- Opowiadanie: Nirhias - Rycerz i Czarnoksiężnik

Rycerz i Czarnoksiężnik

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rycerz i Czarnoksiężnik

Obudziło mnie rażące światło. Czułem przenikającą wilgoć i chłód. Potężny ścisk i szum w głowie utrudniał mi otwarcie oczu. Niestety, moje powieki okazały się jednak ciężkie, jak żelazne sztaby. Początkowo leżałem więc w zupełnym bezruchu, zastanawiając się, gdzie jestem i co się stało? W końcu, po dłuższej chwili udało mi się otworzyć oczy. I to, co wokół zobaczyłem, podziałało na mnie zupełnie tak, jakby ktoś wylał na mnie strumień lodowatej wody. Zakląłem wściekle. Znajdowałem się w lochu, stąd odczuwana przeze mnie wilgoć i chłód. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że światło pochodziło z wąskiego prostokątnego okna, które znajdowało się na szczycie jednej ze ścian. Z ulgą stwierdziłem, że nie skuto mnie łańcuchami. Jak też przypuszczałem nie miałem przy sobie broni. Bolało mnie całe ciało, a na ciele znalazłem kilka lżejszych ran. Ze wszystkich sił próbowałem przezwyciężyć to fatalne samopoczucie, jednocześnie zastanawiając się skąd się tu wziąłem. Powoli w moim umyśle zaczęły się pojawiać jakieś zamazane obrazy. Trwało to dłuższą chwilę, zanim zaczęły się one układać w całość. Przypomniałem sobie moje przybycie na dwór króla Sthrissa oraz udział w wydanej przez niego uczcie. Nagle uroczystość przerwał niespodziewany atak służącej królowi gwardii zbuntowanych goblinów. Wywiązała się krwawa walka. Wtem poczułem przeszywający ból głowy i zapadła ciemność. Zapewne oberwałem morgensternem w głowę. To parszywi zdrajcy z tych goblinów! Pomyślałem, że skoro tutaj się znalazłem, musieli wygrać walkę i prawdopodobnie opanowali cały zamek. Król być może został zgładzony, a byłaby to wielka szkoda, gdyż rządził sprawiedliwie i był dobry dla swoich poddanych. Władcy sąsiednich krain również go szanowali, ponieważ starał się prowadzić pokojową politykę, oczywiście o ile to było możliwe. Szczerze więc życzyłem goblinom, żeby pochłonęło ich piekło. Powoli wstałem. Rozmasowywałem bolące mnie mięśnie, chodząc po lochu. Stwierdziłem też, że jedynymi moimi towarzyszami były biegające szczury oraz kościotrupy, te ostatnie w większości przykute łańcuchami do ścian. Widok ten nie przeraził mnie jednak, gdyż już nie raz widziałem w życiu o wiele gorsze rzeczy. Oparłem się o ścianę zastanawiając się nad planem ucieczki. Nie miałem zresztą innego wyjścia, a czas odgrywał tu wielką rolę. I nagle przyszło olśnienie. Wiedziałem już w jaki sposób mam dalej działać. Jeśli chodzi o moją sprawność fizyczną i umysłową czułem, że już prawie doszedłem do siebie. Należało tylko zacząć realizować plan. Wierzyłem, że uda mi się. Jedyne co pozostało w tej sytuacji, to czekać na sprzyjającą okazję. Próbowałem dodawać sobie siły modlitwą, jednocześnie zdając sobie sprawę, że bogowie mogą mi pomóc, ale tylko w pewnym stopniu, zaś końcowy efekt będzie tak naprawdę zależeć i tak wyłącznie ode mnie. Korzystając z chwili czasu, postanowiłem trochę pomedytować, a spokojny i regularny oddech wyciszył mnie na tyle, iż poczułem się całkowicie gotowy do realizacji podjętego zadania. Krążąc po celi doszedłem do przykutych łańcuchami do ściany kościotrupów i zacząłem je oglądać. Mocno napinając wszystkie mięśnie, spróbowałem wyrwać najdłuższy z łańcuchów ze ściany. Męczyłem się przez dłuższą chwilę, niemniej jednak udało mi się to. Następnie układając się ponownie na podłodze, schowałem łańcuch pod siebie. Minęła dłuższa chwila zanim usłyszałem chrzęst klucza w zardzewiałym zamku. Stare zawiasy wiekowych drzwi skrzypnęły głośno. Niestety w tej samej chwili dobiegło do mnie kilka szczurów i zaczęło mnie obwąchiwać. Goblin wszedłszy do środka podszedł do mnie odrzucając szczury kopniakiem, które uciekły z piskiem. Następnie nachylił się nade mną, zapewne chcąc sprawdzić czy żyję. I to był błąd z jego strony, na który czekałem. Nagle zerwałem się i w mgnieniu oka zarzuciłem mu łańcuch na szyję. Szarpał się i machał rękoma, nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego głosu. W końcu padł martwy. Zdjąłem z niego kolczugę i założyłem ją na siebie, chociaż była trochę przyciasna (gobliny są mniejsze od ludzi) oraz zabrałem mu szablę. Wtem z korytarza zaczęły dochodzić odgłosy głośnej rozmowy. Pomyślałem, że inne gobliny zbliżają się do lochu. Wobec tego ustawiłem się przed wejściem, będąc gotowym na wszystko. Gdy otworzyły się wrota, okazało się, że było ich tylko dwóch. Zobaczyłem ich kompletne zaskoczenie, gdy rzuciłem się z szablą na tego, który stał bliżej, raniąc go w bark. Wrzasnął wściekły i dobył oręża. Ten drugi też zaatakował. Obydwaj zdrajcy zaczęli krzyczeć, alarmując cały zamek. Rozgorzała walka. Ostrza naszych szabel zderzyły się jednak tylko trzy razy. Poczułem bowiem, że dzieje się ze mną coś dziwnego, tak jakby mój umysł znalazł się gdzieś nagle w jakiejś przestrzeni. Na dodatek wokół mnie pojawiły się, nie wiadomo skąd, kłęby dymu. Gobliny wtedy odstąpiły ode mnie, ale do lochu zaczęli dobiegać kolejni. Ja jednak nie byłem w stanie zwrócić na nich swojej uwagi gdyż przede mną pojawiła się nagle pionowa, prostokątna ściana światła, która zaczęła z ogromną siłą wsysać mnie do środka. I wtedy straciłem przytomność…

