Klaudia i hrabia buchnęli śmiechem.

 

– Z drugiej jednak strony nie ma co się śmiać z kapitana. W końcu żadna z opowieści o Soplaku nie jest tak naprawdę wiarygodna – zwróciła uwagę księżniczka.

 

– To prawda, ale… Będzie co ma być. A sama przyznasz, że taki stary wilk morski zabawnie wygląda, gdy tchórz go obleci? – zauważył książę.

 

Zapadła chwila ciszy, w czasie której każdy przywołał sobie obraz wystraszonej twarzy kapitana, po czym wszyscy troje ponownie się roześmiali.

 

Soplaka nie spotkali ani tego dnia, ani następnego. Jednak kolejny ranek ozpoczął się od wołania jakiegoś marynarza:

 

– Statek na horyzoncie!

 

Najwidoczniej kilka kolejnych osób również musiało go dojrzeć, bo następne „Statek na horyzoncie!” pochodziło już z większej ilości gardeł.

 

Hrabia z księciem wyszli na pokład i również ujrzeli jednostkę w oddali. Konrad wyjął z kieszeni niewielką lunetę i przyłożył ją do oka.

 

– Szkuner – stwierdził i podał lunetę księciu.

 

Ten patrzył w dal przez kilka chwil i powiedział:

 

– Idzie w naszą stronę… Zaraz wszystko będzie jasne.

 

Gdy statki były już bliżej siebie, na szkunerze zwinięto żagle. Po chwili opuszczono łódź wiosłową, która skierowała się w stronę okrętu księcia.

 

Ten zrozumiał, że przybysze w ten sposób sygnalizują brak wrogich zamiarów i również kazał zrzucić żagle. Gdy łódź zbliżyła się do burt zrzucono drabinkę oraz liny, dzięki którym przybysze mogli przycumować. Było ich w łodzi siedmiu. Sześciu trzymało wiosła, ostatni najwyraźniej był ich szefem. Ten właśnie człowiek wdrapał się po drabince na pokład statku. Gdy już na nim stanął, okazało się, że jest bardzo niski i bardzo stary. Uśmiechnął się szeroko i powiedział:

 

– No! Hrabia i książę! W końcu wzięli się za rozszyfrowywanie zagadki…

 

Tu się zająknął, bo ujrzał Klarę.

 

– I wzięli ze sobą dziewczynę! Pięknie, pięknie!

 

– Pan jest Soplakiem? – zapytała niewinnie księżniczka.

 

– Rozczarowujące, nieprawdaż? – zaśmiał się przybysz – Ale skoro już się poznaliśmy, to może wejdziemy do jakiegoś pomieszczenia i porozmawiamy przy winie, siedząc za stołem?

 

– Ależ oczywiście – zreflektował się książę – zapraszam!

 

Wskazał szerokim gestem drzwi swojej kajuty.

 

 

 

6. Ila

 

Soplak był niższy nawet od Klary. Jego oczy były wąskimi szparkami na okrągłej twarzy. Posiadał też pokaźny brzuch. Zdecydowanie był brzydalem, jednak uśmiech, który nigdy chyba nie znikał z jego twarzy sprawiał, że wydawał się niezwykle sympatyczny. Książę zaproponował jakąś przekąskę, na co gość chętnie przystał. Widać było, że lubi zjeść. Napychał się więc bez opamiętania i popijał obficie winem. Patrzyli na niego i nie śmieli mu przerywać, bo cieszyło go to ogromnie. Trwało to dosyć długo, jednak w końcu zaspokoił swój wilczy apetyt. Rozparł się wygodnie na krześle, a jego uśmiech wydawał się jeszcze szerszy.

 

– Co was sprowadza w te mrozy dobrzy ludzie? – zapytał w końcu.

 

Hrabia już otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz Soplak nie dał mu dojść do słowa i powiedział:

 

– Przecież wiem… Brakujące kartki, prawda?

 

– Prawda – podróżnicy odpowiedzieli zgodnym chórem.

 

– A ja mam was puścić dalej, lub nakazać powrót…

 

– No właśnie… – potwierdził hrabia.

 

– Muszę pomyśleć… Wrócę na swój statek i niebawem zjawię się ponownie. Tym razem z odpowiedzią.

 

– Od czego ona zależy – zapytała Klara.

 

– Od mojej dobrej woli, panienko – Soplak zaśmiał się życzliwie. – Rzućcie kotwicę i poczekajcie na mnie spokojnie, dobrze?

 

– Oczywiście. I tak chyba nie mamy innego wyjścia – zauważył książę.