Odzyskując przytomność zobaczyłem wokół ciemność, ogromną ciemność, jeszcze większą niż nocą w lesie. Później skądś z bardzo daleka pojawił się jakiś cichy głos, który w miarę jak stawał się głośniejszy, zaczynał być coraz bardziej wyraźny, aż w końcu zacząłem rozróżniać poszczególne wyrazy. Nagle wszystko ucichło. Niespodziewany i nagły blask sprawił, że otworzyłem oczy. Początkowo przeszył je ból, lecz po dłuższej chwili zacząłem prawie normalnie widzieć. Zobaczyłem, że leżę na posłaniu w jakiejś jasno oświetlonej komnacie. Wszędzie płonęło mnóstwo świec, wokół leżały magiczne księgi. Od razu zorientowałem się, że jej mieszkańcem jest ktoś, komu nieobce jest zajmowanie się magią. Pod ścianą znajdował się także rytualny ołtarz obok którego stały dwa zasuszone ludzkie szkielety. Przy niektórych księgach znajdowały się ludzkie czaszki. Na jednej ze ścian wisiały półki, na których stały różnej wielkości naczynia, zapewne służące do alchemicznych praktyk. W pobliżu ołtarza znajdowało się także mnóstwo naczyń z wieloma różnymi rodzajami suszonych ziół. Okna w komnacie zasłonięte były wielkimi czerwonymi zasłonami, na których narysowane były tajemnicze symbole. W pobliżu miejsca, na którym leżałem, stało zwierciadło, otoczone kręgiem szklanych kul.

Cisza zdawała się być wiecznością. Nagle otworzyły się drzwi i do komnaty wszedł czarnoksiężnik. Miał długą siwą brodę i granatową szatę z kapturem. Na palcach nosił drogocenne pierścienie z drogimi kamieniami, na szyi zaś amulety wykonane z górskich kryształów. Przed sobą trzymał długą, rzeźbioną magiczną różdżkę. Czoło jego osłaniał diadem, z symbolami słońca na środku.

– A więc już doszedłeś do siebie – powiedział do mnie. Imię me Sthaffaruss i jestem potężnym czarnoksiężnikiem. Dobrze wiem kim jesteś. Nazywasz się Hvarttarr i jesteś sławnym rycerzem. Ja również chcę obalić władzę goblinów, dlatego za pomocą magii ocaliłem ci życie.

– Skąd wiedziałeś co się zdarzyło? – spytałem zdumiony zaistniałą sytuacją.

– Obserwowałem cię w magicznym krysztale, widziałem wszystko. Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla twej odwagi, nie każdy zdecydowałby się na coś takiego. Połączmy zatem swe siły. Ty zbierzesz oddział rycerzy i wojowników, a ja pomogę wam czarami.

– No dobrze, ale gobliny mają w swych szeregach potężnego szamana – odpowiedziałem. On też zna różne groźne czary.

-Nic się nie martw, dzielny rycerzu -rzekł do mnie czarnoksiężnik. Dziś o północy odprawię rytuał, który unieszkodliwi tego łotra, i to skutecznie. Aby jednak tego dokonać, muszę nazbierać świętych ziół. Chodźmy zatem do lasu…

Księżyc w pełni oświetlał pokrytą nocnym całunem puszczę, jednak nawet jak na taką noc było dość ciemno. Musieliśmy iść bardzo ostrożnie, a drogę oświetlaliśmy sobie światłem pochodni. W końcu doszliśmy do polany (mój nowy sprzymierzeniec znał las na pamięć) na której znajdowały się trzy stare, kamienne menhiry. Były one porośnięte mchem i pokryte jakimiś dziwnymi symbolami. Polana była zarośnięta mnóstwem zielska i róznymi roślinami.

– Jesteśmy na miejscu – rzekł Sthaffaruss. To było miejsce kultu naszych pradawnych przodków, którzy odeszli w zapomnienie, jednak ich wiedza pozostała. Świeć mi teraz pochodnią, a ja będę zrywać święte zioła.

– Spójrz Hvarttarr, to co teraz trzymam w ręce to zawinnik leśny. Kiedyś ludzie wierzyli, że opiekują się nim skrzaty, a to co zerwałem w tej chwili to z kolei błotniak nieznany, który służył do odpędzania nocnych mar. Zaś to zielsko rosnące wokół menhirów jest w tym wszystkim najistotniejsze, nazywa się kwiat wilkołaków, zawsze unicestwiało ono moce szamanów, pod warunkiem jednak, że używali ich tylko w złych intencjach.

W tym momencie czarnoksiężnik przerwał zrywanie roślin i niespodziewanie zaczął wpatrywać się w nocne niebo. Światło księżyca wówczas w pełni padało prosto na naszą polanę.

-Hvarttarze to jest znak od bogów -powiedział mój sprzymierzeniec – Bogowie są po naszej stronie… Wpatrując się w księżyc (w pełni) padliśmy przed nim na kolana. Trwało to dość długo zanim mój towarzysz zdecydował, że wracamy.