 

Soplak zszedł na łódź i odpłynął, a troje podróżników pozostało dziwiąc się, że tak wygląda Soplak – postrach setek żeglarzy, a wśród nich także ich kapitana.

 

Wrócił po kilku godzinach.

 

– Przepraszam – powiedział. – Decyzję podjąłem szybko, jednak potem zasnąłem. Tak już mam, że gdy tylko trochę podjem, od razu robię się senny.

 

– Decyzja. Jaka jest decyzja? – dopytywali podróżnicy.

 

– A tak… Możecie płynąć.

 

– Hura! – krzyknęli.

 

-Ale… – zaczął Soplak.

 

– Ale?

 

– Ale tylko trzy osoby. Sami je wybierzcie. Podrzucę wybrańców na brzeg wyspy, a potem odstawię na statek. Jeśli, oczywiście, będzie jeszcze kogo odstawić…

 

– Czy coś nam grozi? – wystraszyła się Klara.

 

– Moja droga, gdy człowiek chce przeżywać przygody, to zawsze musi liczyć się z jakimś ryzykiem – zauważył Soplak.

 

– Ale co konkretnie grozi nam na wyspie – dopytywała dziewczyna.

 

– Nie wiem… To wasza przygoda. Zastanówcie się do jutra. Wybierzcie trzy osoby, które zabiorę. Przypłynę rano i jeśli nie rozmyślicie się, zabiorę was na wyspę. Acha! Przypomniałem coś sobie. Jest jeszcze kwestia zapłaty za moją przysługę…

 

– Ile to będzie nas kosztowało?

 

– Stawka jest dla was jedna i nie podlega żadnym negocjacjom. Chcę jeden egzemplarz książki, która was tu przywiodła. Na pewno wzięliście je ze sobą. Wiem, że oczekuję sporo. Beze mnie jednak nie wejdziecie na wyspę. Nie musicie teraz odpowiadać, macie czas do świtu.

 

Gdy Soplak odpłynął rozpętała się awantura. Książę nie chciał zabrać Klary, a ta nie wyobrażała sobie, by mogła nie wyruszyć na tą wyprawę. Hrabia zostawił ich samych, nie zamierzając mieszać się do rodzinnych kłótni. Był jednak pewien, że Klara zdoła postawić na swoim. W związku z tym skład wyprawy wydawał się być ustalony. Udał się więc do swojej kajuty. Nie miał pojęcia, co powinien zabrać. Nie wiedział, jak długa będzie ta wycieczka. Wziął na wszelki wypadek kilka lekkich ubrań na zmianę i oczywiście strzelbę oraz zapas amunicji. Obrona zawsze się przyda, a i upolować coś można, gdyby mieli zabawić na wyspie dłużej. Zabrał też wielki myśliwski nóż.

 

Uznał w końcu, że nadeszła pora kolacji i udał się do kajuty kapitańskiej. Klara i książę siedzieli już przy stole. Nie odzywali się do siebie.

 

– Klara również idzie z nami – poinformował zwięźle Bolesław.

 

– A co z zapłatą? Ja nie widzę problemu. Mogę oddać mój egzemplarz – zaoferował Konrad.

 

– Pozbędziesz się go tak po prostu?

 

– Znam go na pamięć. Nie jest mi aż tak potrzebny.

 

– A jeśli pozbywając się manuskryptu utracisz również wszelkie moce? Może wiedza w nim zawarta jest ściśle związana z faktem posiadania go jako rzeczy? – dopytywała Klara.

 

– Myślałem o tym, ale nie szkodzi… Niczego mi nie brakuje. Przybyłem poznać zakończenie tej księgi. Nie będę bronił tego co już mam kosztem ewentualnego nie poznania reszty.

 

– A jeśli niczego nowego się nie dowiemy? Albo jeśli ta wiedza nie jest tego warta?

 

– Wiedza jest wszystkim. Jest warta wszystkiego. Naprawdę nie szukajmy dziury w całym. Nie ma o czym mówić. Oddaję księgę i już!

 

Przez twarz dziewczyny przemknął ledwie zauważalny uśmiech.

 

Zjedli w milczeniu, bo książę wciąż był wściekły na córkę, a ta nie chciała dodatkowo drażnić ojca. Konrad zaś postanowił się dostosować do zaistniałej sytuacji.

 

Nie ustalając żadnych szczegółów rozeszli się w milczeniu do swoich kajut.

 

Gdy rankiem hrabia Konrad wyszedł na pokład ujrzał Soplaka opartego o reling. Gość odezwał się pierwszy:

 

– Pomyślałem sobie, że jak przybędę wcześniej, to załapię się jeszcze na śniadanie. Będziecie jedli śniadanie, prawda?

 

– Mam taką nadzieję.

 

Hrabia ujrzał zacumowaną do burty ich statku sporą łódź z ośmioma wioślarzami. Wszyscy urodą przypominali Soplaka. Chociaż określenie „uroda” nie wydawało się tu właściwym.

 

– Tą łodzią udamy się na wyspę?

 

– Tak.

 

Pomny wcześniejszych odpowiedzi gościa nie dopytywał już o to, czego mają się tam spodziewać. W milczeniu patrzyli na ocean.

 

Niebawem na pokładzie pojawili się także Klara i książę Bolesław. Pozdrowili Soplaka, po czym wszyscy czworo udali się na śniadanie.

 

– Kto płynie? Zdecydowaliście?

 

– My troje – szybko odpowiedziała dziewczyna.

 

– Czyli, jak rozumiem, cena nie wydała się wam wygórowana?

 

– Cena jest w porządku – powiedział hrabia, po czym wyjął zza pazuchy księgę i podał ją Soplakowi.

 

 

 

Soplak nic nie odpowiedział, jednak hrabia zauważył cień uśmiechu, który przemknął przez twarz gościa, który swoim zwyczajem jadł z wielkim apetytem. Właściwsze jednak byłoby tu stwierdzenie, że żarł.

 

– Apetyt chyba dopisuje – zauważył książę.

 

– A owszem, owszem. My, ludzie z północy nie narzekamy na apetyty.

 

– Trzeba jakoś bronić się przed mrozami – dodała Klara.

 

– Właśnie – skwitował Soplak z pełnymi ustami.

 

Po posiłku zapytał:

 

– Jesteście spakowani, gotowi?

 

– Tak – odpowiedzieli zgodnie.

 

– Płyńmy zatem.

 

Zajęli miejsca w łodzi. Kapitan potwierdził jeszcze, że będą w tym miejscu czekać na nich, a Soplak obiecał odwieźć podróżnych osobiście.

 

– Chociaż nie przyrzekam, że wszystkich… – dodał pod nosem tak cicho, że nikt poza nim samym nie mógł tego usłyszeć.

 

Początkowo płynęli wśród mgieł tak gęstych, że z dziobu łodzi, która nie była przecież szczególnie duża, nie można było dostrzec jej rufy. Po godzinie mgła zaczęła się przerzedzać, a po kolejnej zniknęła całkowicie. Zrobiło się też znacznie cieplej. Po czterech godzinach od wypłynięcia było już całkiem gorąco i słonecznie.

 

– Co się dzieje z tą pogodą – Klara jako pierwsza postanowiła zaspokoić swoją ciekawość.

 

– Ila ma inny klimat – odpowiedział Soplak – wam może się spodoba, ja go jednak nie lubię, za ciepło…

 

Wyspa pojawiła się w końcu na horyzoncie i zaczęła rosnąć z każdą minutą. Była zieloną plamą wynurzającą się z nieziemsko błękitnej wody.

 

Gdy wreszcie dopłynęli ujrzeli tropikalny raj. Żółte plaże, piękną zieleń roślin i strzeliste palmy.

 

– Wyskakujcie, dotarliśmy do celu.

 

Zdjęli buty i weszli do ciepłej wody.

 

– Gdzie mamy iść? – zapytał hrabia Konrad.

 

– Na górę – Soplak wskazał ręką szczyt wznoszący się gdzieś w sercu wyspy – znajdziecie na jednym ze zboczy chatę. Tam jest cel waszej podróży. Gdy już będziecie chcieli wrócić, przypłynę po was.

 

– Skąd będziesz wiedział, kiedy przybyć? – zaniepokoiła się Klara.

 

– Będę wiedział…

 

Stojąc w płytkiej wodzie patrzyli na łódź oddalającą się ku linii horyzontu.

 

– Ruszajmy zatem – przerywając milczenie zaproponował książę Bolesław.

 

– Ruszajmy…

 

Wyszli na plażę i założyli buty. Nie spodziewali się takich temperatur i nie przygotowali właściwej odzieży. Mężczyźni oderwali rękawy swoich koszul. Klara również oderwała rękawy sukni, po czym zajęła się odrywaniem dolnej jej części, której to czynności towarzyszyło ganiące spojrzenie ojca. Nic jednak nie powiedział wiedząc, że córka i tak postawi na swoim.

 

Z tobołków podróżnych Konrad i Bolesław powyjmowali pistolety i nie wiedząc jakich zwierząt mają się tu spodziewać zatknęli je za paski spodni, by w każdej chwili mieć je pod ręką.

 

Już mieli wejść pomiędzy gęstą roślinność, gdy hrabia zauważył ścieżkę prowadzącą w głąb wyspy.