Zbliżała się już północ. Wył wicher. Mógłbym przysiąc, że do naszej pracowni docierał z zewnątrz śmiech czarownic, które według lokalnych wierzeń latały na miotłach podczas pełni. Staliśmy obaj przed zwierciadłem, ze szklanych kul mieniło się coś, jakby błyskawice. Dla bezpieczeństwa założyliśmy sznury z bursztynów, które miały chronić przed opętaniem przez duchy wampirów. Sthaffaruss wziął do lewej ręki ofiarny róg, do którego włożył wcześniej święte zioła, w prawej zaś trzymał magiczną różdżkę. Zaczął wypowiadać zaklęcie.

– Wzywam cię tajemna potęgo przez święty ofiarny ogień, otchłanie bogów archaniołów, boga słońca, boga księżyca, bogów władających leśnymi demonami, boginie świętych źródeł i kryształów! Zniszcz złą moc szamana goblinów, spraw by zła moc go opuściła, niech zgasną jego czary, jak gaśnie płomień świecy. Wzywam ciebie po trzykroć potęgo nieznanych sił!

W tej właśnie chwili róg eksplodował strumieniem złotego światła, różdżka natomiast eksplodowała światłem białym. Tego zaś, co nastąpiło później, nie jestem w stanie opisać. Mimo wszystko jednak spróbuję. Wówczas zwierciadło tak jakby otworzyło się i zaczęły się z niego wydobywać złoto-białe świetliste kręgi, które przenikały całą komnatę. Jednocześnie nie wiadomo skąd dał się słyszeć chóralny śpiew, kojarzący mi się ze śpiewem elfich kapłanek. Płomienie świec w całej komnacie na przemian zapalały się i gasły. Wszystko skończyło się niespodziewanie, w momencie krótszym niż upadek ziarnka piasku w klepsydrze. Nastała cisza. Czarnoksiężnik otarł pot z czoła i powiedział: możesz już zacząć zbierać armię. Musisz mi jednak obiecać jedną rzecz. – Słucham, o co chodzi? -spytałem. – Szaman goblinów jest w posiadaniu Diademu z Perłą z Innych Światów. Przechowuje go w do dawnym królewskim skarbcu. Gdy już pokonamy tych łotrów, przyniesiesz mi go. A teraz czas już wyruszyć, by rozesłać wojenne wici…

Po trzech dniach od tego wydarzenia, gdy słońce zaczynało już powoli zachodzić, ale jego promienie odbijały się jeszcze wciąż w naszych ciężkich, płytowych zbrojach, zgromadziliśmy się na naradę, na dużej, leśnej polanie. Była tam nas kilkudziesięcioosobowa gromada – kwiat rycerstwa z całego kraju. Rankiem następnego dnia miało do nas dołączyć kilkuset wojowników niższych stanów. Uderzyć na zamek planowaliśmy w południe.

– Część z nas spróbuje wedrzeć się na mury, reszta niech uderza w bramę taranem – powiedziałem – Czarnoksiężnik cały czas będzie nas wspomagał swymi czarami. Natomiast szaman goblinów został już przez nas pozbawiony magii. Ja z czarnoksiężnikiem widziałem też w krysztale obraz, w którym widać było iż nasza armia jest liczniejsza niż tych zdradzieckich łajdaków. Pomódlmy się zatem do bogów wojny, niech oni nas pobłogosławią!

Gobliny zdawały sobie sprawę z tego, że nasz atak wkrótce nastąpi. Stali zatem uzbrojeni na murach zamku, gdy ich zaatakowaliśmy. Południowe promienie słońca odbijały się złotym blaskiem w ich stalowych kolczugach i srebrnych hełmach. Gdy zobaczyli nas, wychodzących z lasu i idących w stronę zamkowych murów, zaczęli głośno wykrzykiwać do nas różne obelgi. Odpowiedzieliśmy im tym samym. Wśród nich nie było widać jednak szamana.