 

– Tędy? – zapytał.

 

– Może być. I tak nie mamy żadnej innej drogi do wyboru. Zawsze lepsze to, niż przedzieranie się przez krzaki – zauważył książę Bolesław.

 

Ruszyli przed siebie milcząc i w zachwycie oglądając bujną roślinność, jakiej nigdy jeszcze nie widzieli. Byli oszołomieni kolorami, zapachami i dźwiękami dżungli.

 

Szli już jakiś czas, gdy usłyszeli szum strumienia, który przypomniał im o konieczności picia. Zrobili jeszcze kilkadziesiąt kroków i dotarli nad jego brzeg. Zdziwili się, gdy zobaczyli kładkę przerzuconą nad wodą.

 

– Ktoś tu musi mieszkać – zauważyła Klara.

 

– Niewątpliwie… A my idziemy do niego – odparł jej ojciec.

 

Napili się wody, która była zimna i wyśmienicie gasiła pragnienie. Wzięli ze sobą bukłaki. Teraz wylali wodę zabraną ze statku i napełnili je świeżą, tą ze strumienia.

 

Maszerowali aż do zmroku. Gdy nadszedł, znaleźli niedużą polanę, na której postanowili spędzić noc.

 

– Rozpalmy ogień – zaproponował hrabia Konrad – ogień odstraszy dzikie zwierzęta.

 

Rozeszli się po krzakach w poszukiwaniu suchych gałęzi. Po zebraniu opału użyli krzesiwa wzniecając pierwsze płomyki.

 

Ustalili, że hrabia i książę będą czuwali na zmianę. Klara również chciała uczestniczyć w tym obowiązku ale zgodnie odmówili jej tego prawa. Usiedli wokół ogniska i wyjęli z bagażu mięso, chleb i owoce zabrane ze statku. Nie chcieli jeść miejscowych roślin, bo nie mieli pojęcia, które z nich są jadalne.

 

W końcu Klara, wciąż obrażona za pominięcie jej w rozkładzie dyżurów, burknęła „Dobranoc” i położyła się spać. Pierwszą wartę wziął hrabia Konrad. Po kilku godzinach książę go zastąpił. Noc minęła spokojnie, chociaż każdy z nich musiał przyznać, że czuł się nieswojo nasłuchując odgłosów, których nie znał i nie wiedząc jakie dźwięki powinny budzić czujność, a którymi można się nie przejmować.

 

Ruszyli dalej drogą, która zaczęła wznosić się coraz bardziej stromo. Klara miała najmniej wygodne buty i było jej najciężej.

 

– Jeśli pozwolisz wezmę twój bagaż – zaproponował Konrad.

 

– Nie trzeba, zdecydowałam się na tą wyprawę i sama będę niosła to, co wzięłam!

 

– Nie wygłupiaj się…

 

Hrabia wyciągnął rękę po jej tobołek, który dziewczyna ostatecznie oddała. Musiała już być zmęczona. Widząc to książę uśmiechnął się znacząco pod nosem.

 

Dżungla rozstąpiła się nagle ukazując oczom podróżnych widok na imponującą górę.

 

– O rany… – jęknęła dziewczyna rozumiejąc, że droga po skałach w butach na obcasach nie będzie zbyt przyjemna.

 

Po kilkuset krokach okazało się, że wspinaczka nie zacznie się zbyt szybko. Dotarli do przepaści. Spojrzeli w dół. Gdzieś daleko pod ich stopami rosła dżungla, a z niej dopiero wyrastała góra. Od stoku dzieliło ich ledwie kilka kilometrów, ale pomiędzy nimi a górą była przepaść, w głąb której nie mogli się opuścić nie posiadając sporego zapasu liny.

 

Ścieżka skręcała w lewo i biegła wzdłuż przepaści. Wyglądało to tak, jakby pomiędzy nimi a górą biegła fosa. Gigantyczna fosa.

 

– Co robimy? – zapytała Klara.

 

– Chyba nie mamy innej możliwości, jak tylko iść tą dróżką i sprawdzić dokąd ona prowadzi… – zauważył książę.

 

Inną opcją był powrót drogą, którą dotarli do tego miejsca. To jednak nie uśmiechało się nikomu z nich. Ruszyli ścieżką, która okazała się dosyć równa, szeroka i mało uciążliwa. Po godzinie marszu hrabia Konrad wskazał palcem przed siebie i wykrzyknął:

 

– Spójrzcie!

 

W oddali ponad drogą i roślinnością ujrzeli… Coś.

 

– Co to jest? – dziwiła się dziewczyna.

 

– Nie mam pojęcia – odparł jej ojciec i spojrzał pytająco na hrabiego.