Zaczęli strzelać do nas z łuków, jednak my skutecznie osłanialiśmy się tarczami. W końcu dotarliśmy pod mury zamku i zaczęliśmy ustawiać drabiny. Wtedy oni zrzucili na nas z góry grad kamieni i ciężkich drewnianych belek, nie czyniąc nam jednak żadnej krzywdy, ponieważ na skraju lasu stał nasz czarnoksiężnik. Wypowiedział on zaklęcie, dzięki któremu, spadające belki i kamienie momentalnie rozwiewały się w dym. Gobliny wydały z siebie okrzyk wściekłości. Rycerze zaczęli wdzierać się po drabinach na mury. Ja zostałem na dole, jako dowódca. Na murach obronnych rozgorzała ogromna walka. Sthaffaruss rzucił kolejne zaklęcie, na skutek którego na niebie pojawił się widmowy smok, który z furią rzucił się na gobliny, wprawiając je w popłoch. I wtedy wydałem z siebie okrzyk:

-Teraz!

Na ten sygnał z lasu wypadło kilkuset wojowników niższych stanów, szarżując taranem w stronę bramy. Gobliny nic nie mogły zrobić, ponieważ zajęte były zarówno rycerzami próbującymi wedrzeć się na mury, jak i smokiem. I stało się, wielki ciężki drewniany taran roztrzaskał bramę na kawałki. Przestaliśmy wtedy już szturmować mury i wpadliśmy na dziedziniec jak burza. Wówczas i ja włączyłem się do walki. Mój miecz wznosił się i opadał, pozbawiając życia kolejnych wrogów. Jak na razie nie doznałem nawet jednej lekkiej rany, prowadząc swoich rycerzy i wojowników ku nieuchronnemu zwycięstwu. W końcu, gdy już przedarliśmy się przez dziedziniec, zabijając przedtem wszystkie napotkane na nim gobliny, wtargnęliśmy do wnętrza zamku. Wbiegaliśmy po niezliczonych zamkowych schodach, przemierzaliśmy komnaty oraz krużganki, wszędzie niosąc śmierć naszym wrogom. Moim celem był królewski skarbiec, tak jak obiecałem Sthaffarussowi. Zastanawiałem się tylko, gdzie może być szaman goblinów, który był ich przywódcą. Oczywiście, jego nadnaturalne zdolności zostały wcześniej unicestwione, ale przecież mógł stanąć do walki uzbrojony w normalną broń. Wszystko się jednak wyjaśniło, gdy dotarłem do królewskiego skarbca, w którym, jak się okazało, ukrył się ten łotr. Szaman natychmiast rzucił się na mnie, wydając przy tym jakiś dziki okrzyk bojowy. Uzbrojony był on w wielki dwuręczny topór, ale udało mi się nie tylko zablokować ten cios, lecz także pchnąć go mieczem w bark. Wrzasnął na całe gardło i mimo zadanej rany nie wypuścił topora ze swoich rąk, zadając za to kolejny cios, który udało mi się odbić pionową blokadą. Odepchnąłem go, a następnie szerokim, zamaszystym ciosem uciąłem mu głowę. Odetchnąłem z ulgą ocierając pot z czoła i rozejrzałem się. Diadem z Perłą z Innych Światów leżał wśród klejnotów, srebra i złotych monet. Nie, to nie był zwyczajny diadem, to było oszałamiająco piękne dzieło sztuki. Ostrożnie podniosłem go ze stosu skarbów, gdy nagle usłyszałem śmiech. Odwróciłem się zaskoczony. Za mną stał Sthaffaruss i uśmiechał się złowieszczo.

– Głupcze, zdobyłeś dla mnie coś, dzięki czemu zniewolę świat. Wy ludzie będziecie moimi niewolnikami.

– Myślisz może, że pomogłem ci bezinteresownie!? Znasz przepowiednię trzech rusałek? Na tych ziemiach jest wciąż nieznana, a dotyczy właśnie tego diademu. Gdy odprawię nad nim rytuał sześciu białych świec…

A więc to o to chodziło – pomyślałem. Nie słuchałem więc, co będzie mówił dalej i z niesamowitą szybkością skoczyłem w jego stronę, zabijając go jednym ciosem miecza. Gdy padł, wytarłem zakrwawione ostrze o jego szaty.

Po zabiciu wszystkich goblinów uwolniliśmy z lochów uwięzionych mieszkańców zamku. Ku mojemu zaskoczeniu, a zarazem wielkiej radości, król Sthriss okazał się cały i zdrów. W nagrodę za swoje czyny każdy z moich ludzi otrzymał bardzo dużo złota, natomiast ja, rycerz Hvarttarr zostałem mianowany dowódcą królewskiej armii. Czułem jednak, że to nie koniec moich zagmatwanych losów, a przede mną kolejne przygody…

I tu kończy się moja opowieść. Na mnie już czas, późna już godzina… Lecz wracając do moich opowieści zapewniam was, że usłyszycie jeszcze niejedną…

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

No… ehm… Nie przypadło mi do gustu ;)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

 …ojej, no i co tu napisać… Szkoda, że to nie tekst na Grafomanię, miałby naprawdę spore szanse :D Ale to już sam tytuł sugeruje, że dostjemy coś "spejalnego". Konstruktywnej krytyki wiele nie będzie bo i nawet specjalnie ciężko coś specjalnego wyróżnić. Ot, fura powtórzeń, i to takich bardzo wyrażnych, słowo przy słowie, druga interpunkcji. Sama konstrukcja zdań wyraźnie wymuszona, brak tu lekkości pióra, a przez kolejne zdania złożone z trzecz czy czterech wyrazów ciężko się przebijać. No tekst krótko mówiąc ZŁY, taki trochę jakby wyszedł z dwunastoletniego fana fantasy. I mam nadzieję, że jednak kolejnych opowieści rycerza O Bardzo Dziwnym Imieniu nie będzie. I jednak na zakończenie jeden kwiatek będzie, wyjątkowo mi przypadł do gustu – Głupcze, zdobyłeś dla mnie coś, dzięki czemu zniewolę świat. Wy ludzie będziecie moimi niewolnikami.

 – Myślisz może, że pomogłem ci bezinteresownie!? Znasz przepowiednię trzech rusałek? Na tych ziemiach jest wciąż nieznana, a dotyczy właśnie tego diademu. Gdy odprawię nad nim rytuał sześciu białych świec… No czy to nie jest cudowna grafomania? ;)  

Nie jestem w stanie poprawić tego tekstu, albowiem do poprawienia jest niemal wszystko. Autorze, przykro mi, nie mogę napisać Twojego opowiadania. Jeśli Autor nad nim popracuje, to, po skróceniu i dopracowaniu, sukces w Grafomanii 2014 zapewniony.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po uderzeniu morgensternem w głowę są bardzo małe szanse na ocknięcie się kiedykolwiek, a już na pewno nie będą to małe rany na ciele, tylko duża dziura w głowie.

Poprawilbym jedynie Diadem z Perłą z Innych Światów na cos w stylu Wiecznie Ciekły Hel Upadającego Jowisza. Artefakt dalej bedzie nazywal sie tajemniczo; nawiazanie do innego swiata – Jowisza – pozostaje; intrygujacy upadek Jowisza, ktorego nie ma w Twojej nazwie. Jakby to bylo malo, to skrotowiec od nowej nazwy brzmi zdecydowanie lepiej. Tak na powaznie, to pisanie opowiadania w pierwszej osobie, jest strasznie ciezkim kawalkiem chleba. Poprzednie opowiadanie czytalo sie nieco latwiej.

Następne przygody? Czemu nie, ale po solidnym popracowaniu nad językiem… i pomysłem też.

Nowa Fantastyka