 

– Też nie wiem… Wygląda jak piłka. Bardzo duża piłka.

 

– Obejrzyjmy to z bliska.

 

Ruszyli w stronę dziwnego przedmiotu. Gdy byli już blisko zdecydowali, że Konrad podkradnie się, by dokładnie obejrzeć to coś, a książę z córką poczekają w ukryciu, w pobliżu ścieżki.

 

Hrabia nie umiał się skradać, jednak przeciskał się pomiędzy roślinnością starając się zachować ciszę. Dotarł w końcu na miejsce i rozchylił liście.

 

Była to ogromna kula opleciona sznurkami, do których z kolei przywiązany był kosz, tak duży, że bez trudu mógłby pomieścić kilka osób.

 

Cały zestaw unosił się w powietrzu. Podmuchy wiatru sprawiały, że lekko się poruszał, a przed ucieczką do góry powstrzymywała go lina, którą przywiązany był do drzewa. Tuż obok na mchu leżał… Soplak.

 

– Soplak! – powiedział głośno hrabia wychodząc z krzaków.

 

Ten usiadł i wtedy okazało się, że nie jest Soplakiem.

 

Wstał i uśmiechnął się.

 

– Witaj – powiedział wyciągając ku przybyszowi prawą dłoń.

 

– Przepraszam, pomyliłem się… – tłumaczył się hrabia podając swoją prawicę.

 

– Nie ma sprawy, jesteśmy do siebie bardzo podobni. W końcu jesteśmy braćmi.

 

-Ach…

 

Hrabia przyglądał się tej dziwnej, okrągłej rzeczy unoszącej się w powietrzu. Na jego twarzy wypisane było pytanie. Choć nie zostało wypowiedziane na głos brat Soplaka i tak pospieszył z odpowiedzią:

 

– Balon.

 

– Balon? Jaki balon?

 

– No… To…

 

– A tak, oczywiście. Do czego służy?

 

– Do latania oczywiście.

 

– Aha… Przepraszam, gdzież moje maniery! Nawet się nie przedstawiłem. Konrad.

 

– Itak. Miło mi was poznać. To znaczy na razie ciebie, ale liczę, że niebawem przyprowadzisz również swoich towarzyszy.

 

– To znaczy, że wiesz o nas?

 

– Jasne. Możesz iść po nich. No, chyba, że wciąż widzisz tu jakieś niebezpieczeństwo.

 

– Nie… Już idę.

 

Po kilkunastu minutach wszyscy troje oglądali niezwykły aparat latający. Żadne z nich nie widziało nigdy jakiegokolwiek urządzenia, które mogłoby unosić się w powietrzu.

 

– Tu też kończy się ścieżka… – zauważył książę.

 

– Znowu przepaść… – dodała Klara.

 

– Jak możemy dostać się na tą cholerną górę? – zapytał hrabia.

 

– Balonem – odparł Itak – albo na piechotę, ale to bardzo długa wyprawa. Na wiele, wiele dni. I trudna, trzeba się wspinać…

 

– Sugerujesz zatem, że możemy polecieć z tobą? – podjęła wątek dziewczyna.

 

– Oczywiście, nie ma sprawy.

 

– Tak po prostu?

 

– Tak, ale…

 

– Zawsze musi być jakieś ale… – zauważył książę Bolesław.

 

– Niewielkie. Wy potrzebujecie transportu, a ja pewnego drobiazgu, który jest w waszym posiadaniu.

 

– Domyślam się, o jaki drobiazg chodzi… – hrabia wiedział ku czemu zmierza Itak – chciałbyś zapewne otrzymać w zamian pewną książkę, prawda?

 

– W rzeczy samej! – właściciel balonu uśmiechał się szeroko i niewinnie.

 

Podróżni poprosili o chwilę czasu i odeszli nieco na bok, by przedyskutować propozycję.

 

 

 

7. Odpowiedź

 

Ani książę, ani jego córka nie mieli zamiaru pozostać właścicielami książki, rezygnując tym samym z uzyskania odpowiedzi, po którą tu przypłynęli. Po głośnym stwierdzeniu tego faktu oddali wolumin właścicielowi aparatu latającego, a ten szerokim gestem ręki zaprosił ich do zajęcia miejsc w koszu.

 

Weszli mimo strachu, jaki zapewne towarzyszy każdemu, kto jeszcze nigdy nie unosił się w powietrzu.

 

Itak odwiązał liny trzymające balon przy ziemi i bardzo wolno zaczęli się wznosić.

 

– Czy to na pewno bezpieczne – nie wytrzymała Klara.

 

– Nie.

 

– Nie!?

 

– Panienko, latanie jako stan całkowicie nienaturalny dla człowieka, z założenia nie jest bezpieczne. Pływać na przykład możemy się nauczyć. Jeśli więc wypadniesz z łodzi i umiesz pływać, to sobie poradzisz. Jeśli jednak wypadniesz z balonu, albo on sam ulegnie uszkodzeniu, to wszyscy spadniemy jak kamienie i raczej niewiele z nas zostanie.

 

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, ale jasnym było, że nie takiej odpowiedzi życzyłaby sobie.

 

– Długo będziemy lecieli? – zapytał hrabia chcąc odwrócić uwagę Klary od myśli o nagłym zderzeniu z ziemią.

 

– Miejsce, do którego chcecie się udać jest położone na pięknej polanie z drugiej strony góry. Balon jest uzależniony od wiatrów i prądów powietrza, a zatem trudno to dokładnie określić. Dziś jednak pogoda wam sprzyja, zatem wydaje mi się, że przed zmierzchem będziecie na miejscu. Latanie niesie ze sobą zagrożenia, jednak nie przewiduję żadnych kłopotów. Proponuję wam zatem przestać trząść się ze strachu i podziwiać świat z wysokości dostępnej tylko ptakom.

 

To powiedziawszy Itak podszedł do metalowego urządzenia wiszącego pośrodku balonu, tuż pod dziurą, przez którą można było ujrzeć jego wnętrze. Pomajstrował coś i buchnęły płomienie, a balon zaczął unosić się nieco szybciej.

 

Podróżni idąc za radą pilota podziwiali świat z góry. Patrzyli z zachwytem na dżunglę otaczającą stromą górę.

 

W końcu ich oczom ukazała się zielona polana przylegająca do zbocza, z którego przez dziurę w skałach tryskała woda. Niewielkim wodospadem opadała na polanę, gdzie tworzyła jeziorko.

 

Wśród kilku drzew ujrzeli spory drewniany dom.

 

– Tam właśnie będziemy lądować – powiedział Itak.

 

Balon wolno opadał, a gdy kosz dotknął ziemi wszyscy poza pilotem wyskoczyli na trawę.

 

– Nie wysiadasz? – zapytał Konrad.

 

– Wracam do siebie.

 

– Jak więc wrócimy?

 

– Przylecę po was.

 

– Skąd będziesz wiedział, kiedy przybyć?

 

– Będę wiedział – odpowiedział Itak zwiększając płomienie w dziwnym aparacie.

 

Pomachał im jeszcze na pożegnanie i wolno uniósł się w powietrze.

 

Książę wskazał ręką dom i zaproponował, by udali się w jego stronę.

 

Drzwi były otwarte. Wchodzili nieśmiało na schody, gdy usłyszeli kobiecy głos:

 

– Wchodźcie proszę, czekamy.

 

Weszli do dużej izby, gdzie zastali parę bardzo urodziwych ludzi. Oboje mieli włosy w kolorze dojrzałego zborza. Ona kręcone, on proste. Ubrani byli w lekkie przewiewne ubrania. Stali i uśmiechali się po przyjacielsku.

 

– Kolacja już czeka – mężczyzna wskazał suto zastawiony stół – po dwóch dniach spędzonym w podróży na pewno jesteście głodni. Moja żona ma na imię Sara, a ja jestem Josz.

 

Przybysze przedstawili się również i wszyscy zasiedli przy stole.

 

– Zapytałbym, co was sprowadza, ale wiem doskonale. Ostatnie strony książki, prawda?

 

– Tak – potwierdził hrabia Konrad.

 

– Wszystkiego się dowiecie. Ciekawi mnie jednak, dlaczego zależy wam na tym tak bardzo, że zdecydowaliście się nawet wyzbyć waszych egzemplarzy manuskryptu.

 

– Taka była po prostu cena tej wiedzy – zauważyła Klara.

 

– Jednak nie wiecie, czy bez tych książek magia nadal będzie działać?

 

– Nie wiemy, ale nie jest to takie ważne. Nikt z nas nie ma ambicji podporządkowywania sobie świata. Owszem, korzystaliśmy czasem z tego wszystkiego. Głównie dla zabawy. Czasem dla wygody. Nie brak nam jednak niczego – odpowiedział za wszystkich hrabia Konrad.

 

– Niczego? Na pewno? – zaciekawiła się Sara.

 

– Każdy ma jakieś niespełnione marzenia…

 

– Księga mogłaby pomóc.

 

– Tak ale nie chodzi o to, by wszystko wyrwać od świata. Życie byłoby wówczas mało ekscytujące, może nawet niekompletne… Musi chyba istnieć jakiś element niepewności?

 

– Czasem może to się wiązać z bólem, tęsknotą…, ze wszystkim tym, czego ludzie starają się unikać – Sara nie dawała za wygraną.

 

– Pewnie masz rację, ale ja uważam, że życie jest życiem, kiedy poznajemy różne jego strony.

 

– Bez takiego podejścia nigdy byście tu nie dotarli. Wasi poprzednicy nie chcieli oddać swoich tomów. Czy zastanawialiście się nad tym, o czym rozmawiamy, zanim wyruszyliście w tą podróż? – zaciekawił się Josz.

 

– Czasem. Jak każdy – odpowiedział Bolesław.

 

– Nie jak każdy, niestety… Świat byłby wówczas lepszym miejscem. Poczęstuję was winem, które sami robimy i poznacie prawdę, po którą tu trafiliście. Może wyjdziemy na zewnątrz? Mamy piękny, ciepły wieczór.

 

Wszyscy skorzystali z propozycji i zasiedli wśród drzew na drewnianych krzesłach wyłożonych miękkimi poduszkami. Na stole stała karafka z czerwonym trunkiem. Josz napełnił kieliszki. Uniósł swój do góry i patrzył chwilę na różne odcienie szkarłatu wydobywane przez promienie zachodzącego słońca.

 

– Nie będę dłużej was męczył. Zacznę od tego, że słusznie podejrzewaliście, że bez posiadania ksiąg czary nie działają. Poświęciliście zatem ogromną moc na rzecz tego, co może was zawieść. I być może zawiedzie… Prawda jest taka, że nie istnieją żadne dodatkowe strony. Mieliście w rękach pełnię wiedzy i mocy.

 

– Spodziewałem się tego – zaśmiał się hrabia Konrad.

 

Klara i książę Bolesław wyglądali tak, jakby ktoś zdjął z nich ciężar.

 

– Cieszę się, że nie jesteście szczególnie zmartwieni.

 

– W ogóle nie jesteśmy, to znaczy nie chcę mówić za innych, ale ja bynajmniej nie jestem – potwierdził książę Bolesław, a Konrad i Klara kiwnęli potakująco głowami.

 

– Ta moc nie była przeznaczona dla nas. Taka potęga wiąże się z odpowiedzialnością, na którą ja przynajmniej nie byłem gotów. Łatwo jest przekroczyć granice i skrzywdzić niewinnych ludzi. Nie dla mnie jest zmienianie świata. Jednak nie wiedziałem tego dopóki nie została mi dana taka możliwość – wyjaśnił hrabia.

 

– Przygotowaliśmy wam pokoje na piętrze – Sara zmieniła temat – możecie u nas zostać tak długo, jak tylko chcecie.

 

– Dziękujemy – w imieniu wszystkich powiedział Bolesław. Następnie wstał i udał się na spoczynek.

 

Josz i Sara też odeszli. Hrabia i Klara zostali sami.

 

– Chciałbym ci wyznać, – odezwał się hrabia – że jedyną rzeczą, której po tym wszystkim pragnę jest to, aby na tej polanie pojawił się jeszcze jeden równie prosty i równie piękny dom i żebyś ty zechciała ze mną w nim zamieszkać….

 

Chciał jeszcze powiedzieć, że przeprasza za swoją śmiałość, że rozumie jej ewentualną odmowę, że nie chciał stawiać jej w niezręcznej sytuacji i wiele innych tego typu rzeczy, ale nie zdążył, bo Klara zaczęła go całować.

 

– Czy twój ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu związkowi?

 

– Nie, na pewno nie. On bardzo cię lubi. Ucieszy się.

 

Ten wieczór był najpiękniejszym w życiu Konrada. Siedzieli z Klarą niemal do rana.

 

Jednak w końcu musieli iść spać. Z uwagi na obecność księcia Bolesława każde w swoim pokoju.

 

Rankiem Klara obudziła się szczęśliwa jak nigdy dotąd. Podeszła do okna i wyjrzała na zalaną słońcem polanę. Chciała się właśnie przeciągnąć, gdy zatrzymała się w połowie ruchu. Na drugim krańcu polany, wśród drzew stał nowy, piękny drewniany dom. Za plecami usłyszała głos Sary:

 

– Wy swoje manuskrypty oddaliście, ale my swoje mamy…

 

Dziewczyny przytuliły się. Klara płakała. Pierwszy raz w życiu ze szczęścia.

 

 

 

 

 

 

 

Kętrzyn, 01 marzec 2014 r.

Koniec

Komentarze

Hmmmm. Nie bardzo wiem, co napisać. Z jednej strony, tekst czyta się przyjemnie, ciekawe pomysły (połączenie magii z matematyką wciąż fascynuje). Z drugiej – całość wydaje się naiwna i płaska. Kiedy bohaterowie dowiadują się, jaką transakcję zawarli, reagują wzruszeniem ramion. To wydaje mi się nieludzkie. Wszyscy tacy mądrzy, ale dziewczyna na zwiedzanie dzikiej wyspy zakłada buty na obcasie. Bycie księżniczką nie musi oznaczać bycia idiotką. Wiedzą, że nie powinni jeść nieznanych roślin i zwierząt, ale wodę ze strumienia piją bez namysłu. Piękny wieczór w dźungli i owady ich nie zeżarły żywcem? Z uwag szczegółowych: coś się mocno posypało w numeracji rozdziałów. Gdzieś tam masz 'tą' zamiast 'tę'. "Odmówił podstawienia powozu." – zabrzmiało, jakby majordomus poprosił hrabiego o podstawienie, a ten odmówił. Odniosłam wrażenie, że na początku "Rejsu" coś się posypało w dialogu między księciem i hrabią.

Babska logika rządzi!

Przede wszystkim cieszę, że (mimo wszystko) czytało się przyjemnie, bo to jest bardzo ważne. Numerację poprawiłem. Nie wiem, co się stało, bo w moim pliku jest OK. Coś przy kopiowaniu. Może autor nie powinien sam siebie krytykować, ale wiele z Twoich spostrzeżeń ma chyba związek z  tym, co sam zauważam. Po napisaniu tego opowiadania przeczytałem je i…. No właśnie… Uznałem, że powinno być książką. Podróż mogłaby zająć 150 stron i być pełna przygód, Księga mogłaby mieć historię itd. Jednak w założeniu miała to być prosta opowiedź o wyzbyciu się własności i (oczywiście) o miłości. I przyznję również, że miało to być krótsze. Dzięki za uwagi.

Finkla odniosła się do nieścisłości fabularnych, ja dodam jeszcze, że w tekście jest sporo powtórzeń – przeczytaj, autorze, choćby kilka pierwszych zdań swojego opowiadania. Dialogi w większości są lepsze od opisów, ale całość wymaga jeszcze sporo poprawek.

Aha, wczoraj zapomniałam: popraw "zborza". Błyskawicznie albo jeszcze szybciej.

Babska logika rządzi!

No i za późno na poprawki, ale i tak dzięki.

Obiecuję przeczytać do końca weekendu. Początek – sama jego idea – wydaje mi się całkiem ciekawa. Na razie niestety więcej nie jestem wstanie napisać, więc kiedy skończę, na pewno dam znać, czy była to miła lektura. Pozdrawiam ciepło.

Boję się twego rozczarowania. To jest po prostu opowieść o miłości. I to że szczęśliwym zakończeniem :-)

Ee tam, urocze;-) Jestem babą, a baby takie wątki lubią, więc nie musiałeś mieć podstaw do obaw. Co do samej konstrukcji – czytało się dosyć szybko i płynnie – tylko sam początek szedł nieco ciężej, ale później było już z górki. Ogólnie; całkiem miło się czytało. Finkla chyba wspominała, że połączenie matematyki i magii jest ciekawe. Też jestem takiego zdania.  Powodzenia z kolejnymi. 

Pozdrawiam.

No to się bardzo cieszę, bo zadowolenie Czytelnika jest najważniejsze. Jednocześnie muszę przeprosić za błędy z poprzedniego mojego posta ("Twego" z małej i "że" zamiast "ze"). Odpisywałem z telefonu i coś poszło nie tak… Bardzo się cieszę, gdy czytanie sprawia komuś przyjemność. Sztuka, filozofia są ważne, ale na końcu powinna być po prostu ciekawa opowieść. Jak widać Tobie czytało się lekko, więc jestem zadowolony. Pozdrawiam.

Mam wrażenie, że przeczytałam bajkę, tylko nie wiem dla kogo przeznaczoną – dzieci mogą nie pojąć wszystkiego, dorosłym opowiadanie wyda się nad wyraz infantylne.

Rozśmieszyła mnie scena, kiedy, znalazłszy się w dżungli, panowie urywają rękawy swoich koszul, a i dziewczyna pozbywa się najpierw rękawów sukni a potem spódnicy. I co? Została w halkach i pantalonach?

Gdzieś tam w środku opowiadania Klara na jakiś czas znika i zastępuje ją Klaudia

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zwróć uwagę na przecinki i zapis dialogów.

To chyba nie możliwe gdy nie zna się kombinacji dziesięciu znaków.

W pewnym momencie Klara zamienia się w Klaudię.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka